Broń Boże nie chcę bronić Unii Pracy, ale argument z tym ministrem nie jest tak do końca trafny. Czasem, rzadko takie przypadki się zdarzają. W 2006 r. w rządzie Marcinkiewicza znalazł się jako minister budownictwa Antoni Jaszczak, który był ministrem z rekomendacji Samoobrony, chociąz był członkiem... PSL. Inna sprawa, że potem przeszedł do Samoobrony. Zbigniew Religa zdaje się też formalnie był członkie Partii Centrum w momencie, gdy zostawał ministrem zdrowia. Za to w przedwojennej Czechosłowacji było tak, że Edward Benesz (późniejszy prezydent) był cały czas ministrem spraw zagranicznych w kolejnych rządach, choć jego partia - narodowi socjaliści (nie mylić z niemieckimi nazistami!) - była nieraz w opozycji.
@janosik powiedział(a):
Losie teraz będziesz tęsknił za Czarnkiem
Będą tęsknić ci, co mają dzieci w wieku szkolnym. Ja jeszcze zobaczę, choć za komuny i leberałów pracowało mi się dużo lepiej niż za PiSu - płacili grosze (przed reformą Gowina w roku 2019 moja profesorska pensja wynosiła 3 400 zł brutto) ale się nie wtrącali. Gowin miał dobre intencje ale był nieudacznikiem a Czarnek to psychol z manią destrukcyjną.
Gowin też uprawiał destrukcję. Temat znam z autopsji, bo przez jego durne wymysły nie mam doktoratu. Wykasowało mi dorobek. Dla otwarcia przewodu trzeba było mieć napisaną książkę naukową albo artykuł naukowy. Miałem jedno i drugie! No i co się stało? Pan geniusz skreślił z listy punktowanych czasopismo, w którym opublikowałem artykuł. Jeszcze lepiej - wymyślił, że pracami naukowymi są tylko te książki, które są publikowane w określonych wydawnictwach. Nic, że są rzetelne, nic że mają przypisy i bibliografie jak trzeba, nic nawet, że mają recenzenta - ma być w wydawnictwie z ministerialnej rozpiski! Przy czym ta rozpiska to typowy przejaw udeckiej pogardy dla prowincji, bo oczywiście dominuje warszawka, potem krakówek, potem jeszcze trochę większe ośrodki. Nawet Lublin, największe miasto na wschód od Wisły i znaczący ośrodek akademicki, w tych obu rozpiskach był dyskryminowany, bo to już widać "wiocha" dla salonowców.
Punktozę wymyśliła pani Kudrycka, fakt, że Gowin jej nie usunął mimo apeli, np. prof. Nowaka. A pretensję w tej sprawie to miej do swojej rady naukowej a nie do Gowina, bo w ustawie nie ma, że naukowe są tylko zapunktowane pisma, tylko rady naukowe czasem wykazują się taką nadgorliwością.
Wiernopoddańczy stosunek do punktozy wzkazuje, że to naukowcy są ludźmi najgłupszymi i najbardziej godnymi pogardy.
Za Kudryckiej ale Gówin go utrzymał (mimo apeli), więc oczywiście odpowiada za durnotę i szkodnictwo. I nie był to nakaz, bo publikować można wszędzie, tylko punktoza uwzględnia tylko niektóre wydawnictwa. Rady naukowe są głupsze i mniej głupie. Tych bardziej głupich jest tak dużo, że opcja zero w polskiej nauce wydaje się rozsądnym rozwiązaniem. Pewnym usprawiedliwieniem jest to, że nauka przez 40 lat była głodzona, pomiatana i poniżana. Złapałem się na tym, że nigdy nie pojechałem na konferencję, jeśli tylko musiałbym zapłacić opłatę konferencyjną. Kto się ukrywał szczuty i tropiony, nigdy nie będzie umiał stanąć prosto...
@rozum.von.keikobad powiedział(a):
Albo kto się dziś uczy fechtunku, jazdy konnej i zapinania kontusza?
Tzn. żeby było jasne - ktoś się uczy. Ale przydatność tego dla "człowieka wykształconego" w XXI wieku jest podobna.
Znowu odwołam się do osobistego przykładu - tzn. prawie osobistego, bo dotyczyło moich kolegów i koleżanek, a nie mnie. W moim tzw. elitarnym liceum była klasa, w której uczono greki (starożytnej) i łaciny. I to uczono dużo - łaciny mieli 4 godziny tygodniowo, greki 2. Z tej klasy z mojego rocznika na dzienne studia (2004 r.) dostało się ... 4 osoby (z 30 kilku). W pozostałych klasach dostali się prawie wszyscy albo przynajmniej większość. Może dlatego, że nie tracili czasu na zbędne w XXI wieku hobby, a może od razu naprzyjmowali tam debili, bo kto inny by się chciał łaciny i greki w takim wymiarze.
Potem sam zacząłem się niestety uczyć łaciny, jak krótko studiowałem filologię włoską. Był to najgłupszy, najbardziej topornie uczony i najmniej potrzebny przedmiot na tych studiach - tzn. na pierwszym roku, potem nie wiem, bo już nie studiowałem.
ale to nie chodziło o grekę i łacinę, tylko o to, że od wieków narzeka się na psucie nauczania eliminacją jednych a wprowadzaniem innych elementów.
