Halo, Warszawo, pobudka. 5 tys. to jest w wielu częściach Polski potężna kwota. Bo i jest. Takie są realia w Polsce.
A, że nie można dzięki temu domu postawić, dobrego samochodu kupić to już inna sprawa. Jeżeli porównujemy się z Zachodem to wypada to jak wypada.
No i nie o kwoty chodzi, a poziom satysfakcji, osiągnięcia założeń, planów. Ludzie mają bardzo różne pułapy, aspekt finansowy, po przekroczeniu pewnego minimum, wcale nie jest aż taki ważny. Oczekiwania wobec życia w tej materii wcale nie są wygórowane, co dobrze świadczy o ludziach. Natomiast problem pojawia się wtedy, kiedy żyjemy poniżej założeń, nawet tych skromnych.
W całym zagadnieniu chodzi o to co napisał qiz, poczucie zmarnowanego potencjału. I zmarnowanego czasu.
marniok napisal(a): jedni pisza że klops inni że gorzej niz kiedys, ktoś se radzi jako tako ale jak to wymierzyć? trzeba by jakiś punkt wyjścia okreslić, pułap starowy....dla mnie sukces to 5 tys na koncie na miesiąc lub brak zadłużenia w opłatach albo brak kredytu w banku a dla kogoś to będzie dopiero minimum .....
z 5 tys na miesiac na rodzine idzie mieszkanie kupic / dom postawic, dzieci wykarmic, i jeszcze odlozyc moze na czarna godzine?
oprócz mieszkania/domu - reszta tak
No czyli przeżyć. Czyli trwać.
Tak, JORGE, halo Warszawa. Głupia żywność jest ok. 30-40% droższa niż na mazowieckiej prowincji. A w wielodzietnej rodzinie to największy wydatek. Ja się zgadzam, że jak na całą Polskę 5 tys. zł to jest dużo pieniędzy. I cała rodzina może za to spokojnie przeżyć, a nawet odłożyć. Pytanie właśnie, na co starczy tego "odłożonego". Bo na dom ani mieszkanie nie wystarczy.
JORGE napisal(a): Natomiast problem pojawia się wtedy, kiedy żyjemy poniżej założeń, nawet tych skromnych.
Ten problem najbardziej boli wtedy, gdy wyjeżdżasz za granicę, na zachód. Widzisz, ile ludzie tam umieją (mniej od Ciebie), jak angażują się w pracę (mniej od Ciebie), jak są pomysłowi i twórczy (mniej od Ciebie). I porównasz to z ich standardem życia.
JORGE napisal(a): W całym zagadnieniu chodzi o to co napisał qiz, poczucie zmarnowanego potencjału. I zmarnowanego czasu.
Tak. Właśnie zużywa się drugie pokolenie, tryby kończą się już zacierać. Następne pokolenia są niższej jakości, niższej trwałości, nie przeszły takiej obróbki i hartowania.
NIe przeszły, bo od małego programowano je na wyjazd z Polski.
Jeszcze z 5 lat temu u mnie na mazowieckiej wsi jak budżet domowy sięgał 5 tysięcy, miało się kawałek ziemi i odłożone co najmniej 50-75 tysięcy to rozpoczynało się budowę domu. Teraz ceny trochę inaczej wyglądają, nie wiem czy to nadal tak działa, ale generalnie nie ma roku żeby jakiegoś domu ktoś z naszych nei wybudował. I to są ludzie dojeżdżający do pracy do Warszawy, a więc 150 km w obie strony dziennie.
W moim przypadku o lepszych (choć nie naprawdę dobrych) latach mogę mówić w dekadzie 1997-2007, później był już tylko marazm i porażka. Nie pracuję w swoim zawodzie - do którego, jak się zdawało, jestem predestynowana. Przy tym wciąż obijam się w dorosłym życiu o kanty okrągłego stołu - choć naprawdę boleśnie poczułam je dwa razy. Dwie firmy, w których pracowałam/współpracowałam, miały być normalnymi, czy nawet szacownymi instytucjami, a musiałam z nich uciekać, gdy w końcu zorientowałam się, co to za jedni. Na domiar złego teraz paskudzą mi CV. I co z tego, że uczciwie wykonywałam zwyczajną, prostą i nudną pracę o wiele poniżej moich umiejętności i marnie opłacaną, skoro mam poczucie, że nieopatrznie weszłam w coś, od czego powinnam była trzymać się z daleka. Gdybym mogła cofnąć czas, to z dzisiejszą wiedzą nigdy bym nie wdepnęła w te kałuże. Poczucie zmarnowanego potencjału i czasu - tak, to dokładnie jest to, co czuję. Życie rodzinne nie jest takie, jak planowałam, ale tę sprawę zdałam na Pana Boga, ufając, że On wie lepiej, więc to nie boli.
