Dyskusje o rozwoju Polski
Dzisiej jakoś takoś otwarła się mi Krytyka Potyliczna i co ja widzę? Ovaj, jakiś pan psoferor całkiem przytomnie opowiada, co i jak należy zrobić, żeby w Polszcze lepiej było. I kurka, z każdym akapitem barziey mnie przekonuje. Jak tu żyć?
A tak na serio, polecam ----------> https://krytykapolityczna.pl/kraj/sleszynski-to-geopolityka-blokuje-postep-technologiczny-w-obszarze-wytwarzania-i-kumulowania-energii/
A tak na serio, polecam ----------> https://krytykapolityczna.pl/kraj/sleszynski-to-geopolityka-blokuje-postep-technologiczny-w-obszarze-wytwarzania-i-kumulowania-energii/
Najważniejsze uwarunkowania sięgają XIX wieku, kiedy na Zachodzie tworzyły się podwaliny świata znanego nam dzisiaj, z przemysłem i nowoczesną administracją.
W naszym przypadku nie naszą własną.
Właśnie, a państwa zaborcze bardzo różniły się polityką gospodarczą czy infrastrukturalną. Na konferencjach często pokazuję taki slajd, pytając uczestników, dlaczego kolej warszawsko-petersburska jest niemal prostą linią na odcinku między Tłuszczem a Białymstokiem? Czy chodziło o koszty, a może to car tak sobie odrysował przy linijce?
A tymczasem…
Mało kto wie, że chodziło o to, by celowo pomniejszyć szanse rozwojowe miast leżących w pobliżu tej trasy. Dlatego kolej ominęła np. Wysokie Mazowieckie, Zambrów i Łomżę, a tory biegły przez miejscowości, które i tak nie miały szans rozkwitnąć na duże miasta, jak Małkinia czy Szepietowo.
Pamiętajmy, że kwestia demograficzna ziem zachodnich i północnych to ewenement na skalę Europy – wymiana ludności była niemal całkowita, trafiła tam ludność z różnych regionów i klas społecznych, w ogóle niezakorzeniona.
Takich przesiedleń po wojnie było więcej, np. w Czechosłowacji.
Tak, ale w Sudetach wymieniono 1–2 miliony mieszkańców, a u nas 6–7 milionów. Na tak przeoranym społecznie terytorium łatwiej było zaprowadzić modelową gospodarkę nakazowo-rozdzielczą, centralnie sterowaną, szczególnie na wsi. Poprzez pracę w PGR, ale też tworzenie monofunkcyjnych miast, np. na Pomorzu Zachodnim i Środkowym, w Sudetach.
Co to w praktyce znaczyło?
Osadnictwo koncentrowano często wokół 1–2 większych czy średnich zakładów, fabryki, tartaku, które organizowały całe lokalne życie społeczne. I przyzwyczajono ludzi do opieki państwa. Kiedy PGR-y likwidowano, a zakłady upadały wskutek terapii szokowej, nagłego otwarcia rynków czy czasem, jak to niektórzy określają – złodziejskiej prywatyzacji, następowała społeczna katastrofa.
Pierwszy powojenny krajowy plan zagospodarowania przestrzennego, który układali między innymi profesorowie Chmielewski i Dziewoński, zakładał bardziej zrównoważony rozwój, w oparciu o przejętą po Niemcach i generalnie zaborach sieć osadniczą. Planowano dekoncentrację przemysłu z Górnego Śląska na północ, wzdłuż osi biegnącej przez Łódź, Toruń i Bydgoszcz do Gdańska i Bałtyku. Podobnie taką oś wytyczono z Sudetów do Wrocławia, Łodzi, Warszawy i Białegostoku.
Brzmi sensownie.
Niestety, władze komunistyczne w dużej części zarzuciły te idee. Ówczesne plany rozwoju policentrycznego miały korzenie jeszcze w przedwojennej szkole urbanistycznej, ale nawet po wojnie należały do prekursorskich – koncepcje policentryzacji Dziewońskiego i Malisza to dziś tak naprawdę elementarz polityki urbanistycznej w całej Unii Europejskiej.
