Są miejsca, gdzie są lokale socjalne. Z oczywistych względów zresztą nie są to miasta, w których najem jest tak intratny jak gdzie indziej.
Ale tu też wchodzimy np. w ciekawą kwestię, przytłumioną oczywiście przez pandemię, usług typu air bnb itp. Jeśli ustawodawstwo (i praktyka) chroniące lokatora są zbyt rozbudowane, że właściciel to w sumie nic nie może, to pokusa udostępnienia mieszkania pod takie usługi jest o wiele większa. Ryzyko, że turysta nocujący przez kilka dni zasiedli je na stałe jest znikoma w porównaniu z ryzykiem namolnego lokatora stałego. To z kolei powoduje, że w atrakcyjnych turystycznie miastach podaż mieszkań pod stały wynajem spada, a w dalszej konsekwencje - rośnie ich cena, rosną koszty życia i uderza to w ... najbiedniejszych. Trzeba zachować jakąś równowagę, ona jest w polskich warunkach już chyba daleko przesunięta na stronę lokatorów. Ale to i tak dzięki polityce państwa, a nie burdom Ikonowicza.
Trzeba zachować jakąś równowagę, ona jest w polskich warunkach już chyba daleko przesunięta na stronę lokatorów. Ale to i tak dzięki polityce państwa, a nie burdom Ikonowicza.
A, no co do zasady to jasne że tak. Natomiast chodziło mi o to, że czasem robienie z siebie obrońcy uciśnionych jest łatwiejsze przez histerię rozpętaną przeciwko jakimś ot, ludkom co np. myśleli że mogą wymienić zamki we własnym mieszkaniu, zajmowanym od miesięcy przez innych ludków pokazujących im faka, niż REALNĄ walkę ot, choćby z rzeczywistą mafią reprywatyzacyjną.
Może to niesprawiedliwość, bo ja naprawdę nie śledzę szczegółowo poczynań pana I., ale te różne awantury to głównie pamiętam ze spraw typu "państwo X wynajęli komuś mieszkanie po ciotce i ośmielali się czepiać bo ten nie płacił przez osiem miesięcy". Z potoku okrzyków wydawanych (niewyraźnie, przez braki w uzębieniu) przez pana I. wynikało że to godne potępienia, bo powinni siedzieć cicho i płacić za rozwydrzonych (tak, bo wcale nie biedniusich i poszkodowanych przez los) cwaniaków choćby za to, że sam fakt wynajmu mieszkania przyszedł im do głowy. A przecież "mieszkanie prawem, nie towarem!". Pamiętam taką sprawę gdy lokatorzy-hieny byli cudzoziemcami to właścicielom jeszcze przyczepiano gębę nacjonalistów i innych takich.
Może to nie cała prawda, może gość walczył jak święty Jerzy ze smokiem z mafiami reprywatyzacyjnymi, jeśli tak, to czapki z głów, ale jakoś mi ta jego filozofia że każdy kto ma cokolwiek - tu: mieszkanie, lokal... i chciałby na nim zarobić - jest podejrzany i w ogóle NIGDY nie ma racji - wybitnie nie odpowiada.
rozum.von.keikobad napisal(a): Trzeba zachować jakąś równowagę, ona jest w polskich warunkach już chyba daleko przesunięta na stronę lokatorów. Ale to i tak dzięki polityce państwa, a nie burdom Ikonowicza.
Pierdololo... Moich rodziców dopadli czyściciele kamienic nie tak dawno temu. Już wtedy był wielki problem z mieszkaniami.
Kwestia jest inna - rozdrobnienie rynku najmu. Pojedynczy właściciele wynajmują pojedynczym wynajmującym. Jak ten drugi przestaje płacić, to ten pierwszy ma gigantyczny problem i nawet łatwo go zrozumieć, że nie chce rodziny z dzieckiem. Ale w skali globalnej to argumentem za srednimi i dużymi graczami. Moi rodzice np. trafili ostatecznie do kamienicznika (znaczy właściciela całej kamienicy), gdzie po pierwsze bierze od nich duuużo mniejsze pieniądze, a po drugie, nawet parę miesięcy zwłoki jakiegoś lokatora nie robi mu pewnie za dużej różnicy. To tak jak z wielkością firm. Wszyscy gardłują, że małe firmy to esencja polskiej gospodarki. Ale nieważne jakie byłyby ulgi ze strony państwa, to młoda dziewczyna, która zajdzie w ciążę jest większym problemem dla firmy 10-osobowej, niż 1000-osobowej.
