A no to cza było tak od razu Ignatz Teza publicystyczna nie podlega merytorycznej krytyce, 10 - 15% nadaje nie nadaje, czyli słowa, słowa, słoma. Przez całą historię rola komponentu białkowego ewoluuje, patrz wątkotwórczą wypowiedź, kiedyś wieś ludna zbyt i przez to ubogo-plebejska, obecnie biznesowe produkowanie żywności, a ubogo-plebejskość zagościła w CUWach wszelakich aglomeracyjnie lokowanych.
KazioToJa napisal(a): na wsi nie mieszkają wyłącznie posiadacze ziemi. Mieszkają też pracownicy rolni, sprzedający swoją wiedzę i sprawność. Model jest nieprawdziwy.
Proszę użyć określenia poprawnego: parobek. Strasznie atrakcyjna była to fucha.
Dziś wieś wygląda inaczej niż sto lat temu a Polacy wywodzą się z tej dawnej, nie z tej dzisiejszej.
Nu, moja prababcia była jedną z pięciorga rodzeństwa. I powiada, że deal był taki, że kto miał dużo dzieci, a mało gruntu, posyłał je na roboty do tych, którzy mieli akurat odwrotnie.
Wg relacji mojej ciotki, prababcia udała się na taki deal raz, poczem stwierdziła, że nie jest to dobry deal, gdyż w mieście są lepsze staweczki za godzinę pracy, z czego niezwłocznie skorzystała.
a teraz zróżnicowanie też jest potężne. Jest nawet osobna stawka składki zus dla pracowników rolnych. Znam gospodarstwo zatrudniające w ciągu roku do 2000 ludzi. Są firmy okołorolnicze, premiksy, maszyny rolnicze, są usługodawcy dla rolników. To wszystko ludzie mieszkający poza miastami i miasteczkami, mieszkańcy wsi, którzy nie posiadają gospodarstw, albo posiadają gospodarstwa śladowe.
Co do zarządzania wiedzą - działy informatyki zawsze wiedziały - jeśli nowy pracownik ma teczkę grubą od zaświadczeń i świadectw, to nie przychodzi do pracy. Skupia się na samorozwoju, często tylko papierowym, a nie na zadaniach.
KazioToJa napisal(a): Co do zarządzania wiedzą - działy informatyki zawsze wiedziały - jeśli nowy pracownik ma teczkę grubą od zaświadczeń i świadectw, to nie przychodzi do pracy. Skupia się na samorozwoju, często tylko papierowym, a nie na zadaniach.
Paczpani a w Njorku i Lądku traktują to bardzo poważnie. Kto się ma lepiej?
Porównując swoje doświadczenia z Francji i Polski w zdobywaniu pracy w tym samym zawodzie po tych samych studiach, to na Zachodzie liczył się strój i skończona uczelnia a w Polsce bardziej umiejętności techniczne i wiedza. Teraz to się trochę zmieniło, bo jest takie ssanie na rynku pracy u nas, że biorą każdego kto ma tętno. Co zrobić jeśli w zglobalizowanym rynku nadal jesteśmy tanią siłą roboczą.
Chyba się nie zgodzę, że na zachodzie kontakty i znajomości się nie liczą (albo liczą się mało). Bardziej tak bym to opisał, że u nas takie rzeczy są rozlane po wszystkich zawodach, nawet tych, gdzie nie powinny. A tam są odpowiednio skanalizowane - lobbyści w D.C. są oficjalnie zarejestrowani, firmy podkupują sejlsów ze względu na ich kontakty; zatrudniają jako VP matoła, bo grał w golfa z CTO/CFO/CEO potencjalnego klienta; na "doradcę" biorą gościa który na starcie przynosi 10 3 (trochę przestrzeliłem z tą 10) klientów (czyli firmy, gdzie też jest doradcą) i tak dalej. Pracuję w niedużej (ale nie małej) hamerykańskiej firmie i mam okazję widzieć jak to wygląda na street levelu, no i tak to wygląda.
polmisiek napisal(a): Chyba się nie zgodzę, że na zachodzie kontakty i znajomości się nie liczą (albo liczą się mało).
Ja bym peedział tak - liczą się ale profesjonaliści dbają, by ich znajomi też byli profesjonalistami. Ludzie polecają sobie nawzajem pracowników, nazywa się to networking. Zła rekomendacja psuje opinię rekomendującego.
