W stalowych burzach na zachodzie bez zmian
Korzystając z przerwy świątecznej, zapoznałem się z polskim tłumaczeniem znanej powieści E.M. Remarka o tym, że na zachodzie jakoby nix neues. Wydanie Stalinogród 1956.
I wiecie co? Kozacka to historia! Trup się ściele gęsto, wybuchy i wystrzały, no, smak prawdziwej przygody! Nawet momenty są, choć nieco, hm, wykropkowane, jak u Żeromskiego.
Najlepsze było, no, tak serio to nie najlepsze, bo w samym utworze sporo było najlepszych scen, zwłaszcza otwierająca, jak to nasi umiłowani niemieccy żołnierze dostali podwójne dawki gorącej fasoli z mięsem - i nawet podwójne przydziały cygar, papierosów i tytoniu do żucia! Przyznam, że po prozie łagrowej bardzo to odświeżająca scena, może spokojnie iść w zawody z dwiema puszkami mleka skondensowanego pana Warłama (opowiadanie "Mleko skondensowane", w: Procurator Judei i inne utwory, Warszawa 1991).
Ale o czym ja tutej... a! Posłowie. Noji więc, w posłowiu pan posłowiant uznał za stosowne kilkakroć obcharchać samego Ernsta Jungera. I to autorytetem samego Żorża Jakiegoś tam, znanego marxisty. Kiwuj, ten Junger? - pomyślałem sobie z perspektywy czytelnika, który z dziełkiem pana Remarka zapoznawał się w Stalinogrodzie w szalonych latach 50.
Właśnie. Cóż tak bałdzo żgło w pupsko, że trzeba się było odnosić do ałtora raczej w PRL nieznanego? Choć dodajmy że "Staliwne burze" były wydane za sanacji dwakroć, pod filuternym tytułem "Książę piechoty".
Sięgłem ja pamięcią do tomu, z którym jako kulturalny prawicowczyk musiałem się był zapoznać w swoim czasie. Pamięć co prawda dziurawa, ale co Wam pem, to że kwestia takich np. koszar w obu relacjach taka sama, choć może u pana Ernesta mniej trałmatyczna. Za to ściśle takie samo w obu książkach jest potraktowanie kwestii corned beef i wogle, aprowizacji strony naprzeciwpołożnej. O wiele u naszego Najlepszego Adwokata zupa z buraków pastewnych i generalnie zgniła brukiew, chyba że Stanisław Kaczyński skołuje gdzieś gęś albo koninę i sadło, o tyle u wrażej Ententy w okopach cięgiem konsumpcja ze smakiem, a pan Ernest nawet wyraził podziw dla aromatu tytoniu fajkowego, który skonfiskował na zdobytej przez się pozycji.
Jako że niewiele w sumie pamiętam ze "Żelaznych burz", to właśnie przystąpiłem do odświeżania i w zasadzie od razu stwierdzam, że refluksje obu tychże autorów w kwestii zasadniczej, że mianowicie wojna materiałowa, pozycyjna, to jednak sranie w banie a nie rycerskie potyczki, na które się nastawiali, są zbieżne.
Fajna jest jednak różnica końcówek. O wiele pan Paweł, bohater Remarka, ginie pod sam koniec wojny, bodaj w pazerniku 1918, jakoś tak bez sensu, bo po bezsensownej śmierci Kaczyńskiego stracił zupełnie wiarę w cel i sens czegokolwiek, to sam podmiot liryczny "Metalowych burz" w tymże samym pazerniku 1918 dostaje od cysorza Wilema order "Pour le Merite", jak sama nazwa wskazuje najwyższe pruskie odznaczenie wojskowe. I nie ma żadnego bezdusznego biuletynu "Na zachodzie bez zmian", tylko gratulacje całej dywizji, o!
W kwestii refleksji konsumpcyjnych, to obaj ałtorzy też zaliczyli ciekawą zbieżność, bo u obu ta mnogość i apetyczność corned beef po drugiej stronie dowodziła wyszszości Ententy nad niemiecką niszszością. Junger wprost napisał, że jak się nawąchał tytoniu "Prince Albert", to uznał, że Niemcy muszą przegrać wojnę. Taki był przenikliwy, i to już w 1917 roku!
