Setka Rozuma
Krótko o założeniach cyklu:
- zaczynamy od początku XVII wieku
- 2-3 najlepsze utwory z dekady (czyli jak się uda dociągnąć do 2000 r. będzie "setka Rozuma"
- zaczynamy od początku XVII wieku
- 2-3 najlepsze utwory z dekady (czyli jak się uda dociągnąć do 2000 r. będzie "setka Rozuma"
0
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.
Komentarz
- wybór raczej subiektywny, bez ciśnienia na wyczerpanie tematu, bardziej jako zagajenie dyskusji
- robię to trochę na spontanie, nie mam z góry ułożonej listy.
"Orfeusz" nie jest ani pierwszym znanym dziełem Monteverdiego, ani pierwszą operą. Nie jest nawet pierwszą operą, która przetrwała.
Ale jest pierwszą operą, która dzisiaj - po ponad 400 latach - broni się jako pełnowartościowe, znakomite dzieło. Ma niezłe, nieprzegadane libretto, przystępną jak na tamte czasy długość (zależnie od wykonania 1,5-2 godzin), ładne melodie, rozmaitość środków muzycznych, wspaniałą, barwną, dla nas bardzo egzotyczną instrumentację.
Ma też - czego większość oper niestety nie ma - znakomicie rozłożone proporcje między wyrazem dramatycznym i muzycznym. Czyli nie jest tak, że dla korzyści muzycznych poświęcono przekaz teatralny (jak np. w później operze neapolitańskiej), ani że dla korzyści teatralnych nie postarano się o muzykę (jak w operach Glucka).
Jeśli chcecie zacząć słuchać świeckiego Monteverdiego - nie ma lepszego utworu. Cykle madrygałów - z racji tego czym jest madrygał - mogą być dla początkujących słuchaczy dość monotonne.
Czasy I dekady XVII wieku są względnie - czyli jak na tamte czasy - spokojne. Polacy właśnie utracili w Moskwie I Dymitra, co oczywiście zmagań nie kończy. W Hiszpanii i Austrii panują Habsburgowie, w Anglii od niedawna Karol I Stuart, a we Francji (już trochę) dłużej pierwszy Burbon. Włochy są podzielone na liczne kraje, w Mantui panuje światły ród Gonzagów.
Ostatnio polecałem od czego zacząć świeckiego Monteverdiego, a dzisiaj Monteverdi kościelny. Nieszpory są niewątpliwie najlepszym dziełem kościelnym, jakie w tamtej dekadzie powstało. Są też świetnym przeglądem - w czasie ok. 90-100 minut - najważniejszych ówczesnych stylów muzyki kościelnej, czyli mamy i fragmenty chorałowe, i polifoniczne, i "stile moderno" nawiązujące do nowej muzyki Gabrieliego. Świetne melodie, znakomita instrumentacja i wreszcie to, co u Monteverdiego szczególne - balans. O ile w operze był to balans między słowem a dźwiękiem, tu jest to balans między przejrzystością nowego stylu, a kunsztowną polifonią poprzedniego. Nie ma za to ani "krzykliwości" niektórych utworów polichóralnych, ani przesadnego skomplikowania charakterystycznego dla późnych dzieł renesansowych, Gesualda, Lassa czy Byrda.
Nasz XVII wiek był bardziej udany niż XVIII wiek, nie tylko w historii ogólnej, ale też w historii muzyki - czyli na odwrót niż na zachodzie.
A zaczął się tenże wiek dla muzyki polskiej w Wenecji, gdzie ów zbiór został opublikowany.
Czy jest *lepszy* od Monteverdiego, Gabrieliego czy później Schütza? Może nie, ale raczej nie jest gorszy, przynajmniej nie od całości, jak każdemu zdarzają się utwory średnie, dobre i bardzo dobre. W każdym razie zbiór ustępuje zachodnim utworom z tego czasu tylko w jednym - dziś jest prawie kompletnie zapomniany. Trudno to usłyszeć na żywo, wybór płytowy też jest ograniczony. Film, który załączam to też oczywiście tylko wybór.
Idziemy chronologicznie do przodu, ale w stylu się cofamy. Nowoczesny, polichóralny styl Monteverdiego, Zieleńskiego, czy Gabrieliego*, związany z bazyliką w Wenecji i dworami północnych Włoch (oraz... Polski, gdzie Zygmunt III sprowadzał włoskich muzyków), nie był wtedy jedyny. W Rzymie czy Hiszpanii ciągle rozwijano "soborową" polifonię, w północnej Europie ciągle tworzono w stylu późnej polifonii flamandzkiej. Dzieła te najczęściej ustępują XVI-wiecznym oryginałom, więc je pomijam.
Warto jednak wspomnieć o należącym do tego "starego" stylu, ale bardzo oryginalnym Gesualdzie. Bardzo zmanierowana ta polifonia, niepokojąca harmonicznie i trudna w odbiorze. Ale na Wielki Tydzień właśnie taka pasuje jak mało która.
Gesualdo miał też fascynującą biografię, ze zwrotnym momentem przyłapania żony z kochankiem in flagranti. Należałby mu się jakiś dobry, biograficzny film, zamiast tego pseudodokumentu Wernera Herzoga.
* nie będzie Gabrieliego w cyklu, mimo że często jest wspominany, z dwóch względów:
- najważniejsze dzieło powstało w 1597, a cykl mamy od 1600,
- nie ma w necie całości np. cyklu z 1615 w znośnym wykonaniu, a bez sensu dawać do cyklu utwory kilkuminutowe.
