Parmenides vs Heraklit
Szturmowiec.Rzplitej napisal(a):
Nu, Heraklit to był ten człowień, który pedział "Syćko płynie! Pan Tarei!" "Zabrania się wchodzić dwa razy do tej samej rzeki!!!" - wszystko jest płynne, zmienne, nic nie jest stałe.
Parmenides dla odmiany uważał, że jest to co jest, a czego nie ma to nie ma. I wuj. I jeżeli komuś się zdaje, że coś się zmienia, to mu się zdaje.
I teraz paczpan na wiosce: Kury sie nieso, koguty piejo, na wiosnę się sieje, jesienią zbiera. Co było, to będzie, co jest to było.
A zaś po miastach? Rejwach, tłum przewalający się na chodnikach w te i wefte, automobiliści trąbiący, trombocyty, no i to zabawne zjawisko, które mam leguralnie - dzisiej Tamką jechałem i mówię: Pacz Gosia jaki tu ładny budynek stoi! A ona mie na to: Paczpan, pół roku temu jeszcze go nie bełło.
Właśnie.
Różnice potyliczne to w dużym stopniu funkcja różnic w temperamencie okolicznej ludności.
Oczywizda, w kraju postkolonialnym nakłada się na to podział im. A.J. Czartoryskiego, nułale tak przez najbliższe pińcet lat myć busi.
Natomiast heraklitejczyków nie wydusimy, możesz go zabić, narodzi się nowy. Jak zabraknie Lawet i Nowoczesnego Ryśka, to będą musieli albo popaść w stupor i się zdemobilizować potylicznie, albo se stworzyć jakieś PPH - Polską Partię Heraklitejską.
Wogle, cała potylika polega na spieraniu się okolicznej luckości, wiele w danej sytuacji dozować herakliteizmu, a wiele parmenideizmu. I tak było zawsze i tak będzie zawsze, jeśli się komuś zdaje że się zmienia, to się myli.
0
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.
Komentarz
Przede wszystkiem - polska szlachta była bardzo różna od szlachty zachodniej. Szlachta zachodnia da się podsumować trzema słowami: wykidajły króla jegomości. Bardzo nieciekawi ludzie - zwykle trudnili się próżniactwem a czasem na hasło pana króla szli zabijać i dawać się zabijać. Z początku mieszkali w zamkach a potem się poprzenosili do miast, bo w zamkach nudno, i z wikidajłów przerobili się na dworaków i to był ich koniec. Z polską szlachtą inaczej - uprawiali ziemię, handlowali, politykowali po sejmikach i sejmach, brali udział w wojnach a w wolnych chwilach robili se konfederacje i rokosze. Jednym słowem: Rejwach, tłum przewalający się na chodnikach w te i wefte, automobiliści trąbiący i trombocyty. Polska wieś za Rzplitej nie jest parmenidejska.
Ówcześni bublicyści wiele o tem pletli, że dany szlachcic na zagrodzie zamiast stawać w potrzebie dla Ojczyzny ratowania, to trwoży się, czy aby przemarsz wojska nie zdepcze mu pola i nie wydusi kokoszy. A zaś hełmofon po przodkach przerdzewiał, labry spleśniały.
Wogle, dziedziczność się nie sprawdza się, tak? Z tego że mój dziadek był wibytny nie wynika, że ja takiż będę, nu nawet na własnej próbce mogę stwierdzić że nie tak stało się.
To że czyjś dziad był bitny i obronił Xięcia Pana przed ciosem wrażego buzdygana, to bardzo słodkie i miłe, i istotnie powinien od danego Xięcia otrzymać złoty puhar, worek gotowizny, a może i miejsce w radzie wojennej. Ale wniosek, że otrzyma indygenat, którym pieczętować się będą jego potomcy aż po wiek XXI jest z lekka przesadzony.
Syn kibola nie będzie najlepszym kibolem. Tak samo córka kibucniczki nie będzie najlepszą kibucniczką. Ba! Właśnie córki kibucniczek były tymi kijami włożonymi w szprychy lokomotywy postępu, bo se gupie siksy wymyśliły, że nie dadzą dzieci znacjonalizować i chcą je same wychować, jak matki dzieciom.
Talenta się rozkładają zgodnie z krzywą pana Gaussa. Natomiast osiągnięcia na ich podstawie tworzone, zgodnie z rozkładem pana Parety. Społeczęstwo musi brać pod uwagę te zależności. Także tę, że rodzice kochają swoje dzieci, czasem zbyt bardzo.
https://wpolityce.pl/polityka/115459-elity-iii-rzeczpospolitej-mozna-porownac-z-zachowaniami-szlachty-przede-wszystkim-dlatego-ze-sa-ich-mentalnymi-spadkobiercami
Z tym obywatelem to jest tak zabawnie, że we wszystkich europejskich językach prócz polskiego jest to najokropniejszy bluzg zdaniem Kąsumenta.
