Pomijajac czasy trudne i inne ekstrema, to jest taki luksus, ktory nigdy nie spowszednieje (w odroznieniu od ksiazek, pojazdow, medycyny, jedzenia itp.), a sa to ludzie. Czeba inwestowac w niewolnikow.
polmisiek napisal(a): Pomijajac czasy trudne i inne ekstrema, to jest taki luksus, ktory nigdy nie spowszednieje (w odroznieniu od ksiazek, pojazdow, medycyny, jedzenia itp.), a sa to ludzie. Czeba inwestowac w niewolnikow.
A nie lepiej w tężyznę fizyczną, umiejętności pastersko-łowiecko-zbierackie, kałacha plus zapas amo?
polmisiek napisal(a): Pomijajac czasy trudne i inne ekstrema, to jest taki luksus, ktory nigdy nie spowszednieje (w odroznieniu od ksiazek, pojazdow, medycyny, jedzenia itp.), a sa to ludzie. Czeba inwestowac w niewolnikow.
Wczoraj rozmawiałem z kolegą-adminem od nas, pokazał mi zdjęcie kumpla, przypakowanego jegomościa pracującego w UK, i mówi: zna angielski, niemiecki, jujitsu, c++ i php, współczesny preppers.
Gdzieś kiedyś czytałem/oglądałem, że na armagiedon to najlepsze papierosy i alkohol. Dobra waluta.
A tak z podobnej beczki, parę dni temu czyścili mi wewnątrz samochód i z wyciągnęli z drzwi pasażera mapy. Różne, kiedyś wjeżdżając do jakiegoś miasta zawsze kupowałem mapę i tak jakąś część zbioru przenosiłem z samochodu do samochodu. Wyrzucić - pomyślałem ? A gdzież, przecież Noc Komety nadchodzi. Bo może jeszcze tego nie widać, ale za jakiś czas mapy będzie ciężko kupić. Bo i po co komu, jak GPS są ?
Ze mnie się nabijali nie tak dawno, że oprócz GPSa wożę atlas samochodowy. A ja tak mam, że bardzo lubię oglądać mapy. Nawet tak bez celu, dla relaksu.
Brzost napisal(a): Ze mnie się nabijali nie tak dawno, że oprócz GPSa wożę atlas samochodowy. A ja tak mam, że bardzo lubię oglądać mapy. Nawet tak bez celu, dla relaksu.
To tak ja mój ojciec. Kiedyś, przed erą GPSów, wpieprzyłem się w korek w Warszawie a miałem bardzo ważne spotkanie. Zadzwoniłem do ojca, żeby mnie wyprowadził i pokierował jakimiś patentami. I dał radę. Fakt, że on zna i lubi Warszawę, ale pamięć ma fotograficzną i bardzo dobrą orientację, nad mapami siedział całymi dniami. Domokrążcy do dziś przychodzą do niego, żeby kupił jakiś atlas wypasiony, a on kupuje przepłacając i cieszy się jak dziecko.
Mi to nawet mapy nie pomagają. Jeżeli jadę sam to za piętnastym razem może i drogę zapamiętam. Jeżeli jedzie ktoś, albo mnie prowadzi to zabij panie, nie wiem jak i gdzie jechałem. Co ciekawe w przyrodzie jest inaczej. Po górach, po lasach daję radę.
Ja się bez mapy nie ruszam nigdzie. Nawet na wycieczkę z przewodnikiem. W samochodzie też mam atlas. Natomiast mapy szybko się dezaktualizują, pamięć również, więc GPS w zasadzie jest niezastąpiony. Pod warunkiem, że się z niego korzysta zamiast trzymać w schowku (to autoprzytyk do mojej ostatniej niesławnej przygody) X_X
polmisiek napisal(a): Pomijajac czasy trudne i inne ekstrema, to jest taki luksus, ktory nigdy nie spowszednieje (w odroznieniu od ksiazek, pojazdow, medycyny, jedzenia itp.), a sa to ludzie. Czeba inwestowac w niewolnikow.
mmaria napisal(a): Ja się bez mapy nie ruszam nigdzie. Nawet na wycieczkę z przewodnikiem. W samochodzie też mam atlas. Natomiast mapy szybko się dezaktualizują, pamięć również, więc GPS w zasadzie jest niezastąpiony. Pod warunkiem, że się z niego korzysta zamiast trzymać w schowku (to autoprzytyk do mojej ostatniej niesławnej przygody) X_X
GPSy oddzielne są też w fazie schyłkowej. Bo smartfon z Google Maps załatwia wszystko. Słucham się go, parę razy myślałem, że mnie w pole chce wyprowadzić, a on korki omijał.
