Jorge, a Mitsubishi? Bo taki mam, ale bardzo mało używałem póki co.
A ludzie którzy u nas w biurze instalowali zachwalali Gree, że tanie a różnice ciężko zauważyć. Póki co już 3-4 lata chodzą 4 jednostki (i chyba 1 zewn. na dachu) i bez usterek.
Odnośnie kolegów proponujący współpracę, bo dopiero zobaczyłem te wpisy. Zrobiłem gigantyczną (jak na skalę mojej działalności) rozpierduchę w firmach, której mogę nie przeżyć. Nie było wyjścia, firmy usługowe w Polsce, albo dokonają radykalnej zmiany i wejdą szczebel wyżej, albo poznikają z rynku procesie dramatycznie bolesnej i długiej agonii. W każdym razie nie jest to teraz dobry okres dla mnie na nawiązywanie współpracy.
Taka ciekawostka. Nauczyliśmy się, my prowincjonalni biznesmeni (i chodzi mi o całą Polskę, naprawdę jeżeli chodzi o świadomość to jesteśmy peryferiami świata) radzić sobie z kryzysem. Ale nikt nie nauczył się, ani nie wyszkolił jak sobie radzić w okresie prosperity. W wielu aspektach jest to trudniejsze niż kiedy rynek jest słaby. Dzisiejsze problemy firm budowlanych właśnie obnażyła dobra koniunktura. Życie na petardzie i wiecznym gaszeniu pożarów w kryzysie dobrze wychodzi. Tylko wtedy ...
polmisiek napisal(a): Jorge, a Mitsubishi? Bo taki mam, ale bardzo mało używałem póki co.
A ludzie którzy u nas w biurze instalowali zachwalali Gree, że tanie a różnice ciężko zauważyć. Póki co już 3-4 lata chodzą 4 jednostki (i chyba 1 zewn. na dachu) i bez usterek.
Wszystkie japończyki OK. Daikin, Mitsubishi, Panasonic, Toshiba, Fujitsu, Hitachi. To wiem na pewno, w mojej branży. Ale chyba jest też tak, że wszystko co japońskie trzyma poziom. Takie mam przemyślenia po tygodniowej wizycie w Japonii, gdzie zobaczyłem trochę jak ich biznes działa od kuchni. Jakość to dla nich obowiązek, oczywistość a nie sposób na zdobycie klienta.
JORGE napisal(a): Odnośnie kolegów proponujący współpracę, bo dopiero zobaczyłem te wpisy. Zrobiłem gigantyczną (jak na skalę mojej działalności) rozpierduchę w firmach, której mogę nie przeżyć. Nie było wyjścia, firmy usługowe w Polsce, albo dokonają radykalnej zmiany i wejdą szczebel wyżej, albo poznikają z rynku procesie dramatycznie bolesnej i długiej agonii. W każdym razie nie jest to teraz dobry okres dla mnie na nawiązywanie współpracy.
Taka ciekawostka. Nauczyliśmy się, my prowincjonalni biznesmeni (i chodzi mi o całą Polskę, naprawdę jeżeli chodzi o świadomość to jesteśmy peryferiami świata) radzić sobie z kryzysem. Ale nikt nie nauczył się, ani nie wyszkolił jak sobie radzić w okresie prosperity. W wielu aspektach jest to trudniejsze niż kiedy rynek jest słaby. Dzisiejsze problemy firm budowlanych właśnie obnażyła dobra koniunktura. Życie na petardzie i wiecznym gaszeniu pożarów w kryzysie dobrze wychodzi. Tylko wtedy ...
To prawda. Ja wymiękłem w czasie prosperity. Teraz pracuję na etacie.
Dyzio_znowu napisal(a): To prawda. Ja wymiękłem w czasie prosperity. Teraz pracuję na etacie.
Gdybym znał siebie 20 lat temu, gdyby ktoś mnie przetestował, doradził, to nigdy bym własnego interesu nie założył. Nie mam odpowiedniego profilu.
