Kuba_ napisal(a): Jakoś tak wychodzi, że muszą pokazać kto ma jaja, są nadagresywne i ryzykanckie Pewnie część spinek bierze się z oporu mężczyzn, nie przeczę.
Nie zgadzam się, z moich obserwacji wynika, że kobiety są zbytagresywne, bo od małego uczy się że agresja to coś złego, więc nie potrafią 'tego' obsłużyć oraz z przekonania (kompletnie mylnego) że muszą być jak mężczyźni tylko bardziej.
ms: Moja kulpa, faktycznie założyłem że nie będzie Ci się chciało szukać.
Jestem Polakiem. Co do meritum to było podstawą AK?
Kuba_ napisal(a): Jakoś tak wychodzi, że muszą pokazać kto ma jaja, są nadagresywne i ryzykanckie Pewnie część spinek bierze się z oporu mężczyzn, nie przeczę.
Nie zgadzam się, z moich obserwacji wynika, że kobiety są zbytagresywne, bo od małego uczy się że agresja to coś złego, więc nie potrafią 'tego' obsłużyć oraz z przekonania (kompletnie mylnego) że muszą być jak mężczyźni tylko bardziej
Częściowo także z neuroanatomii - kobiety (generalnie, bo są wyjątki) mają lepsze połączenie miedzy półkulami mózgowymi. Plusem tego jest wyższy poziom empatii i łączenia rozproszonych informacji ("intuicja") minusem problemy z oddzielaniem emocji od racjonalności. Przy okazji tortur w Abu Gharib przemknęła informacja, że w USA kobiety stanowiąc ok 20% żołnierzy popełniają ponad 50% przestępstw wojennych....
Kobiety mają lepsze łącza między półkulami. Jam jest mańkut 100 proc. z wyuczoną umiejętnością pisania także prawą. Oburęczność - a więc lepsze łącza. Stąd dobrze szczelam? Hm, wreszcie jasne...
Zazu napisal(a): Kobiety mają lepsze łącza między półkulami. Jam jest mańkut 100 proc. z wyuczoną umiejętnością pisania także prawą. Oburęczność - a więc lepsze łącza. Stąd dobrze szczelam? Hm, wreszcie jasne...
Koleżanka może mieć astygmatyzm zbieżny, a to powoduje tzw. "dobre oko strzelca". Niestety jak mam astygmatyzm rozbieżny i dlatego nie jestem zbyt dobry w strzelaniu, choć z wojskowej specjalności jestem artylerzystą :-j
Oczywiście, że da się rozdzielić. AK Niemców nie ruszała z wyjątkiem sytuacji naprawdę ekstremalnych, natomiast polski kolaborant nie miał gwarancji doczekania emerytury. Ani następnego dnia.
Póki nie poradzimy sobie z wrogiem wewnętrznym, ruszanie wroga zewnętrznego nie ma sensu.
Rozkmińmy na kuńkretnych przykładach historycznych problemat wroga wewnętrznego i zewnętrznego: 1. W czasach starcia cywilizacyjnego pomiędzy chrześcijanami a islamistami wrogiem wewnętrznym w obrębie świata chrześcijańskiego dla katolików byli wszyscy heretycy i schizmatycy, a w świecie muslim dla sunnitów byli nim szyici. Zatem, czy przed ostatecznym starciem dwóch cywilizacji katolicy musieli problem ostatecznego rozwiązania kwestii heretyków i schizmatyków uznać za warunek sine qua non przed podjęciem walki z muslim? I analogicznie, czy przed pójściem na dżihad z niewiernymi sunnici musieli kwestię zgładzenia wszystkich jak idzie szyitów traktować jako taki sam warunek? Obydwie cywilizacje ścierały się i ścierają dalej, a wróg wewnętrzny w ich obrębie jak istniał, tak istnieje cały czas. 2. W latach światowego starcia pomiędzy marxismusem a kapitalismusem/liberalismem wrogiem wewnętrznym w obrębie marxismusa byli dla ortodoksyjnych marxistów-leninistów-stalinistów (i neostalinistów od czasów Breżniewa) wszyscy trockiści, guevaryści, maoiści i neomarksiści od Marcuse'a, Horkheimera i Adorno. Zaś w świecie liberalnego kapitalismusa wszyscy zwolennicy uspołecznienia i demokratyzacji światowego kapitalizmu z keynesistami i chadeckimi solidarystami włącznie. I znowuż, czy przed ostateczną rozgrywką pomiędzy tymi dwoma największymi, alternatywnymi formacjami społeczno-politycznymi i ideologicznymi w obydwu tych światach musiało dojść do krwawej rozprawy z wrogiem wewnętrznym? Stalin musiał zajebać Trockiego, a III Międzynarodówka IV Międzynarodówkę? A także wierni uczniowie Smitha, Friedmana i Hayeka zdusić w zarodku herezję Keynes'a czy Jana Pawła II?
