Czytam - myślę: psiakrew, rety!
Jaka szkoda; że niestety
Ani Julia i Romeo,
Ni Pigmalion z Galateą,
Ani Faust i Małgorzatka,
Edyp ani jego matka,
Ani Rytygier i Wanda,
Pelleas i Melisanda,
Trzeci Jan i Marysieńka,
Ani Kmicic i Oleńka,
Napoleon i Walewska,
Ni Paolo ni Francesca,
Leonora ani Fiesco,
Ani de Grieux z Manon Lescaut,
Robert Browning ani Miss Ba,
Ani Piramos i Tisba,
Putyfara i Putyfar,
Ni Diagilew ani Lifar,
Ani Rodryg i Chimena.
Ani Lewis i Irena,
Ani Parys i Helena,
Hrabia ani Telimena,
Ani Zygmunt i Barbara,
Ani Abraham i Sara.
Ani Kropska ani Lenin.
lzadora i Jesienin.
Kichot ni Dulcynea,
Ani Jazon i Medea,
Lionardo, Mona Lisa,
Abelard ni Heloiza
Ani Dafnis ani Chloe,
Ani Chandon ani Moet,
Ani Herman i Dorota,
Ani Werter i Charlotta,
Ani Lot i córki Lota,
Henryk ani Anna Boleyn,
Cavalliera i Roi Soleil,
Ani Hamlet i Ofelia,
Ani Zbigniew i Amelia,
Ani starce i Zuzanna,
Ani Don Juan i Anna,
Ani Hoffman z panną Tańską,
Ani Balzac z panią Hańską,
Rudolf Habsburg i Vetsera,
Budda ani Bajadera,
Ani Każmierz i Estera.
Ani Safo i Melika,
Ni Słowackj. i Ludwika,
Holofernes i Judyta,
Salomon i Sulamita,
Ani Eros ani Psyche,
Ani Piast ani Rzepicha,
Siedem żon i Sinobrody,
Ani Cyryl i Metody,
Ani Paweł i Wirginia.
Ni Kwiatkowski ani Gdynia,
Ani pani Lou i Nietzsche,
Dante ani Beatrycze,
Desdemona w łożu Maura,
Ni Petrarka ani Laura,
Klaudiusz ani Mesalina,
Patiomkin i Katarzyna,
Ni Litawor i Grażyna.
Almaviva i Rozyna,
Ni Cyrano i Roksana,
Ni Oniegin i Tatiana,
Ani Wagner i Cosima,
Ni rodzeństwo z Oświęcimia,
Sherlock Holmes z dr. Watsonem,
Ni Tytania z Oberonem,
Ani Judym i Joanna,
Ani soból ani panna,.
Ni d'Annunzio ani Suse,
Ni Piętaszek ani Cruzoe,
Ni Don Carlos i Elżbieta,
Ani Alfred i Violetta
Ani Caius ani Caja,
Pinkerton i Butterflaja,
Ani Gaja i Anteusz,
Zosia ani Pan Tadeusz,
Constant ani madame Stael,
Fornarina i Rafael,
Jadzia-Polka i Piotr Płaksin,
Belle Otero i tout Maxime,
lzabella ani Rossi,
Tosca i Cavaradossi,
Hektor ani Andromacha,
Połaniecka u stóp Stacha,
Lady Hamilton i Nelson,
Ani Lohengrin z swą Elzą,
Caligula i westalka,
Ani Jontek ani Halka,
Ani Samson i Dałila.
Ani Adam i Maryla,
Ani pyrra i Deukalion,
Ani Karol Moor z Amalią.
Ani Trocky z panią Bronstein,
Ani Goethe z Frau von Stein,
Platon ani Alcybiades,
Ani Kora ani Hades,
August i hrabina Cosel,
Maria Stuart ani Bothwell,
Ani Baucis i Filemon,
Ni Tamara ani Demon,
Ni Krasiński i Delfina,
Neron ani Agrippina,
Ani Hero i Leander,
Bucefał ni Aleksander,
Ani Carmen ni Don Jose,
Ani Gandhi.. gdy swą kozę,
Ani buhaj, gdy Europę,
Ani George Sand, ani Chopin,
Ni Eunice i Petroniusz,
Kleopatra i Antoniusz,
Ani Rudolf ani Mi mi,
Ani Ninon (ze wszystkimi),
Radames ani Aida,
Ani Troilus i Kressyda,
Ani Zygfryd i Brunhilda,
Ani Heine i Matylda,
Ani CI'eo CI'eopolda,
Ani Tristan i Izolda,
Ni Arminius i Thusnelda,
Ni Jarema, ni Gryzelda
(Jan Kochanowski wydał XIX trenów na śmierć Urszuli, choć ich umyślił XX. Dwudziesty tren, ostatni, zaczął już pisać, ale go po kilku strofach nie dokończył i nie zachował rękopisu. Oto historia ostatniego trenu.)
Dorota
Janie -
Jan
Spałem? - niedługo chyba -
Dorota
Przyniosłam ci miodu.
Słońce już się nad lipą chyli do zachodu,
I chłód ciągnie od stawu. Tam, na trawie, biała
Leży kartka papieru -
Jan
Z kolan mi zleciała
I z wiatrem pofrunęła na wieczorną rosę.
Dorota
Widzę wiersze - nie wstawaj, ja ci je podniosę.
Jan
Wiersz pisałem, dziś jeszcze przeczytam ci może.
Umyśliłem wczorajszej nocy, że ułożę
Po dziewiętnastu trenach, dwudziesty, ostatni.
Będzie dwadzieścia trenów, i na tym przestanę.
Patrz, teraz pióro na nic - na ziemi, złamane,
Z palców pewnie wypadło, gdy tu niespodzianie
Sen mnie zdjął... idź, Doroto, i nowe mi zatnij,
Bo mnie wiersz męczy.
