Odrobina szczerości
Należy unikać pogryzienia przez specimen, weterynaria generalnie zalaca uśpić, co pani Monika z racji zawodu wiedzieć powinna.
Ci Polacy, co po raz kolejny uwierzyli don Aldowi, maja pamięć złotych rybek i nie potrzebują własnego państwa. Trzy dni po tym, jak je stracą, zapomną, że je kiedyś mieli.
Ci Polacy, co po raz kolejny uwierzyli don Aldowi, maja pamięć złotych rybek i nie potrzebują własnego państwa. Trzy dni po tym, jak je stracą, zapomną, że je kiedyś mieli.
0
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.
Komentarz
Swojom szosom: grafik i Photoshop PO tym cudzie pewnikiem wyzionęli ducha z wyczerpania.
“It is not necessary to understand things in order to argue about them.”
“I quickly laugh at everything for fear of having to cry.”
30 lat to chyba dość?
Natomiast obserwacji należy poddać przypadki wchodzące w kontakt. Kto tama najczęściej u pani Moniki bywał?
The author has edited this post (w 19.01.2014)
Ci Polacy, co po raz kolejny uwierzyli don Aldowi, maja pamięć złotych rybek i nie potrzebują własnego państwa. Trzy dni po tym, jak je stracą, zapomną, że je kiedyś mieli.
JORGE>
The author has edited this post (w 19.01.2014)
Przypomniała mi się XVI Księga Tytusa i Naczelny Grafik.
The author has edited this post (w 19.01.2014)
Autorów tej książki nie nazywam dziennikarzami. To żałośni frustraci robiący biznes na kłamstwach – o książce „Resortowe dzieci”, dziennikarskiej prostytucji i grzebaniu w życiorysach mówi Monika Olejnik, publicystka Radia Zet i TVN24.
NEWSWEEK: Jest pani wściekła?
MONIKA OLEJNIK: Wściekła? Z jednej strony książka mnie rozbawiła, a z drugiej jestem zirytowana. Grupa zakompleksionych pseudodziennikarzy zarabia górę kasy na kłamstwach, które wmawia naiwnym ludziom. Nigdy nie byłam w żadnej organizacji partyjnej – ani w PZPR, ani w ZSMP – a na okładce książki Doroty Kani i jej towarzyszy jestem w czerwonym krawacie. A ja tylko raz w życiu miałam na szyi czerwony krawat!
Przy jakiej okazji?
– To była impreza z okazji którejś rocznicy powstania „Gazety Wyborczej”, odbywała się w słynnej stołówce KC. Wszyscy się poprzebierali, Piotr Najsztub za księdza, Adam Michnik za Fidela Castro, a ja założyłam krótkie, czerwone i podarte spodenki, do tego czerwony krawat i udawałam, że jestem działaczką ZSMP. Ale nie życzę sobie, żeby ktoś mnie w ten sposób przebierał!
Dlaczego?
– To oszustwo i szczyt bezczelności, żeby robić ze mnie i innych osób wyznawców socjalizmu. Kiedyś mówiliśmy o lepperyzacji obyczajów. Andrzej Lepper wchodził na sejmową mównicę, oczerniał niewinnych ludzi. A potem nikt już nie słuchał tłumaczeń poszkodowanych. Dzisiaj podobną drogą podążają Kania z Targalskim. Można się nie zgadzać z Michnikiem, ale to Michnik walczył o wolność Polski i siedział za to w więzieniu. Można się nie zgadzać z tym, co Michnik pisał w latach 90., ale trzeba być naprawdę stukniętym, by ubrać go w czerwony krawat. I kto to robi? Jerzy Targalski, który w pewnym momencie życia uwierzył w przewodnią rolę PZPR. I Dorota Kania, która przez ponad 20 lat pracy zawodowej wsławiła się tylko tym, że pożyczyła duże pieniądze od rodziny lobbysty Marka Dochnala.
Który wtedy siedział w areszcie podejrzany o korupcję.
– Z artykułu Wojciecha Czuchnowskiego w „Gazecie Wyborczej” wynika jasno, że Dorota Kania zaproponowała żonie Dochnala, że wykorzysta swoje wpływy u polityków PiS, by mu pomóc. I rzeczywiście, omotała ówczesnego ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobrę, omotała szefa MSWiA Janusza Kaczmarka i Dochnal został przeniesiony z więzienia w Łodzi do Warszawy. To prostytucja dziennikarska i skandal. I tacy ludzie teraz ośmielają się oceniać innych. Dlatego autorów tej książki nie nazywam dziennikarzami. To żałośni frustraci robiący biznes na kłamstwach.
