Skip to content

napiszcie coś pozytywnego o amerykanach. ktoś był i widział.

edytowano March 2015 w Forum ogólne
Z rodziny była jedna osoba i zapamiętała tyle:
Szydzą strasznie z Kanadyjczyków ( mieli z nimi jakąś wojnę? )
Noszą byle co / słabo się ubierają
Znajomy - okropne jedzenie.
Siostra przyjaciela była w San Francisco. Powiedziała, że nie widziałą nigdy takiego miejsca,
gdzie byłaby taka ilość świrów.
Często na ulicy spotykasz kogoś kto wrzeszczy coś do siebie (nie nie ma słuchawek na uszach),
dodatkowo masa bezdomnych.

Ja tylko obserwowałem w internecie. Większa ilość naiwniaków w stosunku do innych nacji.
Lubią wytykać innym bycie biedniejszym. Chyba też jak już jakiś zajob to na wyższym poziomie niż u innych nacji.

Reasumując, mam zerową wiedzę o naszym wielkim sojuszniku.

Zamieniam się w słuch. Niech ktoś powie o nich coś pozytywnego. O przeciętnym amerykaninie - jaki jest.
Otagowano:
«1

Komentarz

  • loslos
    edytowano December 2019
    Życzliwość i uczynność do obcych osób dla Polaka - NIE DO WYOBRAŻENIA. Zachowanie urzędników też poza zakresem polskiej wyobraźni.
  • W wielkich miastach obu wybrzeży dominuje spedalenie i zlewaczenie na maxa, i to światowego maxa. SF to pedalizm, hołmlesizm i narkomanizm, NY i Boston to żydolewacyzm.

    Interior, prowincja- jest niesamowicie różnorodny. Jak dla mnie (ale może to takie szczęście) - najlepsi, najbardziej życzliwi, pomocni i dobrzy ludzie na świecie. Mimo że wielu protestantów.
    Dużo rodzin wielodzietnych. I "wielo" oznacza 8, a nie 3.
    Dużo adoptowanych dzieci, często także niepełnosprawnych.

    Generalnie- kraina zamieszkana przez dobrych ludzi. Taki Shire, ale nieświadomy (?), że czai się nad nim Mordor, a przynajmniej kilku Sarumanów.

    Na wschodnim wybrzeżu likwidowane setki kościołów, a w interiorze setki kościołów powstają, chrzest przyjmują dorośli ludzie. Kraj jeszcze pogański.
  • edytowano December 2019
    los napisal(a):
    Życzliwość i uczynność do obcych osób dla Polaka - NIE DO WYOBRAŻENIA. Zachowanie urzędników też poza zakresem polskiej wyobraźni.
    Potwierdzam, do tego lubią zagadywać obcych. Sami dużo opowiadają i innych chętnie słuchają. A jak się powie, że z Polski, to często aż im się oczy świecą z chęci usłyszenia ciekawych rzeczy od przybysza z kosmosu. No i tak średnio co drugi gdzieś tam jakiegoś Polaka wygrzebuje z pamięci przy tej okazji - ostatnio kierowca Ubera wspominał Polaka, z którym pracował za barem; innym razem kelner miał babcię-Polkę, itp.

    I charytatywność jest na bardzo wysokim poziomie.
  • edytowano December 2019
    los napisal(a):
    Życzliwość i uczynność do obcych osób dla Polaka - NIE DO WYOBRAŻENIA. Zachowanie urzędników też poza zakresem polskiej wyobraźni.
    Akurat na uczynność w Polsce nie narzekam. Nie mam jednak wielkich oczekiwań. TBH
  • Szydzą strasznie z Kanadyjczyków ( mieli z nimi jakąś wojnę? )
    _____________

    Od względnej niepodległości Kanady, czyli przyjmijmy lat 60. XIX wieku, nie. Zdarzały się działania wojenne na kontynencie w wojnach między państwami europejskimi, zwłaszcza siedmioletniej (1756-63), potem oczywiście wojna o niepodległość. Wojna między Wielką Brytanią (która wtedy panowała bezpośrednio nad Kanadą), a USA miała miejsce w czasie wojen napoleońskich, brytyjskie wojska z Kanady podeszły nawet pod Waszyngton.
  • Są grzeczni, komunikatywni. Czyści, zadbani, dobrze uczesani, pachnący, ładne zęby - niezależnie od tego czy własne czy wstawione. W metrze - zero brzydkich zapachów (byłam tam pod koniec lat 70, miałam porównanie z naszymi środkami komunikacji zbiorowej ). Policjanci, służby miejskie - baardzo kompetentni ludzie, sprawiają wrażenie jakby byli dumni z pełnionej funkcji, chętni do pomocy.
    Byłam głównie w NY i w New Jersey.
    Nie umieją się ubrać? Umieją, jak najbardziej. W NY dominuje lekkie, włoskie obuwie, bawełna, bo lato tam upalne i wilgotne.Murzyni lubią kolorowe, błyszczące, ekstrawaganckie szmatki i perfumy, ale dzięki nim ulica jest wielobarwna. Generalnie, mają tam wszystko, co w świecie najlepsze, więc trudno źle się ubierać.

