Skip to content

Wieś i miasto

13

Komentarz

  • los napisal(a):
    Forma proszę pana to inna rozmowa. Zachodniacy są przyjaźni podczas interview, bo zawsze są przyjaźni. A zawsze są przyjaźni, bo to jest najtańsze świadczenie, nic nie kosztuje, więc i za darmo można rozdawać. A jak czasem się na tym zarobi, to czysty zysk bez kosztu.

    Arogancja podczas interview to brak profesjonalizmu. I znowu wróciliśmy do tezy, że tego w Polsce brakuje najbardziej.
    ! wężykiem
  • Osobiście - jednak takie małe firemki są przydatne. Czemu? Duża firma nie specjalnie chce robić małych klientów - małe zlecenia. Np. może wymagać aby tylko inna firma mogła coś zlecić. Małe zlecenia są drogie - wysoka minimalka etc. Mała firemka pozwala szaremu zjadaczowi zamówić jakieś badziewie w ludzkiej cenie.
  • Dla konsumentów małe firmy mają bardzo wiele zalet. Różnica jest nie do opisania. Wielka by była szkoda, gdyby zostały wyeliminowane z rynku.
  • Oczywiście że małe firmy sa przydatne, ale w szczególnych branżach, nie we wszystkich. I oczywiście, ze bardzo często prowadzenie małej firmy to kopanie się z koniem i nadal to, co pisał 30 lat temu Kaczmarski:\
    "Stach uczciwie robi pieniądz, więc nerwicę ma i wrzody"

    Osobiście wolę mechanika 'pana Heńka w garażu" niż wypasiony serwis kasujący w cholerę, a wcale niekoniecznie robiący co należy - albo na zasadzie: kazali wymienić olej to wymienilismy, a że się leje płyn hamulcowy, to nie nasza sprawa'
    Osobiście wolę osiedlowego fryzjera niż salon kosmetyczny, albo osiedlowy warzywniak (acz mamy super jak nigdzie indziej i to raczej wyjątek) niż jakąś sieciówkę. Też remonty robił mi pan Kazek prowadzący działalnośc z kumplem, a nie firma od dezajnu i wykonastwa - i jestem zadowolony.

    No ale jak pisała Pani Łyżeczka w sąsiednim wątku, na niektórych działalnościach można się dorobić palpitacji serca. Albo zniszczyć zdrowie i przechlapać życie na robocie i guzik z tego mieć - bo się komuś zamarzyło być szefem sam dla siebie albo dorobić się fortuny, a rzeczywistość skrzeczy.

    Nas też na studiach jeden profesor namawiał na zakładanie działalności - to mu powiedziałem że póki mamy wręcz bandycki kapitalizm, a bandytyzm dotyczy także urzędów i sądów, to ja się w to bawić po prostu nie zamierzam.
  • TecumSeh napisal(a):
    ... mamy wręcz bandycki kapitalizm, a bandytyzm dotyczy także urzędów i sądów, ...
    to posiada swoją nazwę:
    mafia

  • TecumSeh napisal(a):
    Oczywiście że małe firmy sa przydatne, ale w szczególnych branżach, nie we wszystkich. I oczywiście, ze bardzo często prowadzenie małej firmy to kopanie się z koniem i nadal to, co pisał 30 lat temu Kaczmarski:\
    "Stach uczciwie robi pieniądz, więc nerwicę ma i wrzody"

    Osobiście wolę mechanika 'pana Heńka w garażu" niż wypasiony serwis kasujący w cholerę, a wcale niekoniecznie robiący co należy - albo na zasadzie: kazali wymienić olej to wymienilismy, a że się leje płyn hamulcowy, to nie nasza sprawa'
    Osobiście wolę osiedlowego fryzjera niż salon kosmetyczny, albo osiedlowy warzywniak (acz mamy super jak nigdzie indziej i to raczej wyjątek) niż jakąś sieciówkę. Też remonty robił mi pan Kazek prowadzący działalnośc z kumplem, a nie firma od dezajnu i wykonastwa - i jestem zadowolony.

