@Mania powiedział(a):
Po obejrzeniu "Ojca Stu" najszła mnie taka refleksja, że wybrańcy Boga doświadczają nadprzyrodzonej przemiany i tak: O.Popiełuszko, który w seminarium miał problemy z wypowiedziami i wielu kolegów wątpiło czy będzie w stanie wygłosić składne kazanie - stał się sławnym mówcą przyciągającym tłumy. A O.Stu? Z niewyedukowanego sowizdrzała i rozrabiaki - stał się mędrcem. Tak działa w Bożych wybrańcach Duch Święty.
@Szturmowiec.Rzplitej powiedział(a):
A ja obejrzałem właśnie film „Barry Lyndon" St. Kubricka, z 1975.
Piękny.
Trochę mną wstrząsnął.
Najbardziej wstrząsająca była znakomita znajomość angielszczyzny w wersji received pronounciation u podolskiego (albo westfalskiego a może ostfalskiego) chłopstwa w XVIII wieku.
@Szturmowiec.Rzplitej powiedział(a):
A ja obejrzałem właśnie film „Barry Lyndon" St. Kubricka, z 1975.
Piękny.
Trochę mną wstrząsnął.
Najbardziej wstrząsająca była znakomita znajomość angielszczyzny w wersji received pronounciation u podolskiego (albo westfalskiego a może ostfalskiego) chłopstwa w XVIII wieku.
Mnie bardziej wzruszała znajomość angielszczyzny wśród bohaterów grających Irlandczyków i Anglików.
Myślałem, że zwrot "w pytę" oznacza badziew. Sorry, na starość coraz bardziej dokucza mi asperger.
"W pytę" to "w dechę". Nie wiem czemu tak.
Incydent i Otchłań obejrzałem. Może coś kolega jeszcze polecić?
"Cudotwórczyni" - film z 1962 roku.
I trochę z lżejszego repertuaru - "Futrzany gang" z 1960 (Terry-Thomas) oraz "Napad na bank" z 1964 (Louis deFunes)
To mie okazuje, jak istotny jest, z przeproszeniem, kontekst. A zwłaszcza przestawienie baniaka na inne obroty.
Ktoś mie puścił króciaka, a króciak ma swoje wymogi. Musi mieć tempo, początek i koniec, nu, musi trzepać.
Natomiast jak se puszczam filmozę na trzy godziny, to heneralnie nie śpieszę się. Wiem, że muszę swoją dawkę nudy łyknąć. A co, w króciaku wytrzymałby kto pół minuty lanszaftu? Dzie tam, panie kochanku! Zasię w danej filmozie reżyser mie trzyma i pry: "Paczaj błaźnie, bom fajnego lanszafta zmachał, widziałeś ty kedy takego fajnego lanszafta?"
Albo choćby scena "antrakt", dzie przez bodaj dwajsia sekund jest ciemno i zimno. Nu, zniósby kto take scene? Nikt. A jako część caosi się broni.
Zresztą, kol. Konsument mie trochę targał za pejsy na sąsiedniem forumku i dzisiej jeszcze se uprościłem przesłanie danej filmozy. Gdyż wyjszło mie, że punkt 2 to naciągany jest. Film jest w zasadzie wyłącznie o tym, że miłość to najważniejsza rzecz na świecie. Występek zaś w zasadzie to popłaca, chyba że jestto występek p-ko miłości, wtedy to kanał.
Z wrażenie obejrzałem tę scenę jeszcze raz i znów skonałem z nudów. Eksportacja zwłok do rodzinnego grobowca na cmentarzu wilanowskim odbędzie się w piątek, o 11:00.
Nie wiem, może to jest kwestia formatu, że na komóreczce się tego oglądać nie da, może kwestia pory dnia, może tylko zrytego baniaka, który dla takiej sceny potrzebuje rozgrzewki.
