Skip to content

Dlug jako tkanka spoleczna

loslos
edytowano March 2015 w Forum ogólne
Zgodnie z obietnica.
Zastosujmy metode Bastiata tlumaczenia ekonomii na maksymalnie prostych przykladach. Wyobrazmy sobie, ze jest pan A, ktory ma troche kasy i nie chce by ja zzarla inflacja i pan B, ktory kasy nie ma za to ma swietny pomysl na konstrukcje roweru. Co obaj panowie zrobic powinni? Proste - pan A pozycza panu B odrobine kasiory na uzgodnionych warunkach a ten buduje fabryczke, konstruuje swoje rowery i je sprzedaje. Jak interes sie uda, obaj sa zadowoleni. A jak sie nie uda? Fabryczka pana B bankrutuje a pan A dochodzi na resztkach majatku pana B swoich naleznosci, choc az tak zle byc nie musi - obaj panowie moga sie ulozyc, co robic, by straty obu byly jak najmniejsze, jesli interes nie przynosi zysku.
Myslcie uporczywie, co zlego jest w opisanym ukladzie a ja wam powiem, co jest dobrego: Rewelacyjny rower pana B zostaje wyprodukowany, pan A zarabia troche kasy a jego majatek nie sniedzieje zakopany w ogrodku. Najlepsze jest jednak to, ze nie interesujacy sie wczesniej rowerami pan A zostal zaangazowany w ich produkcje, wczesniej byli to dwaj osobni panowie, teraz jest to spoleczenstwo ze struktura.
Wiem, co odpowie korwinista, zwlaszcza taki, co biznesu nie widzial wlasnymi oczami - niech zaloza spolke. Spolka jest trudna konstrukcja, bo wymaga nieustannego rozstrzygania milionow konfliktow interesow miedzy wspolnikami, bardziej wyrafinowane spolki istnieja tylko w bardziej rozwinietych spoleczenstwach. Relacje miedzy dluznikiem a wierzycielem latwiej kontrolowac - dluznik ma placic uzgodniona kwote, jak sprawy ida dobrze, oraz oddac dlug, jak sprawy ida zle. Jesli nie jest w stanie oddac, to trzeba przypilnowac, by oddal jak najwiecej. Czyli - problem dla spoleczenstwa/panstwa jest tylko wtedy, kiedy sprawy ida zle, a zakladamy, ze takich przypadkow jest malo. Ze spolka spoleczenstwo ma problem caly czas.
Dlaczego wiec nie lubimy dlugu? Bo relacja dluznik-wierzyciel przypomina relacje lenna a my wszyscy jestesmy dziecmi Rewolucji (anty)Francuskiej. Wszyscy - takze ci, ktorzy deklaruja milosc do monarchii i dawnych czasow. Nie jestesmy w stanie zniesc nierownosci ludzi a relacja dluznik-wierzyciel moze byc uczciwa ale rownosci w niej nie ma.
The author has edited this post (w 24.04.2014)

Ci Polacy, co po raz kolejny uwierzyli don Aldowi, maja pamięć złotych rybek i nie potrzebują własnego państwa. Trzy dni po tym, jak je stracą, zapomną, że je kiedyś mieli.
«1

Komentarz

  • Coraz bardziej doceniam humor żydowski, to jest genialny wykład stosunków międzyludzkich.
    Moniek Szwarcberg wysłał swego pracownika, Joska Wasersztajna, żeby odebrał dług od Jojne Goldszmita. Josek wraca bez pieniędzy.
    - Czyżby Jojne nie chciał oddać długu? - pyta zaniepokojony Moniek.
    - Wyraźnie tego nie powiedział - odpowiada uspokajająco Josek - tylko mnie wyrzucił za drzwi, a potem spuścił na pysk ze schodów.
    Icek usiłuje zasnąć, przewraca się z boku na bok i nic. Żona pyta się:
    - Czemu się wiercisz.
    - Nie mogę spać. Musze oddać jutro dług Rosenkranzowi z przeciwka, a nie mam pieniędzy.
    - Zaraz coś poradzimy.
    Żona wstaje, otwiera okno i woła:
    - Panie Rosenkranz! Panie Rosenkranz!!
    Naprzeciwko otwiera się okno, wychyla się zaspany Rosenkranz w szlafmycy:
    - Czego?
    - Mój mąż ma oddać panu jutro jakieś pieniądze?
    - Ma!
    - To ja panu mówię, że on jutro nie zapłaci ani grosika.
    Żona zamyka okno i mówi:
    - Możesz spokojnie zasnąć. Teraz on nie będzie spał.
    No i ten o który mi chodziło a którego nie mogę znaleźć, że jak ja tobie jestem winien 1000 złotych to masz mnie w garści, ale jak ja tobie jestem winien 100 tysięcy złotych to ja ciebie mam w garści.
  • Relacja lenna - senior ma wasala w garsci ale wasal seniorowi tez moze nabruzdzic. Spoleczenstwo. Nie zawsze przyjemne ale zawsze lepsze niz zatomizowane i odseparowane jednostki.
    Acha, przypowiastka ma tez wydzwiek paradoksalny - jest argumentem dlaczego NIE NALEZY NIKOMU POZYCZAC PIENIEDZY.
    Nie idzie o ekonomie - dzieci Rewolucji (anty)Francuskiej nie zniosa zadnej nierownosci a relacja wierzyciel-dluznik nierownosc wprowadza. W czasach po Rewolucji (anty)Francuskiej wasal musi nienawidziec sieniora, wiec pozyczenie komus odrobiny pieniedzy czyni z niego naszeo wroga.
    Pozyczac mozna tylko od osob, z ktorymi jestesmy w relacji lennej, czyli praktycznie wylacznie od rodzicow.
    The author has edited this post (w 24.04.2014)

    Ci Polacy, co po raz kolejny uwierzyli don Aldowi, maja pamięć złotych rybek i nie potrzebują własnego państwa. Trzy dni po tym, jak je stracą, zapomną, że je kiedyś mieli.
  • 100% zgody, tyle, że mowa tu o długu inwestycyjnym, a problemem przeważnie jest dług, a w zasadzie kredyt konsumpcyjny.
    Struktura hierarchiczna nie jest zła, ale niebezpieczeństwo polega tym, by płynnie nie przejść od feudalizmu do niewolnictwa. Raz po raz się słyszy historie, że gdzieś tam pracodawca krzywo patrzy na pracownika, który nie ma kredyty hipotecznego na głowie, bo nie może go mieć na każde zawołanie.
  • Jeżeli piszemy o bankowości polskiej (a właściwie w Polsce) to ja mam jednak zastrzeżenia. Ten człowiek z pomysłem na produkcję roweru, jeżeli by przyszedł do dzisiejszego banku to by musiał razem ze sobą przynieść zabezpieczenie sporo przekraczające kwotę kredytu. Rozłożenie ryzyka nie udania się inwstycji jest zachwiane. Pomysłodawca i wykonawca tracą wszystko, bank ma najwyżej zamrożone pieniądze na jakiś czas. Ok, ja nie wymagam od banków, żeby pakowały się w ryzykowne inwestycje, czy doprowadziły do bardzo niebezpiecznej sytuacji dla nich, zabezpieczonych, ale nie spłacanych kredytów, ale do cholery. Żeby bank pożyczył ci pieniądze musisz mieć pieniądze, przecież to nie tak miało być.
    JORGE>
  • Wszystko jest inwestycja: mieszkanie, samochod, rodzina. Becker, Roth i Shapley sie klaniaja.
    W kazdym systemie sa naduzycia ale grubianskim bledem jest patrzenie na swiat przez taki tylko pryzmat.

