Władysław von Bortkiewicz i prawo małych liczb
Słyszeliście o prawie wielkich liczb i rozkładzie normalnym, nie? Zapomnijcie, jeśli nie jest to wasz zawód, ważne jest tylko prawo małych liczb.
Władysław Bortkiewicz to urodzony w St. Petersburgu profesor statystyki w Berlinie sprzed stu lat - jednym słowem zwyczajny polski los. Napisał pracę "Prawo małych liczb", w której analizował liczbę śmiertelnych kopnięć żołnierzy przez konie w kawalerii pruskiej i na podstawie danych zebranych w ciągu 20 lat z 14 korpusów kawalerii wykazał, że jest ona zgodna z rozkładem Poissona, nazywanym też rozkładem Bortkiewicza. Samego Bortkiewicza nazywano papieżem statystyki - zanim jego dokonania przyćmił kolejny gigant: Jerzy Spława-Neyman. Też Polak zresztą. A teraz powiedzcie mi - jest statystyka ceniona w narodzie Bortkiewicza i Neymana czy nie? Ale to na boku.
"Prawo małych liczb" to jedna z ważniejszych prac w historii światowej nauki, dość dokładnie pokazuje sposób ludzkiego myślenia. Prawo wielkich liczb de Moivre'a-Laplace'a każe najpierw ogarnąć całą próbę, potem podzielić ją na klastry według poziomu występowania interesującej nas cechy, przeliczyć proporcje wielkości klastrów i już wszystko wiemy. Nikt w ten sposób nie rozumuje, ludzie posługują się prawem małych liczb.
Człowiek obserwuje tylko zdarzenia ekstremalne, te które wzbudzają emocje - księży-pedofilów, polityków-złodziei, biznesmenów-morderców. Jeśli pojawi się taki, nabieramy rezerwy do całej grupy, jeśli jest ich dwóch, tracimy zaufanie, jeśli trzech, jest już zupełnie źle. Prawo małych liczb twierdzi, że jest to bardzo poprawny sposób rozumowania, z sukcesem stosowanym przez tysiąclecia. Nikt się nie przejmuje klastrami i całą próbą a to dlatego, że w historii człowiek natykał się na kilka setek osób, o których mógł mieć jakieś zdanie, i może kilka tysięcy obcych, którzy przemykali przez jego życie nie zostawiając śladów. Takie ciche założenie przyjmuje każdy z nas, więc jeśli ludzi na świecie jest tysiąc, prawo małych liczb podaje nam wzór na poziom korupcji w Kościele, jeśli natknęliśmy się na jednego księdza-pedofila. Człowiek nie wnioskuje o zjawiskach nietypowych na podstawie obserwacji zjawisk typowych (co sugeruje prawo wielkich liczb), człowiek wnioskuje o zjawiskach typowych na podstawie obserwacji zjawisk nietypowych (jak zaleca prawo małych liczb). Nauka statystyki pozytywnie ocenia taką praktykę, statystyki pozycyjne są dużo bardziej stabilne.
Media popsuły tę metodologię wnioskowania dosypując do obserwacji przypadków ekstremalnych. Umieściły królową angielską i Jennifer Lopez wśród naszych sąsiadów, mimo, że mieszkają one zupełnie gdzie indziej. Słyszymy o setkach księży-pedofilów a ponieważ wszystkich księży jest nie więcej niż tysiąc, w Kościele musi być poważny problem.
Władysław Bortkiewicz to urodzony w St. Petersburgu profesor statystyki w Berlinie sprzed stu lat - jednym słowem zwyczajny polski los. Napisał pracę "Prawo małych liczb", w której analizował liczbę śmiertelnych kopnięć żołnierzy przez konie w kawalerii pruskiej i na podstawie danych zebranych w ciągu 20 lat z 14 korpusów kawalerii wykazał, że jest ona zgodna z rozkładem Poissona, nazywanym też rozkładem Bortkiewicza. Samego Bortkiewicza nazywano papieżem statystyki - zanim jego dokonania przyćmił kolejny gigant: Jerzy Spława-Neyman. Też Polak zresztą. A teraz powiedzcie mi - jest statystyka ceniona w narodzie Bortkiewicza i Neymana czy nie? Ale to na boku.
"Prawo małych liczb" to jedna z ważniejszych prac w historii światowej nauki, dość dokładnie pokazuje sposób ludzkiego myślenia. Prawo wielkich liczb de Moivre'a-Laplace'a każe najpierw ogarnąć całą próbę, potem podzielić ją na klastry według poziomu występowania interesującej nas cechy, przeliczyć proporcje wielkości klastrów i już wszystko wiemy. Nikt w ten sposób nie rozumuje, ludzie posługują się prawem małych liczb.
Człowiek obserwuje tylko zdarzenia ekstremalne, te które wzbudzają emocje - księży-pedofilów, polityków-złodziei, biznesmenów-morderców. Jeśli pojawi się taki, nabieramy rezerwy do całej grupy, jeśli jest ich dwóch, tracimy zaufanie, jeśli trzech, jest już zupełnie źle. Prawo małych liczb twierdzi, że jest to bardzo poprawny sposób rozumowania, z sukcesem stosowanym przez tysiąclecia. Nikt się nie przejmuje klastrami i całą próbą a to dlatego, że w historii człowiek natykał się na kilka setek osób, o których mógł mieć jakieś zdanie, i może kilka tysięcy obcych, którzy przemykali przez jego życie nie zostawiając śladów. Takie ciche założenie przyjmuje każdy z nas, więc jeśli ludzi na świecie jest tysiąc, prawo małych liczb podaje nam wzór na poziom korupcji w Kościele, jeśli natknęliśmy się na jednego księdza-pedofila. Człowiek nie wnioskuje o zjawiskach nietypowych na podstawie obserwacji zjawisk typowych (co sugeruje prawo wielkich liczb), człowiek wnioskuje o zjawiskach typowych na podstawie obserwacji zjawisk nietypowych (jak zaleca prawo małych liczb). Nauka statystyki pozytywnie ocenia taką praktykę, statystyki pozycyjne są dużo bardziej stabilne.