Taki np. psoferor Bartyzel, którego lubię i szanuję, bo jest to przecie człeń, którego trudno nie lubić, a zwłaszcza nie szanować, uparcie podaje do wierzenia jaką starą francuską klechdę o odwietrznym prawie krura jegomości do korony jego. I że mianowicie jakiś Hiszpan imieniem Luj XX de Borbon jest z Bożej Łaski legitymistycznym krurem Francji, a kto wie może i Nawarry. Oprócz tego jest jeszcze pretendent orleański Henryk VII, ale wiadomo że Orleańczycy to pedały. Poza wszelką krytyką jest Napoleon VII, bo wiadomo że Napoleonidzi to korsykańscy, tfu, uzurpatorzy, tak?
Ale czy takie sprawy obchodzą Pana Boga? Pan Bóg ledwo co miesza się w wybory papieża, a co dopiero w kwestie, kto będzie kerownikiem danego kawałka gruntu.
Czytałem-ci ja niedawno "Złoto z Porto Bello", które każdemu polecam z uwagi choćby na urodę przekładu. Wieleż powieści pirackich zawiera sformułowania "mości panno", "roztruchan" albo też "fugas chrustas": http://wiersze.wikia.com/wiki/Złoto_z_Porto_Bello
I tam jedną z osi spajających fabułę jest kwestia jakobicka, czyli poparcie prawowitego krura Anglii i Szkocji p-ko hanowerskim świniopasom-uzurpatorom.
I teraz, jakoś mogę pojąć poczucie, emocję p-ko protestanckiemu nachodźcy, który rozwala starą dynastię i wprowadza nowe porządki. Jak najbardziej mogę poprzeć Bonnie Prince Karolka, który urządza w Szkocji powstanie i przegrywa z kretesem bitwę pod Culloden w 1746.
Miał wtedy dany Karolek lat 26. Gdyby więc okazało się, że jest twardym i zdolnym zawodnikiem i uśmiechnął się doń los, może by i pogonił hanowerskich świniopasów i zrobił na wyspie porządek. Ale nie zrobił. Łajka szczeka na niego, że był kiepawym dowódcą, za dużo chlał i nie potrafił zgrać swoich popleczników z Irlandii i Szkocji p-ko Anglikom. Na starość dostał od papieża pałac w Rzymie i se tam mieszkał, marząc o koronie. Raz nawet pojechał cichcem do Lądka Zdroju, gdzie przechrzcił się na protestantyzm, dzięki czemu cnotę stracił a rubelka nie zarobił.
Podczas wojny 7-letniej, w 1759, posłał po niego Choiseul, bo miał plan pełnowymiarowej inwazji Anglii i taki sojusznik by się przydał. Z bliska okazało się jednak, że kolo jest kłótliwy, w oczekiwaniach swych idealistyczny i nie robi dobrego wrażenia. Choiseul od razu zamknął temat.
Kiedyś Stan Michalkiewicz medytował nad zdaniem Przewodniczącego Mao, że władza wyrasta z lufy karabinu. No ale kto nosi karabin? Mao czy jego gwardzista? I co by byo gdyby gwardzista strzelił do Mao?
Władza to opowieść.
Aby przetrwać, musiałaby Rzplita Ówczesna stać się bardziej zmilitaryzowana niźli trójka zbójów za ogrodzeniem. Na to nie było ani tradycji ustrojowych, ani pozwoleństwa. Zresztą czy można być bardziej zmilitaryzowanym od Moskwicina?
Na tekst pana profesora flaki zamojskie mię się otwierają w kieszeni, bo mam wrażenie, że uwagi przytomne są tam wymieszane z nieprzytomnymi. Jakim sposobem liberalno-lewicowy salon może być podobny do naszych czcigodnych praszczurów, skoro ów pierwszy potrafi jedynie trutniowato doić matkę Ojczyznę, nie posiadając innych sił sprawczych, zaś antenaci przy wszystkich swoich wadach, potrafili budować nietrywialne rzeczy i zwyciężać w waśniach z sąsiady, techniką zadziwiając okolicznych gapiów. Turek z Niemcem prać się przestał na moment, żeby móc popatrzeć na husarski walec lecący z Kahlenbergu. Czy Szojble przerwałby obrady Bundestagu, żeby popatrzeć jak Tusk ze Schetyną wygrywają dla Polski negocjacje gazowe z Gazpromem? Jeśli komu nie lezy ostatnie zdanie, może se w to miejsce wstawić dowolną paralelę, byle bohaterem był Tusk, Schetyna, Kopacz, Rysiek, Matousz, Gołowin itp. płaz.