    Ci Polacy, co po raz kolejny uwierzyli don Aldowi, maja pamięć złotych rybek i nie potrzebują własnego państwa. Trzy dni po tym, jak je stracą, zapomną, że je kiedyś mieli.
  • JORGE
    Jeżeli piszemy o bankowości polskiej (a właściwie w Polsce) to ja mam jednak zastrzeżenia. Ten człowiek z pomysłem na produkcję roweru, jeżeli by przyszedł do dzisiejszego banku to by musiał razem ze sobą przynieść zabezpieczenie sporo przekraczające kwotę kredytu. Rozłożenie ryzyka nie udania się inwstycji jest zachwiane. Pomysłodawca i wykonawca tracą wszystko, bank ma najwyżej zamrożone pieniądze na jakiś czas. Ok, ja nie wymagam od banków, żeby pakowały się w ryzykowne inwestycje, czy doprowadziły do bardzo niebezpiecznej sytuacji dla nich, zabezpieczonych, ale nie spłacanych kredytów, ale do cholery. Żeby bank pożyczył ci pieniądze musisz mieć pieniądze, przecież to nie tak miało być.
    Polska wypada ze wszystkich regul, bo jest jednym wielkim naduzyciem. Sa naduzycia na naduzyciach na naduzyciach, nie wiem ile pieter. A dlaczego Polacy sie na to godza? Wyjasnialem ale niektorzy sie na mnie gniewali za uzycie bzidkiego slowa.
    Jeszcze jedno - o ile dlug jest feudalny to spolka jest republikanska. Praktyka pokazuje, ze w spolkach jest kilkaset razy wiecej naduzyc niz w relacjach wierzyciel-dluznik ale spolki populacji nie ruszaja, burza sie tylko na banki. Dlaczego? Wyjasnilem - dalekie echo feudalizmu powoduje u wspolczesnych ludzi dygoty.
    The author has edited this post (w 24.04.2014)

    Ci Polacy, co po raz kolejny uwierzyli don Aldowi, maja pamięć złotych rybek i nie potrzebują własnego państwa. Trzy dni po tym, jak je stracą, zapomną, że je kiedyś mieli.
  • Nie no, wszystko pięknie panocku. Ja wszystko fersztejen, ja nawet fersztejen, jak i popieram (!), że za pożyczkę należy zapłacić godne wynagrodzenie w postaci od sta.
    Natomiast nie ukrywam, że frappuje mnię, i niech mnię mądrzejsi pouczą, jak się to dzieje, że staroświeckie klechy, i żydowskie, i nasze, i mahometańskie, zakazują pożyczania na procent, nu, OCB?
  • Jeśli wszystko co mamy na ziemi jest nie nasze ale Pana Boga, i jest nam w sumie wypożyczone na czas życia, i to nie ot tak bez celu ale dla wypełnienia woli Pana Boga, to chyba jasne że pożyczać na procent jest niegodziwe.
  • No dobrze, ale ta logika się nie trzyma kupy. Bo tak samo można ją zastosować do niegodziwości wypożyczalni rowerów albo najmu mieszkania.
    Już bardziej mi się podobała logika o. Zięby, który lichwę definiował jako pobieranie nadmiernych odsetek, celem exploatowania nadzwyczajnie złej sytuacji ubogiego.
    Ale tak po prawdzie, i to się nie trzyma kupy, bo przecie godne i sprawiedliwe jest, żeby ubogi za małe pożyczki płacił wysokie odsetki, a bogaty za duże pożyczki - płacił niskie odsetki.
  • Pieniądze są jedynym towarem porządanym przez wszystkich bez wyjątku, to nie to samo co rower albo mieszkanie. Powstały by ułatwić wymianę towarami. Mnie się wydaje że akceptując odsetki od pożyczanych pieniędzy akceptujesz świat w którym pieniądze stają się towarem jak każdy inny, a nie tak miało być. Pytanie czy na tym świecie możliwy jest inny obrót spraw.
  • balwan.ze.zbrucza
    Natomiast nie ukrywam, że frappuje mnię, i niech mnię mądrzejsi pouczą, jak się to dzieje, że staroświeckie klechy, i żydowskie, i nasze, i mahometańskie, zakazują pożyczania na procent, nu, OCB?
    Chcialem wyzlosliwic ale sobie odpuscilem. Za to bardzo grzecznie zapitam majeutycznie: Czego naprawde zakazuja te staroświeckie klechy?
    I nawet jeszcze grzeczniej dam hinta: Zdejmij buty i pomedytuj nad drugim przykazaniem.
    balwan.ze.zbrucza
    Już bardziej mi się podobała logika o. Zięby, który lichwę definiował jako pobieranie nadmiernych odsetek, celem exploatowania nadzwyczajnie złej sytuacji ubogiego.
    O to to! I peem wiecej - to wcale nie jest wynalazek o. Zięby.
    The author has edited this post (w 24.04.2014)

    Ci Polacy, co po raz kolejny uwierzyli don Aldowi, maja pamięć złotych rybek i nie potrzebują własnego państwa. Trzy dni po tym, jak je stracą, zapomną, że je kiedyś mieli.
  • przemk0
    Coraz bardziej doceniam humor żydowski, to jest genialny wykład stosunków międzyludzkich.
    Kolega ma rację, poniżej jeszcze jedna perełka na temat:
    https://www.youtube.com/watch
  • "Jak interes sie uda, obaj sa zadowoleni. A jak sie nie uda? Fabryczka pana B bankrutuje a pan A dochodzi na resztkach majatku pana B swoich naleznosci, choc az tak zle byc nie musi - obaj panowie moga sie ulozyc, co robic, by straty obu byly jak najmniejsze, jesli interes nie przynosi zysku."
    i tu jest klucz. Pan A nie ryzykuje, ryzykuje wyłącznie pan B. Pan A może tylko zyskać. Co więcej - pan A pożycza z tego co mu zbywa, więc zalezność obu panów jest różna - pan B jest bardziej zależny od pana A.
    Dlatego jestem zwolenników lat jubileuszowych - wprowadzają one element ryzyka dla pana A (pożyczkodawcy), wyrównują pozycje obu panów.
  • kazio
    Pan A nie ryzykuje, ryzykuje wyłącznie pan B.
    Dziękuję za radykalną tezę wywracającą na nice dotychczasową naukę ekonomii nie mówią już o śmiertelnych ranach zadanych zdrowemu rozsądkowi. Gram resentymentu waży jednak więcej niż tona doświadczeń.
    The author has edited this post (w 25.04.2014)

    Ci Polacy, co po raz kolejny uwierzyli don Aldowi, maja pamięć złotych rybek i nie potrzebują własnego państwa. Trzy dni po tym, jak je stracą, zapomną, że je kiedyś mieli.
  • :D
    brat bankowiec też tak jojczy Los, ale znam parę historii, gdy jego bank puścił ludzi w skarpetkach, za to w druga stronę jakoś rzadziej się zdarza.
    w historii o panu A i B własnie chodzi o ryzyko prowadzenia przedsięwzięcia. Pan A mógłby od pana B kupić jego pomysł na rowery i sam ponieść rynkowe ryzyko, ale tego nie robi, woli bezpieczniejszy sposób zarabiania.
  • "Rzadziej się zdarza" - widzę, że łagodzimy tezę. Z logicznego punktu widzenia to właściwie jej zaprzeczamy w następnym wpisie.
    Proszę wybaczyć ale w rozmowach stosuję się tylko do zasad wnioskowania opisanych przez Arystotelesa i do znalezienia w każdym podręczniku logiki.
    Resentymenty powinny być wstydliwe i nieujawniane publicznie.

