Skip to content

Poważny dylemat: co z 900 tysiącami wyżeraczy??

edytowano March 2015 w Forum ogólne
Jedna z poważniejszych spraw na cito. Co począć z armią 900 tys. urzędników, którą wszak do tej wysokości zwielokrotnił tusk i spółka. Żrą ok. 60 miliardów rocznie. W kraju wielkości Polski 200 tys. to aż nadto. Co z tym zrobi nowa władza? To poważne pytanie.

Komentarz

  • Albo zwolnić i uczynić za jednym zamachem armię zaprzysięgłych wrogów do końca żywota, albo kupić i zmobilizować armię wątpliwej lojalności i konduity janczarów... Dylemat iście Szekspirowski :-??
  • To się dowiedz czy w tych 900 tys. wliczono nauczycieli i już się dylemat rozwiąże.
  • podane jako urzędnicy. Bez uczycieli
  • edytowano December 2015
    Żrą w sensie jak mole? Bo jak biorą pieniądze to i je wydają, w przyrodzie nic nie ginie. W szczególności powinni być nośnikiem Dobrej Nowiny, że nie taki Jarro straszny.
  • Ta liczba coś zawyzona. Ja wiem o 600tys
  • w ub, roku media podawały 750 tys. urzędasów etatowych i ok. 200 tys. na umowach różnego typu. Nikt nie zdementował.
  • Tworzą rynek, bo mają kasę? Hm, może. Ale równocześnie - to stara prawda- zbiurokratyzowanie straszliwie zamula drożność różnego typu inicjatyw gospodarczych, utrudnia życie prowadzącym średnie czy małe firmy. Tak dumam, chociaż nie znam się na tym dogłębnie. Egzamin z ekonomi zdawałam sto lat temu. Ale biorąc na tzw. prosty rozum przy takiej wybujałości biurokratycznej istnieniu klasy pasożytniczej nie sposób zaprzeczyć..
  • Zazu napisal(a):
    w ub, roku media podawały 750 tys. urzędasów etatowych i ok. 200 tys. na umowach różnego typu. Nikt nie zdementował.
    Jakie gdzie itd. Bez konkretów to jest na zasadzie "słyszałam jak mówili", na wątek w sumie może być, ale polityki się tak prowadzić nie da.
  • gdzie, nie pomnę, ale pamiętam wyraźnie te liczby.
  • Pewnie, że część należy zwolnić. A niech se będą wrogami do końca życia.
  • opcja wygaszania rozbudowanych stanowisk nie byłaby taka zła. Dla zatrudnionych na nich kiepska, ale dla całości (oszczędność iluś miliardów) może i nie najgorsza.
  • http://wiadomosci.wp.pl/kat,140714,title,W-Polsce-wzrasta-liczba-urzednikow-Jest-ich-juz-ponad-444-tysiace,wid,17527914,wiadomosc.html?ticaid=1160b0

    Czyli 1/2 z tego. I też "nikt nie zaprzecza". Tak to już jest z danymi w mediach - i to nie jest uwaga do Koleżanki, ale do tego, czym jesteśmy z mediów karmieni.

    A z tej 1/2 większość w samorządach, czyli nie do zwolnienia przez rząd.
  • Pamiętam jak przed 3 laty przeprowadzałam się do innej miejscowości. Formalności trwały...9 miesięcy. Myślałam, że oszaleję. Każda najdrobniejsza sprawa załatwiana być musiała w iluś pokojach kilku kolejnych urzędów. Wszędzie osobiście! Pamiętam też przeprowadzkę w r. 1994. Tych cyrków było o 70 proc. mniej. To moja realna odpowiedź na dywagacje czy rozszerzenie owej klasy pasożytniczej jest dla obywatela czy przeciw niemu. A jeśli to drugie: jest złe i dla naszej Rzeczypospolitej.
  • Z całym szacunkiem, ale jedyną formalnością wymaganą przy przeprowadzce jest przemeldowanie przy czym no niby jest wymagane, ale nie jest ścigane jak się nie zrobi (choć lepiej zrobić jak się nie ma pod starym adresem możliwości odbioru poczty) itd.
    Bo chyba nie mówimy o nowych umowach na dostawy mediów, bo tego administracja nie robi.