Podałem tytuł włoski, po polsku przejdzie po prostu jako "pierwsza księga toccat na instrument klawiszowy". Muzyka ciągle jest mało znana, a godna polecenia. Frescobaldiego cenię wiele wyżej niż współczesnych mu porównywalnych twórców północnych, czy to wirginalistów angielskich, czy Sweelincka. Przewyższa ich zdolnością tworzenia ładnych melodii, które nie dają się zdominować w gąszczu polifonii. Jednocześnie zazwyczaj utwory - zwłaszcza właśnie toccaty - są pełne dramatycznego wyrazu, jak późne madrygały Monteverdiego. Nie ma już wątpliwości, że to muzyka barokowa, z właściwym patosem, uczuciem, emocjonalnością. Frescobaldi czasowo wyprzedza też wszystkich klawesynistów francuskich - to oni uczyli się od niego, zwłaszcza Froberger, który jeszcze w cyklu pewnie się pojawi.
Rok 1615 jest jeszcze względnie spokojny, nawet Rzeczpospolita nie toczy w tym czasie żadnej wojny. Wielkie zmagania, która wkrótce spustoszą i Polskę, i Europę jeszcze nie nadeszły. Cervantes właśnie wydał II tom "Don Kichota", Rubens namalował "Wenus w lustrze", a we Francji zmarła w wieku 62 lat Małgorzata de Valois, szerzej znana jako "królowa Margot".
I jeszcze nawet nie mogę wpisać Giant Steps Coltrane'a ani Take Five Brubecka.
Trudno, niech będzie Etiuda Leworucyjna!
Ech, ładnie to tak trollować Koledze poważny i kulturalny wątek?
zacne!
Gesualdo wyróżniłbym Sacrarum cantionum quinque vocibus Liber primus 1603 a Frescobaldi - Fiori Musicali 1635 i dodałbym Monteverdiego - L'incoronazione di Poppea 1643
powrzucam coś
od Hildy przez ars subtilior po Ecce beatam lucem et al., w tym Gabrieli
Nie wykluczam kiedyś rozszerzenia wątku np. o renesans, ale wcześniej - wątpię, przynajmneij w tej formie.
Kilka dni temu pomyślałem sobie, iż warto by bardziej zagłębić się w muzykę klasyczna i w tym celu zapytać się o repertuar jakiegoś miłośnika - najlepiej wlasnie Kolegę Rozuma na forumku.
Też dziękuję
- Chciałem powiedzieć że widzę tam świnkę i konika, ale chyba zrezygnuję...
Tak mi się jakoś skojarzyło.
- Lata 60-te, to była muzyka! Nie to dziadostwo, co mamy teraz.
- Masz rację - Hendricks, Joplin, Beatlesi , Stonesi...
- No tak, ale ja miałem na myśli lata 60-te XIX wieku...
- posłuchamy czegoś z lat 80.
- Queen, Jackson?
- Nie, Mozart.
Jak ktoś chce coś wrzucić nawet nie w temacie epoki, nie widzę przeszkód, przecież moje wpisy od tego nie znikną. A czemu sam daję chronologicznie? No mam powody
Otóż w książkach o historii muzyki, nawet tych najlepszych, zauważyłem, że jest mocna tendencja do omawiania kompozytora po kompozytorze. Poniekąd jest to zrozumiałe, chcemy na szybko niezbędne informacje o Bachu i bach, wszystko na miejscu. Tylko że historia muzyki tak się nie działa...
Weźmy np. Mozarta i Haydna. Zazwyczaj najpierw omawia się Haydna, bo starszy. I dostajemy w książce kolejno informacje o dajmy na to Symfonii pożegnalnej, symfoniach paryskich, symfoniach londyńskich i Stworzeniu świata. Kończymy, Haydn umiera w okupowanym Wiedniu. I dopiero potem jazda z Mozartem, omawiamy kolejno cudowne dziecko obwożone przez Europę, "małą" symfonię g-moll, Don Giovanniego, Requiem.
A jak to było *naprawdę* po kolei?
- cudowne dziecko obwożone przez Europę (początek lat 1760.)
- Symfonia pożegnalna Haydna (1772)
- "mała" symfonia g-moll Mozarta (1773)
- symfonie paryskie Haydna (1785-86)
- don Giovanni (1787)
- Requiem Mozarta (1791), niedokończone i umiera w trakcie
- symfonie londyńskie Haydna (1791-95)
- Stworzenie świata Haydna (1799)
Oczywiście wybór tych utworów dałem przykładowy, ale celowo zestawiłem tu zwłaszcza Symfonię pożegnalną i "małą g-moll", każdy kto je zna dostrzeże podobieństwo, a wręcz inspirację. Dzieli je, co nieprzypadkowe, zaledwie ok. rok. W przeciętnej książce dzieli je większość twórczości Haydna i dzieciństwo Mozarta, chyba że ktoś wprost zrobi odnośnik.
A i tak dałem dla prostego przykładu 30 lat z XVIII wieku, z których pamięta się dwóch klasyków, jak wejdziemy w XIX wiek to wypaczenie wyjdzie jeszcze większe.
Kogo kojarzymy z barokiem w sztukach wizualnych? Berniniego, Borrominiego, Caravaggia, Rubensa, Velazqueza, van Dycka, Vermeera, Rembrandta. Nie uważając się za znawcę sztuki innej niż muzyka tych wymienię bez problemu z pamięci. A kogo wykształcony, ale nie koneser, wymieni z muzyki baroku? Bez wahania: Bach, Handel, Vivaldi.
Jak sprawdzimy, kiedy żyli i tworzyli wymienieni wyżej twórcy sztuki wizualnej, to wszyscy bez wyjątku w XVII wieku. A barokowa trójeczka muzyczna w XVIII, jak Bach i Handel się rodzili to Rubens nie żył już od 45 lat.