Skip to content

Zachciało mi się prozy noblowskiej...

Zachciało mi się prozy noblowskiej, więc przy Wigilii pożyczyłem od Matki Buddenbrooków Tomasza Manna, w bieda-snobistycznej edycji Wydawnictwa Dolnośląskiego z 1996. Szczęśliwie przekład Ewy Librowiczowej z 1966, więc jest OK. Okładka twarda, z jakimści półskórkami w kolorze kasztanowym. Złocenia ze stocku, a typografia okładki pod zdechłym Azorem. Podziw i zdumienie dzieciąt mych wzbudziło, że edytor uznał za stosowne pozłocić górną krawędź książki.

Nu, ale nie o typografii i introligatorni chciałem, a o prozie. Noblowskiej.

Czytam tę książkę z intensywnością, jakiej dawno nie pamiętam, mając mózg rozmiękczony forumkowaniem i innymi internetami. Czytam tę książkę i z przerażającą jasnością rozumiem, że nigdy nie będę pisarzem, że to niemożliwe. Czytam tę książkę i widzę, że jak na coś patrzę, to tylko wierzchem spoglądam i przerzucam znudzone spojrzenie gdzie indziej. Pisarz się przygląda i mocą swojego pióra przytrzymuje naszą uwagę tam, gdzie chce, i musimy popatrzeć na rzecz dłużej i głębiej, niż by się to nam w realu przytrafiło, kiedykolwiek.

Poźrzałem w Wikipedyję, ciekaw, gdzież mieszkali dani Buddenbrookowie, gdyż z początku wydawało mięsię, iż w Hamburku przy biurku, ale nie - ktoś tam z Hamburka przyjechał, ktoś pojechał tamże. Okazuje się, że w Lubece mieszkali, więc ich statki pod biało-czerwoną pływały banderą, też miłe. Okazuje się, że mieszkali dani Buddenbrookowie w domu rodzinnym Tomasza Manna, który rodzina sprzedała, gdy Tomcio miał 15 lat. Książkowy Tomasz B. sprzedaje dom, gdy ma lat około 45, w wieku męskim wieku klęskim.

Nie będę Wam cytował wszystkich zdań, które urodą mą wbiły mię w fotel, dowodów całej tej zdolności obserwacyjnej pisarza, głębi analitycznej i jakiegoś takiego rozumienia życia i sprężyn psychiatrycznych, które napędzają tego czy innego z bohaterów. Jest w tej książce kilkoro bohaterów, których wewnętrzną machinerię oglądamy raz po raz, ze wszystkimi jej problemami i słabościami; maszynerię tę puszczamy w ruch i obijamy o postaci drugoplanowe, o prostych motywacjach i zrozumiałych zamiarach. Z tego biorą się różne ambarasy, które pan pisarz na 820 stronach ogarnia.

I wiecie co mnie nayprzedniey poruszyło? Ovaj, to że Tomasz Mann pisał daną powieść trzy lata, od 22 do 25 roku życia. A więc był człowiekiem, którego nazwalibyśmy bardzo młodym. Skąd w nim taka mądrość, taka głębia? Mniej więcej rozumiemy, dlaczego potrafił przekonująco opisać grozę, jaką w małym chłopcu budzi XIX-wieczny dentysta. Mogę sobie wyobrazić, czemu krytykuje Wagnera tak jak Dawidek w First Things - przepisał z bieżących polemik, OK. Ale skąd bierze psychologię postaci? Jak to się dzieje, że patrzy - i WIDZI, słucha - i SŁYSZY. A potem to wszystko umie zakląć mocą swojego złotego długopisu.

Pomyślałem, że nie jeden Kaczmarski Jacek potrafił w młodym wieku być wielgim artystą.