Ta scena jest niemożebnie długa, a do tego dialogi nudne, aktor patrzy prosto, patrzy w lewo, nu prosto chce się wyjść z kina.
Dodajmy, że jestto centralna scena całego filmu. Tu jest okazana najsroższa zbrodnia pana Redmonda, która nie ujdzie mu płazem i zakończy jego wspaniałą karierę. Tyle, że tego zupełnie nie wiadomo, jeżeli się wcześniej nie obeźrzy danej filmozy.
Film dobry. Jakby nieco złagodzili lingwistyczną edukację chłopstwa ostfalskiego, byłby jeszcze lepszy, takie kwiatki wprowadzają elementy groteski, która nie jest potrzebna.
@Szturmowiec.Rzplitej powiedział(a):
A ja obejrzałem właśnie film „Barry Lyndon" St. Kubricka, z 1975.
Piękny.
Trochę mną wstrząsnął.
Najbardziej wstrząsająca była znakomita znajomość angielszczyzny w wersji received pronounciation u podolskiego (albo westfalskiego a może ostfalskiego) chłopstwa w XVIII wieku.
Mnie bardziej wzruszała znajomość angielszczyzny wśród bohaterów grających Irlandczyków i Anglików.
W "Przekręcie" Guya Ritchiego jest scena, gdy amerykański gangster po raz pierwszy będący w Anglii w mieście Londyn po kilku dniach pobytu mówi: "Jak to jest, ojczyzna języka angielskiego, a nikt tu nie mówi po angielsku!"
Londyńska ulica mówi wyraźnym i zrozumiałym estuary, cockney to chyba gdzieś w jakimś zapadłym Lewisham. No i jest MLE, który jest trudny do zrozumienia, ale kto nim mówi, to widać po kolorze.
@los powiedział(a):
Film dobry. Jakby nieco złagodzili lingwistyczną edukację chłopstwa ostfalskiego, byłby jeszcze lepszy, takie kwiatki wprowadzają elementy groteski, która nie jest potrzebna.
Coś pan, ładna blond pani to nawet specjalnie starała się nie umieć.
Poza tym każdy wie, że to musi mieć pewien poziom umowności. Nie oczekuję, że w dramacie "Dżulio Sizar" tytułowy bohater będzie nawijał po łacinie. Bo i po co.
@los powiedział(a):
Film dobry. Jakby nieco złagodzili lingwistyczną edukację chłopstwa ostfalskiego, byłby jeszcze lepszy, takie kwiatki wprowadzają elementy groteski, która nie jest potrzebna.
Coś pan, ładna blond pani to nawet specjalnie starała się nie umieć.
Poza tym każdy wie, że to musi mieć pewien poziom umowności. Nie oczekuję, że w dramacie "Dżulio Sizar" tytułowy bohater będzie nawijał po łacinie. Bo i po co.
@los powiedział(a):
Film dobry. Jakby nieco złagodzili lingwistyczną edukację chłopstwa ostfalskiego, byłby jeszcze lepszy, takie kwiatki wprowadzają elementy groteski, która nie jest potrzebna.
Coś pan, ładna blond pani to nawet specjalnie starała się nie umieć.
Poza tym każdy wie, że to musi mieć pewien poziom umowności. Nie oczekuję, że w dramacie "Dżulio Sizar" tytułowy bohater będzie nawijał po łacinie. Bo i po co.
To jest dobra konwencja, mówi się w języku publiczności ale w domyśle jest, że Dżulio Sizar nawija w swym języku ojczystym. Tylko skecz z panią Lieschen tak wygląda, że Ryan O'Neill coś duka po niemiecku, przechodzi na angielski i w tym języku odpowiada mu Diana Körner z pięknym akcentem angielskiej wyższej klasy. To epizod ale psuje znakomity film.
@los powiedział(a):
Film dobry. Jakby nieco złagodzili lingwistyczną edukację chłopstwa ostfalskiego, byłby jeszcze lepszy, takie kwiatki wprowadzają elementy groteski, która nie jest potrzebna.