KazioToJa napisal(a): Co do zarządzania wiedzą - działy informatyki zawsze wiedziały - jeśli nowy pracownik ma teczkę grubą od zaświadczeń i świadectw, to nie przychodzi do pracy. Skupia się na samorozwoju, często tylko papierowym, a nie na zadaniach.
Wsiowe podejście. Zenek umie oprawić wieprzka nie dlatego, że ma certyfikaty, ale dlatego, że umie oprawić wieprzka. A skąd wiemy, że Zenek umie oprawić wieprzka? Przecież wszyscy to wiedzą!
W mieście certyfikatów nikt nie kwestionuje. A skąd wiemy czy przyszły pracownik skupia się na samorozwoju, często tylko papierowym, czy na zadaniach? Od tego jest te dwanaście godzin interview.
KazioToJa napisal(a): Co do zarządzania wiedzą - działy informatyki zawsze wiedziały - jeśli nowy pracownik ma teczkę grubą od zaświadczeń i świadectw, to nie przychodzi do pracy. Skupia się na samorozwoju, często tylko papierowym, a nie na zadaniach.
Wsiowe podejście. Zenek umie oprawić wieprzka nie dlatego, że ma certyfikaty, ale dlatego, że umie oprawić wieprzka. A skąd wiemy, że Zenek umie oprawić wieprzka? Przecież wszyscy to wiedzą!
Kwestia skali powyżej pewnej granicy potrzebne są zewnętrzne wyznaczniki. Co do certyfikacji, to system jest wadliwy ale działa. Jak poznać tych 'skoncentrowanych na certyfikatach'? po ilości i tempie ich zdobywania.
No to w Polsce jest obecnie jak na Zachodzie. Jak mnie przyjmowano do pracy to dbano o sprawdzenie czy jestem profesjonalistą. Ja ja przyjmuję to tak samo. A jednak chętnie przyjmuję znajomych lub rekomendowanych przez znajomych.Mnie też dwa razy przyjmowali znajomi lub po rekomendacji znajomych. Czy to kumoterstwo? Raczej nie. Ta znajomość czy rekomendacja znajomych to skuteczna metoda sprawdzenia kwalifikacji. Przeciez nie zatrudniam znajomych bez kwalifikacji i doświadczenia. Oczywiście że profesjonalistów a znajomość to cenne sprawdzenie. Prawda że, jeśli to nie znajomość zawodowa, sprawdzenie wiarygodności i cech osobowości. Kwalifikacje zawodowe muszę wtedy sprawdzić klasycznymi metodami jak analuza CV wywiad i opinie zewnetrzne. Taki sposob rekrutacji stosowano wobec mnie juz 25 kat temu i ja stosuję odkąd decyduję. Te negatywne opinie o polskiej rekrutacji to pewnie z administracji, budżetówki czy od oligarchów, ale i tam trzeba ludzi do roboty. Kumotrzy owszem są ale od pasozytowania i każdy wie którzy to. PS: Pasożyty i kumotrzy to nie jest kwestia wieś- miasto albo Polska- Zachód. To zależy od stopnia skorumpowania systemu. Jest on rożny, ale obecnie wszystkie systemy w tym Zachód są skorumpowane i to skorumpowanie przez ostatnie dekady rosło. To jeden z powodów buntu przeciw elitom który narasta. Może nawet główny powód.
KazioToJa napisal(a): Co do zarządzania wiedzą - działy informatyki zawsze wiedziały - jeśli nowy pracownik ma teczkę grubą od zaświadczeń i świadectw, to nie przychodzi do pracy. Skupia się na samorozwoju, często tylko papierowym, a nie na zadaniach.
Paczpani a w Njorku i Lądku traktują to bardzo poważnie. Kto się ma lepiej?
W Indiach też. A nie mają lepiej.
los napisal(a): W mieście certyfikatów nikt nie kwestionuje. A skąd wiemy czy przyszły pracownik skupia się na samorozwoju, często tylko papierowym, czy na zadaniach? Od tego jest te dwanaście godzin interview.
Mam odwrotne doświadczenia. To polskie interviewy są długie, nużące i pełne idiotycznych pytań obliczonych na złapanie na czymś. Co ma ten efekt że pracę dostanie niekoniecznie lepszy, ale lepiej przygotowany do rozmowy. Miałem kilka holenderskich i amerykańskich inteview i wszystkie (nie sądzę aby to był przypadek) miały formę luźnej pogadanki, gdzie w zasadzie pytano mnie co robiłem, na czym się znam, jak sobie radze w trudnych sytuacjach i w zasadzie tyle. Nie trzeba było do tych rozmów żadnego przygotowania. Polskiego interview bez przygotowania nie przeszedłbym ani jednego.
