Skip to content

Detekcja poziomu ucywilizowania (tak zwanego)

edytowano August 2016 w Forum ogólne
Po paru latach przerwy wróciliśmy z kolegami w ukraińskie góry, tym razem Gorgany. Dzikie góry, bez żadnej infrastruktury, namioty, polanki, szukanie wody, gotowanie na ognisku, no klasyka. Ale jeżeli chodzi o amatorskie chodzenie to trudne. Długie, wredne, kamienne podejścia, błoto, mnóstwo walającego się drewna, ciężko. Ale nie o górach będzie.

Właściwie to nie lubię jakoś szczególnie po górach chodzić, zbyt monotonne, długodystansowe i wyczerpujące, chociaż czasami adrenalina skacze. Łażę bo lubię podróże (a może bardziej pewne wyzwania), ale chodzi mi też o sprawdzanie swojego poziomu ucywilizowania, czytaj - na ile postępuje moje dostosowanie i spedalenie.

Jest źle. Gorzej niż parę lat temu znoszę 5 dni bez mycia się, od tego zacznijmy. Ale dalej, chodziliśmy po 6-10 godzin dziennie, kiedy stajemy już na nocleg nie mam zupełnie energii na robienie czegokolwiek, zmuszam się okrutnie, nie ma wyjścia, trzeba mieć gdzie spać i co zjeść, jakiś podział ról jest. Ale najchętniej to bym poczekał aż za mnie zrobią i poleżał. Zrozumiałem też, że jestem niepełnosprawny przez te chroniczne problemy z kręgosłupem. Usiąść na kucaka, albo na czymś niskim to dla mnie dyskomfort i po paru minutach muszę wstać. Podobnie jak dłużej się schylać, a to czasami jest bardzo potrzebne. Potrafię nosić plecak, więc te 25-30 kg to nie jest problem, ale jednak kręgosłup szwankuje w innych sprawach. Niby detal, ale ważny. Powód problemów z kręgosłupem ? Tryb i styl życia. Słabo też z odpornością, przegiąłem z zaufaniem do odzieży termoaktywnej (to też pewien znak czasów) i prostu się ostro przeziębiłem i musieliśmy dzień wcześniej z gór zejść. Ale jak się wszędzie samochodem jeździ, zimą, latem, z ciepełka do ciepełka, to niby kiedy organizm ma się uodpornić ? Ale najgorzej jest w kwestii mentalnej. Zupełnie wygasła we mnie potrzeba i umiejętność nawiązywania kontaktów czy komunikowania się z obcymi, zupełnie innymi ludźmi. Nie chce mi się gadać czy to z taksówkarzem we Lwowie, czy kierowcami i pasażerami marszrutek, czy to mieszkańcami wiosek, czy innymi łażącymi po górach. A trzeba i warto. Otwartość to jest ta sprawa, która gubi się kiedy ludzie przestają interesować, a zaczynają męczyć. Bo kontakty wymagają jednak pewnego wysiłku. Inna sprawa, że problem jest też natury językowej, w ciągu 10 lat używałem rosyjskiego, może z 30 dni i po prostu zapomniałem ! Ale dla chcącego nie ma bariery języka. No nie chce się, uważam że jest bardzo istotny symptom zamknięcia cywilizacyjnego, bo dzisiejszy świat bardziej oddala ludzi niż zbliża. Sumując, jest źle, w różnych aspektach, ten wyjazd udowodnił mi, że staje się wygodnym człowiekiem, godnie reprezentujący leniwą, apatyczną i egocentryczną populację żyjącej w ciepełku Europy.

