Schuetz wybinym kompozytorem jest i fajnym de gustibus & reclamum raz do mego niedalekiego miasta zajechał kwartet, fortepian z 1812 (/), skrzypki stare, a struny baranie, a smyki z tego, co noszą koniki
max 80 osób na widowni kilkakrotnie większej, a w Warszawie , Paaaanie! na scenie siedzieli, bo na schodach już miejsc nie było
tresci grali krótko przedszopenowskie : ETA Hoffmann i taki muzyk z Grottkau koło Breslau, który zaczynał jako gastarbeiter w niemieckim teatrze we Lwowie, a potem sie przeniósł ze swoim kolegą wolnym mularzem do Warszawy, bo lepiej można było zarobić, Elsner? chyba Elsner
@trep, owszem jest to indywidualna sprawa, zresztą wyraźnie zaznaczyłem, że piszę o swoich wrażeniach. Jest wielu fanów "romantycznego Bacha", zazwyczaj nawet utwory Bacha wolą inne niż ja.
Natomiast jest jedna ciekawa sprawa, z czego najbardziej pamiętano Bacha przed czasami "historycznych wykonań"? Kania już zasugerowała, że spośród instrumentów klawiszowych pisał "głównie na organy". Bukofzer pisał, że charakter muzyki Bacha najpełniej objawia się w muzyce organowej, Geiringer w książce o Haydnie pisał, że Bach nawet w utworach wokalnych raczej gra niż śpiewa (czyli jak Haydn - stąd była ta uwaga), Schweitzer ogromną część biografii Bacha poświęcił muzyce organowej. Bach w powszechnej świadomości kojarzył się właśnie z tym, nie z kantatami, nie z mszą h-moll, nie z koncertami, nie z suitami czy to orkiestrowymi czy klawiszowymi, nawet nie z tymi wielkimi cyklami-syntezami (DWK, Musikalisches Opfer, Kunst der Fuge, wariacjami goldbergowskimi).
Z 1128 skatalogowanych dzieł na organy są te od 525 do 771 (czyli łącznie 247), a sporo z nich to kompozycje miniaturowe (np. Orgelbüchlein), nawet po numerach to jest niecałe 22%. W długości trwania utworów będzie jeszcze mniej, Marie Clair Alain zmieściła się na 15 płytach z kompletem, najmniejszy komplet wszystkich dzieł Bacha ma 142 płyty, czyli schodzimy w okolice bliższe 10%.
Więc jednak chyba nie o ilość tych dzieł organowych chodziło. Swoje oczywiście robi to, że żaden inny twórca muzyki organowej nie jest tak popularny (a szkoda - no ale to na inną dyskusję, w "setce" pewnie wrócimy do tego przy okazji Lebeque'a, Gringy'ego, może Pachelbela i Nowowiejskiego). Ale też swoje m. zd. robiło to, że te utwory zawsze były grane na taki instrument, na jaki zostały napisane. Jasne, organy w różnych kościołach są różne, nie produkuje się tego seryjnie, organy budowane w romantyzmie (zwłaszcza we Francji) brzmią inaczej, ale jednak ciągle brzmienie różnych organów będzie sobie bliższe niż brzmienie klawesynu i fortepianu. Te utwory mam wrażenie grane były zawsze (tzn. od końca XVIII wieku, bo odkurzył je już Mozart), a na wykonania czegoś w rodzaju toccat na klawesyn czy kantat trzeba było jednak poczekać na renesans wykonawstwa "historycznego".
Przeskakujemy do kolejnej dekady i to w zasadzie do jej końcówki. Obiektywnie trzeba powiedzieć, że lata 30. i 40. XVII wieku nie obfitują w muzykę powszechnie znaną i grywaną, w szerszym repertuarze jest może ostatnia opera Monteverdiego ("Koronacja Poppei"), ale to raczej ciekawostka historyczno-teatralna niż muzyczna, mianowicie pierwsza opera oparta na wydarzeniach historycznych, a nie mitologii. Taki przestój wynikał, tak mi się wydaje, z toczonych wojen. W 1648 r. zakończyła się wojna trzydziestoletnia w Rzeszy (ale wciąż trwała między Francją, Hiszpanią i obecną Belgią), w Anglii i Szkocji było to apogeum wojny domowej, u nas właśnie zaczęło się powstanie Chmielnickiego. W czasie wojen milczą muzy, jak mawiali już starożytni.