A jeszcze w marcu 1918 ci wariaci w Berlinie dzielili sobie Polskę na różne zony: a to Królestwo, a to strefa graniczna, przeganiali (w myślach) milijony Polaków z Poznańskiego do Warszawszczyzny itd. No wariaci, oderwani od rzeczywistości. Pogadaliby z Jungerem albo Remarkiem, to by się dowiedzieli, że są bez szans, zresztą posiłki także w sensie ludzi gotowych do walki, były do niczego im dalej w las.
Co więcej, se myślę, że gdyby Niemcy byli mądrzejsi, to by się raczej skupili na wykonywaniu planu von Schlieffena. Plan był prosty, jak budowa cepa. Mianowicie - p-ko tayszom radzieckim wystawić byle co, byle by nie było śmiechu na sali, podobnie w Alzacji postąpić i Badenii, całe zaś poważne wojsko wystawić p-ko neutralnej Belgii i szybkim marszem zrobić francowatym Francuzom żarcik i zająć Paryżewo boczkiem, a nie ode frontu. No, przyznacie, sprytne.
Jednak nie zauważyli że pan Alfred von Schlieffen zmarł w 1913 i zabrakło jego jenijuszu, który poległ na tym, że nie ma sensu prowadzenie wojny na dwa fronty, lepiej się skupić góra na jednym. I jak już się chce toczyć wojnę, to lepiej stoczyć szybką zwycięską wojenkę, a nie latami srać ze strachu pod ostrzałem fhąsuskich bombard i kartaczownic. W okopach pięciometrowej (!) głębokości.
Następcy von Schlieffena zapomnieli na czas wojny włożyć brązowe spodnie i kiedy się dowiedzieli, że radziecki generał Rennen von Kampf leje ich na Mazurach, to w panice zapakowali jakieś ogromne siły w eszelony na front wschodni, przez co taka nastąpiła na zachodzie zmiana, że nie było miażdżącej przewagi założonej przez autora planu Schlieffena. Żeby było zabawniej, te armie, co je na wschód wysłali, dojechały dopiero na dojadanie resztek po bankiecie z okazji walnego zwycięstwa nad Rosją w bitwie, nazwanej dowcipnie "drugą bitwą pod Tannenbergiem" (dodajmy, że na polski "Tannenberg" tłumaczy się "Grunwald"). Tak więc, na zachodzie ich zbrakło, na wschodzie okazali się niepotrzebni.
Co więcej, okazało się, że armia niemiecka nie poradziła sobie z Belgią w zakładane 48 godzin, a zmitrężyli tam grubo ponad tydzień. Byli też za słabo zmechanizowani, przemęczyli się biedactwa i z nagłego miażdżącego ciosu niewiele wyszło, trzeba było się łapać za saperki i okopywać. O, przypomniało mi się, że o walce saperkami dowiadywałem się z wypiekami z książki Suworowa "Żołnierze wolności", tymczasem już w I WŚ praktyka wykazała, że są od bajonetów praktyczniejsze.
I co? I plan Schlieffena po prostu nie wyszedł. Zaatakowanie Belgii zirytowało Angoli, którzy się niespodziewanie wtarabanili z wojskiem i corned beef do Francji, zaś Niemców obłożyli blokadą handlową, stąd braki w zaopatrzeniu, wojna pozycyjna, wojna materiałowa i takie nudne odliczanie - tu milion trupów, tam milion, w końcu Boszów wykończymy.
Tak se myślę, że gdyby byli cokolwiek racjonalni, ci wariaci, to by już w 1915 napisali do narodu francuskiego list, że coś im się popieprzyło, że przepraszamy taysze, Belgię też przepraszamy, co złego to nie my, na zdar! - i toczyliby spokojnie wojnę ze Związkiem Radzieckim, która jest zawsze spokojnie do wygrania, tylko trzeba zachować spokój. Np. na linii Dniepru do wiosny.
Jeszcze słoń a sprawa polska: Dwaj główni Polacy w "Na zachodzie bez zmian" to Kaczyński i Lewandowski. U nas też, jak widać, sto lat minęło, a też w zasadzie bez zmian.