Niestety u nas mało head hunterow na poziomie, a oni zwykle robią większość rekrutacji. Na niższy i średni szczebel interview robią że sztancy po kilku tygodniach przyuczenia absolwenci i absolwentki kierunków humanistycznych i zarządzania . Na wysokie stanowiska robią spece od Executive Search tracajacy na kilometr służbami, w tym WSI.
Mam inne doświadczenia. I to w 100% przypadków tak było a jeśli podsumować te interview, które prowadziłem, i te, w których mnie pytano, będzie to ponad sto.
Miałem kilka holenderskich i amerykańskich inteview i wszystkie (nie sądzę aby to był przypadek) miały formę luźnej pogadanki, gdzie w zasadzie pytano mnie co robiłem, na czym się znam, jak sobie radze w trudnych sytuacjach i w zasadzie tyle. Nie trzeba było do tych rozmów żadnego przygotowania.
Z mojego doświadczenia przy amerykańskiej rekrutacji (data) wynika, że to pierwszy etap - sprawdzenie czy kandydat naściemniał w CV, czy potrafi opowiedzieć o pracy i technologiach, czy nie jest świrem. Dopiero kolejne spotkanie to konkretna przepierka techniczna, z kodowaniem na wspólnym ekranie albo zadaniem domowym, ale np. do zrobienia w 4 godziny. A potem i tak obowiązkowe spotkanie w siedzibie i tu uwaga - oprócz kolejnych spraw technicznych, rozmów o stanowisku i zadaniach z menadżerem, także wspólny obiad przynajmniej z częścią zespołu. Przecież z tymi ludźmi będzie się żyło przez kilka dni w tygodniu.
Kuba_ napisal(a): Z mojego doświadczenia przy amerykańskiej rekrutacji (data) wynika, że to pierwszy etap - sprawdzenie czy kandydat naściemniał w CV, czy potrafi opowiedzieć o pracy i technologiach, czy nie jest świrem. Dopiero kolejne spotkanie to konkretna przepierka techniczna, z kodowaniem na wspólnym ekranie albo zadaniem domowym, ale np. do zrobienia w 4 godziny. A potem i tak obowiązkowe spotkanie w siedzibie i tu uwaga - oprócz kolejnych spraw technicznych, rozmów o stanowisku i zadaniach z menadżerem, także wspólny obiad przynajmniej z częścią zespołu. Przecież z tymi ludźmi będzie się żyło przez kilka dni w tygodniu.
Mówimy o różnych branżach - nie pracuję w IT. A skoro się za każdym razem dostawałem, mogę stwierdzić, że nie był to tylko pierwszy etap.
Aha, byłbym zapomniał. Na moje poprzednie stanowisko (z tym, że to była rekrutacja wewnętrzna) dostałem się BEZ interview. Co się nie zdarza - nie znam ani jednego przypadku u nas w firmie żeby się to odbyło w ten sposób. Słyszałem o rozmowach będących formalnością, ale o ich braku - nie. Nawet nie wiem jak moja szefowa (Szkotka, siedząca w Glasgow) to załatwiła od strony HR. Kiedy jej spytałem dlaczego - skoro nie byłem jedynym kandydatem. Odpowiedziała że mój profil bardzo jej odpowiadał, a co do reszty - spytała kogo trzeba.
Jeszcze jedno -ja nie przeczę że się solidnie rekrutuje na zachodzie. I że u nas w pewnych firmach i branżach już niekoniecznie.
Ja po prostu widzę co się dzieje w korpo (mojej, i nie tylko) gdzie jest jedna duża firma i teoretycznie jedna kultura korporacyjna, ale różne nacje. I nasi naprawdę dzielą włos na czworo, a zachodni podchodzą znacznie luźniej do tematu.
