Uczymy w domu
Wcześniej krytykowałam nieudane lekcje w TVP1.
Teraz, gdy okazało się, że dziatki w domach pobędą dłużej, najprawdopodobniej już do wakacji, zakładam wątek służący wymianie doświadczeń z nauczania domowego.
Tego równoległego do nauczania zdalnego.
Może komuś się przyda.
Mogę doradzać tylko z własnego doświadczenia, czyli będzie to cykl pt. „jak uczę matematyki czwartoklasistkę”. Akurat bardzo zdolną, ale nie ma to specjalnego znaczenia. Uprzedzam, że wszystkie opinie są subiektywne (niby oczywistość, ale nie mam zamiaru podejmować żadnej polemiki – jeśli ktoś uważa inaczej, ok. – proszę się wypowiadać, ale mnie nie przekonywać; ja zostanę przy swoim zdaniu). Np. nie mam czasu na zapoznawanie się z innymi podręcznikami.
Ponadto, wbrew temu, co wypisują niektórzy nasi genialni Forumowicze (nie musieli się uczyć, wiedzę nabyli z mlekiem matek;), dopóki w Polsce będzie wymagane coś, co nazywa się obowiązkiem szkolnym, dopóty nasze dzieci będą musiały w taki, czy inny sposób wykazać się umiejętnościami przewidzianymi tzw. Podstawą Programową.
U Hani akurat padło na ułamki.
Nie ukrywam, ucieszyłam się. To najważniejszy kawałek matematycznej edukacji dziecka w tym wieku. Zdaniem wielu dydaktyków matematyki – sprowadzanie ułamków do wspólnego mianownika to swoisty próg – jeśli go pokonasz ze zrozumieniem, masz otwartą drogę; jeśli nie – następuje blokada i dalsza nauka matematyki staje się koszmarem. Dlatego m.in. czwarta klasa jest tak niezwykle ważna w edukacji dziecka. Mogę tego sama dopilnować i jak na razie lekcje z wnuczką to czysta frajda.
Zatem ad rem.
Po pierwsze – korzystam z bardzo dobrego podręcznika. Innego niż ten, który Hania ma szkole (okropne GWO). Do samodzielnej pracy z uczniem znakomicie nadaje się seria „Matematyka z kluczem” wydana przez Nową Erę. Napisana przez świetnych dydaktyków, praktyków i matematyków.
Bardzo starannie opracowana i dopieszczona redakcyjnie. Do podręcznika mamy zeszyt ćwiczeń (ci sami autorzy) i zbiór zadań Janowicza. Seria leci od klasy IV do VIII. Pomyślana tak – podręcznik dla każdego, zeszyt ćwiczeń dla uczniów wolniej pracujących lub kochających różne kolorowanki itp., zbiór zadań ma natomiast sporo zadań trudniejszych. Ale dla uczniów, w których chcemy rozbudzić zainteresowanie matematyką lub już kochających rozwiązywanie zadań, mam inną propozycję. O tym napiszę później.
Ważne – podręcznik musi być aktualny, czyli wydany nie wcześniej niż w roku 2017.
Nauczona doświadczeniem (fatalnie wprowadzonym przez nauczyciela algorytmem pisemnego dzielenia) tym razem się nie patyczkuję i uczę Hanię z wyprzedzeniem. Temat po temacie, zgodnie z podręcznikiem NE. Oczywiście jest mi łatwiej (fach w ręku, chociaż nigdy wcześniej nie uczyłam dzieci ze szkoły podstawowej), mogę ją naprowadzać, zadawać odpowiednie pytania itp., ale zupełnie spokojnie można to zadanie zostawić autorom podręcznika.
Zaczynają od wprowadzającej gry lub ćwiczenia, potem przykładów i kończą zadaniami. Niby to samo, co w każdym podręczniku. Ale nie tak samo! Rzecz w doborze i stopniowaniu trudności. Oraz w pięknym podprowadzaniu do pojęć, które będą nauczane później. Dziecko łyka tę wiedzę w tak naturalny sposób, przechodząc od jednego do drugiego etapu nauki, że we mnie wzbudziło to prawdziwy podziw.