Plusy ? W ciągu miesiąca chyba bym do formy mentalnej wrócił. Już podczas powrotu, na granicy (przechodziliśmy przejściem dla pieszych) po cyrku z fajkami (już nie można przewozić nic), zaczynaliśmy wchodzić w normalne relacje z celnikami, drobnymi przemytnikami, pijanymi bumami, złapaliśmy klimat tego miejsca (5 godzin to zamieszanie w sumie trwało), ciężko mi to opisać, ale wrócił taki fan kontaktu z ludźmi, bo byliśmy we wspólnej biedzie i mieliśmy tego samego wroga. Gorzej chyba będzie z witalnością i energią. Podobnie ze sprawnością, ten cały cyrk fitnesu, siłowni, biegania czy nawet regularnego grania w cośtam zespołowego to jest substytut takiego naturalnego wysiłku, który mają ludzie żyjący normalnie (wg mnie). I żeby była jasność, dla wielu osób sam fakt pójścia w góry i tachania ciężkiego plecaka przez tydzień to sprawa nieosiągalna przez całe życie, zdaję sobie z tego sprawę. Nawet w kwiecie wieku (bo tak są uwarunkowani genetycznie), ale ja kiedyś dawałem radę, chodzi mi o poziom z którego spadłem. I jest to sprawa drugorzędna, tak naprawdę bardziej boli sfera mentalna. Są ludzie introwertywni od urodzenia, jeżeli jednak ekstrawertyk nabiera cech introwertywnych to znaczy, że coś się w głowie poprzewracało i ja wiem co, dlaczego.

Okiej, jest jak jest, zawsze kiedy wracam z takich wypraw nachodzą mnie refleksje że żyjemy w świecie nienormalnym, szczególnie kiedy widzę ludzi żyjących w samych deficytach i bardzo blisko natury. I nie wiem czy bym nie wolał do takiego świata przynależeć. Tylko czy jeszcze bym wytrzymał ?

A tak na marginesie, walcie do Lwowa. Teraz jest idealny czas, bo tam zrobiło się bardzo tanio. A dużo tam się dzieje, jest sporo knajp, można za relatywnie śmieszne pieniądze zanocować w najlepszych lwowskich hotelach z pięknym widokiem na centrum (np. George). No i oczywiście zwiedzić, ale akurat ja już Lwów znam dobrze, etap zwiedzania mam za sobą.

Komentarz

  • Chłopie, jestem pełen podziwu, że jeszcze chciało ci się taki surwajwel odwalać. Tydzień czasu szwendania się po dziczy i górach, bez dachu nad głową i cywilizowanych warunków życia dla białych ludzi (łazienka z wodą, kuchnia, łóżko)... Takie eskapady to ja urządzałem jak miałem 20+ na studiach z kumplami, wałęsanie się po górach Sowich i spanie gdzieś na polanie pod wiatą, ognisko i woda ze strumyka albo z butelki przyniesionej ze sobą. Albo w Jarocku spanie po koncercie na dworcu kolejowym z innymi punkowcami i załogantami... Teraz to jeżdżę na wakacje do apartamentu z klimatyzacją do Chorwy, mam tam łazienkę z prysznicem oraz kuchnię i sypialnię często lepiej odpierdolona niż u siebie w domu. Plaża pod nosem z pełnym asortymentem restauracyjnym, zimne piwko i coś do zjedzenia na wyciągnięcie ręki. Nic tylko leżakowanie pod parasolem, kąpanie się w ciepłym morzu i zimne Karlovacko. Brzuch do góry, przeciwsłoneczne okulary żeby obserwować pojawiające się młode, apetyczne ciałka i opalanko. I wyjebane mam na wszystko wtedy. No w tym roku akurat ME w kopaną mnie tam zastały, więc jako stary kibic siłą rzeczy musiałem się tym zainteresować. Horche, starzejemy się, mamy już 40+. Hajlajfu teraz oczekujemy już, a nie sprawdzania swojej wytrzymałości, sprawności, czy mentalnych potrzeb
  • Bardzo mi przykro, ale z tego pięknego wywodu nie wynika, że głównym wrogiem dzikich eskapad jest spedalona cywilizacja. Jest to, niestety, galopująca metryka :) Kręgosłup, zejście z gór z powodu przeziębienia, małe zainteresowanie rozmową z obcymi. Otwiera się nowy etap w życiu. Etap, o którym wyżej pisze Eden. Etap "mania wyjebane". Zapewne też mający swoje uroki :)
  • Starzejesz się chopie i wsio.
  • Ech łezka mi się w oku zakręciła i postanowiłem że następne wakacje się tam wybiorę. Bowiem każdy urlop, każdy długi weekend w Aus spędzałem właśnie tak.