Aha, i na wschodzie jest pod tym względem jeszcze gorzej niż u nas. Jak zobaczyłem jakie wymagania postawił mój były szef (Hindus) na moje poprzednie stanowisko, to zdębiałem. Kit, że sam bym się nie dostał ( a ocenę miałem u Hindusa bardzo dobrą - aż się zdziwiłem). Problem w tym że na tym stanowisku część wymaganych przez niego kompetencji po prostu nie ma szans się przydać. nawet. Efekt jest taki, że choć od stycznia było wiadomo że odchodzę, odszedłem w maju, jest wrzesień i nie ma nikogo. I nie zanosi się aby prędko się znalazł. Szkoda mi tylko mojego zespołu, który został bez szefa.
A skoro się za każdym razem dostawałem, mogę stwierdzić, że nie był to tylko pierwszy etap.
Jeśli wyszła mi sugestia, że kolega się nie dostawał, to pardon, nie taki był zamiar. Zdałem tylko relację ze swojego przypadku.
Nie no - spoko, nie pomyślałem tak. Tylko precyzuję, że to nie tak że miałem tylko jeden etap, bo za resztę mi podziękowali. Raz się nie dostałem, ale to było 11 lat temu, rekrutacja polska - ale nie mam do nich pretensji, bo jak dziś myślę, faktycznie się nie nadawałem. I sam proces uznaję za bardzo sensowny - ale jak na ironię to był wyjątek.
Potem już było tak, że się dostawałem, ale proces był daleki od sensowności. Miałem wrażenie że HRy pracowały nad tym głównie żeby się wykazać, a nie nad tym żeby znaleźć właściwą osobę. A managerowie aby złapać na czymś, a nie poznać kompetencje czy zdolności.
Kiedy porównuję z rozmowami z Holendrami, Amerykanami, Szwedami - to bardziej wygladało jak spotkanie przy kawie niż rekrutacja. Różnica porażająca.
Forma proszę pana to inna rozmowa. Zachodniacy są przyjaźni podczas interview, bo zawsze są przyjaźni. A zawsze są przyjaźni, bo to jest najtańsze świadczenie, nic nie kosztuje, więc i za darmo można rozdawać. A jak czasem się na tym zarobi, to czysty zysk bez kosztu.
Arogancja podczas interview to brak profesjonalizmu. I znowu wróciliśmy do tezy, że tego w Polsce brakuje najbardziej.
Wszystko zależy też od branży i od stanowiska. Nawet w IT jest różnie - jak firma w miarę renomowana i szuka gościa bez specjalnej wiedzy, po prostu sprawnego programistę - to interview będzie absurdalnie długie i trudne (Google, Fejsbuk itp).
Jak tymi zmiennymi posterować - firma z nieco gorszą reputacją, albo wymagana bardziej specyficzna wiedza, to interview staje się bardziej ludzki. Ogólnie to popyt i podaż rządzą na Zachodzie takimi sprawami.
Mi się zdarzyło pozytywnie przejść bardzo techniczną rekrutację w Londynie w około 5 godzin, przez Skajpa, z czego ok. 20% poszło na tłumaczenie, że naprawdę chcę zostać w Polsce i pracować zdalnie. Firma nie miała w zwyczaju zatrudniać remote workerów - ale wiedza była bardzo specyficzna (nawet jak na IT).
los napisal(a): Forma proszę pana to inna rozmowa. (...)Arogancja podczas interview to brak profesjonalizmu. I znowu wróciliśmy do tezy, że tego w Polsce brakuje najbardziej.
Może się źle wyraziłem - nie o formę chodzi a o treść. O głupie, nie związane ze stanowiskiem pytania, obliczone na złapanie kogoś albo na wykazanie własnej zajebistości, nie mylić ze skuteczną rekrutacją.
Co do braku profesjonalizmu - owszem, ale mam wrażenie że się to zmienia na plus. I nie tylko w IT, choć pewnie tu najbardziej to widać:
polmisiek napisal(a): Firma nie miała w zwyczaju zatrudniać remote workerów - ale wiedza była bardzo specyficzna (nawet jak na IT).
Wyrżnięcie elit, komunizm itp spowodowały olbrzymią wyrwę, ale ona się zapełnia - i to szybciej niż by się wydawało. Dziś każdy średnio kumaty młodzian rozumie że musi być profesjonalistą, i jeśli tylko nie jest zdemoralizowany albo zwyczajnie głupi - robi co może by zdobyć kwalifikacje i nawet nieźle mu to wychodzi (bo i możliwości dzisiaj duże).
Mnie martwi demografia i demoralizacja w temacie religijnym, historycznym i seksualnym. To nas może zniszczyć, resztę ogarniemy.
