Kaczmarski geniusz
Normalni ludzie już dawno śpią, a ja tu siedzę i słucham w kółko Kaczmarskiego na Jutrąbce.
Myślałem, że z grubsza znam twórczość tego poety, jednego z najwybitniejszych w XX wieku, a tymczasem Trąbka co raz wrzuca jakąś nówkę sztukę:
...przy czym wklejam tylko te, których nigdym wcześniej nie słyszał, albo nie spamiętałem nic poza krótką frazą, np. "to są chłopcy Mołotowa i sojusznicy Ribbentropa".
Na koniec najsmutniejsza, która niestety zamyka główną część twórczości Poety, który mimo młody wiek zdążył zostać własnym epigonem:
Myślałem, że z grubsza znam twórczość tego poety, jednego z najwybitniejszych w XX wieku, a tymczasem Trąbka co raz wrzuca jakąś nówkę sztukę:
...przy czym wklejam tylko te, których nigdym wcześniej nie słyszał, albo nie spamiętałem nic poza krótką frazą, np. "to są chłopcy Mołotowa i sojusznicy Ribbentropa".
Na koniec najsmutniejsza, która niestety zamyka główną część twórczości Poety, który mimo młody wiek zdążył zostać własnym epigonem:
0
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.
Komentarz
Nie ma czegoś takiego jak ulubiona piosenka Kaczmarskiego, bo ulubionych to ja mam dziesiątki. Może być "ulubiona w tym tygodniu".
Ale do Kolegi kolekcji wrzucę jedną, bo zaraz idę spać:
Ale tak się składa, że Koledzy moje "najulubieńsze" tu wrzucili :-)
"Barykada" to arcydzieło! "Rozbite oddziały takoż"
No, jeszcze można dodać "Jałtę", której nie potrafię zaśpiewać bez drżenia głosu w ostatnich zwrotkach, gdzie mowa o transportach na wschód, bo po prostu fizycznie widzę mojego Dziadka półzywego w bydlęcym wagonie.
Szumią i trzeszczą na wietrze odwieczne puszcze i bory,
Jeży się sierść rzek i jezior, jak pchła wskakuje w nią statek
Mijając wioski i miasta kruche, jak stary miedzioryt.
Tu konny z dłonią u czoła, tam chłop pochylony nad radłem,
Tu gruda ostrzem ruszona, tam wzgórza w ruchu perspektyw;
Nad szorstką skórą pustkowi wiją się wstęgi jedwabne
Z nazwami mitycznych krain, które wędrowca urzekły.
Dróg, by tam trafić - nic nie ułatwia
W przestrzeniach burz i w czasów kipieli,
Ale istnieje przecież Sarmatia,
Istnieje gdzieś Terra Felix.
Trzech mieszczan pośrodku mostu wstrzymała senna dysputa,
Za nimi w prostym rysunku - zbór, cerkiew, kościół i spichlerz.
Nurt w pieczy ma ich zasobność na ciężkich od beczek szkutach,
Uczciwszy potrzeby ciała - miło o duszy pomyśleć.
Hen, gdzie szlak wodny zakręca, wśród pól zbóż brzemieniem ugiętych
Bocian klekocze skowronkom o afrykańskich podróżach.
Słucha od czasów pogańskich tych samych plotek Dąb Święty
I nimfę w leśnym jeziorze strzeże przed wzrokiem intruza.
Dróg, by tam trafić - nic nie ułatwia
W przestrzeniach burz i w czasów kipieli,
Ale istnieje przecież Sarmatia,
Istnieje gdzieś Terra Felix.
W pochodzie rubasznych obłoków krążą Zodiaku pierścienie:
Przed Panną, Lwem, Bykiem, Wagą - bramy otwarte na oścież.
Na wieżach zamków co noc o przyszłość się troszczą uczeni,
A w gronie doradców - władca o teraźniejszość się troszczy.
Ceni przyjemność i pracę, szanuje rąk ludzkich twory,
Nęcą go księgi tajemnic, cieszy go ład i dostatek.
Ale codziennie spogląda na mapy starej miedzioryt,
Gdzie wciąż dmuchają na zimne Zefiry pucułowate.
Ta Terra Felix, Sarmatia warta
Wiecznych podróży, pióra i lutni,
Istnieje przecież - wsparta na barkach
Bóstwa o rysach okrutnych.
Pieśń pismem blizn pisaną śpiewał,
A ziemia żyzna mierzwą ciał
Rodziła myśli jako drzewa.
Aż powiał nad nią twardy wiatr
I posiał w glebę plon zatruty.
Wymarłym wielkim drzewom w ślad
Skarlałe rodzą się kikuty.
Kto chce - niech zowie - borem sad
Przyciętych drzewek na rozstaju.
Nie zmieni tym najprostszej z prawd:
Nie ma już - drodzy - tego kraju.
Jest tylko wiatr, bezwzględny wiatr,
Co nagle w środku nocy budzi
I, jak spod ziemi - puszcza w świat
Zupełnie odmienionych ludzi.
Był sobie kraj, był sobie kraj.
Kolego Ignacu ja jednak zauważę, że "Ballada wrześniowa", "Czołg" i "Opowieść pewnego emigranta" to nie "nówki-sztuki" ale dzieła podstawowe i klasyczne.
A pisał... no niby o czym innym, tylko popatrzcie - popatrzcie! - jak to doskonale pasuje do dnia dzisiejszego, i sytuacji jaką mamy na Ukrainie:
Żyło raz przyjaciół dwóch
Jeden mieli smak i słuch
I na świat patrzyli takim samym wzrokiem
A na świecie wojna trwała
Wojna ludzi rozdzielała
Oni cało szli przed siebie równym krokiem
Razem naciskali spust
Razem brali chleb do ust
I do domów list pisali w jednej chwili
Walczyć wspólnie było raźniej
Gdy wokoło krwawe łaźnie
A po łaźniach raźniej kiedy razem pili
W tym ich mały dramat tkwił
Jeden pił i drugi pił
Lali w gardła co popadło równocześnie
Lecz choć razem wypijali
W jednej chwili zakąszali
Jeden później się upijał drugi wcześniej
Któryś z nich zobaczył raz
Słup na który zaraz wlazł
Milczą dzieje czy był trzeźwy czy pijany
Wtem krzyk straszny przyjaciela
Złaź Zobaczą i zestrzelą
Gdzie i po co, na dół złaź, na boskie rany!
Czemu zaraz mam być trup
To jest bardzo dobry słup
Żeby móc poszerzyć sobie horyzonty
Patrzę w górę i na boki
I niekiepskie mam widoki
A poza tym sięgam wzrokiem ponad fronty
Ale ja o ciebie drżę
Złaź tu do mnie błagam cię
Woła druh i odbezpiecza broń w rozpaczy
Dla twojego dobra przecież
Towarzyszę ci po świecie
Dla mnie przyjaźń zawsze przyjaźń będzie znaczyć
Palca spust posłuchał i
Spod chmur ciemnych w barwie krwi
Spadł jak worek ten co szukał śladu gwiazd
Nikt się nigdy nie dowiedział
Co zobaczył gdy tam siedział
Słup jak słup - a przyjaciela ma się raz
No, sytuacja się rozjeżdża (na szczęście) z ostatnią zwrotką, gdyż jak wiemy - gdy palca spust posłuchał, to tym razem ten co sobie horyzonty poszerzał, owszem odniósł rany ale - z pomocą trochę mimo wszystko lepszych przyjaciół - konkretnym ogniem się odwinął, i póki co wciąż nie spadł ze słupa i dalej podziwia widoki i poszerza horyzonty
Szkoda tylko że za taką cenę.