"Nad Niemnem" albo nawet "Lalka" czy "Potop" - rzeczywiście większość dzieciaków ma kłopot z ich przeczytaniem, bo wszystkie są powieściami, a dzisiaj inaczej się opowiada historie. Pewnie dlatego nauczyciele puszczają dzieciom tyle filmów w szkołach.
"Nad Niemnem" to romans, przy okazji pokazujący obraz społeczeństwa po Powstaniu Styczniowym. Podobnie dzieciaki uczyły się i mogłyby uczyć dalej np o PW na podstawie piosenek np Lao Che. Nasze dziewczyny bardzo wsiąkły kiedyś w album "Dziewczyny wyklęte". Czemu chcemy by dzieci czytały Nad Niemnem? Bo opis społeczeństwa i postaw. A czemu "Potop"? Bo postawy i wydarzenia historyczne. To samo można osiągnąć przez inne formy. Modne są komiksy, ale nie wiedzieć czemu jakoś nie żrą. Za to schematyczny film rysunkowy IPN zażarł i to tak bardzo, że jest mocno znany na świecie.
Reasumując - zmiany w programie naucząnia nie są groźne, groźne jest to, na co się zmienia dawne treści. A tu widać zmianę narracji w nauczaniu o IIWS bardzo poważną. I to nie jest tak, że nagle nauczyciele zaczną inaczej uczyć, bo najczęściej będą uczyć tego samego co wcześniej (ciekawe ilu uczniów w Polsce przerabiało np "Pożogę" Kossak Szczuckiej po wpisaniu jej na listę lektur). Ważne jest to, ze zmieniając program nauczania nowe kierownictwo pokazuje swoje intencje. Wrogie.
Niechęć przed nad niemnem rozumiem, ale potop, lalka? Przecież to się czyta jednym tchem. To są dosyć stare rzeczy i co miało by się stać przez 20-30 lat, że nagle się tego nie da czytać.
Ja tam "Nad Niemnem" lubię. Dobrze skreślone, ciekawe postacie, dobrze przedstawione dylematy. Nawet czasami wracam do tej książki, podobnie jak do "Potopu". To jest po prostu dobra literatura! W innym wątku linkowałem filmik gościa, który zachwycał się sceną pojedynku Kmicica z Wołodyjowskim, mówiąc, że to najbardziej realistyczna scena pojedynku w historii kina (!), a ktoś w komentarzu napisał, że nie chce nic ujmować reżyserowi i aktorom, ale w tej scenie po prostu trzymano się opisu z książki!
@los powiedział(a):
Za Kudryckiej ale Gówin go utrzymał (mimo apeli),
Kolega nie zrozumiał. Punkty wprowadzono wcześniej, ale one dotyczyły tylko czasopism, natomiast nie dotyczyły i nie dotyczą książek. Konieczność publikowania książek (nie artykułów!) w określonych wydawnictwach wprowadzono już za Gowina. Zresztą w sprawie punktów czasopism też za niego pogorszono sytuację, zmniejszając ilość punktowanych czasopism.
@posix powiedział(a):
Niechęć przed nad niemnem rozumiem, ale potop, lalka? Przecież to się czyta jednym tchem. To są dosyć stare rzeczy i co miało by się stać przez 20-30 lat, że nagle się tego nie da czytać.
Nie wiem co się dzieje. Wiemy z pamiętników, że "Pan Tadeusz" był taką atrakcją, że dzieci podkradały go rodzicom (bo z powodu momentów nie był udostępniany nieletnim). Potem się to zmieniło, może dlatego, że zniknęły dworki i okolice?
Nie, nie uważam, że należy zrezygnować z katowania dzieci powieściami. Kto wie, może umiejętność tworzenia długich opowieści i obrazowość języka po kolapsie cywilizacyjnym przyda się im do snucia opowieści w długie zimowe wieczory? Jednak jeśli książka ma być czytana, bo oprócz akcji przemyca wartości, to powiem tak - nie można rezygnować z nowych sposobów dotarcia. Henryk Sienkiewicz zamiast pisać powieść w odcinkach w gazecie może pisałby powieść w necie, albo nawet zrobił serię shortów snujących tę historię na youtubie na kanale "Potop"?
Co to czytywał Jan III Sobieski? W szkole katowali go antykiem, a prywatnie czytywał Astreę. Czy to powód, by kazać dzieciom czytać to w szkole?
@Rzchanym powiedział(a):
Kolega nie zrozumiał. Punkty wprowadzono wcześniej, ale one dotyczyły tylko czasopism, natomiast nie dotyczyły i nie dotyczą książek.
Kolega zrozumiał doskonale. Punkty wprowadzono najpierw za artykuły a potem za książki (to istotnie "zasługa" Gówina) ale dotyczyły one tylko oceny jednostek naukowych a nie doktoratów. Doktoraty od punktów uzależniły dopiero same rady naukowe własną nadgorliwością, która w tym przypadku przynajmniej jest zdecydowanie gorsza od faszyzmu. Przeciw punktozie prowadzę od lat osobistą (nieskuteczną) krucjatę.
PS. Sprawa wydaje mi się dziwna. Jeśli jest gotowy doktorat a rada naukowa robi wąty, to idzie się do innej. Ponieważ za doktoraty też są jakieś punkty, najczęściej całują w rękę i rozściełają czerwony dywan.