Moi rodzice np. trafili ostatecznie do kamienicznika (znaczy właściciela całej kamienicy), gdzie po pierwsze bierze od nich duuużo mniejsze pieniądze, a po drugie, nawet parę miesięcy zwłoki jakiegoś lokatora nie robi mu pewnie za dużej różnicy.
Mniejsze od czego? Jeśli od kwot, za pomocą których usiłowali ich wysiudać z poprzedniego mieszkania jacyś gangsterzy - rozumiem to zdanie, natomiast jeśli by to miało oznaczać, że "kamienicznik" bierze od nich np. połowę mniej, niż wynosi średni czynsz za wynajem w tamtej okolicy, to szacun.
Trochę natomiast mnie zdezorientowały słowa o nie robieniu różnicy w "paru miesiącach zwłoki z zapłatą czynszu". Rodzice to wypróbowali osobiście? W sensie - nie płacili np. przez pięć, sześć miesięcy? I właściciel ot tak, przeszedł nad tym do porządku?
Nie do końca rozumiem, co Kolega rozumie przez "czyścicieli kamienic". Otóż ja rozumiem osoby, które sposobami na pograniczu legalności albo wprost nielegalnymi, typu różne złośliwości, odcinanie wody, dokwaterowywanie meneli, groźby aż po pobicie zajmują się "wykurzaniem" (etymologia nieprzypadkowa) niechcianych lokatorów. Działanie takie i tak jest najczęściej kompletnie nielegalne, a w sumie co skłania do niego? Ano to, że legalnymi sposobami nie są w stanie uzyskać faktycznej eksmisji takiego lokatora, nawet jeśli nie płaci. Więc jakaś ich część ucieknie się do metod nielegalnych. A ta bardziej uczciwa przeniesie swoje oferty do innej, bezproblemowej grupy podmiotów (turystów). To z kolei na rynku mieszkań na stały wynajem obniża podaż, co bez zmniejszenia popytu prowadzi do wzrostu cen.
Ja widzę winę po obu stronach. Otóż mieszkałem ja z KM w komunalnym mieszkaniu. Połowę udziałów kamienicy miało miasto, 1/6 właściciel punktu handlowego na parterze a 1/3 potomkowie właściciela. I ci potomkowie sprzedali swoje udziały Inuicie. Ten w sądzie wywalczył prawo do administrowania pobudynkiem i na następny dzień podniósł nam czynsz o 150%. My, nie chcąc napychać mu kabzy, wyprowadziliśmy się jeszcze w trakcie okresu wypedzenia, ale część lokatorów została. Przestał ten Inuita (nb największy posiadacz nieruchomości w naszym mieście, brat adwokata mafii) dbać o dobytek, zamiatać podwyrko, wywozić śmieci, konserwować bramę i dźwi do klatek schodowych. W ten sposób chciał wykurzyć normalnych, regularnie płacących lokatorów, którzy nie chcieli się wynieść. Czyli kamienicznik zły.
Ale jednym z lokatorów jest koleś, który od lat nie płaci. I jego też się wykurzyć nie udaje. Czyli lokator zły.
Nie ma więc zasady, że zawsze kamienicznik zły a lokator dobry. cbdo
rozum.von.keikobad napisal(a): Nie do końca rozumiem, co Kolega rozumie przez "czyścicieli kamienic". Otóż ja rozumiem osoby, które sposobami na pograniczu legalności albo wprost nielegalnymi, typu różne złośliwości, odcinanie wody, dokwaterowywanie meneli, groźby aż po pobicie zajmują się "wykurzaniem" (etymologia nieprzypadkowa) niechcianych lokatorów. Działanie takie i tak jest najczęściej kompletnie nielegalne, a w sumie co skłania do niego? Ano to, że legalnymi sposobami nie są w stanie uzyskać faktycznej eksmisji takiego lokatora, nawet jeśli nie płaci. Więc jakaś ich część ucieknie się do metod nielegalnych. A ta bardziej uczciwa przeniesie swoje oferty do innej, bezproblemowej grupy podmiotów (turystów). To z kolei na rynku mieszkań na stały wynajem obniża podaż, co bez zmniejszenia popytu prowadzi do wzrostu cen.