Ponadto zadania ułożone są poziomami – z założeniem, jeśli dobrze rozwiążesz np. 3 podpunkty z poziomu A, przejdź do trudniejszego poziomu B itd. Nie nudź się i nie trać czasu na powtarzanie niemal identycznych sekwencji rachunkowych.
Teraz dane techniczne.
Pracujemy tak – oddzielny pokój, cisza, wszystkie potrzebne „przybory” w zasięgu ręki, wyłączone telefony. Hania siedzi prosto przy biurku, ma swój specjalny zeszyt (jest cudna, bo jeśli nie rozwiązuje zadania z książki, to dokładnie zapisuje „Przykład Babci” – chyba jej ten zeszyt na koniec ukradnę
Na nowy temat przeznaczam na ogół dwie jednostki lekcyjne, czyli idziemy mniej więcej reżimem szkolnym – wprowadzenie pojęcia, przykłady, niezbyt trudne zadania z podręcznika na pierwszej lekcji, na drugiej – utrwalenie, czyli powrót do tematu + jakieś szybkie zadanko sprawdzające + dużo trudniejsze zadania np. ze zbioru oraz, co ważne, zadania z poprzednich tematów. Oczywiście żadnych „prac domowych”.
Taka lekcja zajmuje nam mniej więcej 45 minut.
Ale każde nasze spotkanie trwa dłużej. Często drugie tyle. Bo mamy coś na deser. A tym czymś są obecnie zadania z Międzynarodowego Konkursu „Kangur Matematyczny” w kategorii Maluch. Rewelacja. Zadanka, w których naprawdę można się zakochać. Pięknie wydana przez wydawnictwo „Aksjomat” książka obejmująca testy z tych konkursów z lat 1993-2019 jest do kupienia i bardzo ja polecam każdemu rodzicowi trzecioklasisty. Maluch jest kategorią właśnie dla uczniów klas III-IV. Niestety, w tym roku konkurs raczej się nie odbędzie i moja wnuczka nie będzie mogła się wykazać. No cóż, trudno. Frajdę z rozwiązywania nawet najtrudniejszych pytań i tak miała.
Kategoria Beniamin (V-VI) już zakupiona – będziemy ćwiczyć do następnego etapu. Dodam, że książka, poza odpowiedziami, zawiera dokładne rozwiązania. A zadania bywają baaaardzo podchwytliwe.
O innych książkach z ciekawymi zadaniami dla uczniów SP napiszę.
Proszę pytać jagbyco.
Noji piszcie o innych przedmiotach, jeśli się znacie.
A to polecana książka - proszę nie oceniać po okładce - środek jest pod względem grafiki bez porównania lepszy. Na dziś tyle.
Teraz, gdy okazało się, że dziatki w domach pobędą dłużej, najprawdopodobniej już do wakacji, zakładam wątek służący wymianie doświadczeń z nauczania domowego.
Tego równoległego do nauczania zdalnego.
Może komuś się przyda.
Mogę doradzać tylko z własnego doświadczenia, czyli będzie to cykl pt. „jak uczę matematyki czwartoklasistkę”. Akurat bardzo zdolną, ale nie ma to specjalnego znaczenia. Uprzedzam, że wszystkie opinie są subiektywne (niby oczywistość, ale nie mam zamiaru podejmować żadnej polemiki – jeśli ktoś uważa inaczej, ok. – proszę się wypowiadać, ale mnie nie przekonywać; ja zostanę przy swoim zdaniu). Np. nie mam czasu na zapoznawanie się z innymi podręcznikami.
Ponadto, wbrew temu, co wypisują niektórzy nasi genialni Forumowicze (nie musieli się uczyć, wiedzę nabyli z mlekiem matek;), dopóki w Polsce będzie wymagane coś, co nazywa się obowiązkiem szkolnym, dopóty nasze dzieci będą musiały w taki, czy inny sposób wykazać się umiejętnościami przewidzianymi tzw. Podstawą Programową.
U Hani akurat padło na ułamki.