    Ci Polacy, co po raz kolejny uwierzyli don Aldowi, maja pamięć złotych rybek i nie potrzebują własnego państwa. Trzy dni po tym, jak je stracą, zapomną, że je kiedyś mieli.
  • Ja, gupi matoł w sprawach pożyczania widzę to tak:
    1. Powołaniem naszym jest pomagać bliźnim
    2. Także tyczy się bankowca bo on też brat nasz
    3. Jak bankowiec pożyczan bez procentu to pomoc swom da tylko co raz mniejszej liczbie bliźnich. Bo stracic może, dług czasem umorzy i takie tam hard-cory krześcijańskie będzie robił w dobrej wierze.
    4. Wienc aby móc pomagać braciom i siostrom, co się mnożom i w liczbie rosnom, bankowiec musi procent brać od swej pożyczki aby pinioncóf miec wiencey i wiencey braciom i siostrom pomagać.
    5. I tyle w tomacie. A że bankowiec to tyz człowiek to i jak ja i ty grzeszy częściej lub żadziej. A grzeszy tym co ma pod renkom czyli pioniondzem - bo najłatwiej. I czasem mu chciwość oczy przesłoni.
    6. Ae czyż z powodu grzechów jednych braci wszystkich należy potępiać?

    “It is not necessary to understand things in order to argue about them.”

    “I quickly laugh at everything for fear of having to cry.”
  • Nie zgadzam się - dobrze zrobiona spółka działa bardzo dobrze i nie są to wyjątki. Cała Dolina Krzemowa na tym jedzie - różne venczer kapitals, seed kampy itepe istnieją w tym właśnie celu, żeby wejść w spółkę z możliwie dużą liczbą startupów o wysokiej szansie sukcesu (peedzmy np. 2%).
    Nawet jak co pięćdziesiąty się udaje, to zwrot z takiego w momencie IPO jest np. tysiąckrotny, czyli jak nabardziej się opłaca.
    A jak przedsiębiorcy finansowanemu przez venczer kapitala się nie uda, to myśli nad kolejnym wynalazkiem. Taki, który jechał na kredycie, w tym momencie również coś nowego konstruuje, tylko że z drzewa na podwórku i własnych sznurówek (bo go na linę nie stać).
    The author has edited this post (w 25.04.2014)
  • los
    "Rzadziej się zdarza" - widzę, że łagodzimy tezę. Z logicznego punktu widzenia to właściwie jej zaprzeczamy w następnym wpisie.
    Proszę wybaczyć ale w rozmowach stosuję się tylko do zasad wnioskowania opisanych przez Arystotelesa i do znalezienia w każdym podręczniku logiki.
    Resentymenty powinny być wstydliwe i nieujawniane publicznie.
    nie tak Los, po prostu do pańskiego rozumowania wprowadzam pojęcie "ryzyko" i określam, kto je ponosi. Oczywiście B może okazac się złodziejem, ale A i tak jest narażony na kradzież, jak kazdy coś posiadający. Imho - ludzie chcą mieć zysk bez ryzyka powinni raczej swoje złoto zakopywac w garnku pod gruszą, mniej szkód tym czynem narobią.
  • polmisiek
    Dobrze zrobiona spółka działa bardzo dobrze i nie są to wyjątki. Cała Dolina Krzemowa na tym jedzie - różne venczer kapitals, seed kampy itepe istnieją w tym właśnie celu, żeby wejść w spółkę z możliwie dużą liczbą startupów o wysokiej szansie sukcesu (peedzmy np. 2%).
    Nawet jak co pięćdziesiąty się udaje, to zwrot z takiego w momencie IPO jest np. tysiąckrotny, czyli jak nabardziej się opłaca.
    Jesli co pięćdziesiąty się udaje, to są to wyjątki. 2% to duzo mniej niz 98%, nespa? Tyle arytmetyki.
    Ale nie uzupelnil kolega - dobrze zrobiona spółka działa bardzo dobrze pod warunkiem, ze w dobrze zorganizowanym spoleczenstwie. Dolina Krzemowa to zbiorowisko najbardziej cywilizowanych ludzi na tej planecie. W czarnej Afryce spolki nie dzialaja.
    Trysnelo tu kolezenstwo resentymentem jak fontanna Trevi na samo haslo "pozyczka" nie zauwazajac drobnego faktu (resentyment strasznie zalewa oczy) - wszystkie problemy zwiazane z windykacja przeterminowanego dlugu sa chlebem codziennym w spolce, nawet tej przynoszacej zyski: ukrywanie majatku, transfer zyskow i strat, oszukiwanie partnera etc. Co w przypadku przedsiebiorstwa finansowanego dlugiem jest wyjatkiem, w spolce dzieje sie na biezaco.
    Juz napisalem, dlaczego (wbrew najprostszej empirii) spolki sa cacy a wierzyciele be, ale wiem, ze trzeba tekst powtorzyc gdzies 49567 razy by publika znizyla sie, by go zauwazyc - nawet po to by mu zaprzeczyc. Dlatego powtarzam: Dlug jest feudalny to spolka jest republikanska. My wszyscy jestesmy dziecmi Rewolucji (anty)Francuskiej. Wszyscy - takze ci, ktorzy deklaruja milosc do monarchii i dawnych czasow. A w czasach po Rewolucji (anty)Francuskiej wasal musi nienawidziec sieniora.
    The author has edited this post (w 25.04.2014)

    Ci Polacy, co po raz kolejny uwierzyli don Aldowi, maja pamięć złotych rybek i nie potrzebują własnego państwa. Trzy dni po tym, jak je stracą, zapomną, że je kiedyś mieli.
  • No to jak z tym pożyczaniem, postawa o. Zięby wygląda na realistyczne ujęcie Ewangelii. Ale co z tym dalej Ignac napisał, czyli że w porządku jest niskie oprocentowanie dużych kredytów i wysokie małych. Nie dotykamy tu klasycznego problemu głupi bo biedny kontra biedny bo głupi?
  • No dobra, przyloze wam wykladem.
    Na oprocentowanie kredytu skladaja sie cztery czynniki:
    1. Wartosc pieniadza w czasie.
    2. Inflacja.
    3. Ryzyko kredytowe.
    4. Narzut wynikajacy z prawa rynku.
    1. Wszystko co ma wartosc ma automatycznie wartosc w czasie, pieniadz wiec tez. Tekst sw. Tomasza, ze czlowiek nie jest wlascicielem czasu, wiec nie moze za niego zadac oplaty, jest laskotaniem kotka za pomoca mlotka. Jak zamowimy obiad w knajpie to ma znaczenie, czy dostaniemy go od razu czy za dwie godziny, prawda? I knajpa ktora obsluguje sprawniej ma prawo za to pobierac oplate. Sto zlotych dzis ma inna wartosc niz obietnica stu zlotych za rok. Inna - czyli moze tez byc mniej. Wartosc w czasie moze byc ujemna ale prosze nie pieprzyc, ze zawsze i bezwarunkowo jest ona zerowa. Nie zapominajmy, ze czlowiek jest jedyna istota materialna zyjaca w czasie.
    2. Sto zlotych dzis moze miec inna wartosc nabywcza niz za rok. To zjawisko nazywamy inflacja/deflacja i nalezy je uwzgledniac przy kalkulacji odsetek, choc w praktyce inflacja jest juz uwzgledniona w wartosci pienadza w czasie.
    3. Jest mozliwe, ze pozyczonych stu zlotych delikwent nam nie odda, niekoniecznie ze swojej winy. To tez nalezy wliczac do odsetek i taka jest wlasnie przyczyna, dlaczego od biednego tych odsetek nalezy zadac wiecej niz od bogatego - bo szansa, ze biedny nie odda jesz wieksza.
    4. Narzut wynikajacy z przewagi wierzyciela. Jesli delikwent zwisa z balkonu, moge calkiem wiele zadac za drabine i jest raczej pewne, ze na te warunki moj partner w interesach sie zgodzi.
    Tylko czwarty punkt mozna uznac za lichwe.
    Zeby bylo zabawniej - Kosciol uznaje pozyczke bez procentu za grzech wolajacy o pomste do Nieba. Tak, dobrze widzicie. Zatrzymywanie zapłaty robotnikom jest grzechem wolajacym o pomste do Nieba a wlicza sie do tego takze ociaganie sie z zaplata. A ociaganie sie z zaplata jest niczym innym jak nieoprocentowana pozyczka, czyz nie?
    The author has edited this post (w 25.04.2014)