Dorota
Idę -
Jan
To w liściach pszczół granie
Tak mnie uśpiło. Teraz, po spóźnionej wiośnie,
Podochocone brzęczą tak pilnie, tak głośnie -
Słyszysz? - jak czasem jedna struna w teorbanie
Brzęczy, palcami dziecka przelotnie dotkniona -
Jezu Chryste!
Dorota
Co tobie? Zbladłeś i drżysz -
Jan
Ona -
Nagle pamiętam! - ona była tu - przed chwilką!
Dorota
Janie, przestań -
Jan
Prawdziwa, żywa znów - że tylko
Zatrzymać ją - przebiegła tam - za żywopłotem -
Zadyszana - śpiesząca się do mnie z powrotem -
Mignęła mi - już do niej rozwarłem ramiona -
Ona prosto w nie leci słońcem wyzłocona -
A ty z takiego snu mnie zbudziłaś! Kobieto,
Jeszcze ci w dobie śmierci tego nie przebaczę!
Teraz siedzisz i płaczesz. To jedno co umiesz.
Tyle z mej troski, z żalu mojego rozumiesz.
Teraz siedzisz i płaczesz.
Dorota
Tak, siedzę i płaczę.
Tobie się zdaje, że ty cierpisz więcej,
Że ty żałujesz więcej tej śmierci dziecięcej,
Bo umiesz pisać wiersze i układać rymy,
Które za ciebie płaczą.
Jan
Wiersze moje winisz?
Dorota
Myślisz, że sobie więcej żałoby przyczynisz,
Kiedy kropla inkaustu spłynie z twego pióra -
Jan
Zamilcz!
Dorota
Myślisz, że cierpisz więcej niż ja, która
W łonie, pod sercem, moją dziecinę nosiłam,
Czułam jej pierwsze ruchy w łonie mego ciała -
Potem ją mlekiem własnym z mej piersi karmiłam
I uczyłam słów pierwszych -
"lala", "mama", "tata" -
I nagle mi umarła - nagle odleciała,
Jak ptaszek, co z klateczki niebacznie wylata
I już nie wie, jak wrócić -
i żarłoczna paszcza
Ciemności go porywa - i noc go pochłania -
A mnie nic nie zostało prócz mego płakania -
Tak jest - siedzę i płaczę -
i po ciemku zwłaszcza,
Gdy poeta znużony sztuką rymów zaśnie,
Wtedy ja spać nie mogę - wtedy płaczę właśnie,
Ciszej niż twoje pszczoły brzęczą wśród twych liści.
Jan
I pomyśleć - gdy mówisz takie gorzkie słowa,
Że nasz smutek podobny jest do nienawiści,
Że stoi wielki, czarny, zły pomiędzy nami.
Dłoni nam nie połączy, i serc nie przytuli,
Więc bardziej rozłączeni jesteśmy i sami.
Bo jaka dzisiaj w domu może być rozmowa
Między ojcem i matką umarłej Orszuli?
W białej chmurze pyłu wzdłuż gościńca
Raz po raz żywym ogniem lśni coś i połyska -
To kolasa wspaniała i cała złocista!
Dorota
Już naszą topolową przemyka aleją -
Cztery siwe araby w zaprzęgu jaśnieją!
Jan
Na koniach purpurowe mienią się czapraki -
Czy król sam do nas jedzie? Czy karmazyn jaki -
Czy to księcia kanclerza, czy księdza prymasa
Rzędy takie błyszczące i złota kolasa?
Dorota
Już z alei skręcili w stronę naszych wierzej -
Już im pachołki bramę otwierają szerzej -
Stanęli - Janie! - Widzisz? Ktoś wysiada - kto to?
Jan
Nie poznaję - postawny - w błękitnym kontuszu
I kołpaku - nad głową jakby szczyre złoto
Świeci mu promieniami w rajskim pióropuszu -
I młody - jaki młody - czy widzisz, Doroto?
Dorota
To z Krakowa do ciebie posłaniec królewski!
Przynosi ci starostwo - toż ci się należy! -
Jan
Idzie tu -
Dorota
To ja umknę na tyłach ogrodu -
Ogarnę się - zastawię stoły do wieczerzy -
Ty tutaj przyjmuj gościa - ja wam przyślę miodu -
Witam cię, gospodarzu, panie czarnoleski.
Pozwól, że ukłon złożę tak zacnej osobie.
Jan
Gościu, siądź pod tym drzewem i odpocznij sobie.
My tutaj w Czarnolesie odcięci od świata,
Droga do nas nieprosta, dostęp uciążliwy -
Niejeden tu pobłądzi - trudno się dopytać -
Gość
Warta ta droga trudu, by ciebie przywitać.
Jan
Zaszczytne twoje słowa.
Gość
Zaszczyt jest mój.
Jan
Panie,
Zdradźże mi, kogo witam? Kogo w moje progi
Życzliwe i przychylne sprowadziły bogi?
Uśmiechasz się. Czy moje dziwi cię pytanie?
Patrzę na cię i nie wiem - czyśmy się już może
Spotkali gdzie? W Krakowie? Na królewskim dworze?
W Królewcu? W Sandomierzu? Na warszawskim sejmie?
Wybacz mi, gościu miły, proszę cię uprzejmie,
Jeślim nie poznał może tak świetnej osoby.
Przyjechałeś tu do nas w czas wielkiej żałoby,
Która myśli mi miesza i przytomność truje.
Gość
Wiem ja o niej i z serca wielce ci współczuję.
Jan
Córkę straciłem bardziej kochaną nad
inne,
Dziecię, nieletnie jeszcze, jagniątko niewinne,
Tyle w niej było szczęścia i pociecha taka -
Miała oczy niebieskie i złociste włosy.
Bóg, który nóż zatrzymał nad głową Izaaka,
Nad mym dzieckiem śmiertelnej nie powstrzymał kosy,
Umarło - małe, śliczne, śpiewne i taneczne -
Gość
Wiem- "teraz wszystko szczęście stało się zbyteczne -
Wszystkie radości błahe, wszystkie sprawy płone,
Wszystkie nadzieje naraz wniwecz obrócone"...