Nie ukrywam, ucieszyłam się. To najważniejszy kawałek matematycznej edukacji dziecka w tym wieku. Zdaniem wielu dydaktyków matematyki – sprowadzanie ułamków do wspólnego mianownika to swoisty próg – jeśli go pokonasz ze zrozumieniem, masz otwartą drogę; jeśli nie – następuje blokada i dalsza nauka matematyki staje się koszmarem. Dlatego m.in. czwarta klasa jest tak niezwykle ważna w edukacji dziecka. Mogę tego sama dopilnować i jak na razie lekcje z wnuczką to czysta frajda.
Zatem ad rem.
Po pierwsze – korzystam z bardzo dobrego podręcznika. Innego niż ten, który Hania ma szkole (okropne GWO). Do samodzielnej pracy z uczniem znakomicie nadaje się seria „Matematyka z kluczem” wydana przez Nową Erę. Napisana przez świetnych dydaktyków, praktyków i matematyków.
Bardzo starannie opracowana i dopieszczona redakcyjnie. Do podręcznika mamy zeszyt ćwiczeń (ci sami autorzy) i zbiór zadań Janowicza. Seria leci od klasy IV do VIII. Pomyślana tak – podręcznik dla każdego, zeszyt ćwiczeń dla uczniów wolniej pracujących lub kochających różne kolorowanki itp., zbiór zadań ma natomiast sporo zadań trudniejszych. Ale dla uczniów, w których chcemy rozbudzić zainteresowanie matematyką lub już kochających rozwiązywanie zadań, mam inną propozycję. O tym napiszę później.
Ważne – podręcznik musi być aktualny, czyli wydany nie wcześniej niż w roku 2017.
Nauczona doświadczeniem (fatalnie wprowadzonym przez nauczyciela algorytmem pisemnego dzielenia) tym razem się nie patyczkuję i uczę Hanię z wyprzedzeniem. Temat po temacie, zgodnie z podręcznikiem NE. Oczywiście jest mi łatwiej (fach w ręku, chociaż nigdy wcześniej nie uczyłam dzieci ze szkoły podstawowej), mogę ją naprowadzać, zadawać odpowiednie pytania itp., ale zupełnie spokojnie można to zadanie zostawić autorom podręcznika.
Zaczynają od wprowadzającej gry lub ćwiczenia, potem przykładów i kończą zadaniami. Niby to samo, co w każdym podręczniku. Ale nie tak samo! Rzecz w doborze i stopniowaniu trudności. Oraz w pięknym podprowadzaniu do pojęć, które będą nauczane później. Dziecko łyka tę wiedzę w tak naturalny sposób, przechodząc od jednego do drugiego etapu nauki, że we mnie wzbudziło to prawdziwy podziw.
Ponadto zadania ułożone są poziomami – z założeniem, jeśli dobrze rozwiążesz np. 3 podpunkty z poziomu A, przejdź do trudniejszego poziomu B itd. Nie nudź się i nie trać czasu na powtarzanie niemal identycznych sekwencji rachunkowych.
Teraz dane techniczne.
Pracujemy tak – oddzielny pokój, cisza, wszystkie potrzebne „przybory” w zasięgu ręki, wyłączone telefony. Hania siedzi prosto przy biurku, ma swój specjalny zeszyt (jest cudna, bo jeśli nie rozwiązuje zadania z książki, to dokładnie zapisuje „Przykład Babci” – chyba jej ten zeszyt na koniec ukradnę
Na nowy temat przeznaczam na ogół dwie jednostki lekcyjne, czyli idziemy mniej więcej reżimem szkolnym – wprowadzenie pojęcia, przykłady, niezbyt trudne zadania z podręcznika na pierwszej lekcji, na drugiej – utrwalenie, czyli powrót do tematu + jakieś szybkie zadanko sprawdzające + dużo trudniejsze zadania np. ze zbioru oraz, co ważne, zadania z poprzednich tematów. Oczywiście żadnych „prac domowych”.
Taka lekcja zajmuje nam mniej więcej 45 minut.