Linkownia:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Alfred_von_Schlieffen
https://pl.wikipedia.org/wiki/Plan_Schlieffena
https://pl.wikipedia.org/wiki/Polski_pas_graniczny
Książki:
https://www.rebis.com.pl/pl/book-na-zachodzie-bez-zmian-erich-maria-remarque,HCHB03992.html (przekład niestety nowy, nie wiem czy sięgnie wyżyn edycji stalinogrodzkiej, która była po prostu przedwojenną)
https://merlin.pl/w-stalowych-burzach-ernst-junger/1464358/ - produkt niestety niedostępny, trzeba się ratować po antykwariatach.
Obie książki są w całości w chomikuju, więc nie ma dramatu.
I wiecie co? Kozacka to historia! Trup się ściele gęsto, wybuchy i wystrzały, no, smak prawdziwej przygody! Nawet momenty są, choć nieco, hm, wykropkowane, jak u Żeromskiego.
Najlepsze było, no, tak serio to nie najlepsze, bo w samym utworze sporo było najlepszych scen, zwłaszcza otwierająca, jak to nasi umiłowani niemieccy żołnierze dostali podwójne dawki gorącej fasoli z mięsem - i nawet podwójne przydziały cygar, papierosów i tytoniu do żucia! Przyznam, że po prozie łagrowej bardzo to odświeżająca scena, może spokojnie iść w zawody z dwiema puszkami mleka skondensowanego pana Warłama (opowiadanie "Mleko skondensowane", w: Procurator Judei i inne utwory, Warszawa 1991).
Ale o czym ja tutej... a! Posłowie. Noji więc, w posłowiu pan posłowiant uznał za stosowne kilkakroć obcharchać samego Ernsta Jungera. I to autorytetem samego Żorża Jakiegoś tam, znanego marxisty. Kiwuj, ten Junger? - pomyślałem sobie z perspektywy czytelnika, który z dziełkiem pana Remarka zapoznawał się w Stalinogrodzie w szalonych latach 50.
Właśnie. Cóż tak bałdzo żgło w pupsko, że trzeba się było odnosić do ałtora raczej w PRL nieznanego? Choć dodajmy że "Staliwne burze" były wydane za sanacji dwakroć, pod filuternym tytułem "Książę piechoty".
Sięgłem ja pamięcią do tomu, z którym jako kulturalny prawicowczyk musiałem się był zapoznać w swoim czasie. Pamięć co prawda dziurawa, ale co Wam pem, to że kwestia takich np. koszar w obu relacjach taka sama, choć może u pana Ernesta mniej trałmatyczna. Za to ściśle takie samo w obu książkach jest potraktowanie kwestii corned beef i wogle, aprowizacji strony naprzeciwpołożnej. O wiele u naszego Najlepszego Adwokata zupa z buraków pastewnych i generalnie zgniła brukiew, chyba że Stanisław Kaczyński skołuje gdzieś gęś albo koninę i sadło, o tyle u wrażej Ententy w okopach cięgiem konsumpcja ze smakiem, a pan Ernest nawet wyraził podziw dla aromatu tytoniu fajkowego, który skonfiskował na zdobytej przez się pozycji.
Jako że niewiele w sumie pamiętam ze "Żelaznych burz", to właśnie przystąpiłem do odświeżania i w zasadzie od razu stwierdzam, że refluksje obu tychże autorów w kwestii zasadniczej, że mianowicie wojna materiałowa, pozycyjna, to jednak sranie w banie a nie rycerskie potyczki, na które się nastawiali, są zbieżne.
Fajna jest jednak różnica końcówek. O wiele pan Paweł, bohater Remarka, ginie pod sam koniec wojny, bodaj w pazerniku 1918, jakoś tak bez sensu, bo po bezsensownej śmierci Kaczyńskiego stracił zupełnie wiarę w cel i sens czegokolwiek, to sam podmiot liryczny "Metalowych burz" w tymże samym pazerniku 1918 dostaje od cysorza Wilema order "Pour le Merite", jak sama nazwa wskazuje najwyższe pruskie odznaczenie wojskowe. I nie ma żadnego bezdusznego biuletynu "Na zachodzie bez zmian", tylko gratulacje całej dywizji, o!