Jan
Człowieku - co ty mówisz? Skąd ty znasz te słowa?!
Gość
"Panie, przed Tobą w prochu moja siwa głowa.
Wróć mi ją, Panie Boże, na tronie z obłoków!
Odmień czarne litery srogich swych wyroków!
Wróć mi ją, a ja Tobie wszystkie mienie zwrócę,
Wszystkie skarby odtrącę, wszystkie sprawy rzucę,
I wszystkiej się wyrzeknę szczęśliwości innej,
Za jej życie - za powrót ptaszynki dziecinnej,
Mojej Orszulki"...
Jan
Przebóg! Co ty mówisz?! Przebóg!
Czym ja zmysły postradał? Kim ty jesteś? Tyś nie mógł
Tych słów teraz wymyślić - ja, ojciec sierocy,
Do rymu układałem je wczorajszej nocy -
A dzisiaj tu pisałem - pod drzewem, na ławie -
Gdzie ta karta? Wiatr uniósł ją - leżała na trawie...
Gość
Niby klejnot najczystszy i największej ceny.
Niby koncha szumiąca z głębiny dobyta,
Błyszczy twój wiersz, śpiewają twoje rzewne treny,
A w nich twoja Orszulka - tak właśnie ukryta
Jak w muszli morskiej perła, co z upływem czasu
Coraz rośnie, miast maleć, miast brzydnąć, pięknieje -
Jan
Na rany Chrystusowe! Co się ze mną dzieje?!
Skąd wiesz o moich trenach? Ja jeszcze nikomu
Nie wspomniałem o nich? Jeno jednej żonie
Czytałem - lecz nie wyszły zza ścian tego domu -
Aż się za głowę chwytam i przyciskam skronie -
Jak wiesz o moich trenach? Cóżeś za wędrowiec?
Skąd przybywasz, a imię taisz? Ktoś zacz? Powiedz!
Gość
Odpowiem ci kim jestem i skąd się tu wziąłem.
Janie, ja jestem polskiej poezji aniołem.
Pan Bóg mi pieczę nad nią powierzywszy w niebie,
Kazał jak oczu w głowie strzec was - jej i ciebie.
Bo ona się zaczęła tak ślicznie, tak jaśnie,
W tym domu, na tej ławie, pod tym drzewem właśnie,
W którym pszczoły tak brzęczą jakby w teorbanie
Struny - a ty w nie pierwszy uderzyłeś, Janie.
I myśmy dech wstrzymali, słyszący w tej chwili,
Że strojny to instrument i Mistrz się nie myli.
Ona, poezja polska, teraz się zaczyna
W twoich, po śmierci córki rozpłakanych trenach.
Chwilo niepowtarzalna, cudowna, jedyna,
Raz tylko jeden w całej historii narodu
Możesz się zdarzyć - w kącie starego ogrodu,
Pod szumem starej lipy -
potem w jakich księgach -
w jakich strofach i tomach i na jakich scenach -
w jakich ona kolorach, piórach pawich, wstęgach,
Będzie szła od tej lipy przez świat coraz gładsza,
Patrzysz - coraz piękniejsza i coraz bogatsza.
I w wyszukanych rymów akordami pyszna
I chłopskiej kołysanki rzewnością uciszna.
I w gwiazdy zapatrzona złote, i kwitnąca
Zbożami i trawami, a ludźmi błyszcząca.
Ona wawrzynem wodza przystroi zwycięzcę,
Ona podźwignie naród po najgorszej klęsce.
Ona błyskawicami potrafi złotemi
Z ziemi uderzać w niebo - i z nieba do ziemi
Spadać rojem gwiazd. Ona żołnierzowi rany
Jak wierny pies będzie lizać, ona, gdy wygnany
Na obcej ziemi stanie nagi i bez broni,
Ramieniem go obejmie, przed hańbą uchroni.
W usta go ucałuje, z rąk mu zdejmie Pęta -
Ona, poezja polska - od ciebie zaczęta.
Słucham co mi powiadasz, lecz sercem nie hardem,
Wróżysz mi taką sławę, której sam się boję.
Prawda-li to co mówisz?
Gość
Jako tutaj stoję
Przed Petrarką Polaków, przed polskim Ronsardem.
Po tobie - spadkobiercy przyjdą twojej sztuki.
Będą się pięknie w Polsce rodzili poeci
Wszyscy z twego natchnienia, wszyscy twoje wnuki.
Wszyscy prawnuki twoje, twych prawnuków dzieci,
Dumni z ciebie, pamiętni Czarnoleskiej Rzeczy,
Co na lutni grać uczy i duszę uleczy,
Aż będą nazywali tomy swoich wierszy
Tą "Rzeczą Czarnoleską" -
bo ty jesteś pierwszy,
Który wdarł się na skałę pięknej Kalijopy,
Gdzie przed tobą nie było śladu polskiej stopy,
Jan
O, Aniele złocisty, paniczu niebieski,
Twoje słowa nade mną jak organów granie
U fary
Gość
Wstawaj z kolan, Janie Czarnoleski,
I słuchaj, ja ci ważne przynoszę posłanie.
Pan nasz, Bóg nasz w niebiesiech, żałuje twej męki.
Za wstawiennictwem naszej Najświętszej Panienki
Lituje się nad tobą, że ojcowskie w tobie
Serce sprostać nie może okropnej żałobie
I już na to przyzwala, aby dziecię twoje
Z mroków śmierci wróciło żywe w twe podwoje.
Jan
Prawda-li to - Aniele?
Gość
Jak przed tobą stoję
Pan nasz, Bóg nasz, przyzwala na powrót Urszuli,
Choć ją w niebie Pan Jezus sam do piersi tuli,
Chociaż ją święta Anna po głowinie gładzi,
I choć jej aniołkowie jak siostrzyczce radzi -
Twój żal jest taki rzewny i waży tak wiele,
Że przemógł prawa śmierci.
Jan
Aniele! Aniele!
Jaka to wieść szczęśliwa! Jakie to wesele!