No, chciałbym tu Wam przepisać wszystkie te fosforyzujące zdania, o panu Permanederze, w którego żyłach zamiast krwi płynie słód z chmielem, o telegramie otrzymanym podczas stulecia firmy, o diabetycznym starcu, który wynajął garsonierę i tam potajemnie spożywał torty, o spojrzeniu pani konsulowej, gdy Tomasz usłyszał o czyimś samobójstwie i dziwnie go ono zainspirowało. Zwłaszcza bym chciał przepisać o tym, jak Tomasz woził małego Hanno po mieście, gdzie składał wizyty i tak chciał mu okazać, jak należy obracać się w towarzystwie, ale Hanno widział zbyt wiele, nie zręczność ojca, ale jego znużenie i cierpienie.

Przepiszę Wam jednak o starym Janie B., bo to tak piękne, że aż sprawdzałem w Google jak wyglądała moda męska czwartej ćwierci XVIII w.:
W siedemdziesiątym roku życia nie sprzeniewierzył się modzie swych młodych lat; wyrzekł się jedynie szamerowania między guzikami i wokoło wielkich kieszeni, ale nigdy w życiu nie miał na sobie długich spodni.
image
«134

Komentarz

  • Skąd możemy mieć pewność, że dany autor nie gmerał w swojej powieści w późniejszym wieku, usuwając młodzieńcze głupoty?
  • Nu, od razu ją wydał.
  • Hinreißend
  • Jeden ałtor co gmerał, to Młodszy Ernest w W stalowych burzach. Chyba z siedem jest wersji tego dzieła.
  • loslos
    edytowano December 2019
    Gmerał. Buddenbrookowie OK ale Czarodziejska Góra to arcydzieło. Jedyna książka, którą przeczytałem kilka razy, w trzech językach.
  • Ja bym "Panią Bovary" dorzuciła.

    Pamiętam jak po Buddenbrokach, noblowska a jakże, "Krystyna Córka Lavransa" wydała mi się płaskawa i ladszaftowa. Nobel Noblowi, saga sadze, nierówne.
  • Pani_Łyżeczka napisal(a):
    Ja bym "Panią Bovary" dorzuciła.
    Flaubert to pseudonim Manna?

  • Nie nie pseudonim ale powieść Flauberta ma ten sam ciężar gatunkowy co Czarodziejska Góra. Przynajmniej dla mnie.
  • Psychologia, indywidualizm. Zauberberg opowiada o ludziach jako zbiorowości.
  • Dobra książka. Kolega jak wiemy z wątku o wojnie trzydziestoletniej sprecha (a przynajmniej czyta), więc bez żadnej złośliwości polecam zajrzeć do oryginału.

    Natomiast co do wieku ... 20-25 lat to okres, w którym mózg ciągle bardzo sprawnie pracuje, a jeśli nie zmarnowaliśmy młodości, mamy już całkiem sporo wiedzy. Idealny czas na tworzenie, nie tylko literatury. Einstein to ile miał jak napisał obie "teorie względności"? O twórczości Handla, Mozarta, Schuberta czy R. Straussa jak mieli po tyle lat to nawet nie wspominam.
  • talent Ignacu, niektórzy go mają dużo inni mniej. I dobrze. Te stare noblowskie nagrody generalnie są dobre, dopiero potem się zideologizowało.
  • Generalnie to są dobrzy pisarze/poeci, jeszcze Ishiguro jest wybitnym pisarzem. Jest kilka osób z innej bajki w rodzaju Russella i Churchilla ale marną pisarką jest jedynie Tokarczuk.
  • edytowano February 2022
    los napisal(a):
    Gmerał. Buddenbrookowie OK ale Czarodziejska Góra to arcydzieło. Jedyna książka, którą przeczytałem kilka razy, w trzech językach.
    Nu, i podjąłem zapoznawanie się z przekładem tej powieści. I mam wrażenie, iż jestto sequel do Buddenbrooków. Z tą może różnicą, że rozdział o tem, jak mały Hanno umiera na tyfus został rozciągnięty do dwóch woluminów in folio, a tyfus podmieniony na gruźlicę.

    Jako że dopiero otworzyłem tom II, proszę mie nie spojlerować, jak się to skączy, a także co z tej Nafty wypłynie, OK?