Kuba_ napisal(a): Z mojego doświadczenia przy amerykańskiej rekrutacji (data) wynika, że to pierwszy etap (romeck: kużna rozmowa o wszystkim-i-niczym) - sprawdzenie czy kandydat naściemniał w CV, czy potrafi opowiedzieć o pracy i technologiach, czy nie jest świrem. Dopiero kolejne spotkanie to konkretna przepierka techniczna, z kodowaniem na wspólnym ekranie albo zadaniem domowym, ale np. do zrobienia w 4 godziny. A potem i tak obowiązkowe spotkanie w siedzibie i tu uwaga - oprócz kolejnych spraw technicznych, rozmów o stanowisku i zadaniach z menadżerem, także wspólny obiad przynajmniej z częścią zespołu. Przecież z tymi ludźmi będzie się żyło przez kilka dni w tygodniu.
Komentarz
Teza publicystyczna nie podlega merytorycznej krytyce, 10 - 15% nadaje nie nadaje, czyli słowa, słowa, słoma.
Przez całą historię rola komponentu białkowego ewoluuje, patrz wątkotwórczą wypowiedź, kiedyś wieś ludna zbyt i przez to ubogo-plebejska, obecnie biznesowe produkowanie żywności, a ubogo-plebejskość zagościła w CUWach wszelakich aglomeracyjnie lokowanych.
Dziś wieś wygląda inaczej niż sto lat temu a Polacy wywodzą się z tej dawnej, nie z tej dzisiejszej.
Wg relacji mojej ciotki, prababcia udała się na taki deal raz, poczem stwierdziła, że nie jest to dobry deal, gdyż w mieście są lepsze staweczki za godzinę pracy, z czego niezwłocznie skorzystała.
Tagwięc, tego, nie bałdzo mam zamiłowanie do wsi.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Kategorie_ludności_wiejskiej_w_Polsce
a teraz zróżnicowanie też jest potężne. Jest nawet osobna stawka składki zus dla pracowników rolnych. Znam gospodarstwo zatrudniające w ciągu roku do 2000 ludzi. Są firmy okołorolnicze, premiksy, maszyny rolnicze, są usługodawcy dla rolników. To wszystko ludzie mieszkający poza miastami i miasteczkami, mieszkańcy wsi, którzy nie posiadają gospodarstw, albo posiadają gospodarstwa śladowe.
Co do zarządzania wiedzą - działy informatyki zawsze wiedziały - jeśli nowy pracownik ma teczkę grubą od zaświadczeń i świadectw, to nie przychodzi do pracy. Skupia się na samorozwoju, często tylko papierowym, a nie na zadaniach.
103 (trochę przestrzeliłem z tą 10) klientów (czyli firmy, gdzie też jest doradcą) i tak dalej. Pracuję w niedużej (ale nie małej) hamerykańskiej firmie i mam okazję widzieć jak to wygląda na street levelu, no i tak to wygląda.W mieście certyfikatów nikt nie kwestionuje. A skąd wiemy czy przyszły pracownik skupia się na samorozwoju, często tylko papierowym, czy na zadaniach? Od tego jest te dwanaście godzin interview.
Co do certyfikacji, to system jest wadliwy ale działa. Jak poznać tych 'skoncentrowanych na certyfikatach'? po ilości i tempie ich zdobywania.
PS: Pasożyty i kumotrzy to nie jest kwestia wieś- miasto albo Polska- Zachód. To zależy od stopnia skorumpowania systemu. Jest on rożny, ale obecnie wszystkie systemy w tym Zachód są skorumpowane i to skorumpowanie przez ostatnie dekady rosło. To jeden z powodów buntu przeciw elitom który narasta. Może nawet główny powód.
To polskie interviewy są długie, nużące i pełne idiotycznych pytań obliczonych na złapanie na czymś. Co ma ten efekt że pracę dostanie niekoniecznie lepszy, ale lepiej przygotowany do rozmowy.
Miałem kilka holenderskich i amerykańskich inteview i wszystkie (nie sądzę aby to był przypadek) miały formę luźnej pogadanki, gdzie w zasadzie pytano mnie co robiłem, na czym się znam, jak sobie radze w trudnych sytuacjach i w zasadzie tyle. Nie trzeba było do tych rozmów żadnego przygotowania.
Polskiego interview bez przygotowania nie przeszedłbym ani jednego.
I to jest tak uzasadnione, jak tylko cokolwiek może być uzasadnione. Etat to pół małżeństwa.
