Skip to content

Polscy święci i błogosławieni

1234568

Komentarz

  • Błogosławiony Władysław Miegoń, męczennik.

    Urodził się 30 września 1892 w niewielkiej wsi Samborzec, 9 kilometrów od Sandomierza, w średnio zamożnej rodzinie chłopskiej jako najstarszy z ośmiorga dzieci Stanisława Miegonia (ur. 1866 w Nawodzicach) i Marianny z domu Rewera (ur. 1871). Ojciec Władysława, obok gospodarstwa rolnego, prowadził również warsztat kołodziejski, co pozwoliło mu zapewnić środki na edukację dzieci. Wujem Władysława był bł. ks. Antoni Rewera.

    W 1902 Władysław rozpoczął naukę w Męskim Progimnazjum w Sandomierzu. Po uzyskaniu w 1908 świadectwa dojrzałości wstąpił do Seminarium Duchownego. Dał się poznać nie tylko jako dobrze zapowiadający się kapłan, ale też gorący patriota i świetny organizator działalności kulturalno-oświatowej. 2 lutego 1915 otrzymał święcenia kapłańskie, a następnie rozpoczął posługę duszpasterską na ziemi sandomierskiej. W 1915 pracował jako wikariusz w parafii Bodzentyn, a w 1916 rozpoczął roczną pracę w parafii Głowaczów. Później został przeniesiony do Iłży.

    Dwudziestolecie międzywojenne
    28 listopada 1918 Miegoń poprosił władze kościelne o zgodę na skierowanie go do duszpasterstwa wojskowego. Biskup sandomierski Marian Józef Ryx nie wyraził jednak na to zgody. Dopiero ponowienie prośby dało efekt w postaci pozwolenia. Władysław otrzymał przydział do Marynarki Wojennej i stopień kapelana (odpowiednik kapitana marynarki). Początkowo, gdy polskie siły morskie tak naprawdę jeszcze nie istniały, pełnił służbę w tworzącym się 1. Batalionie Morskim w Modlinie, później w Aleksandrowie Kujawskim. Stał się głównym organizatorem i wykładowcą kursów uzupełniających wiedzę z zakresu języka polskiego, matematyki, historii, geografii, wychowania patriotycznego.

    10 lutego 1920 Miegoń brał udział w słynnych zaślubinach Polski z morzem w Pucku. W kwietniu został kapelanem i oficerem oświatowym Komendy Portu Wojennego Puck, a w lipcu mianowany został kapelanem Pułku Morskiego. Uczestniczył w walkach batalionu morskiego podczas wojny polsko-bolszewickiej. W czasie walk frontowych dźwigał i opatrywał rannych. 9 sierpnia 1920 został ranny pod Makowem Mazowieckim. Marszałek Józef Piłsudski osobiście odznaczył go za męstwo okazane na polu walki Krzyżem Srebrnym Orderu Virtuti Militari oraz Krzyżem Walecznych. Pod koniec roku Miegoń powrócił na stanowisko kapelana Komendy Portu Wojennego Puck.

    29 maja 1921 osobiście odprawiał mszę polową w związku z rozpoczęciem budowy portu w Gdyni. Później poświęcał nowe okręty floty Rzeczypospolitej (m.in. ORP „Pomorzanin”). Od 1924 Miegoń pełnił funkcję kapelana komendy portu wojennego Gdynia, gdzie przeniesiono dowództwo floty Marynarki Wojennej. Został również proboszczem parafii Najświętszej Marii Panny Królowej Polski w Gdyni. Wtedy też rozpoczął pracę nad składem i repertuarem powstającego przy komendzie teatru amatorskiego. Z czasem nie było gdyńskich uroczystości bez udziału tego zespołu, a także bez powołanego przez Władysława zespołu instrumentalno-wokalnego. W 1928 Miegoń przerwał pracę duszpasterską w środowisku marynarskim. Wyjechał, aby odbyć studia z zakresu prawa kanonicznego na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim w Lublinie. Istnieją także przesłanki, że przeniesienie miało związek z publiczną krytyką zamachu majowego, którą miał wygłosić.