I też o profil (tylko jeszcze inny) chodzi w przypadku szefów, właścicielu firm budowlanych, technicznych. Nieporozumienie polega na tym, że inżynierowie chcą pracować samym sobą, rozmawiać z urządzeniami, zmagać się z problemami technicznymi itp. Wsadzenie ich w zarządzanie ludźmi, kierowanie to jest poroniony pomysł, idzie to okropnie, destrukcyjnie dla wszystkich. Mam próbkę już całkiem dużą (bo akurat jestem powiązany z pewną osobą która ugrejduje firmy) nie ma praktycznie w ogólnie rozumianej budowlance ludzi z profilami liderskimi, predysponowanymi do zarządzania ludźmi ! Tak to się układa już podczas selekcji na studia, inżynierami stają się ludzie, którzy chcą i mają predyspozycje to bycia specjalistami w danej dziedzinie.
No dobra, jeżeli inżynierowie nie dają rady zarządzać to trzeba do kierowania na różnych szczeblach dać im menadżerów. No ale jak zarządzać firmą specjalistyczną, ludźmi specjalistami, bez podstawowej wiedzy technicznej ? I kółko się zamyka.
Szturmowiec.Rzplitej napisal(a): A nie jest jakimś rozwiązaniem zarząd, w którym prezesik jest z zawodu prezesem, a wiceprezesik - inżynierem?
W dużych firmach tak się dzieje. Tyle, że problem wszędzie jest na niższym szczeblu. Bo do sprawnego zarządzania potrzebni są świadomi majstrowie, kierownicy robót, dyrektorzy to ciągnie się od najniższego szczebla zarządzania. Zwracam uwagę, że duże firmy budowlane są skonstruowane jako aparat organizacyjno-naciskowy. Ich rola polega na pracach projektowo-organizacyjno-koordynujących. Całe mięsko to podwykonawcy, którzy składają się wyłącznie ze specjalistów. Powiem tak, gdyby nie kurewskie nastawienie dużych firm generalnego wykonawstwa to może by to jakoś działało. Problem był jednak taki, że współpracując z takimi firmami nie dało się zarobić, to wszystko kręciło się na granicy opłacalności.
I co się wydarzyło ? Dziś firmy, które posiadają własnych pracowników fizycznych mają na generalnych wyjebane. A jeżeli już się zdecydują na współpracę to olewają ten cały reżim korporacyjny. Jak nie to nie, roboty jest dużo. Czyli i tu mamy burdel. I się wszystko pięknie chwieje. A jeżeli dołożymy do tego jednak spadek dużych inwestycji budowlanych to zaraz może się okazać, że zaczną padać wielkie firmy generalnego wykonawstwa (właściwie to już się dzieje). A niech rynek mieszkaniowy jeszcze wyhamuje. Będzie wielkie pierdut, banki o tym wiedzą od dawana, dlatego branża budowlana nie jest kredytowana. To się musi wydarzyć, bo do dupy jest cała konstrukcja tego rynku.
Nie wiem, nie znam się. O upadaniu całego rynku słyszę od tysięcy lat. Wszyscy ci heneralni, co robią jakieś idiotyczne przetargi, w których wygrywa cwaniako-frajer, co daje zaniżoną cenę, w nadziei że potem renegocjuje. GDAKA, która daje niby dobre końtrakty, ale potem przy odbiorze każdego odcinka robi gównoburze o nic i odmawia zapłaty. Nożesz, panie kochanku, szlag mnie prosty trafia. Znajomy prezes powiada, że na wszystko, na każde zdarzenie, robi protokół i ma potem ileś segregatorów takiego bulszitu, jak znalazł w procesach o zapłatę albo o kary umowne. Ech. Chciałbym ażeby Tenkraj był odrobinę lepszy, tak? Idzie nowe prawo zamówień bublicznych. Okaże się za rok co się polepszy, a co się popiepszy. Kolega już poddawał te przepisy refleksji?