Siedemnastowieczny Rzym był jednak daleko od teatrów ówczesnych wojen. Z rzeźbiarzy jednymi z najbardziej kojarzonych z tamtego czasu byli Bernini i Borromini. Mniej więcej w tym samym czasie, w przeciągu kilku lat, powstaną ich najsłynniejsze dzieła, jak fontanny na Piazza Navona i kolumnady na Placu św. Piotra i w Sant'Ivo alla Sapienza. Współczesny im czołowy kompozytor rzymski, Giovanni Carissimi, jest dużo mniej znany, a szkoda, bo to twórca wybitny, położył podwaliny pod barokowe oratorium, bez niego nie byłoby ani Lully'ego, ani pewnie idąc dalej Handla.
Z jego oratoriów ja najbardziej lubię Jephte, oparte na biblijnej historii z Księgi Sędziów. Posłuchajcie, ile w tej muzyce jest różnych nastrojów, ile wyrażanych uczuć.
Więc nie jest tak, że to dopiero romantycy wpuścili uczucia do muzyki, ale do tego wrócimy przy okazji dekady 1821-1830.
Ale zapuściłem wątek...
O tyle szkoda, że w zasadzie utwory są wybrane, a zbieram się, żeby napisać coś mądrego. Więc będzie mniej pisania, a więcej słuchania.
XI. Johann Jacob Froberger, Partita auf die Mayerin, Wiedeń (?), 1649 r.
Krótko: Froberger to pierwszy (w dobrym rozumieniu) europejski twórca, czerpiący z różnych tradycji, co najmniej trzech. Sam był Niemcem, uczył się u Frescobaldiego, podróżował jeszcze po Francji i Niderlandach. Głównie znany z dzieł "lamentacyjnych", które są oczywiście bardzo dobre (a tytuły iście barokowe, jak "Medytacja na własną śmierć"), ale tym bardziej chciałem go przypomnieć z bardziej optymistycznego repertuaru. Mocno zainspirował klawesynistów francuskich, część autorów zresztą go do nich zalicza, co jednak zważywszy narodowość i miejsce zamieszkania przez większość życia jest nieporozumieniem. Na prawdziwych Francuzów jeszcze przyjdzie pora.
Francja musiała czekać na pokoleniowe zmiany, które zaszły radykalnie za Króla Słońce. Ziemian, którzy szli w wolne zawody, przenosili się do miast, zostawali adwokatami i lekarzami (opisywał to zjawisko Butterfield w "Rodowodzie współczesnej nauki"), tworzyli nową klasę zainteresowaną sztuką. Doszedł udany system poboru podatkowego, który pozwalał na powstanie możnych poborców i jednocześnie mecenasów sztuki (jak La Poupeliniere) gwarantujących stały zarobek kompozytorom.
Wrócimy do wątku.
Ale najpierw podsumowanie pierwszych 50 lat (tzn. opisanych, nie 50 lat wątku... )
Bez żalu pominąłem resztę wczesnych oper włoskich (w tym późnego Monteverdiego), to raczej dla badaczy niż słuchaczy. Z mieszanymi uczuciami odbieram to, że zakończyłem to półwiecze w ogóle bez muzyki angielskiej. Część z niej poznałem dopiero w trakcie i to taką, o której nie miałem pojęcia (np. Thomasa Thomkinsa albo Williama Lawesa), a część nie do końca znam (ciągle nie słyszałem całego Fitzwilliam Virginal Book), z drugiej strony najlepsze lata muzyka angielska miała już za sobą, w XVI wieku, w XVII to już tylko wiek srebrny (jak naszej Rzeczypospolitej), a w efekcie żadnego utworu nie znam takiego, żeby miał przyćmić tu wymienione. Oczywiście wybór będzie tak czy inaczej subiektywny.
Trochę szkoda pominięcia Sweelincka, jednego z pierwszych wielkich twórców muzyki organowej. Niestety trudno określić dokładne datowanie wielu z utworów.
Jeśli komuś nie dosyć tej muzyki, to najbardziej polecam zgłębiać Frescobaldiego, ma dobre zarówno utwory wokalne (tu zupełnie ominęliśmy religijne), a instrumentalnej był w zasadzie prekursorem, przynajmniej w krajach katolickich.