Brzost napisal(a): Mnie smarkfony tak obrzydził Cejrowski, że chyba się nie zdecyduję ;-)
A ja właśnie używam ze względu na GPS. Ale generalnie to się robi wygodne. Bilety na pociąg czy samolot, dostaję mailem a później tylko ze skanerem znaczek z ekranu sczytują. I tam takie inne. Ale nie ma wątpliwości, do dzwonienia smartofny są słabe.
Brzost: Ze mnie się nabijali nie tak dawno, że oprócz GPSa wożę atlas samochodowy. A ja tak mam, że bardzo lubię oglądać mapy. Nawet tak bez celu, dla relaksu.
Mam podobnie - ile google maps pożarł godzin to aż strach liczyć . A po tym jak dodali opcję street view to już w ogóle wciąga.
mmaria napisal(a): Ja się bez mapy nie ruszam nigdzie. Nawet na wycieczkę z przewodnikiem. W samochodzie też mam atlas. Natomiast mapy szybko się dezaktualizują, pamięć również, więc GPS w zasadzie jest niezastąpiony. Pod warunkiem, że się z niego korzysta zamiast trzymać w schowku (to autoprzytyk do mojej ostatniej niesławnej przygody) X_X
GPSy oddzielne są też w fazie schyłkowej. Bo smartfon z Google Maps załatwia wszystko. Słucham się go, parę razy myślałem, że mnie w pole chce wyprowadzić, a on korki omijał.
Wiesz jak to działa? Każdy z nas ma w kieszeni smartfon z działającymi w tle usługami Google, min. mapami - zbierają one dane z GPS i wysyłają, na ich podstawie Google wyciąga wniosek - że skoro limit prędkości tutaj jest taki a większość smartfonów z tej okolicy stoi w miejscu - znaczy jest korek.
Czasem działa to doskonale czasem w ogóle, np. spory kawał ulicy zamknięty od rana bo remont czy awaria, a Google mnie pcha w tę ulicę właśnie.
JORGE napisal(a): GPSy oddzielne są też w fazie schyłkowej. Bo smartfon z Google Maps załatwia wszystko. Słucham się go, parę razy myślałem, że mnie w pole chce wyprowadzić, a on korki omijał.
Nu wię, wię, ... Ale co poradzić, jak ja najbardziej lubię te filmy, które znam Ale smarkfona mam w torebce. Może kiedyś go we w tym celu użyję.
Brzost napisal(a): Ze mnie się nabijali nie tak dawno, że oprócz GPSa wożę atlas samochodowy. A ja tak mam, że bardzo lubię oglądać mapy. Nawet tak bez celu, dla relaksu.
też tak mam relatywizuje "wielkość" i naszą i świata
Przemko napisal(a): Wczoraj rozmawiałem z kolegą-adminem od nas, pokazał mi zdjęcie kumpla, przypakowanego jegomościa pracującego w UK, i mówi: zna angielski, niemiecki, jujitsu, c++ i php, współczesny preppers.
Apropos, ja do konca tego nie doczytalem, ale to co sie udalo to fajne. A chodzi o "Doomsday planning for less crazy folk", ktore napisal (i aktualizuje) znany polski hakier, Michal Zalewski, o prosze: http://lcamtuf.coredump.cx/prep/
mmaria napisal(a): Ja się bez mapy nie ruszam nigdzie. Nawet na wycieczkę z przewodnikiem. W samochodzie też mam atlas. Natomiast mapy szybko się dezaktualizują, pamięć również, więc GPS w zasadzie jest niezastąpiony. Pod warunkiem, że się z niego korzysta zamiast trzymać w schowku (to autoprzytyk do mojej ostatniej niesławnej przygody) X_X
GPSy oddzielne są też w fazie schyłkowej. Bo smartfon z Google Maps załatwia wszystko. Słucham się go, parę razy myślałem, że mnie w pole chce wyprowadzić, a on korki omijał.
Wiesz jak to działa? Każdy z nas ma w kieszeni smartfon z działającymi w tle usługami Google, min. mapami - zbierają one dane z GPS i wysyłają, na ich podstawie Google wyciąga wniosek - że skoro limit prędkości tutaj jest taki a większość smartfonów z tej okolicy stoi w miejscu - znaczy jest korek.
Czasem działa to doskonale czasem w ogóle, np. spory kawał ulicy zamknięty od rana bo remont czy awaria, a Google mnie pcha w tę ulicę właśnie.