    Dalej, nie wiem skąd przekonanie, że jak się zwolni połowę urzędników to będzie 2 razy szybciej. Będzie 2 razy wolniej, bo tę samą robotę będzie robić 2 razy mniej ludzi. A to nie urzędnicy wymyślają sobie co mają robić, a sejm i UE.
  • edytowano December 2015
    @rozum

    Racja. To nie jest takie proste. Urzędnicy wcale nie są w większości głupi czy złośliwi. Może część jest mało wydajnych i leniwych bo w administracji jednak toleruje się większe przerosty zatrudnienia, wolniejsze tempo pracy i mniejszą wydajność niż w komercji, ale to nie tłumaczy wzrostu zatrudnienia o ponad 100% od czasu komuny. Ci ludzie wykonują to co im narzucają przepisy.Redukcja jest więc możliwa głównie poprzez tzw uproszczenie prawa, które każda władza obiecuje i każda kapituluje. To trudne tym bardziej że znaczna część przepisów jest narzucona przez UE i nie da się ich łatwo zredukować i uprościć. Tak więc rezerwy z pewnością są, ale trudne do uruchomienia i nie ma powrotu do stanu z 1989-go.
  • Hare hare wolny rynek. Jedno okienko, ZUS zły, urzędasy to psychopaci i inne takie.

    Z punktu widzenia rynku wewnętrznego składki zusowskie nie powinny mieć żadnego znaczenia. Przy założeniu, że wszyscy je płacą. Bo to jest koszt dla KAŻDEJ firmy czy jednoosobowej działalności, taki sam (prawie, pomińmy szczegóły), dlatego nie stanowi on żadnego elementu gry rynkowej. Jest bo jest. Problem pojawia się dopiero wtedy kiedy część nie płaci, zatrudnia na czarno itp. Mają mniejszy koszt pracy. To ma znacznie. Natomiast dla konkurencyjności gospodarki w znaczeniu rywalizacji państw nadmierne koszty pracy są problemem, ale dopiero wtedy kiedy ten koszt staje się niekonkurencyjny. Póki co koszty naszego rynku pracy są atrakcyjne w Europie. Problem składek zusowskich jest więc nieproporcjonalnie rozdmuchany. W łeb trzeba lać natomiast szarą strefę.

    Oczywiście sprawę trochę upraszczam, bo jednak im więcej pieniędzy zostanie w rękach ludzi, którzy je wypracowują tym lepiej. Chodzi o inwestycje, czy wydawanie na konsumpcję, tyle że przecież te pieniądze rozdysponowane przez ZUS, a nawet te wydane na pracowników ZUSu, czy w ramach budowy złotych gmachów i tak na rynek wracają, nieprawdaż ?

    A jaki jest problem polskiej gospodarki ? Banalny. My po prosu nie potrafimy zarabiać pieniędzy. Jesteśmy bohatersko rozpierdoleni, a dlaczego bohatersko ? Bo znakomicie potrafimy gasić pożary, które sami wzniecamy. Dlatego to się jeszcze kręci. Ale tak w głębi duszy to jesteśmy frajerami, którzy dali sobie narzucić wszystko co nam wcisnęli różni cwaniacy ze Wschodu czy Zachodu.

    JORGE>
  • Nie wiem, co Kolega rozumie przez "nie ma powrotu do stanu z 1989 r." (to nie złośliwość, a pytanie!). Wtedy było zdaje się mniej urzędników - na koniec systemu, gdzie teoretycznie o wszystko dbała administracja. A realnie było tego mniej, ciekawe nie?