    Jednego nie kumam. Skąd te 5 dni niemycia się? Wody nie było czy co? Psia kostaka... Nwet w najgorszej dziczy dzikiej w Aus zawsze był jakiś strumień, jakaś kałuża aby się wytaplać. Nawet gdy byłem w Barrington Tops w środku zimy to hardkorowo się wykąpałem w strumieniu gdy padał śnieg......po całym dniu łażenia w błocie musiałem.
  • Ja surwiwal zostawiam synom, teraz byliśmy na obozie we Włoszech i chłopcy spali pod namiotem, w spiworach. Ja z małżonką i najmłodszym mieliśmy komfortowy apartament, co prawda dzielony z koleżanką i jej dwójką dzieci ale z wszystkimi wygodami typu ciepla woda, prysznic, kuchnia, klimatyzacja itp.
    Z nostalgią wspominam młodzieńcze wyprawy po Polsce gdy autostopem, bez grosza przy duszy jeździliśmy paczką od Beskidów, przez Dolny Śląsk, Wielkopolskę, Mazury nad Bałtyk. Spanie w spiworze pod chmurka, w stogu siana, w lesie czy na ławce przystanku PKS lub na dworcu PKP to byla norma. Dzienna porcja żywieniowa to bochenek chleba i litr mleka na dwóch oraz to co udalo się wyprosic w przydrożnych knajpach za sprzątanie lub u gospodarzy za jakąkolwiek przysługę. Często widzac nasz oplakany stan ludziska litowali sie i.za free nas gościli konserwa, pomidorami lub petkiem kiełbasy. Czasem niedobory żywieniowe uzupelnialismy tym co na polu rosło - kukurydza, jabłka, rzepa - w większości niedojrzale i ze skutkiem tragicznym dla naszychh zoładków czego świadkiem przydrożne krzaki....hehehe.
    Oj sie działo...
    Teraz juz mi sie nie chce. Niech sie młodzi hartuja, juz za rok wysylam dwoch starszych na 3 tyg., na obóz na Mazury, w kompletną glusze i odludzie. Niech sie uczą.
  • Ło, a na fejsiuniu już lata fotka czterech facetów - z Gorganów :-)
  • Maniu podaj linka :)
  • edytowano August 2016
    O poziomie ucywilizowania świadczy też to, że teraz tradycyjne obozy wędrowne sporo osób określa "survivalem" ;)
    Natomiast kol. JORGE zwrócił uwagę, że w takich warunkach świetnie wychodzi to jak bardzo mentalnie jesteśmy nieprzyzwyczajeni do warunków "mniej cywilizowanych". Widać to już na etapie pakowania się - np. takie drobiazgi jak świadomość, że niespakowanie zapałek, czy złe ich zabezpieczenie, może oznaczać kilka dni bez ciepłego posiłku czy napoju. Podobnie jest z kwestią bezpieczeństwa - kiedy pojawia się świadomość, że w razie wypadku nie da się wezwać pomocy bo brak zasięgu, albo będzie można ją uzyskać z kilkudniowym opóźnieniem rozsądni ludzie (np. tacy jak moja żona) zaczynają zachowywać się lekko paranoicznie. Widać to także wtedy gdy, trzeba dłuższy dystans bez szlaku...
    No i wspomniana przez kol. JORGE kwestia higieny. W tej kwestii najbardziej spektakularne były doświadczenia US Army podczas interwencji na Haiti w 1994-1995. Opoźnienie w zainstalowaniu węzłów sanitarnych spowodowała, że u zauważalnej liczby żołnierzy wystąpiły symptomy załamania psychicznego...
    W wątkotwórczym tekście zauważył też bardzo interesującą prawidłowość: "Ucywilizowanie" wiąże się też z coraz większym przywiązaniem do "przestrzeni osobistej" czego przejawem jest m. in. mniejsza skłonność do wchodzenia w interakcje z "przypadkowymi" ludźmi.