Dlatego używam yanosika. Póki co lepszy od Google.
Brzost napisal(a): Ze mnie się nabijali nie tak dawno, że oprócz GPSa wożę atlas samochodowy. A ja tak mam, że bardzo lubię oglądać mapy. Nawet tak bez celu, dla relaksu.
Pozbyłem się toczydła ale atlas Polski i okolic zostawiłem. I, zupełnie na serio, czesem jak spać nie mogę to odtwarzam ewentualną drogę pieszego wyjścia z tenkraju na przyjaźniejsze klimatycznie strefy południowe. Ot tak w razie czego gdyby Wielki Marsz znów był potrzebny.
Ja kocham mapy, mam ich całkiem sporo nagromadzonych. Niestety ilość nie przechodzi zbyt często w jakość. Bo to jeszcze co innego, gdy chcemy blachosmrodem dojechać z Nowodworów na Jelonki, a co innego gdy zastanawiamy się, z którego punktu najlepiej wykadrować dolinę rzeki z wieżą kościoła na horyzoncie, tak żeby słońce wzeszło dokładnie nad iglicą. Albo kiedy planujemy trasę wiejskiej przejażdżki rowerowej z małymi dziećmi i poszukujemy zdrowej polnej drogi pośród zbóż, a nie A czwórki. Niestety okazuje się wówczas, że 90% papierowych map to śmieci, a radę dają tylko jakieś hiperdokładne mapy wojskowe. Oczywiście o ile są aktualne. Chociaż tu akurat to i gógiel nie do końca jest perfekcyjny. Często te ich zdjęcia satelitarne i strit wju mają już po 3-4 lata, w czasie których wioska trzy razy zmieniła swe oblicze. Także tego...
Brzost napisal(a): Ze mnie się nabijali nie tak dawno, że oprócz GPSa wożę atlas samochodowy. A ja tak mam, że bardzo lubię oglądać mapy. Nawet tak bez celu, dla relaksu.
Pozbyłem się toczydła ale atlas Polski i okolic zostawiłem. I, zupełnie na serio, czesem jak spać nie mogę to odtwarzam ewentualną drogę pieszego wyjścia z tenkraju na przyjaźniejsze klimatycznie strefy południowe. Ot tak w razie czego gdyby Wielki Marsz znów był potrzebny.
Nie no, teraz w erze globcia to raczej będziemy na północ wędrować uciekając przed suszą ;-) Anty-potop zrobimy!
Brzost napisal(a): Ze mnie się nabijali nie tak dawno, że oprócz GPSa wożę atlas samochodowy. A ja tak mam, że bardzo lubię oglądać mapy. Nawet tak bez celu, dla relaksu.
Pozbyłem się toczydła ale atlas Polski i okolic zostawiłem. I, zupełnie na serio, czesem jak spać nie mogę to odtwarzam ewentualną drogę pieszego wyjścia z tenkraju na przyjaźniejsze klimatycznie strefy południowe. Ot tak w razie czego gdyby Wielki Marsz znów był potrzebny.
Nie no, teraz w erze globcia to raczej będziemy na północ wędrować uciekając przed suszą ;-) Anty-potop zrobimy!
Tu suszi tam moczi tu migranty tam wielobłądy. TA-SMA-NIA mówię kolezeństwu TASMANIA.
Jdeynie trza przepłynąć ciut z Azji i ciu na TASAMNIA mówię wam!
Szturmowiec.Rzplitej napisal(a): No ale żeby złoto straciło wartość, musiałoby jebnąć naprawdę epicko.
Materia nie istnieje a nawet jeśli istnieje, to nie jest warta uwagi, wszystko istotne jest w ludzkich umysłach. Jaki procent ceny złota stanowi przekonanie, że [cytuję]"żeby złoto straciło wartość, musiałoby jebnąć naprawdę epicko"[koniec cytatu]? A jeśli to 99%? I któregoś dnia ot tak rozproszy się w pustce, jak to myślom się nagminnie zdarza?
Zresztą poeta Jewtuszenko w traktacie ekonomicznym pt. "Mjut" wycenił wartość biżuterii w trudnych czasach - otóż wg poety złoty pierścionek wymienia się dokładnie na kieliszek miodu. Nawet jeśli to ruski kieliszek zwany stakanem, nie jestto za wiele.
Szturmowiec.Rzplitej napisal(a):
los napisal(a): No ale jest to jednak utrata wartości. Używajmy precyzyjnego słownictwa.