    Jedzenie? Smakowały mi mięciutkie steki, mleko, chińszczyzna, lody, sałatki, pizze, nie smakowało białe, watowate pieczywo, ale u nas też go nie jem. Po dobry chleb i wędliny jeździłam do polskich sklepów.

  • edytowano December 2019
    Mało bezpośrednich kontaktów, ale były. Trzy wizyty służbowe po kilka dni i trochę pracy z kilkoma Amerykanami w Europie na przestrzeni lat.
    W pracy podziwu godne zaangażowanie, chęć i zdolność współpracy i umiejętność prezentacji do najniższego stanowiska. Wydaje się że praca ich naprawdę pasjonuje, są z niej dumni oraz wymagają i egzekwują szacunek do siebie też na każdym stanowisku od prezesa do ciecia.
    W obyciu bezpośredni, na oko otwarci, ale jednak mocno kontrolujący się. Nie mam ostatecznej opinii o tym, ale coraz bardziej skłaniam się do zdania że większość na Zachodzie, w tym w USA, odruchowo odczytuje co wypada powiedzieć i czego się od nich oczekuje niż ma i wygłasza jakieś własne zdanie. Jak dla mnie nieco zbyt obcesowi i niechlujni oraz czasem ekshibicjonistyczni w sprawach prywatnych. Potrafi taki powiedzieć obcemu po kwadransie znajomości że go zona zdradziła z kumplem i wyjechał oraz zmienił pracę na tę w której własnie jesteśmy.
    Mój znajomy Szkot co pracował w USA kilka lat uważa że są fałszywi.Jak mawiał Amerykanin gotów jest rzucić rodzinę dla lepszej pracy w innym stanie. No i ze ich życie koncentruje się wokół lokalnego kościoła, wyznania jakie akurat mają, w czasie wolny od pracy.

    Aha - miało być pozytywnie. Cóż, ja już tak mam.
  • Mania napisal(a):
    W metrze - zero brzydkich zapachów (byłam tam pod koniec lat 70, miałam porównanie z naszymi środkami komunikacji zbiorowej ).
    Hm, to cała epoka. Podejrzewam że w Paryżu pod koniec lat 70. w metrze też nie było brzydkich zapachów?
    Chociaż nie wiem, nie byłem w tamtych latach.

  • 2 lata temu metro w NYC było zasyfione i śmierdziało
  • Nie pamiętam niezasyfionego i nieśmierdzącego metra w NYC. Ani gdziekolwiek indziej poza Warszawą. Metro tak ma, bo wozi ludzi w wielkich ilościach, czyste może być przez przez pierwsze kilka lat. A nawet niech kilkadziesiąt to będzie.
  • Ja byłem w Usiech lat temu 20, i byłem z lekka zniesmaczon zasyfieniem metra w Bostonie i Nowym Jorku. Tak se pomyślałem: "Nu, nam łatwiej, bo nasze metro jeszcze nówka sztuka", ale tak nie stało się. Nasze metro mogłoby już zasyfieć po wielekroć, a tego nie czyni. Wogle, Warszawa to bałdzo czyste a porządne miasto. Nikt np. nie robi kupy na tretuar.

    To co mię poruszyło lat temu 20, to właśnie ta uczynność dla innych ludzi, że jak ktoś chciał wyjechać z uliczki osiedlowej, to go wypuszczali. W Warszawie w ów czas nie do pomyślenia - ale tu zrobiliśmy duże podstępy.
  • Szturmowiec.Rzplitej napisal(a):
    Nikt np. nie robi kupy na tretuar.
    Jeśli ograniczyć do rasy ludzkiej oczywiście.

  • los napisal(a):
    Szturmowiec.Rzplitej napisal(a):
    Nikt np. nie robi kupy na tretuar.
    Jeśli ograniczyć do rasy ludzkiej oczywiście.

    Wicie, w Warszawie to jest jedna z większych zmian kurtulowych ostatnich 15 lat. 20 lat temu psi robili kupę gdziekolwiek i potem waniało. Teraz nie wanieje, ludzie zbierają te kupy.

    Natomiast w takiem San Franciscu jest nawet specjalna mapa kup:

    image
  • edytowano December 2019
    Of course, as the new report and that ghastly map that makes the entire city look like a turd itself show, the city's ongoing human waste problem isn't going to be solved by an app or some unfortunate city workers armed with pooper scoopers. The real issue is San Francisco's growing homelessness epidemic—and the streets will continue to run brown until the city's unhoused population gets access to public bathrooms.
    https://www.vice.com/en_ca/article/a3xdae/more-people-pooping-in-san-francisco-than-ever-all-time-high-vgtrn

