Dramat rozegrał się przed brzozą (warte zarchiwizowania)
Piloci walczyli do końca. Dlaczego oficjalne komisje pominęły tak wiele istotnych danych?
opublikowano: 14 listopada, 18:32
Pancerna brzoza, powołana do medialnego życia przez Siergieja Amielina 13 kwietnia 2010 roku, odegrała kluczową rolę w tworzeniu nieprawdziwej historii ostatnich sekund lotu TU 154 M numer 101, którą twórczo rozwinęły raporty MAK i komisji Millera.Po ponad trzech latach od tamtych tragicznych wydarzeń, dzięki żmudnej pracy wielu naukowców związanych z Zespołem Parlamentarnym A. Macierewicza, można powiedzieć z całą pewnością, że brzoza nie tylko nie była w stanie, jak podają oficjalne raporty, oderwać skrzydła samolotu, ale przede wszystkim to, że nie odegrała absolutnie żadnej roli w całym dramacie. Okazuje się, że poważne kłopoty polskiego samolotu nie zaczęły się w chwili rzekomego uderzenia w brzozę, ale co najmniej 50 metrów przed nią.
Do takich właśnie wniosków doszedł doktor Kazimierz Nowaczyk, który podjął się analizy danych zapisanych przez skrzynkę parametrów lotu ATM QAR. Chcąc poznać odpowiedź na pytania związane z ostatnimi sekundami lotu tupolewa, dokonał synchronizacji zdarzeń poprzedzających zamrożenie pamięci komputerów pokładowych FMS, przyjmując za biegłymi ATM (naukowcy biorący udział w I Konferencji Smoleńskiej otrzymali od PW ekspertyzę ATM), że w tym miejscu, gdzie został zamrożony FMS drugiego pilota, doszło także do przerwania pracy przez rejestratory parametrów lotu (FDR). Zestawił dane zapisane przez ATM QAR i odniósł je do obliczonej przez biegłych w kolejnych sekundach odległości samolotu od progu pasa. Należy podkreślić, że to, co zrobił, nie jest przekształceniem danych ATM, lecz jedynie ich zestawieniem. Zatem wnioski, które wynikają z tych danych, powinny także być znane śledczym, którzy dysponują identycznym materiałem źródłowym, a zatem należałoby się spodziewać, iż wykonano także jego stosowne analizy.
Jaki obraz ostatniej fazy lotu TU 154 M wyłonił się po zsynchronizowaniu danych z rejestratorów Tupolewa z obliczeniami biegłych Prokuratury Wojskowej oraz zapisami rejestratora dźwięku (CVR)?
Okazało się, że już około 125 metrów przed pancerną brzozą, czyli jakieś 980 metrów od progu pasa, CVR zaczął zapisywać dźwięk „odgłosów przemieszczających się przedmiotów”, a, co warto podkreślić, działo się to w miejscu, gdzie nie rosną żadne drzewa. Powstaje więc pytanie o przyczynę powstania tego typu dźwięków, dających dość wyraźny efekt akustyczny wewnątrz kadłuba. Czy były to efekty jednej z kilku mniejszych eksplozji, których celem miało być obezwładnienie polskiego samolotu, czy też przyczyną owych dziwnych dźwięków była jakaś poważna awaria? Być może właśnie w tym momencie pasażerowie zorientowali się, że z samolotem dzieje się coś niepokojącego i dlatego też wielu z nich postanowiło uruchomić telefony. W październiku 2010 roku Prokuratura Wojskowa przekazała niezwykle interesującą informację dotyczącą telefonów należących do członków delegacji. Otóż w chwili katastrofy na pokładzie Tupolewa było włączonych co najmniej 19 telefonów, które, co warto podkreślić, zalogowały się do rosyjskiej sieci. Z kolei z innych źródeł wiadomo, że niektórzy pasażerowie usiłowali dodzwonić się do swoich bliskich, by przekazać im relację z, jak można przypuszczać, dramatycznych wydarzeń, które działy się w samolocie.
