Skip to content

W obliczu końca

To jest wątek ku czci JM fil. prof. Mariana Zdziechowskiego. Ale tytuł jest tak motzny, że każden szpenglerosko-sarazinoski klimacik się w nim zmieści, nie? Marmury Rzymu chwieją się w posadach, tłusta tłuszcza wyje, granice osłabione, a półludzie, którzy co dzień się przez nie przerywają, pędzą na oślep, by gwałcić i zabijać tubylców, ciągnąc z hojnych socjalów. Do tego elity robią wszystko, by najeźdźcom położyć poduszkę pod pupę, ażeby broń Boże nie usłyszeli brzydkiego słowa. Zidiociałe masy raz za razem popierają ten stan rzeczy w demokratycznych wyborach, a media, w rękach plutokratów, zaciemniają rzeczywistość zamiast relacjonować ją. Tak więc jest na co bezsilnie ujadać.

Po tym grubą kreską naszkicowanym obrazie dzisiejszej Europy, przedstawię ofiarę moich knowań:

Marian Ursyn Zdziechowski h. Rawicz (ur. 30 kwietnia?/12 maja 1861[1] w Nowosiółkach lub w Rakowie[2] w powiecie mińskim, zm. 5 października 1938 w Wilnie [Jak więc widać Pan Bóg wiele mu oszczędził.]) – polski historyk idei i literatury, filolog, filozof, krytyk literacki i publicysta, rektor Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie, członek Zjednoczenia Państwowego na Kresach w 1922 roku[3], założyciel Unii Narodowo-Państwowej w 1922 roku[4], w latach 1933–1938 prezes Towarzystwa Przyjaciół Nauk w Wilnie.
Urodził się w polskiej rodzinie ziemiańskiej Edmunda i Heleny z Pułjanowskich. Był bratem Kazimierza – pisarza, publicysty i krytyka literackiego – oraz Fortunata i Józefa. Od 1873 uczęszczał do rosyjskiego gimnazjum w Mińsku, które ukończył w 1879. Studiował na wydziale historyczno-filologicznym Uniwersytetu Petersburskiego, a w latach 1879–1883 na Uniwersytecie Dorpackim (dziś Tartu) gdzie w 1883 otrzymał tytuł „kandydata języka rosyjskiego w szczególności i językoznawstwa słowiańskiego w ogólności”. Członek korporacji akademickiej Konwent Polonia. Uczył się także w Zagrzebiu, Grazu i Genewie. (...)
W 1888 przeniósł się do Krakowa, gdzie doktoryzował się wkrótce na Uniwersytecie Jagiellońskim na podstawie pracy pt. „Mesjaniści i Słowianofile” napisanej pod kierunkiem prof. Stanisława Tarnowskiego. Porównywał w niej polską filozofię mesjanizmu i rosyjską myśl słowianofilską. W latach 1899–1919 profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego. W Krakowie dał się poznać jako utalentowany, natchniony i popularny wykładowca. W czasie jego wykładów największa sala UJ zapełniała się w całości studentami i gośćmi z miasta. (...)
W latach 1919–1932 profesor Uniwersytetu Wileńskiego, gdzie objął katedrę literatur europejskich. W latach 1925–1927 rektor tegoż uniwersytetu, piastował też funkcję dziekana wydziału humanistycznego. W Wilnie był również profesorem w Szkole Nauk Politycznych przy Towarzystwie dla Badań Europy Wschodniej oraz prezesem Związku Zawodowego Literatów Polskich (ZZLP). W ostatnich latach życia był również prezesem Towarzystwa Przyjaciół Nauk w Wilnie. Należał jednocześnie do założycieli wileńskiego dziennika „Słowo”. W maju 1926 był jednym z kandydatów Marszałka Piłsudskiego, obok Artura Śliwińskiego i Zdzisława Lubomirskiego, na urząd Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej. (...)
Jego syn Ksawery najprawdopodobniej zmarł w transporcie do łagru lub w samym łagrze w rejonie północnego Uralu w grudniu 1941. Drugi syn popełnił samobójstwo w okresie I wojny światowej. (...)
W Warszawie w dniu 22 marca 2018 nadano imię Mariana Zdziechowskiego ulicy w dzielnicy Mokotów. Chodzi o równoległy do ul. Domaniewskiej fragment ulicy Abramowskiego.