Jestem zwolennikiem dokumentowania ważnych rzeczy, doprecyzowania. Chociaż sam nienawidzę procesu sporządzania, ale uważam że trzeba. Problem w tym, że my kompletnie nie rozumiemy po co i dlaczego. I tworzymy dokumenty zbędne. Jeszcze raz podkreślam, my jako społeczeństwo za mało zastanawiamy się po co coś jest i dlaczego coś robimy. Trochę jak małpy działamy.
A co do nowej ustawy ? Jakoś mnie mało interesuje co w niej będzie. Problemami nie są ustawy, a kompletnie rozpieprzone działy zamówień w instytucjach państwowych. Świetne ustawy pomogą tylko trochę. Ale uwaga, uważam że idzie ku lepszemu. Podam przykład, jedna moich koleżanek architektów, po latach pracy jako projektant-prowadząca inwestycję w firmie prywatnej poszła pracować do działu inwestycji dużego szpitala. Dyrektor ściąga ludzi znających rynek od drugiej strony. Już przy pierwszej inwestycji jej parę działań na szybko spowoduje, że dobrze pójdzie cały proces. Przytomne działania przytomnych ludzi i będzie dobrze.
A wiesz dlaczego odeszła z firmy prywatnej do państwowej ? Bo miała dość burdelu i wiecznego palnika. Co ciekawe, to kolejna znana mi kobieta która rzuciła swój biznes, pracę u kogoś i poszła do państwówki. Żeby mieć spokojną pracę. Nie żeby się opieprzać, nie nie, one chcą pracować, robić sensowne rzeczy, ale nie w burdelu. W państwowej firmie nawet jak chaos to jednak spokojnie.
JORGE napisal(a): A wiesz dlaczego odeszła z firmy prywatnej do państwowej ? Bo miała dość burdelu i wiecznego palnika. Co ciekawe, to kolejna znana mi kobieta która rzuciła swój biznes, pracę u kogoś i poszła do państwówki. Żeby mieć spokojną pracę. Nie żeby się opieprzać, nie nie, one chcą pracować, robić sensowne rzeczy, ale nie w burdelu. W państwowej firmie nawet jak chaos to jednak spokojnie.
No Zachód, dojrzały Zachód normalnie. Pełna profeska ale napinać się to nie my. 8-16 i do domu. Life - work balance i takie tam pierdoły. W rzeczywistości programowy brak emocji i life - fun&leisure balance z naciskiem na fun. Tak zdycha Zachód. My też możemy. Bez pracy nie ma kołaczy. Bez napinki nie ma sukcesów. Jest wegetacja. Może być miła.
JORGE napisal(a): A wiesz dlaczego odeszła z firmy prywatnej do państwowej ? Bo miała dość burdelu i wiecznego palnika. Co ciekawe, to kolejna znana mi kobieta która rzuciła swój biznes, pracę u kogoś i poszła do państwówki. Żeby mieć spokojną pracę. Nie żeby się opieprzać, nie nie, one chcą pracować, robić sensowne rzeczy, ale nie w burdelu. W państwowej firmie nawet jak chaos to jednak spokojnie.
No Zachód, dojrzały Zachód normalnie. Pełna profeska ale napinać się to nie my. 8-16 i do domu. Life - work balance i takie tam pierdoły. W rzeczywistości programowy brak emocji i life - fun&leisure balance z naciskiem na fun. Tak zdycha Zachód. My też możemy. Bez pracy nie ma kołaczy. Bez napinki nie ma sukcesów. Jest wegetacja. Może być miła.
Rafał napisal(a): No Zachód, dojrzały Zachód normalnie. Pełna profeska ale napinać się to nie my. 8-16 i do domu. Life - work balance i takie tam pierdoły. W rzeczywistości programowy brak emocji i life - fun&leisure balance z naciskiem na fun. Tak zdycha Zachód. My też możemy. Bez pracy nie ma kołaczy. Bez napinki nie ma sukcesów. Jest wegetacja. Może być miła.