Wszyscy pamiętamy przejmująca relację żony ś.p posła Deptuły, która otrzymała na swoją skrzynkę głosową ostatnią wiadomość od męża:
Między godziną 9 a 9.30 na mój telefon przyszła poczta głosowa, na której było zarejestrowane nagranie głosu mojego męża, który krzyczał: "Asia, Asia". W tle słychać było trzaski, a właściwie to głos mojego męża był w tle. Słychać było też głosy ludzi, jakby głos tłumu. Nie rozpoznałam słów, był to krzyk ludzi. Nagranie trwało 2-3 sekundy. Trzaski były krótkie, ostre dźwięki. Tak jakby łamał się wafel lub plastik plus dźwięk przypominający hałas wiatru w słuchawce telefonu.Czy opisany przez analizujących nagrania z kokpitu ekspertów IES dźwięk „odgłosów przemieszczających się przedmiotów” mógł być tym samym, który słyszała w nagraniu z telefonu swojego męża wdowa po pośle PSL, a który scharakteryzowała słowami „krótkie trzaski, ostre dźwięki, jakby łamał się plastik”?
Wydaje się to bardzo prawdopodobne, choć dzisiaj prawie niemożliwe do udowodnienia w sytuacji, kiedy nagranie zostało wykasowanie w nie do końca zrozumiałych okolicznościach.
Inną dość tajemniczą sprawą, która w kontekście ustaleń doktora Nowaczyka nabiera szczególnego znaczenia, było wykasowanie przez rosyjskie służby zdjęć z aparatów ofiar katastrofy smoleńskiej, z których część była wykonywana na pokładzie TU 154 M.
Czego tak gorączkowo szukali rosyjscy funkcjonariusze w aparatach należących do polskich delegatów?
Czyżby sceny, jakie uwiecznili pasażerowie TU 154 M, były na tyle niewygodne i kłócące się z oficjalną wersją, że konieczne było ich wykasowanie? Trudno bowiem znaleźć inne wytłumaczenie dla takich działań niż konieczność pozbycia się dowodów pokazujących inny przebieg katastrofy smoleńskiej.
Pierwsze kłopoty polskiego samolotu, których skutkiem, jak można przypuszczać, był „odgłos przemieszczających się przedmiotów”, stanowiły zaledwie preludium tego, co miało wkrótce nastąpić.
Jak wynika z zapisów ATM QAR około 50 metrów przed brzozą doszło do gwałtownej zmiany przeciążenia pionowego z 1,38 g do 0,88 g, zobrazowanej na wykresie w postaci wyraźnego „tąpnięcia”.
Siła, jaka w tym momencie zadziałała na samolot, była na tyle duża, że spowodowała błyskawiczną reakcję, zapewne mocno zaskoczonego pilota, który usiłował wyprowadzić maszynę z opresji poprzez przechylenie wolantu w prawo. W tym momencie zaczęła się prawdziwa walka na śmierć i życie, którą polscy piloci mogli wygrać, gdyby przeciwnik nie okazał się tak bezwzględnie przebiegły.
Oto realizowany przez polską załogę plan odejścia na drugi krąg został gwałtownie przerwany przez nieznanego pochodzenia siłę, która wywołała efekt, dający się porównać ze zrzuceniem na samolot kilkudziesięciu ton. Destrukcyjna energia zadziałała na kadłub z lewej strony i najprawdopodobniej poważnie uszkodziła lewe skrzydło, co wywołało u pilota naturalny odruch zmierzający do wyprowadzenia samolotu „na prostą” z narastającego przechyłu w lewo. Kolejne sekundy były jeszcze bardziej dramatyczne. Pada przekleństwo ze strony całkowicie zaskoczonego sytuacją człowieka, który w tych ułamkach sekund dzielących go od tragedii, usiłował ratować siebie i ludzi z nim lecących. Niemal w tym samym momencie z samolotem zaczyna dziać się coś bardzo dziwnego, czego nie można w żaden sposób wytłumaczyć. Oto autopilot samoczynnie obraca ster kierunku. Co mogło spowodować takie zachowanie autopilota? Wydaje się