Coś pan, ładna blond pani to nawet specjalnie starała się nie umieć.
Poza tym każdy wie, że to musi mieć pewien poziom umowności. Nie oczekuję, że w dramacie "Dżulio Sizar" tytułowy bohater będzie nawijał po łacinie. Bo i po co.
To jest dobra konwencja, mówi się w języku publiczności ale w domyśle jest, że Dżulio Sizar nawija w swym języku ojczystym. Tylko skecz z panią Lieschen tak wygląda, że Ryan O'Neill coś duka po niemiecku, przechodzi na angielski i w tym języku odpowiada mu Diana Körner z pięknym akcentem angielskiej wyższej klasy. To epizod ale psuje znakomity film.
Ojtam, starała się Dianka; serio aż tak to Kolegę rozproszyło? Ona miała w założeniu innymi walorami rozpraszać -- co zresztą ładnie okazali, bo najpierw O'Neill przedstawił się jako kpt. Henry Morgan, a ona na koniec dała mu buziaka "Pa, Redmondzie!"
Komentarz
Maniu, jeśli podobał ci się ten film, przeczytaj ten artykuł.
https://www.pillarcatholic.com/p/meet-fr-stu-the-real-priest-and-true
Po wrzucieniu linku w chromego można sobie przetłumaczyć całkiem nieźle na polski.
Okazuje się, że to film o świętym.
Merci.
>
?
Znaczy, że się mu podobają, te filmy.
Myślałem, że zwrot "w pytę" oznacza badziew. Sorry, na starość coraz bardziej dokucza mi asperger.
A ja obejrzałem właśnie film „Barry Lyndon" St. Kubricka, z 1975.
Piękny.
Trochę mną wstrząsnął.
Czyli trzeba dorosnąć ;-)
Najbardziej wstrząsająca była znakomita znajomość angielszczyzny w wersji received pronounciation u podolskiego (albo westfalskiego a może ostfalskiego) chłopstwa w XVIII wieku.
"W pytę" to "w dechę". Nie wiem czemu tak.
Incydent i Otchłań obejrzałem. Może coś kolega jeszcze polecić?
Mnie bardziej wzruszała znajomość angielszczyzny wśród bohaterów grających Irlandczyków i Anglików.
Tak, to zawsze wzrusza.
ależ skąd.




Ale to wrzucę:
"Cudotwórczyni" - film z 1962 roku.
I trochę z lżejszego repertuaru - "Futrzany gang" z 1960 (Terry-Thomas) oraz "Napad na bank" z 1964 (Louis deFunes)
Dzięki. Napad na bank uwielbiam. Jak radzi się co do sztolni. Jeszcze ta mała wredziola grała w Zazie dane le metro.
@Szturmowiec.Rzplitej
Co wsztrząsło tą?
W sumie to dwie nałki z danego filmu wyniesłem:
No i wstrząsająco piękne zdjęcia, postacie, historia. Film kompletny.
Ale nie umarłeś z nudów? :P
https://excathedra.pl/discussion/comment/154694/#Comment_154694
hhahaahaha xdddddd
co za pozer jebany.
:-O
To mie okazuje, jak istotny jest, z przeproszeniem, kontekst. A zwłaszcza przestawienie baniaka na inne obroty.
Ktoś mie puścił króciaka, a króciak ma swoje wymogi. Musi mieć tempo, początek i koniec, nu, musi trzepać.
Natomiast jak se puszczam filmozę na trzy godziny, to heneralnie nie śpieszę się. Wiem, że muszę swoją dawkę nudy łyknąć. A co, w króciaku wytrzymałby kto pół minuty lanszaftu? Dzie tam, panie kochanku! Zasię w danej filmozie reżyser mie trzyma i pry: "Paczaj błaźnie, bom fajnego lanszafta zmachał, widziałeś ty kedy takego fajnego lanszafta?"