    image
  • W kwestii życzliwości - znam kilka przypadków, że ktoś nieznajomy poświęca pół dnia twoim sprawom po czem grzecznie się żegna i znowu jest nieznajomym. W Polsce nie do pomyślenia.
  • Daj pan spokój, to aż się nieswojo robi od takiej życzliwości.
  • W Polsce do pomyślenia. Spotkało mnie to nie raz. Zdarzało się i mnie być pomocnym. Może obracamy się w różnych kręgach.
  • W Polsce bardzo do pomyślenia.
    Wiele osób bezinteresownie mi/nam pomagało. Wystarczy powiedzieć "Proszę".
  • edytowano December 2019
    To kraj kurwy i szatana - powiedziała jedna moja koleżanka, po powrocie z paromiesięcznego wojażu po Stanach. Prowizorka i syf nie do pomyślenia - mówili inni. W życiu nie widziałem tylu świrów i grubasów jak tam - ocenił inny kolega. Ale to wszystko lemingi, którzy spędzili tam od paru tygodni do paru miesięcy. Rozjechały im się oczekiwania ze stanem faktycznym. Wszyscy też narzekali na państwo policyjne.

    Natomiast ci co pracowali właściwie mówili wyłącznie o pieniądzach, co za ile kupili, co ile kosztuje, kto ile zarabia. Jakaś mania dolara ich ogarnęła.

    Nigdy nie byłem w Stanach, jakoś mi nie po drodze. Mam zamiar pojechać za półtora roku, na miesiąc, dwa. Kompletnie niczego nie oczekuję, USA nie budziły we mnie nigdy skrajnych odczuć, wielki kraj, chciałbym zobaczyć.
  • edytowano December 2019
    Rafał napisal(a):
    W Polsce do pomyślenia. Spotkało mnie to nie raz. Zdarzało się i mnie być pomocnym. Może obracamy się w różnych kręgach.
    Ostatnio w radiowej Trójce leciał jakiś program z Amerykanką, która trafiła podróżując do Polski, trochę przypadkiem i została na stałe. Co się jej tu spodobało ? M.innymi wielka życzliwość, uczynność i chęć niesienie pomocy. Mówiła, że nie spotkała tak gościnnych, otwartych ludzi.

    Że bzdury piszecie ? Że ona bzdury mówi ? Nie. Po prostu my Polacy jesteśmy pomocni, uczynni, gościnni wobec obcych. Nienawidzimy zaś swoich.
  • Przypomniała mi się opowieść o ślepcu opisującym słonia na podstawie dotyku.
  • Maria napisal(a):
    Przypomniała mi się opowieść o ślepcu opisującym słonia na podstawie dotyku.
    USA to Wielki Kraj! Tak na 6 miliardów miliardów słoni!!!
  • JORGE napisal(a):
    Rafał napisal(a):
    W Polsce do pomyślenia. Spotkało mnie to nie raz. Zdarzało się i mnie być pomocnym. Może obracamy się w różnych kręgach.
    Ostatnio w radiowej Trójce leciał jakiś program z Amerykanką, która trafiła podróżując do Polski, trochę przypadkiem i została na stałe. Co się jej tu spodobało ? M.innymi wielka życzliwość, uczynność i chęć niesienie pomocy. Mówiła, że nie spotkała tak gościnnych, otwartych ludzi.

    Że bzdury piszecie ? Że ona bzdury mówi ? Nie. Po prostu my Polacy jesteśmy pomocni, uczynni, gościnni wobec obcych. Nienawidzimy zaś swoich.
    Coś w tym jest, ale to chyba charakteryzuje wszystkie chłopskie narody. Opowieści z krajów islamskich, z interioru w najbiedniejszych okolicach, zawsze zawierają pochwały dla niebywałej gościnności i uczynności wobec gości. Wobec siebie nawzajem oraz przybyszów - nie gości jest już znacznie gorzej lub zgoła strasznie. Zawsze mnie to frapowało, ale nie mam czasu tego zgłębić. Warto by coś socjologicznego i psychologiczneo postudiować. Mam nieco obserwacji ze środowisk wiejskich i biznesowych (osławione biznesy rodzinne). Tam zawsze retoryka pełna jest słów takich jak honor, szacunek, dotrzymywanie słowa, pomoc, uczciwość, współczucie itd. Praktyka zaś pełna jest bezwzględności, kumoterstwa, zwykłego oszustwa, łapownictwa, kłamstwa i brutalności. To się zmienia na lepsze ale bardzo powoli. Tak więc nawet jeśli w Polsce tak się zdarza i nawet często to nie jest to nic wyjątkowego i charakterystycznego akurat dla Polski. Z kolei w krajach rozwiniętych - starego Zachodu mamy do czynienia z powszechną interesownością, perfekcyjną hipokryzją, pozorowaną życzliwością i zwykłą znieczulicą. Wszędzie standardy moralne wyznacza dominująca i aktywna mniejszość. W jednych miejscach to skurwysyny, a w innych porządni ludzie. Walka cały czas trwa jak świat długi i szeroki.
  • romeck napisal(a):
    Maria napisal(a):
    Przypomniała mi się opowieść o ślepcu opisującym słonia na podstawie dotyku.
    USA to Wielki Kraj! Tak na 6 miliardów miliardów słoni!!!
    Moja uwaga w takim samym stopniu odnosiła się do USA jak i do Polski. Oraz pewnie każdego innego kraju.
  • Maria napisal(a):
    romeck napisal(a):
    Maria napisal(a):
    Przypomniała mi się opowieść o ślepcu opisującym słonia na podstawie dotyku.
    USA to Wielki Kraj! Tak na 6 miliardów miliardów słoni!!!
    Moja uwaga w takim samym stopniu odnosiła się do USA jak i do Polski. Oraz pewnie każdego innego kraju.