Jak Gdybym dzwony słyszał! Jakby dzwony biły
Wiosenne, wielkanocne - jakby dzwonów złoto
Grało z nieba! Orszulka powraca z mogiły!
Orszulka wraca do nas! Doroto! Doroto!
Bywaj tu! - Pozwól, panie, że się z nią podzielę,
Jakom się łzami dzielił w żałobnej niemocy -
Doroto! Gdzie ty?!
Gość
Janie, dzisiaj, o północy
Wróci twoja Urszula, znowu się ożywi
W łóżeczku swym dziecinnym. Lecz nikt się nie zdziwi,
Bo nikt nie będzie o tym pamiętał, że ona
Kiedyś była umarła i już pogrzebiona.
Żeście po niej płakali słusznym żalem zdjęci -
To na zawsze wam wszystkim zniknie już z pamięci -
Tobie także.
Jan
O Boże! Boże miłosierny!
Oto mi dziś nowina! Oto dar bezmierny!
Otom uszczęśliwiony pośród wszystkich ludzi!
Nie pycha, lecz pokora w mym sercu się budzi!
Szczęście staje się trwogą, aż zaczyna dręczyć -
Czym ja za tyle łaski mógłbym się odwdzięczyć?
Że po takiej rozpaczy chwila tak wesoła -
Jak mógłbym się odpłacić? Co mam dać?
Gość
Nic zgoła.
Jan
Nic - za tyle dobroci? Za łaskę bez ceny?
Gość
Jeno tych dziewiętnaście kart papieru - treny.
Jan
Treny moje?
Gość
Tak. A toż po żywej Urszuli
Nie będziecie w tym domu żadnych żalów czuli.
Niepotrzebna żałoba ani nieprawdziwa,
Na nic te piękne wiersze, gdy Urszula żywa.
Jan
A ty - co z nimi poczniesz?
Gość
Ja dzisiaj wieczorem
Lecąc, koło zatoczę tu nad twoim dworem
I tym drzewem raz jeszcze - i pożegnam ciebie,
A twoje kartki podrę, rozrzucę po niebie.
Sfruną wiosennym śniegiem, gdzie je wiatr poniesie,
Po całym polskim kraju - i coś może gdzieś się
Z tego poetyckiego siewu potajemnie
Znów od początku zacznie - gdzie indziej.
Jan
Beze mnie?
Gość
Kto inny weźmie lutnię, i palmę. A potem,
Kiedy już córkę swoją odzyskasz z powrotem,
Pięknie tutaj podrośnie w czarnoleskim dworze -
Potem ją za mąż wydasz w sąsiedztwie - i może
Wnuków się z niej doczekasz, a oni po dziadku
Kochanowskim, majątek wezmą w spadku.
Nic mi nie odpowiadasz? Czemu milczysz, Janie?
Dawaj mi twoje treny. Przecie czekam na nie.
Jak wybierzesz, tak przyszłość twoja się potoczy.
Wybieraj.
A ty milczysz i zamknąłeś oczy.
Jan
Ja wdarłem się na skałę pięknej Kalijopy,
Gdzie przede mną nie było śladu polskiej stopy.
Ja tu sam - z głową w chmurach - w dole przepaść w koło.
Gość
Wybieraj. A ty stoisz bez ruchu i czoło
Objąłeś i rękami przyciskasz obiema,
A trenów mi nie dajesz...
Jan
To nie mój głos krzyknął:
" Wybrałem" - Gdzie ty jesteś? Patrzę - a on zniknął.
Chciałem mu rzec, com wybrał - a jego już nie ma.
Jak cicho. Jeno w liściach pszczół brzękliwe granie.
A on zniknął i nie wiem, co uczynić?
Dorota
Janie -
Jan
Spałem?
Dorota
Niedługo chyba. Przyniosłam ci miodu.
Słońce się już nad lipą chyli do zachodu
I chłód ciągnie od stawu. Wydawało mi się,
Że tu szum jakiś głośny usłyszałam że pod
Chmurami jakby skrzydeł usłyszałam trzepot,
Jakby dzikie łabędzie przebiegły po stawie
I wzbiły się w powietrze i w czerwone złoto
Zachodu odleciały.
Jan
Ja spałem. Doroto.
Zasnąłem od pszczół brzęku i od liści szmeru.
Coś mi się śniło - nie wiem -
"Nie czyń nigdy bliźniemu, co tobie niemiło!"
Zdanie to z dawna mądre jest, będzie i było,
Ale niewiele znaczy i najmędrsze zdanie -
o jedno chodzi głównie - o zastosowanie.
Wychodził z domu bogacz. Przed domem stał żebrak.
(Bogaczy jest niewielu, lecz żebraków nie brak.)
Spojrzał żebrak, jak gdyby bogacz był mu dłużny
Przystanięcia, rozpięcia futra i jałmużny.
Zastanowił się bogacz z obliczem ponurem:
Gdybym ja tak przystanął w biały dzień pod murem
I gdyby ktoś mnie - mojej godności nie ceniąc -
ni zowąd wsunął w dłoń brutalnie pieniądz,
Uciekłbym znieważony, jak pająk po gzymsie.
Czułbym się upokorzon lub obraziłbym się!
Stąd jest wniosek: nie wolno zachowaniem takiem
Upokorzyć bliźniego - choćby był żebrakiem!"
Minął bogacz żebraka dyskretnie i z taktem
I szedł dalej, do głębi wzruszony tym faktem,
Że się w nim przykazanie najmędrsze spełniło:
"Nie czyń nigdy bliźniemu, co tobie niemiło..."
Komentarz
To jest GE-NIAL-NE
Czytam - myślę: psiakrew, rety!
