Skip to content

Marian Hemar

2»

Komentarz

  • To jest GE-NIAL-NE

    Czytam - myślę: psiakrew, rety!
    Jaka szkoda; że niestety

    Ani Julia i Romeo,
    Ni Pigmalion z Galateą,
    Ani Faust i Małgorzatka,
    Edyp ani jego matka,
    Ani Rytygier i Wanda,
    Pelleas i Melisanda,
    Trzeci Jan i Marysieńka,
    Ani Kmicic i Oleńka,
    Napoleon i Walewska,
    Ni Paolo ni Francesca,
    Leonora ani Fiesco,
    Ani de Grieux z Manon Lescaut,
    Robert Browning ani Miss Ba,
    Ani Piramos i Tisba,
    Putyfara i Putyfar,
    Ni Diagilew ani Lifar,
    Ani Rodryg i Chimena.
    Ani Lewis i Irena,
    Ani Parys i Helena,
    Hrabia ani Telimena,
    Ani Zygmunt i Barbara,
    Ani Abraham i Sara.
    Ani Kropska ani Lenin.
    lzadora i Jesienin.
    Kichot ni Dulcynea,
    Ani Jazon i Medea,
    Lionardo, Mona Lisa,
    Abelard ni Heloiza
    Ani Dafnis ani Chloe,
    Ani Chandon ani Moet,
    Ani Herman i Dorota,
    Ani Werter i Charlotta,
    Ani Lot i córki Lota,
    Henryk ani Anna Boleyn,
    Cavalliera i Roi Soleil,
    Ani Hamlet i Ofelia,
    Ani Zbigniew i Amelia,
    Ani starce i Zuzanna,
    Ani Don Juan i Anna,
    Ani Hoffman z panną Tańską,
    Ani Balzac z panią Hańską,
    Rudolf Habsburg i Vetsera,
    Budda ani Bajadera,
    Ani Każmierz i Estera.
    Ani Safo i Melika,
    Ni Słowackj. i Ludwika,
    Holofernes i Judyta,
    Salomon i Sulamita,
    Ani Eros ani Psyche,
    Ani Piast ani Rzepicha,
    Siedem żon i Sinobrody,
    Ani Cyryl i Metody,
    Ani Paweł i Wirginia.
    Ni Kwiatkowski ani Gdynia,
    Ani pani Lou i Nietzsche,
    Dante ani Beatrycze,
    Desdemona w łożu Maura,
    Ni Petrarka ani Laura,
    Klaudiusz ani Mesalina,
    Patiomkin i Katarzyna,
    Ni Litawor i Grażyna.
    Almaviva i Rozyna,
    Ni Cyrano i Roksana,
    Ni Oniegin i Tatiana,
    Ani Wagner i Cosima,
    Ni rodzeństwo z Oświęcimia,
    Sherlock Holmes z dr. Watsonem,
    Ni Tytania z Oberonem,
    Ani Judym i Joanna,
    Ani soból ani panna,.
    Ni d'Annunzio ani Suse,
    Ni Piętaszek ani Cruzoe,
    Ni Don Carlos i Elżbieta,
    Ani Alfred i Violetta
    Ani Caius ani Caja,
    Pinkerton i Butterflaja,
    Ani Gaja i Anteusz,
    Zosia ani Pan Tadeusz,
    Constant ani madame Stael,
    Fornarina i Rafael,
    Jadzia-Polka i Piotr Płaksin,
    Belle Otero i tout Maxime,
    lzabella ani Rossi,
    Tosca i Cavaradossi,
    Hektor ani Andromacha,
    Połaniecka u stóp Stacha,
    Lady Hamilton i Nelson,
    Ani Lohengrin z swą Elzą,
    Caligula i westalka,
    Ani Jontek ani Halka,
    Ani Samson i Dałila.
    Ani Adam i Maryla,
    Ani pyrra i Deukalion,
    Ani Karol Moor z Amalią.
    Ani Trocky z panią Bronstein,
    Ani Goethe z Frau von Stein,
    Platon ani Alcybiades,
    Ani Kora ani Hades,
    August i hrabina Cosel,
    Maria Stuart ani Bothwell,
    Ani Baucis i Filemon,
    Ni Tamara ani Demon,
    Ni Krasiński i Delfina,
    Neron ani Agrippina,
    Ani Hero i Leander,
    Bucefał ni Aleksander,
    Ani Carmen ni Don Jose,
    Ani Gandhi.. gdy swą kozę,
    Ani buhaj, gdy Europę,
    Ani George Sand, ani Chopin,
    Ni Eunice i Petroniusz,
    Kleopatra i Antoniusz,
    Ani Rudolf ani Mi mi,
    Ani Ninon (ze wszystkimi),
    Radames ani Aida,
    Ani Troilus i Kressyda,
    Ani Zygfryd i Brunhilda,
    Ani Heine i Matylda,
    Ani CI'eo CI'eopolda,
    Ani Tristan i Izolda,
    Ni Arminius i Thusnelda,
    Ni Jarema, ni Gryzelda