W kwestii refleksji konsumpcyjnych, to obaj ałtorzy też zaliczyli ciekawą zbieżność, bo u obu ta mnogość i apetyczność corned beef po drugiej stronie dowodziła wyszszości Ententy nad niemiecką niszszością. Junger wprost napisał, że jak się nawąchał tytoniu "Prince Albert", to uznał, że Niemcy muszą przegrać wojnę. Taki był przenikliwy, i to już w 1917 roku!
A jeszcze w marcu 1918 ci wariaci w Berlinie dzielili sobie Polskę na różne zony: a to Królestwo, a to strefa graniczna, przeganiali (w myślach) milijony Polaków z Poznańskiego do Warszawszczyzny itd. No wariaci, oderwani od rzeczywistości. Pogadaliby z Jungerem albo Remarkiem, to by się dowiedzieli, że są bez szans, zresztą posiłki także w sensie ludzi gotowych do walki, były do niczego im dalej w las.
Co więcej, se myślę, że gdyby Niemcy byli mądrzejsi, to by się raczej skupili na wykonywaniu planu von Schlieffena. Plan był prosty, jak budowa cepa. Mianowicie - p-ko tayszom radzieckim wystawić byle co, byle by nie było śmiechu na sali, podobnie w Alzacji postąpić i Badenii, całe zaś poważne wojsko wystawić p-ko neutralnej Belgii i szybkim marszem zrobić francowatym Francuzom żarcik i zająć Paryżewo boczkiem, a nie ode frontu. No, przyznacie, sprytne.
Jednak nie zauważyli że pan Alfred von Schlieffen zmarł w 1913 i zabrakło jego jenijuszu, który poległ na tym, że nie ma sensu prowadzenie wojny na dwa fronty, lepiej się skupić góra na jednym. I jak już się chce toczyć wojnę, to lepiej stoczyć szybką zwycięską wojenkę, a nie latami srać ze strachu pod ostrzałem fhąsuskich bombard i kartaczownic. W okopach pięciometrowej (!) głębokości.
Następcy von Schlieffena zapomnieli na czas wojny włożyć brązowe spodnie i kiedy się dowiedzieli, że radziecki generał Rennen von Kampf leje ich na Mazurach, to w panice zapakowali jakieś ogromne siły w eszelony na front wschodni, przez co taka nastąpiła na zachodzie zmiana, że nie było miażdżącej przewagi założonej przez autora planu Schlieffena. Żeby było zabawniej, te armie, co je na wschód wysłali, dojechały dopiero na dojadanie resztek po bankiecie z okazji walnego zwycięstwa nad Rosją w bitwie, nazwanej dowcipnie "drugą bitwą pod Tannenbergiem" (dodajmy, że na polski "Tannenberg" tłumaczy się "Grunwald"). Tak więc, na zachodzie ich zbrakło, na wschodzie okazali się niepotrzebni.
Co więcej, okazało się, że armia niemiecka nie poradziła sobie z Belgią w zakładane 48 godzin, a zmitrężyli tam grubo ponad tydzień. Byli też za słabo zmechanizowani, przemęczyli się biedactwa i z nagłego miażdżącego ciosu niewiele wyszło, trzeba było się łapać za saperki i okopywać. O, przypomniało mi się, że o walce saperkami dowiadywałem się z wypiekami z książki Suworowa "Żołnierze wolności", tymczasem już w I WŚ praktyka wykazała, że są od bajonetów praktyczniejsze.
I co? I plan Schlieffena po prostu nie wyszedł. Zaatakowanie Belgii zirytowało Angoli, którzy się niespodziewanie wtarabanili z wojskiem i corned beef do Francji, zaś Niemców obłożyli blokadą handlową, stąd braki w zaopatrzeniu, wojna pozycyjna, wojna materiałowa i takie nudne odliczanie - tu milion trupów, tam milion, w końcu Boszów wykończymy.
