Skip to content

Metodologia

2»

Komentarz

  • A niejaki Leon Lech Beynar z rodziną przejechał Rosję na worku soli. Różne bywają waluty na trudne czasy.
  • edytowano March 2017
    Pomijajac czasy trudne i inne ekstrema, to jest taki luksus, ktory nigdy nie spowszednieje (w odroznieniu od ksiazek, pojazdow, medycyny, jedzenia itp.), a sa to ludzie. Czeba inwestowac w niewolnikow.
  • polmisiek napisal(a):
    Pomijajac czasy trudne i inne ekstrema, to jest taki luksus, ktory nigdy nie spowszednieje (w odroznieniu od ksiazek, pojazdow, medycyny, jedzenia itp.), a sa to ludzie. Czeba inwestowac w niewolnikow.
    A nie lepiej w tężyznę fizyczną, umiejętności pastersko-łowiecko-zbierackie, kałacha plus zapas amo?
  • polmisiek napisal(a):
    Pomijajac czasy trudne i inne ekstrema, to jest taki luksus, ktory nigdy nie spowszednieje (w odroznieniu od ksiazek, pojazdow, medycyny, jedzenia itp.), a sa to ludzie. Czeba inwestowac w niewolnikow.
    Wczoraj rozmawiałem z kolegą-adminem od nas, pokazał mi zdjęcie kumpla, przypakowanego jegomościa pracującego w UK, i mówi: zna angielski, niemiecki, jujitsu, c++ i php, współczesny preppers. :)
  • Gdzieś kiedyś czytałem/oglądałem, że na armagiedon to najlepsze papierosy i alkohol. Dobra waluta.

    A tak z podobnej beczki, parę dni temu czyścili mi wewnątrz samochód i z wyciągnęli z drzwi pasażera mapy. Różne, kiedyś wjeżdżając do jakiegoś miasta zawsze kupowałem mapę i tak jakąś część zbioru przenosiłem z samochodu do samochodu. Wyrzucić - pomyślałem ? A gdzież, przecież Noc Komety nadchodzi. Bo może jeszcze tego nie widać, ale za jakiś czas mapy będzie ciężko kupić. Bo i po co komu, jak GPS są ?
  • Ze mnie się nabijali nie tak dawno, że oprócz GPSa wożę atlas samochodowy. A ja tak mam, że bardzo lubię oglądać mapy. Nawet tak bez celu, dla relaksu.
  • edytowano March 2017
    Brzost napisal(a):
    Ze mnie się nabijali nie tak dawno, że oprócz GPSa wożę atlas samochodowy. A ja tak mam, że bardzo lubię oglądać mapy. Nawet tak bez celu, dla relaksu.
    To tak ja mój ojciec. Kiedyś, przed erą GPSów, wpieprzyłem się w korek w Warszawie a miałem bardzo ważne spotkanie. Zadzwoniłem do ojca, żeby mnie wyprowadził i pokierował jakimiś patentami. I dał radę. Fakt, że on zna i lubi Warszawę, ale pamięć ma fotograficzną i bardzo dobrą orientację, nad mapami siedział całymi dniami. Domokrążcy do dziś przychodzą do niego, żeby kupił jakiś atlas wypasiony, a on kupuje przepłacając i cieszy się jak dziecko.

    Mi to nawet mapy nie pomagają. Jeżeli jadę sam to za piętnastym razem może i drogę zapamiętam. Jeżeli jedzie ktoś, albo mnie prowadzi to zabij panie, nie wiem jak i gdzie jechałem. Co ciekawe w przyrodzie jest inaczej. Po górach, po lasach daję radę.
  • Ja się bez mapy nie ruszam nigdzie. Nawet na wycieczkę z przewodnikiem.
    W samochodzie też mam atlas. Natomiast mapy szybko się dezaktualizują, pamięć również, więc GPS w zasadzie jest niezastąpiony. Pod warunkiem, że się z niego korzysta zamiast trzymać w schowku (to autoprzytyk do mojej ostatniej niesławnej przygody) X_X
  • polmisiek napisal(a):
    Pomijajac czasy trudne i inne ekstrema, to jest taki luksus, ktory nigdy nie spowszednieje (w odroznieniu od ksiazek, pojazdow, medycyny, jedzenia itp.), a sa to ludzie. Czeba inwestowac w niewolnikow.
    Nie w niewolników, tylko w dzieci.