No jasne, podstawa to biegać od rana do nocy. Oooo dobry pracownik, pracowity taki. A z resztą, dorobiłeś sobie coś sobie w głowie, ja nie o tym pisałem.
Tak podstawa to starać się i pracować na pograniczu możliwości. Nie mylić wyłącznie z pracą zawodową. Pracować zawodowo też ale przede wszystkim pracować nad sobą i dla innych.
Kolega podał przykład, a ja skomentowałem. Oczywiście że to mój komentarz i skomentowałem po swojemu a nie po kolegowemu.
Problem polega jednak na tym, że twój komentarz nie dotyczył sytuacji które opisałem. Dorobiłeś sobie w głowie, że o jakieś life-work balance chodzi i tam takie. Wcale nie.
Większość firm małych i średnich to okropne miejsca do pracy. Poziom frustracji pracowników (co ciekawe i szefów, właścicieli) jest tam zdecydowanie większy niż w korpo. Bardzo słabo też się ludzie tam rozwijają, no chyba że przez rozwój rozumiemy rozpoznanie bojem, rzucanie na głęboką wodę, radź sobie sam itp. Wcale się nie dziwie ludziom, że wchodząc w wiek ekspercki (40-45 lat) szukają stabilności i przewidywalności w pracy. Bo ile mam kurwa biegać ? Firmy państwowe dają, mimo swojej bezwładności, jednak jakiś reżim, porządek, struktury. Oczywiście nie ma niczego lepszego dla pracownika niż dobrze zorganizowana firma prywatna, ale jeżeli na rynku takich mało, to lepszy jest już państwowy etat. Do tego dochodzi przesąd o korporacjach, że tam to człowiek dojadą, co jeszcze mocniej zawęża możliwość sensownej zmiany.
Będę to przypominał za każdym razem, nie ma niczego bardziej destrukcyjnego zawodowo dla człowieka jak własny interes w skali większej niż 2-3 pracowników, kiedy nie ma się predyspozycji i wiedzy z zakresu zarządzania. Jeżeli ludzie przekraczają pewien pułap zaczynają rozpieprzać życie sobie i pracownikom. Chcieli robić na własnym to co lubią i potrafią, a wychodzi że użerają się z pracownikami i zajmują się tysiącem problemów niezwiązanych z mięskiem i nienawidzą tego. A jeszcze uważają, że wszystko potrafią najlepiej zrobić, przepis na horror gwarantowany.
Generalnie własny interes to jest pieprzony mit. Tak jak ta przedsiębiorczość, która gówno znaczy i mi się kojarzy z klasycznym radzeniem sobie. Jest pewien typ ludzi ogarniętych, w takim stylu bazarowo-załatwiackim i wtedy się wydaje, że o, są predyspozycje. Ale do czego, do szmuglowania chyba i handelku fajkami.
Mi się mózg zaprogramował w ten sposób, że gdziekolwiek jestem zbieram dane i przyglądam się interesom. Czy to małym sklepiku spożywczym niedaleko mnie, czy w knajpie jedzeniowej gdzie się stołuję, czy u znajomej dentystki, która sobie zbudowała zespół kilkunastu pracowników, czy u fryzjera, rozmawiam z ludźmi o ich pracy. Obserwuję też otoczenie, co jak wygląda, jakie są nawyki, procesy, procedury itp. Bardzo dużo można zobaczyć, szczególnie kiedy wizyty/rozmowy są cykliczne. Cały czas też staram się wyciągać info na stopie zawodowej, od dostawców, partnerów, klientów.
Wniosek mam jeden - w naszym interesie jest, żeby kapitalistyczna gospodarka globalna się rozpieprzyła. Nie potrafimy się zorganizować już od skali mikro i średniej, o dużych firmach nie wspominając. Jesteśmy relatywnie bystrzy, pomysłowi i ogólnie ogarnięci, dlatego utrzymujemy się na powierzchni, ale pewnego poziomu nie przeskoczymy. Naszą domeną jest kryzys, improwizacja, działanie pod presją, wykonywanie ( i to z sukcesem) misji niemożliwych. Idą dobre czasy dla nas.