    Ci Polacy, co po raz kolejny uwierzyli don Aldowi, maja pamięć złotych rybek i nie potrzebują własnego państwa. Trzy dni po tym, jak je stracą, zapomną, że je kiedyś mieli.
  • A ja wkleję za karę mega-wklejkona, ażeby wyłożyć na przykładzie, jak to jest z tymi odsetkami i czemu bogatsi płacą mniejsze!
    Gottlieb Langner
    PAMIĘTNIK DOROŻKARZA WARSZAWSKIEGO
    1832- 1857
    Całość:
    http://www.pbi.edu.pl/book_reader.php
    W braku snu w upajających trunkach szukałem ulgi i to zaczęło przywodzić mnie do upadku. Skutkiem zaniedbania byłem przez własnych ludzi oszukiwany, każdy korzystał z mojej słabości, każdy szukał korzyści dla siebie, tak że niezadługo stan mojego gospodarstwa w najkrytyczniejszym objawił się stanie i to mnie spowodowało do zaciągania lichwiarskich długów.
    Najpierwszy Żyd, z którym wszedłem w stosunki, nazywał się Barganowa, od niego pożyczyłem trzysta złotych w następującym sposobie: przy wypłacie waluty wytrącił sobie z góry sześćdziesiąt złotych procentu i pięć złotych wpisowego, musiałem dać trzydzieści złotych faktornego i w dodatku zaprosić jeszcze do kupca na śniadanie, które przeszło pięć złotych kosztowało. Z wypożyczonych zatem trzystu złotych pozostało mi czystego złotych dwieście, a trzysta zobowiązałem się spłacić w ciągu dwudziestu tygodni. Okropne było dla mnie położenie, dochody się zmniejszały, a wydatki rosły. Aby nie utracić kredytu, starałem się raty jak najregularniej uiszczać wierzycielowi, przewidując, iż przyjdzie czas, że w tym samym znajdę się położeniu jak poprzednio i do żydowskiej łaski na nowo kołatać będę zmuszony. Jak przewidywałem, tak się też i ziściło, po niejakim czasie wypożyczyłem od tegoż samego Żyda złotych sześćset, na tych samych uciążliwych warunkach jak poprzednio.
    Spłacanie długu Barganowi tygodniowo było dla mnie niemożliwym, zamierzyłem sobie w zupełności go spłacić i w tym celu udałem się do Hirsza Goldberg, od którego pożyczyłem tyle, ażebym mógł zaspokoić poprzedniego. Lecz, pożal się Boże, takiej ekonomiki, pozbyłem się długu mniejszego, a zabrnąłem w większy. Im dalej w las, tym więcej drzew; byłem rzetelny, toteż i pożyczka przychodziła mi bardzo łatwo, znaleźli się  Żydki tak uczynni, że sami ofiarowali się ze swymi kapitałami mówiąc, że u mnie bezpieczniejsze ich pieniądze jak u nich samych. Udałem się więc do trzeciego Żyda, nazwiskiem Heim Günel, od niego pożyczyłem złotych dwa tysiące, dalej do czwartego, od tego wziąłem sześćset
    złotych itd. Nie można było brać mi za złe, że raz stąpiwszy na taką drogę szedłem dalej jej torem; będąc człowiekiem honorowym i nie chcąc kłamstwem skalać danego słowa zaciągałem długi nowe dla zaspokojenia dawnych. Aliści znalazłem się wkrótce z deszczu pod rynną, liczba wierzycieli moich wzrosła aż do czternastu, którzy rościli pretensji do mnie przeszło czternaście tysięcy złotych; znakomitsze ich nazwiska były, jako to: Agenstejn Elle, Wilner Jojna, przezwany z powodu branej lichwy Mecenas, i Buchholtz.
    Prosiłem tylko Boga, aby mi wszyscy jednocześnie wizyty oddać nie raczyli, sam ich widok byłby mnie od razu powalił na ziemię. Nareszcie nadeszła ta smutna chwila, że nie będąc w możności płacenia rat regularnie, kredyt mój, poprzednio niczym nie wzruszony, upadł jak Kolos Rodyjski
    ,
    i ci uczynni niegdyś przyjaciele, te pijawki ludzkiej kieszeni, znalazłszy się rozczarowanymi, sądownie zaczęli mnie poszukiwać, mnie, który zaledwie sam siebie wyżywić zdołałem. Mieszkałem wtedy w domu p. Ekerkunsta przy ulicy Zakroczymskiej, miałem jeszcze dwie dorożki i ośm koni, lecz wartość ich nie pokrywała i połowy nawet długów moich. Z dochodów, jakie miałem, nie było podobieństwa spłacić długi, musiałem koniecznie szukać innych środków w celu zaspokojenia takowych. Warszawa nie nastręczała mnie podobnego źródła, nie byłem w stanie wolną myślą odetchnąć, będąc gnębiony przez moich wierzycieli krokami sądowo-egzekucyjnymi. Nareszcie los dozwolił mi
    znaleźć
    środek, który nadzieję moję ożywił.
    Było to na wiosnę roku 1836, kiedy rozpoczęto budować fortecę w Modlinie; tam otworzyła się sposobność do zarobkowania końmi, za zwózkę ziemi sowicie płacono. Wolny od dręczycieli moich tuszyłem sobie, że w krótkim przeciągu czasu z długów się oczyszczę. Nie tracąc chwili czasu zastawiłem dorożki i za otrzymane za nie pieniądze kupiłem cztery wozy robocze, następnie udałem się do Modlina, gdzie wkrótce robotę rozpocząłem.
    Z początku zarobek mój nie był tak wielki, jakiego się spodziewałem, albowiem wywózka ziemi obliczaną bywała na stopy kubiczne, a chcąc mieć większe korzyści trzeba było poznać sposoby, których nie byłem jeszcze świadomy. Zapoznawszy się jednak z entreprenerem Blumbergiem pojąłem sposoby korzystania na wymiarach; wówczas lepszego nie pragnąłem zarobku.
    W celu osiągania większego dochodu z entrepryzy robót ziemnych wyszukałem włościan w bliskości Modlina zamieszkałych i wynajmowałem do robót za własne pieniądze, i często zdarzało się, że przeszło trzydzieści furmanek moich bywało czynnych.
    Przedsiębierstwo szło bardzo dobrze, lecz mimo to niewiele mi się z dochodów tak świetnych zostawało, albowiem wierzyciele moi zamieszkali w Warszawie i tu mnie znaleźli, i tu nie dali mi spokojności, tylko procesa przeciwko mnie wytaczali i koszta sądowe pomnażali. Z nadzieją rychłego pozbycia się długów wnet rozstać się musiałem, albowiem wierzyciele moi przybyli z komornikiem do Modlina w celu zupełnego zniszczenia mnie.
    Nie widziałem środków wydarcia się z ich szponów. Oj, biada temu, kto się w takie ręce dostanie; nędznicy, postępowanie ich było niegodne. Lato minęło, dnie i noce pracowałem; dla kogo i na co? Tylko na koszta sądowe, które Żydzi przez procesa pomnażali.
    Kiedy robota z końcem lata zawieszoną została, po ścisłym obrachowaniu się zarobiłem czystego ośm tysięcy złotych, lecz zamiast spłacenia cokolwiek mych długów, cały zarobek wystarczył zaledwie na pokrycie procentów i kosztów.
    Położenie moje było godne rozpaczy, całe lato tak ciężko głową i rękoma pracując długów nic nie pomniejszyłem, zima do drzwi kołatać zaczęła, a ja nie miałem funduszu, abym się przynajmniej w kartofle mógł zaopatrzyć. Dorożki moje od wiosny były u Żyda w zastawie, te stanowiły całą nadzieję przeżycia zimy, lecz jak je wydostać? Bez pieniędzy Żyd ich nie wyda, a nie znajdę nikogo, co by mi mógł dopomóc do ich wykupienia.
    Tak rzeczy stały, kiedy po powrocie z Modlina zająłem poprzednie mieszkanie u pana Ekerkunsta. Po długich staraniach i zabiegach wynalazłem nareszcie Żyda, który gotów był pożyczyć mi siedmset złotych, pod warunkiem, że osoba znana poręczy za mną, po wtóre, że od wypożyczonej sumy dam mu dwieście złotych procentu.
    W tak krytycznym położeniu na wszystko przystać musiałem, co tylko ode mnie żądano, abym tylko dorożki moje na powrót mógł odzyskać, gdyż one stanowić miały całe moje utrzymanie, ale tej osoby pewnej trudno było tak prędko wynaleźć, lecz przy staraniach wynalazłem. Był nią majster kowalski Thiel; on to dawniej wiele z mojej poręki miał roboty. Przedstawiłem mu położenie swoje, a że znał mnie z rzetelności, nie wahał się, mimo wiedzy swej żony, poręczyć za mną. Interes był załatwiony, obie strony były zadowolnione: Żyd z procentu, a ja z odzyskania uwięzionych dorożek.
    Zarabiałem tak jak poprzednio i gdyby nie ciągłe prawowanie się z moimi wierzycielami, znaczne za sobą pociągające wydatki, może byłbym mógł choć w części długi moje pomniejszyć. Tegoroczna zima długo trwała, a ja z biedy zaledwie się mogłem wyżywić. Bogiem się  świadczę, że owe dziewięćset złotych, za zwrot których Thiel poręczył przed rozpoczęciem robót w Modlinie, zaspokoić pragnąłem, czego przecież, pomimo najszczerszej chęci, uczynić nie byłem w możności.
    Z wiosną, opuszczając Warszawę, udałem się do Modlina dla rozpoczęcia robót przez zimę wstrzymanych; przed wyjazdem powtórnie zastawiłem swe dorożki. Tym razem ugodziłem się z wierzycielami mymi, iż ci grosza dostać nie mieli, aż po ukończeniu robót w twierdzy; w celu zaś przyprowadzenia do skutku zamiaru jednorazowego spłacenia długów moich postanowiłem sobie: za dokonane czynności częściowo zapłaty nie odbierać. Robota postępowała, w wynajmowaniu furmanek nie napotykałem trudności, z czego zarobek był znakomity. Nadzieja wyjścia z długów zabłysła mi w oczach.
    Nieprzyjaciele moi, pomimo zawartej ze mną umowy w przed miocie zaspokojenia długów, niecierpliwi, przybyli z komornikiem do Modlina dla zajęcia inwentarza mego; lecz tym razem omylili się w swoich planach, albowiem zająłem mieszkanie w twierdzy, a tam przystęp był im wzbroniony. Majster kowalski Thiel był zapozwany i zniewolony do zapłacenia owych dziewięciuset złotych. Robota moja postępowała bez przerwy, a ja zebrany tygodniowy zarobek co niedziela składałem na ręce zamożnego obywatela Raszewskiego, po ukończeniu której zebrał mi się kapitał, przeszło wynoszący dziesięć tysięcy zł.
    Pan Raszewski był tyle łaskaw, iż dopomógł mi do uregulowania moich interesów; w tym celu udał się ze mną do Warszawy i do mieszkania swego przy ulicy Pokornej na jedną godzinę zamówił wszystkich moich wierzycieli. Wszyscy czternastu stawili się w oznaczonym terminie, uginając się pod ciężarem akt procesowych przeciwko mnie uformowanych. Po wielu certacjach ze strony mojej i pana Raszewskiego przystali na odbiór wypożyczonych mi kapitałów, a od narosłych procentów i kosztów sądowych zwolnić mnie byli zmuszeni.