Ok, czyli to ironia miała być. W takim razie luz - ale (1) po pierwsze ironię nie za bardzo widać w necie, (2) są tacy, co nieironicznie zgłębiają łacinę i grekę w XXI wieku.
Ale co do reszty to się zgodzę częściowo.
Tzn. zgodzę się, że w dobie obecnej techniki należy z uczniami przerabiać też inne dzieła kultury niż drukowana literatura. Łatwo oczywiście zgadnąć skąd to się wzięło - druk tekstu już 100 lat temu był względnie tani, druk obrazków cholernie drogi, nagrania dźwięku były jeszcze droższe i fatalnej jakości, a o odtworzeniu nagrania ruchomego obrazu w warunkach szkolnych czy domowych można było tylko pomarzyć. Jednoczesne nagranie dźwięku i obrazu było chyba dopiero w fazie eksperymentalnej.
Dziś nie ma z tym żadnego problemu, ale nauka odbywa się jak 100 lat temu. Więc nie ma już przeszkód, żeby dzieciaki znały też filmy, piosenki, dzieła architektury i muzyki.
Ale nie zgodzę się, że powieść jako taka jest przeżytkiem. Nie jest, ciągle się czyta powieści. Weźmy jakichś bardzo znanych współczesnych pisarzy, tych chętnie czytanych nie tylko przez krytyków, ale i przez publikę. Martin, King, Rowling - cóż to oni pisali, wiersze, dramaty, eseje? No nie, pisali powieści.
Problem z "Nad Niemnem" jest oczywiście taki, że to powieść po prostu nudna. Może i mądra, może i słuszna ideowo, ale nie jest porywająca, tam się nic nie dzieje. Są fani tej powieści, są antyfani, nawet na tym forum. Tym drugim wcale nie chodzi o warstwę ideową. A Sienkiewicz? Są fani, ale antyfani najczęściej jadą już tylko po ideologii, nie po formie. Sienkiewicza czyta się znakomicie.
Nie będę też udawał specjalisty od dziecięcej psychologii czy dydaktyki. Ale coś mi się wydaje, że czytanie dłuższych form, w tym zwłaszcza powieści, uczy takiego młodego człowieka koncentracji i dyscypliny. Tik-toki czy nawet niezłe piosenki tego nie nauczą.
Ale wiecie, co bym wyciął z kanonu do czytania już dziś? Wszystkie bez wyjątku dramaty. Czytaliście scenariusz swojego ulubionego filmu? Czy może poszliście do kina / zobaczyliście na streamingu / w tv? No właśnie. Wszystkie lub prawie wszystkie dramaty omawiane w szkole były wystawione przez teatr telewizji, spokojnie można to zobaczyć z dzieciakami na lekcji albo i zadać do domu (po upewnieniu się, że są w vod).
Ale wiecie, co bym wyciął z kanonu do czytania już dziś? Wszystkie bez wyjątku dramaty. Czytaliście scenariusz swojego ulubionego filmu? Czy może poszliście do kina / zobaczyliście na streamingu / w tv? No właśnie. Wszystkie lub prawie wszystkie dramaty omawiane w szkole były wystawione przez teatr telewizji, spokojnie można to zobaczyć z dzieciakami na lekcji albo i zadać do domu (po upewnieniu się, że są w vod).
To trochę bardziej skomplikowana sprawa. Po pierwsze dramaty (przynajmniej te klasyczne) to jednak coś więcej niż scenariusze filmowe. To samoistne dzieła literackie. Jedna adaptacja (nawet dobra) to narzucenie niejako jednej interpretacji tekstu. Druga sprawa, trzeba by właśnie dobrej adaptacji. Trzecia sprawa, wiele klasycznych dramatów to t. zw. dramaty niesceniczne, które zasadniczo nie były przeznaczone do wystawiania. Bywały mimo to wystawiane, ale z uproszczeniami (n. p. Kordian na drabinie - nie, to nie był żaden spektakl awangardowy ) Mimo to całkiem pomysłu nie odrzucam.
PS. Sprawa wydaje mi się dziwna. (...) Ponieważ za doktoraty też są jakieś punkty, najczęściej całują w rękę i rozściełają czerwony dywan.
No, generalnie moja historia jest dużo bardziej skomplikowana. Tu poruszyłem tylko jeden wątek, bo akurat zahaczył o temat dyskusji. Gdyby była kiedyś okazja osobistego poznania się, to opowiem więcej.
Nie będę też udawał specjalisty od dziecięcej psychologii czy dydaktyki. Ale coś mi się wydaje, że czytanie dłuższych form, w tym zwłaszcza powieści, uczy takiego młodego człowieka koncentracji i dyscypliny. Tik-toki czy nawet niezłe piosenki tego nie nauczą.
Dokładnie o to chodzi. Dlatego właśnie dzisiejsze tłucznie prawie w ogóle nie czytają literatury historycznej. Ani nie są w stanie skoncentrować się nad nią, ani wytrzymać i przetrawić całą cegłę/opasłe tomisko. Z bardzo nielicznymi wyjątkami oczywiście. Ponoć mają już z tym problem nauczyciele akademiccy w przypadku swoich studenciakow i zadają im coraz mniej do przeczytania na zajęcia. A za moich czasów jeszcze mówiło się o studentach historii i przyszłych historykach: "zawodowi czytacze"
Młodzi ludzi często mają problem z obejrzeniem połowy (45 minut) meczu bez sięgania po telefon, bynajmniej nie z powodu konieczności przeczytania wiadomości czy odebrania połączenia lecz niejako z "przymusu" spojrzenia w ekran.