Jaka szkoda; że niestety
Ani Julia i Romeo,
Ni Pigmalion z Galateą,
Ani Faust i Małgorzatka,
Edyp ani jego matka,
Ani Rytygier i Wanda,
Pelleas i Melisanda,
Trzeci Jan i Marysieńka,
Ani Kmicic i Oleńka,
Napoleon i Walewska,
Ni Paolo ni Francesca,
Leonora ani Fiesco,
Ani de Grieux z Manon Lescaut,
Robert Browning ani Miss Ba,
Ani Piramos i Tisba,
Putyfara i Putyfar,
Ni Diagilew ani Lifar,
Ani Rodryg i Chimena.
Ani Lewis i Irena,
Ani Parys i Helena,
Hrabia ani Telimena,
Ani Zygmunt i Barbara,
Ani Abraham i Sara.
Ani Kropska ani Lenin.
lzadora i Jesienin.
Kichot ni Dulcynea,
Ani Jazon i Medea,
Lionardo, Mona Lisa,
Abelard ni Heloiza
Ani Dafnis ani Chloe,
Ani Chandon ani Moet,
Ani Herman i Dorota,
Ani Werter i Charlotta,
Ani Lot i córki Lota,
Henryk ani Anna Boleyn,
Cavalliera i Roi Soleil,
Ani Hamlet i Ofelia,
Ani Zbigniew i Amelia,
Ani starce i Zuzanna,
Ani Don Juan i Anna,
Ani Hoffman z panną Tańską,
Ani Balzac z panią Hańską,
Rudolf Habsburg i Vetsera,
Budda ani Bajadera,
Ani Każmierz i Estera.
Ani Safo i Melika,
Ni Słowackj. i Ludwika,
Holofernes i Judyta,
Salomon i Sulamita,
Ani Eros ani Psyche,
Ani Piast ani Rzepicha,
Siedem żon i Sinobrody,
Ani Cyryl i Metody,
Ani Paweł i Wirginia.
Ni Kwiatkowski ani Gdynia,
Ani pani Lou i Nietzsche,
Dante ani Beatrycze,
Desdemona w łożu Maura,
Ni Petrarka ani Laura,
Klaudiusz ani Mesalina,
Patiomkin i Katarzyna,
Ni Litawor i Grażyna.
Almaviva i Rozyna,
Ni Cyrano i Roksana,
Ni Oniegin i Tatiana,
Ani Wagner i Cosima,
Ni rodzeństwo z Oświęcimia,
Sherlock Holmes z dr. Watsonem,
Ni Tytania z Oberonem,
Ani Judym i Joanna,
Ani soból ani panna,.
Ni d'Annunzio ani Suse,
Ni Piętaszek ani Cruzoe,
Ni Don Carlos i Elżbieta,
Ani Alfred i Violetta
Ani Caius ani Caja,
Pinkerton i Butterflaja,
Ani Gaja i Anteusz,
Zosia ani Pan Tadeusz,
Constant ani madame Stael,
Fornarina i Rafael,
Jadzia-Polka i Piotr Płaksin,
Belle Otero i tout Maxime,
lzabella ani Rossi,
Tosca i Cavaradossi,
Hektor ani Andromacha,
Połaniecka u stóp Stacha,
Lady Hamilton i Nelson,
Ani Lohengrin z swą Elzą,
Caligula i westalka,
Ani Jontek ani Halka,
Ani Samson i Dałila.
Ani Adam i Maryla,
Ani pyrra i Deukalion,
Ani Karol Moor z Amalią.
Ani Trocky z panią Bronstein,
Ani Goethe z Frau von Stein,
Platon ani Alcybiades,
Ani Kora ani Hades,
August i hrabina Cosel,
Maria Stuart ani Bothwell,
Ani Baucis i Filemon,
Ni Tamara ani Demon,
Ni Krasiński i Delfina,
Neron ani Agrippina,
Ani Hero i Leander,
Bucefał ni Aleksander,
Ani Carmen ni Don Jose,
Ani Gandhi.. gdy swą kozę,
Ani buhaj, gdy Europę,
Ani George Sand, ani Chopin,
Ni Eunice i Petroniusz,
Kleopatra i Antoniusz,
Ani Rudolf ani Mi mi,
Ani Ninon (ze wszystkimi),
Radames ani Aida,
Ani Troilus i Kressyda,
Ani Zygfryd i Brunhilda,
Ani Heine i Matylda,
Ani CI'eo CI'eopolda,
Ani Tristan i Izolda,
Ni Arminius i Thusnelda,
Ni Jarema, ni Gryzelda
Nie czytali van de Velda.
Z dedykacją dla @murdelio
Ostatni tren
(Jan Kochanowski wydał XIX trenów na śmierć Urszuli, choć ich umyślił XX. Dwudziesty tren, ostatni, zaczął już pisać, ale go po kilku strofach nie dokończył i nie zachował rękopisu. Oto historia ostatniego trenu.)
Dorota
Janie -
Jan
Spałem? - niedługo chyba -
Dorota
Przyniosłam ci miodu.
Słońce już się nad lipą chyli do zachodu,
I chłód ciągnie od stawu. Tam, na trawie, biała
Leży kartka papieru -
Jan
Z kolan mi zleciała
I z wiatrem pofrunęła na wieczorną rosę.
Dorota
Widzę wiersze - nie wstawaj, ja ci je podniosę.
Jan
Wiersz pisałem, dziś jeszcze przeczytam ci może.
Umyśliłem wczorajszej nocy, że ułożę
Po dziewiętnastu trenach, dwudziesty, ostatni.
Będzie dwadzieścia trenów, i na tym przestanę.
Patrz, teraz pióro na nic - na ziemi, złamane,
Z palców pewnie wypadło, gdy tu niespodzianie
Sen mnie zdjął... idź, Doroto, i nowe mi zatnij,
Bo mnie wiersz męczy.
Dorota
Idę -
Jan
To w liściach pszczół granie
Tak mnie uśpiło. Teraz, po spóźnionej wiośnie,
Podochocone brzęczą tak pilnie, tak głośnie -
Słyszysz? - jak czasem jedna struna w teorbanie
Brzęczy, palcami dziecka przelotnie dotkniona -
Jezu Chryste!
Dorota
Co tobie? Zbladłeś i drżysz -
Jan
Ona -
Nagle pamiętam! - ona była tu - przed chwilką!