    Nie czytali van de Velda.

  • Z dedykacją dla @murdelio

    Ostatni tren

    (Jan Kochanowski wydał XIX trenów na śmierć Urszuli, choć ich umyślił XX. Dwudziesty tren, ostatni, zaczął już pisać, ale go po kilku strofach nie dokończył i nie zachował rękopisu. Oto historia ostatniego trenu.)

    Dorota

    Janie -

    Jan

    Spałem? - niedługo chyba -

    Dorota

    Przyniosłam ci miodu.
    Słońce już się nad lipą chyli do zachodu,
    I chłód ciągnie od stawu. Tam, na trawie, biała
    Leży kartka papieru -

    Jan

    Z kolan mi zleciała
    I z wiatrem pofrunęła na wieczorną rosę.

    Dorota

    Widzę wiersze - nie wstawaj, ja ci je podniosę.

    Jan

    Wiersz pisałem, dziś jeszcze przeczytam ci może.
    Umyśliłem wczorajszej nocy, że ułożę
    Po dziewiętnastu trenach, dwudziesty, ostatni.
    Będzie dwadzieścia trenów, i na tym przestanę.
    Patrz, teraz pióro na nic - na ziemi, złamane,
    Z palców pewnie wypadło, gdy tu niespodzianie
    Sen mnie zdjął... idź, Doroto, i nowe mi zatnij,
    Bo mnie wiersz męczy.

    Dorota

    Idę -

    Jan

    To w liściach pszczół granie
    Tak mnie uśpiło. Teraz, po spóźnionej wiośnie,
    Podochocone brzęczą tak pilnie, tak głośnie -
    Słyszysz? - jak czasem jedna struna w teorbanie
    Brzęczy, palcami dziecka przelotnie dotkniona -
    Jezu Chryste!

    Dorota

    Co tobie? Zbladłeś i drżysz -

    Jan

    Ona -
    Nagle pamiętam! - ona była tu - przed chwilką!

    Dorota

    Janie, przestań -

    Jan

    Prawdziwa, żywa znów - że tylko
    Zatrzymać ją - przebiegła tam - za żywopłotem -
    Zadyszana - śpiesząca się do mnie z powrotem -
    Mignęła mi - już do niej rozwarłem ramiona -
    Ona prosto w nie leci słońcem wyzłocona -
    A ty z takiego snu mnie zbudziłaś! Kobieto,
    Jeszcze ci w dobie śmierci tego nie przebaczę!
    Teraz siedzisz i płaczesz. To jedno co umiesz.
    Tyle z mej troski, z żalu mojego rozumiesz.
    Teraz siedzisz i płaczesz.

    Dorota

    Tak, siedzę i płaczę.
    Tobie się zdaje, że ty cierpisz więcej,
    Że ty żałujesz więcej tej śmierci dziecięcej,
    Bo umiesz pisać wiersze i układać rymy,
    Które za ciebie płaczą.

    Jan

    Wiersze moje winisz?

    Dorota

    Myślisz, że sobie więcej żałoby przyczynisz,
    Kiedy kropla inkaustu spłynie z twego pióra -

    Jan

    Zamilcz!

    Dorota

    Myślisz, że cierpisz więcej niż ja, która
    W łonie, pod sercem, moją dziecinę nosiłam,
    Czułam jej pierwsze ruchy w łonie mego ciała -
    Potem ją mlekiem własnym z mej piersi karmiłam
    I uczyłam słów pierwszych -
    "lala", "mama", "tata" -
    I nagle mi umarła - nagle odleciała,
    Jak ptaszek, co z klateczki niebacznie wylata
    I już nie wie, jak wrócić -
    i żarłoczna paszcza
    Ciemności go porywa - i noc go pochłania -
    A mnie nic nie zostało prócz mego płakania -
    Tak jest - siedzę i płaczę -
    i po ciemku zwłaszcza,
    Gdy poeta znużony sztuką rymów zaśnie,
    Wtedy ja spać nie mogę - wtedy płaczę właśnie,
    Ciszej niż twoje pszczoły brzęczą wśród twych liści.