https://pl.wikipedia.org/wiki/Marian_Zdziechowski

I ten to pan psoferor machnął, praktycznie na łożu śmierci, niezbyt gruby ale za to gęsty buch "W obliczu końca", co go stara Flondra wydała. Przeczytałem go nawet, pacholęciem będący, ale cheba bez specjalnego zrozumienia.

A nie, czekaj, "W obliczu..." wydał w 1937; dopiero "Widmo przyszłości" wyszło w 1939, pośmiertnie. Też mocny tytuł, dodajmy.

Caoś w neciku, nie? ----------------------> https://wolnelektury.pl/katalog/lektura/zdziechowski-w-obliczu-konca/

Ciekawa rzecz, że tytuł zainspirował samego (!) pana Kazimierza Staszewskiego do skomponowania fizoloficznej pieśni w danej sprawie:

I dzisiej jakiś ânon przypomniał wyimki z innego jego działa, „Jak upadają cywilizacje” [1938] ----------->

Tak mie to poruszyło, że aż postanowiłem się z Koleżęstwem podzielić wyjątkami z tych wyimków.

Każda cywilizacja, doszedłszy do pewnej wysokości, kostnie­je – i kostnienie to jest początkiem jej rozpadania się. Przekła­dając to na język Spenglera, powiedzielibyśmy, że kultura każda po wyczerpaniu wszystkich zawartych w niej możliwości staje się cywilizacją i traci zdolność do dalszego rozwoju. Cechą cywi­lizacji jest sztuczność, jako przeciwieństwo natury, oraz zanik tej twórczej siły w życiu narodów, jaką jest religia.

.

Zasada monarchiczna utraciła w wojnie światowej ostatnie swe podpory. Stoimy przed tym samym niebezpieczeństwem rozbicia cywilizacji naszej, przed którym stanął Rzym w w. III, nie widzimy bowiem i nie wiemy, jakim nowym autorytetem mogli­byśmy pryncyp monarchiczny zastąpić. (...)
Pryncyp demokratyczny, w imię którego postanowiono znisz­czyć państwa centralne, zbankrutował, – i zbankrutował sro­motnie: dowodem tego Rosja sowiecka. Miał być rękojmią ładu i postępu; nie jest ani jednym, ani drugim.

.

Dziś monarchizm leży powalony na całej linii. Ale czy moż­na powiedzieć, że zwyciężyła demokracja? Nie, bo jej triumf jest z natury swej krótkotrwały, jest tylko etapem na drodze do tyranii. Bo czym jest demokracja? Jest panowaniem liczby, ale nie nad przywilejem tylko, lecz nad wiedzą i rozumem, więc pano­waniem materii nad duchem, supremacją karierowiczów-demagogów, wiodących za sobą spodlone agitacją i roznamiętnione masy. To mówiąc, nie głoszę nic nowego, powtarzam wniosek, do któ­rego niezmiennie dochodzili wszyscy myśliciele z duszą i sercem, którzy nad przedmiotem tym się zastanawiali. „Demokratycznym jest ten rząd” – powiedział Emil Faguet – „w którym zasługa nigdy uznania nie znajduje i znaleźć nie może”.

.

„Oniby woleli” – sło­wa V. Cherbuliez’a – „niewolę z równością, niż wolność bez niej”… „Gdyby wzdychania ich mogły być wysłuchane, to państwo, mając w ręku losy wszystkich obywateli swoich, takby się rozpo­rządziło, że wszyscy mieliby jednaki wzrost, jednaką szerokość pleców, jednaką giętkość w kolanach i w łokciach, te same zwoje mózgowe, te same obyczaje, upodobania i idee i, o ileby to możliwe było, te same twarze”. Cherbuliez był Szwajcarem – i właś­nie w tym najdemokratyczniejszym kraju Europy poddano ideę demokratyczną najsurowszej krytyce, tam dały się słyszeć najbar­dziej wymowne głosy ostrzegawcze.

