Kiedyby to mogło być, abyście wszyscy mogli być papieżnikami
Zakładam nowy wątek, ponieważ bardzo zależy mi na tym, aby moje uwagi nie były przez nikogo wzięte osobiście.
Na fali ostatnich dyskusji zacząłem się zastanawiać, jakie są granice krytyki Kościoła (albo jak woli Ratzinger "krytyki w Kościele", bo my również ten Kościół tworzymy). Dla każdego, kto czytał List do Galatów, nie będzie zaskoczeniem sam fakt krytyki i to nie dość, że św. Paweł opiernicza papieża, to jeszcze robi to publicznie. Z drugiej strony podskórnie czuję, że gdy prowadzi się takie swobodne dyskusje, to coś tutaj jest, jakby powiedział Consumer, nie komilfo. Tym bardziej w internecie, kiedy nawet nie wiemy, kto to czyta.
Przyczyna takiego mojego myślenia jest dwojaka. Po pierwsze emocjonalna. Gdyby mój ojciec był osobą publiczną, która ma problem alkoholowy, to tak samo bym nie chciał, aby sobie o tym dywagowano, bo uderza to również we mnie. Drugi powód jest już bardziej poważny, powiedzmy roztropnościowy. Bardzo ważne jest kryterium prawdy, ale jeśli mówimy o prawdzie, to powinna ona służyć jakiemuś innemu dobru, bo inaczej zamienia się w pychę rozumu, jak naucza św. Bonawentura.
Może jednak być tak, że jestem przewrażliwiony. Dlatego, żeby rzucić sobie trochę światła na te kwestie, sięgnąłem po Ratzingera i raczej utwierdziłem się w moich intuicjach. Posłuchajcie. Będzie długo i wiele cytatów, ale temat chyba ważny.
Komentarz
Zarys problemu
1. W Starym Testamencie mamy z jednej strony instytucję kapłaństwa, która miała strzec tego, co wydawało się najświętsze. Z drugiej strony zaś działalność proroków, którzy tę instytucję krytykują, szukając tego, co jest naprawdę istotne i zapowiadając odrzucenie samej instytucji. Ta misja prorocka wypełnia się wraz z Wcieleniem Chrystusa.
"Można wręcz powiedzieć: sens profetyzmu tkwi nie w jakichś przepowiedniach, lecz w profetycznym proteście przeciw samowystarczalności instytucji, a Chrystus jest właśnie dlatego wypełnieniem proroków, że dopełnił profetycznego protestu i dokonał definitywnego odrzucenia starotestamentalnej instytucji".
Do tej pory przymierze Boga z Izraelem było warunkowe i opierało się na wypełnianiu Prawa. Nowe Przymierze jest bezwarunkowe i "opiera się na absolutum zbawczego czynu łaski Jezusa Chrystusa". Podstawą Nowego Przymierza nie jest moralność człowieka, ale "mimo to" łaski Bożej. Z tego powodu "Kościół jest rzeczywistością definitywną, której nie można odrzucić".
"W swym najgłębszym rdzeniu Kościół reprezentuje "mimo to" łaski Bożej i tym samym absolutum definitywnej zbawczej woli Boga, dlatego - jako konkretna obecność tego Bożego "mimo to" w świecie - on sam jest absolutny, święty i w swym rdzeniu nieusuwalny, niepotrzebujący krytyki i jej niepodlegający. Czy wielkim zadaniem dzisiejszego człowieka nie powinno być ponowne nauczenie się słuchania i przyjmowania tej rzeczywistości oraz radowania się tym, że tu chodzi o absolutum Boga, które nie potrzebuje jego inteligentnej krytyki, lecz daje mu po prostu pewność, którą może z wdzięcznością i prostotą przyjąć?".
2. A jednak Kościół, który jest święty, jest Kościołem grzeszników i z tego powodu "podlega krytyce i jej potrzebuje". Pojawia się więc miejsce dla nowego profetyzmu, który nie odrzuca samej instytucji. Natomiast "powinna istnieć krytyka ludzi w Kościele (także jego drugorzędnych instytucji, instytucji prawa kościelnego)".
Wcielenie nie jest rzeczywistością ostatnią, ale dopiero początkiem drogi, która swój szczyt osiąga w tajemnicy Krzyża.