    Ale zaś znowu mam wrażenie, że nie wolno mi zostać pisarzem, gdyż tu każde zdanie, każda scena jest tak pięknie zbudowana. Każdy obywatel powieści ma własny charakter, sposób myślenia, rzekłbym wręcz że system wartości.

    Cieszy, że i dla mniej domyślnych czytelników są wskazówki, jak na ten naprzykład przywołanie "Czarodziejskiego fletu" gdzieś tam.

    Jeden mój kolega zeznał, że czytając "Buddenbrooków" rozkoszował się opisami solidnej mieszczańskiej rodziny. I tu miałem tę frajdę, bodaj najpiękniejsze momenty to jak dziadzio okazuje młodemu protagoniście złoconą czarę chrzcielną i wymienia wszystkich przodków w niej chrzczonych od połowy XVII w. Albo to jak rozmawia ze służącym w platt, a zaś Czech w Davos mówi mundartem szwajcarskim. Z ciężkim czeskim akcentem.

    Też fajne jest to, jak po kupiecku wyliczają młodemu, ile mu kapitału zostało po zlikwidowaniu rodzinnego interesu, a ten se potem wylicza że z odsetek mógłby se spokojnie żyć w sanatorium radcy dworu do śmierci. W Hamburgu to nie, bo tam to jednak są koszty, trzeba trzymać poziom.

    Wogle, to ta wielga umieralnia w górach przywołała mie na myśl wspomnienia Rafała Malczewskiego z Zakopanego, które analogiczną umieralnią było dla gruźlików polskich. Ja rozumiem, że to jeszcze nie czasy złowrogiej Big Pharmy i jeszcze nie mieli odpowiednich pastylek, ale czy ktoś orientuje się, na ile ta metoda polegiwania na tarasie coś gruźlikom dawała?

    I jeszcze jedno, uderzyło mnie jacy ci ludzie to byli ciaptaki. Wiele ambarasu o aklimatyzację na niewiarygodnej wysokości 1500 m npm. No bez żaaartów... Albo że kolesiowi krew z nosa bucha po godzinnym spacerze w górach, gdzie nimioł prawa przekroczyć wysokości 3000 m. No ocb, ja się zapytuję.

    Dla atencji konterfekt Davosu z epoki następującej po epoce opisywanej w powieści:

    image
  • Szturmowiec.Rzplitej napisal(a):
    Pomyślałem, że nie jeden Kaczmarski Jacek potrafił w młodym wieku być wielgim artystą.
    Tu jest taki genialny piosenkarz, co zaśpiewał w wieku lat 25 a potem już tylko powtarzał



  • A tymczasem doczytałem, że ojciec Nafty był z zawodu szechterem.
  • Zawsze lepiej niż michnikiem.
  • Przed laty...
    Starszy, nieżyjący już przyjaciel ofiarował mi "Czarodziejską górę" z dedykacją: "Są książki, po których nie można pozostać takim samym. Niech ta "Czarodziejska góra" będzie dla Ciebie górą nowych horyzontów."
    Przeczytałam. Oniemiałam. Marzenie młodzieńcze, by też zostać pisarzem, najpierw zdechło, potem znów uporczywie wylazło. Jednak przez całe życie miałam świadomość, że pisząc, mogę co najwyżej sobie popipczeć słowami, bo talenty są tak rzadkie, iż spotkanie z nimi trudniejsze niż wygrana w totka. I trzeba uczciwie się zadowolić tym, co Bozia dała. Bo dała dużo: spełnienie szczeniackich marzeń.
    Wstyd mi, że teraz noblistką została jakaś kuma, której nieobce są wrzaski i wulgarne traktowanie odmiennego duchowo człowieka, i która doskonale wie, w jakiej pisarskiej tematyce leżą konfitury. Zaszczyty bycia nagrodzonym udzielane są nie po absolutnej wartości dzieła a po "uważaniu", z silnym odcieniem światopoglądowym w tle. Wobec tego miałkie to zaszczyty.
  • Jakie to jest niesamowite zdanie:

    Przybrał odpowiedni wyraz twarzy, aby matki nazbyt od razu nie przerażać, ale też aby od pierwszego wejrzenia nie podjęła bezpodstawne otuchy.
  • No i jak? Rządzi Nafta czy Wrześniewski?
  • los napisal(a):
    No i jak? Rządzi Nafta czy Wrześniewski?
    Obaj poebani. Kolega Konsument miałby używanie na tyradach Nafty p-ko plugawemu mieszczaństwu.