Komentarz
i fajnym
de gustibus & reclamum
raz do mego niedalekiego miasta zajechał kwartet, fortepian z 1812 (/), skrzypki stare, a struny baranie, a smyki z tego, co noszą koniki
max 80 osób na widowni kilkakrotnie większej,
a w Warszawie , Paaaanie!
na scenie siedzieli, bo na schodach już miejsc nie było
tresci grali krótko przedszopenowskie : ETA Hoffmann i taki muzyk z Grottkau koło Breslau, który zaczynał jako gastarbeiter w niemieckim teatrze we Lwowie, a potem sie przeniósł ze swoim kolegą wolnym mularzem do Warszawy, bo lepiej można było zarobić, Elsner? chyba Elsner
owszem jest to indywidualna sprawa, zresztą wyraźnie zaznaczyłem, że piszę o swoich wrażeniach. Jest wielu fanów "romantycznego Bacha", zazwyczaj nawet utwory Bacha wolą inne niż ja.
Natomiast jest jedna ciekawa sprawa, z czego najbardziej pamiętano Bacha przed czasami "historycznych wykonań"? Kania już zasugerowała, że spośród instrumentów klawiszowych pisał "głównie na organy". Bukofzer pisał, że charakter muzyki Bacha najpełniej objawia się w muzyce organowej, Geiringer w książce o Haydnie pisał, że Bach nawet w utworach wokalnych raczej gra niż śpiewa (czyli jak Haydn - stąd była ta uwaga), Schweitzer ogromną część biografii Bacha poświęcił muzyce organowej. Bach w powszechnej świadomości kojarzył się właśnie z tym, nie z kantatami, nie z mszą h-moll, nie z koncertami, nie z suitami czy to orkiestrowymi czy klawiszowymi, nawet nie z tymi wielkimi cyklami-syntezami (DWK, Musikalisches Opfer, Kunst der Fuge, wariacjami goldbergowskimi).
Weźmy teraz katalog dzieł Bacha i sprawdźmy:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Bach-Werke-Verzeichnis
Z 1128 skatalogowanych dzieł na organy są te od 525 do 771 (czyli łącznie 247), a sporo z nich to kompozycje miniaturowe (np. Orgelbüchlein), nawet po numerach to jest niecałe 22%. W długości trwania utworów będzie jeszcze mniej, Marie Clair Alain zmieściła się na 15 płytach z kompletem, najmniejszy komplet wszystkich dzieł Bacha ma 142 płyty, czyli schodzimy w okolice bliższe 10%.
Więc jednak chyba nie o ilość tych dzieł organowych chodziło. Swoje oczywiście robi to, że żaden inny twórca muzyki organowej nie jest tak popularny (a szkoda - no ale to na inną dyskusję, w "setce" pewnie wrócimy do tego przy okazji Lebeque'a, Gringy'ego, może Pachelbela i Nowowiejskiego). Ale też swoje m. zd. robiło to, że te utwory zawsze były grane na taki instrument, na jaki zostały napisane. Jasne, organy w różnych kościołach są różne, nie produkuje się tego seryjnie, organy budowane w romantyzmie (zwłaszcza we Francji) brzmią inaczej, ale jednak ciągle brzmienie różnych organów będzie sobie bliższe niż brzmienie klawesynu i fortepianu. Te utwory mam wrażenie grane były zawsze (tzn. od końca XVIII wieku, bo odkurzył je już Mozart), a na wykonania czegoś w rodzaju toccat na klawesyn czy kantat trzeba było jednak poczekać na renesans wykonawstwa "historycznego".
Przeskakujemy do kolejnej dekady i to w zasadzie do jej końcówki. Obiektywnie trzeba powiedzieć, że lata 30. i 40. XVII wieku nie obfitują w muzykę powszechnie znaną i grywaną, w szerszym repertuarze jest może ostatnia opera Monteverdiego ("Koronacja Poppei"), ale to raczej ciekawostka historyczno-teatralna niż muzyczna, mianowicie pierwsza opera oparta na wydarzeniach historycznych, a nie mitologii.
Taki przestój wynikał, tak mi się wydaje, z toczonych wojen. W 1648 r. zakończyła się wojna trzydziestoletnia w Rzeszy (ale wciąż trwała między Francją, Hiszpanią i obecną Belgią), w Anglii i Szkocji było to apogeum wojny domowej, u nas właśnie zaczęło się powstanie Chmielnickiego. W czasie wojen milczą muzy, jak mawiali już starożytni.