najbardziej prawdopodobne, że przyczyną tak niezrozumiałej reakcji układu ABSU było niezarejestrowane przez skrzynki parametrów lotu (FDR) wydarzenie, jak na przykład gwałtowny spadek siły nośnej związany z uszkodzeniami poszycia samolotu lub nagła różnica ciśnień zewnętrznych, wywołana np. eksplozją, do której doszło poza kadłubem. Powodem reakcji ABSU mogły być też siły, których skutek działania (widoczna zmiana przeciążeń poziomych) pojawi się po kolejnej 0,5 sekundy zapisu. Niezrozumiałe jest, że osobliwe zachowanie ABSU jeszcze przed brzozą w żaden sposób nie zainteresowało ani członków komisji MAK, ani komisji Millera. Pojawiające się anomalie w obu zapisywanych przeciążeniach (pionowym i poprzecznym), świadczą o tym, że w okolicach tego miejsca mógł nastąpić wybuch w skrzydle, powodując uszkodzenie jego wewnętrznej części, a tym samym częściową utratę siły nośnej. Za takim scenariuszem przemawiają pierwsze odłamki, również w kolorze czerwonym, znajdowane później w okolicach brzozy lub pomiędzy jej gałęziami, które komisja Millera błędnie przypisała zjawisku zderzenia się skrzydła samolotu z drzewem. Jednak obecność drzazgi na złamanej brzozie całkowicie przeczy takiemu przebiegowi wypadków. Końcówka lewego skrzydła nie mogła bowiem oderwać się dopiero 1,5 sekundy po kolizji, w sytuacji, gdy brzoza ma przełom drzazgowy!
Po minięciu brzozy, w odległości około 70 metrów przed TAWS#38 pojawia się kolejna zupełnie niezrozumiała reakcja samolotu, a właściwie jej brak.
Pilot gwałtownie wciska prawy pedał do maksymalnych wartości, a mimo to ster kierunku w ogóle nie reaguje na tak zadaną komendę, co może sugerować awarię ciągu sterowania gdzieś pomiędzy pedałami a sterem (w kadłubie lub stateczniku), choć Załącznik 2 do raportu Millera stwierdza, że wychylenia steru kierunku były zgodne z ruchami pedałów. Jak się okazuje takie stwierdzenie nie polega na prawdzie. W kolejnych sekundach po raz kolejny dochodzi do skokowych zmian wartości przeciążenia pionowego, które mogą świadczyć o silnych drganiach konstrukcji samolotu spowodowanych na przykład eksplozją. W wyniku zmian przeciążenia połączonych z dużą utratą siły nośnej, musiało dojść do dalszego niszczenia poszycia lewego skrzydła, w efekcie czego skrzydło oderwało się w swojej końcowej części, którą znaleziono na północ od autokomisu, zaś środkowa część uległa takiemu zniszczeniu, że nie generowała już siły nośnej, przyspieszając obrót samolotu w lewo.
W okolicach tego miejsca pojawiły się też problemy z instalacją elektryczną ( np. odłączanie od sieci pokładowych kolejnych generatorów prądu czy przerwany komunikat PULL… systemu TAWS w głośniku załogi, połączony z jednosekundową przerwą rejestracji aktywności systemu TAWS przez ATM QAR). Warto sobie uświadomić i mocno to podkreślić, że opisane wyżej nienormalne zachowania samolotu miały miejsce w chwili, kiedy samolot jeszcze nie uderzył w ziemię i według członków komisji KBWLLP miał być całkowicie sprawny, a jedynym uszkodzeniem miała być oderwana końcówka lewego skrzydła.
Drugi akt dramatu rozpoczął się w punkcie oznaczonym, jako TAWS#38, w odległości około 705 metrów od progu pasa.
Zapis ten został pominięty w raporcie Millera. Nie tylko nie dokonano analizy zarejestrowanych w tym miejscu parametrów lotu, ale w ogóle nie wyjaśniono powodów usunięcia tego punktu z odtworzonej trajektorii lotu. Co się wówczas działo z samolotem?