    Jan

    I pomyśleć - gdy mówisz takie gorzkie słowa,
    Że nasz smutek podobny jest do nienawiści,
    Że stoi wielki, czarny, zły pomiędzy nami.
    Dłoni nam nie połączy, i serc nie przytuli,
    Więc bardziej rozłączeni jesteśmy i sami.
    Bo jaka dzisiaj w domu może być rozmowa
    Między ojcem i matką umarłej Orszuli?


  • Jan

    Co tam?

    Dorota

    Psi ujadają na skraju dziedzińca -
    Jedzie ktoś -

    Jan

    W białej chmurze pyłu wzdłuż gościńca
    Raz po raz żywym ogniem lśni coś i połyska -
    To kolasa wspaniała i cała złocista!

    Dorota

    Już naszą topolową przemyka aleją -
    Cztery siwe araby w zaprzęgu jaśnieją!

    Jan

    Na koniach purpurowe mienią się czapraki -
    Czy król sam do nas jedzie? Czy karmazyn jaki -
    Czy to księcia kanclerza, czy księdza prymasa
    Rzędy takie błyszczące i złota kolasa?

    Dorota

    Już z alei skręcili w stronę naszych wierzej -
    Już im pachołki bramę otwierają szerzej -
    Stanęli - Janie! - Widzisz? Ktoś wysiada - kto to?

    Jan

    Nie poznaję - postawny - w błękitnym kontuszu
    I kołpaku - nad głową jakby szczyre złoto
    Świeci mu promieniami w rajskim pióropuszu -
    I młody - jaki młody - czy widzisz, Doroto?

    Dorota

    To z Krakowa do ciebie posłaniec królewski!
    Przynosi ci starostwo - toż ci się należy! -

    Jan

    Idzie tu -

    Dorota

    To ja umknę na tyłach ogrodu -
    Ogarnę się - zastawię stoły do wieczerzy -
    Ty tutaj przyjmuj gościa - ja wam przyślę miodu -

    Jan

    Już tutaj idzie - młody - piękny i niebieski -


  • Gość

    Witam cię, gospodarzu, panie czarnoleski.
    Pozwól, że ukłon złożę tak zacnej osobie.

    Jan

    Gościu, siądź pod tym drzewem i odpocznij sobie.
    My tutaj w Czarnolesie odcięci od świata,
    Droga do nas nieprosta, dostęp uciążliwy -
    Niejeden tu pobłądzi - trudno się dopytać -

    Gość

    Warta ta droga trudu, by ciebie przywitać.

    Jan

    Zaszczytne twoje słowa.

    Gość

    Zaszczyt jest mój.

    Jan

    Panie,
    Zdradźże mi, kogo witam? Kogo w moje progi
    Życzliwe i przychylne sprowadziły bogi?
    Uśmiechasz się. Czy moje dziwi cię pytanie?
    Patrzę na cię i nie wiem - czyśmy się już może
    Spotkali gdzie? W Krakowie? Na królewskim dworze?
    W Królewcu? W Sandomierzu? Na warszawskim sejmie?
    Wybacz mi, gościu miły, proszę cię uprzejmie,
    Jeślim nie poznał może tak świetnej osoby.
    Przyjechałeś tu do nas w czas wielkiej żałoby,
    Która myśli mi miesza i przytomność truje.

    Gość

    Wiem ja o niej i z serca wielce ci współczuję.

    Jan

    Córkę straciłem bardziej kochaną nad
    inne,
    Dziecię, nieletnie jeszcze, jagniątko niewinne,
    Tyle w niej było szczęścia i pociecha taka -
    Miała oczy niebieskie i złociste włosy.
    Bóg, który nóż zatrzymał nad głową Izaaka,
    Nad mym dzieckiem śmiertelnej nie powstrzymał kosy,
    Umarło - małe, śliczne, śpiewne i taneczne -

    Gość

    Wiem- "teraz wszystko szczęście stało się zbyteczne -
    Wszystkie radości błahe, wszystkie sprawy płone,
    Wszystkie nadzieje naraz wniwecz obrócone"...