    Do zaspokojenia wszystkich moich długów kapitał, jaki posiadałem, był niewystarczający; obiedwie zatem dorożki moje zostały oszacowane i do masy wliczone. Po zrealizowaniu weksli i zapłaceniu półrocznej należności za komorne cały mój majątek składał się z jednej bryczki, trzech koni i dwustu złotych gotowizny, którą natychmiast złożyłem na ręce pana Thiel z zapewnieniem, że pozostałą resztę, o ile możność dozwoli, jak najśpieszniej mu oddam.
    Z pokorą w sercu złożyłem modły Bogu, żem się nareszcie uwolnił od tych dręczycieli; miałem to przekonanie, że od tej chwili już nie dla Żydów, ale dla samego siebie pracować będę, że owoc pracy moją będzie własnością. Oprócz długu Thielowi pozostałem się jeszcze dłużnym gospodarzowi za wynajmowany przeze mnie u niego lokal złotych sto ośmdziesiąt; że zaś gospodarstwo moje znacznie się teraz zmniejszyło, nie potrzebowałem więc zajmować tak obszernego mieszkania; nająłem izbę na facjatce, z której komorne daleko mniej mnie kosztowało. Ta zmiana niewiele mi przyszła w pomoc, właściciel domu nie był jego posiadaczem, albowiem z powodu ciążących go długów dom jego był w sekwestr zajęty. Ponieważ, jak to wyżej powiedziałem, komornego jeszcze nie zapłaciłem, przybyły pewnego dnia do mego mieszkania sekwestrator podczas mej nieobecności zabrał wszystko,
    cokolwiek posiadałem, prócz pościeli mojej siostry,
    którą
    nietkniętą pozostawił. Na szczęście moje z końmi nie byłem w domu, albowiem i te byłbym niezawodnie postradał. Siostra moja przyjęła mnie z załzawionymi oczyma, a ja uczułem cały ciężar rozpaczy położenia mego. Był już wieczór, a my nie mieliśmy żadnego schronienia ani dla siebie, ani dla koni. Nie było czasu do namysłu, potrzeba było schronienia na noc, naprędce więc nająłem stajnię na Muranowskim u niejakiego pana Wojdyło, a dla nas samych izbę na facjatce przy ulicy Inflanckiej, gdzie na słomie znaleźliśmy dla siebie posłanie. Ciosy doznane dnia poprzedniego nie dozwalały nam korzystać ze snu, jaki noc na załzawione powieki nasze nasuwała. Myśl o przyszłości zadawała nam niejedno pytanie: co począć mamy, pozbawieni tą razą najpotrzebniejszych ruchomości, które całe mienie nasze stanowiły. Los widocznie nas prześladował. Żona pana Thiel darować mi tego nie mogła, że namówiłem jej męża do poręczenia za mną owych dziewięciuset złotych. Pomieściwszy konie w stajni tegoż samego domu, gdzie Thiel zamieszkiwał, nasunąłem jej sposobność do wywarcia zemsty na szkodę moję. Bez wahania się i wiedzy mojej zajęła je i za trzysta złotych sprzedała, nie zwróciwszy uwagi, że one stanowią dziś cały mój dochód, całe utrzymanie, ale zadowolnienie jej było wielkie, gdyż z nienawiścią, jaką ku mnie pałała, postępkiem tym cieszyła się.
    Z wszystkiego, co do utrzymania życia ludzkiego należy, zostałem wyzuty, nie posiadałem nawet nadziei na przyszłość z powodu utraty koni do podźwignięcia się z niedoli, w jakiej pozostawałem. Ani przyjaciela, który by mnie wsparł radą lub czynem, w położeniu moim nie miałem. Zima zbliżyła się, lecz czymże ją przeżyć miałem? Siostra moja była jeszcze przy mnie, do zarządu niby gospodarstwem, lecz gdzie ono było i jakie? Wszystko znikło bezpowrotnie i nic się nie pozostało. Los jej bardziej mnie obchodził aniżeli mnie samego. Cóż miała robić przy mnie? Nic nam nie pozostawało, jak obojgu szukać służby. Wkrótce znaleźli się miłosierni jacyś państwo, a szczególniej małżonka właściciela dóbr Borgu (nazwiskiem Longo), ona to potrzebowała dziewczyny do dzieci; zgodziła się siostra moja do niej i z największym ich zadowolnieniem dwa lata w służbie u nich pozostała. Znalazła ona więc pomieszczenie, ale ja teraz sam jeden pozostałem smutnemu losowi oddany; na współczucie obcych nie należy w podobnych wypadkach rachować, młode lata moje były aż nadto wielkiej dla mnie nauki i doświadczeniem. Do służby nie miałem ochoty, prowadząc przez lat kilka własne gospodarstwo zdawało mi się być rzeczą nikczemną stać się parobkiem, kiedy tylu parobkom rozkazy sam wydawałem.
    Rozmaici ludzie, których w Warszawie poznałem, stawali mi na pamięci, u nich chciałem szukać pomocy dla siebie i znalazłem. Pewien kupiec rosyjski, nazwiskiem Wasili Haczkow, rodem Kurlandczyk, mieszkający na Nalewkach, obok innego zajęcia prowadził handel końmi. Do tego się udałem i zawarłem z nim następną umowę. Miał mi on dwoje sani i cztery konie powierzyć, a ja zobowiązałem się płacić mu za to codziennie po złotych czterdzieści. Ponieważ miał w stajni dwadzieścia koni na sprzedaż, miałem więc prawo zmieniać je tyle razy, ile uznałem za konieczne, skąd znaczne korzyści dla siebie miałem na widoku. Przez dwa miesiące interes szedł pomyślnie, gdyż sanna bez przerwy trwała; później z sanną wszystko ustało i zarobek mój końca swego dopiął. Kilkaset złotych wprawdzie sobie uzbierałem, lecz te były niczym, aby nimi jakie przedsiebierstwo zacząć można było.
    Cała nadzieja moja polegała w panu Seidlitz, udałem się do niego, a przedstawiwszy mu swoje położenie prosiłem go o pomoc, jakoż mi jej nie odmówił i pożyczył sześćset złotych, nie
    żądając
    od nich żadnego procentu. Wyszedłszy raz z biedy, kupiłem cztery konie i powóz zdatny szczególniej  do podróży, ale w razie potrzeby i na dorożkę mógł być użyty. To też jedynie całą nadzieję moję pokrzepiło.
    Przy ulicy Zakroczymskiej nająłem mieszkanie i w imię Boże rozpocząłem na nowo gospodarstwo, jak się zdawało, los był mi znów przyjazny. Na wiosnę 1838 roku umarła małżonka panu Seidlitz, ten, przywoławszy mnie do siebie, polecił mi, iżbym rodzinę jego w Rydze zamieszkałą do Warszawy sprowadził; interes ten zdawał mi się być korzystnym, albowiem spodziewać się mogłem za doprowadzenie żądania jego do skutku sowitego wynagrodzenia; w czym się nie omyliłem.
    Od tego czasu zarobki, jakie tylko mi się nadarzyły, miałem do zawdzięczenia panu Seidlitz, z jego bowiem poręki otrzymałem na całe lato nader korzystne zatrudnienie. Niejaki pan Krasowgolski podjął się był dostawy do Cytadeli znacznej liczby kamienia piaskowego; transport odbywał się do Warszawy wodą, skąd na osiach do miejsca przeznaczenia był przewożony. Zatrudnienie to winien byłem panu Seidlitz, za jego to wstawiennictwem entreprener powierzył mi tę czynność i był zadowolniony, że miał do czynienia z jedną tylko osobą. Od wielkich kamieni cena ustanowioną
    była po złotych pięć od sztuki, ja zaś ugodziłem się od każdej sztuki, bez względu, czy większy lub mniejszy, po złotych dwa groszy piętnaście. Dla ułatwienia i przyspieszenia zwózki kazałem sobie zbudować dwa oddzielne wozy konstrukcji własnego pomysłu, tak urządzone, aby kamienie wielkie wisząc pod wozem mogły być z łatwością transportowane i przez jednego człowieka ładowane oraz na miejscu składane. Ci, którzy pierwsze kamienie już zwieźli, ujrzawszy moje wozy zazdrościli mi takowych, albowiem tracąc wiele czasu i potrzebując daleko więcej rąk ludzkich do ładowania i wyładowania, mniej zarabiali niż ja, który pomimo tańszej ceny za transport dwa razy tyle zarobić mogłem.
    Z upływem lata i zwózka kamieni ustała; w tym roku nie obawiałem się zimy. Przy dorożkach i sankach, i jakim takim zapasie gotowizny miałem zapewniony kawałek chleba.
    W tym to właśnie czasie pan Seidlitz powtórnie się ożenił z córką brata swego. Pewnego dnia, jakoś to było na schyłku zimy, kazał mnie przywołać do siebie i dał zlecenie, abym w jego własnym interesie dwoma wozami do Krakowa wyruszył; pomyślna to była dla mnie wiadomość, albowiem w każdym razie obiecywałem sobie za tę usługę dobre wynagrodzenie. W porze wiosennej 1839 roku, kiedy pierwsze promienie słońca skrzepłą ziemię naszą do roślinności przysposabiały, puściłem się w drogę do Krakowa.
    Korzyści z tej podróży zdawały mi się być znakomite; drogę odbyłem z prawdziwą przyjemnością, a jednakże w skutkach swoich przyniosła mi straty znakomite. Dążeniem moim było, aby z każdej okoliczności korzystać, mając pieniądze zakupiłem w Krakowie towarów, jako to: chustek francuskich, kart itp. z zamiarem spieniężenia onych po wyższej cenie w Warszawie. W podróży nie uległem żadnemu wypadkowi, jak również i towary uszły baczności strażników na rogatce. Pewnego dnia wieczorem poszedłem jak zwykle na butelkę piwa do szynku przez niejaką Grzybowskę na Muranowskim utrzymywanego; tam zwykle z moimi znajomymi się schodziłem przepędzając kilka godzin na pogadance. Grzybowska, od dawna dobrze mi znana, pytała mnie o nowiny: co słychać za granicą i czy jakich rzeczy z Krakowa nie przywiozłem? Ja byłem tyle nieuważny, że jej wszystko co do słowa wypowiedziałem. Nieszczęście mieć chciało, że w tej samej izbie siedział mój dobry znajomy, niejaki Jakubowski, nie wiedziałem o tym, że on był denuncjantem. Nie zwróciłem na to uwagi, iż on w czasie mojej rozmowy u Grzybowskiej, nie postrzeżony, bez pożegnania się ze mną
