Gdy szukaliśmy miejsca na wieczór wspomnień w I rocznicę Smoleńska, mając na liście gości już wiele osób, w tym bliskich ofiar, a w kieszeni 0 zł. Emilian Kaminski powiedział "Teatr Wam udostępnię. Piękna inicjatywa! Pozwolicie, że wystąpię?"
Od pewnego czasu miałem zagwozdkę, czy da się jeszcze chodzić w stolycy do teatru. I sobie myślałem: "Jakby co, jest jeszcze Teatr Kamienica". Ciekawe co z nim będzie po śmierci Twórcy.
Skoro, jak kolega Paryżewianka twierdzi, żywcem do nieba by się nie dostał to tym bardziej trzeba się modlić, szkoda żeby się długo po czyśćcu pałętał.
W_Nieszczególny napisal(a): Skoro, jak kolega Paryżewianka twierdzi, żywcem do nieba by się nie dostał to tym bardziej trzeba się modlić, szkoda żeby się długo po czyśćcu pałętał.
Przypominamy relację zmarłego aktora śp. Emiliana Kamińskiego, która ukazała w 2. numerze muzealnego biuletynu "Rakowiecka 37" w grudniu 2017 r.
Nigdy słowo nie było dla mnie tak ważne jak wtedy
Na próbie podszedł do mnie ks. Jerzy Popiełuszko i przywitał się: - Jestem Jerzy, jestem księdzem. Opowiedziałem: - A ja jestem Emilian i jestem aktorem. Powiedział mi, że wie kim jestem. Zaproponował, żebym zajrzał do niego na plebanię „bo trzeba się troszkę podszkolić”. Tak powiedział… „podszkolić”. On uczył mnie na plebanii, jak się zachowywać podczas przesłuchań. Nawet dał mi taką małą książeczkę „Małego konspiratora”. Byliśmy po imieniu. On to zaproponował. Na plebani strasznie biednie mieszkał, miał tam taki pokoiczek. Dostałem od niego dużo pięknych rzeczy – w sensie intelektualnym i duchowym. To był duchowo bardzo mocny człowiek o wielkiej, niemal kruchej, delikatności.
Wybuch stanu wojennego zapamiętałem jako bardzo dziwne uczucie. Wcześniej działałem w „Solidarności” Regionu Mazowsze. To było normalne. Ale 12 grudnia 1981 r. byłem w Warszawie u dziewczyny, która mieszkała przy Grzybowskiej. Wyszedłem od niej po północy i wsiadłem do samochodu (maluch). Była wtedy taka zamieć, że wycieraczki nie nadążały z odśnieżaniem przedniej szyby… W tej zamieci przy Ogrodzie Saskim stał czołg czy jakiś wóz pancerny. Jadąc na Mokotów mijałem co rusz jakieś wojskowe pojazdy. Zatrzymałem się przy jednym z żołnierzy i zapytałem, co się dzieje. – Jechać, jechać, nie pytać - odpowiedział. To ja mówię: - Chłopie, co się dzieje? On mi wtedy odpowiedział: - Niemiec się obudził. Ta odpowiedź mnie zadziwiła, czy to miała być jakaś powtórka z II wojny światowej? Miałem też taką myśl, że ci Amerykanie to dopiero mają kasę, że potrafią taki film wojenny robić teraz. Byłem po prostu przekonany, że oni wynajęli Warszawę do zrobienia filmu. To nie koniec, bo kiedy dojeżdżałem do Placu Zbawiciela, spostrzegłem małego hajlującego człowieka. Ma podniesioną do góry rękę, a obok niego jest ktoś starszy. Myślałem, że kompletnie zwariowałem. Co robił tu ten mały Niemiec? Podjechałem do nich i ten wyższy człowiek mnie zatrzymuje i mówi, że dziecko złamało obojczyk i wracają z pogotowia na Hożej. To było jak sen, ten mały z tą podniesioną ręką w samochodzie… Zawiozłem ich do domu i wróciłem do siebie. Rano przemawiał w telewizji Jaruzel…
My cię tu nie chcemy
