Skip to content

San Patricios

edytowano March 2015 w Kultura

Nie wiem, gdzie tu wątki historyczne powinno się wtykać, jakby człek chciał , dajmy na to, uczcić rocznicowo jakieś mordobicie. Ale znalazłem pretekst, żeby z działem Kultura rzeczony temat ożenić, o czym przy końcu napiszę.

Owóż kilka dni temu był dzień świętego Patryka, jak wiemy, patrona Irlandii. I tak mnie coś naszło, coby o tem udręczonym narodzie wspomnieć, o jego chwilach pełnych chwały, ku pokrzepieniu serc. No i skojarzyły mi się zaraz dwie formacje wojskowe pod wezwaniem rzeczonego świętego. Ma się rozumieć Patryk miał takich zastępów więcej, a że akurat te dwa przypominam, to z uwagi na ich dość szczególny rys.

Pierwszym był Batalion Świętego Patryka, oddział irlandzkich ochotników armii papieskiej, którzy w Roku Pańskim 1860 pospieszyli na ratunek Państwu Kościelnemu, zmagającemu się z inwazją piemoncko-rewolucyjną. Była to wielka sprawa, prawdziwa międzynarodowa krucjata, w której nie brakło i naszych rodaków.
Katole z Zielonej Wyspy ruszyli w sile 1400 chłopa, z których większość skupiła się w rzeczonym Batalionie. Bili się dzielnie, jak pod Spoleto, gdzie ich dwie kompanie pod panem majorem O’Reilly’m przez 14 godzin odpierały ataki 2500 Piemontczyków. Albo w obronie Ankony, osaczonej od lądu i morza, bez nadziei zwycięstwa, za to z pragnieniem chwalebnej śmierci („Nie bój się matko, JESTEM GOTOWY!” – pisał w liście do mamy 20-letni Myles Keogh, którego los wtedy oszczędził, by rzucić go następnie za Wielką Wodę, na tamtejsze wojny, aby w końcu złożył głowę pod Little Big Horn).
Prawie setka Arjyszów przelała wtedy krew za Ojca Świętego, a mimo przegranej wojny Państwo Kościelne, wprawdzie okrojone, zdołało jeszcze tym razem zachować suwerenność.

image

Drugi batalion świętopatrykowy chronologicznie był pierwszy, bo trza nam się cofnąć do lat 40. XIX stulecia. Znowu jesteśmy za Wielką Wodą, w USiech, w czasach nieciekawych (albo ciekawych – zależy jak patrzeć) dla wyznawców Kościoła rzymskiego. Wredną mordę pokazywali wtedy natywiści wywodzący się z protestanckiej większości anglosaskiej, ponurym okiem łypiący na katolickich obywateli. Problem nie sprowadzał się do wrogiego łypania, bo były szykany, zajścia i pogromy, niekiedy ginęli ludzie, bywało że palono kościoły, a nawet całe dzielnice.
Tak się złożyło, że w roku 1846 pan prezydent Polk (skądinąd wolnomularz) postanowił uwolnić sąsiedni katolicki Meksyk od połowy terytorium, więc wkroczył doń ze swymi wojskami. Ów swoisty eksport protestanckiej rewolucji przybrał postać m.in. palenia kościołów, profanacji obiektów kultu i tym podobnych przejawów oświeconej tolerancji, co wywołało sprzeciw nie tylko ludności meksykańskiej, ale i katolików służących w armii amerykańskiej. Z tych zaś garść desperatów postanowiła zaprotestować orężnie i przeszła na stronę Meksykanów, by służyć im z bronią w ręku.

Tu właśnie dochodzimy do powołania Batalionu (vel Legionu) Świętego Patryka – wielonarodowego pododdziału armii meksykańskiej. Wśród owych San Patricios (jak ich nazywano) najwięcej było Irlandczyków, ale wraz z nimi stanęli też Anglicy, Szkoci, Szwajcarzy, Francuzi, Włosi, Kanadole, przybysze z państw niemieckich, ludzie zrodzeni na Florydzie Hiszpańskiej (ha, było kiedyś coś takiego!), wreszcie Amerykanie (tak białasy, jak i kilku zbiegłych czarnych niewolników). Kiedym wiele, wiele lat temu szukał informacji o San Patricios, tom znalazł ślady i po Polakach, jeden figurował w dokumentach jako Vinet, do sprawy jeszcze wrócimy.
Tym, co łączyło San Patricios była religia, jako że wszyscy byli katolami, gotowymi oddać życie za wiarę.
Wśród kilkuset ochotników były dwie setki takich, co miało za sobą służbę w armii amerykańskiej, przed wojną albo nawet w jej trakcie. Będzie to miało dramatyczne następstwa.