Tak se myślę, że gdyby byli cokolwiek racjonalni, ci wariaci, to by już w 1915 napisali do narodu francuskiego list, że coś im się popieprzyło, że przepraszamy taysze, Belgię też przepraszamy, co złego to nie my, na zdar! - i toczyliby spokojnie wojnę ze Związkiem Radzieckim, która jest zawsze spokojnie do wygrania, tylko trzeba zachować spokój. Np. na linii Dniepru do wiosny.
Jeszcze słoń a sprawa polska: Dwaj główni Polacy w "Na zachodzie bez zmian" to Kaczyński i Lewandowski. U nas też, jak widać, sto lat minęło, a też w zasadzie bez zmian.
Linkownia:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Alfred_von_Schlieffen
https://pl.wikipedia.org/wiki/Plan_Schlieffena
https://pl.wikipedia.org/wiki/Polski_pas_graniczny
Książki:
https://www.rebis.com.pl/pl/book-na-zachodzie-bez-zmian-erich-maria-remarque,HCHB03992.html (przekład niestety nowy, nie wiem czy sięgnie wyżyn edycji stalinogrodzkiej, która była po prostu przedwojenną)
https://merlin.pl/w-stalowych-burzach-ernst-junger/1464358/ - produkt niestety niedostępny, trzeba się ratować po antykwariatach.
Obie książki są w całości w chomikuju, więc nie ma dramatu.
1
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.
Komentarz
Ale do adremu. Ovaj, Fhąsuzi mieli taki zwyczaj, że jak pod Verdun jakiś oddział wystarczająco się skrwawił, to go wysyłali gdzieś na tyły, żeby se jeszcze pożyli, a na front pchali innych. A Niemcy tak długo kazali danemu pułkowi tamże służyć, aż się całkiem przepalił, tylko dosyłali świeże mięso w miarę apetytu armat.
Efekt? We Fhąsji 80 czy 90% luckości miało trałmę i uznało, że wojna jest straszna, a już druga to na pewno i dla pewności lepiej rżnąć karabinem o bruk ulicy i nauczyć się jak jest po niemiecku "Poddaję się!"
Tymczasem u Niemców trałmę miało jakieś 10%, bo reszta straumatyzowanych po prostu nie żyła. Jico? Ji wydawało im się, że te wuje z Ententy zrobiły im niesuszną krzywdę, że wojny to w zasadzie nie przegrali i jak to możliwe, żeby rozdawać sąsiadom a to odwiecznie niemiecki Strasburg, Poznań, Katowice czy inną Danię. Tak się sflustrowali, że dopiero bombardowania dywanowe i solidne Verlusty przywróciły im rozsądek.
http://przewodas.pl/klatwa-verdun-czyli-zrodlo-kryzysu-cywilizacji/
Trafny jest też zarzut wobec Benedykta XV, że nie wyklął od razu Fhąsuza y Phusaka. A, Phusak photestant, to się mógł nie przejąć.
Ech, stary chłop a literalnie Bałwana ze Zbrucza stawia...
balwanek jest na kacu bo go zle Polany odrzucily. jak wrocimy do rozumu to mu sie moze odmieni.
https://wpolityce.pl/swiat/445313-geje-i-lewacy-wsciekle-zaatakowali-katolicka-procesje
No, tak było. Zjednoczenie Niemiec, a dokładnie jeich podbój przez Prusy spowodował wojnę FR-PR, zaczem ogromny zastrzyk złota dla prusactwa, na którym się spasło, ale powydawało z głową, na infrastrukturę, porty, kanały, lotniska i internet. Przez tę wojnę do tej pory się niektórym, zwłaszcza w Polszcze, wydaje, że transportejszyn towarów rzekami to świetny biznies, bo tak tanio. No, jeśli całe CAPEX opędzą Fhansuzi, to się w OPEXach może jakoś zmieścimy, tak to widzę.
Tak więc, absolimą, Fhancuzi widzą, że Nieńcy rosną, wzmacniają się, rozkwitają, zakładają se Wielką Chemię i Big Pharmę, mają i masło, i armaty. Nadto, Nieńcy mieli jeszcze wzrost demograficzny, który Fhąsuzów bałdzo bolał, bo u nich tradycyjnie słabo, może to przez miłość fhąsuską.