  • - nie da rady - na str. głównej posty zmieniają się co chwilę. To, co widziałeś przed godziną - już jest gdzie indziej. Zresztą, jak Jorge zechce to sam wklei.
  • Mnie się nie chce wyjeżdżać. W ogóle i nigdzie.
    Najlepiej i najbezpieczniej czuję się we własnym domu. Jeszcze kilka lat temu planowałabym z wyprzedzeniem jakąś podróż, obecnie nie mam ochoty nawet jechać w odwiedziny do przyjaciół rozrzuconych po świecie. Z którymi, nawiasem mówiąc, łączą mnie wyłącznie wspomnienia z młodości i którym solennie obiecywałam wizytę natychmiast po przejściu w błogosławiony stan emerytalny.
    Czasem zadaję sobie pytanie, czy to tylko objaw starzenia, czy jednak przestałam być ciekawa świata dlatego, że według mnie ten świat wariuje stanowczo ponad miarę i nie chcę mieć z nim do czynienia nic ponad rzeczy konieczne.
  • O właśnie właśnie ten wątek zmierza w tą stronę o którą mi chodziło, a ja nie do końca potrafię opisać problem. Taka kwestia mycia się. Co to znaczy być czystym ? Ja przyzwyczaiłem się do pewnego standardu, wanna głównie (prysznica nie używam), mydło, szampon, ogolenie się, woda po goleniu, dezodorant, pasta ze szczotką do zębów. Rano i wieczorem (głowę myję wtedy kiedy trzeba, golę się codziennie, rano). Gorąca woda. Każde odstępstwo powoduje, że proces mycia jest niepełny. Nie ma mowy, żeby rano wyjść do ludzi bez procesu mycia, wieczorem to już nie tak restrykcyjnie, że zawsze kąpiel, ale lubię się pomoczyć w wannie przed snem (oczywiście to wszystko jest uzależnione od tego w jakim stanie się wraca do domu). Myje się więc dwa razy dziennie.

    Co mam na takim parodniowym wypadzie ? Nocleg z małym źródełkiem wody (ale nie zawsze), tak żeby do kubka czy butelki zaczerpnąć. Jak można się umyć ? Ano wziąć tą butelkę, rozebrać się do golasa, namoczyć ręcznik i się trochę powycierać. Bez mydła, bo ciężko to spłukać. Nie ma mowy o zmyciu brudu z włosów. Nie spełnia to w żaden sposób kryteriów procesu mycia do którego jest się przyzwyczajonym. Do tego jest zimno na zewnątrz, woda zimna, efekt końcowy nie wart dyskomfortu przeprowadzania całego procesu. A to olać to, nawet wydaje się, że zębów nie trzeba czyścić. Oczywiście do czasu, bo po paru dniach takie przetarcie ręcznikiem robi różnicę, 5-6 dni można wytrzymać, zależy to też od skali zabrudzenia i spocenia. No ale właśnie. Granica komfortu przesuwa się. To co wydawało się czynnością bezsensowną i nie dającą satysfakcji, po paru dniach spełnia już nasze psychiczne oczekiwania, butelka, ręcznik, woda i jestem czysty ! Jaka ulga ! Ale na jak długo ? Tego nie testowałem w dłuższym wymiarze niż dwa tygodnie.

    No i tu pojawia się generalnie kwestia higieny i dzisiejszej cywilizacji. Przecież jest mnóstwo osób, które są przyzwyczajone do stałego odświeżania się (skoncentrujmy się może na pci męskiej, żeby było wygodniej). Co będę się rozpisywał, każdy wie jaka obsesja czystości potrafi ludzi ogarnąć, pytanie jednak jest zasadniczo takie - wyjąwszy sytuację, gdzie trzeba po prostu zmyć z siebie brud i pot (bo taka praca, bo taka pogoda) jak regularnie powinien się organizm ludzki doprowadzać do czystości i co to jest czystość ? I właśnie takie wypady pokazują mi, że chyba faktyczna potrzeba rozjeżdża się z przyzwyczajeniami i pewnym narzuconym systemem. I na ile utrzymanie wygórowanych wymogów higienicznych rzutuje na kondycję psychiczną człowieka ?

