los napisal(a): Jedyne czego się uczepiłeś to jest to, że trzydziestoletni adiunkt nie może pomiatać sześćdziesięcioletnim profesorem. To złe? No chyba, że jest wiceministrem.
Nie, ja się uczepiłem tego, że w części polskiej nauki trzydziestoletni adiunkt musi wyrabiać dorobek naukowy Panu Profesorowi.
Kościół się atakuje identycznie - biskup dyma młodych księży. Czy jest to prawda? W całkiem wielu przypadkach zdecydowanie jest. Czy na tym polega chrześcijaństwo? Nie.
Zrozumiałeś błąd? Pars pro toto. Nadużycia (które są) nie definiują stanu typowego. No chyba, że zepsucie jest całkowite. Że nie jest tak w nauce wiem, mam nadzieję, że nie jest tak w Kościele. Adiunktowi jest łatwiej niż księdzu - może sobie bez problemów pójść, jeśli mu się nie podoba, a ksiądz jednak przysięga biskupowi posłuszeństwo.
Problemem polskiej nauki nie jest feudalizm a jego brak, to, że jednak trzydziestoletni adiunkt może pomiatać sześćdziesięcioletnim profesorem. W innym wątku o tym było, jakoś go nie mogę znaleźć. Zgadłeś o co idzie?
Ja rozumiem, ale z powodu wieku mam większy kontakt z ludźmi, którzy mają 30-50 lat i kariera naukowa była znacząco nacechowana opisaną patologią. Tak, to nie jest nauka, ale napisze ponownie z ToT polskiej nauki miałem mały kontakt, moja obserwacja dotyczy poziomów niższych. Tak ja rozumiem o co chodzi z terminowaniem i co się robiło z krnąbrnymi głupkami.
los napisal(a): Dziedziczności w polskiej nauce nie ma, przez lat 40 nie spotkałem się z jednym przypadkiem dziedziczenia stanowiska. Stanowości w sensie, że adiunkt zostanie adiunktem do końca życia i jego dzieci też będą co najwyżej adiunktami, też w sposób oczywisty nie ma, jak w ogóle coś można takiego zasugerować?
Jest relacja suweren-wasal (suzeren to wyższy rodzaj suwerena). Ile razy się ją narusza, jak np. w przypadku relacji Gówin-Nowak, tyle razy jest to katastrofą.
Ze świadkiem naukowym mam kontakt przez rodzinę i przyjaciół, wiec gorszy niż kolega, ale - przynajmniej w warunkach krakówka i dziedzin w jakich działają moja żona i znajomi - "feudalizm" jest prawdziwym problemem. Jest dziedziczenie - wiadomo, że Zolle rodzą się profesorami prawa, a Dubiele medycyny. W innych dziedzinach jest podobnie - w ekologii jest trzech Janurych, a przy nazwiskach niektórych botaników, zoologów czy geografów trzeba zaznaczać czy chodzi o starego czy młodego... Relacja wasal-suweren-suzeren jest może OK, ale często przybiera formy zwykłego pasożytnictwa. Zwłaszcza w sytuacjach, gdy stojący wyżej już nie bardzo nadążają, za tym co dzieje się w ich dziedzinie. Znam człowieka (zresztą były FF-orómowicz i EC-owicz), któremu habilitację uwaliła komisja, w której sumaryczny H-index recenzentów był niższy niż ten parametr u ocenianego przez nich kandydata (cała komisja miała w sumie 13, a niedoszły habilitant 12). I w ten sposób płynnie przechodzimy do blokowania awansu: Małżonka była świadkiem jak zdenerwowany panprofesor pytał wszystkich o radę na czym by tu można uwalić habilitację, której przewodniczył, bo wprawdzie kandydatka spełniała kryteria, ale przyznanie jej stopnia grozi tym, że "Rzeszów za bardzo urośnie". Znam też przypadek człowieka, któremu ze względu na zazdrość o uznanie głównych światowych specjalistów w dziedzinie nie zleca się recenzji doktoratów ani habilitacji - bo w ten sposób nie spełnia formalnego wymogu do profesury zwyczajnej....
Ja wiem, że to tylko anegdotki, ale jednak warto by sprawdzić czy skala jest rzeczywiście tak mała jak kolega pisze..