"Znaczy to: żeby osiągnąć swą autentyczną pełnię, wszystkie ziemskie instytucje muszą przejść przez Krzyż, wszelka ziemska postać jest tymczasowa. Inaczej to formułując: z całą pewnością fałszywe jest stawianie Kościoła na tym samym poziomie ze Starym Testamentem przez odnoszenie do niego krytyki profetycznej w pełnym starotestamentalnym sensie, gdyż Kościół opiera się na absolutum łaski Bożej i dlatego on sam ma wymiar absolutny, ze względu na który sam jego rdzeń pozostaje poza wszelką krytyką. Równie fałszywe jest jednak traktowanie Wcielenia jako całości, a więc także jako definitywnego końca, a w konsekwencji uważanie Kościoła za już dopełnione królestwo Boże i tym samym praktycznie negowanie jego wielkiej przyszłości, przeobrażenia na Sądzie i kresu, po to, by postawić go poza wszelką krytyką. Nie, tym Boskim rdzeniem administrują ludzie, a ludzie są i będą przedmiotem krytyki. "Mimo to" łaski Bożej, zawierające w sobie cenną tajemnicę wymiaru ostatecznego, jeszcze nie osiągnęło swej definitywnej postaci, jeszcze jest związane ze znakiem Krzyża, związane z ludźmi, którzy potrzebują Krzyża, żeby z jego pomocą dojść do chwały. Nie byłoby już żadnego "mimo to", gdyby ludzie, których ono dotyczy i pośród których jest obecne, nie byli grzesznikami potrzebującymi krytyki i kryzysu Krzyża. Właśnie absolutny charakter łaski implikuje niekompetencję i potrzebę krytyki u ludzi, których ona dotyczy".
3. Niestety Kościół utożsamia się często błędnie z władzami kościelnymi lub z kościelną biurokracją.
"Jest to duże nadużycie, które prowadzi do równie wygodnych, co kłamliwych wyników, a przede wszystkim do wyników, które nigdy nie dotyczą nas samych, lecz zawsze innych, i to jest podstawowa charakterystyczna cecha każdej złej krytyki, którą w różny sposób potępia cały Nowy Testament: "Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni" (Mt 7,1)".
Tymczasem Kościół jest to wspólnota wiernych, którzy wspólnie uczestniczą w świętych sakramentach. Nie można więc żadnej konkretnej osoby utożsamiać z Kościołem, choć każdy, w mniejszym lub większym stopniu, reprezentuje istotę Kościoła.
"Kto więc chce krytykować, ten musi sobie najpierw jasno uświadomić, co właściwie krytykuje i że nie można krytykować Kościoła, nie krytykując jednocześnie siebie samego. Krytyka Kościoła jako taka nie istnieje, lecz jest zawsze krytyką konkretnych osób lub struktur Kościoła, a takiej krytyce stale grozi niebezpieczeństwo, że będzie niepoważna, jeśli nie implikuje uważnej samokrytyki, uzasadnionej tym, że my sami, każdy na swój sposób, stanowimy cząstkę "słabości" Kościoła".
Konsekwencje praktyczne
1. "Krytyka nigdy nie powinna być (z zasady i w ogóle) lekkomyślna. Nie powinna taka być tym bardziej, im większa jest powaga i znaczenie krytykowanej rzeczywistości".
Dlatego krytyka powinna być tym rozważniejsza, im większa powaga krytykowanej rzeczywistości. Różne są stopnie ważności poszczególnych twierdzeń w Kościele.
"[K]azanie wikarego wymaga innego rodzaju aprobaty niż list pasterski biskupa, ten znowu innego niż oświadczenie papieskiej kongregacji, to z kolei innego niż papieski Syllabus, a ten innego niż dogmat. Tylko ten ostatni domaga się absolutnej aprobaty, a na innych stopniach możliwa jest w zasadzie krytyka, z tym że wymaga ona zrobienia tym głębszego rachunku sumienia, im poważniejsza jest sprawa, której dotyczy. Jeśli kazania wikarego poddaje się surowej krytyce i wszystko wie się lepiej, jest to raczej przejaw braku taktu i wykształcenia niż braku czci i wiary. Jeśli jednak potępia się z samej zasady papieskie encykliki, jest to bez wątpienia uchybienie czci wymaganej od wierzącego. Przystąpienie do krytyki może uzasadnić dopiero dokładna analiza, która jest gotowa najpierw poddać głębokiej krytyce samego siebie, przy czym zawsze należałoby sobie postawić pytanie, czy ta samokrytyka jest już wystarczająca i czy nie byłoby lepiej poddać siebie samego krytyce encykliki niż ją samemu krytykować".