I tu dochodzimy do sprawy kluczowej, czyli niedostosowania obecnego systemu administracyjno-terytorialnego do policentrycznej sieci osadniczej na różnych poziomach regionalnych i subregionalnych, która najbardziej sprzyjałaby rozwojowi.
Na czym ono polega?
Pierwszy szczebel, czyli województwa są paradoksalnie za duże lub za małe – rzecz jest do dyskusji, ale faktem jest, że w końcowej fazie przygotowań reformy ich granice, a nawet liczbę wyznaczano z dnia na dzień, według zmiennych zamówień politycznych. Do pewnego stopnia kierowano się przyszłą funkcją absorpcji funduszy unijnych, częściowo po prostu zakładano, że powinny być duże, bo landy w Niemczech też takie są.
Szczebel pośredni między gminą a województwem jest zbyt słaby kompetencyjne i w większości przypadków nie spełnia swych celów.
Skąd to wiemy?
Na przykład z badań dojazdów do pracy, które pokazują, w którym kierunku ciąży ludność danego terytorium. Są też modele grawitacyjne. Jeśli ma pan jeden mniejszy i jeden większy ośrodek liczące, powiedzmy, 50 i 200 tysięcy mieszkańców lub miejsc pracy, to te modele pozwalają wyrysować granice administracyjne tak, żeby ciążenia się równoważyły. Oczywiście, to nie jest jedyne kryterium, bo np. mamy Elbląg tuż przy granicy warmińsko-mazurskiego – i on naturalnie ciąży do Gdańska, ale jest w sąsiednim województwie po to, żeby ono miało jakikolwiek większy ośrodek poza Olsztynem.
Należy to brać pod uwagę?
No właśnie, pytanie brzmi, czy to ostatnie kryterium jest racjonalne? Przecież ludzie i tak będą jeździć z Elbląga do Gdańska, a nie Olsztyna.
A co z tych modeli grawitacyjnych wynika dla liczby powiatów w Polsce?
Mamy dwie możliwości, przy czym na tę pierwszą nie ma dziś szans, tzn. likwidujemy powiaty w ogóle i zwiększamy liczbę województw, do 20–30 ośrodków. Mieściłyby się w tym układy multipolarne, jak np. duopol Kalisza z Ostrowem Wielkopolskim, czwórmiasto Tarnobrzeg, Stalowa Wola, Nisko i Sandomierz, a także część dawnych miast wojewódzkich, jak np. Wałbrzych.
A co sprawia, że miasta w takich układach mogą łączyć potencjały, zamiast konkurować? I z czego składa się sfera wspólna? Czy to może być np. infrastruktura energetyczna? Czy to są przykłady istniejące, czy dopiero potencjalne?
Bo te ośrodki są blisko siebie i liczy się ich wspólny potencjał. Dlatego właśnie wszelka infrastruktura, sieć usług i tak dalej powinny być ze sobą powiązane i w możliwie maksymalnym stopniu zarządzane.
A ten drugi sposób?
Nie likwidujemy powiatów, tylko je łączymy – według różnych symulacji ich liczba zamiast ponad 300 powinna wynosić między 70 a 130. I tworzymy w ten sposób szczebel subregionalny, wyznaczony przez rynki pracy i dostępność najważniejszych usług publicznych.
w dłuższej perspektywie emigracja na pewno zaszkodziła, choć oczywiście pytanie brzmi, czy bez swobody wyjazdów oni zostaliby u siebie, czy raczej wyjechali do Krakowa albo Warszawy, i wtedy przynajmniej wytwarzali PKB w Polsce.
Jeśli znaleźliby pracę. Jak nie, to byliby kosztem, a nie zasobem dla gospodarki.