Co pani czuła, czytając „Resortowe dzieci”?
– Że tracę czas. Jak dostałam tę książkę do ręki i zobaczyłam fragmenty o sobie, strasznie się ubawiłam. Bo okazuje się, że Dorota K. jest najzwyczajniej w świecie zawistna.
Zawistna?
– Osoba o pseudonimie operacyjnym „Pożyczka” zazdrości mi na przykład tego, że Lech Wałęsa szanował i doceniał moją pracę. Bo zapraszał mnie na swoje urodziny, a 3 maja 1991 r. brałam udział w defiladzie, jadąc razem z Tomaszem Lisem zabytkową karetą po Krakowskim Przedmieściu. I to jest skala zarzutów wobec mnie! Co trzeba mieć w głowie, żeby coś takiego pisać? Albo inny zarzut: że byłam duszą towarzystwa w Sejmie. O czym niby to ma świadczyć? Prawda jest taka, że autorzy książki opisują ludzi, z których poglądami się nie zgadzają. Nie chodzi o to, jakich ci ludzie mają przodków, nie chodzi o to, gdzie pracowali w stanie wojennym. Mam przed sobą wywiad Roberta Mazurka z Dorotą Kanią, która mówi, że głównym kryterium wyboru bohaterów książki była ich postawa w III RP.
Postawa w III RP? O co chodzi?
– O poglądy na katastrofę smoleńską, na dekomunizację, na lustrację. Uważam, że Mazurkowi udało się w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” odsłonić całą hipokryzję współautorki książki. Przecież jej mama była w PZPR, ale teraz Kania twierdzi, że nie miała na nią wpływu, bo tatuś był taki religijny, a wujkowie to piłsudczycy. No i co, będziemy się teraz licytować na życiorysy? Proszę bardzo: mój dziadek walczył w bitwie o Anglię. Został po wojnie w Londynie, w kraju zostawił babcię z dwójką dzieci. Swoją drogą, zabawny jest ten fragment, w którym Kania opisuje zagraniczne wyjazdy mojej rodziny. Zapomniała tylko wspomnieć, że mama jeździła do Londynu, by odwiedzić swojego ojca. A brat od lat częściej przebywa za granicą niż w Polsce, bo skończył Wyższą Szkołę Morską i trudno, żeby tankowcami pływał po jeziorach mazurskich.
Odnotowała za to, że pani ojciec, pułkownik w MSW, składał przełożonym raporty o lukratywnych wyjazdach córki za granicę.
– Nigdy nie były lukratywne. Do Finlandii wyjechałam na zaproszenie radia fińskiego. Na Malcie też byłam służbowo, robiłam reportaż itp, itd. I jeszcze jedno: Kania nie może się zdecydować, czy mój ojciec był pułkownikiem, czy majorem. W co drugim zdaniu albo go degraduje, albo mu daje stopień wyżej. Wyjaśniam: ojciec był majorem, nie pułkownikiem. Gdyby był perłą PRL-wskiego wywiadu, takim świetnym esbekiem, jakiego robią z niego pseudoprawicowi dziennikarze, to chyba dorobiłby się czegoś więcej niż tylko stopnia majora.
Z książki wynika, że zajmował się inwigilacją opozycjonistów.
– Niech pokażą dowody, że tak było. Niech poda nazwiska opozycjonistów, których mój ojciec rzekomo śledził. Współcześni donosiciele grzebali w teczkach i niczego nie znaleźli. Ojciec najpierw pracował w wydziale kryminalnym, a potem ochraniał ambasady.
Rozmawiała pani z nim o „Resortowych dzieciach”?
– Tak. Jest zbulwersowany, mówi, że nikogo nie inwigilował.
Zamierza coś z tym zrobić?