Ten wątek pociągnął do ostateczności Kurt Vonnegut w utworze "Harrison Bergeron" -----------> https://archive.org/stream/HarrisonBergeron/Harrison Bergeron_djvu.txt a w 1995 nawet ktoś filma o tem zmachał.

Jeszcze w r. 1851, więc w epoce niemal powszechnej wiary w zbawienność ideałów demokracji, zapowiadał Amiel nieuni­knioną w razie ich zwycięstwa niwelację duchową ludzkości: „przyszły statystyk zarejestruje rosnący postęp, ale moralista – stopniowe spadanie, progres des choses, declin des ames„. Inaczej być nie może, ludzkość odpokutować musi każdą fikcję, którą przyjmuje jako prawdę, demokracja zaś polega na fikcji, że „głosowanie powszechne a mądrość to to samo” i że przeto „więk­szość posiada nie tylko siłę, lecz i rozum”. Drogą tą dojdzie ona „przez demagogię do absurdu, dając najgłupszym prawo wyrokowania o rzeczach najważniejszych”…

.

„Czy nie ozna­cza to końca parlamentaryzmu”? – zapytałem w r. 1902 wielkiego myśliciela rosyjskiego, prawnika z zawodu, b. profesora prawa państwowego, Borysa Cziczerina? – „Niestety, lepszej formy, niż parlamentaryzm” – melancholijnie odpowiedział – „ludzie dotychczas nie wymyślili i chyba nie wymyślą”.

.

„Czyżby Pan” – zapytałem – „dopuszczał nawet moż­liwość republiki”? – „We Włoszech” – zawołał [markiz delia Torretta] – „nigdy, na przykładzie Francji widzimy, że republika oznacza rządy plutokracji, a rozumiemy wszyscy, że osoba monarchy jest czynni­kiem równowagi między plutokracją a tymi, których ona krzyw­dzi – rękojmię ładu wśród bezładu zwalczających się partii i klik”.
Socjalista francuski, Fr. Delaisi, poświęcił swoją głośną książkę La Démocratie et les Financiers wyjaśnieniu sobie i czytelnikowi, jak się to stać mogło, że wielki kapitał umiał przekształcić de­mokrację w znakomitą, giętką, a zarazem potężną broń do swoich rabunkowych względem państwa zamiarów. „Powszechnie sądzą” – czytamy tam – „że finansiści są przeciwnikami demokracji; jest to błąd krzyczący. Przeciwnie, są oni jej kierownikami i naj­wierniejszymi opiekunami, powiem więcej – jej rzeczywistymi wynalazcami. Z niej utworzyli oni ów chiński mur, poza którym mogą spokojnie matactwa swoje ukrywać; w niej mają najlepsze narzędzie do obrony w razie jakichkolwiek przeciwko nim skie­rowanych rozruchów”.

.

Oswald Spengler: „Gdy się mówi” – dowodzi on – „o wiel­kich przewrotach w imię idei demokratycznej dokonywanych, pa­miętać trzeba, że demokracja i plutokracja, to dwa jednoznaczne wyrazy”… Rewolucje zwalają królów i magnatów, jakby po to, aby na ich miejsca usadowić bankierów („Geldmenschen”) – i „nic bardziej tragikomicznego, jak widok wszystkich tych nauczycieli wolności i reformatorów świata, którzy walczą z potęgą kapitału, a nie widzą i nie rozumieją, że tym samym ją popierają”. Demo­kracja stoi na powszechnym prawie wyborczym, za które ludzie szli niegdyś na śmierć, ale nie może być „wolności wyborów, gdzie nie ma wolności opinii publicznej, którą despotycznie kieruje prasa, będąca wolności tej wyrazem”.
„Co jest prawdą?” – zapytuje dalej Spengler – „dla tłumu prawdą jest to, o czem się ciągle słyszy i czyta”…

.