    No ale jak pisała Pani Łyżeczka w sąsiednim wątku, na niektórych działalnościach można się dorobić palpitacji serca. Albo zniszczyć zdrowie i przechlapać życie na robocie i guzik z tego mieć - bo się komuś zamarzyło być szefem sam dla siebie albo dorobić się fortuny, a rzeczywistość skrzeczy.

    Nas też na studiach jeden profesor namawiał na zakładanie działalności - to mu powiedziałem że póki mamy wręcz bandycki kapitalizm, a bandytyzm dotyczy także urzędów i sądów, to ja się w to bawić po prostu nie zamierzam.
    +1
  • Co do rekrutacji to może moje doświadczenia są nietypowe. Prawdę mówiąc, poza wczesnym okresem kariery, w zamierzchłych czasach, startowałem na stanowiska zarządcze a nie specjalistyczne. W przypadku specjalistycznych zgoda - są obiektywne kryteria i metody sprawdzania przydatności. Oczywiście nie chodzi wyłącznie o umiejętności warsztatowe i wiedzę ale też cechy osobowości szczególnie te istotne dla współpracy w zespole.

    Co do zarządzania to są tacy którzy uważają je po trosze za sztukę nie poddająca się mierzalnej analizie. Są też tacy którzy przeczą istnieniu umiejętności i profesji zarządcy. Dlatego wybór na stanowiska kierownicze jest trudny i obarczony większym ryzykiem błędu niż specjalisty. A również dlatego że, jak mówi mi moje doświadczenie, nie istnieją jedynie słuszne techniki zarządzania w danej typowej sytuacji. Takie same efekty można osiągnąć stosując diametralnie różne. Wiem, widziałem i bylem zarządzany przez dwóch dobrych szefów w tej samej firmie po kolei. Zupełnie odmienne osobowości, temperament, typ kwalifikacji, sposób bycia i techniki pracy oraz nawet w sporej części kwalifikacje merytoryczne. To i inne doświadczenia nauczyły mnie pokory w tym zakresie. Nauczyły mnie też że nie należy walczyć ze sobą tylko działać świadomie ale zgodnie ze swoją naturą i predyspozycjami nie stosując zbyt sumiennie sprawdzonych sztanc.
  • A w szkole mojego synalka właśnie wdrażają nauczanie przez pracę projektową. Dzieciątka mają tworzyć interdyscyplinarne projekty na zadany z grubsza temat. I, dla naprzykładu, w grupie pięcioosobowej sknocić jakieś dziełko nt. bakterii i wisusów na przestrzeni wieków.

    Jakby, niezmiernie się raduję, że ktoś zaczyna próbować robić szkołę taką jak współczesny świat, a nie fabrykę robotników wielkoprzemysłowych.
  • Szturmowiec.Rzplitej napisal(a):
    A w szkole mojego synalka właśnie wdrażają nauczanie przez pracę projektową. Dzieciątka mają tworzyć interdyscyplinarne projekty na zadany z grubsza temat. I, dla naprzykładu, w grupie pięcioosobowej sknocić jakieś dziełko nt. bakterii i wisusów na przestrzeni wieków.

    Jakby, niezmiernie się raduję, że ktoś zaczyna próbować robić szkołę taką jak współczesny świat, a nie fabrykę robotników wielkoprzemysłowych.
    rodzice się angażują?
  • U mnie w podstawówce już w latach 70. były prace projektowe, może nie aż tak interdyscyplinarne. To się nazywało "szkoła eksperymentalna".
  • KazioToJa napisal(a):
    Szturmowiec.Rzplitej napisal(a):
    A w szkole mojego synalka właśnie wdrażają nauczanie przez pracę projektową. Dzieciątka mają tworzyć interdyscyplinarne projekty na zadany z grubsza temat. I, dla naprzykładu, w grupie pięcioosobowej sknocić jakieś dziełko nt. bakterii i wisusów na przestrzeni wieków.

