Nie, no idzie otto, by rozruszać możliwie najwięcej mięśni (pływanie= optimum). Stanie przy garach niekuniecznie to umożliwia, ogród i działka - już tak.
Podrzuciłem temat (bez informowania dlaczego mnie zainteresował) zajmującej się mną pani rehabilitantce/fizjoterapeutce i referuję czego się dowiedziałem:
Związek samopoczucia i aktywności fizycznej jest bardzo złożony i - w największym uproszczeniu - trzeba brać pod uwagę kilka podstawowych, przenikających się, aspektów:
1) związek samopoczucia ze świadomością możliwości lub ograniczeń związanych z poziomem "wysportowania": np. świadomość, że na drugie piętro nie wyjdzie się bez zadyszki a wyjście po zakupy to niemal wyprawa długofalowo działa bardzo deprymująco. Z kolei papowa wydolności na skutek podjętych ćwiczeń "sama z siebie" wpływa na poprawę samopoczucia.
2) poprawa systemu natlenienia organizmu. Regularny wysiłek fizyczny poprawia skuteczność systemu oddechowego, układu krążenia, podnosi także poziom mioglobiny w mięśniach i w ogóle sprawia, że organizm jest lepiej dotleniony. A to wpływa na efektywność pracy praktycznie wszystkich organów - od mózgu po wątrobę żołądek, gruczoły dokrewne, a nawet nerki. A sprawniej funkcjonujący organizm generuje mniej "sygnałów o kłopotach" co odbija się na samopoczuciu..
3) wydzielanie endorfin, serotoniny i dopaminy. Powyższe hormony to neuroprzekaźniki o szerokim spektrum działania (serotonina i dopamina), których niedobór może powodować m. in zaburzenia "układu nagrody" (dopamina) czy "stany depresyjne" (serotonina). Endorfiny z kolei to "hormony szczęścia" powodujące nawet stany euforyczne i naturalne "pain killery". Wszystkie te hormony są intensywnie wydzielane przy wysiłku fizycznym. 4) ćwiczenia mogą spowodować ustanie, lub zmniejszenie dolegliwości (np. bólów układu kostno stawowego) co też wiąże się z samopoczuciem.
Zatem podstawowe pytanie, jakie trzeba sobie postawić dotyczy tego, który mechanizm w danym przypadku jest najważniejszy i aktywność fizyczną dobrać do niego i własnego poziomu sprawności. Najbardziej uniwersalne są kwestie 2 i 3. I w nich najlepiej sprawdzają się wszelkiego rodzaju "ćwiczenia aerobowe" czy "kardio" - a więc biegi, marszobiegi czy nawet marsze albo nordic-walking, jazda na rowerze itp. (ważne żeby tętno podnieść do ponad 50% maksymalnego - w intrnecie są wzory na obliczanie, ale podobno lepiej to skonsultować z jakimś fachowcem). Efekty długoterminowe zaczną się podobno pojawiać już po kilku tygodniach. Podobno specyficzną pułapką na ćwiczących są wyrzuty endorfin - jako "znieczulacze" są uwalniane, gdy organizm jest "wyżyłowany" i często dają natychmiastowego euforycznego "kopa", który potem się chce powtarzać. Jednak z punktu widzenie długoterminowej regulacji neuroprzekaźników efekt takich działań jest słaby, a w pewnych warunkach wręcz przeciwskuteczny. Zatem lepszy dłuższy umiarkowany wysiłek niż "pójście na wyczyn".