To oczywiście można wyprowadzić z "antyintelektualizmu" III RP, ale najpierw dobrze byłoby wiedzieć, co to właściwie jest ten "antyintelektualizm".
los napisal(a): sławne polskie szkoły badawcze powstają poza granicami Polski. Że książki polskich uczonych wydawane sę przez zagraniczne domy wydawnicze - to jest standard od dziesięcioleci.
Mógłbym poprosić o jakieś wskazówki do ich namiaru? Przepytałem wujka gógla i chyba źle go pytałem.
allium napisal(a): Małżonka była świadkiem jak zdenerwowany panprofesor pytał wszystkich o radę na czym by tu można uwalić habilitację, której przewodniczył, bo wprawdzie kandydatka spełniała kryteria, ale przyznanie jej stopnia grozi tym, że "Rzeszów za bardzo urośnie".
Biskup dupcący kleryków. Jest sporo anegdotycznych dowodów, że Kościół=pedofila, czyż nie? Wiele z nich nawet jest prawdziwych.
Uwalanych habilitacji są procenty, choć uwalony habilitant zawsze powie, że to w wyniku spisku. Cóż innego miałby powiedzieć? Problemem raczej są habilitacje obronione, które obronione być nie powinny. Nikomu nie opłaca się uwalić doktoratu lub habilitacji, więc przechodzą. Wiem co piszę, uczestniczyłem w ponad setce przewodów habilitacyjnych.
Problemy polskiej nauki są inne, są to zresztą problemy Polski jako takiej.
los napisal(a): za komuny jej bardzo wiele dyscyplin było na światowym poziomie
Byc moze bylo to tylko wrazenie wywyolane efektem izolacji.
Zaburzony zostal lancuch bodziec-reakcja. Belkoczesz - dostajesz granty i nagrody, starasz sie zrozumiec od podstaw - odchodzisz w nicosc. Jak to mozliwe, ze pracownik Lidla zarabia wiecej niz adiunkt na bardzo duzym uniwersytecie?
Mógłbym tak z pamięci godzinami a to tylko ten wycinek nauki, o którym kolega ma szansę coś wiedzieć. Obelżywy dla nich (i dla nas o samym koledze nie mówiąc) jest kolegowy nihilizm.
Czy nauki ścisłe były w PRL wolne? Chodzi mi o to czy można je było uprawiać nie kłaniając się marksizmowi? Jeśli tak, to byłaby przynajmniej częściowa odpowiedź na pytanie skąd wysoki poziom.
Tak, zdecydowanie. Peem więcej - komuchy znały nieodparty urok bomby atomowej, więc fizycy w bloku wschodnim byli uprzywilejowani, pozwalano im na wszystko, byle tylko robili narzędzia do zabijania, kaleczenia i sprawiania bólu. Ruskim i Enerdowcom mniej ale pozostałym pozwalano nawet w miarę swobodnie jeździć na Zachód, by mogli podpatrzeć ichnie sposoby na zabijanie, kaleczenie i sprawianie bólu.
Pożądanych narzędzi do zabijania, kaleczenia i sprawiania bólu polscy fizycy komuchom za bardzo nie skonstruowali, za co im chwała, ale fizykę rozwinęli całkiem nieźle. Teraz się zwija i zwinie się całkiem, kiedy umrze ostatni zatrudniony za komuny. Dziś typowy fizyk to Rafał Suszek.
Adnokamieńcew w ogóle znany jest jako wyjątkowo obrzydliwa kreatura ale tylko i wyłącznie ze względu na cechy osobiste, w tym przypadku korzyści Bosego przekraczały jego straty - praca z Einsteinem warta jest użyczenia mu drobnego kawałka swych osiągnięć.
Zazwyczaj jest to symbioza, człowiek młody ma energię, starszy wiedzę i doświadczenie, obu czynników trzeba, by risercz był pełnowartościowy. Dlatego system feudalny w nauce tak dobrze się sprawdza.
A jeśli o korupcji mówimy, korupcja w postaci okradania młodych z ich osiągnięć jest dosyć rzadka, bo profesor nie ma korzyści z odebrania zasług młodszemu współpracownikowi. Jest odwrotnie - praca z kimś młodszym jest bardziej prestiżowa niż samodzielna, bo można się puszyć: zobaczcie jakiego geniusza znalazłem i wykształciłem! To wszystko moja zasługa! Kolejna korzyść z feudalizmu.
Typowa korupcja jest w drugą stronę - młody ambitny wyszukuje zasłużonego profesora i prosi go, błaga, by ten zgodził się na użyczenie swego nazwiska jako współautora pracy, którą już ten młody ambitny sam napisze. Profesorowie o mientkich sercach czasem się zgadzają.
