I poznacie Prawdę, a Prawda was wyzwoli (J8, 32)
Sądzę że znacie to uczucie.
Kiedy coś co przez długi czas (lata? całe życie?) wydawało wam się takie, bo słyszeliście od wielu różnych osób, czytaliście w wielu źródłach, było to coś traktowane jako "oczywiste" - a potem, gdy mieliście okazję zobaczyć, przekonać się, albo usłyszeć od kogoś wiarygodnego - dostawaliście pewnego szoku, bo prawda wyglądała zupełnie, ale to zupełnie inaczej.
Wręcz biegunowo inaczej - więc zastanawiacie się dlaczego wiele lat ludzie którzy się wzajemnie nie znają, nie mają ze sobą nic wspólnego itp, jakby się umówili, żeby robić Was w balona.
Ja parę razy doświadczyłem tego uczucia - zwykle niezbyt było ono przyjemne, ale po czasie, gdy minie złość, irytacja czy inne nieprzyjemne uczucia - człowiek docenia że tą prawdę poznał. Ja doceniam - dlatego nigdy nie mówię "wolałbym nie wiedzieć". Ja wolę wiedzieć:)
Mam paskudną wadę - otóż jako ilustrację powyższego posłużę się banałem. Ale sprawa nie dotyczy banału, tylko poważnych rzeczy, zatem chciałbym aby wątek - mimo mojego banalnego przykładu - potraktować poważnie. Bo w założeniu nie dotyczy on banałów, choć ich także nie wyklucza.
Wczoraj obejrzałem sobie całość meczu Anglia Polska z 1973r. Owego "wielkiego meczu", "jednego z najlepszych w historii polskiej piłki", itp, itd, - tego o którym od dziecka słyszałem przez lata, cóż to za cudo było. Tego co go w TV w 2003 świętowali tortem zawodnicy i dziennikarze (30 lecie). Tego, co jak któryś z zawodników w owym programie powiedział że się dali za bardzo zepchnąć, to zareagował Szpakowski, że jak można się czepiać tak wspaniałej postawy w tak wspaniałym meczu.
Żyłem więc w błogim przekonaniu że owszem, potężny wróg nacierał, ale żeśmy się dzielnie odszczekiwali prześladowcom z pańskiego dworu. Że walczyli Dawid i Goliat, i choć Goliat był wielki, potężny itp - to Dawid uczynił absolutnie wszystko co w jego mocy i z Bożą pomocą się udało.
Przepraszam za banalny przykład dla poważnej kwesti, ale zainspirował mnie on do tego wątka, zwłaszcza że potem chcę napisać o sprawach poważniejszych. Ale... szczególnie pierwsza połowa. Matko naszego Pana, przecież to był kosmiczny dramat jakiś! Polacy wyglądali jak trzecioligowcy grający z mistrzem krajowym!
Notoryczna utrata piłki na własnej połowie, niecelne podania (ale takie nie na centymetry, tylko na kilometry niecelne), olbrzymia ilość podań absolutnie do nikogo, albo prosto (!) do przeciwnika. Rozpaczliwe wybicia jeszcze ewentualnie rozumiem, ale było ich mnóstwo, a nade wszystko - juniorskie (nie ma w tym słowa ani cienia przesady!) błędy. Nietrafianie w piłkę przy strzale (których były dwa w 1 połowie), które budzi śmiech na boisku koło bloku (nie przesadzam - sam tak zrobiłem za dziecka, mierząc się ze zgodnym śmiechem wszystkich kolegów-graczy). Biegnięcie z kilku metrów na przeciwnika mającego piłkę kompletnie pod kontrolą - mojego syna (9 lat) uczyłem tego rok temu, dziś już takich rażących błędów nie popełnia, bo wtedy jeden prosty zwód i przeciwnik zostawia cię daleko w tyle, a ponieważ na Wembley było mokro i ślisko, to na dodatek leżącego na murawie).
Powiem tak - czegoś tak potwornie żenującego jak 1 połowa na Wembley nie widziałem w życiu. Nie że polskiego meczu - żadnego meczu nie widziałem takiego.
Druga połowa była lepsza, bardziej przypominała normalny mecz, gdzie nasi gracze nie potykają się o własne nogi i pokazują że nie tylko umieją grać, ale nawet bodaj Gadocha zabawił się z jakimś angolem jak z dzieckiem (i wyraźnie mu to sprawiało przyjemność). To też nie był żaden wielki mecz, tylko mnóstwo szczęścia (nawiasem mówiąc Anglicy też go mieli bo mogli przegrać dwa zero, a bramkę zdobyli po karnym po faulu którego nie było, jak przyznał sam Angol w swojej biografii - że symulował).