W moim korpo zauważono na podstawie sporej próby, iż mają wyraźne opory przed....rozmową telefoniczną np. z klientem, gdyż zdecydowanie wolą wysłać sms-a lub maila w sytuacji, gdy charakter i pilna potrzebę szybkiego kontaktu zdecydowanie wskazuje na konieczność odbycia rozmowy głosowej "na żywo". Starsi wiekiem pracownicy nie mają takich problemów.
Moją siostrzenicę przyłapałam na... pisaniu sms-ów w kinie, podczas seansu "Władcy Pierścieni".
Wzięłam ją potem na spytki, film ogromnie jej się podobał (więc nie, co w tym momencie podejrzewałam, znudzenie/zmęczenie/irytacja z powodu tego, co widzi na ekranie) - po prostu nie była w stanie przesiedzieć tak długiego czasu bez iluzorycznych kontaktów ze światem.
Każdy powód jest dobry żeby pozbawić Polaków tożsamości, każda wymówka dobra, nie mieści mu się w głowie że pedagogika wstydu może nie dotyczyć wszystkich.
"Aleksander Pawlicki, współautor korekty podstawy programowej z historii o wykreśleniu rzezi wołyńskiej: "Rozumiem racje związane z pamięcią o Wołyniu, z naszą polityką historyczną i kapitałem moralnym państwa polskiego. Ale moja perspektywa to perspektywa kogoś, kto jest z dziećmi w klasie i musi zadać sobie pytanie: co zyskam, kiedy każde ukraińskie dziecko w Polsce zapamięta, że jego pradziadkowie są być może współwinni rzezi na Wołyniu? To jest pytanie pedagogiczne, bo w jednej klasie może być i Tomek i Dmytro. I to nie jest łatwe, jeśli na dzień dobry nauczyciel ma podyktować temat: “ludobójcza rzeź na Wołyniu”. To nie jest dobry pomysł na zbudowanie wspólnoty w klasie".
Istnieje głębokie przekonanie, że wystarczy, aby to rodzicie, a nie w znacznej części przesiąknięte ideologią lewacką ciało pedagogiczne, decydowali o czym mają uczyć się ich dzieci, aby uchronić młodzież przed wtłaczaniem toksycznych treści.
Otóż już tak nie jest, choć jeszcze było tak kilkanaście lat temu,
Kto bywa na wywiadówkach w podstawówce, ten wie, że coraz częściej taranem zwalczania religii w szkołach i promowania wiadomych ideologii stają się....pewni rodzice, a kto najczęściej, to nie będę mówił, żeby nie być posądzonym o mizoginizm.
@MarianoX powiedział(a):
Istnieje głębokie przekonanie, że wystarczy, aby to rodzicie, a nie w znacznej części przesiąknięte ideologią lewacką ciało pedagogiczne, decydowali o czym mają uczyć się ich dzieci, aby uchronić młodzież przed wtłaczaniem toksycznych treści.
Kupiłam, z myślą o wnukach, HiT 2 Roszkowskiego. Jedynkę już mamy. Na razie jeszcze za 42 zł. Ciekawe, czy w następnych latach cena będzie malała, czy wręcz przeciwnie.
Ten podręcznik nadaje się, poza wszystkim, do czytania.
Mamy w domu obydwa tomy - i całość to świetna lektura, a przy tym podręcznik jest pięknie wydany, zawiera wiele zupełnie nowych, nie znanych mi wcześniej ilustracji, dokumentów. Należą się wielkie brawa i autorowi, i ministrowi, który wprowadził ten przedmiot.
Co prawda za rządu PiS podręcznik był podobno kontestowany w szkołach, za to teraz, w drugim obiegu, ma szansę na prawdziwą popularność.
@MarianoX powiedział(a):
Istnieje głębokie przekonanie, że wystarczy, aby to rodzicie, a nie w znacznej części przesiąknięte ideologią lewacką ciało pedagogiczne, decydowali o czym mają uczyć się ich dzieci, aby uchronić młodzież przed wtłaczaniem toksycznych treści.
Otóż już tak nie jest, choć jeszcze było tak kilkanaście lat temu,
Kto bywa na wywiadówkach w podstawówce, ten wie, że coraz częściej taranem zwalczania religii w szkołach i promowania wiadomych ideologii stają się....pewni rodzice, a kto najczęściej, to nie będę mówił, żeby nie być posądzonym o mizoginizm.
Z tymi rodzicami to w punkt. Wcale bym się nie zdziwił jak za kilka lat rodzice ze swoimi pociechami będą w polskiej szkole oglądać popisy popaprańców typu drag quuens, jak to ma miejsce obecnie w Uesej. Bardzo często najbardziej wojowniczymi obecnie antyklerykałami i antypisowcami sa osoby z, delikatnie ujmując, skomplikowaną sytuacją rodzinną. Żeby jakoś sobie zracjonalizować swoje wybory życiowe, trzeba walczyć z tymi, którzy takich zachowań nie podzielają.