Świat zazwyczaj jest inny niż to teoretyk sobie wymyśli.
Wirtualny Instytut Badawczy to może i pieniądze powinny być też wirtualne? Cenię i szanuję instytucje o nieweryfikowalnych celach, za to z realnymi i weryfikowalnymi pieniędzmi do dyspozycji.
Kij za zły koniec, to świadczy tylko o tym, że ludzie generalnie nie mają najmniejszego ale to najmniejszego pojęcia, czym nauka jest i jakie mogą być jej problemy.
Problemem nauki jest feudalizm, tak? No weźmy sobie feudalizm z najbardziej jadowitej karykatury. Jest dzielny Robin z Locksley prześladowany przez paskudnego szeryfa z Nottingham. Wasal generalnie jest lepszy od seniora, im kto niżej tym lepszy, im kto wyżej tym gorszy, choć sam król Ryszard może być poczciwy ale zajęty czym innym. Źli panowie gnębią dobrych chłopów, księża im pomagają, choć braciszek Tuck akurat się buntuje, a szeryf to jest zło aż karykaturalne. Dobrze pamiętam?
W tym karykaturalnym świecie da się żyć a uprawianie ziemi i nauki też jest łatwe i skuteczne a to dlatego, że jego struktura jest stała i jawna. Jak kto się nauczy dobrze żyć z szeryfem, np. kosztem regularnych prezentów, da sobie radę a nawet w trudnych chwilach szeryf będzie go bronić - bo coś od swego wasala dostaje i nie chce przestać. Szeryf jest widoczny, dostępny i dobrze zdefiniowany, nie ma wątpliwości, kto Nottingham rządzi. I nie ma drugiego szeryfa z Nottingham.
A w polskiej nauce? Kto płaci ten rządzi. A kto płaci? Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego, Narodowe Centrum Nauki, Narodowe Centrum Badań i Rozwoju, Fundacja Nauki Polskiej, Polsko-Niemiecka Fundacja na rzecz Nauki, całe ministerstwo elektromobilnej Jadwigi, kilka setek zagranicznych fundacji, teraz dojdzie Fundusz Polskiej Nauki. Co to oznacza praktycznie? Kto zna ścieżki w tym gąszczu, będzie żyć jak król (i niektórzy żyją), kto chce tylko wykopywać nieżywych faraonów albo dowodzić twierdzenia z topologii algebraicznej, uschnie z głodu. Przez brak feudalizmu.
Feudalizm współcześnie jest szkodliwy wszędzie. W nauce też. Feudalizm którego istotą jest przytłaczająca dominacja feudała i bezwarunkowe podporządkowanie wasala oraz całkowite uzależnienie poddanych od obu pod względem prawnym i ekonomicznym oraz praktyczny brak możliwości zmiany swego stanu, a nawet wyboru feudała. To była, jak teraz lepiej rozumiem, istotna przyczyna mojej decyzji opuszczenia nauki przed ponad 30-tu laty. Rozumiem że nadal jest tam tak jak było wtedy. Rozumiem nie tylko z tej dyskusji ale też pewnych pozostałych kontaktów w moim dawnym naukowym środowisku. Mimo wszystko system korporacyjny jest sprawniejszy, bardziej ludzki i sprawiedliwy. Mam przynajmniej alternatywę po odejściu od feudała - innego feudała, zostanie wolnym strzelcem, dołączenie do licznych i legalnych ruchów sprzeciwu itd. W nauce po 20-30 latach służby pod niesprawnym, chciwym i odpychającym feudałem nie ma innej alternatywy niż nędza i marginalizacja. Ohyda.
W Hameryce masz pierdylion fundacji, w tym jedną państwową finansującą naukę - NSF. Poza tym w Hameryce masz Hamerykę, w szczególności mówią tam po angielsku i znają znaczenie słowa grant: przydział, więc z natury rzeczy każdy kto poprosi i spełnia kryteria jakiegoś granta dostanie. A w Polsce? Grant z definicji musi być dobrem rzadkim, 1% ma się nurzać w pieniądzach, 9% dostać granta raz na jakiś czas, by mieli co wspominać, a 90% niech przymiera głodem. Ustaw ciecia na bramce, każ mu wpuszczać wszystkich i obserwuj - nie ma cudów, co jakiś czas kogoś zatrzyma, choćby po to, by pokazać swoje istnienie. Polak tak ma.