Czy znaczy to, że pod rządami demokracji, którą rządzi finansjera, wielkie ideały zeszły z widowni? Nie, one istnieją, lecz „zwyciężają tylko w kró­lestwie książek (im Reich der Bucher), które jest nie z tego świa­ta…” „Tylko tam, w głębiach duszy, pokój, za którym wzdycha­my, staje się rzeczywistością, święty, Boży pokój pustelników, którzy odeszli od zgiełku świata; widowisko wzniosłe w bezcelowości swojej, bezcelowe i wzniosłe, jak pochód gwiazd na niebie… Można to podziwiać i można nad tem płakać — jak się komu podoba”.
Z uczuciem dumy mogę tu stwierdzić, że Spenglera i tylu in­nych, którzy o potędze wielkiego kapitału pisali, wyprzedził o wie­le lat ów genialny, nie powiem myśliciel, ale genialny, bo darem potężnej wyobraźni obdarzony improwizator w rzeczach tak filozofii, jak socjologii i polityki, jakim był hr. Wojciech Dzieduszycki. Wszechmoc Lewiatana – tym wyrazem określał on wielki kapitał – przedstawił jeszcze w r. 1902 w tryskających dowcipem dialogach. Ale nie poprzestał na tym. Z potęgą Lewiatana ściśle się wiązało zmaterializowanie świata, upadek religii. „Zgubę tylko” – czytamy tam – „można wróżyć rodzajowi ludzkiemu, który się nad tym mozoli, aby zabić w sobie duszę”. Bo co czło­wieka naprawdę od zwierząt wyróżnia? Uczucie religijne. „Bez niego byłby tylko bardzo złośliwą a przemyślną i obrzydliwą małpą”.
I co te małpy zrobią, gdy się poczują panami świata? Dzieduszycki Rosji nie znał, mało się nią interesował; wyobraź­nia poniosła go do Rzymu. Co z Rzymem, co z bazyliką Św. Pio­tra zrobią przyszli władcy wiecznego miasta z gatunku „prze­myślnych, a złośliwych małp?” Najpierw zrobią z kościoła pomnik narodowy, miejsce zbeszczeszczone i pozbawione duszy, preparat martwy, taki, jakim jest dziś św. Marcin w Neapolu, albo Certosa w Pawji, albo Sainte Chapelle w Paryżu. Mszy nikt tam nie odprawia, modlić się nikt nie będzie; głupi strażnik będzie oprowadzał trzody głupszych jeszcze turystów, którzy kapelusza nie zdejmą, gapiąc się na gro­bowce, albo oglądając relikwie św. Piotra, przeniesione do zakrystii i tam w szklanej umieszczone skrzyni. I to będzie pierwsza faza. Potem pomyślą sobie, że szkoda tak ogromnego gmachu na muzealne jakieś zbiory, i urządzą tu miejsce ludowej zabawy; po kaplicach będą różne sklepy, kupczyki będą pić piwo przed mar­murową Madonną Michała Anioła; wszędzie będą bufety, wido­wiska w kościele, w kopule, a na konfesji apostoła ulicznica śpie­wać będzie nierządne piosenki. W dnie świąteczne orkiestra za­gra kankana monstre na osobnym rusztowaniu za ołtarzem, a jakiś clown przebrany za papieża, otoczony orszakiem histrionów, bę­dzie udawał, że błogosławi naród. To będzie druga faza. Potem potem pokaże się szpara w kopule, więc starą kamienną kopułę zniosą i zastąpią imitacją z żelaza; niedługo jednak spostrzegą się, że nie warto starego gmachu konserwować, więc zrównają z ziemią, założą fabrykę pudrety, a w Chicago zbudują z blachy pomalowanej ogromny model tej bazyliki, aż się sprzykrzy i będzie rozprzedany na bruch.

.

kto, powtórzę słowa znakomitego Niemca, ma dziś czas mieć duszę, kogo wzrusza walka o Boga, o duszę?