Tak więc zaliczyli oni pod Verdun klasyczny manewr zawsze zwycięskiego Epiroty.
Zabawne, że Adi wykonał plan Szlifena z pełną rzetelnością. Najpierw pozamiatał temat na wschodzie, ułożył się z Wielkim Językoznawcą, że nie będzie drugiego frontu i dopiero potem zabezpieczył Fhąsuzom łomot ze snów pana Alfreda von.
Natomiast, kol. losie, jaki se Kolega wyobraża inny dyktat wersalski? Nu, żeby Polszcze nie oddać Poznania albo Gdańska? No, z tym Gdańskiem to jakoś tam się wyłgali, ale żenralmą wicie rozumicie. I jeszcze musieli oddać czaszkę wodza Mkwavinyika Munyigumba Mwamuyinga z ludu Hehe (https://en.wikipedia.org/wiki/Chief_Mkwawa).
Kurde, ale jaja. Otóż tenże wodzuś ludu Hehe rozwalił ekspedycję dowodzoną przez gen. Emila von Żelewskiego, któren był osobistym stryjkiem wiadomego von dem Bacha. Jakiż ten świat mały. Sam zaś zbrodzień dopisał se von dem Bach do nazwiska dopiero w 1925, a w 1940 dla równego rachunku wykreślił w USC Żelewski.
Niby, rozumiem, że ich zabolało to zwracanie czaszki i pozostałych drobiazgów, ale widać znów że problem poległ na tym, że nie rotowali oddziałów. Gdyby byli rotowali, toby nie musieli czytać Remarka, ani zaliczać solidnych Verlustów, żeby wiedzieć, że wojna jest straszna.
Mordują bo poczuli smak krwi i polubili. Polubili bardziej niż opery, zamki, filozofię, poezję i naukę, z których byli dumni i sławni. Z kulturalnego i twórczego konglomeratu księstw i lokalnych społeczności stali się najpierw bandą krwiożerczych bestii, a pokonani i pozbawieni pazurów chciwą cywilbandą perwertów. Pewnie że przesadzam i upraszczam, ale czy bardzo?
Zone Rouge po części wyjaśnia też naciski tajszy żabojadzkich na obłożenie miemcówn wysokimi reparacjami. To nie była tylko kwestia rewanżu za 1871.
A przyczyna jest interesująca i nie jest nią wcale miłość do Polski. To było drażnienie Niemców. Wicie, stopa alianckiego żołnierza nie stanęła na niemieckiej ziemi, co miało nieprzyjemne konsekwencje - nie dało się wywieźć wspaniałych maszynek z zagłębia Ruhry i innych podobnych miejsc oraz skłonić ich wynalazców do wyjazdu za wielką wodę. Ale jakby ruszyli bronić praniemieckiego Poznania, rozmowa byłaby inna. Niemcy wytrzymali, co prawda tylko dwadzieścia lat.
Szapo
Ba.!
Dwa szapa!
Po ekonomji dokładam geopolitykę i historję do Twoich cytowany przeze mnie
Inna rzecz, ze Niemcy teraz odgrywają się na nas za ten podarunek Zachodu dla Stalina. Na nas bo z niego korzystamy skutecznie. Ziemie Zachodnie prawie 75 lat po wojnie są rzeczywiście polskie i zintegrowane z Polską. To że są społecznie uboższe niż zamieszkałe przez ludność zasiedziałą nie oznacza że są w jakikolwiek sposób niemieckie.
A obecny moment dziejowy jest taki że możemy wyciągnąć rękę i wziąć więcej. Tym razem nie terytoriów ale pozycji, siły, niezależności. Jakby się jeszcze Międzymorze rozwijało jako nieformalna, ale wyraźna strefa wspólnych interesów, współpracy, sojuszy i kultury to byłby program na dwa - trzy pokolenia. Niech Niemcy i Rosja w międzyczasie słabną.
Naród czeski mały. Reszta j.w.
Rumuni gospodarczo potęgą nie są, choć prą do przodu z szybkością porównywalną do nas, momentami większą. Terytorialnie zaczynali od Wołoszczyzny, a skończyli w składzie z Siedmiogrodem, Banatem, Maramureszem i Kriszaną.