    Jan

    Człowieku - co ty mówisz? Skąd ty znasz te słowa?!

    Gość

    "Panie, przed Tobą w prochu moja siwa głowa.
    Wróć mi ją, Panie Boże, na tronie z obłoków!
    Odmień czarne litery srogich swych wyroków!
    Wróć mi ją, a ja Tobie wszystkie mienie zwrócę,
    Wszystkie skarby odtrącę, wszystkie sprawy rzucę,
    I wszystkiej się wyrzeknę szczęśliwości innej,
    Za jej życie - za powrót ptaszynki dziecinnej,
    Mojej Orszulki"...

    Jan

    Przebóg! Co ty mówisz?! Przebóg!
    Czym ja zmysły postradał? Kim ty jesteś? Tyś nie mógł
    Tych słów teraz wymyślić - ja, ojciec sierocy,
    Do rymu układałem je wczorajszej nocy -
    A dzisiaj tu pisałem - pod drzewem, na ławie -
    Gdzie ta karta? Wiatr uniósł ją - leżała na trawie...

    Gość

    Niby klejnot najczystszy i największej ceny.
    Niby koncha szumiąca z głębiny dobyta,
    Błyszczy twój wiersz, śpiewają twoje rzewne treny,
    A w nich twoja Orszulka - tak właśnie ukryta
    Jak w muszli morskiej perła, co z upływem czasu
    Coraz rośnie, miast maleć, miast brzydnąć, pięknieje -

    Jan

    Na rany Chrystusowe! Co się ze mną dzieje?!
    Skąd wiesz o moich trenach? Ja jeszcze nikomu
    Nie wspomniałem o nich? Jeno jednej żonie
    Czytałem - lecz nie wyszły zza ścian tego domu -
    Aż się za głowę chwytam i przyciskam skronie -
    Jak wiesz o moich trenach? Cóżeś za wędrowiec?
    Skąd przybywasz, a imię taisz? Ktoś zacz? Powiedz!

    Gość

    Odpowiem ci kim jestem i skąd się tu wziąłem.
    Janie, ja jestem polskiej poezji aniołem.
    Pan Bóg mi pieczę nad nią powierzywszy w niebie,
    Kazał jak oczu w głowie strzec was - jej i ciebie.
    Bo ona się zaczęła tak ślicznie, tak jaśnie,
    W tym domu, na tej ławie, pod tym drzewem właśnie,
    W którym pszczoły tak brzęczą jakby w teorbanie
    Struny - a ty w nie pierwszy uderzyłeś, Janie.
    I myśmy dech wstrzymali, słyszący w tej chwili,
    Że strojny to instrument i Mistrz się nie myli.
    Ona, poezja polska, teraz się zaczyna
    W twoich, po śmierci córki rozpłakanych trenach.
    Chwilo niepowtarzalna, cudowna, jedyna,
    Raz tylko jeden w całej historii narodu
    Możesz się zdarzyć - w kącie starego ogrodu,
    Pod szumem starej lipy -
    potem w jakich księgach -
    w jakich strofach i tomach i na jakich scenach -
    w jakich ona kolorach, piórach pawich, wstęgach,
    Będzie szła od tej lipy przez świat coraz gładsza,
    Patrzysz - coraz piękniejsza i coraz bogatsza.
    I w wyszukanych rymów akordami pyszna
    I chłopskiej kołysanki rzewnością uciszna.
    I w gwiazdy zapatrzona złote, i kwitnąca
    Zbożami i trawami, a ludźmi błyszcząca.
    Ona wawrzynem wodza przystroi zwycięzcę,
    Ona podźwignie naród po najgorszej klęsce.
    Ona błyskawicami potrafi złotemi
    Z ziemi uderzać w niebo - i z nieba do ziemi
    Spadać rojem gwiazd. Ona żołnierzowi rany
    Jak wierny pies będzie lizać, ona, gdy wygnany
    Na obcej ziemi stanie nagi i bez broni,
    Ramieniem go obejmie, przed hańbą uchroni.
    W usta go ucałuje, z rąk mu zdejmie Pęta -
    Ona, poezja polska - od ciebie zaczęta.