Może zasada opisana w innym wątku, którego nie mogę znaleźć, też się stosuje, w końcu czas to pieniądz. Amerykański prezes obdzieli swym czasem wszystkich co poproszą proporcjonalnie do rangi osoby, polski prezes każe fatygantom stać pod drzwiami a sam będzie godzinami biesiadować z nielicznymi rozprowadzonymi. Hamerykańska i polska fundacja analogicznie potraktują pieniądze.
los napisal(a): "Schować do kieszeni" w tym przypadku nie oznacza zamożności tylko osiągnięcia. Sam znam kilkadziesiąt osób, które podając but Gówinowi do zawiązania uczyniłyby mu niezasłużony zaszczyt.
Ale osiągnięcia w czym - w nauce? No bardzo możliwe, nic nikomu nie ujmując, dorobek Gowina jako naukowca jest praktycznie żaden, nawet ciężko powiedzieć w czym się specjalizuje, magisterkę ma z filozofii, a doktorat z bieżącej historii Kościoła. Gowin był praktycznie całe życie zarządcą, a potem politykiem - a to rednaczem, a to rektorem prywatnej uczelni, a to senatorem, posłem, ministrem i przywódcą partii. Osiągnięcia w polityce - rozumianej nie jako świetne działania dla kraju, ale zdobycie i utrzymanie władzy - ma duże. A tak się składa, że do władzy trzeba wyników w polityce, a nie nauce. Inny Jarosław też nie ma żadnych poważnych osiągnięć w nauce, a sukcesy w zdobywaniu i utrzymywaniu władzy ogromne. Tak było, jest i będzie.
Mógłbym tak z pamięci godzinami a to tylko ten wycinek nauki, o którym kolega ma szansę coś wiedzieć. Obelżywy dla nich (i dla nas o samym koledze nie mówiąc) jest kolegowy nihilizm.
Jest mi glupio i wstyd. Ale wiekszosc tych osob laczy pewna cecha. Jaka?
Pobyt za granica to uczucie braku szklanego sufitu, w kazdym razie znacznego jego podwyzszenia. Czasem kredyt zaufania, ktorego brak na miejscu. I przerazliwa latwosc w organizowaniu rzeczy, ktore powinny byc latwe.
Korporacje rzeczywiscie wydaja sie byc lepiej zorganizowane ale sa zwykle nastawione na szybki zysk. Uniwersytet, starajac sie je nasladowac, prawdopodobnie nie majac bezposredniego doswiaczenia, przejmuje ich najgorsze cechy. Uczenie (przekazywanie innym mozolnie zdobytego know-how) nie jest dochodowe, z egoistycznego punktu widzenia jest karygodnym glupstwem.
Musi byc jakis powod tego, ze ktos po pracy, na darmowym blogu dostarcza lepszej jakosci materialy niz zawodowy naukowiec-dydaktyk.
trep napisal(a): Przepytywałem kedyś kandydatkę do roboty z jej kariery zawodowej. Ostatnimi czasy była ona uczestniczką programu unijnego. Jej zadaniem było łączenie świata nauki ze światem biznesu. Żeby ułatwić przepływy technologii do przemysłu. Za to bez rok z okładem brała unijne piniondze. - Jico? Udało się pani połączyć tę nałkę z biznesem? - Nnnoo, tak, dwa razy. - Może pani opowiedzieć, jeźli to nie tajemnica? - Ten jeden raz, to była moja znajoma. Ona sprzedawała jakeś rozwiązanie jakejś habryce, ale tym razem to przeszło przeze mnie. A druga sprawa to jeszcze nie doszła do skutku.
Komentarz
Zrozumiałeś błąd? Pars pro toto. Nadużycia (które są) nie definiują stanu typowego. No chyba, że zepsucie jest całkowite. Że nie jest tak w nauce wiem, mam nadzieję, że nie jest tak w Kościele. Adiunktowi jest łatwiej niż księdzu - może sobie bez problemów pójść, jeśli mu się nie podoba, a ksiądz jednak przysięga biskupowi posłuszeństwo.
Problemem polskiej nauki nie jest feudalizm a jego brak, to, że jednak trzydziestoletni adiunkt może pomiatać sześćdziesięcioletnim profesorem. W innym wątku o tym było, jakoś go nie mogę znaleźć. Zgadłeś o co idzie?