Pozwolę sobie tylko wtrącić że jednym z tych działań i to chyba nie najmniej istotnym jest drastyczna podwyżka czynszu która w najbardziej jaskrawych przypadkach może sięgać kilkuset procent. Takie działanie chyba jest w pełni legalne (stan prawny mógł się zmieniać w czasie, nie chciałem wnikać w szczegóły). Było to szczególnie dotkliwe i zapewne skureczne w przypadku mieszkańców, którzy nie mieli dochodów poza emeryturą. Podstawowy środek w arsenale czyściciela kamienic pozwalajacy szybko i bezboleśnie usunąć robale z atrakcyjniej położonej nieruchomości. Zresztą mam wrażenie, że trochę niesłusznie sprowadzamy dyskusję do konfliktu najemca - właściciel. Z reguły chodzi o znacznie większe podmioty. Z jednej strony władze lokalne (problem wcale nie musi dotyczyć wielkich miast), z drugiej firmy walczące o dobrą lokalizację. Mam wrażenie, że właścicielem w takich przypadkach nie musi być osoba, ale powiązana z jednymi i drugimi spółka krzak. Z gruba tak to wyglądało w "reprywatyzacji" warszawskiej.
@Berek Rodzice płacą tyle samo, co jeden z braci, który się wyprowadził niedawno od nich za połowę mniejsze mieszkanie. Ale jak pisałem - oni płacą kamieniczników, brat właścicielowi jednego, czy dwóch mieszkań. Te parę miesięcy zwłoki nierobiące różnicy, to moja spekulacja, bo oczywiście nikt tego nie sprawdzał. Ale przecież to chyba jasne? Masz jedno mieszkanie na wynajem, to gdy najemca przestaje płacić, masz spadek przychodów o 100%, a koszty stałe cały czas są. Masz całą kamienicę, powiedzmy 30 mieszkań, to jak jeden kolator nie płaci, tracisz 3% przychodów.
@rozum Niechciani lokatorzy, ładny eufemizm... Rodzice płacili i to nie mało, ale przez różne dziwne machinacje miejska kamienica (znaczy mieszkanie komunalne) stała się prywatną i dostali propozycję nie odrzucenia. Przecinanie kabli, zastraszanie. Gdyby to działo się w Warszawie pewnie zakumplowalbym się z Jankiem Śpiewakiem.
Te parę miesięcy zwłoki nierobiące różnicy, to moja spekulacja, bo oczywiście nikt tego nie sprawdzał. Ale przecież to chyba jasne? Masz jedno mieszkanie na wynajem, to gdy najemca przestaje płacić, masz spadek przychodów o 100%, a koszty stałe cały czas są. Masz całą kamienicę, powiedzmy 30 mieszkań, to jak jeden kolator nie płaci, tracisz 3% przychodów.
Jakoś nie bardzo chce mi się wierzyć w radosne "nicziewo!" gościa od dużego biznesu (w odróżnieniu od takiego małego, co sobie po prostu dorabia, wynajmując mieszkanie po ciotce albo coś w tym stylu). Oczywiście nie namawiam do eksperymentów. Osobiście wątpię, by się okazało że podmiot wynajmujący nie zacznie wykonywać dość szybko pewnych ruchów mających przypomnieć lokatorom że zalegają z czynszem. To jest biznes. On na tym zarabia i na pewno nie będzie się bawił w myślenie "oj tam oj tam, większość płaci więc w sumie nie szkodzi że ktoś nie uiszcza, w ogólnym rozrachunku". To tak nie działa.
Rodzice płacą tyle samo, co jeden z braci, który się wyprowadził niedawno od nich za połowę mniejsze mieszkanie. Ale jak pisałem - oni płacą kamieniczników, brat właścicielowi jednego, czy dwóch mieszkań.
Identyczna lokalizacja? Dostęp do infrastruktury? Podobne otoczenie, w sensie: podobna zabudowa, udogodnienia, braki itd.?
A tak w ogóle ja naprawdę rozumiem jak to było z tzw. czyścicielami - moich znajomych też to dotknęło, i za ich przyczyną chyba nie było wierniejszego słuchacza transmisji z komisji d/s dzikiej reprywatyzacji...