    Do 1932 Miegoń był kierownikiem Rejonu Duszpasterstwa w Lublinie. 16 stycznia 1934 zastąpił ks. kapelana Jerzego Szackiego na stanowisku administratora parafii wojskowej w Gdyni. W ramach swoich obowiązków święcił bandery okrętowe, odprawiał nabożeństwa na pokładach statków, odbywał z marynarzami podróże w rejsach szkoleniowych. Stworzył również bibliotekę na Oksywiu. Mimo eksponowanego stanowiska nigdy nie okazywał wyższości. Wyrazem tego były humorystyczne wręcz sceny rozgrywające się na ulicach przy spotkaniach z marynarzami, których zwykle pierwszy pozdrawiał. Peszyło to niższych stopniem marynarzy. 4 lutego 1934 został mianowany starszym kapelanem ze starszeństwem z 1 stycznia 1934 i 4. lokatą w duchowieństwie wojskowym wyznania rzymskokatolickiego.

    Osobny artykuł: Tytulatura duchowieństwa wojskowego II RP.
    W 1936 brał udział w uroczystościach pogrzebowych gen. dyw. Gustawa Orlicz-Dreszera. Mediował wówczas z proboszczem parafii na Oksywiu, który nie chciał dopuścić do odprawienia w jego kościele mszy świętej żałobnej w intencji „rozwodnika i innowiercy”.

    W 1938 Miegoń zainicjował budowę kościoła garnizonowego na Oksywiu. W 1939 stanowisko administratora parafii wojskowej w Gdyni łączył z funkcją kapelana Floty.

    II wojna światowa i śmierć
    Podczas kampanii wrześniowej uczestniczył w walkach Lądowej Obrony Wybrzeża. Pełnił służbę kapelana, spędzając długie godziny w Szpitalu Morskim w Babich Dołach. 19 września dostał się do niewoli niemieckiej. niemcy, zgodnie z konwencjami genewskimi, postanowili jednak zwolnić kapelana Miegonia. Otrzymał dokumenty gwarantujące mu nietykalność, odrzucił je jednak, aby pozostać z żołnierzami, którzy potrzebowali jego posługi. Miał powiedzieć: „Pragnę znosić ciężar niewoli wraz z żołnierzami!”. 2 października na pokładzie statku MS „Wilhelm Gustloff „został przewieziony z Gdyni do Flensburga. Przebywał w Stalagu IX C Rothenburg. Stamtąd, za zorganizowanie w oflagu uroczystości patriotycznych z okazji 11 listopada, został przewieziony do obozu koncentracyjnego w Buchenwaldzie. niemcy przestali już wtedy respektować konwencje genewskie – jako oficer miał prawo przebywania w obozie jenieckim, jednak z uwagi na to, że był kapłanem, odmówiono mu tego prawa. Od 8 lipca 1942 był więźniem numer 21 223 obozu koncentracyjnego Dachau. Tam zginął zamęczony. Ciało spalono w krematorium.

    13 czerwca 1999 papież Jan Paweł II beatyfikował ks. Władysława Miegonia w grupie 108 błogosławionych męczenników.

  • Błogosławiony Władysław Mączkowski, męczennik.

    Urodził się 24 czerwca 1911 roku w Ociążu. Jego ojciec, Szczepan Mączkowski, był kamerdynerem na tutejszym dworze. Władysław ukończył szkołę podstawową w Ociążu, a następnie gimnazjum w Ostrowie Wielkopolskim. Po ukończeniu seminarium w Poznaniu i Gnieźnie w 1937 r. przyjął święcenia z rąk kard. Augusta Hlonda.

    Został wikariuszem w parafii pw. św. Wita we wsi Słupy. Zapamiętano go tam jako kapłana obdarzonego wewnętrzną siłą, charyzmatem słowa. Ceniono jego talent kaznodziejski, zwłaszcza podczas kazań pasyjnych. Wielu przychodziło do niego jako cenionego spowiednika, a księża szukali w nim swego kierownika duchowego. Po dwóch latach pracy zaproponowano mu objęcie parafii w Rzadkowie, ale odmówił i został wikariuszem w Szubinie, w parafii pw. św. Marcina. Tam zastała go bandycka napaść niemiec na Polskę. Już 1 października 1939 r. aresztowano proboszcza parafii, w której pracował ks. Władysław. Wikariusz musiał się więc ukrywać u dwóch miejscowych rodzin, aby móc nadal służyć parafianom. Gdy sytuacja trochę się uspokoiła, nawiązał kontakt z przełożonymi, którzy skierowali go jako administratora parafii pw. św. Mikołaja we wsi Łubowo pod Gnieznem. Towarzyszyła mu matka. I tam wykazał się wielkim zapałem duszpasterskim i wzorowym życiem kapłańskim.