Byłem za granicą tylko rekreacyjnie ale ludzie z którymi się zetknąłem, owszem standard życia mieli większy, ale perspektyw żadnych - starsi, wymierajace miasteczko, brak młodego pokolenia ( o dzieciach nie wspominając), obawa przed emigrantami a jednocześnie konieczna ich obecność np.w usługach...
marniok napisal(a): Byłem za granicą tylko rekreacyjnie ale ludzie z którymi się zetknąłem, owszem standard życia mieli większy, ale perspektyw żadnych - starsi, wymierajace miasteczko, brak młodego pokolenia ( o dzieciach nie wspominając), obawa przed emigrantami a jednocześnie konieczna ich obecność np.w usługach...
KAnia napisal(a): Dwie firmy, w których pracowałam/współpracowałam, miały być normalnymi, czy nawet szacownymi instytucjami, a musiałam z nich uciekać, gdy w końcu zorientowałam się, co to za jedni. Na domiar złego teraz paskudzą mi CV.
Tak na rozluźnienie- gdy przeglądałem w Krajowym Rejestrze Sądowym wszystkie kilkanaście spółek powiązanych z "katolickimi przedsiębiorcami" od wiadomego periodyku, musiałem się wpisać do księgi rejestrowej. Wystraszony powiedziałem młodej sekretarce: - Wie pani, trochę się boję, to chyba esbecja, albo i WSI... na co ona ciepło się uśmiechnęła, wskazała na salę, na której kilkadziesiąt osób przeglądało dokumentację innych firm i powiedziała: - Proszę pana, a pan myśli, że co o ni tam mają? To wszystko tutaj to spółki esbeckie i WSI.
Kto z nas nie ma epizodu w firmie/ instytucji z czerwonej pajęczyny? Przecież toto oplotło cały kraj.
Koleżeństwo naiwne jakieś. Czy ktoś z Koleżeństwa może mi podać nazwę choć jednego większego banku który by nie był założony przez czerwoną nomenklaturę, poprzetykaną obficie solidaruchami ze stażem jako TW ? A czy teraz nadal tam nie rządzą oni, albo ich wierni i zdolni wychowankowie ? To samo pytanie można zadać odnośnie dużych spółek giełdowych z udziałem SP, a już szczególnie firm rodzimych biznesmenów z listy 100-u najbogatszych. To samo dotyczy też większości dużych zagranicznych inwestorów. Kto ich wprowadzał do Polski i kto im zapewniał ochronę i cieplarniane warunki?
Co do pytania zasadniczego to ja sobie zawodowo i finansowo poradziłem rewelacyjnie zważywszy że nie należałem do czerwonej nomenklatury, ani nie byłem TW, a mój Ojciec był represjonowanym, bez internowania, solidaruchem i zmarł w roku Okrągłego Stołu. Cała moja kariera zawodowa przebiegała w takich biznesach jak wyżej opisane, bo innych dużych w III RP nie było. Nawet złodzieje, zdrajcy i wydrwigrosze potrzebują kogoś do roboty. Mało tego, jak są rozsądni to nawet powierzają im zarządzanie niektórymi częściami swoich biznesów - tymi które już wyszły ze stadium bandyckiej akumulacji pierwotnej, najbardziej ordynarnego kapitalizmu politycznego i z szarej strefy.
Teraz po blisko 30 latach od tej pierwotnej akumulacji jest już lepiej. Jest trochę uczciwego kapitału zagranicznego. Zakładam też że państwowy jest już uczciwiej zarządzany. Największe wątpliwości mam co do rodzimego kapitału prywatnego. Za grosz nie mam zaufania i szacunku do większości rodzimych rekinów i gazel biznesu. W większości szemrane towarzystwo albo straszne buraki.
Komentarz
A, że nie można dzięki temu domu postawić, dobrego samochodu kupić to już inna sprawa. Jeżeli porównujemy się z Zachodem to wypada to jak wypada.