    wyszedł z szynkowni. Następnego dnia równo ze świtem przybył do mieszkania mojego dozorca policyjny w towarzystwie czterech strażników z komory, w celu odbycia u mnie rewizji; nie myśląc o zdradzie, nie byłem przygotowany, towary więc moje natychmiast zostały wynalezione, następnie razem zapakowane i zabrane; i ja także temu pochodowi musiałem towarzyszyć. Odprowadzono mnie do Marywilu, gdzie naówczas mieściła się Komora Celna. Po szczegółowym przejrzeniu zabranych mi towarów takowe otaksowano i na zapłacenie kary wyrównywającej podwójnej ich wartości skazany zostałem, która wynosiła zł 2000. Do chwili zapłacenia kary na wolność wypuszczony nie byłem. Skądże tych pieniędzy wziąść miałem, kiedy cały majątek, jaki posiadałem, wyłożyłem w Krakowie na przedmioty obecnie zabrane, tym bardziej będąc jeszcze w areszcie osadzony. Po wielu trudach i zabiegach udało się jednej z moich znajomych wynaleźć uczynnego Żyda, który mi sumę tę pożyczył z warunkiem oddania mu onej w krótkim terminie z procentem obliczonym na zł 500.
    Tym sposobem uwolniony zostałem z aresztu, lecz myśl, że popadłem znowu w ręce żydowskie, stała się dla mnie zatrważającą.
    Dla pozbycia się jak najrychlej znienawidzonych już przeze mnie długów posprzedawałem dorożki, kupiłem wozy frachtowe z zamiarem zajęcia się przewożeniem towarów i tym sposobem uwolniłem się od długu ostatecznie zaciągniętego.
    (…)
    W roku 1853 kupiłem pierwszy dom za dwanaście tysięcy złotych, pozbywszy się dawniejszego właściciela dwoma kuflami piwa. Następnie nabyłem plac obok tegoż domu położony. Wreszcie 1854 roku zakupiłem ów wielki młyn po Uhlu. Nieco później w roku 1857 dom wielki, który po rozebraniu przestawiłem na Muranowskim obok mego młyna. Na każdym kupnie zawsze cośkolwiek się zarobiło, utrzymywałem w zajeździe około czterdziestu koni, które również dochód mi przynosiły, słowem wszystko, co przedsięwziąłem, było z większym lub mniejszym dla mnie zarobkiem.
    Zajazd przy ulicy Bielańskiej położony proponowano mi do kupna w roku 1852 za sto dwadzieścia tysięcy złotych, lecz zdawało się mnie rzeczą niepodobną zebrać potrzebną na to sumę. Zajazd ten jak dawniej, tak i obecnie, dzierżawiłem, to jest dotąd, dopóki stary pan Kurella nie zakończył  życia, co nastąpiło w roku 1857. Syn jego Józef, który po ojcu stał się właścicielem tegoż zajazdu, wielką miał chęć takowy sprzedać i za otrzymaną sumę nabyć dobra ziemskie. Amatorów do kupna tegoż domu nie brakowało, albowiem tak kamienice jak i place w wysokiej w owym
    czasie stały cenie, dawano mu już dwakroć sto tysięcy złotych. Przybył on do mnie i proponował mi, iżbym za tę sumę zajazd, o którym mowa, nabył.
    Stary pan Kurella w ciągu sześcioletniej dzierżawy polubił mnie i życzył sobie, abym dzierżawiony zajazd kiedyś na własność zakupił, gdyż zaprowadzone w nim przeze mnie urządzenia wielce mu się podobały. Życzenie swe oznajmił synowi i ten, szanując wolę ojca swego, z nikim w układy nie wchodził, dopóki się ze mną nie porozumiał. Niezadługo zgłosił się korzystniejszy jeszcze nabywca, niejaki Bornstejn, który już dawał dwakroć pięćdziesiąt tysięcy złotych. Suma ta samemu panu Kurella zdawała się przewyższać wartość nieruchomości, był więc w wątpliwości, co miał uczynić. Aby się ze mną w tym względzie ostatecznie porozumieć, odłożył układy o kupno na dwa tygodnie. Przybywszy do mnie, szczegółowo wszystko mnie opowiedział i proponował nabycie, nie żądał ode mnie od razu całkowitego szacunku, owszem, zgodził się na pozostawienie przy gruncie sto dwadzieścia ośm tysięcy na czas nieograniczony, wypadałoby mi zatem zapłacić gotówką sto dwadzieścia dwa tysiące złotych.
    Chęć nabycia tego na własność, co już od kilku lat jako dzierżawca posiadałem, od dawna już we mnie trwała i coraz stawała się silniejszą, im bliżej termin sprzedaży nadchodził. Po należytym rozmyśleniu zdawało mi się, że kupno może i nie jest tak niepodobnym do uskutecznienia, jak sobie zawsze wyobrażałem, zacząłem wyszukiwać  środków podług ułożonego sobie planu i w końcu znalazłem więcej, aniżelim znaleźć się spodziewał.
    Znajomy nam już pan Stenglewski oddał mi był do zachowania dwadzieścia dwa tysiące złotych, na prośbę moję zezwolił, abym sumą tą przez kilka miesięcy dysponował według własnej mej woli. Brakujące sto tysięcy musiało być natychmiast złożone. Niejaki pan Grabski, człowiek bogaty, mieszkający przy ulicy Nowy Świat, z którym się już cokolwiek znałem, przyrzekł mi dopomóc. Nowo wystawiony dom na Muranowskim oraz nabyć się mająca nieruchomość, czyli zajazd, służyły za rękojmię, po nastąpionym w tym względzie wzajemnym porozumieniu się pan Grabski dał piśmienną deklarację następującej osnowy: „Jeżeli pan Kurella zawrze z panem Langner kontrakt kupna i sprzedaży, natenczas zobowiązuje się, niżej podpisany, wyliczyć panu Langner sumę złotych sto dwadzieścia ośm tysięcy." Po otrzymaniu tego wypłaciłem panu Grabskiemu tytułem procentu złotych tysiąc i ukontentowany wróciłem do domu.
    Pan Kurella przybył według umowy do Warszawy, ja zaliczyłem mu zaraz owe dwadzieścia dwa tysiące złotych tytułem zadatku, na które wydał mi pokwitowanie, z tą w nim wzmianką, że zajazd mi sprzedał. Zaledwie miałem czas włożyć do kieszeni toż pokwitowanie, kiedy ujrzałem Bornstejna obciążonego pieniędzmi, jak się przechodził koło domu będącego już moją własnością; nic nie zyskawszy wrócił do swego mieszkania z zawiedzioną nadzieją. Interes kupna sprawił mi wielkie ukontentowanie, zwłaszcza że do niego ani jednym własnym groszem przyłożyć się nie miałem potrzeby. Umówiłem się z panem Kurellą, że za cztery tygodnie przybyć ma do Warszawy celem spisania urzędowego kontraktu, a ja mu na ten czas wyliczę resztującą sumę: sto dwadzieścia tysięcy złotych. Miesiąc ten był dla mnie rokiem; podstarzałem się przez ten czas, albowiem myśli moje co do tej sumy nie dozwoliły mi zasnąć spokojnie.
    Przypuszczałem za rzecz możebną, iż pan Grabski słowa swego może nie dotrzymać, a w takim razie moje dwadzieścia dwa tysiące złotych przepadną, i ilekroć ta myśl nasunęła mi się, tyle razy zimny pot przerażenia oblewał czoło moje. Wreszcie nadszedł termin oznaczony, pan Kurella punktualnie się stawił, a i pan Grabski nie dał na siebie długo czekać, owszem, w czasie oznaczonym udzielił mi przyobiecaną sumę; kontrakt urzędownie został zawarty, a ja za właściciela nieruchomości nr 601 prawnie uznany zostałem.
    Pierwszym staraniem moim było powiększyć dochody z tego domu, wskutek tego trzeba było zacząć budować, plac ku temu był dość obszerny, a pieniądze i na ten cel również się znalazły.
    Dwie nowe oficyny zdawały się być najbardziej potrzebne, do rozpoczęcia ich budowy wziąłem cegłę na kredyt, fundusze były odpowiednie, gdyż miałem dosyć przyjaciół, którzy na weksle udzielili mi pożyczkę, w budowie tedy nie doznając żadnej przeszkody, rozpoczęte przeze mnie dzieło w ciągu dwóch miesięcy tak daleko posunąłem, że obie oficyny pod dachem stanęły.
    W ciągu tego czasu pan Kurella daremnie szukał dla siebie dóbr ziemskich, odpowiednich żądaniu swemu nie znalazł, pożyczył mi na powrót ów kapitał na czas, dopóki coś odpowiedniego do nabycia nie znajdzie. Pieniędzmi tymi spłaciłem przede wszystkim długi wekslowe i zacząłem budować najprzód stajnie dla koni, a następnie drugie piętro na starej oficynie, tak że w krótkim czasie miałem już trzydzieści numerów dla podróżnych, kompletnie urządzonych, i dom już był wartości przeszło pięćkroć sto
    tysięcy złotych. Teraz miałem niepłonną nadzieję, że gdyby nawet pan Kurella żądał zwrotu swych pieniędzy, łatwo mi będzie sumę tę na hipotekę domu swego zaciągnąć
    Niedługo znalazłem amatora do kupna gospodarstwa mego na Muranowskim, a że takowe sprzedać było moim życzeniem, sprzedawszy zarobiłem czystego pięćdziesiąt tysięcy złotych.
    Tego, czego pan Kurella tak długo daremnie szukał, znalazł przecie. Przybył do mnie po swoje pieniądze, ja ze swej strony zaciągnąłem dług na hipotekę taki, ile mi brakowało do sumy jemu należnej, i takową oddałem.
    Teraz miałem cokolwiek mniej kłopotów. Po sprzedaniu młyna z dalszą budowlą wstrzymałem się, całą troskliwość zwróciłem na domowe interesa, w których czterdzieści koni główną grało rolę. Utrzymywanie koni i dom zajezdny przynosił mi znaczne procenta, tak że po trzech latach od dawna gotowy plan wystawienia domu frontowego w wykonanie wprowadziłem. Wprawdzie potrzebnej sumy, jaka do wykończenia budowli planem zakreślonej była potrzebną, nie posiadałem w gotowiźnie, ale musiałem trzydzieści tysięcy rubli srebrem na hipotekę zaciągnąć. Roboty rozpoczęto, bez przerwy prowadzono, nareszcie po roku gmach został ukończony i otrzymał nazwę: Hotel de Paris.
    Co tu czytelnikom moim opowiedziałem, zgodne jest z najrzetelniejszą prawdą, daty wypadków nie zawsze mogłyby być dokładnie podane. Jeźli zamiary moje nie będą w zupełności osiągnięte, to przecież mam nadzieję, że każdy dobrze myślący, skoro się przekona o usiłowaniach moich, odda mi zupełną sprawiedliwość.
    Na tych zaś, którzy na wszystko okiem zazdrości spoglądają,
    zważać
    nie będę, przeciwnie, z ubolewaniem powtórzę słowa na wstępie przywiedzione, że: „bez zazdrości nie można pomyśleć o szczęściu doczesnym".
  • Ech, jakby to bylo pieknie, jakby dyskutujacy ze mna zadawali sobie trud przeczytania moich tekstow... Rozmarzylem sie.
    Ale nic to - znamy sposob: po pincetnym wklejeniu tego samego tekstu, zaczyna on docierac do niektorych. No to hop:
    los
    4. Narzut wynikajacy z przewagi wierzyciela. Jesli delikwent zwisa z balkonu, moge calkiem wiele zadac za drabine i jest raczej pewne, ze na te warunki moj partner w interesach sie zgodzi.
    Tylko czwarty punkt mozna uznac za lichwe.