    Jakoś takoś nie da się z Naftą nie sympatyzować, ale trochę zgrozy tworzy jego przeczucie, że tylko leworucja proletaryatu stworzy godny świat. Nu, nie ogarniam -- ale jak rozumiem, od tego jest Nafta, żeby go nie odgarniać.

    Wrześniewski to taki normalny konserwatywno-liberalny socjalista. Dziś by się go pewnie czepiali, że nie dość radośnie miłuje fedainów.
  • Szturmowiec.Rzplitej napisal(a):
    Jakoś takoś nie da się z Naftą nie sympatyzować, ale trochę zgrozy tworzy jego przeczucie, że tylko leworucja proletaryatu stworzy godny świat. Nu, nie ogarniam -- ale jak rozumiem, od tego jest Nafta, żeby go nie odgarniać.
    A kto napisał pochwałę wielkiego Stalina? Mann pisał Czarodziejską Górę w latach 1912-1924, kiedy po komunizmie można było się jeszcze czegoś spodziewać, zwłaszcza jeśli się nie mieszkało w Rosji.

    To zabawny paradoks - że leworucja proletaryatu przywróci tradycyjne społeczeństwo. Sto lat temu można go jeszcze było traktować poważnie.

  • los napisal(a):
    No i jak? Rządzi Nafta czy Wrześniewski?
    Doszłem do wniosku, że jednak Pieter Peeperkorn.

    Ale nie jestem w tem specjalnie oryginalny, bo potem doczytałem, że generalnie także samo uwarza Castorp. A Nafta i Wrześniewski się go po prostu boją.

    Tem niemniej tyrady Peeperkorna, ta o życiu, że trzeba je brać i o orle przednim, niech dobiera się do trzewi tego co mu Pan Bóg dał, to najmocniejsze fragmenty całej książki.

    To jest ciekawe takie, że Nafta z Wrześniewskim to są postaci z poziomu 3, ale przy Peeperkornie, który jest uosobieniem najwspanialszego rozwoju poziomu 2, wymiękają.

    On jest jakąś żywą siłą witalną, czystą charyzmą i urodzonym wodzem. Nafta i IX są przy nim jakby z kartonu wycięci.
  • Co więcej, okazuje się, że i Teatr Telewizji także samo uwarza i zamiast ekranizować Cz. Górę, wystawił kawałek o Peeperkornu.

    https://filmpolski.pl/fp/index.php?film=522502
  • Z tym braniem życia to Peeperkorn też tak nie całkiem.
  • Z tego co dotąd doczytałem, to jak najbardziej, ale jeszcze nie doczytałem.
  • Najlepsze jest to, że jak pieprzy coś trzy po trzy, to się jąka, gubi słowa, bełkocze. Ale jak ma do powiedzenia coś mądrego, to mu słowa płyną jak należy.

    Ciekaw jestem, co na to xiądz Paczos.
  • A to takie odkrycie, że dobrze pocudzołożyć, pojeść i popić a niedobrze mieć bóle malaryczne?
  • Wicie, zapoznałem ja się z całością tłumaczenia "Czarodziejskiej góry" i, że tak pojadę Gałkiewiczem, nie zachwyca. Ciocia Joasia mówi, że zbyt starym dziadem będący zapoznałem się z tym utworem, ale to mnie jakoś nie przekonuje. Że co, że trzeba być jakimś niedorozwojem, żeby prozę Tomasza Manna docenić? E.