    Intuicyjnie - bo faktycznie dobrze byłoby to zbadać - ja widzę 3 przyczyny tego wzrostu liczby urzędników.
    1. reforma samorządowa (poszlaka - 260/444 wg artykułu z wp.pl pracuje w samorządach)
    2. fundusze UE (poszlaka - regularny wzrost liczby urzędników od 2004 r.)
    3. upadek gospodarki na prowincji (tu bez poszlak - ale jednak jeśli w niektórych gminach urząd jest największym pracodawcą to jest oczywiste, że nikt tego tak nagle nie zamknie i nie zacznie zwolnień, bo doprowadzi to do dalszego zwijania)

    Co do "mniejszej wydajności i tempa pracy". Nie pracowałem nigdy w dużej firmie komercyjnej, więc nie wiem jak tam jest. Porównując duże podmioty państwowe i małe prywatne powiem tyle - zaangażowanie faktycznie większe jest u prywatnych, ale organizacja pracy znacznie lepsza w państwowych podmiotach. Nie wiem też jak policzyć taką "wydajność", skoro administracja i przedsiębiorstwa robią co innego. Administracja nie kreuje pkb, więc liczenie wydajności w ścisłym znaczeniu nie ma sensu.
  • @rozum
    No dokładnie to mam na myśli pisząc "nie ma powrotu". Reformy administracyjnej raczej nie odkręcimy i z UE nie wyjdziemy.

    Co do wydajnosci to moja subiektywna ocena. Dość rozpowszechniona.
  • rozum.von.keikobad napisal(a):
    2. fundusze UE (poszlaka - regularny wzrost liczby urzędników od 2004 r.)
    Myślę, że jest tu niesłuszne zawężenie jedynie do sprawy funduszów. Wzrost ilości urzędników jest podyktowany w ogóle implementacją prawodawstwa UE w Polsce. Które - samo w sobie chore - doczekało się jeszcze bardziej chorej interpretacji, niż oryginał. Coraz więcej obszarów działalności ludzkiej jest na różny sposób reglamentowanych, podlega pozwoleniom, opłatom, sprawozdawczości i karom. Co z kolei wymusza (bądź "usprawiedliwia") powstawanie kolejnych stanowisk ludzi wydających pozwolenia, liczących opłaty, sprawdzających sprawozdawczość i wymierzających kary. Oraz powstawanie kolejnych stanowisk w podmiotach gospodarczych podlegających reglamentacji.
    Najbardziej chora pod tym względem jest chyba "ochrona środowiska", gdzie np. dla każdego samochodu służbowego lub choćby przez dzień uznanego za służbowy (wynajętego, zastępczego itd.) trzeba (w zależności od przebiegu, rodzaju silnika, spełnionej normy Euro itd.) pracowicie wyliczyć ilość wyemitowanego CO2. Od rzeczonej ilości trzeba zapłacić opłatę (w kwocie niższej, niż wartość pracy włożonej w wyliczenie). Wyliczenie podlega sprawdzeniu, a wszelkie pomyłki są surowo karane. O absurdach śmieciowych można by pisać całe elaboraty itd.

  • krzychol66 napisal(a):
    rozum.von.keikobad napisal(a):
    2. fundusze UE (poszlaka - regularny wzrost liczby urzędników od 2004 r.)
    Myślę, że jest tu niesłuszne zawężenie jedynie do sprawy funduszów. Wzrost ilości urzędników jest podyktowany w ogóle implementacją prawodawstwa UE w Polsce. Które - samo w sobie chore - doczekało się jeszcze bardziej chorej interpretacji, niż oryginał. Coraz więcej obszarów działalności ludzkiej jest na różny sposób reglamentowanych, podlega pozwoleniom, opłatom, sprawozdawczości i karom.
    To jest chyba sedno problemu. Przy czym te "reglamentacje" wynikają nie tylko z implementacji unijnych przepisów.
    Osobiście najdosadniej widzę to na przykładzie zwiększania ilości spraw w jakich musi zająć stanowisko RDOŚ, przy czym część z nich i tak de facto należy do GDOŚ, ale RDOŚ musi je zaopiniować.
    Do tego dochodzą przypadki "komplikowania przez upraszczanie".
  • Jedna z poważniejszych spraw na cito. Co począć z armią 900 tys. urzędników, którą wszak do tej wysokości zwielokrotnił tusk i spółka. Żrą ok. 60 miliardów rocznie. W kraju wielkości Polski 200 tys. to aż nadto. Co z tym zrobi nowa władza? To poważne pytanie.
    Część pytań padła, ale zbierając do kupy:
    Ta mityczna "armia urzędników" to z nauczycielami, czy bez nich?
    Czy to ludzie z administracji - nazwijmy to - centralnej, czy łącznie z samorządową?
    Czy chodzi o mianowanych, czy o pracowników administracji w ogóle?
    Czy wliczono posadki gabinetów i gabinecików politycznych?
    Czy wliczono dzieciaki z peecwelowskich rodzin poupychane w samorządach na umowach-zleceniach?
    Czy wliczono pracowników różnych państwowych agencji i innych podobnych podmiotów?