Wprowadzono stan wojenny. My tuż przed jego wybuchem mieliśmy w Starej Prochowni premierę pięknego spektaklu „Kolęda Nocka”, który stwarzał niezwykłą atmosferę, byliśmy razem z publicznością w takim uniesieniu, jakby tam fruwały anioły. W obsadzie spektaklu byli: Halina Frąckowiak, Krysia Prońko, Ania Chodakowska, Marek Konrad, Krzyś Kolberger i ja. Świętej pamięci Krzysztof Bukowski był reżyserem. Podpisany był też przez Pagart kontrakt na wyjazd z tym spektaklem do Ameryki. Kontrakt miał taki zapis, że gdyby został zerwany, to trzeba zapłacić Amerykanom 75 tys. dolarów kary. Zaczął się problem, ale Pagart, aby tej kary nie płacić, w końcu otrzymał zgodę na tę trasę po Ameryce. W lutym 1982 r. mogliśmy polecieć do Stanów. Na lotnisku jakiś oficer dał mi do ręki paszport wojenny i powiedział coś takiego: - Pamiętaj, jest to paszport w jedną stronę. Ty jesteś działaczem „Solidarności”. Nie masz żony i dzieci. Nie masz po co tutaj wracać. Miałem wtedy 29 lat. To było dla mnie bolesne – takie powiedziane wprost: „my cię tu nie chcemy”, odczucie że władza mnie wyrzuca z kraju. Jednak w paszporcie nie miałem wbitej żadnej pieczątki z zakazem powrotu. To były tylko takie jego słowa. Podobne słowa, żeby nie wracać, usłyszał też na lotnisku Krzysiek Kolberger. Pamiętam, jak na lotnisku ludzie wciskali mi kartki pocztowe do bliskich, abym je wysłał poza cenzurą w Stanach. Wciskali mi też pieniądze na znaczki, ale ich nie brałem. Stwierdziłem, że sam to załatwię i wysyłałem je, albo zdarzało się, że ktoś w Stanach przychodził do mnie po taką kartkę. Na nich były głównie pisane słowa z jednym przekazem: „nie martwcie się, żyjemy”. Pamiętam, że podczas tego lotu w samolocie była bardzo smutna atmosfera, wiele osób chciało zagłuszyć tam smutek alkoholem. Samolot był wypełniony w jednej trzeciej, lecieli m.in. górale do pracy na wcześniej, przed 13 grudnia zakontraktowane projekty.
W Ameryce
Po przylocie okazało się, że księża na ambonach ogłaszali, że przyjechaliśmy do Stanów jako ubecy grać spektakl. Komuniści nas wyrzucają, a polonusi traktują jak ubeka. To wynikało z niedoinformowania i działań konfidentów bezpieki. Ten wyjazd był dla nas jakimś zdarzeniem niezwykłego losu, ale takie powitanie nie było przyjemne. Taki obrazek: w Chicago siedzieliśmy we dwóch z Markiem Kondratem w restauracji Maryla Polonez przy stosie kanapek. I on się wtedy wzruszył, że my jemy tu spokojnie kanapki z szynką, a jego synowie nic takiego nie mają. Albo inny: podszedł do mnie barczysty, wysoki marynarz i chciał ze mną rozmawiać. Usiedliśmy przy innym stoliku i on się zapytał, czy znam Grażynę z Gdyni. Byłęm kiedyś w Gdyni na osiedlu Orłowo, ale żadnej Grażyny nie znałem. On powiedział, że to jest jego kobieta, która urodziła dziecko i zapytał, czy ona go nie zdradza? Był „na bani” i jakoś obsesyjnie mnie pytał o tę Grażynę. Przekonałem go, że jej nie znam. On się mnie zapytał, ile dostaję za pracę w Teatrze Narodowym. Odpowiedziałem, że 3 tys. zł. A on mnie pyta: ile dodatkowo dostaję na etacie w ubecji? Powiedziałem, że jestem antykomunistą i że mnie obraża. Zaczęliśmy sobie ubliżać. Wstaliśmy od stoły. On mnie podniósł do góry, a ja strzeliłem go z główki w brodę. Zemdlał, a ja w nogi. Jego koledzy ruszyli za mną w pościg. Schowałem się tam, gdzie mieszkaliśmy. Spektakle robiły wśród polonii wielkie wrażenie, ale czasem pod wpływem wrogiej propagandy nas bojkotowano. Była taka organizacja „Pomost”, której członkowie przyszli protestować przeciwko nam w oficerkach. Tłumaczyłem im wnerwiony, że nie jesteśmy komunistami. Po 3,5 miesiąca wróciliśmy, choć mogłem zostać i miałem konkretne propozycje, w tym chyba ze trzy matrymonialne.
