Lud i arystokracja/oligarchia - felieton Karłowicza
Przyglądając się politycznym konfliktom z bliska trudno nie przeceniać roli tego, co indywidualne, przypadkowe, nie przykładać zbyt wielkiego znaczenia do aktualnego kontekstu, następstwa wydarzeń, partyjnej taktyki, kwestii personalnych. Czy nie tak jest z polskimi konfliktami obecnej doby? Uważnie śledzimy przebieg sporu o Trybunał, oglądamy kolejne akty sporu o media publiczne, o kwestię imigrantów czy nowy model redystrybucji wspierający rodzinę (500+), ale czy znane nam w najdrobniejszych szczegółach okoliczności nie utrudniają postawiania pytania o szerszy plan sprawy? Spróbujmy zrobić krok wstecz i zacznijmy od kwestii podstawowej: czy topografia głównych punktów zapalnych nie układa się w pewną całość? Wydaje mi się, że tak. Wszystkie wymienione konflikty znajdują się na obszarze, który od pewnego czasu i to nie tylko w Polsce, ale w całej Europie stał się - by tak rzec - obszarem czynnym sejsmicznie. Wszystkie znajdują się na linii idącej w poprzek wielu krajów (w tym również a może zwłaszcza w poprzek tzw. dojrzałych demokracji), na linii styku dwu wielkich płyt tektonicznych, które dotąd nieomal nieruchome dziś ścierają się powodując dawno zapomniane wstrząsy i eksplozje. Idzie o przekraczający horyzont polskiego sporu kryzys politycznego porządku utworzonego po II wojnie światowej – kryzys związany z narastającym konfliktem pomiędzy polityczną arystokracją i ludem (który strony przedstawiają odpowiednio jako konflikt z oligarchią lub z populistami).
Konserwatywnym krytykom wydaje się często, że stosowanie w każdym nieomal sporze politycznym argumentu, który Leo Strauss nazywał „reductio ad Hitlerum” bierze się z umysłowej ociężałości oponentów. Nic bardziej błędnego. Choć sprawa skutkuje w sposób niepoważny ma przecież niebłahe przyczyny. Mówiąc w wielkim uproszczeniu porządek tworzony w Europie po 1945 roku zbudowany został na czymś, co można nazwać lękiem fundamentalnym – lękiem przed odtworzeniem warunków, które wyniosły Hitlera do władzy. Właśnie na chęci skutecznego zablokowania mechanizmów, które prowadzić mogą demokrację do samozagłady, na lęku przed ludem, który w wolnym demokratycznym akcie wybiera na swego przywódcę tyrana, by potem nieomal bez skargi i aż do końca uczestniczyć w jego najpotworniejszych zbrodniach zbudowano kulturę polityczną powojennego Zachodu. Receptą – trzymając się języka analizy Platona, który jako pierwszy opisał proces degeneracji demokracji w tyranię – było takie rozwiązanie właściwego demokratycznemu ustrojowi napięcia między (prowadzącą do anarchicznej samowoli) wolnością, a (chroniąca ład państwa) sprawiedliwością by skutecznie wzmocnić tę drugą. A co to znaczy w praktyce? Idzie o system, który pozostawiając ludowi satysfakcjonujący wpływ na politykę zagwarantuje rządy praw możliwie suwerennych od kaprysów skłonnego przedzierzgać się w bestię demosu. Innymi słowy szłoby o system demokratyczny akceptujący rodzaj samoograniczenia – dający mianowicie pole dla reguł (i strzegącej ich grupy strażników), które nie podlegają zwykłym mechanizmom demokratycznym (co nie znaczy, że nie podlegają im w ogóle).
Monteskiuszowska wizja trójpodziału władz może być i bywa rozumiana jako nowożytny refleks starożytnej koncepcji ustroju mieszanego - ustroju opartego na koncepcji równowagi pierwiastków ludowego, arystokratycznego i monarchicznego. Władza ustawodawcza, sądownicza i wykonawcza reprezentuje w istocie trzy żywioły (lud, arystokrację i pierwiastek władczy, królewski), które ustrój mieszany starał się zharmonizować. Zakładano, że odpowiednie ułożenie tych elementów – w sposób zaspokajający aspiracje wszystkich stron - pozwalało zredukować ryzyko niszczycielskiego konfliktu. Pojawiające się napięcia dowodzą nieadekwatności istniejącego modelu. Kryzys to sygnał koniecznej redefinicji przyjętych zakresów dostępu do władzy, rewizji dotychczasowego kształtu samoograniczeń i przywilejów.