    Ci Polacy, co po raz kolejny uwierzyli don Aldowi, maja pamięć złotych rybek i nie potrzebują własnego państwa. Trzy dni po tym, jak je stracą, zapomną, że je kiedyś mieli.
  • los
    Ech, jakby to bylo pieknie, jakby dyskutujacy ze mna zadawali sobie trud przeczytania moich tekstow... Rozmarzylem sie.
    Ale że co, Kolega ze mną polimeryzuje czy jak, a?
  • no i się dorożkarz wykaraskał i wzbogacił, ale oprócz swojej zaradności i pracowitości parę razy znalazł jeszcze człowieka, który mu bezinteresownie pomógł.
    Same kredyty były do niczego.
    The author has edited this post (w 25.04.2014)
  • balwan.ze.zbrucza
    los
    :
    Ech, jakby to bylo pieknie, jakby dyskutujacy ze mna zadawali sobie trud przeczytania moich tekstow... Rozmarzylem sie.
    Ale że co, Kolega ze mną polimeryzuje czy jak, a?
    Ciezko sie polimeryzuje z opowiescia. Teza jaka z niej dedukam jest co nastepuje: Paskudne Zydy braly lichwe, przez co pan dorozkarz biednial, a porzadne chrzescijany roznych denominacji procent godziwy (ks. Skarga by rzekl: pobozny), w wyniku czego pan dorozkarz sie dorabial. Bez procentu nie pozyczal nikt.
    Acha - jeszcze jedno: nie doszedlby pan doroszkarz do Hotel de Paris bez pozyczek (na procent!) w liczbie... stracilem rachube. Jak to bylo? Dlug jako tkanka spoleczna.
    The author has edited this post (w 25.04.2014)