>

I słusznie w kołach emigracji rosyjskiej w Paryżu postawiono przed kilku laty kwestię bolszewizmu na nowej płaszczyźnie. „Za­gadnieniem epoki naszej” – mówił prof. Piotr Struwe – „dzielącym ludzkość na dwa przeciwległe i wzajemnie wykluczające się światy, jest wolność, jest uczucie wolności. Jedni ją czują, inni nie. Komu uczucia tego brak, ten jest urodzonym niewolnikiem, i miejsce jego jest w państwie sowietów”. Tę myśl z właściwą sobie siłą i plastycznością rozwinął Miereżkowski: „Brak czucia wolności” – powiedział – „odbija się na obliczu tego, kto go nie zna. On jest czymś zupełnie innym, niż ja jestem, nie tylko du­chowo, ale fizjologicznie, on innymi oddycha płucami. To, czym ja żyję, czym płonę, co kocham, to jego zabija, w atmosferze wol­ności on się dusi. Jesteśmy świadkami powstawania nowego ga­tunku istot; fizycznie są to niby ludzie, moralnie – nie; to antropoidy, stoimy przed straszliwą grozą inwazji antropoidów”.

.

„Zrąb nowej twórczej siły” – czytamy w polskim pisemku komunistycznym – to maszyna przetwarzająca człowieka na obraz i podobieństwo swoje”. Więc zamiast Boga – maszyna, człowiek-maszyna, czy automat, więc „człowiek wyzuty z indywidualności, z sumienia, człowiek z men­talnością szpiega, z duszą kata, a poddany dyscyplinie katorgi”, słowem człowiek spodlony – oto ideał człowieka nowego. Roz­mowę z nim możnaby streścić w następujący sposób: „Czyżbyście chcieli być idiotami moralnymi i nie wstydzicie się tego?” – Cze­go się mamy wstydzić? Co wy zidioceniem moralnym nazywa­cie, jest najwyższym celem historii. Właśnie chodzi nam o czło­wieka bezforemnego, plastycznego, jak glina udeptana, pozba­wionego więzi narodowej, tradycyjnej, pozbawionego wewnętrz­nej autonomicznej więzi moralnej, odpowiedzialnego tylko przed zwierzchnikiem”.

.

„…Opar krwi” – słowa Artura Górskiego – „z piwnic czerzwyczajek i smród moralny bestializmu w człowieku rozszedł się z Rosji po całym Kosmosie, uderzył aż w gwiazdy”.

.

Przyznawano się do gwał­tów, do okrucieństw, upatrując w tym dowód energii w dąże­niu do celu. Ale kto stawiał świadomie spodlenie powszechne jako cel, kto do własnej podłości triumfalnie się przyznawał?

Przed tym zjawiskiem niechybnego rozkładu i końca stoimy bezsilni i bezradni.

Ale trwajmy w oporze naszym.

Może jakiś nowy przypadek, zamiast gubić, tym razem uratuje nas.

No sorewicz, że przekleiłem dobre kilkadziesiąt procent źrzódła. Tak wyjszło, a fil. Zdziechowski sroży się bałdzo efektownie, przyznacie sami.

Uwazamrze piękną codą na tym torcie niewysłuchanych proroctw będzie utwór znanego poety z XX poł. II w.:

«1

Komentarz

  • Można pisać dramatyczne konstatacje o przemijaniu przemijalnego. A można też się z człeczej marności nawracać do Boga i uznać wieczność z Nim za jedyny cel, fundament istnienia i podstawę doczesnego funkcjonowania społeczeństw, państw, kultur i cywilizacji.

  • Nieee no, jasne że i w Auszwicu można zostać świętym, czy też kontemplując zorzę na brzegach Kołymy. Jakby, nie neguję.

  • Ano, i właśnie wydaje mi się, że osobista świętość domyka potencjalnie konstruktywną część rozważań o cywilizacji. Reszta jest gderaniem.

  • Ciekawe jest to, że nasi barbarzyńcy w tym upadku się rozkoszują i chcieliby, żeby on był powolny i trwał w nieskończoność, my ten upadek chcemy przyspieszyć widząc w nim moment oczyszczenia. Dwie różne perspektywy.