Akcent, który po wojnie położono na rządy prawa - uszczuplając prerogatywy ludu - w oczywisty sposób wzmacniał władzę sądowniczą czyniąc ją rodzajem funkcjonalnej arystokracji. Zrozumiała - biorąc pod uwagę ogrom zbrodni - kultura fundmentalnego lęku sprawiała, że egzekutywa choć poddana demokratycznej weryfikacji przyłączała się zwykle do czułej na zasadnicze ryzyko arystokracji. Umiędzynarodowienie klasy politycznej za sprawą mechanizmów integracji uczyniły tę grupę nową arystokracją europejską tout court. Nieprzejrzyste mechanizmy kooptacji, brak demokratycznego mandatu, rozbudowane struktury gwarancji i przywilejów oraz rosnący zakres faktycznej władzy coraz trudniej dawały się wyjaśniać obawami przed możliwą powtórką 1933 roku.
Istotną słabością Europejskiej monofobii było lekceważenie innych mechanizmów degeneracji ustrojów politycznych – w tym zwłaszcza mechanizmu degeneracji arystokracji w oligarchię. Stworzenie klasy strażników praworządności abstrahowało od klasycznego pytania o mechanizmy kontroli wobec systemowej arystokracji (Quis custodiet ipsos custodes?) – walnie przyczyniając się do powstawania dzisiejszych napięć. Można oczywiście pocieszać się, że koszt jaki stanowi kryzys po tylu latach pokoju i prosperity to i tak wielki sukces, ale w niczym nie zmienia to skali naszych obecnych kłopotów. Ich miarą jest nie tylko klimat widoczny w Wielkiej Brytanii, ale masowa skala antyunijnych nastrojów w całej Europie i wielki sukces zrewoltowanych i całkowicie nieprzewidywalnych partii protestu. Patrząc z naszej perspektywy sympatii nie wzbudzają nie tylko niechętni do ustępstw oligarchowie, ale i gniewny europejski demos, który nie jest ani chrześcijański, ani republikański, ale, jeśli wolno tak rzec: narodowo-liberalny (liberalnie egoistyczny i nacjonalistyczny zarazem). Międzynarodówka demokratów, to oczywista fikcja. Niechęć do oligarchów niezdolnych dłużej skutecznie brać odpowiedzialności za całość nie tworzy żadnej pozytywnej wartości. Dużo lepiej byłoby myśleć o zrewidowanym na miarę nowej sytuacji modelu mieszanym, w którym – po koniecznej redefinicji - znajdzie się miejsce zarówno dla arystokratów jak i dla ludu. Konieczne staje się nowe porozumienie. Proste zwycięstwo jednej ze stron może skończyć się katastrofą.
Dariusz Karłowicz
http://www.teologiapolityczna.pl/dariusz-karlowicz-sejsmiczna-europa
Konserwatywnym krytykom wydaje się często, że stosowanie w każdym nieomal sporze politycznym argumentu, który Leo Strauss nazywał „reductio ad Hitlerum” bierze się z umysłowej ociężałości oponentów. Nic bardziej błędnego. Choć sprawa skutkuje w sposób niepoważny ma przecież niebłahe przyczyny. Mówiąc w wielkim uproszczeniu porządek tworzony w Europie po 1945 roku zbudowany został na czymś, co można nazwać lękiem fundamentalnym – lękiem przed odtworzeniem warunków, które wyniosły Hitlera do władzy. Właśnie na chęci skutecznego zablokowania mechanizmów, które prowadzić mogą demokrację do samozagłady, na lęku przed ludem, który w wolnym demokratycznym akcie wybiera na swego przywódcę tyrana, by potem nieomal bez skargi i aż do końca uczestniczyć w jego najpotworniejszych zbrodniach zbudowano kulturę polityczną powojennego Zachodu. Receptą – trzymając się języka analizy Platona, który jako pierwszy opisał proces degeneracji demokracji w tyranię – było takie rozwiązanie właściwego demokratycznemu ustrojowi napięcia między (prowadzącą do anarchicznej samowoli) wolnością, a (chroniąca ład państwa) sprawiedliwością by skutecznie wzmocnić tę drugą. A co to znaczy w praktyce? Idzie o system, który pozostawiając ludowi satysfakcjonujący wpływ na politykę zagwarantuje rządy praw możliwie suwerennych od kaprysów skłonnego przedzierzgać się w bestię demosu. Innymi słowy szłoby o system demokratyczny akceptujący rodzaj samoograniczenia – dający mianowicie pole dla reguł (i strzegącej ich grupy strażników), które nie podlegają zwykłym mechanizmom demokratycznym (co nie znaczy, że nie podlegają im w ogóle).
Monteskiuszowska wizja trójpodziału władz może być i bywa rozumiana jako nowożytny refleks starożytnej koncepcji ustroju mieszanego - ustroju opartego na koncepcji równowagi pierwiastków ludowego, arystokratycznego i monarchicznego. Władza ustawodawcza, sądownicza i wykonawcza reprezentuje w istocie trzy żywioły (lud, arystokrację i pierwiastek władczy, królewski), które ustrój mieszany starał się zharmonizować. Zakładano, że odpowiednie ułożenie tych elementów – w sposób zaspokajający aspiracje wszystkich stron - pozwalało zredukować ryzyko niszczycielskiego konfliktu. Pojawiające się napięcia dowodzą nieadekwatności istniejącego modelu. Kryzys to sygnał koniecznej redefinicji przyjętych zakresów dostępu do władzy, rewizji dotychczasowego kształtu samoograniczeń i przywilejów.
