Poważny dylemat: co z 900 tysiącami wyżeraczy??
Jedna z poważniejszych spraw na cito. Co począć z armią 900 tys. urzędników, którą wszak do tej wysokości zwielokrotnił tusk i spółka. Żrą ok. 60 miliardów rocznie. W kraju wielkości Polski 200 tys. to aż nadto. Co z tym zrobi nowa władza? To poważne pytanie.
0
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.
Komentarz
Czyli 1/2 z tego. I też "nikt nie zaprzecza". Tak to już jest z danymi w mediach - i to nie jest uwaga do Koleżanki, ale do tego, czym jesteśmy z mediów karmieni.
A z tej 1/2 większość w samorządach, czyli nie do zwolnienia przez rząd.
Bo chyba nie mówimy o nowych umowach na dostawy mediów, bo tego administracja nie robi.
Dalej, nie wiem skąd przekonanie, że jak się zwolni połowę urzędników to będzie 2 razy szybciej. Będzie 2 razy wolniej, bo tę samą robotę będzie robić 2 razy mniej ludzi. A to nie urzędnicy wymyślają sobie co mają robić, a sejm i UE.
Racja. To nie jest takie proste. Urzędnicy wcale nie są w większości głupi czy złośliwi. Może część jest mało wydajnych i leniwych bo w administracji jednak toleruje się większe przerosty zatrudnienia, wolniejsze tempo pracy i mniejszą wydajność niż w komercji, ale to nie tłumaczy wzrostu zatrudnienia o ponad 100% od czasu komuny. Ci ludzie wykonują to co im narzucają przepisy.Redukcja jest więc możliwa głównie poprzez tzw uproszczenie prawa, które każda władza obiecuje i każda kapituluje. To trudne tym bardziej że znaczna część przepisów jest narzucona przez UE i nie da się ich łatwo zredukować i uprościć. Tak więc rezerwy z pewnością są, ale trudne do uruchomienia i nie ma powrotu do stanu z 1989-go.
Z punktu widzenia rynku wewnętrznego składki zusowskie nie powinny mieć żadnego znaczenia. Przy założeniu, że wszyscy je płacą. Bo to jest koszt dla KAŻDEJ firmy czy jednoosobowej działalności, taki sam (prawie, pomińmy szczegóły), dlatego nie stanowi on żadnego elementu gry rynkowej. Jest bo jest. Problem pojawia się dopiero wtedy kiedy część nie płaci, zatrudnia na czarno itp. Mają mniejszy koszt pracy. To ma znacznie. Natomiast dla konkurencyjności gospodarki w znaczeniu rywalizacji państw nadmierne koszty pracy są problemem, ale dopiero wtedy kiedy ten koszt staje się niekonkurencyjny. Póki co koszty naszego rynku pracy są atrakcyjne w Europie. Problem składek zusowskich jest więc nieproporcjonalnie rozdmuchany. W łeb trzeba lać natomiast szarą strefę.
Oczywiście sprawę trochę upraszczam, bo jednak im więcej pieniędzy zostanie w rękach ludzi, którzy je wypracowują tym lepiej. Chodzi o inwestycje, czy wydawanie na konsumpcję, tyle że przecież te pieniądze rozdysponowane przez ZUS, a nawet te wydane na pracowników ZUSu, czy w ramach budowy złotych gmachów i tak na rynek wracają, nieprawdaż ?
A jaki jest problem polskiej gospodarki ? Banalny. My po prosu nie potrafimy zarabiać pieniędzy. Jesteśmy bohatersko rozpierdoleni, a dlaczego bohatersko ? Bo znakomicie potrafimy gasić pożary, które sami wzniecamy. Dlatego to się jeszcze kręci. Ale tak w głębi duszy to jesteśmy frajerami, którzy dali sobie narzucić wszystko co nam wcisnęli różni cwaniacy ze Wschodu czy Zachodu.
JORGE>
Intuicyjnie - bo faktycznie dobrze byłoby to zbadać - ja widzę 3 przyczyny tego wzrostu liczby urzędników.
1. reforma samorządowa (poszlaka - 260/444 wg artykułu z wp.pl pracuje w samorządach)
2. fundusze UE (poszlaka - regularny wzrost liczby urzędników od 2004 r.)