Znaleźliśmy się niebezpiecznie blisko znanego z "Pana Tadeusza" "usuwania śmieci". Tam nienajlepiej się skończyło - i tu może się skończyć nienajlepiej. "Wroga wewnętrznego" należy oczywiście unieszkodliwić, niemniej trzeba na niego patrzeć albo jak na człeka zagubionego, którego można pozyskać i pod odpowiednią kontrolą wykorzystać, albo jak na wysunięte ramię wroga zewnętrznego, które należy zwalczać na równi z samym wrogiem zewnętrznym. Bardzo obawiam się sytuacji, w której tak się wewnętrznie podzielimy, że sami siebie w doskonały sposób pozagryzamy, a "wrogowi zewnętrznemu" z braku sił i środków poddamy się bez walki.
Komentarz
Niestety jak mam astygmatyzm rozbieżny i dlatego nie jestem zbyt dobry w strzelaniu, choć z wojskowej specjalności jestem artylerzystą :-j
Przyznaje, że jestem pozytywnie zaskoczony.
Póki nie poradzimy sobie z wrogiem wewnętrznym, ruszanie wroga zewnętrznego nie ma sensu.
1. W czasach starcia cywilizacyjnego pomiędzy chrześcijanami a islamistami wrogiem wewnętrznym w obrębie świata chrześcijańskiego dla katolików byli wszyscy heretycy i schizmatycy, a w świecie muslim dla sunnitów byli nim szyici. Zatem, czy przed ostatecznym starciem dwóch cywilizacji katolicy musieli problem ostatecznego rozwiązania kwestii heretyków i schizmatyków uznać za warunek sine qua non przed podjęciem walki z muslim? I analogicznie, czy przed pójściem na dżihad z niewiernymi sunnici musieli kwestię zgładzenia wszystkich jak idzie szyitów traktować jako taki sam warunek? Obydwie cywilizacje ścierały się i ścierają dalej, a wróg wewnętrzny w ich obrębie jak istniał, tak istnieje cały czas.
2. W latach światowego starcia pomiędzy marxismusem a kapitalismusem/liberalismem wrogiem wewnętrznym w obrębie marxismusa byli dla ortodoksyjnych marxistów-leninistów-stalinistów (i neostalinistów od czasów Breżniewa) wszyscy trockiści, guevaryści, maoiści i neomarksiści od Marcuse'a, Horkheimera i Adorno. Zaś w świecie liberalnego kapitalismusa wszyscy zwolennicy uspołecznienia i demokratyzacji światowego kapitalizmu z keynesistami i chadeckimi solidarystami włącznie. I znowuż, czy przed ostateczną rozgrywką pomiędzy tymi dwoma największymi, alternatywnymi formacjami społeczno-politycznymi i ideologicznymi w obydwu tych światach musiało dojść do krwawej rozprawy z wrogiem wewnętrznym? Stalin musiał zajebać Trockiego, a III Międzynarodówka IV Międzynarodówkę? A także wierni uczniowie Smitha, Friedmana i Hayeka zdusić w zarodku herezję Keynes'a czy Jana Pawła II?
"Wroga wewnętrznego" należy oczywiście unieszkodliwić, niemniej trzeba na niego patrzeć albo jak na człeka zagubionego, którego można pozyskać i pod odpowiednią kontrolą wykorzystać, albo jak na wysunięte ramię wroga zewnętrznego, które należy zwalczać na równi z samym wrogiem zewnętrznym.
Bardzo obawiam się sytuacji, w której tak się wewnętrznie podzielimy, że sami siebie w doskonały sposób pozagryzamy, a "wrogowi zewnętrznemu" z braku sił i środków poddamy się bez walki.