    Ci Polacy, co po raz kolejny uwierzyli don Aldowi, maja pamięć złotych rybek i nie potrzebują własnego państwa. Trzy dni po tym, jak je stracą, zapomną, że je kiedyś mieli.
  • " nie chce by ja zzarla inflacja "
    inflacja nie jest zjawiskiem koniecznym w zdrowym systemie
    co wiecej jest symptomem powaznej wewnetrznej choroby
    The author has edited this post (w 25.04.2014)
  • Wkleiłem tę akurat opowieść, bo podczas jej lektury z pełną jasnością dotarło do mnie, z jakiej przyczyny biedak bierze groszowe pożyczki od lichwiarzy i się potem z nimi użera, a bogacz spotyka się na herbatce w salonie na Nowym Świecie z innymi bogaczami.
    W ogóle, bardzo wszystkim polecam lekturę tej książeczki. Nie po raz pierwszy na forum, zresztą (choć nie wiem, czy było to formalnie tut. forum).
    Nie przestaje mnie zdumiewać, że ta niezwykła pozycja jest w stałej sprzedaży na Allergo po pięć złoty sztuka!
    http://allegro.pl/pamietnik-dorozkarza-warszawskiego-langner-i4109263960.html
    (Wyjaśniam, że niestety nie mam prowizji od kliknięć w powyższy link.)
  • balwan.ze.zbrucza
    Wkleiłem tę akurat opowieść, bo podczas jej lektury z pełną jasnością dotarło do mnie, z jakiej przyczyny biedak bierze groszowe pożyczki od lichwiarzy i się potem z nimi użera, a bogacz spotyka się na herbatce w salonie na Nowym Świecie z innymi bogaczami.
    Jak to bylo? Lepiej byc bogatym i zdrowym... Posiadanie pieniedzy ma wiele zalet.
    Jako ciekawostke tylko dodam, ze bank jako instytucja powstal jako narzedzie walki z lichwa i role te w zasadzie spelnil - tak bylo w przypadku Banku Templariuszy, Domu Bankowego Jasia z Konowalow (Giovanni de Medici) oraz Banku Poboznego ks. Piotra Skargi.

    Ci Polacy, co po raz kolejny uwierzyli don Aldowi, maja pamięć złotych rybek i nie potrzebują własnego państwa. Trzy dni po tym, jak je stracą, zapomną, że je kiedyś mieli.
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.