Ale każde nasze spotkanie trwa dłużej. Często drugie tyle. Bo mamy coś na deser. A tym czymś są obecnie zadania z Międzynarodowego Konkursu „Kangur Matematyczny” w kategorii Maluch. Rewelacja. Zadanka, w których naprawdę można się zakochać. Pięknie wydana przez wydawnictwo „Aksjomat” książka obejmująca testy z tych konkursów z lat 1993-2019 jest do kupienia i bardzo ja polecam każdemu rodzicowi trzecioklasisty. Maluch jest kategorią właśnie dla uczniów klas III-IV. Niestety, w tym roku konkurs raczej się nie odbędzie i moja wnuczka nie będzie mogła się wykazać. No cóż, trudno. Frajdę z rozwiązywania nawet najtrudniejszych pytań i tak miała.
Kategoria Beniamin (V-VI) już zakupiona – będziemy ćwiczyć do następnego etapu. Dodam, że książka, poza odpowiedziami, zawiera dokładne rozwiązania. A zadania bywają baaaardzo podchwytliwe.
O innych książkach z ciekawymi zadaniami dla uczniów SP napiszę.
Proszę pytać jagbyco.
Noji piszcie o innych przedmiotach, jeśli się znacie.
A to polecana książka - proszę nie oceniać po okładce - środek jest pod względem grafiki bez porównania lepszy. Na dziś tyle.
0
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.
Komentarz
Edit - już znalazłam mniejszy.
+10
Dzisiaj kilka wskazówek metodycznych.
Poza oczywistym dyrygowaniem – który przykład lub zadanie, moja rola sprowadza się przede wszystkim do zadawania pytań i chwalenia.
Staram się niczego nie tłumaczyć (dorosły dysponuje zupełnie innym typem rozumowania!), pod żadnym pozorem nie popędzam – daję Hani czas na spokojne dojście do odpowiedzi, chyba że zaczyna bujać w obłokach. Wtedy jednak sprowadzam ją na ziemię błyskawicznie, nie rozwiązując przy tym za nią zadania
Tekst zadania dziecko musi przeczytać na głos. Wtedy od razu słyszę, czy rozumie polecenie – po kilku próbach mechanicznego trajkotania i mojego później pytania zadanego słodkim głosem „to teraz powtórz, co masz zrobić w tym zadaniu”, skończyło się trajkotanie, a zaczęło czytanie ze zrozumieniem. I trwa do dzisiaj.
Jeśli do rozwiązania mamy zadanie tekstowe kończące się jakimś pytaniem, to rozwiązanie musi zakończyć pisemna, wyraźna odpowiedź.
Podam zabawny przykład znaleziony w zeszycie Hani – pierwszy temat z ułamków. Miała rozwiązać następujące zadanie:
W klasie Jacka jest 21 uczniów. Dziewczynki stanowią tylko 1/3 wszystkich uczniów. Ilu chłopców jest w klasie Jacka?
Oryginalny zapis w zeszycie mojej wnuczki:
13/71
Odp. W tej klasie jest 14 chłopców.
Jak łatwo się domyślić zadanie ma numer 13, jest w podręczniku na stronie 71 i zostało rozwiązane w pamięci. Ale „Odp.” musi być!!! Z babcią nie ma dyskusji.
A wcześniej jaka przyjemność nauki z odmianą liczebników – ech, to czytanie na głos…
Podsumowując – uczmy dziecko porządku. Bałaganiarskie zapiski nikomu nie służą. Legendarne opowieści o wykładowcach, którzy po zapisaniu całej tablicy później jedną ręką pisali na wolnym kawałku, a drugą coś wycierali, zostawmy wyłącznie do wspominek.
Ja używam wyłącznie bloków z makulatury A4 i nie żałuję miejsca. Jeżeli muszę coś zapisać, piszę dużymi znakami, rysuję duże figury, często używam linijki – wszystko musi być czytelne, przejrzyste, zrozumiałe na pierwszy rzut oka. W ten sposób jest szansa, że dziecko będzie nas naśladować – bardzo mu to ułatwi życie podczas zmagań np. z trudniejszymi zadaniami geometrycznymi. Dobrze wykonany rysunek jest często kluczem do rozwiązania zadania.