No i nie o kwoty chodzi, a poziom satysfakcji, osiągnięcia założeń, planów. Ludzie mają bardzo różne pułapy, aspekt finansowy, po przekroczeniu pewnego minimum, wcale nie jest aż taki ważny. Oczekiwania wobec życia w tej materii wcale nie są wygórowane, co dobrze świadczy o ludziach. Natomiast problem pojawia się wtedy, kiedy żyjemy poniżej założeń, nawet tych skromnych.
W całym zagadnieniu chodzi o to co napisał qiz, poczucie zmarnowanego potencjału. I zmarnowanego czasu.
No czyli przeżyć. Czyli trwać.
Tak, JORGE, halo Warszawa. Głupia żywność jest ok. 30-40% droższa niż na mazowieckiej prowincji. A w wielodzietnej rodzinie to największy wydatek.
Ja się zgadzam, że jak na całą Polskę 5 tys. zł to jest dużo pieniędzy. I cała rodzina może za to spokojnie przeżyć, a nawet odłożyć.
Pytanie właśnie, na co starczy tego "odłożonego". Bo na dom ani mieszkanie nie wystarczy.
Jeszcze z 5 lat temu u mnie na mazowieckiej wsi jak budżet domowy sięgał 5 tysięcy, miało się kawałek ziemi i odłożone co najmniej 50-75 tysięcy to rozpoczynało się budowę domu. Teraz ceny trochę inaczej wyglądają, nie wiem czy to nadal tak działa, ale generalnie nie ma roku żeby jakiegoś domu ktoś z naszych nei wybudował. I to są ludzie dojeżdżający do pracy do Warszawy, a więc 150 km w obie strony dziennie.
Nie pracuję w swoim zawodzie - do którego, jak się zdawało, jestem predestynowana.
Przy tym wciąż obijam się w dorosłym życiu o kanty okrągłego stołu - choć naprawdę boleśnie poczułam je dwa razy. Dwie firmy, w których pracowałam/współpracowałam, miały być normalnymi, czy nawet szacownymi instytucjami, a musiałam z nich uciekać, gdy w końcu zorientowałam się, co to za jedni. Na domiar złego teraz paskudzą mi CV. I co z tego, że uczciwie wykonywałam zwyczajną, prostą i nudną pracę o wiele poniżej moich umiejętności i marnie opłacaną, skoro mam poczucie, że nieopatrznie weszłam w coś, od czego powinnam była trzymać się z daleka. Gdybym mogła cofnąć czas, to z dzisiejszą wiedzą nigdy bym nie wdepnęła w te kałuże.
Poczucie zmarnowanego potencjału i czasu - tak, to dokładnie jest to, co czuję.
Życie rodzinne nie jest takie, jak planowałam, ale tę sprawę zdałam na Pana Boga, ufając, że On wie lepiej, więc to nie boli.
- Wie pani, trochę się boję, to chyba esbecja, albo i WSI...
na co ona ciepło się uśmiechnęła, wskazała na salę, na której kilkadziesiąt osób przeglądało dokumentację innych firm i powiedziała:
- Proszę pana, a pan myśli, że co o ni tam mają? To wszystko tutaj to spółki esbeckie i WSI.
Kto z nas nie ma epizodu w firmie/ instytucji z czerwonej pajęczyny? Przecież toto oplotło cały kraj.
Co do pytania zasadniczego to ja sobie zawodowo i finansowo poradziłem rewelacyjnie zważywszy że nie należałem do czerwonej nomenklatury, ani nie byłem TW, a mój Ojciec był represjonowanym, bez internowania, solidaruchem i zmarł w roku Okrągłego Stołu. Cała moja kariera zawodowa przebiegała w takich biznesach jak wyżej opisane, bo innych dużych w III RP nie było. Nawet złodzieje, zdrajcy i wydrwigrosze potrzebują kogoś do roboty. Mało tego, jak są rozsądni to nawet powierzają im zarządzanie niektórymi częściami swoich biznesów - tymi które już wyszły ze stadium bandyckiej akumulacji pierwotnej, najbardziej ordynarnego kapitalizmu politycznego i z szarej strefy.
Teraz po blisko 30 latach od tej pierwotnej akumulacji jest już lepiej. Jest trochę uczciwego kapitału zagranicznego. Zakładam też że państwowy jest już uczciwiej zarządzany. Największe wątpliwości mam co do rodzimego kapitału prywatnego. Za grosz nie mam zaufania i szacunku do większości rodzimych rekinów i gazel biznesu. W większości szemrane towarzystwo albo straszne buraki.