    jest taka różnica:
    (Anegdota, nie pamiętam skąd, prawdziwa, podam w pierwszej osobie)

    Jadę sobie ze znajomym Polonusem hajłejem po USA, super bryka, jak tu nie docisnąć gazu!
    W pewnym momencie obok nas (cztery pasy w jednym kierunku) zrównuje się z nami wóz policyjny.
    Ja - od razu się wzdrygnąłem i gdybym ja prowadził, zaraz bym zdjął nogę z gazu!
    A Polonus? - Zobacz, jaki bezpieczny kraj! Wszędzie mamy policję!
    ?
    I to jest różnica!

    Wolni ludzie a homo sovieticus (choć się już zmienia, mój syn juz się nie wzdryga.... :) )
  • To nie kwestia ludzi a psiarni. Pod PiS troszkę się poprawiło, ale wciąż dla psów kierowca to potencjalny dochód budżetowy.
  • trep napisal(a):
    To nie kwestia ludzi a psiarni. Pod PiS troszkę się poprawiło, ale wciąż dla psów kierowca to potencjalny dochód budżetowy.
    bo tak działa (m.in. jeden z powodów) budżet samorządów:

    stoi jak byk
    - dochód z mandatów ----- 500.000 zł (np. w Piekarach Śl)
    i TRZEBA nazbierać....

    inna sprawa że mieszkam pomiędzy dzielnicam, na Lipce (a Lipka to lasek), z jednej strony moje osiedle (na kraju lasku) a z drugiej po horyzont pole kukurydzu i rzepaku....
    i pedzą nawet 140 km/h tutaj!!!
  • edytowano December 2019

    SILNI, ZWARCI, GOTOWI!
    Ostatnie dni przed promocją w Charkowskiej Szkole Dowódców Wojsk Pancernych Gwardii,
    kwiecień 1967 roku. Buty lśniły tak, że mogłyby z powodzeniem służyć za lusterka do golenia. Spodnie odprasowane tak, że gdyby mucha otarła się o kant, przecięłoby ją na pół. Dziś mieliśmy patrolować ulice w mieście, Dlatego pułkownik Jeremiejew, komendant wojskowy Charkowa, osobiście kontrolował nasz wygląd zewnętrzny. Z pułkownikiem nie było żartów!
    Najdrobniejsze uchybienie w umundurowaniu oznaczało dziesięć dni paki. Wszyscy dawno
    do tego przywykli jak do ustalonej normy.
    Pułkownik kończył właśnie odprawę.
    - Podsumowując, normy są następujące: dworzec kolejowy - 150 wykroczeń, park
    miejski - 120, port lotniczy - 80, reszta - po 60.
    Pułkownik nie postawił kropki nad „i”, ale i tak każdy Wiedział, że winni niewykonania norm nie zostaną zmienieni o północy, jak to jest przewidziane w regulaminie, lecz pójdą na „długą rundę” - innymi słowy, służbę całonocną. Jeśli natomiast do rana patrol nie wykryje dodatkowo trzydziestu wykroczeń, to całym składem pomaszeruje za kratki. Wylądują w tych samych celach, w których wypoczywają ich ofiary z dnia poprzedniego. Była to praktyka powszechnie znana i nie trzeba było przypominać powyższych ustaleń.
    - Normy zostały wyliczone naukowo i zweryfikowane przez lata doświadczeń!
    Zadania są jasne. No, to do dzieła, towarzysze!
    Byłem w trzyosobowym patrolu: kapitan Zadirow i nas dwóch, kadetów przed promocją. Czas służby wynosił 480 minut. Do północy. Norma opiewała na 60 wykroczeń,
    czyli jedno zatrzymanie co osiem minut. Innymi słowy, każdy napotkany mundurowy musi być winny jakiegoś wykroczenia. I jeżeli podczas tych ośmiu godzin spotkamy tylko
    pięćdziesięciu dziewięciu żołnierzy, marynarzy, chorążych i oficerów, wówczas „długą
    rundę” mamy jak w banku, a gdzie u diabła złapać nocą jeszcze trzydziestu?
    Owocna służba w patrolu zależy w ogromnej mierze od charakteru jego dowódcy.
    Jeżeli będzie odpowiednio surowy i pomysłowy, normę da się wykonać.