    Jakby, niezmiernie się raduję, że ktoś zaczyna próbować robić szkołę taką jak współczesny świat, a nie fabrykę robotników wielkoprzemysłowych.
    rodzice się angażują?
    Uchowaj Boże!
  • Szturmowiec.Rzplitej napisal(a):
    KazioToJa napisal(a):
    Szturmowiec.Rzplitej napisal(a):
    A w szkole mojego synalka właśnie wdrażają nauczanie przez pracę projektową. Dzieciątka mają tworzyć interdyscyplinarne projekty na zadany z grubsza temat. I, dla naprzykładu, w grupie pięcioosobowej sknocić jakieś dziełko nt. bakterii i wisusów na przestrzeni wieków.

    Jakby, niezmiernie się raduję, że ktoś zaczyna próbować robić szkołę taką jak współczesny świat, a nie fabrykę robotników wielkoprzemysłowych.
    rodzice się angażują?
    Uchowaj Boże!

    szczęściarze
  • KazioToJa napisal(a):
    Szturmowiec.Rzplitej napisal(a):
    KazioToJa napisal(a):
    Szturmowiec.Rzplitej napisal(a):
    A w szkole mojego synalka właśnie wdrażają nauczanie przez pracę projektową. Dzieciątka mają tworzyć interdyscyplinarne projekty na zadany z grubsza temat. I, dla naprzykładu, w grupie pięcioosobowej sknocić jakieś dziełko nt. bakterii i wisusów na przestrzeni wieków.

    Jakby, niezmiernie się raduję, że ktoś zaczyna próbować robić szkołę taką jak współczesny świat, a nie fabrykę robotników wielkoprzemysłowych.
    rodzice się angażują?
    Uchowaj Boże!
    szczęściarze

    Lenią się, normalka. A dzieciny, niebożęta wymyślają cuda-niewidy. Zamiast pograć w piłkę ;)
  • Maria napisal(a):
    KazioToJa napisal(a):
    Szturmowiec.Rzplitej napisal(a):
    KazioToJa napisal(a):
    Szturmowiec.Rzplitej napisal(a):
    A w szkole mojego synalka właśnie wdrażają nauczanie przez pracę projektową. Dzieciątka mają tworzyć interdyscyplinarne projekty na zadany z grubsza temat. I, dla naprzykładu, w grupie pięcioosobowej sknocić jakieś dziełko nt. bakterii i wisusów na przestrzeni wieków.

    Jakby, niezmiernie się raduję, że ktoś zaczyna próbować robić szkołę taką jak współczesny świat, a nie fabrykę robotników wielkoprzemysłowych.
    rodzice się angażują?
    Uchowaj Boże!
    szczęściarze

    Lenią się, normalka. A dzieciny, niebożęta wymyślają cuda-niewidy. Zamiast pograć w piłkę ;)


    widok nie do odzobaczenia - dzieci bawiące się w kątku i rodziców przygotowujących prezentację silących się na pisanie dziecięcym pismem i robienie dziecięcych rysunków, ale koniecznie takich w manierze disnejowskiej. I potem dzieci wkuwających na pamięć to co tatusiowie i mamusie stworzyli. I nauczycielkę premiującą tę potiomkinowską wioskę, bo też woli rysunki disnejowskie i bezbłędne i równe literki udające dziecięce pismo.
  • Brzost napisal(a):
    U mnie w podstawówce już w latach 70. były prace projektowe, może nie aż tak interdyscyplinarne. To się nazywało "szkoła eksperymentalna".
    U nasz, jak Gnój szedł do pierwszej klasy szkoły podstawowej, pani dyrektor szkoły nr 1 zrobiła taką klasę z przyjęciem podania, nie rejonu. Nie, żeby strasznie experymentalną. Ale nie siedzieli osobno, pracowali w grupach, nie zwracali uwagi na dzwonki - każdy mógł wychodzić z klasy, kiedy chciał. To wszystko tylko w nałczaniu początkowym, w klasach 1-3. Klasa liczyła 20 coś osób. Po dwunastu latach chyba z ośmioro lub dziewięcioro odbierało index od rektora.