Zagadnąłem też o jogę i usłyszałem coś co mnie kompletnie zaskoczyło. Otóż wg pani rehabilitantki joga to w naszych warunkach wcale nie jest "samo zdrowie" - od pewnego poziomu bowiem pozycje powodują (czysto mechaniczne) przyblokowanie dopływu krwi do niektórych organów co negatywnie wpływa na ich pracę. Do tego typowym problemem adeptek jogi mają być wadliwe krzywizny kręgosłupa - głównie w lordozie lędźwiowej. Ta szkodliwość wynikać ma z dwu powodów: Po pierwsze instruktorzy nie bardzo znają się na funkcjonowaniu ciała i nie potrafią odpowiednio dobrać ćwiczeń i ich sekwencji (a to podobno też ważne). Druga kwestia jest bardziej "systemowa" - joga została stworzona i rozwijana dla ludzi prowadzących zupełnie inny tryb aktywności niż my teraz. I "Co było dobre dla hindusa pracującego cały dzień na roli , czy w inny sposób fizycznie, niekoniecznie posłuży człowiekowi pracującemu przy biurku". Wygląda zatem na to, że joga to kiepski pomysł nie tylko z powodu zagrożeń duchowych....
"najlepiej sprawdzają się wszelkiego rodzaju "ćwiczenia aerobowe" czy "kardio" - a więc biegi, marszobiegi czy nawet marsze albo nordic-walking, jazda na rowerze itp. "
i pływanie.
Naprawde warto pamietac o tym sporcie, bo nie obciąza stawów, a angażuje wszystkie miesnie. Chcesz cwiczen abs, prosze bardzo: delfin (tak, wiem ze nieliczni potrafią delfinem, niemniej podczas wynoszenia w tym stylu brzuch pracuje mocno, dlatego wspominam),kraul, plywanie z deską. Nogi trenujesz z deską i płetwami, miesnie grzbietu- delfin, pływanie na brzuchu z deską, ręce wzmacniasz plywając z "łapkami", itd, itp. różne wariacje. No i last but not least: zwiekszenie pojemności pluc, wydolnosci tlenowej. Wszystko w ramach tak modnego dziś "zrównoważonego rozwoju"
Koszty stałe to, wiadomo, koszty wejsciowek na basen. W wiekszych miastach czasami ocierające sie o zdzierstwo. Przy regularnym plywaniu mogą byc znaczne. To jedyny minus-minusik.
uhrr napisal(a): Koszty stałe to, wiadomo, koszty wejsciowek na basen. W wiekszych miastach czasami ocierające sie o zdzierstwo. Przy regularnym plywaniu mogą byc znaczne. To jedyny minus-minusik.
Przy regularnym pływaniu to trzeba się po prostu dobrze rozejrzeć. W Warszawie z kartą dużej rodziny można na niektórych basenach w weekendy pływać za 5 zł/godz, w tygodniu za 9 zł/godz. A na SGGW z karnetem (trzeba z góry wyłożyć) 12 zł/godz. Plus bonusy za większe doładowanie karnetu. Oczywiście są i takie po 26 zł/godz.
natenczas napisal(a): Pilates. Zdaje się nie otwiera czakramów i innych diabłów. Tyle że zajęcia z instruktorami są chyba mocno sfeminizowane, więc nie wiem czy normalnemu chłopu wypada.
natenczas napisal(a): Pilates. Zdaje się nie otwiera czakramów i innych diabłów. Tyle że zajęcia z instruktorami są chyba mocno sfeminizowane, więc nie wiem czy normalnemu chłopu wypada.
e, pilates NIE MA NIC wspólnego wogóle ze Wschodem wymyślił to lekarz fizjoterapeuta dla połamanych pacjentów męska rzecz jak najbardziej, bo chodziko o to, by nie schodząc ze szpitalnego łóżka ćwiczyć siłę (czyli również zdrowieć)
co nie wyklycza przejęcia pilates przez róžne jogonistyczne trenerki...
co prawda Józef Pilates (1888 - 1966) w młodości studiował yogę, ale jako gimnastyk pod względem fizyki/ ćwiczeń fizycznych, które potem wykorzystywał w rechabilitacji żołnierzy podczas IWŚ,
swoje ćwiczenia nazwał "Contrology", a nazwę "Pilates" nadała dopiero jego kontynuatorka i opatentowała w 1988 roku dopiero pani Krzyżanowska (od nazwiska) ponieważ wielu uczniów Józefa Pilatesa kontynuowało jego system ćwiczeń, a ta tancerka "miała nosa" do interesów....