  • edytowano 8 July

    Przyczem nie każden jeden ma obowiązek stanu zostania rekluzywnym kartuzem lub ekskluzywnym męczennikiem.

    Można sobie samemu narzucić takie wymagania, ale czy jest stosownym wymaganie tegoż od innych członków społeczności?

  • Up!

  • @MarianoX powiedział(a):
    Przyczem nie każden jeden ma obowiązek stanu zostania rekluzywnym kartuzem lub ekskluzywnym męczennikiem.

    Można sobie samemu narzucić takie wymagania, ale czy jest stosownym wymaganie tegoż od innych członków społeczności?

    Świętość jest powinnością każdego, nie tylko kartuzów (co stanowczo podkreślam jako mieszkaniec Kościerzyny). I obejmuje jak najbardziej rozmaite formy życia społecznie aktywnego oraz rozumne starania o zbawienie bliźnich.

  • Jednak jak cywilizacja pielęgnuje odpowiednie cnoty to ów świętość też łatwiej osiągnąć

  • @janosik powiedział(a):
    Jednak jak cywilizacja pielęgnuje odpowiednie cnoty to ów świętość też łatwiej osiągnąć

    Tak jest. Ale też jedynym sposobem na to, by pielęgnowała odpowiednie cnoty jest właśnie osobiste nawrócenie do Boga jej członków. Jak inaczej?

  • Czasami wystarczy jeden katechon, żeby wszystkie członki uświęcić

  • Nie mam wrażenia, by obecnie było jakoś wyraźnie gorzej niż wcześniej. Po prostu panu Zdziechowskiemu robiło się stopniowo coraz gorzej aż owe przykre okoliczności skumulowały się w tym, że umarł.

  • Materialnie nie, ale duchowo trochę biedujemy

  • edytowano 8 July

    @janosik powiedział(a):
    Materialnie nie, ale duchowo trochę biedujemy

    W rzeczy samej - co prawda liczby dominicantes i communicantes oraz powołań ostro spadają ale za to wyrastają Strefy bez Dzieci ku uciesze psieci i córkotów.

  • @Rydygier powiedział(a):
    Ano, i właśnie wydaje mi się, że osobista świętość domyka potencjalnie konstruktywną część rozważań o cywilizacji. Reszta jest gderaniem.

    Nie, gdyż jestem Polakiem i mam obowiązki polskie. Jakby, nie po to pokolenia moich przodków trudziły się przez tysiąc lat przy wznoszeniu pięknego i subtelnego gmachu Polski, żebym mógł spokojnie patrzeć jak go Tenkrajanie rozwalają.

    To są dwie różne płaszczyzny -- i śmiem twierdzić, że za obronę Polski i polskości też można dostać wiadomy bilet, na którym wszystkim nam zależy.

  • loslos
    edytowano 8 July

    A co także możliwe - za prychnięcie na owo tysiąc lat dorobku przodków, bo Vater Unser też ładnie brzmi, można dostać bilet w stronę przeciwną albo wieloletnią miejscówkę w poczekalni. Paragraf 4.

  • I to z moich wielgopolskich wakacji. Zdjęcie tak zrobione, że niestety nie widać, że Bronia przyciska do piersi "Katechizm", a drugą ręką odsuwa "Katechismus".

    https://pl.wikipedia.org/wiki/Ławeczka_Bronisławy_Śmidowiczówny_we_Wrześni

  • Screenshot-2024-07-08-a

    Zdziechowski, Marian (1861-1938)
    Odpowiedź na ankietę "Pisarze polscy a Rosja sowiecka"
    | [1933]

    https://polona.pl/preview/aaf331d5-1093-410c-a8e4-01d1f72af67a

  • edytowano 8 July

    @Szturmowiec.Rzplitej powiedział(a):

    @Rydygier powiedział(a):
    Ano, i właśnie wydaje mi się, że osobista świętość domyka potencjalnie konstruktywną część rozważań o cywilizacji. Reszta jest gderaniem.