  • edytowano March 2017
    mmaria napisal(a):
    Ja się bez mapy nie ruszam nigdzie. Nawet na wycieczkę z przewodnikiem.
    W samochodzie też mam atlas. Natomiast mapy szybko się dezaktualizują, pamięć również, więc GPS w zasadzie jest niezastąpiony. Pod warunkiem, że się z niego korzysta zamiast trzymać w schowku (to autoprzytyk do mojej ostatniej niesławnej przygody) X_X
    GPSy oddzielne są też w fazie schyłkowej. Bo smartfon z Google Maps załatwia wszystko. Słucham się go, parę razy myślałem, że mnie w pole chce wyprowadzić, a on korki omijał.
  • Mnie smarkfony tak obrzydził Cejrowski, że chyba się nie zdecyduję ;-)
  • Brzost napisal(a):
    Mnie smarkfony tak obrzydził Cejrowski, że chyba się nie zdecyduję ;-)
    A ja właśnie używam ze względu na GPS. Ale generalnie to się robi wygodne. Bilety na pociąg czy samolot, dostaję mailem a później tylko ze skanerem znaczek z ekranu sczytują. I tam takie inne. Ale nie ma wątpliwości, do dzwonienia smartofny są słabe.
  • edytowano March 2017
    Brzost: Ze mnie się nabijali nie tak dawno, że oprócz GPSa wożę atlas samochodowy. A ja tak mam, że bardzo lubię oglądać mapy. Nawet tak bez celu, dla relaksu.
    Mam podobnie - ile google maps pożarł godzin to aż strach liczyć :). A po tym jak dodali opcję street view to już w ogóle wciąga.
  • JORGE napisal(a):
    mmaria napisal(a):
    Ja się bez mapy nie ruszam nigdzie. Nawet na wycieczkę z przewodnikiem.
    W samochodzie też mam atlas. Natomiast mapy szybko się dezaktualizują, pamięć również, więc GPS w zasadzie jest niezastąpiony. Pod warunkiem, że się z niego korzysta zamiast trzymać w schowku (to autoprzytyk do mojej ostatniej niesławnej przygody) X_X
    GPSy oddzielne są też w fazie schyłkowej. Bo smartfon z Google Maps załatwia wszystko. Słucham się go, parę razy myślałem, że mnie w pole chce wyprowadzić, a on korki omijał.
    Wiesz jak to działa? Każdy z nas ma w kieszeni smartfon z działającymi w tle usługami Google, min. mapami - zbierają one dane z GPS i wysyłają, na ich podstawie Google wyciąga wniosek - że skoro limit prędkości tutaj jest taki a większość smartfonów z tej okolicy stoi w miejscu - znaczy jest korek.