Oczywiście, że jest to utrata wartości - i to chyba ponad 99% - ale daje ci dość antyfragilności żeby dotrwać do polskiej granicy, gdzie cię już witają chlebem, solą, przetworami owocowo-warzywnymi i ciasteczkami. [Autor książki najbardziej na te ciastka narzekał; mięsa mu się zachciewało.]
Zaiste nie jestem w stanie pojąć, jak można nazwać "utratą wartości" przypadek, w którym coś, co jeszcze przed chwilą było warte kilka papierków obecnie stanowi równowartość dodatkowych kilkudziesięciu lat życia.
Jeszcze słówko o metodologii przetrwywania w skrajnych sytuacjach, vulgo Czarny Łabędź. Jakoś mnie uwierała w musk uwaga kol. trepu:
Zaiste nie jestem w stanie pojąć, jak można nazwać "utratą wartości" przypadek, w którym coś, co jeszcze przed chwilą było warte kilka papierków obecnie stanowi równowartość dodatkowych kilkudziesięciu lat życia.
Boleśnie to jest trafna uwaga. A teraz sprzedam wam take oto historyę żałosną z jutrzejszej Rzepy. A mianowicie: Powstanie, jacyś wolacy uciekają z Woli, wtem mamie się przypomniało że w sukience, którą kupiła z Getta, był zaszyty ogromny brylant. Postanawia wrócić poń na Wolę - i już z tej wyprawy nie wraca. Zapewne zastrzelona w wiadomych wypadkach wolskich. I patrzcie - ogromny brylant na pewno w spokojniejszej porze kosztować musiał kupę hajsu. Niech to będzie, no, na początek kamień jednokaratowy:
Ogromny? Na pewno spory; w rodzinnej legendzie spoko do ogromnego mógł uróść. A wycena? Na stronie e-brylanty.pl (Tanie diamenty!) dość dokładnie stówka: https://e-brylanty.pl/brylant-1-01-karata-d-if-dobry-nr-certyfikatu-igif4e80621.html Podsumujmy. Jakiś Żyd zainwestował stówkę w ładne świecidełko dla żony. Kiedy zrobiło się gorąco, zaszyła je w szew sukienki - no i chyba zginęła w tym Getcie, bez możliwości reinwestycji kamienia w kanapki. Efekt - jej sukienka jako tania odzież została przez kogoś zagarnięta, a potem sprzedana, bez szczególnego roztkliwiania się. Wolska rodzina musiała jednak podejść do tematu dokładniej niż handlarz łachami - może dało się kamień wyczuć po założeniu? Podczas prania? Efekt - kamień stał się śmiertelną pułapką, która kosztowała wspomniane wyżej "kilkadziesiąt lat życia". Czyli zwroty na takich inwestycjach bywają w obie strony. Morał: Koszt utopiony to koszt utopiony, nie można nad nim smarkać, trzeba iść dalej.
Szturmowiec.Rzplitej napisal(a): A teraz sprzedam wam take oto historyę żałosną z jutrzejszej Rzepy. A mianowicie: Powstanie, jacyś wolacy uciekają z Woli, wtem mamie się przypomniało że w sukience, którą kupiła z Getta, był zaszyty ogromny brylant. Postanawia wrócić poń na Wolę - i już z tej wyprawy nie wraca. Zapewne zastrzelona w wiadomych wypadkach wolskich. I patrzcie - ogromny brylant na pewno w spokojniejszej porze kosztować musiał kupę hajsu. Niech to będzie, no, na początek kamień jednokaratowy:
Ogromny? Na pewno spory; w rodzinnej legendzie spoko do ogromnego mógł uróść. Podsumujmy. Jakiś Żyd zainwestował stówkę w ładne świecidełko dla żony. Kiedy zrobiło się gorąco, zaszyła je w szew sukienki - no i chyba zginęła w tym Getcie, bez możliwości reinwestycji kamienia w kanapki. Efekt - jej sukienka jako tania odzież została przez kogoś zagarnięta, a potem sprzedana, bez szczególnego roztkliwiania się. Wolska rodzina musiała jednak podejść do tematu dokładniej niż handlarz łachami - może dało się kamień wyczuć po założeniu? Podczas prania? Efekt - kamień stał się śmiertelną pułapką, która kosztowała wspomniane wyżej "kilkadziesiąt lat życia". Czyli zwroty na takich inwestycjach bywają w obie strony. Morał: Koszt utopiony to koszt utopiony, nie można nad nim smarkać, trzeba iść dalej.