  • Jan

    Słucham co mi powiadasz, lecz sercem nie hardem,
    Wróżysz mi taką sławę, której sam się boję.
    Prawda-li to co mówisz?

    Gość

    Jako tutaj stoję
    Przed Petrarką Polaków, przed polskim Ronsardem.
    Po tobie - spadkobiercy przyjdą twojej sztuki.
    Będą się pięknie w Polsce rodzili poeci
    Wszyscy z twego natchnienia, wszyscy twoje wnuki.
    Wszyscy prawnuki twoje, twych prawnuków dzieci,
    Dumni z ciebie, pamiętni Czarnoleskiej Rzeczy,
    Co na lutni grać uczy i duszę uleczy,
    Aż będą nazywali tomy swoich wierszy
    Tą "Rzeczą Czarnoleską" -
    bo ty jesteś pierwszy,
    Który wdarł się na skałę pięknej Kalijopy,
    Gdzie przed tobą nie było śladu polskiej stopy,

    Jan

    O, Aniele złocisty, paniczu niebieski,
    Twoje słowa nade mną jak organów granie
    U fary

    Gość

    Wstawaj z kolan, Janie Czarnoleski,
    I słuchaj, ja ci ważne przynoszę posłanie.
    Pan nasz, Bóg nasz w niebiesiech, żałuje twej męki.
    Za wstawiennictwem naszej Najświętszej Panienki
    Lituje się nad tobą, że ojcowskie w tobie
    Serce sprostać nie może okropnej żałobie
    I już na to przyzwala, aby dziecię twoje
    Z mroków śmierci wróciło żywe w twe podwoje.

    Jan

    Prawda-li to - Aniele?

    Gość

    Jak przed tobą stoję
    Pan nasz, Bóg nasz, przyzwala na powrót Urszuli,
    Choć ją w niebie Pan Jezus sam do piersi tuli,
    Chociaż ją święta Anna po głowinie gładzi,
    I choć jej aniołkowie jak siostrzyczce radzi -
    Twój żal jest taki rzewny i waży tak wiele,
    Że przemógł prawa śmierci.

    Jan

    Aniele! Aniele!
    Jaka to wieść szczęśliwa! Jakie to wesele!
    Jak Gdybym dzwony słyszał! Jakby dzwony biły
    Wiosenne, wielkanocne - jakby dzwonów złoto
    Grało z nieba! Orszulka powraca z mogiły!
    Orszulka wraca do nas! Doroto! Doroto!
    Bywaj tu! - Pozwól, panie, że się z nią podzielę,
    Jakom się łzami dzielił w żałobnej niemocy -
    Doroto! Gdzie ty?!

    Gość

    Janie, dzisiaj, o północy
    Wróci twoja Urszula, znowu się ożywi
    W łóżeczku swym dziecinnym. Lecz nikt się nie zdziwi,
    Bo nikt nie będzie o tym pamiętał, że ona
    Kiedyś była umarła i już pogrzebiona.
    Żeście po niej płakali słusznym żalem zdjęci -
    To na zawsze wam wszystkim zniknie już z pamięci -
    Tobie także.

    Jan

    O Boże! Boże miłosierny!
    Oto mi dziś nowina! Oto dar bezmierny!
    Otom uszczęśliwiony pośród wszystkich ludzi!
    Nie pycha, lecz pokora w mym sercu się budzi!
    Szczęście staje się trwogą, aż zaczyna dręczyć -
    Czym ja za tyle łaski mógłbym się odwdzięczyć?
    Że po takiej rozpaczy chwila tak wesoła -
    Jak mógłbym się odpłacić? Co mam dać?

    Gość

    Nic zgoła.

    Jan

    Nic - za tyle dobroci? Za łaskę bez ceny?

    Gość

    Jeno tych dziewiętnaście kart papieru - treny.

    Jan

    Treny moje?

    Gość

    Tak. A toż po żywej Urszuli
    Nie będziecie w tym domu żadnych żalów czuli.
    Niepotrzebna żałoba ani nieprawdziwa,
    Na nic te piękne wiersze, gdy Urszula żywa.

    Jan

    A ty - co z nimi poczniesz?