Nie wiem komu zależało żeby taki mecz, w którym dobry był w zasadzie tylko wynik i faktycznie Tomaszewski - czynić "wspaniałym meczem". Ok, wynik dał nam awans do najlepszego dla nas z turniejów w historii, ok, wyeliminowaliśmy "wielką Anglię", ale na tym lista pozytywów się kończy. Pierwsza połowa to jakaś kosmiczna żenada, druga - normalny mecz, absolutnie żaden wielki ani nawet się o niego nie ocierający.
A przypominam że grali aktualni mistrzowie olimpijscy (my) z drużyną którą niewiele wcześniej pokonaliśmy 2:0 u siebie.
I pytanko - kto i po jaką cholerę robi mity, jakby nie było z czego (a jest - nawiasem mówiąc o meczu dającym nam mistrzostwo olimpijskie czytałem raz w życiu, tylko dlatego że sobie wyguglałem, a w latach 90tych, dwutysięcznych, kiedy jeszcze oglądało się tv - ani słowa).
Rozważania czysto piłkarskie to może bardziej niech trafią do wątku sportowego, ale męczy mnie jedno - jak to się stało mnóstwo ludzi (a to przecież nic tajnego, wielu to widziało, itp) zaczęło nagle powtarzać kompletną bzdurę, w którą to wierzyłem (nie ja jeden) tyle lat, a przede wszystkim - PO CO.
I druga rzecz - ciekawe ile jeszcze takich "odkryć" przeżyję w swoim życiu (a parę już miało miejsce, ale o tym - jeśli wątek się rozwinie - w następnych postach).
W każdym razie cieszę się że poznałem prawdę - w tym przypadku i w każdym innym. Po chwilowym szoku jakoś lepiej się żyje, mimo wszystko.
Kiedy coś co przez długi czas (lata? całe życie?) wydawało wam się takie, bo słyszeliście od wielu różnych osób, czytaliście w wielu źródłach, było to coś traktowane jako "oczywiste" - a potem, gdy mieliście okazję zobaczyć, przekonać się, albo usłyszeć od kogoś wiarygodnego - dostawaliście pewnego szoku, bo prawda wyglądała zupełnie, ale to zupełnie inaczej.
Wręcz biegunowo inaczej - więc zastanawiacie się dlaczego wiele lat ludzie którzy się wzajemnie nie znają, nie mają ze sobą nic wspólnego itp, jakby się umówili, żeby robić Was w balona.
Ja parę razy doświadczyłem tego uczucia - zwykle niezbyt było ono przyjemne, ale po czasie, gdy minie złość, irytacja czy inne nieprzyjemne uczucia - człowiek docenia że tą prawdę poznał. Ja doceniam - dlatego nigdy nie mówię "wolałbym nie wiedzieć". Ja wolę wiedzieć:)
Mam paskudną wadę - otóż jako ilustrację powyższego posłużę się banałem. Ale sprawa nie dotyczy banału, tylko poważnych rzeczy, zatem chciałbym aby wątek - mimo mojego banalnego przykładu - potraktować poważnie. Bo w założeniu nie dotyczy on banałów, choć ich także nie wyklucza.
Wczoraj obejrzałem sobie całość meczu Anglia Polska z 1973r. Owego "wielkiego meczu", "jednego z najlepszych w historii polskiej piłki", itp, itd, - tego o którym od dziecka słyszałem przez lata, cóż to za cudo było. Tego co go w TV w 2003 świętowali tortem zawodnicy i dziennikarze (30 lecie). Tego, co jak któryś z zawodników w owym programie powiedział że się dali za bardzo zepchnąć, to zareagował Szpakowski, że jak można się czepiać tak wspaniałej postawy w tak wspaniałym meczu.
Żyłem więc w błogim przekonaniu że owszem, potężny wróg nacierał, ale żeśmy się dzielnie odszczekiwali prześladowcom z pańskiego dworu. Że walczyli Dawid i Goliat, i choć Goliat był wielki, potężny itp - to Dawid uczynił absolutnie wszystko co w jego mocy i z Bożą pomocą się udało.
Przepraszam za banalny przykład dla poważnej kwesti, ale zainspirował mnie on do tego wątka, zwłaszcza że potem chcę napisać o sprawach poważniejszych. Ale... szczególnie pierwsza połowa. Matko naszego Pana, przecież to był kosmiczny dramat jakiś! Polacy wyglądali jak trzecioligowcy grający z mistrzem krajowym!