@MarianoX powiedział(a):
Istnieje głębokie przekonanie, że wystarczy, aby to rodzicie, a nie w znacznej części przesiąknięte ideologią lewacką ciało pedagogiczne, decydowali o czym mają uczyć się ich dzieci, aby uchronić młodzież przed wtłaczaniem toksycznych treści.
Otóż już tak nie jest, choć jeszcze było tak kilkanaście lat temu,
Kto bywa na wywiadówkach w podstawówce, ten wie, że coraz częściej taranem zwalczania religii w szkołach i promowania wiadomych ideologii stają się....pewni rodzice, a kto najczęściej, to nie będę mówił, żeby nie być posądzonym o mizoginizm.
Z tymi rodzicami to w punkt. Wcale bym się nie zdziwił jak za kilka lat rodzice ze swoimi pociechami będą w polskiej szkole oglądać popisy popaprańców typu drag quuens, jak to ma miejsce obecnie w Uesej. Bardzo często najbardziej wojowniczymi obecnie antyklerykałami i antypisowcami sa osoby z, delikatnie ujmując, skomplikowaną sytuacją rodzinną. Żeby jakoś sobie zracjonalizować swoje wybory życiowe, trzeba walczyć z tymi, którzy takich zachowań nie podzielają.
Inna sprawa, że katolicy oddają pole walkowerem najczęściej. Na twitterze jakiś gość żalił się, że u nich w szkole nie ma corocznej wigilii - spotkania opłatkowego, jakie dzieciaki de facto oddolnie organizowały od lat, bo... w klasie jest dwójka świadków Jehowy i nagle stwierdzili, że "to by obrażało ich uczucia religijne".
Gość płakusiał i ubolewał, ale okazało się, że wszyscy płakusiający i ubolewający rodziciele z tej klasy nie zrobili dosłownie NICZEGO, żeby trochę tych jakże wrażliwych jehowitów przyhamować. Na przykład zaproponować żeby ta dwójka mimoz nie przyszła na spotkanie wigilijne i tyle. O nie nie, to nie wystarczy, po prostu większość musi się podporządkować drącej się mniejszości.
No ale widać sprawa nie była aż tak ważna, żeby ktokolwiek śmiał się wychylić i powiedzieć: stop temu szaleństwu.
Komentarz
Czy ten fragment był niezbędny w tym przemówieniu? Pewnie tak.
Właśnie - czy kanalie się lubią nawzajem czy nie?
Broń Boże nie chcę bronić Unii Pracy, ale argument z tym ministrem nie jest tak do końca trafny. Czasem, rzadko takie przypadki się zdarzają. W 2006 r. w rządzie Marcinkiewicza znalazł się jako minister budownictwa Antoni Jaszczak, który był ministrem z rekomendacji Samoobrony, chociąz był członkiem... PSL. Inna sprawa, że potem przeszedł do Samoobrony. Zbigniew Religa zdaje się też formalnie był członkie Partii Centrum w momencie, gdy zostawał ministrem zdrowia. Za to w przedwojennej Czechosłowacji było tak, że Edward Benesz (późniejszy prezydent) był cały czas ministrem spraw zagranicznych w kolejnych rządach, choć jego partia - narodowi socjaliści (nie mylić z niemieckimi nazistami!) - była nieraz w opozycji.
Gowin też uprawiał destrukcję. Temat znam z autopsji, bo przez jego durne wymysły nie mam doktoratu. Wykasowało mi dorobek. Dla otwarcia przewodu trzeba było mieć napisaną książkę naukową albo artykuł naukowy. Miałem jedno i drugie! No i co się stało? Pan geniusz skreślił z listy punktowanych czasopismo, w którym opublikowałem artykuł. Jeszcze lepiej - wymyślił, że pracami naukowymi są tylko te książki, które są publikowane w określonych wydawnictwach. Nic, że są rzetelne, nic że mają przypisy i bibliografie jak trzeba, nic nawet, że mają recenzenta - ma być w wydawnictwie z ministerialnej rozpiski! Przy czym ta rozpiska to typowy przejaw udeckiej pogardy dla prowincji, bo oczywiście dominuje warszawka, potem krakówek, potem jeszcze trochę większe ośrodki. Nawet Lublin, największe miasto na wschód od Wisły i znaczący ośrodek akademicki, w tych obu rozpiskach był dyskryminowany, bo to już widać "wiocha" dla salonowców.
Punktozę wymyśliła pani Kudrycka, fakt, że Gowin jej nie usunął mimo apeli, np. prof. Nowaka. A pretensję w tej sprawie to miej do swojej rady naukowej a nie do Gowina, bo w ustawie nie ma, że naukowe są tylko zapunktowane pisma, tylko rady naukowe czasem wykazują się taką nadgorliwością.
Wiernopoddańczy stosunek do punktozy wzkazuje, że to naukowcy są ludźmi najgłupszymi i najbardziej godnymi pogardy.
Punkty punktami, ale nakaz wydawania książek w określonych wydawnictwach został wprowadzony za Gowina i nijak nie da się obronić.