Przy całej ułomności analogii - wyobrażacie sobie dzisiejsze armie, oddziały z(dez)organizowane jak biznesiki w stylu opisanym przez Jorge? Podobno gdzie zaczyna się wojsko, kończy się logika; kto pracował w korpo ten się w cyrku nie śmieje. A jednak zwyciężają biurokratyczne armie i korporacje z rozpisanymi procesami. PiS moim zdaniem wygrywa między innymi dlatego, że jest już czymś w stylu maszyny, korporacji, łącznie z knuciem panów wiceprezesów i walką o stołki dyrektorskie.
JORGE napisal(a): A wiesz dlaczego odeszła z firmy prywatnej do państwowej ? Bo miała dość burdelu i wiecznego palnika. Co ciekawe, to kolejna znana mi kobieta która rzuciła swój biznes, pracę u kogoś i poszła do państwówki. Żeby mieć spokojną pracę. Nie żeby się opieprzać, nie nie, one chcą pracować, robić sensowne rzeczy, ale nie w burdelu. W państwowej firmie nawet jak chaos to jednak spokojnie.
No Zachód, dojrzały Zachód normalnie. Pełna profeska ale napinać się to nie my. 8-16 i do domu. Life - work balance i takie tam pierdoły. W rzeczywistości programowy brak emocji i life - fun&leisure balance z naciskiem na fun. Tak zdycha Zachód. My też możemy. Bez pracy nie ma kołaczy. Bez napinki nie ma sukcesów. Jest wegetacja. Może być miła.
No to może tak napiszę:
1. Spokojna praca też może być ciężką pracą, z napięciami. Jedno nie stoi drugiemu na przeszkodzie. Kwestia alokacji ciężarów i napięć.
2. W państwówce też jest burdel i palnik. Moja żona pracuje od jakiegoś czasu w państwowym molochu, a swego czasu pracowała w wielkiej korporacji. Kultura korpo pozwalała systemowo zapanować nad wieloma burdelami, a i tabelki w Excelu robiło się na ogół po coś. Kultura molocha to w sporym stopniu bezhołowie. Brak odpowiedzialności, także za wyniki, bo nie są aż tak istotne, politycznie nasadzone kierownictwo też nie jest w stanie zaprogramować sensownie molocha.
3. Odnalezienie work-life balance ma istotne znaczenie dla pracownika, a jego zrozumienie dla pracodawcy. I tak - są osoby, które odnajdą się w systemie godzinowym 8-16 (po coś są etaty i prawo pracy), inne z kolei powinny pracować w systemie projektowym na sensownych umowach cyw-praw.
4. Wegetacja może być także wskutek napinki i przepracowania. Nie są przypadkiem terapie - także rodzinne - przepracowanych menadżerów.
5. Fun and leisure, czyli wypoczynek też jest moim zdaniem potrzebny. Podobnie jak praca nad sobą.
Ja nie mam problemu z fun &leisure. Nie mam też problemu z napinką. Bez napinki nie chce mi się pracować. Za nudno. Wkurza mnie strasznie jak ktoś próbuje mnie protekcjonalnie uspokajać totalnie nie rozumiejąc co i jak robię. Ludzie są różni. Mają różne temperamenty, potrzeby i style. Coachów i innych mędrków od life/work balance, pozytywnego myślenia, kreatywności, career planning, chłodnego profesjonalizmu, leadership, sztuki przekonywania i negocjacji najchętniej posłałbym na reedukacje podstawową i dwutygodniowy kurs pokory.