    I pytanie: na wiele to zależało od tych podań a na wiele od tej klasy?
  • KazioToJa napisal(a):
    Maria napisal(a):
    KazioToJa napisal(a):
    Szturmowiec.Rzplitej napisal(a):
    KazioToJa napisal(a):
    Szturmowiec.Rzplitej napisal(a):
    A w szkole mojego synalka właśnie wdrażają nauczanie przez pracę projektową. Dzieciątka mają tworzyć interdyscyplinarne projekty na zadany z grubsza temat. I, dla naprzykładu, w grupie pięcioosobowej sknocić jakieś dziełko nt. bakterii i wisusów na przestrzeni wieków.

    Jakby, niezmiernie się raduję, że ktoś zaczyna próbować robić szkołę taką jak współczesny świat, a nie fabrykę robotników wielkoprzemysłowych.
    rodzice się angażują?
    Uchowaj Boże!
    szczęściarze
    Lenią się, normalka. A dzieciny, niebożęta wymyślają cuda-niewidy. Zamiast pograć w piłkę ;)

    widok nie do odzobaczenia - dzieci bawiące się w kątku i rodziców przygotowujących prezentację silących się na pisanie dziecięcym pismem i robienie dziecięcych rysunków, ale koniecznie takich w manierze disnejowskiej. I potem dzieci wkuwających na pamięć to co tatusiowie i mamusie stworzyli. I nauczycielkę premiującą tę potiomkinowską wioskę, bo też woli rysunki disnejowskie i bezbłędne i równe literki udające dziecięce pismo.


    My, czyli rodzice experymentalni, tymy ręcamy wymalowaliśmy cało klase i szyskie szafki. A potem szkoła zapisała się do jakiegoś partnerstwa z innymi szkołami z Czech innych krajów. Był program, żeby w klasie zrobić las. Sami z koleżanką Małżonką udaliśmy się w knieje ze szpadlem i ukopalimy parę dżew charakterystycznych dla naszego klimatu, które były potem "zasadzone" w klasie w oczekiwaniu na wizyty partnerskie. Ech...
  • Cóż, ponieważ klasyczną "rozmowę o pracę" przechodziłem raz, to będzie na zasadzie "nie znam się to się wypowiem".
    Nie wiem nawet już teraz co to było, indywidualna działalność czy sp. cywilna, jawna, w każdym razie "firma" mieściła się w wynajętym mieszkaniu, co dobrze obrazuje, jaki to był mikropodmiot. Rozmowa była na temat i to nawet bardzo, plus zadanie domowe. Żadne pitu pitu "jaka jest pana motywacja" i "jakie są pana słabe strony". Ponieważ to był czas, że takich jak ja było mnóstwo, takich jak oni jeszcze nie tak wielu, to łatwo dostać się nie był, a jak już się dostało, to wcale nie było łatwo tam dobrze zarobić. I chyba o to poszło, ja chciałem więcej niż oni chcieli dać. Czyli, teoretycznie, pełna profeska, tak? ;)

    Natomiast podsumowując rozmowę, już z samych Waszych wpisów widać, że bywa od Sasa do lasa. Tam i u nas. Żeby coś sensownego powiedzieć, to by trzeba jakichś szerszych badań, których nikt oczywiście nie robił. A takimi "własnymi historiami" można udowodnić wszystko.