Tylko nie zapominajmy, że te 1,5 czy może nawet 2 miliony ludzi, które zostanie poza granicami Polski, to był konkretny wydatek, nie tylko z prywatnej, ale przede wszystkim publicznej kieszeni na ich edukację czy opiekę medyczną. Są takie szacunki, ile kosztuje dojście do dorosłości i usamodzielnienie się, w skali kraju to będą setki miliardów złotych. Dochodzą do tego niepoliczalne koszty rozpadu rodzin, osłabienia więzi społecznych.
Ale za to ludzie zarabiali i słali pieniądze do domu, podwyższali tym rodzinom poziom życia.
Tego wszystkiego na pewno nie zniwelują transfery z wynagrodzeń w Niemczech czy Wielkiej Brytanii. W latach 70. na saksy wyjeżdżał jeden członek rodziny i zazwyczaj po kilku latach wracał, a w kraju zostawała rodzina wielopokoleniowa. Dzisiaj mamy zupełnie inny model społeczny.
Stymulacja konsumpcji lokalnej chyba musi być jakoś korzystna…
Po pierwsze to mit, a po drugie, głęboka niesprawiedliwość. Mit – bo jedną ręką zbieramy pieniądze z najbardziej rozwiniętych miejsc, np. metropolii, a potem te pieniądze i tak wracają do central banków czy sieci handlowych. Jak środki z Warszawy wysyłamy, powiedzmy, do tych Dubeninek przy granicy z obwodem kaliningradzkim i one w formie zakupów wracają do Ełku czy Olsztyna, to jeszcze pół biedy.
A jak nie?
Gorzej, jak wracają do Warszawy, a najgorzej, jak wypływają za granicę – no bo taka Biedronka czy Lidl może i sprzedaje polskie produkty, ale zyski są jednak transferowane za granicę. Na skuteczność tego rodzaju polityk rzutuje fakt, że wypływ kapitału do rajów podatkowych – i to nie na Kajmany, tylko do Holandii czy Luksemburga – jest po prostu zbyt duży. Zwraca na to uwagę nawet Komisja Europejska, wytykając, że jesteśmy jednym z najbardziej drenowanych krajów w Unii.
To znaczy, że te pomysły na przenoszenie urzędów poza Warszawę, które pojawiły się w ostatnich latach, miałyby sens?No, sporo przekleiłem, mega wklejkon wyszedł. Ale raczej warto.
Już dziś Urząd Górniczy jest w Katowicach, a Morski w Gdyni, ja uważam, że można by np. przenieść Ministerstwo Ochrony Środowiska ze wszystkimi agendami do Białegostoku. Tam w pobliżu są aż cztery parki narodowe, Białowieża – na pewno dałoby to efekty gospodarcze, ale też marketingowe i promocyjne. Na pewno można byłoby też w jakiś sposób wspomóc Łódź, która jest korzystnie blisko Warszawy, względnie Radom. Na Słowacji ministerstwo „środowiskowe” jest np. w Bańskiej Szczawnicy, a w Niemczech to rozproszenie jest jeszcze większe – Trybunał Konstytucyjny jest w Karlsruhe, a np. Ministerstwo Obrony w Bonn.
U nas warto zrobić podobnie?
Pewnie tak, aczkolwiek propozycje zgłaszane w ostatnich latach szły w niedobrym kierunku – sugerowano zbyt małe ośrodki. To nie ma sensu, żeby np. Nowy Sącz bazował na instytucji Rzecznika Praw Przedsiębiorców. Bo po pierwsze, ten rzecznik to zbyt mała masa krytyczna w stosunku do ponad 80 tysięcy mieszkańców, a po drugie akurat to miasto poradzi sobie w zasobnym regionie turystycznym. Nowy Sącz jest typowym miastem subregionalnym, które powinno mieć znacznie więcej kompetencji administracyjnych kosztem Krakowa i oferować znacznie więcej dobrych usług publicznych, jak dobry szpital, liceum czy wyższa szkoła zawodowa z licencjatem.