Rafał napisal(a): Ja nie mam problemu z fun &leisure. Nie mam też problemu z napinką. Bez napinki nie chce mi się pracować. Za nudno. Wkurza mnie strasznie jak ktoś próbuje mnie protekcjonalnie uspokajać totalnie nie rozumiejąc co i jak robię. Ludzie są różni. Mają różne temperamenty, potrzeby i style. Coachów i innych mędrków od life/work balance, pozytywnego myślenia, kreatywności, career planning, chłodnego profesjonalizmu, leadership, sztuki przekonywania i negocjacji najchętniej posłałbym na reedukacje podstawową i dwutygodniowy kurs pokory.
Powyższy wpis dużo o tobie powiedział.
Natomiast cały czas nie o tym rozmawiamy. Ale jak widzę to nie ma sensu.
1. Spokojna praca też może być ciężką pracą, z napięciami. Jedno nie stoi drugiemu na przeszkodzie. Kwestia alokacji ciężarów i napięć.
2. W państwówce też jest burdel i palnik. Moja żona pracuje od jakiegoś czasu w państwowym molochu, a swego czasu pracowała w wielkiej korporacji. Kultura korpo pozwalała systemowo zapanować nad wieloma burdelami, a i tabelki w Excelu robiło się na ogół po coś. Kultura molocha to w sporym stopniu bezhołowie. Brak odpowiedzialności, także za wyniki, bo nie są aż tak istotne, politycznie nasadzone kierownictwo też nie jest w stanie zaprogramować sensownie molocha.
3. Odnalezienie work-life balance ma istotne znaczenie dla pracownika, a jego zrozumienie dla pracodawcy. I tak - są osoby, które odnajdą się w systemie godzinowym 8-16 (po coś są etaty i prawo pracy), inne z kolei powinny pracować w systemie projektowym na sensownych umowach cyw-praw.
4. Wegetacja może być także wskutek napinki i przepracowania. Nie są przypadkiem terapie - także rodzinne - przepracowanych menadżerów.
5. Fun and leisure, czyli wypoczynek też jest moim zdaniem potrzebny. Podobnie jak praca nad sobą.
Na razie może tyle.
No właśnie, wyważony wpis kolega popełnił.
Wszystko co Zachód wymyślił w ramach teorii zarządzania ma sens. A my praktycznie wszystko powykrzywialiśmy, proste sprawy skomplikowaliśmy, trudne zbanalizowaliśmy, bo kompletnie nie rozumiemy po co to wszystko. Zdrowy rozsądek zawsze wygrywa i na tym wszelakie systemy się opierają. Jeżeli go zabraknie kręcimy się w kółko.
Ciężko jest używać zdrowego rozsądku czy intuicji do systemów, które są kompletnie sprzeczne z naszą mentalnością. Ale nie mamy wyjścia, albo chcemy konkurować w dzisiejszym świecie, albo go podpalmy.
agent napisal(a): W państwówce też jest burdel i palnik. Moja żona pracuje od jakiegoś czasu w państwowym molochu, a swego czasu pracowała w wielkiej korporacji. Kultura korpo pozwalała systemowo zapanować nad wieloma burdelami, a i tabelki w Excelu robiło się na ogół po coś. Kultura molocha to w sporym stopniu bezhołowie. Brak odpowiedzialności, także za wyniki, bo nie są aż tak istotne, politycznie nasadzone kierownictwo też nie jest w stanie zaprogramować sensownie molocha.
Moja Żona nie pracowała w korpo, ale opis molocha znam dobrze z opowiadań i wszystko się zgadza.
Komentarz
A ludzie którzy u nas w biurze instalowali zachwalali Gree, że tanie a różnice ciężko zauważyć. Póki co już 3-4 lata chodzą 4 jednostki (i chyba 1 zewn. na dachu) i bez usterek.