    Czasem działa to doskonale czasem w ogóle, np. spory kawał ulicy zamknięty od rana bo remont czy awaria, a Google mnie pcha w tę ulicę właśnie.
  • JORGE napisal(a):
    GPSy oddzielne są też w fazie schyłkowej. Bo smartfon z Google Maps załatwia wszystko. Słucham się go, parę razy myślałem, że mnie w pole chce wyprowadzić, a on korki omijał.
    Nu wię, wię, ... Ale co poradzić, jak ja najbardziej lubię te filmy, które znam :D
    Ale smarkfona mam w torebce. Może kiedyś go we w tym celu użyję.
  • Brzost napisal(a):
    Ze mnie się nabijali nie tak dawno, że oprócz GPSa wożę atlas samochodowy. A ja tak mam, że bardzo lubię oglądać mapy. Nawet tak bez celu, dla relaksu.
    też tak mam
    relatywizuje "wielkość" i naszą i świata
  • edytowano March 2017
    Przemko napisal(a):
    Wczoraj rozmawiałem z kolegą-adminem od nas, pokazał mi zdjęcie kumpla, przypakowanego jegomościa pracującego w UK, i mówi: zna angielski, niemiecki, jujitsu, c++ i php, współczesny preppers. :)
    Apropos, ja do konca tego nie doczytalem, ale to co sie udalo to fajne. A chodzi o "Doomsday planning for less crazy folk", ktore napisal (i aktualizuje) znany polski hakier, Michal Zalewski, o prosze: http://lcamtuf.coredump.cx/prep/
  • Przemko napisal(a):
    JORGE napisal(a):
    mmaria napisal(a):
    Ja się bez mapy nie ruszam nigdzie. Nawet na wycieczkę z przewodnikiem.
    W samochodzie też mam atlas. Natomiast mapy szybko się dezaktualizują, pamięć również, więc GPS w zasadzie jest niezastąpiony. Pod warunkiem, że się z niego korzysta zamiast trzymać w schowku (to autoprzytyk do mojej ostatniej niesławnej przygody) X_X
    GPSy oddzielne są też w fazie schyłkowej. Bo smartfon z Google Maps załatwia wszystko. Słucham się go, parę razy myślałem, że mnie w pole chce wyprowadzić, a on korki omijał.
    Wiesz jak to działa? Każdy z nas ma w kieszeni smartfon z działającymi w tle usługami Google, min. mapami - zbierają one dane z GPS i wysyłają, na ich podstawie Google wyciąga wniosek - że skoro limit prędkości tutaj jest taki a większość smartfonów z tej okolicy stoi w miejscu - znaczy jest korek.

    Czasem działa to doskonale czasem w ogóle, np. spory kawał ulicy zamknięty od rana bo remont czy awaria, a Google mnie pcha w tę ulicę właśnie.

    Dlatego używam yanosika. Póki co lepszy od Google.
  • Brzost napisal(a):
    Ze mnie się nabijali nie tak dawno, że oprócz GPSa wożę atlas samochodowy. A ja tak mam, że bardzo lubię oglądać mapy. Nawet tak bez celu, dla relaksu.
    Pozbyłem się toczydła ale atlas Polski i okolic zostawiłem. I, zupełnie na serio, czesem jak spać nie mogę to odtwarzam ewentualną drogę pieszego wyjścia z tenkraju na przyjaźniejsze klimatycznie strefy południowe. Ot tak w razie czego gdyby Wielki Marsz znów był potrzebny.
  • Ja kocham mapy, mam ich całkiem sporo nagromadzonych. Niestety ilość nie przechodzi zbyt często w jakość. Bo to jeszcze co innego, gdy chcemy blachosmrodem dojechać z Nowodworów na Jelonki, a co innego gdy zastanawiamy się, z którego punktu najlepiej wykadrować dolinę rzeki z wieżą kościoła na horyzoncie, tak żeby słońce wzeszło dokładnie nad iglicą. Albo kiedy planujemy trasę wiejskiej przejażdżki rowerowej z małymi dziećmi i poszukujemy zdrowej polnej drogi pośród zbóż, a nie A czwórki. Niestety okazuje się wówczas, że 90% papierowych map to śmieci, a radę dają tylko jakieś hiperdokładne mapy wojskowe. Oczywiście o ile są aktualne. Chociaż tu akurat to i gógiel nie do końca jest perfekcyjny. Często te ich zdjęcia satelitarne i strit wju mają już po 3-4 lata, w czasie których wioska trzy razy zmieniła swe oblicze. Także tego...
  • fatuswombatus napisal(a):
    Brzost napisal(a):
    Ze mnie się nabijali nie tak dawno, że oprócz GPSa wożę atlas samochodowy. A ja tak mam, że bardzo lubię oglądać mapy. Nawet tak bez celu, dla relaksu.
    Pozbyłem się toczydła ale atlas Polski i okolic zostawiłem. I, zupełnie na serio, czesem jak spać nie mogę to odtwarzam ewentualną drogę pieszego wyjścia z tenkraju na przyjaźniejsze klimatycznie strefy południowe. Ot tak w razie czego gdyby Wielki Marsz znów był potrzebny.
    Nie no, teraz w erze globcia to raczej będziemy na północ wędrować uciekając przed suszą ;-) Anty-potop zrobimy!
  • Brzost napisal(a):
    fatuswombatus napisal(a):
    Brzost napisal(a):
    Ze mnie się nabijali nie tak dawno, że oprócz GPSa wożę atlas samochodowy. A ja tak mam, że bardzo lubię oglądać mapy. Nawet tak bez celu, dla relaksu.
    Pozbyłem się toczydła ale atlas Polski i okolic zostawiłem. I, zupełnie na serio, czesem jak spać nie mogę to odtwarzam ewentualną drogę pieszego wyjścia z tenkraju na przyjaźniejsze klimatycznie strefy południowe. Ot tak w razie czego gdyby Wielki Marsz znów był potrzebny.
    Nie no, teraz w erze globcia to raczej będziemy na północ wędrować uciekając przed suszą ;-) Anty-potop zrobimy!