Jak w anegdocie - długiej - kiedy młody chłopak we wsi złamał nogę - O, jaka szkoda! -A skąd wiesz? Do wsi weszło wojsko po poborowych, tylko chłopaka kuśtykającego nie wzięła na wojnę i ten to chłopka miał trakich "dobrych" i "złych" na pierwszy rzut oka historii mnóstwo...Jak szkoda! Skąd wiesz?
Komentarz
A tak z podobnej beczki, parę dni temu czyścili mi wewnątrz samochód i z wyciągnęli z drzwi pasażera mapy. Różne, kiedyś wjeżdżając do jakiegoś miasta zawsze kupowałem mapę i tak jakąś część zbioru przenosiłem z samochodu do samochodu. Wyrzucić - pomyślałem ? A gdzież, przecież Noc Komety nadchodzi. Bo może jeszcze tego nie widać, ale za jakiś czas mapy będzie ciężko kupić. Bo i po co komu, jak GPS są ?
Mi to nawet mapy nie pomagają. Jeżeli jadę sam to za piętnastym razem może i drogę zapamiętam. Jeżeli jedzie ktoś, albo mnie prowadzi to zabij panie, nie wiem jak i gdzie jechałem. Co ciekawe w przyrodzie jest inaczej. Po górach, po lasach daję radę.
W samochodzie też mam atlas. Natomiast mapy szybko się dezaktualizują, pamięć również, więc GPS w zasadzie jest niezastąpiony. Pod warunkiem, że się z niego korzysta zamiast trzymać w schowku (to autoprzytyk do mojej ostatniej niesławnej przygody) X_X
Czasem działa to doskonale czasem w ogóle, np. spory kawał ulicy zamknięty od rana bo remont czy awaria, a Google mnie pcha w tę ulicę właśnie.
Ale smarkfona mam w torebce. Może kiedyś go we w tym celu użyję.
relatywizuje "wielkość" i naszą i świata
Czasem działa to doskonale czasem w ogóle, np. spory kawał ulicy zamknięty od rana bo remont czy awaria, a Google mnie pcha w tę ulicę właśnie.
Dlatego używam yanosika. Póki co lepszy od Google.
Tu suszi tam moczi tu migranty tam wielobłądy. TA-SMA-NIA mówię kolezeństwu TASMANIA.
Jdeynie trza przepłynąć ciut z Azji i ciu na TASAMNIA mówię wam!
A teraz sprzedam wam take oto historyę żałosną z jutrzejszej Rzepy. A mianowicie: Powstanie, jacyś wolacy uciekają z Woli, wtem mamie się przypomniało że w sukience, którą kupiła z Getta, był zaszyty ogromny brylant. Postanawia wrócić poń na Wolę - i już z tej wyprawy nie wraca. Zapewne zastrzelona w wiadomych wypadkach wolskich.
I patrzcie - ogromny brylant na pewno w spokojniejszej porze kosztować musiał kupę hajsu. Niech to będzie, no, na początek kamień jednokaratowy:
Ogromny? Na pewno spory; w rodzinnej legendzie spoko do ogromnego mógł uróść.
A wycena? Na stronie e-brylanty.pl (Tanie diamenty!) dość dokładnie stówka:
https://e-brylanty.pl/brylant-1-01-karata-d-if-dobry-nr-certyfikatu-igif4e80621.html
Podsumujmy. Jakiś Żyd zainwestował stówkę w ładne świecidełko dla żony. Kiedy zrobiło się gorąco, zaszyła je w szew sukienki - no i chyba zginęła w tym Getcie, bez możliwości reinwestycji kamienia w kanapki.
Efekt - jej sukienka jako tania odzież została przez kogoś zagarnięta, a potem sprzedana, bez szczególnego roztkliwiania się.
Wolska rodzina musiała jednak podejść do tematu dokładniej niż handlarz łachami - może dało się kamień wyczuć po założeniu? Podczas prania?
Efekt - kamień stał się śmiertelną pułapką, która kosztowała wspomniane wyżej "kilkadziesiąt lat życia".
Czyli zwroty na takich inwestycjach bywają w obie strony.
Morał: Koszt utopiony to koszt utopiony, nie można nad nim smarkać, trzeba iść dalej.
https://e-brylanty.pl/brylant-1-08-karata-k-si2-b-dobry-nr-certyfikatu-igif5h20507.html
- O, jaka szkoda! -A skąd wiesz? Do wsi weszło wojsko po poborowych, tylko chłopaka kuśtykającego nie wzięła na wojnę
i ten to chłopka miał trakich "dobrych" i "złych" na pierwszy rzut oka historii mnóstwo...Jak szkoda! Skąd wiesz?