Taka ciekawostka. Nauczyliśmy się, my prowincjonalni biznesmeni (i chodzi mi o całą Polskę, naprawdę jeżeli chodzi o świadomość to jesteśmy peryferiami świata) radzić sobie z kryzysem. Ale nikt nie nauczył się, ani nie wyszkolił jak sobie radzić w okresie prosperity. W wielu aspektach jest to trudniejsze niż kiedy rynek jest słaby. Dzisiejsze problemy firm budowlanych właśnie obnażyła dobra koniunktura. Życie na petardzie i wiecznym gaszeniu pożarów w kryzysie dobrze wychodzi. Tylko wtedy ...
I też o profil (tylko jeszcze inny) chodzi w przypadku szefów, właścicielu firm budowlanych, technicznych. Nieporozumienie polega na tym, że inżynierowie chcą pracować samym sobą, rozmawiać z urządzeniami, zmagać się z problemami technicznymi itp. Wsadzenie ich w zarządzanie ludźmi, kierowanie to jest poroniony pomysł, idzie to okropnie, destrukcyjnie dla wszystkich. Mam próbkę już całkiem dużą (bo akurat jestem powiązany z pewną osobą która ugrejduje firmy) nie ma praktycznie w ogólnie rozumianej budowlance ludzi z profilami liderskimi, predysponowanymi do zarządzania ludźmi ! Tak to się układa już podczas selekcji na studia, inżynierami stają się ludzie, którzy chcą i mają predyspozycje to bycia specjalistami w danej dziedzinie.
No dobra, jeżeli inżynierowie nie dają rady zarządzać to trzeba do kierowania na różnych szczeblach dać im menadżerów. No ale jak zarządzać firmą specjalistyczną, ludźmi specjalistami, bez podstawowej wiedzy technicznej ? I kółko się zamyka.
I co się wydarzyło ? Dziś firmy, które posiadają własnych pracowników fizycznych mają na generalnych wyjebane. A jeżeli już się zdecydują na współpracę to olewają ten cały reżim korporacyjny. Jak nie to nie, roboty jest dużo. Czyli i tu mamy burdel. I się wszystko pięknie chwieje. A jeżeli dołożymy do tego jednak spadek dużych inwestycji budowlanych to zaraz może się okazać, że zaczną padać wielkie firmy generalnego wykonawstwa (właściwie to już się dzieje). A niech rynek mieszkaniowy jeszcze wyhamuje. Będzie wielkie pierdut, banki o tym wiedzą od dawana, dlatego branża budowlana nie jest kredytowana. To się musi wydarzyć, bo do dupy jest cała konstrukcja tego rynku.
Ech. Chciałbym ażeby Tenkraj był odrobinę lepszy, tak? Idzie nowe prawo zamówień bublicznych. Okaże się za rok co się polepszy, a co się popiepszy. Kolega już poddawał te przepisy refleksji?
A co do nowej ustawy ? Jakoś mnie mało interesuje co w niej będzie. Problemami nie są ustawy, a kompletnie rozpieprzone działy zamówień w instytucjach państwowych. Świetne ustawy pomogą tylko trochę. Ale uwaga, uważam że idzie ku lepszemu. Podam przykład, jedna moich koleżanek architektów, po latach pracy jako projektant-prowadząca inwestycję w firmie prywatnej poszła pracować do działu inwestycji dużego szpitala. Dyrektor ściąga ludzi znających rynek od drugiej strony. Już przy pierwszej inwestycji jej parę działań na szybko spowoduje, że dobrze pójdzie cały proces. Przytomne działania przytomnych ludzi i będzie dobrze.
Kolega podał przykład, a ja skomentowałem. Oczywiście że to mój komentarz i skomentowałem po swojemu a nie po kolegowemu.