    Tu suszi tam moczi tu migranty tam wielobłądy. TA-SMA-NIA mówię kolezeństwu TASMANIA.

    Jdeynie trza przepłynąć ciut z Azji i ciu na TASAMNIA mówię wam!
  • los napisal(a):
    Szturmowiec.Rzplitej napisal(a):
    No ale żeby złoto straciło wartość, musiałoby jebnąć naprawdę epicko.
    Materia nie istnieje a nawet jeśli istnieje, to nie jest warta uwagi, wszystko istotne jest w ludzkich umysłach. Jaki procent ceny złota stanowi przekonanie, że [cytuję]"żeby złoto straciło wartość, musiałoby jebnąć naprawdę epicko"[koniec cytatu]? A jeśli to 99%? I któregoś dnia ot tak rozproszy się w pustce, jak to myślom się nagminnie zdarza?

    Zresztą poeta Jewtuszenko w traktacie ekonomicznym pt. "Mjut" wycenił wartość biżuterii w trudnych czasach - otóż wg poety złoty pierścionek wymienia się dokładnie na kieliszek miodu. Nawet jeśli to ruski kieliszek zwany stakanem, nie jestto za wiele.

    Szturmowiec.Rzplitej napisal(a):
    los napisal(a):
    No ale jest to jednak utrata wartości. Używajmy precyzyjnego słownictwa.
    Oczywiście, że jest to utrata wartości - i to chyba ponad 99% - ale daje ci dość antyfragilności żeby dotrwać do polskiej granicy, gdzie cię już witają chlebem, solą, przetworami owocowo-warzywnymi i ciasteczkami. [Autor książki najbardziej na te ciastka narzekał; mięsa mu się zachciewało.]
    Zaiste nie jestem w stanie pojąć, jak można nazwać "utratą wartości" przypadek, w którym coś, co jeszcze przed chwilą było warte kilka papierków obecnie stanowi równowartość dodatkowych kilkudziesięciu lat życia.
  • Sarmata1.2 napisal(a):
    Chociaż tu akurat to i gógiel nie do końca jest perfekcyjny. Często te ich zdjęcia satelitarne i strit wju mają już po 3-4 lata
    Najczęściej spotykam datę 2012.
  • Jeszcze słówko o metodologii przetrwywania w skrajnych sytuacjach, vulgo Czarny Łabędź. Jakoś mnie uwierała w musk uwaga kol. trepu:
    Zaiste nie jestem w stanie pojąć, jak można nazwać "utratą wartości" przypadek, w którym coś, co jeszcze przed chwilą było warte kilka papierków obecnie stanowi równowartość dodatkowych kilkudziesięciu lat życia.
    Boleśnie to jest trafna uwaga.
    A teraz sprzedam wam take oto historyę żałosną z jutrzejszej Rzepy. A mianowicie: Powstanie, jacyś wolacy uciekają z Woli, wtem mamie się przypomniało że w sukience, którą kupiła z Getta, był zaszyty ogromny brylant. Postanawia wrócić poń na Wolę - i już z tej wyprawy nie wraca. Zapewne zastrzelona w wiadomych wypadkach wolskich.
    I patrzcie - ogromny brylant na pewno w spokojniejszej porze kosztować musiał kupę hajsu. Niech to będzie, no, na początek kamień jednokaratowy:
    image
    Ogromny? Na pewno spory; w rodzinnej legendzie spoko do ogromnego mógł uróść.
    A wycena? Na stronie e-brylanty.pl (Tanie diamenty!) dość dokładnie stówka:
    https://e-brylanty.pl/brylant-1-01-karata-d-if-dobry-nr-certyfikatu-igif4e80621.html
    Podsumujmy. Jakiś Żyd zainwestował stówkę w ładne świecidełko dla żony. Kiedy zrobiło się gorąco, zaszyła je w szew sukienki - no i chyba zginęła w tym Getcie, bez możliwości reinwestycji kamienia w kanapki.
    Efekt - jej sukienka jako tania odzież została przez kogoś zagarnięta, a potem sprzedana, bez szczególnego roztkliwiania się.
    Wolska rodzina musiała jednak podejść do tematu dokładniej niż handlarz łachami - może dało się kamień wyczuć po założeniu? Podczas prania?
    Efekt - kamień stał się śmiertelną pułapką, która kosztowała wspomniane wyżej "kilkadziesiąt lat życia".
    Czyli zwroty na takich inwestycjach bywają w obie strony.
    Morał: Koszt utopiony to koszt utopiony, nie można nad nim smarkać, trzeba iść dalej.
  • Co zaś o metodologię wyceny diamentu, to się nie znam. Ło, paczcie infra: Trochę tylko większy, a pięć razy tańszy!
    https://e-brylanty.pl/brylant-1-08-karata-k-si2-b-dobry-nr-certyfikatu-igif5h20507.html
  • Szturmowiec.Rzplitej napisal(a):
    A teraz sprzedam wam take oto historyę żałosną z jutrzejszej Rzepy. A mianowicie: Powstanie, jacyś wolacy uciekają z Woli, wtem mamie się przypomniało że w sukience, którą kupiła z Getta, był zaszyty ogromny brylant. Postanawia wrócić poń na Wolę - i już z tej wyprawy nie wraca. Zapewne zastrzelona w wiadomych wypadkach wolskich.
    I patrzcie - ogromny brylant na pewno w spokojniejszej porze kosztować musiał kupę hajsu. Niech to będzie, no, na początek kamień jednokaratowy:

    Ogromny? Na pewno spory; w rodzinnej legendzie spoko do ogromnego mógł uróść.
    Podsumujmy. Jakiś Żyd zainwestował stówkę w ładne świecidełko dla żony. Kiedy zrobiło się gorąco, zaszyła je w szew sukienki - no i chyba zginęła w tym Getcie, bez możliwości reinwestycji kamienia w kanapki.
    Efekt - jej sukienka jako tania odzież została przez kogoś zagarnięta, a potem sprzedana, bez szczególnego roztkliwiania się.
    Wolska rodzina musiała jednak podejść do tematu dokładniej niż handlarz łachami - może dało się kamień wyczuć po założeniu? Podczas prania?
    Efekt - kamień stał się śmiertelną pułapką, która kosztowała wspomniane wyżej "kilkadziesiąt lat życia".
    Czyli zwroty na takich inwestycjach bywają w obie strony.
    Morał: Koszt utopiony to koszt utopiony, nie można nad nim smarkać, trzeba iść dalej.
    Jak w anegdocie - długiej - kiedy młody chłopak we wsi złamał nogę
    - O, jaka szkoda! -A skąd wiesz? Do wsi weszło wojsko po poborowych, tylko chłopaka kuśtykającego nie wzięła na wojnę
    i ten to chłopka miał trakich "dobrych" i "złych" na pierwszy rzut oka historii mnóstwo...Jak szkoda! Skąd wiesz?


Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.