Jak reaguję na błędy?
Różnie. W zależności od tego, co chcę osiągnąć. Ogólnej recepty nie dam, bo jej chyba nie ma. Ale, gdy widzę robiony błąd rachunkowy, to:
- albo od razu pytam – jesteś pewna? lub – czyżby?, lub – etam, lub coś w tym stylu
- albo nie przerywam, tylko na koniec mówię – to teraz sprawdź (oczywiście wyłącznie w sytuacjach, gdy takie sprawdzenie jest w miarę proste).
Jeżeli ma kłopot z rozwiązaniem trudniejszego zadania, zadaję dodatkowe, naprowadzające pytania. Czasem Hania mnie o coś pyta i wtedy też różnie reaguję, bo albo po prostu odpowiadam, albo kluczę, naprowadzając ją na odpowiedź.
Przepraszam, wiem, że dosyć mętnie zeznaję. Łatwiej mi to wykonać niż opisać. Krótko – starajcie się, by dziecko samo dochodziło do poprawnych wniosków, by rozumiało co i dlaczego robi i nigdy nie stosowało bezmyślnie regułek „co zrobić, żeby wyszło”. Noji wyszła mi genialna w swej prostocie rada - a tak się starałam, sorry, kajam się, ale tego nie wywalę
Każdy dobrze rozwiązany przykład nagradzam krótkim „brawo” lub „świetnie”. Jeżeli czymś błyśnie, przybijamy piątkę.
Oczywiście główną nagrodą były napisane na szóstki ostatnie dwa sprawdziany – szkoda, że nie umiem opisać tej radości, z jaką Hania rzuciła mi się na szyję
No, dobrze, tyle na dzisiaj mojego mądrzenia. Jeśli mi jeszcze coś przyjdzie do głowy, to dopiszę.
Oddzielna rzecz, to nauka rozwiązywania testów z Kangura. Na ten temat mogę parę słów napisać, jeśli ktoś w ogóle wyrazi zainteresowanie – to nie są szkolne testy.
Teraz obiecana lektura. Przeznaczona dla uczniów klas 5, 6 i wyższych pozycja Joanny i Jerzego Bednarczuków „Matematyczne gwiazdki” (Wydawnictwo „Aksjomat”, Piotr Nodzyński, 2019). Ponad 600 zadań o podwyższonym stopniu trudności, nietypowych i wymagających pomysłowości. Wszystkie zadania mają odpowiedzi, a jeśli to nie wystarczy, to w oddzielnym rozdziale mamy obszerne wskazówki do rozwiązań.
Aaaaabsolutnie wspaniała – piszę to szczerze i z zachwytem. Oraz nie mogę się doczekać, kiedy wreszcie Hania będzie mogła się z tymi zadaniami zmierzyć. Kilka już zrobiła, ale większość faktycznie wymaga większego zasobu wiedzy.
Książki matematyczne wydawnictwa Aksjomat bardzo polecam, tylko proszę uważać i starannie sprawdzać na jaki poziom nauczania są przeznaczone.
https://www.edukator.pl
Ja z córką z okazji pandemii zacząłem przerabiać elementarz Falskiego. Próbowałem kiedyś i nie szło, a teraz okazało się że już jest gotowa. Jesteśmy na stronie 38.
https://nauczycielemuzyki.wordpress.com/blog/zasoby/fling-the-teacher/
https://nauczycielemuzyki.wordpress.com/blog/zasoby/
Opiszę dokładnie, a co, pochwalić się nie można?
Najważniejsza lekcja – dodawanie ułamków – zaszalałam. Hania ciut rozkojarzona, więc na początku przywołuję ją do porządku tekstem
- skup się, bo mamy ważny temat.
- Trudny?
- nie trudny, tylko ważny – mocno akcentuję drugie słowo. Na biurku nic jeszcze nie ma; książka i zeszyt leżą z boku. Strzelam pytaniem
- dodawać umiesz?
- Umiem – prawie z obrazą, ale łypie na mnie, bo przeczuwa jakiś żart.