Doszło do gwałtownej zmiany przeciążenia poprzecznego, co spowodowało, że pasażerowie zaczęli krzyczeć, zapewne widząc, że ich położenie staje się z sekundy na sekundę coraz bardziej beznadziejne. Pilot wcisnął lewy pedał, a przelatując nad ulicą Kutuzowa obrócił wolant w prawo. Niektórzy świadkowie widzieli w tym miejscu snop iskier ciągnących się za samolotem, doszło tez do uszkodzenia lewego steru wysokości, zaś wibracje w lewym silniku zaczęły gwałtownie rosnąć przy jednocześnie spadającym ciągu tegoż. Krzyk w kabinie trwał nieprzerwanie od punktu TAWS#38 aż do końca nagrania, a więc do momentu ustania zasilania, co według oficjalnych danych (zarówno MAK jak i ekspertów z firmy ATM) stało się jeszcze w powietrzu (wg MAK na wysokości około 15 metrów nad ziemią), w chwili, gdy komputery pokładowe (FMS) uległy tzw. „zamrożeniu”.
W tym miejscu, zgodnie z tym, co stwierdził w swoim raporcie doktor inżynier Grzegorz Szuladziński, doszło do wybuchu w kadłubie, a samolot uległ rozczłonkowaniu. Oderwała się część ogonowa z wręgą ogniową, burty części kabiny pasażerskiej zostały wywinięte na zewnątrz, zaś przednia część z kabiną pilotów oddzieliła się od reszty i upadła w pozycji normalnej. Samolot de facto przestał istnieć, jako konstrukcja mierząca blisko 50 metrów długości i 40 metrów rozpiętości, zamieniając się w tysiące drobnych fragmentów (odłamki) noszących charakterystycznych ślady zniszczenia na skutek ciśnienia wewnętrznego, o czym mówił na październikowej konferencji profesor Andrzej Ziółkowski. Naukowiec stwierdził wówczas, że „Wiele zniekształceń metalowych elementów wraku samolotu Tu-154 odpowiada zniekształceniom prezentowanym w literaturze, jako typowe zniekształcenia powstające na elementach metalowych w przypadku eksplozji”.
Trudno uwierzyć w to, że żaden z badających katastrofę smoleńską ekspertów, wchodzących w skład komisji Millera, nie zauważył tak wielu śladów wskazujących na możliwość eksplozji wewnątrz kadłuba, wydaje się to wręcz nieprawdopodobne.
Ciężko też zrozumieć, dlaczego oficjalne komisje pominęły tak wiele istotnych danych, które pokazywały, że z samolotem, już co najmniej kilkadziesiąt metrów przed pancerną brzozą, działo się coś niedobrego, co dało efekt w postaci dziwnych odgłosów nagranych przez CVR, a także niewytłumaczalnych w normalnym locie zachowań poszczególnych urządzeń samolotu zarejestrowanych przez skrzynkę parametrów lotu.
blogerka Martynka
(notka usunięta z salonu24, zamieszczona na portalu wPolityce)
Żaden człowiek rozumujący tylko według logiki ludzkiej nie czynił cudów. Lecz na sposób Boski działa ten, kto zawierza Bogu.
0
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.
Komentarz
http://martynka78.salon24.pl/548261,piloci-walczyli-do-konca-dramat-rozpoczal-sie-przed-brzoza
"A za to, co tu piszemy, odpowiemy przed Bogiem" (Gromit)
https://www.youtube.com/watch?v=veM5tszB_KQ
Żaden człowiek rozumujący tylko według logiki ludzkiej nie czynił cudów. Lecz na sposób Boski działa ten, kto zawierza Bogu.
Ciekawym był jak to uargumentował... Noji wyszło jak: słabo, barzzo słabo. Ciekawe czy jakby artymowicza albo forda perfecta zgłaszali, to by ich schowali... Bardzo ciekawe, nie?
The author has edited this post (w 17.11.2013)
https://www.youtube.com/watch?v=veM5tszB_KQ
Ci Polacy, co po raz kolejny uwierzyli don Aldowi, maja pamięć złotych rybek i nie potrzebują własnego państwa. Trzy dni po tym, jak je stracą, zapomną, że je kiedyś mieli.
Żaden człowiek rozumujący tylko według logiki ludzkiej nie czynił cudów. Lecz na sposób Boski działa ten, kto zawierza Bogu.
Modus operandi wskazuje na Pimpusia, znaczy - Kaczązupę.
"A za to, co tu piszemy, odpowiemy przed Bogiem" (Gromit)
(ChaCha se robię.)