Ale Mr Ikonę - że tak powrócę do głównego wątku - pamiętam też z akcji p.t. "skopiemy właściciela mieszkania bo z założenia to drań" w sytuacjach bardzo wyraźnych, gdy lokatorzy przestawali płacić umówioną (umówioną! nie zawyżoną, nie nagle zmienioną!) kwotę oraz rachunki i intensywnie pokazywali właścicielowi faka bo po prostu - mogli.
A propos, gdzieś była taka historyjka o panu I. jak to przyjął pod swój dach jakąś nieszczęsną rodzinę co się tułała, no wręcz ewangeliczne to było - tylko ciąg dalszy, pamiętam, był taki trochę uwierający, bo zdaje się rodzina ta się rozsiadła u niego na bardzo długi czas i ani myślała o zmianie stylu życia...
Moim zdaniem jak zawsze kluczowy jest fakt, żeby pomagać z głową, po prostu, co nie bardzo się udaje ludziom z zacięciem skrajnie aktywistycznym. Zawsze w pewnym momencie przeholowują.
Wciąż wolę być po ich stronie, po stronie ludu, po stronie tych, którzy – ponieważ nie przyznawali racji jedynie słusznej linii Leszka Balcerowicza – byli uznawani za niewykształconych, źle ubranych, pewnie niedbających o higienę…
No więc to był mój przełom antykorwinoski. Jak mie dzisiej ktoś mówi, że był na wsi i tamtejsi chłopi wogle startapów nie zakładają i nie przejawiają inicjatywy, to mie otrzącha jak po surstromlingu.
W podlinkowanym tekście twierdzi, że coś tam robił;
"I kiedy trafiłem do parlamentu, to zorientowałem się, że mam dobrą pensję, ale ludzie, z których się wywodzę i którym chcę służyć, nic z tego nie mają."
Pytanie za 100 pkt, kim byli ci ubodzy rodzice?
Dyplomatami w krajach łacińskich (Meksyk, Hiszpania)
@Szturmowiec.Rzplitej powiedział(a):
No więc to był mój przełom antykorwinoski. Jak mie dzisiej ktoś mówi, że był na wsi i tamtejsi chłopi wogle startapów nie zakładają i nie przejawiają inicjatywy, to mie otrzącha jak po surstromlingu.
Surströmming jest często jedzony z rodzajem chleba zwanym tunnbröd (cienki chleb). Kromki smaruje się, a na wierzch kładzie się posiekaną cebulę (zwykle czerwoną) i ugotowane ziemniaki w plastrach, bądź przygotowaną z ziemniaków pastę.
Całą rybę wyciąga się z puszki i rozcina wzdłuż. Wnętrzności należy usunąć (włączając ciemnoszarą ikrę), a rybę otworzyć jak książkę. Czerwone mięso należy zgnieść widelcem i oddzielić od ości. W małych kawałkach układać na kanapce. Ostatnim niezbędnym dodatkiem jest gęsta kwaśna śmietana (szw. gräddfil) albo jej francuski odpowiednik crème fraîche. Miękki tunnbröd następnie składa się albo zwija, z chrupiącej odmiany zaś robi się kanapkę.
Kanapka z surströmming jest tradycyjnie podawana ze szklanką mleka albo z kieliszkiem wódki w tej kolejności, najpierw wódka, potem mleko.
Do ewentualnego spożycia ale z drobną modyfikacją - ze szklanką wódki i z kieliszkiem mleka w tej kolejności: najpierw mleko, potem wódka.
Jakiś czas temu widziałem w necie mapę Europy z naniesionymi na poszczególne kraje najobrzydliwszymi rzeczami do jedzenia. Utrudnieniem w jej przeglądaniu było to, że nazwy były po angielsku. Sporządził ją chyba ktoś spoza naszego regionu, bo kaszanka występowała jako reprezentantka bodajże Estonii, natomiast Polskę reprezentowała czernina, która jest mało znana. Szwecję reprezentował oczywiście surstroming. Ciekawa rzecz była z Włochami, bo zostały podzielone - Włochy jako całość reprezentował jakiś kotlet z koniny (czyli w sumie nic specjalnego), za to Sardynia była oddzielnie reprezentowana, bo było tam coś specjalnego: ser z robakami (!) i to żywymi (!!). Na drugim miejscu ( w moim prywatnym subiektywnym rankingu tego, co było na tej mapie) były hiszpańskie bycze jądra. Zwrócił moją uwagę też reprezentant Norwegii - t. zw. lutefisk, czyli dorsz maczany w... wodorotlenku sodu! Na Islandii jest coś ze sfermentowanego mięsa rekina. Reszta Europy to już był w sumie luzik, bo większość krajów reprezentowały rzeczy z krwią (n. o. Finlandię jakiś "krwawy naleśnik").