Siedemnastowieczny Rzym był jednak daleko od teatrów ówczesnych wojen. Z rzeźbiarzy jednymi z najbardziej kojarzonych z tamtego czasu byli Bernini i Borromini. Mniej więcej w tym samym czasie, w przeciągu kilku lat, powstaną ich najsłynniejsze dzieła, jak fontanny na Piazza Navona i kolumnady na Placu św. Piotra i w Sant'Ivo alla Sapienza. Współczesny im czołowy kompozytor rzymski, Giovanni Carissimi, jest dużo mniej znany, a szkoda, bo to twórca wybitny, położył podwaliny pod barokowe oratorium, bez niego nie byłoby ani Lully'ego, ani pewnie idąc dalej Handla.
Z jego oratoriów ja najbardziej lubię Jephte, oparte na biblijnej historii z Księgi Sędziów. Posłuchajcie, ile w tej muzyce jest różnych nastrojów, ile wyrażanych uczuć.
Więc nie jest tak, że to dopiero romantycy wpuścili uczucia do muzyki, ale do tego wrócimy przy okazji dekady 1821-1830.
Podbijam, bo może kolega jeszcze wróci, a chciałbym XVII wiek usłyszeć, bo go tak nie kojarzę.
.
jpg
jednak najbardziej przemawia do mnie miękkość ud Proserpiny, na szybko to zdjęcie
Ale zapuściłem wątek...
O tyle szkoda, że w zasadzie utwory są wybrane, a zbieram się, żeby napisać coś mądrego. Więc będzie mniej pisania, a więcej słuchania.
XI. Johann Jacob Froberger, Partita auf die Mayerin, Wiedeń (?), 1649 r.
Krótko: Froberger to pierwszy (w dobrym rozumieniu) europejski twórca, czerpiący z różnych tradycji, co najmniej trzech. Sam był Niemcem, uczył się u Frescobaldiego, podróżował jeszcze po Francji i Niderlandach. Głównie znany z dzieł "lamentacyjnych", które są oczywiście bardzo dobre (a tytuły iście barokowe, jak "Medytacja na własną śmierć"), ale tym bardziej chciałem go przypomnieć z bardziej optymistycznego repertuaru. Mocno zainspirował klawesynistów francuskich, część autorów zresztą go do nich zalicza, co jednak zważywszy narodowość i miejsce zamieszkania przez większość życia jest nieporozumieniem. Na prawdziwych Francuzów jeszcze przyjdzie pora.
Francja musiała czekać na pokoleniowe zmiany, które zaszły radykalnie za Króla Słońce. Ziemian, którzy szli w wolne zawody, przenosili się do miast, zostawali adwokatami i lekarzami (opisywał to zjawisko Butterfield w "Rodowodzie współczesnej nauki"), tworzyli nową klasę zainteresowaną sztuką. Doszedł udany system poboru podatkowego, który pozwalał na powstanie możnych poborców i jednocześnie mecenasów sztuki (jak La Poupeliniere) gwarantujących stały zarobek kompozytorom.
Wrócimy do wątku.
Ale najpierw podsumowanie pierwszych 50 lat (tzn. opisanych, nie 50 lat wątku... )
Bez żalu pominąłem resztę wczesnych oper włoskich (w tym późnego Monteverdiego), to raczej dla badaczy niż słuchaczy. Z mieszanymi uczuciami odbieram to, że zakończyłem to półwiecze w ogóle bez muzyki angielskiej. Część z niej poznałem dopiero w trakcie i to taką, o której nie miałem pojęcia (np. Thomasa Thomkinsa albo Williama Lawesa), a część nie do końca znam (ciągle nie słyszałem całego Fitzwilliam Virginal Book), z drugiej strony najlepsze lata muzyka angielska miała już za sobą, w XVI wieku, w XVII to już tylko wiek srebrny (jak naszej Rzeczypospolitej), a w efekcie żadnego utworu nie znam takiego, żeby miał przyćmić tu wymienione. Oczywiście wybór będzie tak czy inaczej subiektywny.
Trochę szkoda pominięcia Sweelincka, jednego z pierwszych wielkich twórców muzyki organowej. Niestety trudno określić dokładne datowanie wielu z utworów.
Jeśli komuś nie dosyć tej muzyki, to najbardziej polecam zgłębiać Frescobaldiego, ma dobre zarówno utwory wokalne (tu zupełnie ominęliśmy religijne), a instrumentalnej był w zasadzie prekursorem, przynajmniej w krajach katolickich.
Góra