– Mój tata jest starym człowiekiem, trudno, żeby latał po sądach. Ale właściwie dlaczego mam się tłumaczyć z życia rodziców? Nazywam się Monika Olejnik. Mam szczęście i odwagę być niezależną dziennikarką. A wszystko, co mam, zawdzięczam sobie, tylko sobie, swojej ambicji oraz ciężkiej pracy. Pracy od godz. 5.40 do późnego wieczora. I nie zmienią tego kłamstwa nawet najbardziej zakompleksionych frustratów z prawicy, lewicy i innych. Można się nie zgadzać z moimi poglądami, ale żeby sięgać do moich korzeni i wymyślać fałszywą tezę? To wygląda jak niebezpieczna obsesja. Autorzy tej książki zachowują się jak wyznawcy Gomułki i McCarthy’ego. To wszystko już było. Niestety, historia głupoty ludzkiej ciągle zatacza koło.
A może rację mają Kania i Targalski, kiedy mówią, że skoro ktoś się wychowywał w resortowym domu, to potem będzie…
– Ale w jakim resortowym domu? W domu, w którym matka zmuszała mnie do chodzenia do kościoła, bo jest bardzo religijna? Pani Kania zarzuca nam, że w naszych domach nie śpiewano kolęd, tylko czczono manifest PKWN. To kolejne kłamstwo! Może tak było u Jerzego Targalskiego, ale u nas nie. Byłam bierzmowana, chodziłam na religię w czasach, kiedy Kościół był uważany za wroga władzy. Ale najgorsze jest to, że ludzie, którzy czytają tę książkę, myślą, że my się pławiliśmy w bogactwie. Kolejne kłamstwo! Moi rodzice do dziś mieszkają w zwykłym bloku.
Kania tłumaczy, że chciała pokazać środowisko, w którym kształtowały się charaktery znanych polskich dziennikarzy i które ułatwiało im
zrobienie kariery.
– A może fałszuje fakty pod tezę dla zysku? W końcu ma słabość do pieniędzy. Rodzicom zawdzięczam to, że istnieję. I jeszcze to, że oboje chcieli, żebym się uczyła. Ale wszystko, co w życiu osiągnęłam, zawdzięczam swojemu charakterowi. W Trójce, w której przez wiele lat pracowałam, najważniejszym kryterium były talent i osobowość. To było radio, które dzięki silnej grupie dziennikarzy miało odwagę wymknąć się ówczesnej władzy spod kontroli. A teraz czytam w tzw. prawicowych śmieciowych gazetach, że Andrzej Turski na polecenie SB przyjął do Trójki takich, a nie innych ludzi. Wierutna bzdura! Turski nie sprawdzał, kto ma jakiego
tatusia czy mamusię.
Jak pani trafiła do Trójki?
– Byłam na studiach na praktykach w Polskim Radiu. Trójka to było moje marzenie, więc zadzwoniłam do ówczesnego wicedyrektora Sławka Zielińskiego i umówiłam się na rozmowę.
Znała go pani?
– Nie.
I tak po prostu pani zadzwoniła, mówiąc: „Dzień dobry, tu Monika Olejnik”?
– Właśnie tak. Był tak zaskoczony, że zgodził się na spotkanie. A potem zrobiłam mu awanturę, bo się spóźnił pół godziny. Był przy tym słynny dziennikarz muzyczny Piotrek Kaczkowski i mówi tak: „O, ma charakter. Zielona, czerwona, nadaje się”. To wyrażenie wzięło się z tego, że taśma radiowa miała początek zielony, a końcówkę czerwoną. Więc jak były oba kolory, realizator dźwięku wiedział, że taśma nadaje się do emisji. W trójkowym slangu oznaczało to, że ktoś ma silną osobowość. I tak zaczęłam pracę w redakcji „Zapraszamy do Trójki”. Robiłam reportaże, także interwencyjne, i byłam w tym naprawdę niezła. Nie potrzebowałam pleców, liczyłam tylko
na siebie.
Będzie się pani procesować z wydawcą „Resortowych dzieci”?
– Kilka razy w sądzie już wygrałam. Teraz jestem w trakcie kolejnych sporów. Dlatego ten czeka w kolejce. Przeczytałam na portalu prawicowym, że grupa współczesnych donosicieli dogrzebała się do moich dokumentów rozwodowych z czasów studiów. Towarzysz Gomułka doceniał takie zachowania. To się nadaje do Trybunału w Strasburgu. Kto im dał moje papiery rozwodowe? To jest skandal. Ja nie interesuję się życiem prawicy, która cytuje Biblię i poucza innych, jak żyć. Mam w nosie tych facetów, co zdradzają swoje żony, ale udają świętoszków. Niech sobie latają na Jasną Górę i leżą tam krzyżem. Tylko co wynika z ich modłów, skoro w życiu codziennym zachowują się niegodnie?