  • pawel.adamski napisal(a):
    O poziomie ucywilizowania świadczy też to, że teraz tradycyjne obozy wędrowne sporo osób określa "survivalem" ;)
    Natomiast kol. JORGE zwrócił uwagę, że w takich warunkach świetnie wychodzi to jak bardzo mentalnie jesteśmy nieprzyzwyczajeni do warunków "mniej cywilizowanych". Widać to już na etapie pakowania się - np. takie drobiazgi jak świadomość, że niespakowanie zapałek, czy złe ich zabezpieczenie, może oznaczać kilka dni bez ciepłego posiłku czy napoju. Podobnie jest z kwestią bezpieczeństwa - kiedy pojawia się świadomość, że w razie wypadku nie da się wezwać pomocy bo brak zasięgu, albo będzie można ją uzyskać z kilkudniowym opóźnieniem rozsądni ludzie (np. tacy jak moja żona) zaczynają zachowywać się lekko paranoicznie. Widać to także wtedy gdy, trzeba dłuższy dystans bez szlaku...
    No i wspomniana przez kol. JORGE kwestia higieny. W tej kwestii najbardziej spektakularne były doświadczenia US Army podczas interwencji na Haiti w 1994-1995. Opoźnienie w zainstalowaniu węzłów sanitarnych spowodowała, że u zauważalnej liczby żołnierzy wystąpiły symptomy załamania psychicznego...
    W wątkotwórczym tekście zauważył też bardzo interesującą prawidłowość: "Ucywilizowanie" wiąże się też z coraz większym przywiązaniem do "przestrzeni osobistej" czego przejawem jest m. in. mniejsza skłonność do wchodzenia w interakcje z "przypadkowymi" ludźmi.

    Trafiasz w punkt z problemami, które mi po głowie chodzą.

    Takie telefony. Ja rzuciłem wszystkim zainteresowanym, że raczej przez parę dni będę poza zasięgiem. Żeby mi dupy nie zawracali, tak strzeliłem. I faktycznie okazało się, że nie było możliwości logowania się do przekaźników. Ale pozostali mieli chociaż raz dziennie smsa wysłać, żeby rodziny były spokojne. No i tych smsów nie było. Rodziny przeżyły bez problemu brak informacji (bo to raptem parę dni), to bardziej oni mieli problem, że nie ma kontaktu i tam w Polsce mogą się denerwować. Paranoja, denerwuję się, że ktoś się może denerwować. A jestem na parodniowym wypadzie wędrownym, w sumie taki dłuższy, trochę cięższy spacer, po górach gdzie można się tylko zmęczyć (żadnej wspinaczki, żadnych zagrożeń). Ale z tym to wychodzi różnie, pamiętacie aferę z zaginięciem Gwiazdów ? To są właśnie znaki czasów.

    Tzw. przestrzeń osobista. Jest coś na rzeczy, ale nie potrafię jeszcze problemu opisać. Bo z jednej strony to faktycznie jest tak, że wraz z wiekiem potrzeby społeczne człowieka maleją. I pewna chęć oraz łatwość nawiązywania kontaktów międzyludzkich. Ale to nie jest takie proste. Bo mam też 100% pewność, że (pomijając już pewne typy charakterów) w społeczeństwach mniej zamożnych, wśród ludzi dotkniętych tzw. poważnymi problemami życia codziennego, taka intuicyjna, naturalna komunikacja, ciekawość drugiego człowieka, umiejętność polegania jednych na drugich, chęć niesienia i otrzymywania pomocy (nawet niewielkiej) jest dużo większa. Jestem o krok do uznania założenia, że prawidłowe relacje międzyludzkie mogą zaistnieć wyłącznie w przypadku życia w permanentnym deficycie (oczywiście nie mam tu na myśli progu przeżycia). No, można to pociągnąć i dojść do wniosków jeszcze dalej idących, ale może się zatrzymam.

    A w kontekście warunków mniej cywilizowanych i nieumiejętności dostosowania się i przewiedzenia problemów. Z tym raczej kłopotu nie ma. Może to kwestia doświadczenia (wcale znowu nie takiego dużego), ale sobie zawsze radzimy, raczej mamy wszystko i racjonalnie dobrane. Oczywiście zdarzały się komiczne sprawy, kiedy jeden z naszych kolegów kiedyś wyciągnął litrowy płyn do płukania ust (miał jakieś problemy z dziąsłami), ale to było na początku (chociaż do dziś kleimy z niego czy ma). Albo góry w Gruzji jeden musiał przejść w sandałach, bo by mu nowe buty do mięsa skórę powydzierały (mimo, że teoretycznie je rozchodził przez dwa tygodnie w mieście). Ja też za pierwszym razem targałem plecak na ramionach, nie wiedziałem zupełnie jak go ustawić. Kiedy założyłem na początku, z pełnym obciążeniem, podłamałem się, no nie dojdę. Doszedłem, ale mordęga była okrutna. O tam takie, ale raczej z tym że czegoś nie wzięliśmy problemów nie było.