- taa? To ile jest 3 dodać 5?
- Osiem – i śmiech.
- Na pewno?
- Na pewno!!!
- A 3/7 dodać 5/7?
- 8/7 – ta odpowiedź pada błyskawicznie, po sekundzie dodaje
- Czyli jedna cała i 1/7, a po kolejnych dwóch sekundach namysłu Hania dorzuca pod nosem zdanko
- przez chwilę myślałam, żeby coś zrobić z tymi siódemkami, ale to bez sensu.
- A w takim razie ile to 2/5 dodać 1/5? [tu dorzucę, że świadomie nie modulowałam głosu i nie sugerowałam niczego]
- 3/5
Wynik podaje natychmiast, ale w głosie słyszę cień cienia wątpliwości prawdopodobnie wynikający z braku pochwały z mojej strony
- To zilustruj mi to – mówię.
W zeszycie pojawia się rysunek – słupek złożony z pięciu kratek, w nim zamalowane dwie kratki + (obok) drugi, identyczny słupek i w nim zamalowana jedna kratka = trzeci słupek z zamalowanymi trzema kratkami. Mamy jak wół 2/5+1/5=3/5 i już żadnych wątpliwości w głosie. Babcia nareszcie chwali – wnuczka bez wątpienia rozumie, co ma dodawać w tych ułamkach
Robimy jeszcze kilka prostych przykładów, które Hania rozwiązuje w pamięci, bez kłopotu zamieniając również ułamki niewłaściwe na liczby mieszane. Wreszcie strzelam klasyką, prosząc, żeby przykład zapisała w zeszycie:
- To teraz 1/2 + 1/3.
Cisza, dziecko myśli mniej więcej 20 sekund:
- 5/6
- Jak to obliczyłaś?! (Z wrażenia, chyba nawet nie powiedziałam tradycyjnego „Świetnie”, po prostu zatkało mnie, na różne warianty byłam przygotowana tylko nie na poprawny wynik!)
- Wyobraziłam sobie.
- Co sobie wyobraziłaś?!
- Pizzę.
- Narysuj!
Pojawia się kółko, potem pionowa krecha dzieląca je na pół – mamy 1/2, obok na jednej z połówek Hania zaznacza 1/3 pizzy, tłumacząc mi cały czas co robi – to bardzo ważne.
– Mamy 1/2 i 1/3 i teraz jak tę połówkę podzielimy na trzy części, a ten kawałek na dwie części, to będziemy mieć równe części, czyli tu mamy 3/6, a tu 2/6 to w sumie 5/6.
Zapisuje w zeszycie: 1/2+1/3=3/6+2/6=5/6.
Chwalę, przybijamy piątkę, nie mogę wyjść z podziwu. To ta moja nagroda
I oczywiście natychmiast daję następny przykład.
- 1/4+1/3=
- Mogę narysować?
- Jasne!
Oczywiście znowu pizza (znakomita pomoc dydaktyczna – każde dziecko doskonale ją zna i umie stosować;). Słyszę mruczenie pod nosem:
- Na 9 – nie, bo się nie dzieli przez 4, to na 8, no nie, przecież 3, dopiero 12, tak na 12…
Pizza została pracowicie podzielona na 12 części (babciu, nierówno mi wyszło), w zeszycie pojawił się zapis 1/4+1/3=3/12+4/12=7/12.
Kolejne przykłady obyły się już bez rysowania, natomiast w liczniku zamiast 1 pojawiły się inne liczby. Nie było z tym żadnego kłopotu. Za to Hania odkrywa regułę:
- Babciu, to przecież się mnoży na krzyż!
Super! Z jednej strony. Ale z drugiej niekoniecznie
Proszę:
- 1/4+1/8.
No i mamy kwiatuszek: 1/4+1/8= 8/32+4/32=12/32= (na szczęście widać, że można i należy skrócić:) =3/8.
To jeszcze raz:
- To teraz zilustruj ten przykład 1/4+1/8, ok?
Łypie na mnie, bo wyczuwa, że coś jest niekoniecznie ok, że chyba się z niej trochę nabijam, wreszcie słyszę
- To przecież jest 3/8.