Za Kudryckiej ale Gówin go utrzymał (mimo apeli), więc oczywiście odpowiada za durnotę i szkodnictwo. I nie był to nakaz, bo publikować można wszędzie, tylko punktoza uwzględnia tylko niektóre wydawnictwa. Rady naukowe są głupsze i mniej głupie. Tych bardziej głupich jest tak dużo, że opcja zero w polskiej nauce wydaje się rozsądnym rozwiązaniem. Pewnym usprawiedliwieniem jest to, że nauka przez 40 lat była głodzona, pomiatana i poniżana. Złapałem się na tym, że nigdy nie pojechałem na konferencję, jeśli tylko musiałbym zapłacić opłatę konferencyjną. Kto się ukrywał szczuty i tropiony, nigdy nie będzie umiał stanąć prosto...
ale to nie chodziło o grekę i łacinę, tylko o to, że od wieków narzeka się na psucie nauczania eliminacją jednych a wprowadzaniem innych elementów.
"Nad Niemnem" albo nawet "Lalka" czy "Potop" - rzeczywiście większość dzieciaków ma kłopot z ich przeczytaniem, bo wszystkie są powieściami, a dzisiaj inaczej się opowiada historie. Pewnie dlatego nauczyciele puszczają dzieciom tyle filmów w szkołach.
"Nad Niemnem" to romans, przy okazji pokazujący obraz społeczeństwa po Powstaniu Styczniowym. Podobnie dzieciaki uczyły się i mogłyby uczyć dalej np o PW na podstawie piosenek np Lao Che. Nasze dziewczyny bardzo wsiąkły kiedyś w album "Dziewczyny wyklęte". Czemu chcemy by dzieci czytały Nad Niemnem? Bo opis społeczeństwa i postaw. A czemu "Potop"? Bo postawy i wydarzenia historyczne. To samo można osiągnąć przez inne formy. Modne są komiksy, ale nie wiedzieć czemu jakoś nie żrą. Za to schematyczny film rysunkowy IPN zażarł i to tak bardzo, że jest mocno znany na świecie.
Reasumując - zmiany w programie naucząnia nie są groźne, groźne jest to, na co się zmienia dawne treści. A tu widać zmianę narracji w nauczaniu o IIWS bardzo poważną. I to nie jest tak, że nagle nauczyciele zaczną inaczej uczyć, bo najczęściej będą uczyć tego samego co wcześniej (ciekawe ilu uczniów w Polsce przerabiało np "Pożogę" Kossak Szczuckiej po wpisaniu jej na listę lektur). Ważne jest to, ze zmieniając program nauczania nowe kierownictwo pokazuje swoje intencje. Wrogie.
Jaki film IPN?
przypominam, że puszczali go sobie np podczas obrad w parlamencie brazylijskim.
a masz np. taki ⬇️ Puszczam go od kilku lat swoim tłuczniom omawiając działalność PPP ☝️
w sumie - należałoby popracować nad spisem filmów i piosenek obowiązkowych. A może nawet gier obowiązkowych.
+1
Niechęć przed nad niemnem rozumiem, ale potop, lalka? Przecież to się czyta jednym tchem. To są dosyć stare rzeczy i co miało by się stać przez 20-30 lat, że nagle się tego nie da czytać.
"Nad Niemnem" nie dało się przeczytać.
👣
🐾
🐾
Ja tam "Nad Niemnem" lubię. Dobrze skreślone, ciekawe postacie, dobrze przedstawione dylematy. Nawet czasami wracam do tej książki, podobnie jak do "Potopu". To jest po prostu dobra literatura! W innym wątku linkowałem filmik gościa, który zachwycał się sceną pojedynku Kmicica z Wołodyjowskim, mówiąc, że to najbardziej realistyczna scena pojedynku w historii kina (!), a ktoś w komentarzu napisał, że nie chce nic ujmować reżyserowi i aktorom, ale w tej scenie po prostu trzymano się opisu z książki!
Kolega nie zrozumiał. Punkty wprowadzono wcześniej, ale one dotyczyły tylko czasopism, natomiast nie dotyczyły i nie dotyczą książek. Konieczność publikowania książek (nie artykułów!) w określonych wydawnictwach wprowadzono już za Gowina. Zresztą w sprawie punktów czasopism też za niego pogorszono sytuację, zmniejszając ilość punktowanych czasopism.
Nie wiem co się dzieje. Wiemy z pamiętników, że "Pan Tadeusz" był taką atrakcją, że dzieci podkradały go rodzicom (bo z powodu momentów nie był udostępniany nieletnim). Potem się to zmieniło, może dlatego, że zniknęły dworki i okolice?
Nie, nie uważam, że należy zrezygnować z katowania dzieci powieściami. Kto wie, może umiejętność tworzenia długich opowieści i obrazowość języka po kolapsie cywilizacyjnym przyda się im do snucia opowieści w długie zimowe wieczory? Jednak jeśli książka ma być czytana, bo oprócz akcji przemyca wartości, to powiem tak - nie można rezygnować z nowych sposobów dotarcia. Henryk Sienkiewicz zamiast pisać powieść w odcinkach w gazecie może pisałby powieść w necie, albo nawet zrobił serię shortów snujących tę historię na youtubie na kanale "Potop"?
Co to czytywał Jan III Sobieski? W szkole katowali go antykiem, a prywatnie czytywał Astreę. Czy to powód, by kazać dzieciom czytać to w szkole?
to bardzo dobra książka, ale ja dałam jej radę u progu starości. A czytałam wszystko. Prawie.