Dorota
Janie, przestań -
Jan
Prawdziwa, żywa znów - że tylko
Zatrzymać ją - przebiegła tam - za żywopłotem -
Zadyszana - śpiesząca się do mnie z powrotem -
Mignęła mi - już do niej rozwarłem ramiona -
Ona prosto w nie leci słońcem wyzłocona -
A ty z takiego snu mnie zbudziłaś! Kobieto,
Jeszcze ci w dobie śmierci tego nie przebaczę!
Teraz siedzisz i płaczesz. To jedno co umiesz.
Tyle z mej troski, z żalu mojego rozumiesz.
Teraz siedzisz i płaczesz.
Dorota
Tak, siedzę i płaczę.
Tobie się zdaje, że ty cierpisz więcej,
Że ty żałujesz więcej tej śmierci dziecięcej,
Bo umiesz pisać wiersze i układać rymy,
Które za ciebie płaczą.
Jan
Wiersze moje winisz?
Dorota
Myślisz, że sobie więcej żałoby przyczynisz,
Kiedy kropla inkaustu spłynie z twego pióra -
Jan
Zamilcz!
Dorota
Myślisz, że cierpisz więcej niż ja, która
W łonie, pod sercem, moją dziecinę nosiłam,
Czułam jej pierwsze ruchy w łonie mego ciała -
Potem ją mlekiem własnym z mej piersi karmiłam
I uczyłam słów pierwszych -
"lala", "mama", "tata" -
I nagle mi umarła - nagle odleciała,
Jak ptaszek, co z klateczki niebacznie wylata
I już nie wie, jak wrócić -
i żarłoczna paszcza
Ciemności go porywa - i noc go pochłania -
A mnie nic nie zostało prócz mego płakania -
Tak jest - siedzę i płaczę -
i po ciemku zwłaszcza,
Gdy poeta znużony sztuką rymów zaśnie,
Wtedy ja spać nie mogę - wtedy płaczę właśnie,
Ciszej niż twoje pszczoły brzęczą wśród twych liści.
Jan
I pomyśleć - gdy mówisz takie gorzkie słowa,
Że nasz smutek podobny jest do nienawiści,
Że stoi wielki, czarny, zły pomiędzy nami.
Dłoni nam nie połączy, i serc nie przytuli,
Więc bardziej rozłączeni jesteśmy i sami.
Bo jaka dzisiaj w domu może być rozmowa
Między ojcem i matką umarłej Orszuli?
Jan
Co tam?
Dorota
Psi ujadają na skraju dziedzińca -
Jedzie ktoś -
Jan
W białej chmurze pyłu wzdłuż gościńca
Raz po raz żywym ogniem lśni coś i połyska -
To kolasa wspaniała i cała złocista!
Dorota
Już naszą topolową przemyka aleją -
Cztery siwe araby w zaprzęgu jaśnieją!
Jan
Na koniach purpurowe mienią się czapraki -
Czy król sam do nas jedzie? Czy karmazyn jaki -
Czy to księcia kanclerza, czy księdza prymasa
Rzędy takie błyszczące i złota kolasa?
Dorota
Już z alei skręcili w stronę naszych wierzej -
Już im pachołki bramę otwierają szerzej -
Stanęli - Janie! - Widzisz? Ktoś wysiada - kto to?
Jan
Nie poznaję - postawny - w błękitnym kontuszu
I kołpaku - nad głową jakby szczyre złoto
Świeci mu promieniami w rajskim pióropuszu -
I młody - jaki młody - czy widzisz, Doroto?
Dorota
To z Krakowa do ciebie posłaniec królewski!
Przynosi ci starostwo - toż ci się należy! -
Jan
Idzie tu -
Dorota
To ja umknę na tyłach ogrodu -
Ogarnę się - zastawię stoły do wieczerzy -
Ty tutaj przyjmuj gościa - ja wam przyślę miodu -
Jan
Już tutaj idzie - młody - piękny i niebieski -
Gość
Witam cię, gospodarzu, panie czarnoleski.
Pozwól, że ukłon złożę tak zacnej osobie.
Jan
Gościu, siądź pod tym drzewem i odpocznij sobie.
My tutaj w Czarnolesie odcięci od świata,
Droga do nas nieprosta, dostęp uciążliwy -
Niejeden tu pobłądzi - trudno się dopytać -
Gość
Warta ta droga trudu, by ciebie przywitać.
Jan
Zaszczytne twoje słowa.
Gość
Zaszczyt jest mój.
Jan
Panie,
Zdradźże mi, kogo witam? Kogo w moje progi
Życzliwe i przychylne sprowadziły bogi?
Uśmiechasz się. Czy moje dziwi cię pytanie?
Patrzę na cię i nie wiem - czyśmy się już może
Spotkali gdzie? W Krakowie? Na królewskim dworze?
W Królewcu? W Sandomierzu? Na warszawskim sejmie?
Wybacz mi, gościu miły, proszę cię uprzejmie,
Jeślim nie poznał może tak świetnej osoby.
Przyjechałeś tu do nas w czas wielkiej żałoby,
Która myśli mi miesza i przytomność truje.
Gość
Wiem ja o niej i z serca wielce ci współczuję.
Jan
Córkę straciłem bardziej kochaną nad
inne,
Dziecię, nieletnie jeszcze, jagniątko niewinne,
Tyle w niej było szczęścia i pociecha taka -
Miała oczy niebieskie i złociste włosy.
Bóg, który nóż zatrzymał nad głową Izaaka,
Nad mym dzieckiem śmiertelnej nie powstrzymał kosy,
Umarło - małe, śliczne, śpiewne i taneczne -
Gość
Wiem- "teraz wszystko szczęście stało się zbyteczne -
Wszystkie radości błahe, wszystkie sprawy płone,
Wszystkie nadzieje naraz wniwecz obrócone"...
Jan
Człowieku - co ty mówisz? Skąd ty znasz te słowa?!