    - Towarzyszu sierżancie, złamaliście regulamin mundurowy.
    - Nie, towarzyszu kapitanie. - Wszystko, co sierżant ma na sobie, lśni jak słońce.
    Widać, że nie ma się do czego przyczepić.
    - Przede wszystkim wykłócacie się z szefem patrolu: a po drugie górny guzik waszej
    bluzy nie jest zwrócony ku władzy radzieckiej. Okazać dokumenty!
    Istotnie, błyszczący guzik z sierpem i młotem wewnątrz pięcioramiennej gwiazdy
    przyszyty jest trochę krzywo, a może nie dość mocno i młot nie wskazywał jak należy góry,
    tylko nieco w bok. Pod takim zarzutem można spisać każdego, nie wyłączając ministra
    obrony.
    Kto potrafi upilnować, żeby wszystkie guziki miały młot w idealnym pionie? Kapitan
    wielkimi literami nabazgrał na przepustce sierżanta: „Przepustkę cofnięto o godz. 16.04 za drastyczne naruszenie regulaminu mundurowego i dyskutowanie z patrolem”. Zanotowałem nazwisko sierżanta i numer jednostki, zaś winowajca walnął w dach przed kapitanem i udał się w kierunku koszar. Teraz sierżant był całkiem bezbronny. Przepustkę miał unieważnioną i gdyby po drodze do jednostki zatrzymał go jakiś inny patrol, mogliby mu jeszcze dołożyć SO -”samowolne oddalenie”.
    Pierwszego złapaliśmy w czwartej minucie. Zostało nam do złapania jeszcze pięćdziesięciu dziewięciu - i 476 minut.
    - Towarzyszu szeregowy, złamaliście regulamin mundurowy.
    - Na pewno nie, towarzyszu kapitanie.
    - Nie dyskutujcie z szefem patrolu!
    - Nie dyskutuję, towarzyszu kapitanie. Chciałem tylko powiedzieć, że nie złamałem
    regulaminu.
    - Kadet gwardii Suworow!
    - Tak jest!
    - Wezwać wóz patrolowy. Mamy tu poważne wykroczenie.
    W czasie gdy drugi kadet spisywał personalia niebezpiecznego przestępcy, a kapitan
    łapał następnego winnego, ja pobiegłem do najbliższej budki telefonicznej.
    Tak, sierżant okazał się bardziej doświadczony, ugryzł się w język, zanim nagadał głupot. Ale żołnierz był żółtodziobem. I właśnie za to, słoneczko, za chwilę powiozą cię limuzyną z szykanami. Wracam biegiem z budki i widzę, że obok groźnego przestępcy stoi już kadet wojsk lotniczych, który dopuścił się „oddania honorów wojskowych bez należytego szacunku”. Ledwie szesnaście minut służby, a już trzech winowajców w saku. Tak trzymać!
    - Towarzyszu sierżancie, nie macie czapki na dwa palce powyżej linii brwi!

    - Mylicie się, towarzyszu kapitanie, dokładnie na dwa palce!
    - Spieracie się?! Dokumenty!
    Przy naszym kapitanie człowiek nie nudził się ani przez chwilę. Fajny chłop, nie ma co. A cóż to, tam w krzakach? Ani chybi zalany w trupa obrońca ojczyzny. Tak jest! Między jezdnią a chodnikiem rósł szpaler mizernych krzaczków i tam właśnie zagnieździł się nabuzowany wojak. Wygląda jak świnia: rozchełstana bluza, oderwany prawy naramiennik, cała pierś, buty i spodnie w wymiocinach. Po czapce od dawna ani śladu. Odwróciliśmy go na plecy. A to pech! Był to kadet z naszej rodzimej szkoły pancernej. Gwardzista, tak jak i ja. A my swojego nie ruszamy. Wszystkie jednostki garnizonu toczą zażarte współzawodnictwo
    socjalistyczne. Pod żadnym pozorem nie wolno wystawić na szwank dobrego imienia własnej szkoły. Lotnicy, marynarze, piechocia-rze - miejcie się na baczności! Ale nasz człowiek, pancerniak - nigdy! Troszkę popił i tyle. Każdemu może się zdarzyć. Wezwany samochód dyskretnie zabiera pijanego czołgistę. Nie znalazł się, naturalnie, w naszej statystyce, i w ogóle zabrano go tylko w obawie żeby nie złapał kataru. Ziemia w kwietniu bywa dość zimna.
    - Towarzyszu poruczniku, złamaliście regulamin mundurowy.
    Porucznik milczy posłusznie. Wie, jak się zachować.
    - Macie, towarzyszu poruczniku, czarne rękawiczki. Powinny być brązowe!
    - Tak jest, towarzyszu kapitanie. Moja wina.
    - Dokumenty!
    Nasz kapitan też nosi czarne rękawiczki. Nie było skąd wytrzasnąć brązowych.
    Oficerom się ich nie wydaje, ponieważ przemysł nie produkuje brązowych rękawiczek.
    Oficerowie otrzymują ekwiwalent pieniężny na zakup rękawiczek. Radźcie sobie sami.
    Niestety, nie ma ich dosłownie nigdzie. Jak mówię, przemysł radziecki nie wytwarza ani
    jednej brązowej rękawiczki. Kto służył w Niemczech, przywiózł sobie stamtąd co najmniej dwadzieścia par - zapas na całe życie. A kto nie służył w Niemczech, wydany jest na pastwę patrolu. Przed wyjściem na służbę pułkownik Jeremiejew osobiście wydaje wszystkim oficerom po parze brązowych skórkowych rękawiczek, za pokwitowaniem, na czas trwania służby. Tylko te rękawiczki są już tak znoszone, złacha-ne i rozciągnięte, że oficerowi nie przystoi mieć ich na rękach. Dlatego właśnie nasz kapitan zaraz na początku zdjął służbowe rękawiczki, zwinął je porządnie i schował do kieszeni. Nie daj Boże zgubić!
    - Dlaczego złamaliście regulamin mundurowy, towarzyszu poruczniku? A może
    rozkaz ministra obrony was nie dotyczy?
    - Proszę o wybaczenie.