Kogo ma pani na myśli?
– Nie będę wymieniać nazwisk, ale proszę mi powiedzieć, jakim człowiekiem trzeba być, żeby mówić o Andrzeju Turskim, że był pijany na wizji? To był profesjonalista, przyzwoity człowiek. Był moim pierwszym szefem. Uratował Wojciecha Reszczyńskiego, kiedy groziło mu wyrzucenie z radia. Reszczyński nigdy mu za to nie podziękował, ale za to chętnie go opluwał, kiedy stał się taki prawicowy. Dlaczego autorzy książki nie napisali, że Reszczyński pracował w stanie wojennym, a nawet prowadził słynne spotkanie z generałem Jaruzelskim? W tamtych czasach nie powierzano byle komu prowadzenia „Teleexpressu”. Między dziennikarzami zawsze były podziały, ale ja pamiętam czasy, kiedy się szanowaliśmy. To był ważny czas.
Kiedy zaczęła się trwająca do dziś jatka?
– Po katastrofie smoleńskiej. Zaczął się podział Polski, jakiego nie było chyba nawet w czasach stanu wojennego. Nienawiść, szczególnie widoczna w internecie. Bo sieć daje poczucie anonimowości, więc można z siebie do woli wylewać bluzgi. To jest niebezpieczne, bo niektórzy traktują internet jak boga. Uważają, że to, co tam napisane, jest święte. I czerpią informacje z tego bluzgu, z tego błota.
Czy jest szansa, że kiedyś emocje smoleńskie opadną?
– Do końca nigdy nie opadną, bo to jest przecież lokomotywa wyborcza niektórych ugrupowań i periodyków. Prawica utuczyła się na katastrofie smoleńskiej i śmierci Lecha Kaczyńskiego. Prawicowe gazety, na przykład braci Karnowskich, piszą o nim w każdym numerze. Najbardziej skorzystał na Smoleńsku Tomasz Sakiewicz, przecież „Gazeta Polska” była już taka cienka, a teraz dobrze się sprzedaje. Redaktor Sakiewicz zapomina, jak przychodził do tej strasznej Trójki na początku lat 90., by komentować wydarzenia polityczne. Jego koledzy z gazety zapominają, jak prosili mnie, żebym ich cytowała. A ja przypomnę Dorocie Kani, która tak chętnie sięga do mojego życiorysu, wywiad Piotra Zaremby i Michała Karnowskiego z braćmi Kaczyńskimi.
„O dwóch takich...”?
– Właśnie. Tam jest pytanie do Lecha Kaczyńskiego o jego osobisty ranking dziennikarzy. Prezydent odpowiada, że nie ma najlepszych doświadczeń z mediami, ale dodaje: „Byłem w swoim czasie wdzięczny Monice Olejnik, która chętnie zapraszała mnie do swoich programów, do TVN i Radia Zet”.
Po tej wdzięczności szybko nie zostało śladu?
– Ja nie oczekuję wdzięczności, bo kiedy rozmawiam z politykami, to każdemu zadaję trudne pytania. Nieważne, czy to jest prawica, czy lewica. Problem polega na tym, że dzisiaj nie wszyscy pamiętają lub nie chcą pamiętać, jak ostro i dociekliwie rozmawiałam z Buzkiem, Millerem, Kwaśniewskim, Oleksym, Wałęsą, Palikotem, Tuskiem i innymi. W swojej pracy zawsze miałam odwagę być niezależna w sytuacjach, w których część koniunkturalnych wyznawców prawicy zamiast dziennikarstwa uprawiała wazeliniarstwo.
Prawica uważa inaczej: na ludzi o innych poglądach po prostu pani napada.
– To raczej pseudoprawica i jej merkantylna teza, a nie fakt. Prezydent Wałęsa przez dwa lata nie udzielał mi wywiadów. Aleksander Kwaśniewski przez dwa i pół roku, bo się obraził. A kto wytknął Palikotowi, że w jego klubie jest poseł, który zatrudnia u siebie w piśmie mordercę księdza Popiełuszki? Ja to zrobiłam! A kiedy zaczęła się wojna między Donaldem Tuskiem a Lechem Kaczyńskim, wiele razy oburzałam się, że Kancelaria Premiera zabiera samolot prezydentowi. Proszę sobie przypomnieć wazeliniarskie teksty Michała Karnowskiego o Jarosławie Kaczyńskim. Gdybym była prezesem PiS, to po takiej lekturze zrobiłoby mi się niedobrze. Bo on chyba nie lubi lizusów. A teraz pokażę pani inny fragment...