2. Jeżeli jednak mimo wszystko uznaje się, że należy podjąć krytykę, to należy mieć na uwadze:
a) Czy krytyka nie będzie ze szkodą dla tych, którzy są słabi w wierze. Czy nie przyniesie ona więcej szkody niż pożytku.
b) Czy krytyka nie będzie usprawiedliwieniem dla niewiary tych, którzy są poza Kościołem.
c) "Trzeba mieć na względzie słabość własnej wiary. Każdy człowiek ma powody do nieufności względem samego siebie. Krytyka może łatwo powodować zgorzknienie i prowadzić do izolacji, co z kolei może zagrozić sile własnej wiary. Kościół powinien być przede wszystkim miejscem, gdzie każdy znajduje nie kontrowersje i zamęt powodowany nieustanną krytyką, lecz podstawowe postawy szacunku i posłuszeństwa, w którym uczy się nie tylko mówienia, ale także słuchania i pokładania ufności nie w tym, co sam stworzył, ale w tym, co otrzymał w darze. Nadmiar krytyki może tę zasadniczą postawę, jaką jest postawa wiary, i tym samym rdzeń chrześcijańskiej egzystencji w ogóle narazić na osłabienie, a w końcu zniszczyć".
3. Mimo tych ograniczeń przyjąć należy, że prawda jest ważniejsza od pożyteczności.
"Przytoczone przed chwilą ograniczenia nie mogą i nie powinny prowadzić do tego, żeby w końcu element profetyczny został w Kościele całkowicie wyciszony. Ich sens polega jedynie na włączaniu go w tkanki Ciała Jezusa Chrystusa, w którym prawo prawdy obowiązuje tak samo jak prawo miłości".
I na koniec:
"[Kościół] zawsze potrzebuje odpowiedzialnego myślenia tych, którzy są jego członkami, którzy nie krytykują, by wykazać swoją inteligencję, nie krytykują, gdyż odeszli od ducha aprobaty, lecz krytykują, gdyż chcą budować. Oczywista powinna być przy tym także świadomość istniejących tutaj granic własnego zadania. Zadaniem wiernego świeckiego będzie nie tyle krytykowanie na specyficznie teologicznych obszarach, ile raczej odpowiedzialne, swobodne i krytyczne współmyślenie na różnych polach relacji Kościoła do świata. Tutaj może on i powinien przez to współmyślenie i krytykę, odpowiednio do posiadanych kompetencji, uzupełniać częste niedoinformowanie Kościoła i tym samym w krytyce zauważać własne rzeczywiste, pozytywne zadanie w Kościele, nawet jeśli przez osoby pełniące urzędy nie jest to rozumiane bez zastrzeżeń".
pytam jako znany papista
a wymiar konkretu widzialnego i namacalnego jest jakiś?
czy tylko krzyż?
[pytanie niezaczepne] Czy aby na pewno chodzi Koledze o krytykę Kościoła a nie o krytykę papieża? [/pytanie niezaczepne]
a pytałem "poza liturgią", jest coś?
to jakaś nowa fizyka?
Sens niezmiernie rozciągliwy. Niemal drogowskaz.
Na pewno. Np. wrzutki na temat biskupów też mnie ruszają, choć w mniejszym stopniu.
Choćby osoba papieża jest widzialnym znakiem jedności. A w życiu codziennym? Myślę, że jest to już kwestia konkretnych wspólnot lokalnych różnie to wygląda. A tak prawdę mówiąc to nie wiem. Przepiszę koledze odnośny fragment. Najpierw papa Ratzinger pisze, że Kościół to communio sanctorum, co znaczy po pierwsze communio sacramentorum - wspólne uczestniczenie w sakramentach, a później pisze tak:
"następnie oznacza jednak także communio sanctorum hominum (= fidelium), czyli wspólnotę wiernych, tych wszystkich ludzi, którzy uświęcają się przez wspólne uczestnictwo w słowie i rzeczywistości Chrystusa i w ten sposób - przez wiarę i chrzest - są członkami Kościoła Boga. Pozycje i zadania poszczególnych członków communio sanctorum są oczywiście różne..."
I jak ci się podoba ten pogląd celniku Mateuszu?
Zasada ogólna.
"następnie oznacza jednak także communio sanctorum hominum (= fidelium), czyli wspólnotę wiernych, tych wszystkich ludzi, którzy uświęcają się przez wspólne uczestnictwo w słowie i rzeczywistości Chrystusa i w ten sposób - przez wiarę i chrzest - są członkami Kościoła Boga. Pozycje i zadania poszczególnych członków communio sanctorum są oczywiście różne..."
"pozycje i zadania członków"?
to ja odpowiem x. Ratzingerowi cytatem z x. Ratxingera:
"Niestety Kościół utożsamia się często błędnie z władzami kościelnymi lub z kościelną biurokracją"
to jakaś nowa fizyka?
To Kościół Zachodni zdecydował że będzie precyzyjnie opisywał co jest a co nie jest moralne. Kościół Wschidni pozwala sobie na większą swobodę.
Gdzie?
To złamanie wszelkich praw kanonicznych!
Podczas mszy świętej kazanie = homilia, a ta jest częścią liturgii i może być wygłoszona tylko przez osobę wyświęconą.
A tu jeszcze heretyk! Toż to zgorszenie wiernych!