- Czyli na ile części trzeba dzielić?
- Na 8.
Uff… Przykład 1/3+4/9 rozwiązuje już bez mnożenia „na krzyż”.
Dopiero teraz sięgam po podręcznik Rozwiązujemy zadania i jestem trochę zaskoczona prostotą i jednostajnością przykładów. Kończymy szybko, Hania biegnie oglądać odcinek swojego serialu i dopiero wtedy zauważam początkowy akapit rozdziału „W czwartej klasie zajmiemy się dodawaniem i odejmowaniem ułamków, które mają takie same mianowniki.”
O żesz!!! Szok. Wyprzedziłyśmy program o jedną klasę! Bez żadnego problemu. Dziecko samo wymyśliło cały proces, wytłumaczyło mi po kolei co i jak – oczywiście będę z nią dalej ten materiał ćwiczyła i utrwalała. Nie odpuszczę.
Ale dlaczego i skąd taki podział trudnego tematu – nie wiem i nie rozumiem. Rzecz jasna jest to wymóg sławetnej Podstawy Programowej. Do której skądinąd mam milion innych zastrzeżeń, ale to nie miejsce na ich wypisywanie.
----------------------------------------------------------------------------------
Na koniec kilka słów o niemniej słynnych POMOCACH DYDAKTYCZNYCH. Specjalnie napisałam wielkimi literami, żeby im oddać w tym miejscu należytą cześć i chwałę. I tylko w tym miejscu, bo od tej chwili przestaję.
Jednakowoż podkreślę, że wypowiadam się wyłącznie o pomocach, jakimi trzeba dysponować, nauczając matematyki.
Powiem Wam w tajemnicy, że spokojnie można się ograniczyć do tych znanych od czasów Euklidesa – podstawowych przyrządów geometrycznych (linijka, ekierka, cyrkiel), kredek, papieru do rysowania i modeli brył. Te ostatnie spokojnie można ulepić z modeliny. Ja co prawda nabyłam komplet stosunkowo dużych brył zrobionych z drewna (nawet dosyć tani), ale wadą wszystkich gotowych zestawów jest ich śliczność – są w nich wyłącznie wielościany prawidłowe, foremne, takoż bryły obrotowe – żadnych ściętych stożków i tp. „dziwologów” w nich nie spotkacie.
I tyle w tomacie pomocy. Dydaktycznych.
Bo nożyczki do wycięcia np. siatki kostki sześciennej to z pewnością każdy w domu ma, mniemam.
Podstawą nauczania matematyki jest rozwiązywanie zadań. Z przewagą ciekawych zadań. Chociaż sprawność rachunkową nabywa się poprzez ćwiczenie, czasem dosyć żmudne, nie ukrywajmy.
Zatem żadne bajery nie są Wam ani Waszym dzieciom potrzebne. Tablice interaktywne mogą przydać się nauczycielowi, ale z pewnością nie są do niczego potrzebne w nauce domowej.
W sieci jest cała masa programów z przedrostkiem „mat”, „math”, „geo” lub co tam jeszcze luckość wymyśliła. Można pobuszować i sprawdzić. Mnie ta zabawa znudziła błyskawicznie – nie znalazłam niczego godnego polecenia. A już dramatycznie ma się sprawa z rozwiązywaniem w komputerze zadań. Na ogół polega to na wklepywaniu odpowiedzi w okienko, jeśli jest ok., można przejść do następnego zadania. Zatem po czorta ten komputer, się pytam?!
Hanię trzymam od komputera z daleka. Wystarczy, że ma lekcje zdalne i jeszcze coś ogląda w telewizorni – czas siedzenia przed monitorem i tak wg mnie ma przekroczony.
Natomiast bardzo dużo rysuje. Tego ją nauczyłam. Rysuje ludziki, zwierzątka, drzewka-rośliny i drzewka do zliczania możliwości, tabelki, osie do porządkowania elementów, oczywiście geometryczne zależności itd., itp. Mnóstwo zadań rozwiązuje za pomocą rysunków. Tego się nauczyła podczas ćwiczeń ze mną Kangura i stosuje z ogromnym powodzeniem również w szkole.