Dobrze się pani przygotowała.
– Jak zawsze. O, proszę, Piotr Zaremba o aferze FOZZ: „Dziennikarze – gwiazdy typu Tomasz Lis czy Monika Olejnik – chyba jedyny raz wystąpili w tak wyraźnej obronie Kaczyńskich”. Może tzw. prawicowi dziennikarze zazdroszczą mi ciągle, że tylko u mnie bracia Kaczyńscy wystąpili w jednym programie w TVN oraz w TVP. Chyba żadnemu innemu dziennikarzowi nie udało się posadzić ich koło siebie w studiu. I chyba jestem jedyną dziennikarką, którą prezydent Lech Kaczyński najpierw obraził, mówiąc, że jestem na jego krótkiej liście do wykończenia, a następnie przeprosił, wysyłając bukiet kwiatów. O tym wydarzeniu pisały agencje informacyjne na całym świecie.
Czuje się pani czasem nienawidzona?
– Są ludzie, którzy wierzą w nieodpowiedzialne kłamstwa tzw. prawicowych dziennikarzy. I to może wywoływać agresję. Na szczęście często spotykam się z sympatią przypadkowych osób. Największym problemem jest jednak to, że nie ma sprawy, w której mówilibyśmy ponad podziałami jednym głosem. Teraz, zdaniem części prawicy, trzeba być dumnym z tego powodu, że się nie daje pieniędzy do puszki Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Ja się dziwię Jarosławowi Kaczyńskiemu, że nie reaguje na te bzdury.
Pani często prowokuje, używa ostrego języka.
– Proszę podać przykład mojej prowokacji.
Wypowiedź posła PiS Jacka Sasina nazywa pani świństwem.
– Ale ja to samo mówiłam o Palikocie, kiedy obrażał pamięć Lecha Kaczyńskiego. A słowa Sasina nazwałam świństwem, bo przekroczył wszelkie granice, obciążając premiera Tuska winą za samobójstwo 16-letniego chłopca. Tak nie wolno robić. To brak odpowiedzialności.
Dworuje sobie pani z księdza Oko.
– O nie, ja z nim dyskutuję. Nigdy nie powiedziałam, że ktoś jest głupkiem, chamem, talibem, świnią. Nieustannie liczę na poczucie humoru moich rozmówców.
Kto jest dla pani autorytetem?
– W Polsce? Dominikanie. Lubię ich. Za to, że są odważni, potrafią się przeciwstawić głównemu nurtowi i nie boją się dyskutować z dziennikarzami. Autorytetami są również ludzie pozytywnie aktywni, którzy zmieniają Polskę. A z polityków szanuję klasę i talent szczególnie tych, których już nie ma. Uwielbiałam Bronisława Geremka, choć czasami byliśmy w sporze.
Za co?
– Za elegancję. Za to, że potrafił precyzyjne przedstawić swoje poglądy. Za to, że był uczciwym politykiem, nie zniżał się do niskich chwytów, które dzisiaj są szalenie modne. Podobnie jak Tadeusz Mazowiecki, Jacek Kuroń, prof. Lech Falandysz, Andrzej Zakrzewski, ksiądz Tischner, arcybiskup Życiński. Kiedy przychodzili do mnie do studia, nigdy nie wdawali się w naparzanki z politycznymi przeciwnikami, tylko po prostu konstruktywnie rozmawiali. Coraz trudniej jest znaleźć ich następców, ale ciągle szukam…
Dzisiaj zdarza się, że polityk wychodzi ze studia w czasie pani programu.
– Poseł Błaszczak zasłynął nawet tym, że zaplanował swoje wyjście jeszcze na długo przed programem. Wszyscy się tłuką między sobą. Mam wrażenie, że politycy uważają, że jak nie powiedzą czegoś ostrego, to nikt ich potem nie zacytuje w internecie.
A pani się nie cieszy, jak inne media cytują pani program?