Gość
"Panie, przed Tobą w prochu moja siwa głowa.
Wróć mi ją, Panie Boże, na tronie z obłoków!
Odmień czarne litery srogich swych wyroków!
Wróć mi ją, a ja Tobie wszystkie mienie zwrócę,
Wszystkie skarby odtrącę, wszystkie sprawy rzucę,
I wszystkiej się wyrzeknę szczęśliwości innej,
Za jej życie - za powrót ptaszynki dziecinnej,
Mojej Orszulki"...
Jan
Przebóg! Co ty mówisz?! Przebóg!
Czym ja zmysły postradał? Kim ty jesteś? Tyś nie mógł
Tych słów teraz wymyślić - ja, ojciec sierocy,
Do rymu układałem je wczorajszej nocy -
A dzisiaj tu pisałem - pod drzewem, na ławie -
Gdzie ta karta? Wiatr uniósł ją - leżała na trawie...
Gość
Niby klejnot najczystszy i największej ceny.
Niby koncha szumiąca z głębiny dobyta,
Błyszczy twój wiersz, śpiewają twoje rzewne treny,
A w nich twoja Orszulka - tak właśnie ukryta
Jak w muszli morskiej perła, co z upływem czasu
Coraz rośnie, miast maleć, miast brzydnąć, pięknieje -
Jan
Na rany Chrystusowe! Co się ze mną dzieje?!
Skąd wiesz o moich trenach? Ja jeszcze nikomu
Nie wspomniałem o nich? Jeno jednej żonie
Czytałem - lecz nie wyszły zza ścian tego domu -
Aż się za głowę chwytam i przyciskam skronie -
Jak wiesz o moich trenach? Cóżeś za wędrowiec?
Skąd przybywasz, a imię taisz? Ktoś zacz? Powiedz!
Gość
Odpowiem ci kim jestem i skąd się tu wziąłem.
Janie, ja jestem polskiej poezji aniołem.
Pan Bóg mi pieczę nad nią powierzywszy w niebie,
Kazał jak oczu w głowie strzec was - jej i ciebie.
Bo ona się zaczęła tak ślicznie, tak jaśnie,
W tym domu, na tej ławie, pod tym drzewem właśnie,
W którym pszczoły tak brzęczą jakby w teorbanie
Struny - a ty w nie pierwszy uderzyłeś, Janie.
I myśmy dech wstrzymali, słyszący w tej chwili,
Że strojny to instrument i Mistrz się nie myli.
Ona, poezja polska, teraz się zaczyna
W twoich, po śmierci córki rozpłakanych trenach.
Chwilo niepowtarzalna, cudowna, jedyna,
Raz tylko jeden w całej historii narodu
Możesz się zdarzyć - w kącie starego ogrodu,
Pod szumem starej lipy -
potem w jakich księgach -
w jakich strofach i tomach i na jakich scenach -
w jakich ona kolorach, piórach pawich, wstęgach,
Będzie szła od tej lipy przez świat coraz gładsza,
Patrzysz - coraz piękniejsza i coraz bogatsza.
I w wyszukanych rymów akordami pyszna
I chłopskiej kołysanki rzewnością uciszna.
I w gwiazdy zapatrzona złote, i kwitnąca
Zbożami i trawami, a ludźmi błyszcząca.
Ona wawrzynem wodza przystroi zwycięzcę,
Ona podźwignie naród po najgorszej klęsce.
Ona błyskawicami potrafi złotemi
Z ziemi uderzać w niebo - i z nieba do ziemi
Spadać rojem gwiazd. Ona żołnierzowi rany
Jak wierny pies będzie lizać, ona, gdy wygnany
Na obcej ziemi stanie nagi i bez broni,
Ramieniem go obejmie, przed hańbą uchroni.
W usta go ucałuje, z rąk mu zdejmie Pęta -
Ona, poezja polska - od ciebie zaczęta.
Jan
Słucham co mi powiadasz, lecz sercem nie hardem,
Wróżysz mi taką sławę, której sam się boję.
Prawda-li to co mówisz?
Gość
Jako tutaj stoję
Przed Petrarką Polaków, przed polskim Ronsardem.
Po tobie - spadkobiercy przyjdą twojej sztuki.
Będą się pięknie w Polsce rodzili poeci
Wszyscy z twego natchnienia, wszyscy twoje wnuki.
Wszyscy prawnuki twoje, twych prawnuków dzieci,
Dumni z ciebie, pamiętni Czarnoleskiej Rzeczy,
Co na lutni grać uczy i duszę uleczy,
Aż będą nazywali tomy swoich wierszy
Tą "Rzeczą Czarnoleską" -
bo ty jesteś pierwszy,
Który wdarł się na skałę pięknej Kalijopy,
Gdzie przed tobą nie było śladu polskiej stopy,
Jan
O, Aniele złocisty, paniczu niebieski,
Twoje słowa nade mną jak organów granie
U fary
Gość
Wstawaj z kolan, Janie Czarnoleski,
I słuchaj, ja ci ważne przynoszę posłanie.
Pan nasz, Bóg nasz w niebiesiech, żałuje twej męki.
Za wstawiennictwem naszej Najświętszej Panienki
Lituje się nad tobą, że ojcowskie w tobie
Serce sprostać nie może okropnej żałobie
I już na to przyzwala, aby dziecię twoje
Z mroków śmierci wróciło żywe w twe podwoje.
Jan
Prawda-li to - Aniele?
Gość
Jak przed tobą stoję
Pan nasz, Bóg nasz, przyzwala na powrót Urszuli,
Choć ją w niebie Pan Jezus sam do piersi tuli,
Chociaż ją święta Anna po głowinie gładzi,
I choć jej aniołkowie jak siostrzyczce radzi -
Twój żal jest taki rzewny i waży tak wiele,
Że przemógł prawa śmierci.
Jan
Aniele! Aniele!
Jaka to wieść szczęśliwa! Jakie to wesele!