Notoryczna utrata piłki na własnej połowie, niecelne podania (ale takie nie na centymetry, tylko na kilometry niecelne), olbrzymia ilość podań absolutnie do nikogo, albo prosto (!) do przeciwnika. Rozpaczliwe wybicia jeszcze ewentualnie rozumiem, ale było ich mnóstwo, a nade wszystko - juniorskie (nie ma w tym słowa ani cienia przesady!) błędy. Nietrafianie w piłkę przy strzale (których były dwa w 1 połowie), które budzi śmiech na boisku koło bloku (nie przesadzam - sam tak zrobiłem za dziecka, mierząc się ze zgodnym śmiechem wszystkich kolegów-graczy). Biegnięcie z kilku metrów na przeciwnika mającego piłkę kompletnie pod kontrolą - mojego syna (9 lat) uczyłem tego rok temu, dziś już takich rażących błędów nie popełnia, bo wtedy jeden prosty zwód i przeciwnik zostawia cię daleko w tyle, a ponieważ na Wembley było mokro i ślisko, to na dodatek leżącego na murawie).
Powiem tak - czegoś tak potwornie żenującego jak 1 połowa na Wembley nie widziałem w życiu. Nie że polskiego meczu - żadnego meczu nie widziałem takiego.
Druga połowa była lepsza, bardziej przypominała normalny mecz, gdzie nasi gracze nie potykają się o własne nogi i pokazują że nie tylko umieją grać, ale nawet bodaj Gadocha zabawił się z jakimś angolem jak z dzieckiem (i wyraźnie mu to sprawiało przyjemność). To też nie był żaden wielki mecz, tylko mnóstwo szczęścia (nawiasem mówiąc Anglicy też go mieli bo mogli przegrać dwa zero, a bramkę zdobyli po karnym po faulu którego nie było, jak przyznał sam Angol w swojej biografii - że symulował).
Nie wiem komu zależało żeby taki mecz, w którym dobry był w zasadzie tylko wynik i faktycznie Tomaszewski - czynić "wspaniałym meczem". Ok, wynik dał nam awans do najlepszego dla nas z turniejów w historii, ok, wyeliminowaliśmy "wielką Anglię", ale na tym lista pozytywów się kończy. Pierwsza połowa to jakaś kosmiczna żenada, druga - normalny mecz, absolutnie żaden wielki ani nawet się o niego nie ocierający.
A przypominam że grali aktualni mistrzowie olimpijscy (my) z drużyną którą niewiele wcześniej pokonaliśmy 2:0 u siebie.
I pytanko - kto i po jaką cholerę robi mity, jakby nie było z czego (a jest - nawiasem mówiąc o meczu dającym nam mistrzostwo olimpijskie czytałem raz w życiu, tylko dlatego że sobie wyguglałem, a w latach 90tych, dwutysięcznych, kiedy jeszcze oglądało się tv - ani słowa).
Rozważania czysto piłkarskie to może bardziej niech trafią do wątku sportowego, ale męczy mnie jedno - jak to się stało mnóstwo ludzi (a to przecież nic tajnego, wielu to widziało, itp) zaczęło nagle powtarzać kompletną bzdurę, w którą to wierzyłem (nie ja jeden) tyle lat, a przede wszystkim - PO CO.
I druga rzecz - ciekawe ile jeszcze takich "odkryć" przeżyję w swoim życiu (a parę już miało miejsce, ale o tym - jeśli wątek się rozwinie - w następnych postach).
W każdym razie cieszę się że poznałem prawdę - w tym przypadku i w każdym innym. Po chwilowym szoku jakoś lepiej się żyje, mimo wszystko.
Otagowano:
0
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.
Komentarz
Wydarzenie historyczne, ale ze względu na końcowy wynik, który w efekcie dał nam awans, a Anglia sensacyjnie odpadła. I to tyle. Zastanów się teraz, czy w twoim przypadku nie zadziałał mechanizm, że dobry wynik = dobra gra. Tak ci mózg podpowiedział.
Nie kojarzę, żeby ktoś określał go jako "wspaniały mecz Polskiej reprezentacji".
To że obrona to wiadomo, tylko nikt jakimś cudem nie wspominał (być może to od 40 lat było dla każdego oczywiste, ale jako dziecko, nastolatek, a nawet dwudziestoparolatek jakoś tej oczywistości nie złapałem), że ów napór Anglików to w 90% była nasza porażająca nieudolność. A to jakby ciut zmienia postać rzeczy, delikatnie mówiąc.
Ja się spodziewałem horroru, meczu coś jak Francja Polska z Woźniakiem, gdzie było bardzo ciężko, gdzie Zidane i chłopcy (niedługo mistrzowie świata i Europy) robili z nas wiatrak, a myśmy mieli jedną szczęśliwą akcję - ale nie tego, że będziemy podawać do przeciwnika, do nikogo, potykać się o własne nogi i popełniać absolutnie juniorskie błędy - i tak całą pierwszą połowę i trochę drugiej.