Zatem jeszcze raz – żadnych kompleksów, nie dajcie sobie wmówić, że uczycie jak za Króla Ćwieczka, że potrzebne Wam są jakieś cuda na kiju. Nic podobnego. Dobry podręcznik do prowadzenia teorii i zbiory z rozwijającymi, ciekawymi zadaniami.
Dobry podręcznik do prowadzenia teorii i zbiory z rozwijającymi, ciekawymi zadaniami.
Dobry podręcznik do prowadzenia teorii i zbiory z rozwijającymi, ciekawymi zadaniami.
I to wystarczy
Jednakowoż, nie umniejszając znaczenia metodyki, geny po Babci też na pewno swoje robią :-)
A merytorycznie, to czy liczydło nadaje się jako pomoc naukowa dla dodawania? (wiek 3,5)
W języku polskim najbardziej jednak lubię czas przeszły wyrażany za pomocą form gramatycznych czasu przyszłego: A on na to jak mu z czółka nie strzeli...
- (Głos z sali) Dobra, dobra.
Za prof Simonides
zasiedziały na Śląsku urzędnik niemiecki usiłował się nauczyć po polsku. Po dłuższych mozołach wzruszył ramionami i powiada:
— Nie rozumiem dlaczego u nich wyraz „koczu" ma tak wiele znaczeń. Bo to i „Kirche" (kościół) i „Kater" (kocur) i „Kessel" (kocioł) — wszystko to „koczu i koczu". Bądź teraz mądry i wiedz, co kiedy dobrze powiedzieć
ad.2 nie wiem, nie stosowałam, używałam prostszych
ad. reszta )
nie używam bezpośrednio, ale podsuwam cytaty ;-)
Swoją drogą chyba Włosi też mają coś takiego, ale głowy nie dam, bo widziałem dopiero jedną taką konstrukcję i mogłem źle zinterpretować.
Chyba lepiej używać różnego rodzaju liczmanów, które mogą być atrakcyjne poprzez swój wygląd.
A z sukcesów edukacji domowej:
W zeszłym roku kupiłem synowi kalkulator naukowy, bo akurat był na wyprzedaży.
W czasie kwarantanny syn (8 l.) spędza przy nim dużo czasu i co chwila zadaje pytania. Widać, że intryguje go mnogość dostępnych funkcji. Wykorzystuję to, żeby przy okazji zaspokajania ciekawości zdobył kawałek wiedzy.
I tak przerobiliśmy już potęgowanie, funkcję silnia (bardzo mu się podobała, bo daje duże wyniki), pierwiastkowanie, logarytmy a ostatnio trygonometrię.
Na rysunku 9 rozrzuconych baloników różnej wielkości, z boku trzy strzały - biegną po liniach równoległych i strącają napotkane baloniki.
Pod zadaniem pięć możliwych odpowiedzi, z których tylko jedna jest poprawna: 3, 2, 6, 5, 4.
Ok - błyskawicznie sprawdza, wychodzi jej 6 strąconych baloników, zaznacza "6", ja nie komentuję i przechodzimy do następnego zadania.
...
Po zrobieniu iluś zadań sprawdzamy wyniki.
Pfff,... błąd!
Teraz w ruch idzie linijka, rysunek zostaje uzupełniony i słyszę niemal oburzony komentarz:
- no przecież sześć!
- ale w tej książce nie ma błędów w odpowiedziach - podpowiadam.
Jeszcze raz sprawdza rysunek. Rozmyśla. W końcu nie wytrzymuję:
- przeczytaj pytanie.
- ile baloników OCALAŁO?
Tiaaa,... najprostsze zadanie.
Mam wątłą nadzieję, że lekcja zostanie zapamiętana.
Powiedzcie, jak nauczyciel, mający pod opieką 25 takich łebków może je czegokolwiek nauczyć?! Dla mnie to niepojęte. Wcale nie przesadzam. NIEPOJĘTE.
A przecież są tacy. Chylę czoła.