Media popsuły tę metodologię wnioskowania dosypując do obserwacji przypadków ekstremalnych. Umieściły królową angielską i Jennifer Lopez wśród naszych sąsiadów, mimo, że mieszkają one zupełnie gdzie indziej. Słyszymy o setkach księży-pedofilów a ponieważ wszystkich księży jest nie więcej niż tysiąc, w Kościele musi być poważny problem.
0
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.
Komentarz
Rozumowanie rodem z magla, zostało zaburzone przez zasięgi, a media fokusują uwagę na piłce, aby goryle mogły grasować.
A statystyki pozycyjne, to se musiałem zguglować i mi jakaś kurtoza wyszła w momencie centralnym.
Do podziękowań, bo...
Alternatywnym rozwiązaniem jest korzystanie z prawa wielkich liczb - bierzemy całą populację poznanych księży i liczymy: proboszcz z Wysokiej to święty człowiek, większość niczym się nie wyróżnia, ksiądz Zenon to chciwiec, ksiądz Franek ma babę na boku a z wikarym z Niskiej lepiej syna sam na sam nie zostawiać, nic mu nie udowodniono ale ludzie swoje wiedzą. Uśredniamy, przeliczamy i wiemy. To jest dużo bardziej kłopotliwa i zawodna metoda, bo ludzie sobie nie zapychają pamięci zdarzeniami nieznaczącymi.
Nie sądzę jednak abyśmy żyli w społecznościach tak zatomizowanych naturalnie jak kiedyś i jak wyżej nieudolnie opisałem. Ruchliwość społeczna jest wielka i przepływ oraz natłok informacji też. Dociera do nas informacja zewsząd, także z daleka tak pod względem przestrzeni jak i okoliczności i kontekstu. Mamy bardzo słabe narzędzia i umiejętności jej selekcji i hierarchizacji. Może się kiedyś nauczymy. Na razie skutek jest taki że zjawiska ekstremalne skądkolwiek upowszechniają się lokalnie wszędzie i wpływają dominująco na opinie i stąd na zachowania społeczne. W zasadzie liczą się wyłącznie zjawiska ekstremalne. Władzę uzyskują ci którzy potrafią je rozpowszechniać i nagłaśniać oraz hamować rozpowszechnianie innych. Obecnie mamy raczej anarchię i próby zapanowania nad tym zdominowane przez próby wykorzystania tego.
Generalnie wpływ masmediów, propagandy może wywalić w kosmos tą całą teorię małych liczb w wymiarze socjologicznym. Przyjmijmy, że nie ma mediów, nawet tych rzetelnie opisujących rzeczywistość, każdy widzi to co sam zobaczy, ewentualnie się dowie z plotek. I są księża pedofile w skali takiej jak teraz. Robimy badania na całym społeczeństwie, raczej jestem pewny wyników.
Idąc po lesie widzę rzeczywistość a jej statystyka jest prawidłowa. Zdechły ptak leżący ? Mogę wysnuć wnioski odpowiednie. Ale jeżeli puścimy film z mojego spaceru po lesie i obserwacji wszystkim ludziom w Polsce to nie mogą oni wysnuwać żadnych wniosków co do lasu i kondycji ptaków w ich otoczeniu. Ani nie można zakładać wniosków ogólnych dotyczących całej Polski.
Ale znam ludzi głosująch i widzę kto na kogo a to już jest doświadczenie znaczące.
Ładnie to podsumował Davila: Kiedy wynaleziono telewizję, analfabetyzm przestał chronić człowieka przed zgłupieniem.
w sporcie to już pisałem wielokrotnie, artykuły czy komentarze można sobie darować w ogóle. Mecze bezpośrednio (czy przez tv, na bezpośredniej transmisji trudno o jakieś subtelne manipulacje), skróty i statystyki.
I wicie, jakoś tak, czytając dany inkunabuło, poczyłem jakąś dziwną bliskość z panem autorem. Jako że dość dokładnie podał w inkunabule, gdzie ta chawira znajduje się, to cóż, udałem się tam i zastukałem w odrzwia.
I tak se stoję przed jego odrzwiami i se myślę, no dobra, teraz przylezie i powie kulturalnie: "Czego?" -- i co ja my odpem? Że, wicie, jest moim znajomym, gdyż przeczytałem jego książkę, tak? I co, on moim znajomym owszem jest, ale ja jego znajomym nie jestem, bo przecie on nawet nie wie o moim istnieniu. A cała ta znajomość nie dość, że niesymetryczna, to jeszcze polega na tym, że zapoznałem się z jego opowieścią, jak to ktoś piszący w pierwszej osobie osiadł w Marokko. A ile z tem prawdy? Co za różnica, to przecie literatura.
Na szczęście otworzył mi jego służący, w książce zwany Niedźwiedziem, i objaśnił że kerownika nie ma, gdyż ma wieczorek autorski w New Delhi.
- Prawnicy, lekarze. Panowie świata. Mają się za bogów, gdyż od nich zależy życie ludzkie.
- I jeszcze księża.
- A ilu znasz takich księży (mieliśmy z nimi trochę do czynienia, gdyż zaliczyliśmy z pięć parafij)?
- No tak, masz rację. Ani jednego.
- Słyszysz o tych przypadkach z ust antyklerykałów.
- Tak.
Po powrocie ze spaceru odszukałem i przeczytałem KM ten wątek.