Kolega zrozumiał doskonale. Punkty wprowadzono najpierw za artykuły a potem za książki (to istotnie "zasługa" Gówina) ale dotyczyły one tylko oceny jednostek naukowych a nie doktoratów. Doktoraty od punktów uzależniły dopiero same rady naukowe własną nadgorliwością, która w tym przypadku przynajmniej jest zdecydowanie gorsza od faszyzmu. Przeciw punktozie prowadzę od lat osobistą (nieskuteczną) krucjatę.
PS. Sprawa wydaje mi się dziwna. Jeśli jest gotowy doktorat a rada naukowa robi wąty, to idzie się do innej. Ponieważ za doktoraty też są jakieś punkty, najczęściej całują w rękę i rozściełają czerwony dywan.
@KazioToJa
Ok, czyli to ironia miała być. W takim razie luz - ale (1) po pierwsze ironię nie za bardzo widać w necie, (2) są tacy, co nieironicznie zgłębiają łacinę i grekę w XXI wieku.
Ale co do reszty to się zgodzę częściowo.
Tzn. zgodzę się, że w dobie obecnej techniki należy z uczniami przerabiać też inne dzieła kultury niż drukowana literatura. Łatwo oczywiście zgadnąć skąd to się wzięło - druk tekstu już 100 lat temu był względnie tani, druk obrazków cholernie drogi, nagrania dźwięku były jeszcze droższe i fatalnej jakości, a o odtworzeniu nagrania ruchomego obrazu w warunkach szkolnych czy domowych można było tylko pomarzyć. Jednoczesne nagranie dźwięku i obrazu było chyba dopiero w fazie eksperymentalnej.
Dziś nie ma z tym żadnego problemu, ale nauka odbywa się jak 100 lat temu. Więc nie ma już przeszkód, żeby dzieciaki znały też filmy, piosenki, dzieła architektury i muzyki.
Ale nie zgodzę się, że powieść jako taka jest przeżytkiem. Nie jest, ciągle się czyta powieści. Weźmy jakichś bardzo znanych współczesnych pisarzy, tych chętnie czytanych nie tylko przez krytyków, ale i przez publikę. Martin, King, Rowling - cóż to oni pisali, wiersze, dramaty, eseje? No nie, pisali powieści.
Problem z "Nad Niemnem" jest oczywiście taki, że to powieść po prostu nudna. Może i mądra, może i słuszna ideowo, ale nie jest porywająca, tam się nic nie dzieje. Są fani tej powieści, są antyfani, nawet na tym forum. Tym drugim wcale nie chodzi o warstwę ideową. A Sienkiewicz? Są fani, ale antyfani najczęściej jadą już tylko po ideologii, nie po formie. Sienkiewicza czyta się znakomicie.
Nie będę też udawał specjalisty od dziecięcej psychologii czy dydaktyki. Ale coś mi się wydaje, że czytanie dłuższych form, w tym zwłaszcza powieści, uczy takiego młodego człowieka koncentracji i dyscypliny. Tik-toki czy nawet niezłe piosenki tego nie nauczą.
Ale wiecie, co bym wyciął z kanonu do czytania już dziś? Wszystkie bez wyjątku dramaty. Czytaliście scenariusz swojego ulubionego filmu? Czy może poszliście do kina / zobaczyliście na streamingu / w tv? No właśnie. Wszystkie lub prawie wszystkie dramaty omawiane w szkole były wystawione przez teatr telewizji, spokojnie można to zobaczyć z dzieciakami na lekcji albo i zadać do domu (po upewnieniu się, że są w vod).
To trochę bardziej skomplikowana sprawa. Po pierwsze dramaty (przynajmniej te klasyczne) to jednak coś więcej niż scenariusze filmowe. To samoistne dzieła literackie. Jedna adaptacja (nawet dobra) to narzucenie niejako jednej interpretacji tekstu. Druga sprawa, trzeba by właśnie dobrej adaptacji. Trzecia sprawa, wiele klasycznych dramatów to t. zw. dramaty niesceniczne, które zasadniczo nie były przeznaczone do wystawiania. Bywały mimo to wystawiane, ale z uproszczeniami (n. p. Kordian na drabinie - nie, to nie był żaden spektakl awangardowy ) Mimo to całkiem pomysłu nie odrzucam.
No, generalnie moja historia jest dużo bardziej skomplikowana. Tu poruszyłem tylko jeden wątek, bo akurat zahaczył o temat dyskusji. Gdyby była kiedyś okazja osobistego poznania się, to opowiem więcej.
Dokładnie o to chodzi. Dlatego właśnie dzisiejsze tłucznie prawie w ogóle nie czytają literatury historycznej. Ani nie są w stanie skoncentrować się nad nią, ani wytrzymać i przetrawić całą cegłę/opasłe tomisko. Z bardzo nielicznymi wyjątkami oczywiście. Ponoć mają już z tym problem nauczyciele akademiccy w przypadku swoich studenciakow i zadają im coraz mniej do przeczytania na zajęcia. A za moich czasów jeszcze mówiło się o studentach historii i przyszłych historykach: "zawodowi czytacze"
Młodzi ludzi często mają problem z obejrzeniem połowy (45 minut) meczu bez sięgania po telefon, bynajmniej nie z powodu konieczności przeczytania wiadomości czy odebrania połączenia lecz niejako z "przymusu" spojrzenia w ekran.