Tak, to nie jest nauka, ale napisze ponownie z ToT polskiej nauki miałem mały kontakt, moja obserwacja dotyczy poziomów niższych.
Tak ja rozumiem o co chodzi z terminowaniem i co się robiło z krnąbrnymi głupkami.
Jest dziedziczenie - wiadomo, że Zolle rodzą się profesorami prawa, a Dubiele medycyny. W innych dziedzinach jest podobnie - w ekologii jest trzech Janurych, a przy nazwiskach niektórych botaników, zoologów czy geografów trzeba zaznaczać czy chodzi o starego czy młodego...
Relacja wasal-suweren-suzeren jest może OK, ale często przybiera formy zwykłego pasożytnictwa. Zwłaszcza w sytuacjach, gdy stojący wyżej już nie bardzo nadążają, za tym co dzieje się w ich dziedzinie. Znam człowieka (zresztą były FF-orómowicz i EC-owicz), któremu habilitację uwaliła komisja, w której sumaryczny H-index recenzentów był niższy niż ten parametr u ocenianego przez nich kandydata (cała komisja miała w sumie 13, a niedoszły habilitant 12). I w ten sposób płynnie przechodzimy do blokowania awansu: Małżonka była świadkiem jak zdenerwowany panprofesor pytał wszystkich o radę na czym by tu można uwalić habilitację, której przewodniczył, bo wprawdzie kandydatka spełniała kryteria, ale przyznanie jej stopnia grozi tym, że "Rzeszów za bardzo urośnie".
Znam też przypadek człowieka, któremu ze względu na zazdrość o uznanie głównych światowych specjalistów w dziedzinie nie zleca się recenzji doktoratów ani habilitacji - bo w ten sposób nie spełnia formalnego wymogu do profesury zwyczajnej....
Ja wiem, że to tylko anegdotki, ale jednak warto by sprawdzić czy skala jest rzeczywiście tak mała jak kolega pisze..
To oczywiście można wyprowadzić z "antyintelektualizmu" III RP, ale najpierw dobrze byłoby wiedzieć, co to właściwie jest ten "antyintelektualizm".
Uwalanych habilitacji są procenty, choć uwalony habilitant zawsze powie, że to w wyniku spisku. Cóż innego miałby powiedzieć? Problemem raczej są habilitacje obronione, które obronione być nie powinny. Nikomu nie opłaca się uwalić doktoratu lub habilitacji, więc przechodzą. Wiem co piszę, uczestniczyłem w ponad setce przewodów habilitacyjnych.
Problemy polskiej nauki są inne, są to zresztą problemy Polski jako takiej.
Zaburzony zostal lancuch bodziec-reakcja. Belkoczesz - dostajesz granty i nagrody,
starasz sie zrozumiec od podstaw - odchodzisz w nicosc. Jak to mozliwe, ze pracownik Lidla zarabia wiecej niz adiunkt na bardzo duzym uniwersytecie?
Mógłbym tak z pamięci godzinami a to tylko ten wycinek nauki, o którym kolega ma szansę coś wiedzieć. Obelżywy dla nich (i dla nas o samym koledze nie mówiąc) jest kolegowy nihilizm.
Pożądanych narzędzi do zabijania, kaleczenia i sprawiania bólu polscy fizycy komuchom za bardzo nie skonstruowali, za co im chwała, ale fizykę rozwinęli całkiem nieźle. Teraz się zwija i zwinie się całkiem, kiedy umrze ostatni zatrudniony za komuny. Dziś typowy fizyk to Rafał Suszek.
Zazwyczaj jest to symbioza, człowiek młody ma energię, starszy wiedzę i doświadczenie, obu czynników trzeba, by risercz był pełnowartościowy. Dlatego system feudalny w nauce tak dobrze się sprawdza.
A jeśli o korupcji mówimy, korupcja w postaci okradania młodych z ich osiągnięć jest dosyć rzadka, bo profesor nie ma korzyści z odebrania zasług młodszemu współpracownikowi. Jest odwrotnie - praca z kimś młodszym jest bardziej prestiżowa niż samodzielna, bo można się puszyć: zobaczcie jakiego geniusza znalazłem i wykształciłem! To wszystko moja zasługa! Kolejna korzyść z feudalizmu.