To jak nie Nowy Sącz dla urzędów, to kto? Które miasta?
Do deglomeracji powinny być wytypowane raczej miasta większe, jak wspomniana Łódź, Białystok czy Olsztyn – tam, gdzie są niezłe uniwersytety i jest szansa na sprzężenie kreatywnej myśli i rynku pracy. To są, używając terminologii jeszcze z czasów wspominanego profesora Dziewońskiego, metropolie ukształtowane, ale wyraźnie kulejące, albo metropolie kształtujące się.
0
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.
Komentarz
Patrząc na miasto Piekary Śląskie, które deiure jest powiatem, choć defacto gminą i że już jest na granicy przestania być miastem na prawach powiatu i jeszcze że jest najbiedniejszym miastem/powiatem w województwie katowickim...
Najbiedniejsze, to i trudniej o kredyty na inwestycje, lub nawet przygotowanie miasta pod różne inwestycje. Trudniej o zwykłe remonty chodników i takie tam codzienności...
Do przemeblowania (powiatowego).
"Co łączy Polskę Ignacego Mościckiego z Polską Edwarda Gierka? Czy Związek Radziecki miał przed sobą alternatywną drogę modernizacji? Czy można było „dogonić i przegonić” Zachód z pomocą aktywnego państwa? Czy kraje zacofane mają szansę na przyspieszony rozwój? Adam Leszczyński, historyk PAN i publicysta gospodarczo-społeczny, napisał pierwszą w Polsce historię zmagań najróżniejszych państw – od ZSRR czasów Stalina, przez Chiny Mao, kraje Afryki, Ameryki Łacińskiej i Azji Wschodniej, aż po II RP i PRL – z nędzą, gospodarczym zacofaniem i społecznym anachronizmem. Autor bada ideologie przyspieszonego rozwoju, jakie dominowały na świecie tuż przed II wojną światową i po niej. Przybliża epokę, w której decydowały się kształty naszego świata, konfrontując praktyczne doświadczenia ludzi z założeniami gospodarczych teorii. Tłumaczy wreszcie, dlaczego w latach 70. globalne i lokalne elity zaczęły odwracać się od państwa, zamieniając etatyzm w ideologię „niewidzialnej ręki rynku” jako panaceum na niedorozwój. "Przedwojenna Polska i Tajwan. Związek Radziecki, Korea Południowa i Tanzania. Cóż te kraje mogły mieć ze sobą wspólnego? Otóż tyle, że każdy z nich szukał sposobu wydobycia się z biedy i zacofania, sposobu na swoją miarę. Adam Leszczyński, zabierając nas w podróż po całym globie w drugiej połowie minionego stulecia, zadaje intrygujące pytania. Czy prędzej da się doścignąć kraje zamożne i przedsiębiorcze, jeżeli swoje gospodarstwo powierzy się silnej władzy państwa, czy rozsądniej zdać się na działanie wolnego rynku? I szereg dylematów podobnych, uwieńczonych sukcesem bądź opłaconych tragiczną klęską kilku pokoleń. Wniosek z tego taki, żeby nie ufać bezkrytycznie żadnej doktrynie, bo wszystko zależy od warunków geograficznych i politycznych. Skok w nowoczesność był prawie zawsze skokiem w nieznane, a opowieść Leszczyńskiego jest fascynującą przygodą intelektualną". Jerzy Jedlicki
"
Dzięki za wyjaśnienie.
Obecnie powinna trwać dyskusja, czy wejść w kooperację z Chinami przy budowie kontynentalnej metody transportu kontenerów, bo ich partnerstwo bywa problematyczne, a oni o zwisach
Pitanje, powój Polakom szkoła pozostaje otwartem. Tem niemniej mimo zwalczania szkolnictwa przez pisoski walec i prawitzowe koła, pozostaje ono w Tenkraju ścisłą czołówką erłopejską, za Czajną i Onatio:
Caość: https://worldpopulationreview.com/country-rankings/pisa-scores-by-country