image

Nie będę przynudzał szczegółami, dość powiedzieć, że Meksyk przegrał na całej linii, a wielu San Patricios dostało się do niewoli. Amerykańskie sądy wojskowe skazywały ich na śmierć, więzienie, biczowanie i wypalanie litery D (jak Dezerter) na twarzy. Ostatecznie zatwierdzono egzekucję 50 jeńców – byłych żołnierzy amerykańskich, którzy przeszli na stronę Meksyku już po rozpoczęciu wojny.
Część skazanych (30 osób) powieszono w osobliwym rytuale – pod murami meksykańskiej twierdzy Chapultepec szturmowanej przez Amerykanów. Sygnałem do kaźni miało być wywieszenie amerykańskiej flagi na najwyższej wieży zdobytej twierdzy. Tymczasem szturm przedłużył się i jeńcy czekali kilka godzin z pętlami na szyjach.
Jak już kierujący egzekucją pułkownik Harney (wyjątkowo wredny typ) dał rozkaz wieszania, to skazańcy w ostatniej chwili wznieśli okrzyk na cześć Meksyku (jak ktoś przytomnie zauważył – ręce i nogi mieli skrępowane, ale głosy wciąż wolne).

Można tu nadmienić, że wyroki śmierci zatwierdził głównodowodzący armii amerykańskiej generał Winfield Scott. Ciekawe, bo w 1812 roku, jako młody oficer, dostał się do niewoli brytyjskiej i był świadkiem stracenia przez Brytoli 13 amerykańskich jeńców – Irlandczyków, uznanych winnymi zdrady Korony. Scott był wtedy oburzony tym „okrucieństwem”, a po swoim uwolnieniu domagał się nawet odwetu na jeńcach brytyjskich. Ano, 35 lat później nie pamiętał wół, jak sam jeńcem buł.

image

Teraz ta wstawka kulturalna, wraz z kontynuacją polskiego wątku. W 1999 r. nakręcono skromny budżetowo, ale sympatyczny film „Ostatni bohater” („One Man’s Hero”) z Tomem Berengerem. Szczerze, to spodziewałem się po nim więcej, ale niektórym ludziom się podobał, chyba nawet dostał kilka nagród.
Gdybyście Państwo oglądali, to nie przegapcie sceny biczowania (10.00 do 11.00 minuty), gdy z ust jednego z katowanych popłyną nagle swojskie słowa: „…łaskiś pełna, błogosławionaś Ty między niewiastami…”


Komentarz

  • Znamy, znamy, a nawet pamiętamy :(

    Potem zaś Meksykiem zawładnęli wolni mularze, a teraz razem z nimi rządzi tam Diabeł.
  • Turoń napisal(a):
    Znamy, znamy, a nawet pamiętamy :(

    („Nie bój się matko, JESTEM GOTOWY!” – pisał w liście do mamy 20-letni Myles Keogh, którego los wtedy oszczędził, by rzucić go następnie za Wielką Wodę, na tamtejsze wojny, aby w końcu złożył głowę pod Little Big Horn).
    Że tak spytam dla porządku - po której stronie?
  • edytowano March 2019
    Tej oskalpowanej.

    Kilka zaś lat później żołnierze pod dowództwem jednego z niedobitków Custera wymordowali masę indiańskich kobiet i dzieci pod Wounded Knee.

    Życie...
  • peterman napisal(a):
    Oskalpowanej.
    O, i to jest rzetelna odpowiedź. Bo najczęściej mówią; "Po stronie imperialistycznych Białasów, przeciw miłującym wolność Indianom". A tam przecie Indianie bili się po obu stronach.
    W Wounded Knee zdarzyła się rzecz straszna, choć sprawa nie była prosta.
  • Nu, se pedzmy że Mały Wielki Róg był raczej na terenach miłujących wolność i pokój Indian, a nie gdzieś w sercu imperialistycznej Europy.
  • W samey rzeczy. Ino że bitwa się rozegrała na terenach Indian z plemienia Wron (w ich rezerwacie). Którzy to Wronowie mieli ze Sjuksami kosę, i dlatego zawarli sojusz wojenny z plemieniem Białasów.
  • I pobili Sikusów.
  • peterman napisal(a):
    Potem zaś Meksykiem zawładnęli wolni mularze
    Ano, farmazoństwo meksykańskie zaczęło kiełkować jeszcze w czasach hiszpańskich, choć bujnie rozkwitło już za niepodległości. Przyczynił się do tego pierwszy poseł Stanów Zjednoczonych w Meksyku, pan J.R. Poinsett, który z upoważnienia Wielkiej Loży Filadelfijskiej zakładał loże rytu York, specjalnie nie ukrywając, że mają one służyć realizacji interesów Gringos (jak wyrąbał to wprost Paul Johnson: „stanowiły instrument wpływów Waszyngtonu”).

    Pozyskani adepci mogli odpierać zarzuty, że wcale nie sprzedają kraju obcym za worek baksów, nieee no, skądże znowu! Oni przeca jedynie modernizowali społeczeństwo wedle światowych oświeceniowo-demokratycznych standardów, a zwalczając katolicki zabobon i obskurantyzm przekształcali ojczyznę w krainę prawdziwie Obywatelską i Nowoczesną.


  • "Przesąd zwyciężony" został.
  • Kategoria Katohistoria wielce pożądaną jest.
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.