– Nie zawsze mam satysfakcję. Co z tego, że cytują takiego Sasina? Ja wyszłam z programu i było mi po prostu przykro. Myślałam o bliskich tego chłopca, który popełnił samobójstwo i zastanawiałam się, jak muszą się czuć. Bo w głębi duszy cały czas jestem reporterką społeczno-interwencyjną potrafiącą obserwować życie. A taki polityk wychodzi ze studia i mówi: „Przynajmniej było ostro”.
Powiedziała pani jakiś czas temu, że politycy nie są już w stanie pani zadziwić.
– Już nikt mnie nie jest w stanie niczym zadziwić. Nawet prawicowi pseudodziennikarze, którzy w XXI wieku urządzają polowanie na czarownice w stylu przypominającym Marzec ’68 r. Mali ludzie pod szyldem prawicy czerpią wzorce z najbardziej mrocznych czasów komunizmu. Zachowują się tak, jakby próbowali złożyć wieniec pod pomnikiem Stalina. Może jeszcze czasem zaskoczą mnie jakieś odkrycia naukowe czy archeologiczne, literatura, muzyka, podróże.
Nie ma pani jeszcze dość polityki?
– Nie, bo to jest mój zawód i moja pasja. Nie zmienią tego kłamstwa frustratów. Jestem szczęśliwą dziennikarką.
https://www.youtube.com/watch?v=veM5tszB_KQ
JORGE>
The author has edited this post (w 19.01.2014)
JORGE>
Ci Polacy, co po raz kolejny uwierzyli don Aldowi, maja pamięć złotych rybek i nie potrzebują własnego państwa. Trzy dni po tym, jak je stracą, zapomną, że je kiedyś mieli.
Otóż to jest tak jak z legendarnymi żydoskimi inwestorami. Wszystko, co zarobią / załatwią w Polsce, to jest kombinacja tupetu, bezczelności, dojść, układów i znajomości. Oczywiście, zootechniara jest przeszkolona, samoszkolona -ale z odwracania uwagi, przerywania, zakrzykiwania, minek (uzgodnionych z kamerzystami odwróceń do kamery itp). Nie z erystyki, doboru argumentów, pięknej polszczyzny, prawidłowej deklinacji, koniugacji, wymowy i melodii zdań.
To gupi kułwiszon, nie bójcie się. Parę tupnięć i zniknie.
Posłowie PiS są tacy pokorni, bo lansują się kosztem kolegów - będę grzeczny, to mnie jezcze raz zaproszą a nie tego drugiego.
The author has edited this post (w 19.01.2014)
Ci Polacy, co po raz kolejny uwierzyli don Aldowi, maja pamięć złotych rybek i nie potrzebują własnego państwa. Trzy dni po tym, jak je stracą, zapomną, że je kiedyś mieli.
JORGE>
http://www.dziennikpolski24.pl/pl/aktualnosci/kraj/1301311-dochnal-sie-broni-i-sam-oskarza.html
Ten cycat mnię uwiódł:
"Mimo to nazwisko Dochnala słyszymy w ostatnich tygodniach regularnie za sprawą zupełnie innego procesu. I to takiego, w którym lobbysta zdaje się być kimś innym niż podejrzanym. Taka sytuacja to pośredni efekt publikacji przez trójkę prawicowych dziennikarzy książki "Resortowe dzieci", w której "demaskują" oni niektórych kolegów po fachu z większych mediów jako córki i synów członków peerelowskiego aparatu partyjnego i bezpieczeństwa.
Wiarygodność publikacji została już wielokrotnie podważona. Jacek Żakowski, którego fotografię umieszczono na okładce książki, doprowadził do jej zaklejenia na będących w sprzedaży egzemplarzach. Autorom wytykane są liczne błędy i przekłamania.
Wiarygodności nie dodają też głośnej książce postacie jej autorów. Jeden z nich sam był członkiem PZPR. Natomiast kolejna z autorek - Dorota K. - jest oskarżona o korupcję i to właśnie na podstawie zeznań Marka Dochnala i jego rodziny.
Ktoś złośliwy mógłby powiedzieć, że w ten sposób dziennikarka spłaca swój dług wobec lobbysty. Bo Dorota K. - według rodziny Dochnala - miała sugerować, że dzięki znajomościom wśród polityków PiS (lata 2005-2006) jest w stanie poprawić los Dochnala. Teściowa lobbysty miała więc "pożyczać" Dorocie K. znaczne sumy pieniędzy na zakup domu. "Kwestię pożyczek wiązała ze swoimi osobistymi wpływami w Ministerstwie Sprawiedliwości, które obiecywała wykorzystać do zwolnienia mojego męża z aresztu" - zeznawała Aleksandra Dochnal.