    Po uwięzieniu przez niemców 26 sierpnia 1940 roku początkowo przebywał w przejściowym obozie w Szczeglinie. Po trzech dniach wraz z grupą 525 kapłanów przewieziony został najpierw do obozu koncentracyjnego w Sachsenhausen, a w grudniu 1940 r. do obozu koncentracyjnego KL Dachau. Otrzymał tam numer 22760.

    Był uważany przez współwięźniów za przykład cichego i ofiarnego zapomnienia o sobie. Wniósł w miejsce obozowego upodlenia i poniżenia człowieka jasność wiary i dobroć. Podnosił na duchu załamanych, kierując ich myśl ku miłosierdziu Boga. W tych warunkach wielokrotnie, ku zdumieniu współwięźniów, okazywała się jego heroiczna miłość bliźniego, gdy - sam umierając z wycieńczenia - niósł pomoc cierpiącym albo dzielił się z nimi swoją głodową porcją chleba. Mówił do więźniów o śmierci jako o radosnym spotkaniu z Chrystusem.

    Zmarł 20 sierpnia 1942 roku z głodu i wskutek znęcania się nad nim przez strażników. Jego ciało spalono w obozowym piecu krematoryjnym.

    Został beatyfikowany w grupie 108 męczenników II wojny światowej przez papieża św. Jana Pawła II podczas Mszy św. sprawowanej w Warszawie 13 czerwca 1999 r. Jest patronem Szubina.

  • Błogosławiony Władysław Ulma, męczennik.

    Władzio pierwszy z prawej (strony zdjęcia):

  • Błogosławiony Włodzimierz Laskowski, męczennik.

    Na świat przyszedł 30.i.1886 r. w Rogoźnie, ok. 40 km na północ od Poznania, starym mieście lokowanym ok. 1280 r. na prawie magdeburskim przez króla Przemysła II (1257, Poznań - 1296, Rogoźno) (który zresztą w Rogoźnie miał być zamordowany). Rogoźno znajdowa­ło się wówczas w tzw. niem. Regierungsbezirk Posen (pl. rejencja poznańska) w tzw. niem. Pro­vinz Posen (pl. Prowincja Poznańska), części składowej niem. Königreich Preußen (pl. Królestwo Prus), kraju związkowego Cesarstwa Niemieckiego — czyli w zaborze pruskim.
    Był synem Stanisława i Klementyny z domu Głowińskiej, którzy sakrament małżeństwa przyjęli 28.i.1879 r. w Poznaniu, w kościele pw. św. Marcina. Odtąd przez pewien czas przenosili się z miejsca na miejsce, zapewne w poszukiwaniu pracy, ojciec był bowiem nauczycielem (profesorem) gimnazjalnym — mieszkali m.in. w Ostro­wie Wielkopolskim, Poznaniu i Rawiczu — zanim osiedli na dobre w Rogoźnie. Matka zajmowała się domem i pięciorgiem dzieci, z których Włodzimierz był czwarty…
    Ochrzczony został 15.ii.1886 r. w parafialnym kościele pw. św. Wita w Rogoźnie. Otrzymał wówczas imię Jan, na pamiątkę św. Jana z Matty (fr. Jean de Matha) (1150, Faucon – 1213, Rzym), zakonnika, założyciela Zakonu Przenajświętszej Trójcy od Wykupu Niewolników — dziś Zakon Trójcy Przenajświętszej (łac. Ordo Sanctissimae Trinitatis – OssT) — czyli trynitarzy. Później posługiwał się imieniem Włodzimierz prawdopodobnie dlatego, że jego najmłodszy brat miał również na imię Jan…
    Jego narodziny zbiegły się z najgorszym okresem germanizacji na terenach Wielkopolski. W 1885 r., czyli ledwie rok przed narodzeniem Włodzimierza, Niemcy rozpoczęli tzw. rugi pruskie, czyli masowe wysiedlenia wszystkich Polaków, nie posiadających obywatelstwa niemieckiego, które dotknęły ok. 26 tys. osób, przede wszystkim robotników i rzemieślników. W 1886 r., czyli roku urodzenia Włodzimierza, rząd pruski utworzył niem. Königlich Preußische Ansiedlungskommission in den Provinzen Westpreußen und Posen (pl. Królewska Pruska Komisja Kolonizacyjna dla Prowincji Zachodnich Prus i Poznańskiego), która zajęła się wykupywaniem ziemi z rąk polskich i osiedlaniem na niej Niemców.
    Ale rodzina Laskowskich przetrwała i Włodzimierz wychował się, spędził dzieciństwo i młodość oraz pobierał nauki w Rogoźnie. Tu w 1891 r. rozpoczął nauki w szkole elementarnej. Tu też uczęszczał do Państwowego Męskiego Neoklasycznego Gimnazjum im. Przemysława II (dziś Liceum Ogólnokształcące i Gimnazjum im. Przemysława II). Nie jest jasne, czy jego ojciec nauczał jeszcze w nim, skoro w 1908 r., na skutek rugów pruskich, w szkole nie było już żadnego nauczyciela polskiego. Już wcześniej, od 1901 r., naukę języka polskiego powierzano wyłącznie nauczycielom niemieckim, a w 1902 r. niemieccy uczniowie w ogóle zbojkotowali lekcje języka polskiego. Od 1903 r. języka polskiego już nie nauczano.