Ten łysy Andrew Zimmern który podróżuje i zjada różne lokalne przysmaki dla telewizji w jednym odcinku gdzieś w Azji jadł coś co było bardziej intensywne niż surstroming, to było jakieś mięso kaczki czy gęsi kiszone w smalcu.
Nigdym nie pożywał. Ale od czytania opisu zalałem w redakcji serwetę ślinką.
Prze-py-szny!!! Zakochałem się w smaku.
@Przemko powiedział(a):
To jest salceson po prostu.
To nie jest salceson. Salceson jest w galarecie.
To bliższe wg mnie do kaszanki, tylko bez krwi, a zamiast kaszy są płatki owsiane. I oryginalne są w skórce żołądka, lub zwykle w jelicie grubym, czyli w kształcie pogniecionej piłki rugby.
Pomiędzy
kaszanka → haggis ← salceson
@los powiedział(a):
Z opisu przypomina wątrobiankę.
O! To jagnięce (owieczka) podroby: wątroba, serce, płuco oraz skrawki mięsa i łój (smalec jagnięcy) plus owies i przyprawy.
BTW lutefisk jest bardzo smaczny i ług sodowy nie wyżera jakoś specjalnie bebechów. Z kolei ten specyjał z Sardynii jest chyba formalnie zabroniony nawet na Sardynii i należy go spożywać w okularach ochronnych, gdyżalbowiem owe larwy (o ile pamiętam, jakiejś lokalnej muchy) lubią skakać prosto do oka konesera sardyńskiej kuchni.
Komentarz
Ale tu też wchodzimy np. w ciekawą kwestię, przytłumioną oczywiście przez pandemię, usług typu air bnb itp. Jeśli ustawodawstwo (i praktyka) chroniące lokatora są zbyt rozbudowane, że właściciel to w sumie nic nie może, to pokusa udostępnienia mieszkania pod takie usługi jest o wiele większa. Ryzyko, że turysta nocujący przez kilka dni zasiedli je na stałe jest znikoma w porównaniu z ryzykiem namolnego lokatora stałego. To z kolei powoduje, że w atrakcyjnych turystycznie miastach podaż mieszkań pod stały wynajem spada, a w dalszej konsekwencje - rośnie ich cena, rosną koszty życia i uderza to w ... najbiedniejszych.
Trzeba zachować jakąś równowagę, ona jest w polskich warunkach już chyba daleko przesunięta na stronę lokatorów. Ale to i tak dzięki polityce państwa, a nie burdom Ikonowicza.
Może to niesprawiedliwość, bo ja naprawdę nie śledzę szczegółowo poczynań pana I., ale te różne awantury to głównie pamiętam ze spraw typu "państwo X wynajęli komuś mieszkanie po ciotce i ośmielali się czepiać bo ten nie płacił przez osiem miesięcy". Z potoku okrzyków wydawanych (niewyraźnie, przez braki w uzębieniu) przez pana I. wynikało że to godne potępienia, bo powinni siedzieć cicho i płacić za rozwydrzonych (tak, bo wcale nie biedniusich i poszkodowanych przez los) cwaniaków choćby za to, że sam fakt wynajmu mieszkania przyszedł im do głowy. A przecież "mieszkanie prawem, nie towarem!".
Pamiętam taką sprawę gdy lokatorzy-hieny byli cudzoziemcami to właścicielom jeszcze przyczepiano gębę nacjonalistów i innych takich.
Może to nie cała prawda, może gość walczył jak święty Jerzy ze smokiem z mafiami reprywatyzacyjnymi, jeśli tak, to czapki z głów, ale jakoś mi ta jego filozofia że każdy kto ma cokolwiek - tu: mieszkanie, lokal... i chciałby na nim zarobić - jest podejrzany i w ogóle NIGDY nie ma racji - wybitnie nie odpowiada.
Moich rodziców dopadli czyściciele kamienic nie tak dawno temu. Już wtedy był wielki problem z mieszkaniami.