Przed Sądem Rejonowym Warszawa-Praga toczy się proces karny, w którym dziennikarka jest oskarżona o korupcję. Dorota K. odmawia wyjaśnień."
The author has edited this post (w 19.01.2014)
Powiem tak - z jednej strony nie chcę siać defetyzmu. Chociaż jak śledzę rozpoczętą przez ulubionego wodza narodu akcję i trafiam na tekst to trudno mi nad tym przejść do porządku. Tym bardziej, że w podobnym duchu wypowiadają się inni.
Zatem - nie siać defetyzmu, tylko mobilizować do walki. Owszem, ale z drugiej strony wniosek z wieloletniego doświadczenia to nie lekceważyć wroga. Dlatego nie uważam cytowanych tekstów za błache, a ich autorów za idiotów. Wręcz przeciwnie. Są bardzo groźni.
Oczywiście mam nadzieję, że książka broni się sama i ci, co po nią sięgną już tak łatwo nie dadzą się otumanić.
The author has edited this post (w 19.01.2014)
The author has edited this post (w 19.01.2014)
Ci Polacy, co po raz kolejny uwierzyli don Aldowi, maja pamięć złotych rybek i nie potrzebują własnego państwa. Trzy dni po tym, jak je stracą, zapomną, że je kiedyś mieli.
Tutaj prawie siedemdziesięcioletnia, nie, chyba trzydziestolenia Djana Kiton (reklama z 2011 oraz fotka z Oskarów 2013)
===
A gdzie wogóle pani O. występuję. Lata całe już jej nie widziałem i nie słyszałem!
I kupuję wyrażenie "prawicowy frustrat" jeślikto mię zapyta o moje poglądy polityczne.
The author has edited this post (w 20.01.2014)
Czyli ważne są tylko słupki w rankingach i kasa, nic innego się nie liczy, żadne inne motywacje nie wchodzą w grę.
A coś takiego jak prawda? Prawda to humorystyczne pojęcie, które im nie przechodzi przez usta.
Żaden człowiek rozumujący tylko według logiki ludzkiej nie czynił cudów. Lecz na sposób Boski działa ten, kto zawierza Bogu.
JORGE>
The author has edited this post (w 20.01.2014)
Chyba że zależy na wychodowaniu chOOru wujuf PO za granicami kraju. ChOOru który nie tylko darłby się w niebogłosy lecz aktywnie dalej niszczył wszystko co nam drogie,
STOS i popioły na 4 wiatry.
“It is not necessary to understand things in order to argue about them.”
“I quickly laugh at everything for fear of having to cry.”
Sprawdzilbym nabzdyczona buzke Wildsteina jak znioslby lata najplugawszych obelg. A dzis mowie im: tak, jestescie smierdzacymi tchorzami.
The author has edited this post (w 20.01.2014)
Ci Polacy, co po raz kolejny uwierzyli don Aldowi, maja pamięć złotych rybek i nie potrzebują własnego państwa. Trzy dni po tym, jak je stracą, zapomną, że je kiedyś mieli.
BTW - wszystkim przypominam, ze forum jest pod stalym monitoringiem min. Sikorskiego i mec. Giertycha. Dlatego zniechecam do wyrazania radykalnych opinii wprost, oni nie maja skrupulow. Na lekture Paradyzji Zajdla wyraza sie zgode.
The author has edited this post (w 20.01.2014)
Ci Polacy, co po raz kolejny uwierzyli don Aldowi, maja pamięć złotych rybek i nie potrzebują własnego państwa. Trzy dni po tym, jak je stracą, zapomną, że je kiedyś mieli.
The author has edited this post (w 20.01.2014)
“It is not necessary to understand things in order to argue about them.”
“I quickly laugh at everything for fear of having to cry.”
- Josek, toz to polowa miasta twoje Salcie...
- Ty te kilka chalup i brudny rynek nazywasz miastem?
Ci Polacy, co po raz kolejny uwierzyli don Aldowi, maja pamięć złotych rybek i nie potrzebują własnego państwa. Trzy dni po tym, jak je stracą, zapomną, że je kiedyś mieli.