3. upadek gospodarki na prowincji (tu bez poszlak - ale jednak jeśli w niektórych gminach urząd jest największym pracodawcą to jest oczywiste, że nikt tego tak nagle nie zamknie i nie zacznie zwolnień, bo doprowadzi to do dalszego zwijania)
Co do "mniejszej wydajności i tempa pracy". Nie pracowałem nigdy w dużej firmie komercyjnej, więc nie wiem jak tam jest. Porównując duże podmioty państwowe i małe prywatne powiem tyle - zaangażowanie faktycznie większe jest u prywatnych, ale organizacja pracy znacznie lepsza w państwowych podmiotach. Nie wiem też jak policzyć taką "wydajność", skoro administracja i przedsiębiorstwa robią co innego. Administracja nie kreuje pkb, więc liczenie wydajności w ścisłym znaczeniu nie ma sensu.
No dokładnie to mam na myśli pisząc "nie ma powrotu". Reformy administracyjnej raczej nie odkręcimy i z UE nie wyjdziemy.
Co do wydajnosci to moja subiektywna ocena. Dość rozpowszechniona.
Najbardziej chora pod tym względem jest chyba "ochrona środowiska", gdzie np. dla każdego samochodu służbowego lub choćby przez dzień uznanego za służbowy (wynajętego, zastępczego itd.) trzeba (w zależności od przebiegu, rodzaju silnika, spełnionej normy Euro itd.) pracowicie wyliczyć ilość wyemitowanego CO2. Od rzeczonej ilości trzeba zapłacić opłatę (w kwocie niższej, niż wartość pracy włożonej w wyliczenie). Wyliczenie podlega sprawdzeniu, a wszelkie pomyłki są surowo karane. O absurdach śmieciowych można by pisać całe elaboraty itd.
Osobiście najdosadniej widzę to na przykładzie zwiększania ilości spraw w jakich musi zająć stanowisko RDOŚ, przy czym część z nich i tak de facto należy do GDOŚ, ale RDOŚ musi je zaopiniować.
Do tego dochodzą przypadki "komplikowania przez upraszczanie".
Ta mityczna "armia urzędników" to z nauczycielami, czy bez nich?
Czy to ludzie z administracji - nazwijmy to - centralnej, czy łącznie z samorządową?
Czy chodzi o mianowanych, czy o pracowników administracji w ogóle?
Czy wliczono posadki gabinetów i gabinecików politycznych?
Czy wliczono dzieciaki z peecwelowskich rodzin poupychane w samorządach na umowach-zleceniach?
Czy wliczono pracowników różnych państwowych agencji i innych podobnych podmiotów?
Liczba 900tys. sugeruje wrzucenie do jednego worka spraw nieporównywalnych. Jakoś ciężko porównać pracę urzędnika mianowanego z podreferentem ds. komunikacji społecznej przy wójcie w Kaczych Dołach, prywatnie szwagrem kolegi wójta.
Z tego rodzą się takie kwiatki jak słynne cięcia Donalda w administracji. Redukcja zatrudnienia nie nastąpiła, za to trudniejsze stało się wejście do administracji bez platformerskich pleców.
1) tacy, którzy mają cuś robić;
2) tacy, którzy mają de facto nic nie robić.
Grupa 1. może, i często robi, rzeczy zupełnie zbędne. Tutaj poczeba zmian prawnych. Część niestety straci pracę, ale część można przenieść do urzędów, które robią cuś sensownego, a mają braki w kadrze.
Grupa 2. - wypiiiiiiip na zbity ryj. Osoby, dla których potworzono stanowiska, żeby później móc ich zatrudnić. Straty wyborców donrzom do zera, gdyżalbowiem mówimy raczej o zatwardziałych i gupich pełowcach.
Najistotniejsze - stare województwa tylko z nazwy przypominają obecne, bo z kompetencji raczej obecne powiaty, których jest ponad 300. Natomiast nowe województwa - jak chodzi o samorząd - zostały skrojone pod unijne pojęcie regionu i zajmują się głównie rozdawaniem ogromnej kasy. Bo trzeba pamiętać, że w każdym województwie są 2 niezależne piony administracji - centralny (podległy wojewodzie, czyli pośrednio rządowi) i samorządowy (podległy marszałkowi, czyli pośrednio większości sejmikowej). Wszyscy doskonale wiedzieli, że reforma samorządowa z 1998/9 r. spowoduje rozrost administracji i nawet tego specjalnie nie ukrywano.