Kwestia jest inna - rozdrobnienie rynku najmu. Pojedynczy właściciele wynajmują pojedynczym wynajmującym. Jak ten drugi przestaje płacić, to ten pierwszy ma gigantyczny problem i nawet łatwo go zrozumieć, że nie chce rodziny z dzieckiem. Ale w skali globalnej to argumentem za srednimi i dużymi graczami. Moi rodzice np. trafili ostatecznie do kamienicznika (znaczy właściciela całej kamienicy), gdzie po pierwsze bierze od nich duuużo mniejsze pieniądze, a po drugie, nawet parę miesięcy zwłoki jakiegoś lokatora nie robi mu pewnie za dużej różnicy.
To tak jak z wielkością firm. Wszyscy gardłują, że małe firmy to esencja polskiej gospodarki. Ale nieważne jakie byłyby ulgi ze strony państwa, to młoda dziewczyna, która zajdzie w ciążę jest większym problemem dla firmy 10-osobowej, niż 1000-osobowej.
Trochę natomiast mnie zdezorientowały słowa o nie robieniu różnicy w "paru miesiącach zwłoki z zapłatą czynszu". Rodzice to wypróbowali osobiście? W sensie - nie płacili np. przez pięć, sześć miesięcy? I właściciel ot tak, przeszedł nad tym do porządku?
Działanie takie i tak jest najczęściej kompletnie nielegalne, a w sumie co skłania do niego? Ano to, że legalnymi sposobami nie są w stanie uzyskać faktycznej eksmisji takiego lokatora, nawet jeśli nie płaci. Więc jakaś ich część ucieknie się do metod nielegalnych. A ta bardziej uczciwa przeniesie swoje oferty do innej, bezproblemowej grupy podmiotów (turystów). To z kolei na rynku mieszkań na stały wynajem obniża podaż, co bez zmniejszenia popytu prowadzi do wzrostu cen.
Czyli kamienicznik zły.
Ale jednym z lokatorów jest koleś, który od lat nie płaci. I jego też się wykurzyć nie udaje.
Czyli lokator zły.
Nie ma więc zasady, że zawsze kamienicznik zły a lokator dobry.
cbdo
Rodzice płacą tyle samo, co jeden z braci, który się wyprowadził niedawno od nich za połowę mniejsze mieszkanie. Ale jak pisałem - oni płacą kamieniczników, brat właścicielowi jednego, czy dwóch mieszkań.
Te parę miesięcy zwłoki nierobiące różnicy, to moja spekulacja, bo oczywiście nikt tego nie sprawdzał. Ale przecież to chyba jasne? Masz jedno mieszkanie na wynajem, to gdy najemca przestaje płacić, masz spadek przychodów o 100%, a koszty stałe cały czas są. Masz całą kamienicę, powiedzmy 30 mieszkań, to jak jeden kolator nie płaci, tracisz 3% przychodów.
@rozum
Niechciani lokatorzy, ładny eufemizm...
Rodzice płacili i to nie mało, ale przez różne dziwne machinacje miejska kamienica (znaczy mieszkanie komunalne) stała się prywatną i dostali propozycję nie odrzucenia. Przecinanie kabli, zastraszanie. Gdyby to działo się w Warszawie pewnie zakumplowalbym się z Jankiem Śpiewakiem.
To jest biznes. On na tym zarabia i na pewno nie będzie się bawił w myślenie "oj tam oj tam, większość płaci więc w sumie nie szkodzi że ktoś nie uiszcza, w ogólnym rozrachunku". To tak nie działa. Identyczna lokalizacja? Dostęp do infrastruktury? Podobne otoczenie, w sensie: podobna zabudowa, udogodnienia, braki itd.?
A tak w ogóle ja naprawdę rozumiem jak to było z tzw. czyścicielami - moich znajomych też to dotknęło, i za ich przyczyną chyba nie było wierniejszego słuchacza transmisji z komisji d/s dzikiej reprywatyzacji...
Ale Mr Ikonę - że tak powrócę do głównego wątku - pamiętam też z akcji p.t. "skopiemy właściciela mieszkania bo z założenia to drań" w sytuacjach bardzo wyraźnych, gdy lokatorzy przestawali płacić umówioną (umówioną! nie zawyżoną, nie nagle zmienioną!) kwotę oraz rachunki i intensywnie pokazywali właścicielowi faka bo po prostu - mogli.
A propos, gdzieś była taka historyjka o panu I. jak to przyjął pod swój dach jakąś nieszczęsną rodzinę co się tułała, no wręcz ewangeliczne to było - tylko ciąg dalszy, pamiętam, był taki trochę uwierający, bo zdaje się rodzina ta się rozsiadła u niego na bardzo długi czas i ani myślała o zmianie stylu życia...