  • edytowano August 2016
    Wieczorna kąpiel - tak mi się wydaje- tylko w małym stopniu służy zmyciu brudu, zwłaszcza gdy w ciągu dnia nie było okazji do zmęczenia, spocenia się i gdy rano brało się prysznic, ale siedzący tryb życia również męczy i degeneruje stawy bardziej niż przy fizycznym wysiłku, no więc ta wieczorna kąpiel w b. ciepłej wodzie jest takim sanatoryjnym zabiegiem, bo usuwa ból kręgosłupa; ciepło i masaż gąbką doprowadza do normy krążenie, odpręża mięśniowe napięcia i w sumie- jest sposobem na regenerację. A jeśli dosypie się do wody leczniczą sól z aromatem sosnowym - fundujemy sobie piękny relaks, czyli leczymy psychikę.
    Generalnie, jest 100% racji w opinii, że kobieta musi pachnieć i nie jest ważne dla kogo, bo przede wszystkim gdy pachnie- lepiej się czuje fizycznie i psychicznie. I niekoniecznie chodzi tu o perfumy, raczej o świeżość.
  • JORGE napisal(a):
    Jestem o krok do uznania założenia, że prawidłowe relacje międzyludzkie mogą zaistnieć wyłącznie w przypadku życia w permanentnym deficycie
    Hehe, też jestem tego zdania, na tym świecie inaczej być nie może i to nam próbuje powiedzieć Jezus Chrystus.

    Mam doświadczenie z higieną z pielgrzymki, bywałem w wieku 15-18 lat no i teraz, 3-4 lata temu. Bardzo ciekawe poznawczo, niektórzy jadą od wieczornego prysznica do wieczornego prysznica (teraz z pielgrzymką jeździ kontener gdzie za piątaka masz te 3 minuty ciepłej wody), i widać że bez tego chyba by nie dali rady. Młodzież (dziewczyny) gdy nie można skorzystać z kontenera potrafi normalnie chodzić po domach pytając czy mogą skorzystać z łazienki. Nie chodzi o to, że potrzeba skrawka miejsca zasłoniętego żeby się umyć - chodzi o normalną łazienkę z bieżącą ciepłą wodą.

    Ja z wanny wymiksowałem się jeszcze w podstawówce, źle na mnie działała gorąca woda, zacząłem używać prysznica i teraz do pełnego komfortu psychicznego umycia się wystarcza kilkadziesiąt sekund prysznica, no i umycie zębów. Ale gdy tego nie ma wystarcza mi i miska - byleby można było całe ciało zmyć. Miska daje mi komfort umycia się, prysznic - komfort psychiczny, woda może być nawet zimna, ba - czasem nawet lepiej, ale przeważnie to jednak ideałem jest najpierw ciepły prysznic potem zimny. Coś tu musi być na rzeczy w tym co pisze Mania o masażu, to pewnie zależy od typu psychiki - są ludzie którzy się spinają i nie spinają.

    Bardzo ciekawy wątek, bardzo.
  • edytowano August 2016
    Mania napisal(a):
    - nie da rady - na str. głównej posty zmieniają się co chwilę. To, co widziałeś przed godziną - już jest gdzie indziej. Zresztą, jak Jorge zechce to sam wklei.
    Pomoc dla Manii i innych:
    Każdy wpis na Facebook ma swój (niepowtarzalny) adres,
    który ukryty jest (jako odnośnik) w dacie/godzinie opubklikowania wpis/postu.

    sposób 1. na skopiowanie adresu:
    klikamy na datę wpisu, wpis nam się otwiera i kopiujemy go z paska adresu (2x lub 3x klik tak by cały się zrobił iebieski i ctrl+C
    image

    sposób 2. na skopiowanie adresu
    klikamy prawym klawiszem myszy po najechaniu kursorem na datę wpisu
    otwiera sią okno dialogowe i wybieramy "skopiuj adres"
    image