Albo choćby scena "antrakt", dzie przez bodaj dwajsia sekund jest ciemno i zimno. Nu, zniósby kto take scene? Nikt. A jako część caosi się broni.
Zresztą, kol. Konsument mie trochę targał za pejsy na sąsiedniem forumku i dzisiej jeszcze se uprościłem przesłanie danej filmozy. Gdyż wyjszło mie, że punkt 2 to naciągany jest. Film jest w zasadzie wyłącznie o tym, że miłość to najważniejsza rzecz na świecie. Występek zaś w zasadzie to popłaca, chyba że jestto występek p-ko miłości, wtedy to kanał.
Z wrażenie obejrzałem tę scenę jeszcze raz i znów skonałem z nudów. Eksportacja zwłok do rodzinnego grobowca na cmentarzu wilanowskim odbędzie się w piątek, o 11:00.
Nie wiem, może to jest kwestia formatu, że na komóreczce się tego oglądać nie da, może kwestia pory dnia, może tylko zrytego baniaka, który dla takiej sceny potrzebuje rozgrzewki.
Ta scena jest niemożebnie długa, a do tego dialogi nudne, aktor patrzy prosto, patrzy w lewo, nu prosto chce się wyjść z kina.
Dodajmy, że jestto centralna scena całego filmu. Tu jest okazana najsroższa zbrodnia pana Redmonda, która nie ujdzie mu płazem i zakończy jego wspaniałą karierę. Tyle, że tego zupełnie nie wiadomo, jeżeli się wcześniej nie obeźrzy danej filmozy.
Któż owym pozerem srogo traktowanym?
No kto? Ja.
Najpierw mie w ząbki kłuje "najlepsza scena", a potem publicznie napawam się rossskoszą oglądania filmu, z którego pochodzi ona.
Film dobry. Jakby nieco złagodzili lingwistyczną edukację chłopstwa ostfalskiego, byłby jeszcze lepszy, takie kwiatki wprowadzają elementy groteski, która nie jest potrzebna.
W "Przekręcie" Guya Ritchiego jest scena, gdy amerykański gangster po raz pierwszy będący w Anglii w mieście Londyn po kilku dniach pobytu mówi: "Jak to jest, ojczyzna języka angielskiego, a nikt tu nie mówi po angielsku!"
Londyńska ulica mówi wyraźnym i zrozumiałym estuary, cockney to chyba gdzieś w jakimś zapadłym Lewisham. No i jest MLE, który jest trudny do zrozumienia, ale kto nim mówi, to widać po kolorze.
Coś pan, ładna blond pani to nawet specjalnie starała się nie umieć.
Poza tym każdy wie, że to musi mieć pewien poziom umowności. Nie oczekuję, że w dramacie "Dżulio Sizar" tytułowy bohater będzie nawijał po łacinie. Bo i po co.
Zasadniczo w każdym amerykańskim filmie herstorycznym oraz fantasy główny złol i jego gitfunfle musi bałakać z londyńskim akcentem.
...albo Kło Wejdis, Zresztą jakiej łacinie? Kościelnej?
To jest dobra konwencja, mówi się w języku publiczności ale w domyśle jest, że Dżulio Sizar nawija w swym języku ojczystym. Tylko skecz z panią Lieschen tak wygląda, że Ryan O'Neill coś duka po niemiecku, przechodzi na angielski i w tym języku odpowiada mu Diana Körner z pięknym akcentem angielskiej wyższej klasy. To epizod ale psuje znakomity film.
Ojtam, starała się Dianka; serio aż tak to Kolegę rozproszyło? Ona miała w założeniu innymi walorami rozpraszać -- co zresztą ładnie okazali, bo najpierw O'Neill przedstawił się jako kpt. Henry Morgan, a ona na koniec dała mu buziaka "Pa, Redmondzie!"