A skoro się za każdym razem dostawałem, mogę stwierdzić, że nie był to tylko pierwszy etap.
Na moje poprzednie stanowisko (z tym, że to była rekrutacja wewnętrzna) dostałem się BEZ interview.
Co się nie zdarza - nie znam ani jednego przypadku u nas w firmie żeby się to odbyło w ten sposób.
Słyszałem o rozmowach będących formalnością, ale o ich braku - nie.
Nawet nie wiem jak moja szefowa (Szkotka, siedząca w Glasgow) to załatwiła od strony HR.
Kiedy jej spytałem dlaczego - skoro nie byłem jedynym kandydatem. Odpowiedziała że mój profil bardzo jej odpowiadał, a co do reszty - spytała kogo trzeba.
Jeszcze jedno -ja nie przeczę że się solidnie rekrutuje na zachodzie.
I że u nas w pewnych firmach i branżach już niekoniecznie.
Ja po prostu widzę co się dzieje w korpo (mojej, i nie tylko) gdzie jest jedna duża firma i teoretycznie jedna kultura korporacyjna, ale różne nacje. I nasi naprawdę dzielą włos na czworo, a zachodni podchodzą znacznie luźniej do tematu.
Aha, i na wschodzie jest pod tym względem jeszcze gorzej niż u nas. Jak zobaczyłem jakie wymagania postawił mój były szef (Hindus) na moje poprzednie stanowisko, to zdębiałem.
Kit, że sam bym się nie dostał ( a ocenę miałem u Hindusa bardzo dobrą - aż się zdziwiłem). Problem w tym że na tym stanowisku część wymaganych przez niego kompetencji po prostu nie ma szans się przydać.
nawet.
Efekt jest taki, że choć od stycznia było wiadomo że odchodzę, odszedłem w maju, jest wrzesień i nie ma nikogo. I nie zanosi się aby prędko się znalazł. Szkoda mi tylko mojego zespołu, który został bez szefa.
Raz się nie dostałem, ale to było 11 lat temu, rekrutacja polska - ale nie mam do nich pretensji, bo jak dziś myślę, faktycznie się nie nadawałem. I sam proces uznaję za bardzo sensowny - ale jak na ironię to był wyjątek.
Potem już było tak, że się dostawałem, ale proces był daleki od sensowności. Miałem wrażenie że HRy pracowały nad tym głównie żeby się wykazać, a nie nad tym żeby znaleźć właściwą osobę. A managerowie aby złapać na czymś, a nie poznać kompetencje czy zdolności.
Kiedy porównuję z rozmowami z Holendrami, Amerykanami, Szwedami - to bardziej wygladało jak spotkanie przy kawie niż rekrutacja. Różnica porażająca.
Arogancja podczas interview to brak profesjonalizmu. I znowu wróciliśmy do tezy, że tego w Polsce brakuje najbardziej.
Jak tymi zmiennymi posterować - firma z nieco gorszą reputacją, albo wymagana bardziej specyficzna wiedza, to interview staje się bardziej ludzki. Ogólnie to popyt i podaż rządzą na Zachodzie takimi sprawami.
Mi się zdarzyło pozytywnie przejść bardzo techniczną rekrutację w Londynie w około 5 godzin, przez Skajpa, z czego ok. 20% poszło na tłumaczenie, że naprawdę chcę zostać w Polsce i pracować zdalnie. Firma nie miała w zwyczaju zatrudniać remote workerów - ale wiedza była bardzo specyficzna (nawet jak na IT).
Co do braku profesjonalizmu - owszem, ale mam wrażenie że się to zmienia na plus. I nie tylko w IT, choć pewnie tu najbardziej to widać: Wyrżnięcie elit, komunizm itp spowodowały olbrzymią wyrwę, ale ona się zapełnia - i to szybciej niż by się wydawało. Dziś każdy średnio kumaty młodzian rozumie że musi być profesjonalistą, i jeśli tylko nie jest zdemoralizowany albo zwyczajnie głupi - robi co może by zdobyć kwalifikacje i nawet nieźle mu to wychodzi (bo i możliwości dzisiaj duże).
Mnie martwi demografia i demoralizacja w temacie religijnym, historycznym i seksualnym. To nas może zniszczyć, resztę ogarniemy.
/czytaj 'łał' lub 'uau'/
*
Przepisuję do wątku Leguramin!!!