Nigdy słowo nie było tak ważne jak wtedy Polskę od Ameryki dzieliła wtedy wielka przepaść. Pracowałem w Teatrze Ateneum i Narodowym. Koledzy z Powszechnego zadzwonili, że chcą się ze mną spotkać. Tam była Ewa Dałkowska, Maciek Szary i nieżyjący już Andrzej Piszczatowski. Powiedzieli, że zakładają Teatr Domowy i czy się do nich nie przyłączę? Nie zastanawiałem się nawet dwóch sekund i powiedziałem: -Tak! Oni powiedzieli, że to jest niebezpieczne, a ja, że pasuje mi to. Byłem tak szczęśliwy, że mi to zaproponowali. Zaczęliśmy próby. Teksty tego spektaklu poetyckiego były oparte na twórczości internowanych, były też piosenki Jana Krzysztofa Kelusa i Jacka Kaczmarskiego. Pierwszy spektakl – „Przywracanie porządku” – pokazywał życie zamkniętej w jednej celi czwórki internowanych i ich odbiór rzeczywistości. Premiera odbyła się 1 listopada 1982 r. w mieszkaniu Ewy Dałkowskiej, w bloku na Ursynowie. Pamiętam, że był Aleksander Bardini. To było zamknięte spotkanie, na wzór występów w czasie okupacji. Miałem gitarę i gdyby wpadła bezpieka, mieliśmy udawać, że jesteśmy np. na urodzinach i wtedy miałem grać piosenki do tańca czy wspólnego śpiewania. Andrzej Piszczatowski odpowiadał za to, gdzie gramy, a ja za bezpieczeństwo i transport. Dlatego z tamtych występów nie ma ani nagrań, ani zdjęć – był zakaz. Jakby się wydało, że gramy, to mogliśmy trafić na minimum 3 lata do paki jako tzw. polityczni. Piszczatowski szyfrował adresy, gdzie i kiedy mamy wystąpić. Miałem też takie zdarzenie przed stanem wojennym – przypadkowo uratowałem przed samobójstwem pijanego faceta, który miał broń. Później okazało się, że był to esbek. On później mnie cztery razy ostrzegł, że mogą nas jako aktorów zgarnąć. W mojej teczce, którą dostałem w IPN, ten esbek występował jako ktoś, kto miał rozpracowywać Teatr Domowy. Nie było wpadki poza jedną, kiedy we Wrocławiu zgarnęli zarówno aktorów, jak i widzów. Wybronił nas wtedy Zygmunt Huebner, dyrektor Teatru Powszechnego. Szczególnie dobrze wspominam II spektakl Teatru Domowego, pokazujący stan wojenny, ale jakby bardziej w sposób satyryczny i przez to terapeutyczny. Dużo śmiechu na nim było. Wtedy była śpiewana „Zielona wrona”, mówiony słynny dziś wiersz na Jaruzelskiego „Bluzg”, czy skecz o milicjantach „90 zgłoś się”, przygotowany na podstawie ich rozmów przez krótkofalówki i samochodowe radiostacje. Ktoś ich nagrał i nam to dostarczył. Nigdy słowo nie było dla mnie tak ważne, jak wtedy – tak bym podsumował ten czas. Ten teatr nie miał swojej sceny. Ludzie byli ściśnięci w pokoju. Było ciasno, więc stali, albo siedzieli gdzie kto mógł. Spektakl trwał dobrze ponad godzinę i kończył długimi rozmowami do rana, bo obowiązywała przecież godzina policyjna. To był niezapomniany czas. Było też tak, że kiedyś w Żółwinie pod Podkową Leśną graliśmy nawet dla rolników w kurniku! Za naszymi plecami gdakały kury a przed nami byli wspaniali widzowie.