    Nie, gdyż jestem Polakiem i mam obowiązki polskie. Jakby, nie po to pokolenia moich przodków trudziły się przez tysiąc lat przy wznoszeniu pięknego i subtelnego gmachu Polski, żebym mógł spokojnie patrzeć jak go Tenkrajanie rozwalają.

    To są dwie różne płaszczyzny -- i śmiem twierdzić, że za obronę Polski i polskości też można dostać wiadomy bilet, na którym wszystkim nam zależy.

    Umiłowanie Ojczyzny wpisuje się w świętość jak długo wypływa z miłości Boga i bliźniego (a nie np. z Bogiem konkuruje, co niestety się zdarza w niektórych umysłach). Nie są to wówczas płaszczyzny różne.

    Natomiast wydaje mi się, że patrzenie na zło świata bez zamartwiania się i gderania jest słuszne i ma wynikać z ufnej wiary Bogu. Bo Bóg jest mocniejszy od tego zła.

    Postawił tu naszych przodków, by wznosili Polskę również i nie po to, aby teraz niespokojnie gderać nad jej rozwałką, ale by służyła i nam ku uświęcaniu. Mój przyczynek do tego widzę właśnie w osobistym nawracaniu się, z którego wyniknie i skuteczniejsza modlitwa wstawiennicza i lepszy przykład mojego życia innym i siły do ewentualnego czynu wedle woli Bożej. Katolik nie ma raczej powodu do kasandrzenia. Jest zajęty ważniejszymi sprawami.

  • edytowano 8 July

    To co mamy zostawić politykę lewakom, bo wszystko marność nad marnościami?

    Zdaje mnie siem, że sprawy publiczne i prywatne są równie ważne.

  • @janosik powiedział(a):
    to co mamy zostawić politykę lewakom, bo wszystko marność nad marnościami?

    Politykę absolutnie nie. Jałowe gderanie o polityce - najlepiej zostawić natychmiast.

  • Z tą jałowością to jest różnie. Ja za jałowe postrzegam różne przepowiednie i proroctwa, a dostrzeganie naszego upadku może pozytywnie na politykę się odcisnąć

  • edytowano 8 July

    dostrzeganie naszego upadku może pozytywnie na politykę się odcisnąć

    To jest spoko. Ba. Dostrzec własny upadek to baza pod nawrócenie w ogólności. Co innego, gdy, już dostrzegłszy, siedzimy sobie w kółku i biadamy do się wzajem.

  • Oj tam, jakoś musimy dać wyraz emocjom po klęskach wyborczych

  • Nie no, jasne, strażak na wieży wołający "Pali się!" też tylko gdera.

    Tak jakoś wyszło, że żyjemy [Niestety! -- westchnął Cziczerin] w demokracji i każdy decyduje o wszystkim. I kto wie, może nasze gderanie kogoś przekona.

  • Do głosiowania na Jajko, Griszę, Wujownię albo Kociniaka?

    Przepraszam. To już ostatni raz ;-)

  • 7my7my
    edytowano 8 July

    @Szturmowiec.Rzplitej powiedział(a):
    Nie no, jasne, strażak na wieży wołający "Pali się!" też tylko gdera.

    Tak jakoś wyszło, że żyjemy [Niestety! -- westchnął Cziczerin] w demokracji i każdy decyduje o wszystkim. I kto wie, może nasze gderanie kogoś przekona.

    gderanie co do zasady nikogo nieprzekonanego nie przekona, co najwyżej wk..wi.

    A czy te nasze czasy są takie złe?

    jakimś erudytom nie jestem,
    ale jak trochę czytam poruszając przy tym ustami, to coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że te stare dobre czasy to rzadko kiedy były dobre.

  • @janosik powiedział(a):
    Materialnie nie, ale duchowo trochę biedujemy

    Biedniejemy i duchowo i - lada chwila- materialnie.

  • edytowano 8 July

    @Mania powiedział(a):

    @janosik powiedział(a):
    Materialnie nie, ale duchowo trochę biedujemy

    Biedniejemy i duchowo i - lada chwila- materialnie.

    No właśnie czy była w historii Polski ostatnich kilku wieków porównywalna fala apostazji?

Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.