Ovaj, istotnie pewne tradycje ustrojowe Rzplitej, jako to brak stałej siły zbrojnej albo pozwalanie na to żeby Prusak nam wkraczał w nadgraniczne powiaty i porywał rekruta do pruskiej armii i różne takie - należało odrzucić.
Tym niemniej złudzeniem aptecznym jest, że ażeby wygrać wojnę z Prusakiem, Ruchem i Ałstrjakiem (który zresztą zawsze, a już pospolicie po 1683 nas lubił) trzeba być w stal zakutym Litwinem. Otóż nie. Wystarczy być w miarę mocny i nie dać se pluć w kaszę. Tymczasem przez pół wieku XVII i cały wiek XVIII dawaliśmy se pluć w kaszę każdemu kto akurat przechodził.
Do obrony wystarczy kilkakrotnie słabsza siła zbrojna niż do zaatakowania. Ale potrzebna jest siła duszka, amor patriae, panie tego. Byle ciernik ma dość amoris patriae, żeby mu sąsiedzi na grunt nie wchodzili. To prawidłowość wśród kręgowców - każdy ma swoje terytorium i znacznie łatwiej jest je obronić niż wypchnąć sąsiada z jego terytorium.
Kedyś to Ardreya bodaj Extraneus polecał czy inny zacny b. kolega:
https://bez-owijania.blogspot.com/2008/05/ardrey-w-piguce-za-to-z-komentarzami-i.html?m=0
http://niepoprawni.pl/forum/viewtopic.php?t=373
...Dziś, po latach widzę, że trzeba Ardreya czytać przez szkiełko i oko Jordana Petersona. No ale to zawsze tak.
Hrabia Walerian Krasiński w swojej trzytomowej historii reformacji pisze, że przyczyną upadku panów braci była popularność szkół jezuickich lansowanych przez zamorskiego jegomościa z kolumny na placu Zamkowym. Czytając opinie różnych autorów traktujących o tym okresie łatwo daje się odnaleźć informacje o upadku poziomu w/w szkolnictwa, tyle że jedni piszą o połowie XVII w. a inni o przełomie wieków za Snopka.
Polska nie prowadziła wojny w czasie tzw. pokoju, nie stosowała brudnych gier na cudzych dworach i była bezbronna wobec takich gier stosowanych wokół własnego ośrodka władzy. Brak przykładnego karania zdrajców na obcym jurgielcie był przyczyną upadku państwa - i niestety ta tradycja akurat przetrwała do dzisiaj.
Jeden z moich kolegów zawodowo jako historyk zajmuje się tym tematem, nawet książkę zaczął pisać. Wywiad i kontrwywiad Rzplitej były znakomicie zorganizowane, skuteczne a w Europie miały opinie brudnych i nierycerskich.
http://www.wilanow-palac.pl/jan_sobieski_w_sluzbie_szwedzkiej.html
mylisz się Kaniu, karano i to ostro. Statuty Litewskie polecam, jak znajdę czas to ci kawałki przepiszę.
Najbardziej zaszokował mnie proces mieszczanina z Wilna, który musiał się tłumaczyć z tego, że przeżył. Wilno zostało wyrżnięte przez Rosjan w 90%, koleś zeznawał i powoływał świadków, że akurat w tym czasie przebywał Prusach.
Zrobiło się tak w świecie, że wielcy właściciele, których własność była rozproszona na wiele państw, postarali się, by państwa zostały w swej autonomii spętane organizacjami ponadpaństwowymi albo systemem umów i układów. Wtedy tacy świadomi właściciele stają się obywatelami takich ponadpaństwowych instytucji. Kodowcy mówią, że są obywatelami Unii Europejskiej a nie Polski na przykład.
Żyjemy w ciekawych czasach zmagań państw i potężnych organizacji niepaństwowych (Unia, ONZ, korporacje). Tradycyjnie w takim sporze wygrywały państwa (smutny los Hanzy przypominam, albo uniwersalnej Europy ze średniowiecza), wygrywają, bo mają wojska. Ciekawe co się dalej będzie działo, na razie jesteśmy na pierwszej linii frontu.
O ile pamiętam mapki płk. Kulińskiego, to obie strony planowały zmasowane uderzenie atomówkami w linię Wisły, co w zasadzie rozwiązałoby kwestię polską ostatecznie.
A co ma lubić Agent?