==
OWMR
Ogólny Wstęp do Mszału Rzymskiego
"66. Homilię winien z zasady wygłosić kapłan celebrujący.
Może on ją zlecić kapłanowi koncelebrującemu lub niekiedy, zależnie od okoliczności, także diakonowi,
nigdy zaś osobie świeckiej."
Przypis do tego punktu głosi:
"Por. KPK, kan. 767 § 1; Papieska Komisji ds. interpretacji tekstów prawnych, odpowiedź na wątpliwość odnośnie do kan. 767 § 1: AAS 79 (1987) 1249; Instrukcja międzydykasterialna o pewnych kwestiach dotyczących współpracy wiernych świeckich z posługiwaniem kapłanów, Ecclesiae de mysterio, 15 sierpnia 1997, art. 3: AAS 89 (1997) 864."
===
Do poczytania (część druga).
INSTRUKCJA O NIEKTÓRYCH KWESTIACH DOTYCZĄCYCH WSPÓŁPRACY WIERNYCH ŚWIECKICH W MINISTERIALNEJ POSŁUDZE KAPŁANÓW
Ojciec Święty zatwierdził w formie specjalnej niniejszą Instrukcję, nakazując jej opublikowanie.
Watykan, 15 sierpnia 1997 r.,
Kongregacja ds. Duchowieństwa
Abp DARÍO CASTRILLÓN HOYOS, proprefekt
ABP CRESCENZIO SEPE, sekretarz
Papieska Rada ds. Świeckich
Abp JAMES FRANCIS STAFFORD, przewodniczący
BP STANISłAW RYŁKO, sekretarz
Kongregacja Nauki Wiary
Kard. JOSEPH RATZINGER, prefekt
ABP TARCISIO BERTONE SDB, sekretarz
Artykuły 2 i 3
+
*
"Podstawą tronu Bożego są sprawiedliwość i prawo; przed Nim kroczą łaska i wierność."
Księga Psalmów 89:15 / Biblia Tysiąclecia
Problem jest i to duży, ale trzeba uważać, by nie zastosować lekarstwa, które będzie gorsze niż sama choroba...
problemem byłoby gdyby kochali wdzięki kolegów i tak sobie wyobrażali życie w celibacie...
1. Mamy kilka podejść do istoty chrześcijaństwa: jurystyczny (dawniej na zachodzie), prawosławny (na wschodzie i dawnych kościołach, np. monofizyckich), oraz oparty na ekstazach i charyzmatach (reprezentowany przez dużą część denominacji protestanckich, jak i współczesnych tendencjach w katolicyzmie) - taki podział wydaje mi się najprostszy.
2. Ewolucja herezji i jej przenikanie do obecnego Kościoła, Kościołów (wbrew pozorom ortodoksi są strasznie podzieleni i wyzywają się od heretyków, trzeba tylko wejść na ich strony). Dla mnie pytania wywoływane w pierwszych wiekach i później są nadal zasadne, choć pozornie rozwiązane, jak np. donatyści, zastrzeżenia co do SV1, no dużo do wymieniania.
3. Historia papiestwa też mocno zastanawia. Dlatego byłem sceptyczny zarówno wobec tradsów, którzy najczęściej widzą Kościół tylko od Soboru Trydenckiego do SV2, oraz neonów z ich dziwacznym kultem papieży i nowostek, np. pop-kościelnych spotkań z JP2. A przecież by być papistą trzeba się zmierzyć z herezjami papieży, synodem trupim, itd.
W konsekwencji powyższych punktów uważam, za prawie pewnik, iż Rzym był i jest apokaliptyczną wielką nierządnicą. Jednocześnie Kościół jest Mistycznym Ciałem Chrystusa. Nie obowiązuje tu tradycyjna logika dwuwartościowa, dopuszczalna jest ambiwalencja. Wydaje mi się, że czas musi się dopełnić i jakaś wielka herezja wypełni łono Kościoła. Tylko kiedy? Patrząc na to historycznie, często wydawało się, że to już ten czas. Zastanawiam się, gdzie jest granica, w duszy każdego z nas, po której przekroczeniu przestaniemy identyfikować się ze wspólnotą? Właściwie trudno się dziwić apokaliptycznym wizjom Savonaroli, problem w tym byśmy sami się podobnie nie pomylili. Dlatego chyba pozostaje praca w milczeniu oraz nieustanna modlitwa.
po przyjęciu Komunii Świętej póki nie nagrzeszymy,
Życie Boże w nas trwa i nie potrzeba nowych "dawek"
tu się nic nie "zużywa", to nie paliwo
jesteśmy wszczepieni w jedno Mistyczne Ciało - na Mszy Świętej wystarczy, że kapłan przyjmuje
Święta Hostia, Ciało Pańskie to nie suplement