Typowa korupcja jest w drugą stronę - młody ambitny wyszukuje zasłużonego profesora i prosi go, błaga, by ten zgodził się na użyczenie swego nazwiska jako współautora pracy, którą już ten młody ambitny sam napisze. Profesorowie o mientkich sercach czasem się zgadzają.
Świat zazwyczaj jest inny niż to teoretyk sobie wymyśli.
Zabrzęczał komuś jakiś dzwonek?
Cenię i szanuję instytucje o nieweryfikowalnych celach, za to z realnymi i weryfikowalnymi pieniędzmi do dyspozycji.
Popieram!!!
Problemem nauki jest feudalizm, tak? No weźmy sobie feudalizm z najbardziej jadowitej karykatury. Jest dzielny Robin z Locksley prześladowany przez paskudnego szeryfa z Nottingham. Wasal generalnie jest lepszy od seniora, im kto niżej tym lepszy, im kto wyżej tym gorszy, choć sam król Ryszard może być poczciwy ale zajęty czym innym. Źli panowie gnębią dobrych chłopów, księża im pomagają, choć braciszek Tuck akurat się buntuje, a szeryf to jest zło aż karykaturalne. Dobrze pamiętam?
W tym karykaturalnym świecie da się żyć a uprawianie ziemi i nauki też jest łatwe i skuteczne a to dlatego, że jego struktura jest stała i jawna. Jak kto się nauczy dobrze żyć z szeryfem, np. kosztem regularnych prezentów, da sobie radę a nawet w trudnych chwilach szeryf będzie go bronić - bo coś od swego wasala dostaje i nie chce przestać. Szeryf jest widoczny, dostępny i dobrze zdefiniowany, nie ma wątpliwości, kto Nottingham rządzi. I nie ma drugiego szeryfa z Nottingham.
A w polskiej nauce? Kto płaci ten rządzi. A kto płaci? Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego, Narodowe Centrum Nauki, Narodowe Centrum Badań i Rozwoju, Fundacja Nauki Polskiej, Polsko-Niemiecka Fundacja na rzecz Nauki, całe ministerstwo elektromobilnej Jadwigi, kilka setek zagranicznych fundacji, teraz dojdzie Fundusz Polskiej Nauki. Co to oznacza praktycznie? Kto zna ścieżki w tym gąszczu, będzie żyć jak król (i niektórzy żyją), kto chce tylko wykopywać nieżywych faraonów albo dowodzić twierdzenia z topologii algebraicznej, uschnie z głodu. Przez brak feudalizmu.
A w Hameryce nie masz-ci pierdyliona fundacji, finansującej to, śmo a owo?
Może zasada opisana w innym wątku, którego nie mogę znaleźć, też się stosuje, w końcu czas to pieniądz. Amerykański prezes obdzieli swym czasem wszystkich co poproszą proporcjonalnie do rangi osoby, polski prezes każe fatygantom stać pod drzwiami a sam będzie godzinami biesiadować z nielicznymi rozprowadzonymi. Hamerykańska i polska fundacja analogicznie potraktują pieniądze.
Gowin był praktycznie całe życie zarządcą, a potem politykiem - a to rednaczem, a to rektorem prywatnej uczelni, a to senatorem, posłem, ministrem i przywódcą partii. Osiągnięcia w polityce - rozumianej nie jako świetne działania dla kraju, ale zdobycie i utrzymanie władzy - ma duże. A tak się składa, że do władzy trzeba wyników w polityce, a nie nauce. Inny Jarosław też nie ma żadnych poważnych osiągnięć w nauce, a sukcesy w zdobywaniu i utrzymywaniu władzy ogromne. Tak było, jest i będzie.
Pobyt za granica to uczucie braku szklanego sufitu, w kazdym razie znacznego jego podwyzszenia. Czasem kredyt zaufania, ktorego brak na miejscu. I przerazliwa latwosc w organizowaniu rzeczy, ktore powinny byc latwe.
Korporacje rzeczywiscie wydaja sie byc lepiej zorganizowane ale sa zwykle nastawione na szybki zysk. Uniwersytet, starajac sie je nasladowac, prawdopodobnie nie majac bezposredniego doswiaczenia, przejmuje ich najgorsze cechy. Uczenie (przekazywanie innym mozolnie zdobytego know-how) nie jest dochodowe, z egoistycznego punktu widzenia jest karygodnym glupstwem.
Musi byc jakis powod tego, ze ktos po pracy, na darmowym blogu dostarcza lepszej jakosci materialy niz zawodowy naukowiec-dydaktyk.