W konsekwencji dążyć do likwidacji zagrożenia Miałem przesłuchanie w Pałacu Mostowskich od 22 do 5 rano w czasie którego uszkodzono mi nerkę. Powiedziałem wtedy do tego oficera, co mnie przesłuchiwał, chyba w stopniu majora, że będę ich skarżył za to w sądzie. On mi powiedział: - Co się martwisz, ty jesteś bezpieczny, bo jesteś znany aktor i za tobą upomni się kilkanaście tysięcy ludzi w tym mieście, ale są tacy, o których nikt się nie upomni. Powiedział, że jak złożę skargę, to właśnie on ją będzie rozpatrywał. Skurczybyk. Zaproponował jednak, żebyśmy się dogadali: ja nie złożę na niego skargi, a on mi powie, kto kapuje w teatrach. Podał kilkanaście nazwisk. Wracałem obolały z tą rozpieprzoną nerką i myślałem, że blefował, że nie mogę zrobić ludziom krzywdy i rozpuścić tego w środowisku, wyglądało to na ubecką prowokację. Później okazało się, że oni wszyscy donosili. Kto w Krakowie, kto we Wrocławiu, kto w Warszawie – i również kto w Teatrze Ateneum. Zapamiętałem z tej grupy jakieś 15 nazwisk. Jeden z nich nawet przyszedł do mnie, abym dał mu pracę w „Kamienicy”. Powiedziałem, aby sobie poszedł, to była menda z Ateneum, który donosił za pieniądze, nieprzymuszony ani nie szantażowany, z czystej chciwości. W mojej teczce w IPN znalazłem też adnotację kogoś z bezpieki: „w konsekwencji dążyć do likwidacji zagrożenia”. Znajomych policjant, gdy to zobaczył – zadrżał, że to mogło się skończyć np. przeciętymi przewodami hamulcowymi, czy jakąś dziwną herbatą, która powoduje zawał serca… Lata 80 to wiele tajemniczych zgonów, a ja byłem tylko aktorem, nie opozycjonistą z pierwszych stron raportów. U kresu istnienia PRL by ratować trupa komunizmu był gotowy do posunięcia się na najgorsze.
„Mały konspirator” od ks. Jerzego Teraz powiem, co było dla mnie najważniejsze z czasów Teatru Domowego. Mieliśmy kiedyś próbę i spektakl w mieszkaniu blisko pomnika Lotnika na Ochocie. Na próbie podszedł do mnie ks. Jerzy Popiełuszko i przywitał się: - Jestem Jerzy, jestem księdzem. Opowiedziałem: - A ja jestem Emilian i jestem aktorem. Powiedział mi, że wie kim jestem. Zaproponował, żebym zajrzał do niego na plebanię „bo trzeba się troszkę podszkolić”. Tak powiedział… „podszkolić”. On uczył mnie na plebanii, jak się zachowywać podczas przesłuchań. Nawet dał mi taką małą książeczkę „Małego konspiratora”. Byliśmy po imieniu. On to zaproponował. Na plebani strasznie biednie mieszkał, miał tam taki pokoiczek. Dostałem od niego dużo pięknych rzeczy – w sensie intelektualnym i duchowym. To był duchowo bardzo mocny człowiek o wielkiej, niemal kruchej, delikatności.