    - Odmaszerować!
    - Tak jest!
    Nazwisko porucznika upiększa, naturalnie, naszą czarną listę. Nadejdzie pora wstąpienia do akademii i wtedy góra przejrzy jego akta personalne. Coś podobnego! W ciągu
    jednego roku setki razy zatrzymywany przez patrole, i wciąż za to samo przewinienie! Znaczy - niepoprawny! Znaczy - trzeba go zamknąć! A wy go rekomendujecie do akademii! Miejcież trochę rozumu!
    - Towarzyszu poruczniku, złamaliście regulamin mundurowy... Macie czarne
    rękawiczki. Nie czytaliście rozkazu ministra obrony? No to dlaczego go łamiecie? Może
    celowo? Czy z naturalnej skłonności do łamania przepisów?
    Kapitan zdjął jedną z własnych czarnych rękawiczek i odnotował nazwisko
    porucznika.
    Do końca służby jeszcze 2 godziny i 17 minut. Na czarnej liście widniały nazwiska
    sześćdziesięciu jeden winowajców. W ciemnościach rozlegają się pijackie pomruki. Nieźle
    zawiany artylerzysta człapie chwiejnym krokiem, wyraźnie niepomny na naszą obecność.
    Nasz kapitan jakoś go nie spostrzegł.
    - Towarzyszu kapitanie, zwijamy go?
    - Ee, nie, zostaw. To już sześćdziesiąty drugi. Zapamiętaj, Suworow, raz na zawsze:
    limit należy przekraczać, ale minimalnie. To podstawowa zasada całego naszego życia.
    Najwyższy czas żebyś zrozumiał, że normy ustalane naukowo są weryfikowane przez życie.
    Za parę miesięcy znowu wyślą nas na patrol i, jeżeli teraz zawyżymy normę, wlepią nam nie
    60, ale 65, a może i 70 wykroczeń. A spróbuj dobić do siedemdziesięciu! Nasze normy biorą
    się z bezmyślności takich właśnie osłów, jak ty. Za bardzo podbijali poprzeczkę i teraz sami
    wpadają w łapy patroli.
    Artylerzysta szczęśliwie potoczył się dalej. Nawet nie zwrócił na nas uwagi. Jeżeli
    wszystkie patrole na jego trasie już przekroczyły swoje normy, to może spokojnie dryfować
    głównymi ulicami, pijany, rozchełstany i brudny, z wyrazem pijackiej arogancji na twarzy.
    Wstawionych żołnierzy, kadetów i sierżantów było coraz więcej. Wojsko już dawno
    poznało specyfikę centralnego planowania, dlatego do wieczora chowało się po kątach.
    Wtedy słabnie terror patroli we wszystkich dzielnicach. Po prostu wszyscy starali się wyrobić
    normę przed czasem, aby uchronić się przed „długą rundą”. Najwytrawniejsi zawadiacy
    wykorzystywali krótkie „odprężenie” do własnych, bynajmniej nieszlachetnych celów. A począwszy od północy wszyscy, nawet najbardziej podcięci, brali ogon pod siebie. Wtedy
    wychodzą na łów najgłupsze, najmniej operatywne patrole, którym cały dzień nie wystarczył na przyskrzynienie odpowiedniej liczby ofiar.
    Wokół nas zaroiło się od autentycznych wykroczeń, pijanych wojaków i chuliganerii.
    Jednak nie mieliśmy kompletnie nic do roboty. Siedzieliśmy na ławce pod ogołoconymi z
    liści wierzbami. Kapitan udzielał nam lekcji taktyki niemieckich wojsk pancernych. Egzamin końcowy zbliżał się milowymi krokami.
    - Taktyka, proszę was, to najtrudniejsza dziedzina na świecie. Spróbujcie jednak
    napomknąć naszym genera-
    łom, że taktyka jest bardziej skomplikowana niż szachy! Będą zaśmiewać się do
    rozpuku. Tymczasem nie ma się z czego śmiać. Szachy to tylko uproszczony, powierzchowny model walki między armiami. I to najprymitywniejszymi armiami na świecie.
    W szachach - jak na wojnie: król jest niemrawy i majestatyczny, ale utrata króla
    oznacza ostateczną klęskę. Król jest wiernym uosobieniem sztabów, rozbudowanych i
    ociężałych. Wystarczy zapędzić je w kozi róg - i mat! Hetman to służba wywiadowcza w
    pełnym tego słowa znaczeniu. Wszechmocna i niepokonana, stworzona po to, by
    samodzielnie, błyskawicznie i skutecznie udaremniać plany wroga. Skoczek, goniec i wieża
    nie wymagają komentarza. Podobieństwo jest olbrzymie, zwłaszcza do kawalerii.
    Przypomnijcie sobie bitwę pod Borodino. Pamiętacie słynny rajd konnicy Uwarowa i Płatowa
    na tyły Bonapartego? To typowy ruch skoczka. Spójrzcie kiedyś na mapę. Rosyjska kawaleria
    nie atakowała, ani nie szarżowała. Po prostu pojawiła się w pewnym momencie na tyłach
    wroga. To wystarczyło. Samo jej pojawienie się powstrzymało Bonapartego przed rzuceniem
    gwardii do boju. W pewnym sensie ten manewr przesądził o losach bitwy, i o całych dalszych
    losach Rosji.
    - Walka współczesna - ciągnął dalej kapitan - jest tysiąckrotnie bardziej
    skomplikowana niż szachy. Gdybyście chcieli ustawić na szachownicy najmniejszą armię
    współczesną, należałoby drastycznie zwiększyć liczbę figur. Trzeba by jakoś oznaczyć czołgi,
    rakiety przeciwpancerne, artylerię przeciwpancerną i zwykłą, myśliwce, szturmowce,
    bombowce strategiczne, helikoptery... Nie sposób wszystkiego wymienić. Wszystko to razem
    wymaga wspólnego planu, jednolitej strategii i najściślejszej koordynacji. To co nas niestety