    Liczba 900tys. sugeruje wrzucenie do jednego worka spraw nieporównywalnych. Jakoś ciężko porównać pracę urzędnika mianowanego z podreferentem ds. komunikacji społecznej przy wójcie w Kaczych Dołach, prywatnie szwagrem kolegi wójta.
    Z tego rodzą się takie kwiatki jak słynne cięcia Donalda w administracji. Redukcja zatrudnienia nie nastąpiła, za to trudniejsze stało się wejście do administracji bez platformerskich pleców.
  • edytowano December 2015
    Ja to widzę tak - są dwa rodzaje óżentnikuf:
    1) tacy, którzy mają cuś robić;
    2) tacy, którzy mają de facto nic nie robić.

    Grupa 1. może, i często robi, rzeczy zupełnie zbędne. Tutaj poczeba zmian prawnych. Część niestety straci pracę, ale część można przenieść do urzędów, które robią cuś sensownego, a mają braki w kadrze.
    Grupa 2. - wypiiiiiiip na zbity ryj. Osoby, dla których potworzono stanowiska, żeby później móc ich zatrudnić. Straty wyborców donrzom do zera, gdyżalbowiem mówimy raczej o zatwardziałych i gupich pełowcach.
  • teraz 17 województw, tyle podległych im w terenie urzędów. Było 49 województwa i tyleż urzędów a urzędników bodaj trzy razy mniej. I co? Jakoś dawały radę. Nie wiem jak jest w innych krajach Europy. Ciekawe jak liczny tam jest stan urzędniczy w przeliczeniu na liczbę obywateli.
  • alcor napisal(a):
    Ja to widzę tak - są dwa rodzaje óżentnikuf:
    1) tacy, którzy mają cuś robić;
    2) tacy, którzy mają de facto nic nie robić.

    Grupa 1. może, i często robi, rzeczy zupełnie zbędne. Tutaj poczeba zmian prawnych. Część niestety straci pracę, ale część można przenieść do urzędów, które robią cuś sensownego, a mają braki w kadrze.
    Grupa 2. - wypiiiiiiip na zbity ryj. Osoby, dla których potworzono stanowiska, żeby później móc ich zatrudnić. Straty wyborców donrzom do zera, gdyżalbowiem mówimy raczej o zatwardziałych i gupich pełowcach.
    to chyba akuratne podejście do sprawy. Szczególnie grupa 2.
  • Zazu napisal(a):
    teraz 17 województw, tyle podległych im w terenie urzędów. Było 49 województwa i tyleż urzędów a urzędników bodaj trzy razy mniej. I co? Jakoś dawały radę. Nie wiem jak jest w innych krajach Europy. Ciekawe jak liczny tam jest stan urzędniczy w przeliczeniu na liczbę obywateli.
    Województw jest 16, ale to jakby nie tak istotne.
    Najistotniejsze - stare województwa tylko z nazwy przypominają obecne, bo z kompetencji raczej obecne powiaty, których jest ponad 300. Natomiast nowe województwa - jak chodzi o samorząd - zostały skrojone pod unijne pojęcie regionu i zajmują się głównie rozdawaniem ogromnej kasy. Bo trzeba pamiętać, że w każdym województwie są 2 niezależne piony administracji - centralny (podległy wojewodzie, czyli pośrednio rządowi) i samorządowy (podległy marszałkowi, czyli pośrednio większości sejmikowej). Wszyscy doskonale wiedzieli, że reforma samorządowa z 1998/9 r. spowoduje rozrost administracji i nawet tego specjalnie nie ukrywano.
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.