Większość firm małych i średnich to okropne miejsca do pracy. Poziom frustracji pracowników (co ciekawe i szefów, właścicieli) jest tam zdecydowanie większy niż w korpo. Bardzo słabo też się ludzie tam rozwijają, no chyba że przez rozwój rozumiemy rozpoznanie bojem, rzucanie na głęboką wodę, radź sobie sam itp. Wcale się nie dziwie ludziom, że wchodząc w wiek ekspercki (40-45 lat) szukają stabilności i przewidywalności w pracy. Bo ile mam kurwa biegać ? Firmy państwowe dają, mimo swojej bezwładności, jednak jakiś reżim, porządek, struktury. Oczywiście nie ma niczego lepszego dla pracownika niż dobrze zorganizowana firma prywatna, ale jeżeli na rynku takich mało, to lepszy jest już państwowy etat. Do tego dochodzi przesąd o korporacjach, że tam to człowiek dojadą, co jeszcze mocniej zawęża możliwość sensownej zmiany.
Generalnie własny interes to jest pieprzony mit. Tak jak ta przedsiębiorczość, która gówno znaczy i mi się kojarzy z klasycznym radzeniem sobie. Jest pewien typ ludzi ogarniętych, w takim stylu bazarowo-załatwiackim i wtedy się wydaje, że o, są predyspozycje. Ale do czego, do szmuglowania chyba i handelku fajkami.
Wniosek mam jeden - w naszym interesie jest, żeby kapitalistyczna gospodarka globalna się rozpieprzyła. Nie potrafimy się zorganizować już od skali mikro i średniej, o dużych firmach nie wspominając. Jesteśmy relatywnie bystrzy, pomysłowi i ogólnie ogarnięci, dlatego utrzymujemy się na powierzchni, ale pewnego poziomu nie przeskoczymy. Naszą domeną jest kryzys, improwizacja, działanie pod presją, wykonywanie ( i to z sukcesem) misji niemożliwych. Idą dobre czasy dla nas.
A jednak zwyciężają biurokratyczne armie i korporacje z rozpisanymi procesami.
PiS moim zdaniem wygrywa między innymi dlatego, że jest już czymś w stylu maszyny, korporacji, łącznie z knuciem panów wiceprezesów i walką o stołki dyrektorskie.
1. Spokojna praca też może być ciężką pracą, z napięciami. Jedno nie stoi drugiemu na przeszkodzie. Kwestia alokacji ciężarów i napięć.
2. W państwówce też jest burdel i palnik. Moja żona pracuje od jakiegoś czasu w państwowym molochu, a swego czasu pracowała w wielkiej korporacji. Kultura korpo pozwalała systemowo zapanować nad wieloma burdelami, a i tabelki w Excelu robiło się na ogół po coś. Kultura molocha to w sporym stopniu bezhołowie. Brak odpowiedzialności, także za wyniki, bo nie są aż tak istotne, politycznie nasadzone kierownictwo też nie jest w stanie zaprogramować sensownie molocha.
3. Odnalezienie work-life balance ma istotne znaczenie dla pracownika, a jego zrozumienie dla pracodawcy. I tak - są osoby, które odnajdą się w systemie godzinowym 8-16 (po coś są etaty i prawo pracy), inne z kolei powinny pracować w systemie projektowym na sensownych umowach cyw-praw.
4. Wegetacja może być także wskutek napinki i przepracowania. Nie są przypadkiem terapie - także rodzinne - przepracowanych menadżerów.
5. Fun and leisure, czyli wypoczynek też jest moim zdaniem potrzebny. Podobnie jak praca nad sobą.
Na razie może tyle.
Natomiast cały czas nie o tym rozmawiamy. Ale jak widzę to nie ma sensu.
Wszystko co Zachód wymyślił w ramach teorii zarządzania ma sens. A my praktycznie wszystko powykrzywialiśmy, proste sprawy skomplikowaliśmy, trudne zbanalizowaliśmy, bo kompletnie nie rozumiemy po co to wszystko. Zdrowy rozsądek zawsze wygrywa i na tym wszelakie systemy się opierają. Jeżeli go zabraknie kręcimy się w kółko.
Ciężko jest używać zdrowego rozsądku czy intuicji do systemów, które są kompletnie sprzeczne z naszą mentalnością. Ale nie mamy wyjścia, albo chcemy konkurować w dzisiejszym świecie, albo go podpalmy.