    różni od Niemców, to nawyk arytmetycznej rachuby gońców i pionków przy równoczesnej
    nieznajomości podstaw ich właściwego użycia. Niemcy, widzicie, zaczęli z nami wojnę mając
    marne 3 tysiące czołgów przeciw naszym
    24 tysiącom. Dzisiaj nie brakuje rozmaitych interpretacji naszej klęski w 41 roku, a
    nie chcemy uznać najprostszej: że taktyka Niemców była znacznie bardziej elastyczna od
    naszej. Zapamiętajcie moje słowa: jak się zacznie ruchawka na Bliskim Wschodzie, rozpirzą nas w drobny mak. Pomimo naszej przewagi liczebnej i jakościowej. Co za pożytek z trzech
    królowych, jak się nie umie grać w szachy? A przysyłani przez nas doradcy wojskowi
    zwyczajnie nie potrafią grać. Taka jest prawda. Weźcie choćby szefa katedry pułkownika
    Sołouchi-na. Dopiero co wrócił z Syrii...
    - Skąd się to bierze? - nie mogłem powstrzymać pytania.
    Kapitan spojrzał na mnie, po czym wycedził:
    - System jest do dupy.
    Odpowiedź nas nie zadowoliła, dodał więc:
    - Po pierwsze, dowódcy są wyznaczani wedle kryteriów politycznych. Nie wybiera się
    tych, którzy znają zasady gry, ani tych, którzy przynajmniej pragną się nauczyć. Wybiera się
    właściwych ideologicznie. Po drugie, nasz system wymaga raportów, sprawozdawczości,
    osiągnięć. Na tym się opiera. Doniesienia z pierwszych dni wojny o niszczeniu tysięcy
    niemieckich czołgów i samolotów były tak naciągane, że kierownictwo kraju musiało zmienić kryteria oceny sytuacji na froncie. Od tej chwili brano pod uwagę tylko to, czyje siły
    kontrolują dane terytorium. To z kolei wymuszało szturmowanie i odbijanie miast, wzgórz, przyczółków. Spróbujcie jednak grać w szachy nie niszcząc sił nieprzyjaciela, a starając się jedynie zajmować pola, nie bacząc na własne straty! Do czego to prowadzi? Do tego, co spotkało nas na wojnie. Wygraliśmy dzięki temu, że nie znaliśmy litości dla milionów własnych pionków. Jeżeli na przykład Sztab Generalny i doradcy wojskowi ubzdurają sobie, żeby zagarnąć terytorium Izraela nie niszcząc wpierw jego armii, to słono za to zapłacimy.
    Żydzi nie dadzą nam mata, ale unicestwienie Izraela z taką taktyką jak nasza będzie drogo
    kosztować. A nie daj Boże,
    jeżeli kiedyś ruszymy na Chiny. Wtedy pionki nic nie pomogą. Chińczycy mają ich o
    wiele więcej.
    W tym miejscu kapitan splunął ze złością i kopnął pustą puszkę czubkiem
    wyglansowanego buta. Puszka potoczyła się ciemną alejką wprost pod stopy podpitego
    sapera, który w krzakach dobierał się do młodziutkiej dziewczyny. Głucha szamotanina w ciemnościach najwyraźniej przypomniała kapitanowi, że wciąż jesteśmy na patrolu. Ziewnął i raptownie zmienił temat.
    - Kadet Suworow! Wnioski z dzisiejszej służby patrolowej, raz-dwa!
    Byłem z lekka zaskoczony.
    - Dowódca czołgu musi błyskawicznie oceniać sytuację. No? Jakie wnioski?
    - Więc... ee... zatrzymaliśmy wielu winnych... eee... podnieśliśmy dyscyplinę... dzięki
    wam... - nieudolnie usiłowałem smarować wazelinę.
    - Nie masz nawet bladego pojęcia, Wiktor. I to ma być przyszły porucznik? Albo nie
    chcesz zrozumieć, albo próbujesz mnie nabrać. Słuchaj uważnie, ale to zostanie między nami. W systemie gospodarki planowej terror jest również działalnością planową, a więc absolutnie kretyńską i nieefektywną. To po pierwsze. Po wtóre, pracowaliśmy dzisiaj wedle zasad drugiej pięciolatki, a więc lat 1937-1938. Tyle tylko, żeśmy nie puszkowali i nie rozwalali
    zatrzymanych. Po trzecie, gdyby dzisiaj padł rozkaz powtórzenia drugiego planu
    pięcioletniego, to nie tylko bezpieka, ale każdy radziecki obywatel rzuci się gorliwie rozkaz
    ten wypełnić. Tak nas wytresowano: silni, zwarci, gotowi! I po czwarte: ani ty, Wiktor, ani ja nie mamy żadnej polisy na wypadek kolejnych planów pięcioletnich. Żadnej! Gdyby jutro padł rozkaz, wszystko zaczęłoby się na nowo: nowy Beria, nowy Jeżow, NKWD, i cała
    reszta. Jedyna pociecha, że nasz sekretarz generalny to eunuch. Bez jaj! Ale to nie potrwa
    wiecznie. Co będzie, jak go jutro wywalą i przyjdzie nowy? No, dobra, głowa do góry.
    Idziemy. Na dziś koniec służby.
    - Towarzyszu kapitanie, może pogonić tego sapera? Zgwałci ją, jak babcię kocham!
    - A ta laska jutro wniesie skargę, że dymał ją żołnierz, i to w naszym rewirze -
    dorzucił mój towarzysz.
    - To już nie nasza sprawa - uśmiechnął się kapitan i uniósł fosforyzujący cyferblat
    zegarka.
    Uśmiechnęliśmy się i my - zegarek wskazywał godzinę 00.04.
  • edytowano December 2019
    romeck napisal(a):
    trep napisal(a):
    To nie kwestia ludzi a psiarni. Pod PiS troszkę się poprawiło, ale wciąż dla psów kierowca to potencjalny dochód budżetowy.
    bo tak działa (m.in. jeden z powodów) budżet samorządów:

    stoi jak byk
    - dochód z mandatów ----- 500.000 zł (np. w Piekarach Śl)
    i TRZEBA nazbierać....

    inna sprawa że mieszkam pomiędzy dzielnicam, na Lipce (a Lipka to lasek), z jednej strony moje osiedle (na kraju lasku) a z drugiej po horyzont pole kukurydzu i rzepaku....
    i pedzą nawet 140 km/h tutaj!!!
    Sto czterdzieści stu czterdziestoma, ale bywa też tak:
    Słoneczne lipcowe popołudnie. Żółty pięknie przygrzewa, bezchmurne niebo. Jadę sobie z pracy. Zatrzymuje mnie psiarnia.
    - Jechał pan bez świateł.
    - Panie władzo, ale przecież jest tak widno..., niech mnie pan pouczy, będę już pamiętał.
    - Pan mówi nie na temat. Zaraz pan powie, że pan wypadku nie spowodował. To będzie ... złoty.

    Jestę niewolnikię, bo się wzdragam, jak widzę psiarnię?
  • Takie jest podejście większości kontrolerów z różnych instytucji kontrolnych w Polsce (III RP). Jest ono w prostej linii kontynuacją podejścia kontrolerów z czasów komuny, a to z kolei kontrolerów carskich. Austriaccy i pruscy też się dołożyli do tej tradycji. Wyrzeka się na Polaków że nie są propaństwowi i są rzekomo aspołeczni i krnąbrni nie jak dojrzali obywatele Zachodu. Zapomina się o reformie państwa, o tym że ma służyć obywatelom a nie władzy, że ma być przyjazne, a nie opresyjne. Nadal jest opresyjne i to też za Dobrej Zmiany. Wydaje się że Dobra Zmiana zbyt łatwo to przejęła i oszukuje się sama że porządek i konsekwencja są równoznaczne z opresyjnością wobec obywatela. Na to nakłada się zwykły urzędniczy oportunizm, u nas chyba większy niż na Zachodzie, skutkujący opresyjnością wobec zwykłych obywateli i pobłażliwością wobec możnych i silnych. To się zmienia bardzo powoli i wybiórczo. Nasze elity, również te dobrozmianowe, same nie zdają sobie sprawy jak głębokie pokłady postkomunizmu mają zakodowane w mentalności i zachowaniu i jak są wciąż postkolonialne.
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.