Akcent, który po wojnie położono na rządy prawa - uszczuplając prerogatywy ludu - w oczywisty sposób wzmacniał władzę sądowniczą czyniąc ją rodzajem funkcjonalnej arystokracji. Zrozumiała - biorąc pod uwagę ogrom zbrodni - kultura fundmentalnego lęku sprawiała, że egzekutywa choć poddana demokratycznej weryfikacji przyłączała się zwykle do czułej na zasadnicze ryzyko arystokracji. Umiędzynarodowienie klasy politycznej za sprawą mechanizmów integracji uczyniły tę grupę nową arystokracją europejską tout court. Nieprzejrzyste mechanizmy kooptacji, brak demokratycznego mandatu, rozbudowane struktury gwarancji i przywilejów oraz rosnący zakres faktycznej władzy coraz trudniej dawały się wyjaśniać obawami przed możliwą powtórką 1933 roku.
Istotną słabością Europejskiej monofobii było lekceważenie innych mechanizmów degeneracji ustrojów politycznych – w tym zwłaszcza mechanizmu degeneracji arystokracji w oligarchię. Stworzenie klasy strażników praworządności abstrahowało od klasycznego pytania o mechanizmy kontroli wobec systemowej arystokracji (Quis custodiet ipsos custodes?) – walnie przyczyniając się do powstawania dzisiejszych napięć. Można oczywiście pocieszać się, że koszt jaki stanowi kryzys po tylu latach pokoju i prosperity to i tak wielki sukces, ale w niczym nie zmienia to skali naszych obecnych kłopotów. Ich miarą jest nie tylko klimat widoczny w Wielkiej Brytanii, ale masowa skala antyunijnych nastrojów w całej Europie i wielki sukces zrewoltowanych i całkowicie nieprzewidywalnych partii protestu. Patrząc z naszej perspektywy sympatii nie wzbudzają nie tylko niechętni do ustępstw oligarchowie, ale i gniewny europejski demos, który nie jest ani chrześcijański, ani republikański, ale, jeśli wolno tak rzec: narodowo-liberalny (liberalnie egoistyczny i nacjonalistyczny zarazem). Międzynarodówka demokratów, to oczywista fikcja. Niechęć do oligarchów niezdolnych dłużej skutecznie brać odpowiedzialności za całość nie tworzy żadnej pozytywnej wartości. Dużo lepiej byłoby myśleć o zrewidowanym na miarę nowej sytuacji modelu mieszanym, w którym – po koniecznej redefinicji - znajdzie się miejsce zarówno dla arystokratów jak i dla ludu. Konieczne staje się nowe porozumienie. Proste zwycięstwo jednej ze stron może skończyć się katastrofą.
Dariusz Karłowicz
http://www.teologiapolityczna.pl/dariusz-karlowicz-sejsmiczna-europa
0
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.
Komentarz
Plutus /ˈpluːtəs/ (Greek: Πλοῦτος, Ploutos, literally "wealth") was the god of wealth in ancient Greek religion and myth. He was the son of Demeter[1] and Iasion, with whom she lay in a thrice-ploughed field. In the theology of the Eleusinian Mysteries he was regarded as the "Divine Child." His relation to the classical ruler of the underworld Pluto, with whom he is often conflated, is complex, as Pluto was also a god of wealth and money.
Jak to szło u klasyka o yntelektualystach? Że nic tylko mędrkują o tym łez padole, a chodzi o to, żeby go w końcu zmienić
No właśnie nie tak samo tylko inaczej. Jakieś tam się płyty tektoniczne poprzesuwały i trzeba to w aneksie do umowy społecznej uwzględnić.
Nic nigdy nie jest takie samo jak niegdyś.
Konkretów nikt nie poda, a już na pewno nie pan yntelektualysta, zwłaszcza że sam wywód (już rozmawialiśmy o tym, bo to spisany i lekko podrasowany kawałek wywiadu, który był tu już wrzucany) jest mocno ahistoryczny. Czyli ten poziom odpada.
Zostaje poziom ogólnych założeń. I tu okazuje się, że formułowane przez nibyrewolucjonistów założenia są w gruncie rzeczy takie same, jak i ogólne założenia obecnego systemu, widzieliśmy to już świetnie na przykładzie dyskusji o sędziach.
Żeby chociaż mędrek Karlowitz zaproponował alternatywę: albo eksterminacja w ogniu rewolucji społecznej tej podłej i krwiopijczej plutonomii przez prekariat, albo chwycenie prekariatu za ćwarz najmocniej jak można i narzucenie na jego garb ciężarów, jakie nie nosili na swoich budowniczowie piramid w starożytnym Egipcie.
A tutaj nic, panie. Lipa w proszku i mędrkowanie dla mędrkowania czyli bicie piany inaczej (chyba, że autorowi płacą za wierszówki)