    Tym sposobem możemy podać wpis nawet sprzed kilku lat!
  • Eden napisal(a):
    [...] przeciwsłoneczne okulary żeby obserwować pojawiające się młode, apetyczne ciałka [...]
    Niespecjalnie to katolickie - w dodatku materia taka, że wszelkie dobrowolne wykroczenie w tej sferze to grzech śmiertelny, utrata łaski uświęcającej i docelowo piekło. Tak więc uczulam Kolegę i napominam, bo nie warto.
  • @romeck; jeśli zapamiętałeś autora wpisu - nie ma problemu.
  • O, mam ich! :-) Nie wiem czy Jorge sobie życzy, żeby zamieszczać buzie... A foty są b. fajne.
    image
  • Cóż, ja lubię góry, ale mamy widać zupełnie inny styl. Góry są piękne i warto je właśnie "zwiedzić", a żeby były dalej piękne to nie wszędzie może być autostrada czy nawet kolejka i wtedy trzeba wejść. Chodzenia dla chodzenia nigdy nie praktykowałem i fundowania sobie trudnych warunków dla nich samych też nie. Hobby każdy ma, jakie lubi oczywiście.

    Ale rozciąganie ciągotek do stanu "szlachetnego dzikusa" na całe życie to już trochę niepokoi i z tego, co pamiętam to ten, co to głosił nie nazywał się Jezus Chrystus. Ten, co potem realizował też nie.
  • Gorgany - przepiękne góry, w Małopolsce Wschodniej :)
    No i niesamowity folklor (o ile jeszcze coś z niego zostało - może jacyś starzy ludzie? jakieś cerkwie czy kościoły?).
    W warunkach polowych nie trzeba wiele - wystarczy umywalka z bieżącą zimną wodą, odpowiednia zasłona i można się umyć w całości. Inne urządzenia to już fanaberie.
    A z wiejskich łaźni (sauny) nie chcieliście skorzystać? (nie było okazji?)
  • KAnia napisal(a):
    W warunkach polowych nie trzeba wiele - wystarczy umywalka z bieżącą zimną wodą, odpowiednia zasłona i można się umyć w całości.
    Wystarczy nawet miska z wodą, ważniejsza jest ta zasłona. :) W sprzedaży są takie namioty-przebieranie-prysznice.
  • przemk0 napisal(a):
    W sprzedaży są takie namioty-przebieranie-prysznice.
    Odkryłem to w zeszłym roku, gdy po 35-letniej przerwie poszedłem na pielgrzymkę do Częstochowy. Dobry pomysł, można się umyć w pozycji wyprostowanej, a nie w kucki w namiocie, przy okazji mocząc podłogę ;-)

  • Ja też na pielgrzymce, ale 4 lata temu. Można sobie tam nawet prysznic zrobić z węża ogrodowego/konewki.
  • rozum.von.keikobad napisal(a):
    Cóż, ja lubię góry, ale mamy widać zupełnie inny styl. Góry są piękne i warto je właśnie "zwiedzić", a żeby były dalej piękne to nie wszędzie może być autostrada czy nawet kolejka i wtedy trzeba wejść. Chodzenia dla chodzenia nigdy nie praktykowałem i fundowania sobie trudnych warunków dla nich samych też nie.
    No ale są takie miejsca, których nie da się dostać inaczej niż idąc z całym sprzętem na plecach.... A przy takich okazjach widać jak życie w cywilizowanych warunkach wpływa na nasze nawyki. Dla mnie jest to o tyle ciekawe, że jestem z pokolenia, które w swoim życiu pokonało spory dystans cywilizacyjny. W wątku poruszone jest kilka elementów.

    Planowanie zakupów. Nie chodzi nawet o to, że się na wyjazd zapomni czegoś ważnego, ale o przyzwyczajenie, do łatwej i stałej becności podstawowch dóbr. Przy wyyjazdach widać jak wydłuża się lista rzeczy "do kupienia na miejscu". Przy podróżach to jest spektakularne, ale widać t też dobrze w święta z nieczynnymi sklepami - dzień wcześniej w sklepach szał zakupów, a i tak część ludzi zapomina o czymś ważnym.

    Higiena. Tera standardem, jest to co niedawno uchodziło za niemal luksus (w 1995 na SPR w Grudziądzu dostęp do prysznica był 2x w tygodniu).

    Kontakty międzyludzkie. Żyjąc pod presją czasu, nie mam ochoty marnować go na niekonieczne interakcje z obcmi ludźmi.

    To wszystko warto by rozwinąć, ale pisanie dłuższch tekstów na telefonie to nie dla mnie....

Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.