    A co do tytułowego wpisu, to cóż, ani nie jest tak, że w mieście liczą się tylko kompetencje, a majątek już nie, ani że "chłopu samo rośnie". Takie rzeczy może opowiadać jedynie ktoś kto nigdy nie był na wsi, albo nigdy nie był w mieście. Chyba że "miasto" przestaje być realnym miastem, a staje się wspólnotą ludzi, u których liczą się umiejętności, a wieś przestaje być realną wsią, a staje się wspólnotą ludzi, u których liczy się majątek. A wtedy wpis staje się klasyczną tautologią.
  • trep napisal(a):
    Brzost napisal(a):
    U mnie w podstawówce już w latach 70. były prace projektowe, może nie aż tak interdyscyplinarne. To się nazywało "szkoła eksperymentalna".
    U nasz, jak Gnój szedł do pierwszej klasy szkoły podstawowej, pani dyrektor szkoły nr 1 zrobiła taką klasę z przyjęciem podania, nie rejonu. Nie, żeby strasznie experymentalną. Ale nie siedzieli osobno, pracowali w grupach, nie zwracali uwagi na dzwonki - każdy mógł wychodzić z klasy, kiedy chciał. To wszystko tylko w nałczaniu początkowym, w klasach 1-3. Klasa liczyła 20 coś osób. Po dwunastu latach chyba z ośmioro lub dziewięcioro odbierało index od rektora.

    I pytanie: na wiele to zależało od tych podań a na wiele od tej klasy?
    ja to już mam przemyślane, prawie wszyscy z mojej podstawówki studiowali, z podstawówki najstarszej córki podobnie - ja chodziłam do muzycznej, córka do katolickiej. Do tych szkół wysyłane są dzieci, których rodzice szukają dla dzieci lepszych szkół i są gotowi poświęcić dzieciom więcej czasu - dowożą je na przykład. Nie ma tam dzieci z jawnej patologii, chodzą do takich szczególnych szkół dzieci, które i tak by studiowały.

    Lubię, kiedy dzieciaki robią coś samemu, lubię, gdy współpracują, wiem, że to daje dobre efekty w żywej wiedzy, tej niekoniecznie potrzebnej do egzaminów tylko kształtującej człowieka. Niestety widziałam też jak w chory sposób ambitni ludzie całkowicie zniszczyli efekt wychowawczy.
  • KazioToJa napisal(a):
    widok nie do odzobaczenia - dzieci bawiące się w kątku i rodziców przygotowujących prezentację silących się na pisanie dziecięcym pismem i robienie dziecięcych rysunków, ale koniecznie takich w manierze disnejowskiej. I potem dzieci wkuwających na pamięć to co tatusiowie i mamusie stworzyli. I nauczycielkę premiującą tę potiomkinowską wioskę, bo też woli rysunki disnejowskie i bezbłędne i równe literki udające dziecięce pismo.
    Lamie to jakieś nieporozumienie. Chociaż mam znajomą, która była dumna z piąteczki otrzymanej za jakieś tam bombki dla córeczki.

    Wszelako, jakże mam odmówić, kiedy mnie pyta progeniturka: "Tatulku, jaka była przyczyna wybuchu I wojny światowej?" No przecie nie powiem jej jak jaki Szwejk: "Zabili Ferdynanda!"
  • Złożone przyczyny ekonomiczne?
  • Obstawiłem zjednoczenie Niemiec i walkę radziecko-austriacką o Bałkan.
  • Zresztą, czyż nie jest czystą przyjemnością okazać dziecięciu mapę Rajchu z XVIII w.?

    image
  • Ja się czasem zastanawiam, jak oni wychodzili do sklepu po mleko bez układu Schengen.
  • Szturmowiec.Rzplitej napisal(a):
    Obstawiłem zjednoczenie Niemiec i walkę radziecko-austriacką o Bałkan.
    I jakie ocene zes wpisanię do akt Kulega zaposiat za te wspaniałe hipnoteze?