To był szok - nie to, że obrona Częstochowy, niechby i rozpaczliwa (w sumie z Francją też była rozpaczliwa, ale to nie była żenada i festiwal kuriozalnych zagrań z naszej strony). Szokiem było to, że po tym meczu, gdybym nie wiedział że gra Deyna, Lato, itp, to bym pomyślał, że gra San Marino, albo coś w ten deseń, tylko niezrozumiałym cudem bramki nie padają. Poważnie.
A w przypadku Dostojewskiego? Jak najbardziej.
Podoba mi się rap? Nie. A srasz metal? Też nie. A są tacy, co się podoba. To nie jest prawda-fałsz. To jest podoba-nie podoba. Wpisy z 17:21 20:57 21:06 to potwierdzają, ale nie muszą nawet, gdyż to jest oczywiste.
Prawda fałsz to by było, jakby ktoś powiedział, że tam było 0:1.
Twardocha nie czytałem nic, ale Dostojewski pisał zacnie, choć gupim wujem był.
Tak sobie powoli układam w głowie ile lat i co ja w ogóle słyszałem o tym meczu.
Że sobie wkręciłem? No nie - słyszałem o naporze, ale nigdy o naszej fatalnej grze (w 1 połowie, w 2 było normalnie). Że wielki sukces? No, wynik tak, tu się nie czepiam.
Ale też słyszałem że mogliśmy wygrać, gdyby tylko Laty jakiś angol nie złapał za szyję...
No, ale że Lato miał sytuację sam na sam przy zerowej presji z jakiejkolwiek strony, i nawet nie próbował strzelać tylko zagrał w bok (wtf?!) po czym podał przed pole karne (niecelnie) - to już nie słyszałem. A sytuacja była lepsza od tej ze złapaniem za szyję, bo tu była presja obrońcy, a tam - zero, nikogo w promieniu paru metrów (obejrzyjcie sobie - Angole stali jak wryci bo myśleli że jest spalony, a nie było nawet blisko spalonego).
Ale to już technikalia. Mam wrażenie że nikomu po wielkim sukcesie nie chciało się uczciwie zanalizować tego meczu, urósł on do miana mitu założycielskiego (a dlaczego nie mecz finałowy o olimpijskie złoto?, nie wygrana w Chorzowie, albo z Argentyną na turnieju?) - a potem to już każdy powtarzał komunały, im dalej od meczu, tym większe.
Mniejsza o przyczyny, ale skutki takie, że mam wrażenie jak w tym kawale - nie w Moskwie tylko w Leningradzie.. i nie rozdają tylko kradna. A poza tym wszystko się zgadza.
Ja rozumiem filozoficzne spory o granice, ale w tym wypadku naprawdę nie ma wiele miejsca na subtelności.
studium uwodzenia ludu
totalitarys
Żyjemy w iluzji własnych wyobrażeń i przekonań. Nie jesteśmy w stanie kontrolować większości procesów w naszym organizmie, włącznie z tym co robi nasz mózg. Który równolegle do naszej woli prowadzi życie, automatyzując wszystko co się da, w ramach rożnych celów, ale kluczowym chyba jest jeden - przeżyć.
Nie rozwodząc - najważniejsze w dotarciu do prawdy jest poznanie siebie, również tej automatycznej części, która w większości spraw nas prowadzi. Nie zapominając, że zostaliśmy obdarzeni wolna wolą i świadomością, które w połączeniu z duszą, mają doniosłe znaczenie odróżniające nas od pozostałego stworzenia. Ale patrzmy na siebie jak na komplet, całość.
Zasadniczo sprawa polega na tym, że oszukujemy samych siebie. Bardzo często za sprawą automatyzmów. Ale to wszystko jest do opanowania
"Słuchajcie Mnie, wszyscy, i zrozumiejcie! Nic nie wchodzi z zewnątrz w człowieka, co mogłoby uczynić go nieczystym; lecz co wychodzi z człowieka, to czyni człowieka nieczystym. Kto ma uszy do słuchania, niechaj słucha!"
A w kontekście meczu. No nie, mecz dobry to mecz dobry. Sa kibice, którzy nie są w stanie docenić naprawdę świetnego meczu na 0-0, bo brak im wiedzy, umiejętności patrzenia, wyciągania wniosków. Widzą tylko bramki. Taki przykład, jedynym z trudniejszych aspektów w grach zespołowych jest umiejętność doceniania organizacji i determinacji gry obronnej, co najlepiej widać po bezradności poczynań ofensywnych przeciwnika. Kibic nieświadomy powie - ale słabo grają ! Kibic świadomy nie uprości tak sprawy, widząc że w ofensywie są arcutrudne warunki wynikające ze świetnej obrony przeciwnika.
Jak się pogrzebie, wszystko, ale to dokładnie wszystko ma swoje uzasadnienie, tylko nie wszystko warto rozkminiać.
Znikasz robisz swoje nikt Cię nie rozprasza