W każdym razie mała żonka przez rok intensywnie ćwiczyła kiedyś i od trzech lat chce wrócić, a jej ojciec, górnik przestał się z tych 'babskich' ćwiczeń śmiać, kiedy nie potrafił ich wykonać (siłowo)
Psa nie mam, ale przez poprzednie 5 dni mieszkałem z Małżonką na działce, a że trzeba tam palić w piecu, więc parę razy dziennie rąbałem drewno. Czuję się odprężony i prężny :-)
Jeśli joga powoduje zwiększone zainteresowanie adepta hinduizmem to oczywiście należy bardzo uważać, podobnie jak aikido, tai chi - shintoizmem, lamaizmem czy też jakimiś ich demonicznymi (jeszcze bardziej) mutacjami.
Ale trudno przypuszczać by same, czyste i "odideologizowane" intensywne ćwiczenia rozciągające prowadziły do jakiś uwikłań, bo wówczas np. trenujący gimnastykę artystyczną, sportową lub nawet pewne formy tańca i jazdy figurowej na lodzie doświadczaliby niejako "z automatu" duchowych opresji.
Nie każda aktywność fizyczna była tworzona w celu duchowym, jak joga. Rebe Tekieli mówi że taichi to taniec na cześć demona. Jak przypuszczam to że joga nie niesie jakichś wielkich spustoszeń zawdzięczamy głównie niekompetencjii nauczycieli, znaczy nikt poza prawdziwymi joginami nie kuma tego po prostu.
Trochę śmieszą mnie te dywagacje to tak jakby ostrzegać przed bieganiem bo można doświadczyć "runners high" A to stan ekstatyczny mający pozory duchowego przeżycia i uzależnia i sprawia, że kolana się niszczo.
Ja na przykład lubię sobie przyćpać zjazd w kierunku Targowiska na DK 94 na rowerze szosowym i jest to jedna z najprzyjemniejszych rzeczy jakie robiłam w życiu. Ryzyko jest owszem, jazda powyżej 50kmh jest ryzykowna po prostu, no ale....wszyscy wiedzą, że fascynacja prędkością to opętanie demoniczne!!!
Przemko napisal(a): Nie każda aktywność fizyczna była tworzona w celu duchowym, jak joga. Rebe Tekieli mówi że taichi to taniec na cześć demona. Jak przypuszczam to że joga nie niesie jakichś wielkich spustoszeń zawdzięczamy głównie niekompetencjii nauczycieli, znaczy nikt poza prawdziwymi joginami nie kuma tego po prostu.
Tajiczi powstało w celu duchowym na cześć demona? Pierwsze słyszę. Inna rzecz, że naukowcy słabo się zajmują mniemanym efektami duchowymi czy wyglądających nienaturalnie zdolności. Cała otoczka "duchowa" jaka powstała wokoło tego raczej szkodzi podejmowaniu tematu przez nuki ścisłe.
Przemko napisal(a): Nie każda aktywność fizyczna była tworzona w celu duchowym, jak joga. Rebe Tekieli mówi że taichi to taniec na cześć demona. Jak przypuszczam to że joga nie niesie jakichś wielkich spustoszeń zawdzięczamy głównie niekompetencjii nauczycieli, znaczy nikt poza prawdziwymi joginami nie kuma tego po prostu.
Tajiczi powstało w celu duchowym na cześć demona? Pierwsze słyszę.
I co, wywarła na koledze ta wiedza jakieś wrażenie? Pogoglał trochę czy spłynęło?
Komentarz
Niby zalecają tę metodę w ramach rehabilitacji przede wszystkim przy schorzeniach kręgosłupa, ale kto ich obecnie nie ma? Nie wymaga nadzwyczajnego sprzętu ani miejsca.
Daję radę:
metoda McKenziego
https://www.poradnikzdrowie.pl/regeneracja/rehabilitacja/metoda-mckenziego-na-bol-kregoslupa-na-czym-polega-metoda-mckenziego-aa-42UD-9vkP-21Xr.html
*
"Podstawą tronu Bożego są sprawiedliwość i prawo; przed Nim kroczą łaska i wierność."