W moim korpo zauważono na podstawie sporej próby, iż mają wyraźne opory przed....rozmową telefoniczną np. z klientem, gdyż zdecydowanie wolą wysłać sms-a lub maila w sytuacji, gdy charakter i pilna potrzebę szybkiego kontaktu zdecydowanie wskazuje na konieczność odbycia rozmowy głosowej "na żywo". Starsi wiekiem pracownicy nie mają takich problemów.
Moją siostrzenicę przyłapałam na... pisaniu sms-ów w kinie, podczas seansu "Władcy Pierścieni".
Wzięłam ją potem na spytki, film ogromnie jej się podobał (więc nie, co w tym momencie podejrzewałam, znudzenie/zmęczenie/irytacja z powodu tego, co widzi na ekranie) - po prostu nie była w stanie przesiedzieć tak długiego czasu bez iluzorycznych kontaktów ze światem.
A kiedy to było...!
Każdy powód jest dobry żeby pozbawić Polaków tożsamości, każda wymówka dobra, nie mieści mu się w głowie że pedagogika wstydu może nie dotyczyć wszystkich.
"Aleksander Pawlicki, współautor korekty podstawy programowej z historii o wykreśleniu rzezi wołyńskiej: "Rozumiem racje związane z pamięcią o Wołyniu, z naszą polityką historyczną i kapitałem moralnym państwa polskiego. Ale moja perspektywa to perspektywa kogoś, kto jest z dziećmi w klasie i musi zadać sobie pytanie: co zyskam, kiedy każde ukraińskie dziecko w Polsce zapamięta, że jego pradziadkowie są być może współwinni rzezi na Wołyniu? To jest pytanie pedagogiczne, bo w jednej klasie może być i Tomek i Dmytro. I to nie jest łatwe, jeśli na dzień dobry nauczyciel ma podyktować temat: “ludobójcza rzeź na Wołyniu”. To nie jest dobry pomysł na zbudowanie wspólnoty w klasie".
Istnieje głębokie przekonanie, że wystarczy, aby to rodzicie, a nie w znacznej części przesiąknięte ideologią lewacką ciało pedagogiczne, decydowali o czym mają uczyć się ich dzieci, aby uchronić młodzież przed wtłaczaniem toksycznych treści.
Otóż już tak nie jest, choć jeszcze było tak kilkanaście lat temu,
Kto bywa na wywiadówkach w podstawówce, ten wie, że coraz częściej taranem zwalczania religii w szkołach i promowania wiadomych ideologii stają się....pewni rodzice, a kto najczęściej, to nie będę mówił, żeby nie być posądzonym o mizoginizm.
Kupiłam, z myślą o wnukach, HiT 2 Roszkowskiego. Jedynkę już mamy. Na razie jeszcze za 42 zł. Ciekawe, czy w następnych latach cena będzie malała, czy wręcz przeciwnie.
Ten podręcznik nadaje się, poza wszystkim, do czytania.
Mamy w domu obydwa tomy - i całość to świetna lektura, a przy tym podręcznik jest pięknie wydany, zawiera wiele zupełnie nowych, nie znanych mi wcześniej ilustracji, dokumentów. Należą się wielkie brawa i autorowi, i ministrowi, który wprowadził ten przedmiot.
Co prawda za rządu PiS podręcznik był podobno kontestowany w szkołach, za to teraz, w drugim obiegu, ma szansę na prawdziwą popularność.
Bo Roszkowski należy do kilku (liczba jednocyfrowa) polskich mędrców.
Z tymi rodzicami to w punkt. Wcale bym się nie zdziwił jak za kilka lat rodzice ze swoimi pociechami będą w polskiej szkole oglądać popisy popaprańców typu drag quuens, jak to ma miejsce obecnie w Uesej. Bardzo często najbardziej wojowniczymi obecnie antyklerykałami i antypisowcami sa osoby z, delikatnie ujmując, skomplikowaną sytuacją rodzinną. Żeby jakoś sobie zracjonalizować swoje wybory życiowe, trzeba walczyć z tymi, którzy takich zachowań nie podzielają.
Inna sprawa, że katolicy oddają pole walkowerem najczęściej. Na twitterze jakiś gość żalił się, że u nich w szkole nie ma corocznej wigilii - spotkania opłatkowego, jakie dzieciaki de facto oddolnie organizowały od lat, bo... w klasie jest dwójka świadków Jehowy i nagle stwierdzili, że "to by obrażało ich uczucia religijne".
Gość płakusiał i ubolewał, ale okazało się, że wszyscy płakusiający i ubolewający rodziciele z tej klasy nie zrobili dosłownie NICZEGO, żeby trochę tych jakże wrażliwych jehowitów przyhamować. Na przykład zaproponować żeby ta dwójka mimoz nie przyszła na spotkanie wigilijne i tyle. O nie nie, to nie wystarczy, po prostu większość musi się podporządkować drącej się mniejszości.
No ale widać sprawa nie była aż tak ważna, żeby ktokolwiek śmiał się wychylić i powiedzieć: stop temu szaleństwu.