Jak Gdybym dzwony słyszał! Jakby dzwony biły
Wiosenne, wielkanocne - jakby dzwonów złoto
Grało z nieba! Orszulka powraca z mogiły!
Orszulka wraca do nas! Doroto! Doroto!
Bywaj tu! - Pozwól, panie, że się z nią podzielę,
Jakom się łzami dzielił w żałobnej niemocy -
Doroto! Gdzie ty?!
Gość
Janie, dzisiaj, o północy
Wróci twoja Urszula, znowu się ożywi
W łóżeczku swym dziecinnym. Lecz nikt się nie zdziwi,
Bo nikt nie będzie o tym pamiętał, że ona
Kiedyś była umarła i już pogrzebiona.
Żeście po niej płakali słusznym żalem zdjęci -
To na zawsze wam wszystkim zniknie już z pamięci -
Tobie także.
Jan
O Boże! Boże miłosierny!
Oto mi dziś nowina! Oto dar bezmierny!
Otom uszczęśliwiony pośród wszystkich ludzi!
Nie pycha, lecz pokora w mym sercu się budzi!
Szczęście staje się trwogą, aż zaczyna dręczyć -
Czym ja za tyle łaski mógłbym się odwdzięczyć?
Że po takiej rozpaczy chwila tak wesoła -
Jak mógłbym się odpłacić? Co mam dać?
Gość
Nic zgoła.
Jan
Nic - za tyle dobroci? Za łaskę bez ceny?
Gość
Jeno tych dziewiętnaście kart papieru - treny.
Jan
Treny moje?
Gość
Tak. A toż po żywej Urszuli
Nie będziecie w tym domu żadnych żalów czuli.
Niepotrzebna żałoba ani nieprawdziwa,
Na nic te piękne wiersze, gdy Urszula żywa.
Jan
A ty - co z nimi poczniesz?
Gość
Ja dzisiaj wieczorem
Lecąc, koło zatoczę tu nad twoim dworem
I tym drzewem raz jeszcze - i pożegnam ciebie,
A twoje kartki podrę, rozrzucę po niebie.
Sfruną wiosennym śniegiem, gdzie je wiatr poniesie,
Po całym polskim kraju - i coś może gdzieś się
Z tego poetyckiego siewu potajemnie
Znów od początku zacznie - gdzie indziej.
Jan
Beze mnie?
Gość
Kto inny weźmie lutnię, i palmę. A potem,
Kiedy już córkę swoją odzyskasz z powrotem,
Pięknie tutaj podrośnie w czarnoleskim dworze -
Potem ją za mąż wydasz w sąsiedztwie - i może
Wnuków się z niej doczekasz, a oni po dziadku
Kochanowskim, majątek wezmą w spadku.
Nic mi nie odpowiadasz? Czemu milczysz, Janie?
Dawaj mi twoje treny. Przecie czekam na nie.
Jak wybierzesz, tak przyszłość twoja się potoczy.
Wybieraj.
A ty milczysz i zamknąłeś oczy.
Jan
Ja wdarłem się na skałę pięknej Kalijopy,
Gdzie przede mną nie było śladu polskiej stopy.
Ja tu sam - z głową w chmurach - w dole przepaść w koło.
Gość
Wybieraj. A ty stoisz bez ruchu i czoło
Objąłeś i rękami przyciskasz obiema,
A trenów mi nie dajesz...
Jan
To nie mój głos krzyknął:
" Wybrałem" - Gdzie ty jesteś? Patrzę - a on zniknął.
Chciałem mu rzec, com wybrał - a jego już nie ma.
Jak cicho. Jeno w liściach pszczół brzękliwe granie.
A on zniknął i nie wiem, co uczynić?
Dorota
Janie -
Jan
Spałem?
Dorota
Niedługo chyba. Przyniosłam ci miodu.
Słońce się już nad lipą chyli do zachodu
I chłód ciągnie od stawu. Wydawało mi się,
Że tu szum jakiś głośny usłyszałam że pod
Chmurami jakby skrzydeł usłyszałam trzepot,
Jakby dzikie łabędzie przebiegły po stawie
I wzbiły się w powietrze i w czerwone złoto
Zachodu odleciały.
Jan
Ja spałem. Doroto.
Zasnąłem od pszczół brzęku i od liści szmeru.
Coś mi się śniło - nie wiem -
Dorota
Ta kartka papieru -
Jan
Wiersz pisałem
Dorota
Sfrunęła na wieczorną rosę -
Jan
Wiersz pisałem
Dorota
Nie wstawaj - ja ci go podniosę.
Jan
Wiersz pisałem - wtem czyjeś go mówiły usta -
Dorota
Musiało ci się przyśnić. Kartka przecież pusta.
Straszne.
Trochę jak z Iliady, no ale tam Achilles sam siebie ofiarował, a nie córeczkę.
"Nie czyń nigdy bliźniemu, co tobie niemiło!"
Zdanie to z dawna mądre jest, będzie i było,
Ale niewiele znaczy i najmędrsze zdanie -
o jedno chodzi głównie - o zastosowanie.
Wychodził z domu bogacz. Przed domem stał żebrak.
(Bogaczy jest niewielu, lecz żebraków nie brak.)
Spojrzał żebrak, jak gdyby bogacz był mu dłużny
Przystanięcia, rozpięcia futra i jałmużny.
Zastanowił się bogacz z obliczem ponurem:
Gdybym ja tak przystanął w biały dzień pod murem
I gdyby ktoś mnie - mojej godności nie ceniąc -
ni zowąd wsunął w dłoń brutalnie pieniądz,
Uciekłbym znieważony, jak pająk po gzymsie.
Czułbym się upokorzon lub obraziłbym się!
Stąd jest wniosek: nie wolno zachowaniem takiem
Upokorzyć bliźniego - choćby był żebrakiem!"
Minął bogacz żebraka dyskretnie i z taktem
I szedł dalej, do głębi wzruszony tym faktem,
Że się w nim przykazanie najmędrsze spełniło:
"Nie czyń nigdy bliźniemu, co tobie niemiło..."