Księga Psalmów 89:15 / Biblia Tysiąclecia
Związek samopoczucia i aktywności fizycznej jest bardzo złożony i - w największym uproszczeniu - trzeba brać pod uwagę kilka podstawowych, przenikających się, aspektów:
1) związek samopoczucia ze świadomością możliwości lub ograniczeń związanych z poziomem "wysportowania": np. świadomość, że na drugie piętro nie wyjdzie się bez zadyszki a wyjście po zakupy to niemal wyprawa długofalowo działa bardzo deprymująco. Z kolei papowa wydolności na skutek podjętych ćwiczeń "sama z siebie" wpływa na poprawę samopoczucia.
2) poprawa systemu natlenienia organizmu. Regularny wysiłek fizyczny poprawia skuteczność systemu oddechowego, układu krążenia, podnosi także poziom mioglobiny w mięśniach i w ogóle sprawia, że organizm jest lepiej dotleniony. A to wpływa na efektywność pracy praktycznie wszystkich organów - od mózgu po wątrobę żołądek, gruczoły dokrewne, a nawet nerki. A sprawniej funkcjonujący organizm generuje mniej "sygnałów o kłopotach" co odbija się na samopoczuciu..
3) wydzielanie endorfin, serotoniny i dopaminy. Powyższe hormony to neuroprzekaźniki o szerokim spektrum działania (serotonina i dopamina), których niedobór może powodować m. in zaburzenia "układu nagrody" (dopamina) czy "stany depresyjne" (serotonina). Endorfiny z kolei to "hormony szczęścia" powodujące nawet stany euforyczne i naturalne "pain killery". Wszystkie te hormony są intensywnie wydzielane przy wysiłku fizycznym.
4) ćwiczenia mogą spowodować ustanie, lub zmniejszenie dolegliwości (np. bólów układu kostno stawowego) co też wiąże się z samopoczuciem.
Zatem podstawowe pytanie, jakie trzeba sobie postawić dotyczy tego, który mechanizm w danym przypadku jest najważniejszy i aktywność fizyczną dobrać do niego i własnego poziomu sprawności. Najbardziej uniwersalne są kwestie 2 i 3. I w nich najlepiej sprawdzają się wszelkiego rodzaju "ćwiczenia aerobowe" czy "kardio" - a więc biegi, marszobiegi czy nawet marsze albo nordic-walking, jazda na rowerze itp. (ważne żeby tętno podnieść do ponad 50% maksymalnego - w intrnecie są wzory na obliczanie, ale podobno lepiej to skonsultować z jakimś fachowcem). Efekty długoterminowe zaczną się podobno pojawiać już po kilku tygodniach. Podobno specyficzną pułapką na ćwiczących są wyrzuty endorfin - jako "znieczulacze" są uwalniane, gdy organizm jest "wyżyłowany" i często dają natychmiastowego euforycznego "kopa", który potem się chce powtarzać. Jednak z punktu widzenie długoterminowej regulacji neuroprzekaźników efekt takich działań jest słaby, a w pewnych warunkach wręcz przeciwskuteczny.
Zatem lepszy dłuższy umiarkowany wysiłek niż "pójście na wyczyn".
Zagadnąłem też o jogę i usłyszałem coś co mnie kompletnie zaskoczyło. Otóż wg pani rehabilitantki joga to w naszych warunkach wcale nie jest "samo zdrowie" - od pewnego poziomu bowiem pozycje powodują (czysto mechaniczne) przyblokowanie dopływu krwi do niektórych organów co negatywnie wpływa na ich pracę. Do tego typowym problemem adeptek jogi mają być wadliwe krzywizny kręgosłupa - głównie w lordozie lędźwiowej. Ta szkodliwość wynikać ma z dwu powodów: Po pierwsze instruktorzy nie bardzo znają się na funkcjonowaniu ciała i nie potrafią odpowiednio dobrać ćwiczeń i ich sekwencji (a to podobno też ważne). Druga kwestia jest bardziej "systemowa" - joga została stworzona i rozwijana dla ludzi prowadzących zupełnie inny tryb aktywności niż my teraz. I "Co było dobre dla hindusa pracującego cały dzień na roli , czy w inny sposób fizycznie, niekoniecznie posłuży człowiekowi pracującemu przy biurku". Wygląda zatem na to, że joga to kiepski pomysł nie tylko z powodu zagrożeń duchowych....
dzieki!
i pływanie.