Masz służyć
Wspominam rozmowy z nim… Ksiądz Jerzy nauczył mnie podstawowej sprawy w moim życiu: kiedy przyszedłem do niego taki rozgorączkowany, że nie zrobię żadnej kariery w tym aktorskim zawodzie, że mnie dopadną, bo jestem w opozycji, że to wszystko w cholerę, a ja bardzo chciałem mieć rodzinę i dzieci. Wtedy popatrzył na mnie, pomilczał i powiedział: - Emilian, czym ty się przejmujesz, nie przejmuj się tak sobą, ja to rozumiem, ale ty się tak sobą nie przejmuj. Zapytałem go wtedy: co mam robić? – Masz służyć – odpowiedział. – Ale jak służyć? - zapytałem. – Ja służę, wielu kapłanów służy, wielu ludzi służy innym, święty Franciszek służył, Jezus służył. Zobacz – to są wszystko ci, którzy służyli. Zastanów się – powiedział mi. W stanie wojennym dużo medytowałem, choć nie lubię tego słowa, zapuszczam się do dziś w stan oderwania od rzeczywistości. I wtedy wiele o tym jego „służyć” medytowałem. To mi zbudowało na nowo życie – zacząłem się zajmować innymi ludźmi. Egoizm jest wpisany w nas, ale trzeba miłość do siebie wyważyć. Jurek też mi o tym mówił, że trzeba nie zachwycać się sobą, ale pracować nad sobą, aby mieć za co kochać siebie – za budowanie swojej wartości. Dużo rozmawialiśmy na wiele bieżących tematów. On przewidywał, że go zabiją. Mówił: - Ja wiem, że mnie zabiją. I martwił się o matkę: - Żeby tylko ta gołąbka nie cierpiała. Tak nazywał swoją matkę, ona była dla niego jak świętość. Mówił o niej bardzo czule. W Teatrze Domowym jego obecność była dla mnie bardzo ważna. Niezmiernie ważna. Od niego płynęła nauka dla mnie w stanie wojennym. Powiedział kiedyś: - Emilian, musimy kończyć, bo ci wspaniali strażacy na mnie czekają. Skończyliśmy spotkanie, a on poszedł do nich na strajk w Wyższej Oficerskiej Szkole Pożarnictwa. Wiedział, że ma wielu wrogów. Nie mogłem uwierzyć w jego śmierć, a przed śmiercią był przecież torturowany. Mam w teatrze taką kapliczkę, która jest Księdzu Jerzemu poświęcona gdzie z nim rozmawiam. Czuję w życiu opiekę ks. Jerzego, choć nie chodzę do kościoła. On mi pomógł w tworzeniu teatru – i pomaga do dziś.
Patriotyzm jest w sercu
Po śmierci ks. Jerzego, w okolicach dwusetnego spektaklu Teatru Domowego, odszedłem z zespołu. Dlaczego? Był spektakl w mieszkaniu chyba przy Wilczej. I jakieś strojeń kobiety na widowni zaczęły głośno rozmawiać o swojej wizycie na plaży w Portugalii, czy na jakiś wyspach Kanaryjskich. My byliśmy przyzwyczajeni do innej publiczności. Stwierdziłem wtedy, chyba zrobiła się „moda” na opozycyjność i chyba w takiej formule tam nie ma dla mnie miejsca. Przeprosiłem kolegów i powiedziałem, że odchodzę. Zrozumieli. Uznałem, że główna idea naszego teatru została już dla mnie wyczerpana . Ale istniał dalej, realizując spektakle oparte m.in. o twórczość Vaclava Havla. Udział w Teatrze Domowym był dla mnie ważnym życiowym doświadczeniem. Zawsze byłem wierny swoim ideałom, może niepokornym ale własnym i miałem niechęć do tamtych tępych łbów. W moim teatrze Kamienica są spektakle misyjne, wypływające z w dużej części z tamtych ideałów. Patriotyzm jest w sercu. Nie mógłbym mieszkać za granicą. Polscy chłopi, przymusowo wcielani do rosyjskiej armii i wysyłani gdzieś do Azji, umierali na chorobę powodowanej tęsknotą za krajem
A ksiądz Jerzy? Żyje, codziennie się z nim witam. Jak mam problem, to idę do mojej kapliczki w teatrze, spuszczam głowę i słucham.
Notował: Jarosław Wróblewski
Artykuł ukazał się w 2 numerze biuletynu "Rakowiecka 37".
Spektakl "Wysocki" w Teatrze Ateneum, fot. Zygmunt Rytka
Komentarz
+++
+++
*
"Podstawą tronu Bożego są sprawiedliwość i prawo; przed Nim kroczą łaska i wierność."
Księga Psalmów 89:15 / Biblia Tysiąclecia
+
*
"Podstawą tronu Bożego są sprawiedliwość i prawo; przed Nim kroczą łaska i wierność."
Księga Psalmów 89:15 / Biblia Tysiąclecia
Oj zdecydowanie. Można widać być aktorem i porządnym człowiekiem.
RIP
+++
dobry teatr robił, obśmiał generała, wpuścił po Smoleńsku,
nie wszyscy muszą być święty subito & forever
https://www.muzeumrakowiecka37.pl/