    Gość

    Ja dzisiaj wieczorem
    Lecąc, koło zatoczę tu nad twoim dworem
    I tym drzewem raz jeszcze - i pożegnam ciebie,
    A twoje kartki podrę, rozrzucę po niebie.
    Sfruną wiosennym śniegiem, gdzie je wiatr poniesie,
    Po całym polskim kraju - i coś może gdzieś się
    Z tego poetyckiego siewu potajemnie
    Znów od początku zacznie - gdzie indziej.

    Jan

    Beze mnie?

    Gość

    Kto inny weźmie lutnię, i palmę. A potem,
    Kiedy już córkę swoją odzyskasz z powrotem,
    Pięknie tutaj podrośnie w czarnoleskim dworze -
    Potem ją za mąż wydasz w sąsiedztwie - i może
    Wnuków się z niej doczekasz, a oni po dziadku
    Kochanowskim, majątek wezmą w spadku.

    Nic mi nie odpowiadasz? Czemu milczysz, Janie?
    Dawaj mi twoje treny. Przecie czekam na nie.
    Jak wybierzesz, tak przyszłość twoja się potoczy.
    Wybieraj.
    A ty milczysz i zamknąłeś oczy.

    Jan

    Ja wdarłem się na skałę pięknej Kalijopy,
    Gdzie przede mną nie było śladu polskiej stopy.
    Ja tu sam - z głową w chmurach - w dole przepaść w koło.

    Gość

    Wybieraj. A ty stoisz bez ruchu i czoło
    Objąłeś i rękami przyciskasz obiema,
    A trenów mi nie dajesz...

    Jan

    To nie mój głos krzyknął:
    " Wybrałem" - Gdzie ty jesteś? Patrzę - a on zniknął.
    Chciałem mu rzec, com wybrał - a jego już nie ma.
    Jak cicho. Jeno w liściach pszczół brzękliwe granie.
    A on zniknął i nie wiem, co uczynić?


    Dorota

    Janie -

    Jan

    Spałem?

    Dorota

    Niedługo chyba. Przyniosłam ci miodu.
    Słońce się już nad lipą chyli do zachodu
    I chłód ciągnie od stawu. Wydawało mi się,
    Że tu szum jakiś głośny usłyszałam że pod
    Chmurami jakby skrzydeł usłyszałam trzepot,
    Jakby dzikie łabędzie przebiegły po stawie
    I wzbiły się w powietrze i w czerwone złoto
    Zachodu odleciały.

    Jan

    Ja spałem. Doroto.
    Zasnąłem od pszczół brzęku i od liści szmeru.
    Coś mi się śniło - nie wiem -

    Dorota

    Ta kartka papieru -

    Jan

    Wiersz pisałem

    Dorota

    Sfrunęła na wieczorną rosę -

    Jan

    Wiersz pisałem

    Dorota

    Nie wstawaj - ja ci go podniosę.

    Jan

    Wiersz pisałem - wtem czyjeś go mówiły usta -

    Dorota

    Musiało ci się przyśnić. Kartka przecież pusta.

  • Straszne.

    Trochę jak z Iliady, no ale tam Achilles sam siebie ofiarował, a nie córeczkę.

  • "Nie czyń nigdy bliźniemu, co tobie niemiło!"
    Zdanie to z dawna mądre jest, będzie i było,
    Ale niewiele znaczy i najmędrsze zdanie -
    o jedno chodzi głównie - o zastosowanie.

    Wychodził z domu bogacz. Przed domem stał żebrak.
    (Bogaczy jest niewielu, lecz żebraków nie brak.)
    Spojrzał żebrak, jak gdyby bogacz był mu dłużny
    Przystanięcia, rozpięcia futra i jałmużny.

    Zastanowił się bogacz z obliczem ponurem:
    Gdybym ja tak przystanął w biały dzień pod murem
    I gdyby ktoś mnie - mojej godności nie ceniąc -
    ni zowąd wsunął w dłoń brutalnie pieniądz,

    Uciekłbym znieważony, jak pająk po gzymsie.
    Czułbym się upokorzon lub obraziłbym się!
    Stąd jest wniosek: nie wolno zachowaniem takiem
    Upokorzyć bliźniego - choćby był żebrakiem!"

    Minął bogacz żebraka dyskretnie i z taktem
    I szedł dalej, do głębi wzruszony tym faktem,
    Że się w nim przykazanie najmędrsze spełniło:
    "Nie czyń nigdy bliźniemu, co tobie niemiło..."

Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.