    No bo tak. Heneralnie rzecz się dzieje w zakładzie dla chorych na opłucną w miejscowości wypoczynkowej w Gryzonii. Wszyscy tam łażą, jedzą, leżakują, kilka osób ględzi. I, niby, to ględzenie to jakieś take ma być wartościowe. No nie wiem, jak już wskazałem. Gdyż najpierw cięgiem ględzi Wrześniewski, humanista, demokrata i generalnie franc-mason. W tomie drugim dołącza Nafta, nie dość że syn szechtera, to jeszcze niedoszły jezuita. Ten dla odmiany truje głowę o sprawach duchowych, ale jest to tak dokumentnie pokręcone, że trudno dojść o co mu właściwie rozhozi się.

    Do tego dołożone jest kilka opowiadań, zazwyczaj dość dobrych. A to o tym jak główny bohater był za młodu Buddenbrookiem. A to o tem, jak w zadymce zabłądził w górach i miał omam, że jest w niebie, a przynajmniej w raju ziemskim. Albo jak raz dostał staroświecki adapter, który sto lat temu był jednak pewnym przełomem w teknice. Ba, niektórzy do dziś nie rozumieją, jak to się w ogóle dzieje że igła w rowku przesuwająca się jest w stanie przenieść tak różne y ciekawe dźwięki.

    Kedyś jedna moja ciotka opowiadała, jak to postanowiła wrócić do powieści z lat 60. czy tam 70. I powiada, że po pół wieku wiele z nich zestarzało się i waniają tekturą. I na przykład, dam ja przykład Buddenbrooków, którzy mię porwali do tego stopnia, że z radością przyjąłem info, iż pomiędzy Szczecinem a Lubeką jeździ sznylcug. Jezdo, dodajmy, powieść żywa a aktłalna. A zaś Góra Osobływa? Nu, dwaj główni protagoniści coś tam pieprzą bez sensu, bohater udaje że ich słucha, ja udaję że się przejmuję.

    Dobrze, że pożyczyłem ten inkunabuł, gdyż dzięki temu nie mam problemu zwrotu za bilety.

    Dodam na koniec że podobny problemat odczułem ja z powieścią znalezioną w Saragossie, w formie rękopisu. Co prawda to lekka ściema była, bo na okładce napisali "rękopis", a w środku normalny ofset, no ale tak bywa, reklama dźwignią handełe.

    I co się okazuje? Otóż tam też jest od pyty różnych bohaterów, którzy pieprzą jakieś bzdury i też jest bohater cyntralny, który ma przygody w realu niejako, a nie tylko w opowieściach dziwnej treści. I w tym realu odbywają się niezłe beczki śmiechu, jacyś tam wisielce złażą i włażą na szubienicę, zamieniają się w ponętne damy, spędzają miłe wieczory z bohaterem, poczem ponownie włażą na szubienicę.

    I przyznam, że z pewną za bawą czytałem ja o tem, gdy tu nagle! okazało się, że to wszystko ściema. Nie w sensie, że to pan Jan Potocki wymyślił, gdyż większość powieści zmyślił autor i nikt nie ma o to żalu. Ale okazało się, że to ściema na poziomie powieści, że nawet Żyd Wietrzny Tułacz, co to niby opowiadał swoje przygody sprzed 2000 lat, był komedyantem, któren za dublonów garść odgrywał komedyę przed bohaterem. Noż pfui. I jeszcze okazało się, że całe to bzdurne pieprzenie, które przeglądałem z pewnem rozbawieniem zmięszanem ze znużeniem, to była właśnie ość, sens a essencja danej książki a ci komedianci to byli portes-paroles pana Jana.

    Zapewne okaże się, że Wrzesień z dodatkiem Nafty to porte-parole pana Tomasza, ale kurde, no, te wszystkie paroles tak totalnie zwietrzały, że teraz to one są flatus vocis, że szkoda czasu i papieru satynowanego V kl. na nie.
  • No bo ci się nie chce w ogóle czytać książek.
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.