  • Ja zaś z własnej edukacji z rozrzewnieniem wspominam nauczyciela geografii (SP - 5 kl?), który znęcał się nad nami, wydajając koszmarne polecenia zaczynające się od "w dowolnym materiale ...".
    Na ten przykład zapamiętałam swoje szlochy, gdy miałam w dowolnym materiale pokazać życie Eskimosa.
    Ja wyłam w swoim pokoju na piętrze, ukochana Mamusia spokojnie zajmowała się swoimi sprawami (moje lekcje w najmniejszym stopniu nie zahaczały o ten obszar) na dole. W końcu spłodziłam jakoweś arcydzieło na tekturce od pudełka po butach z użyciem waty, kleju, papieru i jużsamaniewiem czego jeszcze.
    Tiaa...
    I nie myślcie sobie - geografię kochałam, umiałam, nad mapami mogę do dzisiaj ślęczeć godzinami. Upiorny pan Ptak wcale mnie nie zniechęcił. Pomimo na dodatek ciskania w nas kredą. Cudny był z niego oryginał.
    Tagwięc prace projektowe to bynajmniej nie nowoczesny wynalazek, prosz Ignaca, oj nie :D
  • Szturmowiec.Rzplitej napisal(a):
    Obstawiłem zjednoczenie Niemiec i walkę radziecko-austriacką o Bałkan.
    +1

    Zwłaszcza zjednoczenie Niemiec, co oznaczało zmianę układu sił w Europie. Ludzie bardzo źle znoszą zmianę układu sił.

    Uwaga! Odrodzenie Polski też jest zmianą układu sił.
  • Szturmowiec.Rzplitej napisal(a):
    Ja się czasem zastanawiam, jak oni wychodzili do sklepu po mleko bez układu Schengen.
    Kontrola graniczna to stosunkowo świeży wynalazek.
  • Chyba, że chodziło o granicę miasta.
  • Tak odrodzenie Polski jest zmianą układu sił nie tylko w Europie. Poważną zmianą powodującą poważne reakcje w tym przeciwdziałania. To chyba temat na odrębny wątek jak poważna może być ta zmiana i jakie reakcje oraz kolejne zmiany pociągnie za sobą.
    Z pewnością to zmiana kończąca mocarstwowość Rosji w Europie, przynajmniej mocarstwowość w dawnym stylu. Nawet, a może szczególnie z wasalną Białorusią i częściowo Ukrainą, nie daje Rosji korzyści gospodarczych i geostrategicznych a nakłada na nią ogromne koszty. Wybór pomiędzy Zachodem a Chinami w roli dużego bufora staje się dla Rosji koniecznością, warunkiem przetrwania w całości, a on wymaga zmiany ekipy na Kremlu. To może potrwać 2-3 dekady.
    To zmiana, w połączeniu ze schyłkiem mocarstwa rosyjskiego, wymuszająca zmianę strategii Niemiec. Sojusz z Rosją nawet przy poparciu Francji staje się ryzykowny i bezproduktywny. Paradoksalnie ale Niemcy przy mądrej polityce mogą na wzroście roli Polski najwięcej skorzystać, oczywiście poza krajami Międzymorza. Wciąż gospodarczo ważą więcej niż Międzymorze, a ludnościowo dwie trzecie nawet z Ukrainą. To jednak jest możliwe tylko w układzie atlantyckim pod wodzą USA i tylko w zamian za poważne transfery i wyrównanie poziomów życia.
    To zmiana otwierająca, po raz pierwszy w historii tak realnie, drogę do politycznego i gospodarczego oraz militarnego Międzymorza.
    To ciągle niepewne i niejasne ale już się rysuje. Nadal można to schrzanić. Nadal mogą się zdarzyć rzeczy nieprzewidziane na przykład w USA. Nadal korporacje globalne i lobby żydowskie mogą skierować bieg spraw na inne tory.
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.