Naprawde warto pamietac o tym sporcie, bo nie obciąza stawów, a angażuje wszystkie miesnie. Chcesz cwiczen abs, prosze bardzo: delfin (tak, wiem ze nieliczni potrafią delfinem, niemniej podczas wynoszenia w tym stylu brzuch pracuje mocno, dlatego wspominam),kraul, plywanie z deską. Nogi trenujesz z deską i płetwami, miesnie grzbietu- delfin, pływanie na brzuchu z deską, ręce wzmacniasz plywając z "łapkami", itd, itp. różne wariacje.
No i last but not least: zwiekszenie pojemności pluc, wydolnosci tlenowej.
Wszystko w ramach tak modnego dziś "zrównoważonego rozwoju"
Koszty stałe to, wiadomo, koszty wejsciowek na basen. W wiekszych miastach czasami ocierające sie o zdzierstwo. Przy regularnym plywaniu mogą byc znaczne. To jedyny minus-minusik.
A na SGGW z karnetem (trzeba z góry wyłożyć) 12 zł/godz. Plus bonusy za większe doładowanie karnetu.
Oczywiście są i takie po 26 zł/godz.
wymyślił to lekarz fizjoterapeuta dla połamanych pacjentów
męska rzecz jak najbardziej, bo chodziko o to, by nie schodząc ze szpitalnego łóżka ćwiczyć siłę (czyli również zdrowieć)
co nie wyklycza przejęcia pilates przez róžne jogonistyczne trenerki...
co prawda Józef Pilates (1888 - 1966) w młodości studiował yogę, ale jako gimnastyk pod względem fizyki/ ćwiczeń fizycznych, które potem wykorzystywał w rechabilitacji żołnierzy podczas IWŚ,
swoje ćwiczenia nazwał "Contrology", a nazwę "Pilates" nadała dopiero jego kontynuatorka i opatentowała w 1988 roku dopiero pani Krzyżanowska (od nazwiska) ponieważ wielu uczniów Józefa Pilatesa kontynuowało jego system ćwiczeń, a ta tancerka "miała nosa" do interesów....
W każdym razie mała żonka przez rok intensywnie ćwiczyła kiedyś i od trzech lat chce wrócić, a jej ojciec, górnik przestał się z tych 'babskich' ćwiczeń śmiać, kiedy nie potrafił ich wykonać (siłowo)
Domniemuję, że w czasie rąbania drwa czasu na rozważania nad demonologią jogi i pilatesa nie było.
Ale trudno przypuszczać by same, czyste i "odideologizowane" intensywne ćwiczenia rozciągające prowadziły do jakiś uwikłań, bo wówczas np. trenujący gimnastykę artystyczną, sportową lub nawet pewne formy tańca i jazdy figurowej na lodzie doświadczaliby niejako "z automatu" duchowych opresji.
Ja na przykład lubię sobie przyćpać zjazd w kierunku Targowiska na DK 94 na rowerze szosowym i jest to jedna z najprzyjemniejszych rzeczy jakie robiłam w życiu. Ryzyko jest owszem, jazda powyżej 50kmh jest ryzykowna po prostu, no ale....wszyscy wiedzą, że fascynacja prędkością to opętanie demoniczne!!!
Było wykazane na fR.
Co prawda w sprawie tańców damsko-męskich, ale exra polować można.
Jak powiedział pewien rabin
wszystko jest dozwolone poza staniem na stojąco, bo możecie zacząć tańczyć!
Inna rzecz, że naukowcy słabo się zajmują mniemanym efektami duchowymi czy wyglądających nienaturalnie zdolności. Cała otoczka "duchowa" jaka powstała wokoło tego raczej szkodzi podejmowaniu tematu przez nuki ścisłe.