Moim zdaniem jak zawsze kluczowy jest fakt, żeby pomagać z głową, po prostu, co nie bardzo się udaje ludziom z zacięciem skrajnie aktywistycznym. Zawsze w pewnym momencie przeholowują.
No więc to był mój przełom antykorwinoski. Jak mie dzisiej ktoś mówi, że był na wsi i tamtejsi chłopi wogle startapów nie zakładają i nie przejawiają inicjatywy, to mie otrzącha jak po surstromlingu.
Dyplomatami w krajach łacińskich (Meksyk, Hiszpania)
Do ewentualnego spożycia ale z drobną modyfikacją - ze szklanką wódki i z kieliszkiem mleka w tej kolejności: najpierw mleko, potem wódka.
A jeszcze lepiej oba te napoje zamiast głównego bohatera
Jakiś czas temu widziałem w necie mapę Europy z naniesionymi na poszczególne kraje najobrzydliwszymi rzeczami do jedzenia. Utrudnieniem w jej przeglądaniu było to, że nazwy były po angielsku. Sporządził ją chyba ktoś spoza naszego regionu, bo kaszanka występowała jako reprezentantka bodajże Estonii, natomiast Polskę reprezentowała czernina, która jest mało znana. Szwecję reprezentował oczywiście surstroming. Ciekawa rzecz była z Włochami, bo zostały podzielone - Włochy jako całość reprezentował jakiś kotlet z koniny (czyli w sumie nic specjalnego), za to Sardynia była oddzielnie reprezentowana, bo było tam coś specjalnego: ser z robakami (!) i to żywymi (!!). Na drugim miejscu ( w moim prywatnym subiektywnym rankingu tego, co było na tej mapie) były hiszpańskie bycze jądra. Zwrócił moją uwagę też reprezentant Norwegii - t. zw. lutefisk, czyli dorsz maczany w... wodorotlenku sodu! Na Islandii jest coś ze sfermentowanego mięsa rekina. Reszta Europy to już był w sumie luzik, bo większość krajów reprezentowały rzeczy z krwią (n. o. Finlandię jakiś "krwawy naleśnik").
Ten łysy Andrew Zimmern który podróżuje i zjada różne lokalne przysmaki dla telewizji w jednym odcinku gdzieś w Azji jadł coś co było bardziej intensywne niż surstroming, to było jakieś mięso kaczki czy gęsi kiszone w smalcu.
A ze Szkocji pewnie haggis?
Nigdym nie pożywał. Ale od czytania opisu zalałem w redakcji serwetę ślinką.
To jest salceson po prostu.
Nłale, nikt o salcesonie nie opowiadał tak przekonująco...
Z opisu przypomina wątrobiankę.
Naszych flaków nie wyszczególnili :-(
Uwielbiam flaczki.
Na niektórych filmach mielą te podroby a na niektórych wrzucają całe.
Ja bym w grubych kawałach.
Wogle, lubię grube kawały, ale to już wiecie od dawna.
Koresponduje to z wypowiedzią losa o imigrantach we Francji. https://excathedra.pl/discussion/comment/473494/#Comment_473494
Tymczasem PiS robi se mabenę lewacką. Aż miło posłuchać:
Prze-py-szny!!! Zakochałem się w smaku.
To nie jest salceson. Salceson jest w galarecie.
To bliższe wg mnie do kaszanki, tylko bez krwi, a zamiast kaszy są płatki owsiane. I oryginalne są w skórce żołądka, lub zwykle w jelicie grubym, czyli w kształcie pogniecionej piłki rugby.
Pomiędzy
kaszanka → haggis ← salceson
O! To jagnięce (owieczka) podroby: wątroba, serce, płuco oraz skrawki mięsa i łój (smalec jagnięcy) plus owies i przyprawy.
BTW lutefisk jest bardzo smaczny i ług sodowy nie wyżera jakoś specjalnie bebechów. Z kolei ten specyjał z Sardynii jest chyba formalnie zabroniony nawet na Sardynii i należy go spożywać w okularach ochronnych, gdyżalbowiem owe larwy (o ile pamiętam, jakiejś lokalnej muchy) lubią skakać prosto do oka konesera sardyńskiej kuchni.