    Polską odpowiedzią było samokształcenie. W gimnazjum od 1903 r. działało — potajemnie, bowiem formalnie było przez NIemców zakazane — Towarzystwo Tomasza Zana, czyli Filomaci (gr. philos-manthano, czyli pl. przyjaciel wiedzy) i Towarzystwo Filaretów (gr. philos–arete, czyli pl. przyjaciel cnoty). Czy Włodzimierz należał do któregoś z nich — nie wiadomo, ale jest to możliwe skoro do Towarzystwa Zana w Rogoźnie należał młodszy od niego o dwa lata Walenty Dymek (1888, Połajewo – 1956, Poznań), późniejszy arcybiskup metropolita poznański, absolwent tego samego gimnazjum w Rogoźnie.
    Po zdaniu egzaminu dojrzałości — matury — w 1906 r. rozpoczął studia prawnicze na Uniwersytecie Wrocławskim (łac. Universitas litterarum Vratislaviensis) we Wrocławiu.
    Przez następne lata zmieniał uczelnie i miejsca studiowania. Był na Uniwersytecie Lipskim w Lipsku, na Uniwersytecie w Greifswald, znów we Wrocławiu…
    Wreszcie powołanie zwyciężyło i w 1910 r. wstąpił do Arcybiskupiego Seminarium Duchownego w Poznaniu.
    Ukończył je w 1914 r. przyjmując 1.iii.1914 r., u progu I wojny światowej, w archikatedrze pw. św. Piotra i św. Pawła w Poznaniu, święcenia kapłańskie, z rąk administratora archidiecezji poznańskiej, znajdującej się wówczas w unii personalnej z archidiecezją gnieźnieńską, bpa Edwarda Likowskiego (1836, Września – 1915, Poznań), który od 1906 r. oczekiwał na zgodę władz niemieckich na przejęcie obu archidiecezji. Stać się to miało dopiero 14.viii.1914 r., gdy został formalnie mianowany arcybiskupem metropolitą poznańskim i gnieźnieńskim, stając się jednocześnie Prymasem Polski…

  • Dla Włodzimierza rozpoczął się okres wytężonej posługi duszpasterskiej i kapłańskiej…
    Już 1.iv.1914 r. został wikariuszem parafii pw. św. Idziego w Modrzu.
    W ciągu następnych paru lat pełnił funkcje wikariusza w parafii pw. św. Stanisława Biskupa w Ostrowie Wielkopolskim (od 10.i.1915 r.), a potem (od 15.vii.1916 r.) przy kościele pw. św. Marcina w Poznaniu. Podążał w ten sposób niejako, w odwrotnej kolejności, śladami swoich rodziców…
    Z tamtych lat datuje się jego działalność w organizacjach świeckich. Został członkiem istniejącego od 1841 r. Towarzystwa Pomocy Naukowej im. Karola Marcinkowskie­go (w latach późniejszych był jego prezesem na powiat nowotomyski), pierwszej na ziemiach polskich instytucji stypendialnej organizującej pomoc finansową dla zdolnej, acz ubogiej młodzieży polskiej z terenu zaboru pruskiego, szczególnie z Wielkopolski. W 1915 r. natomiast został członkiem Wydziału Historyczno–Literackie­go założonego w 1857 r. Poznańskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk, którego ówczes­ną dewizą było łac. unguibus et rostro (pl. pazurami i dziobem), co było bezpośrednim odniesieniem do metod koniecznych dla obrony zagrożonej polskiej kultury i nauki w Wielkopolsce, gdzie w przeciwieństwie do pozostałych zaborów nie istniała żadna polska wyższa uczelnia.
    1.i.1917 r. został powołany, przez abpa Edmunda Dalbora (1869, Ostrów Wlkp. — 1926, Poznań), metropolitę poznańskiego i gnieźnieńskiego, Prymasa Polski i późniejszego kardynała, na stanowisko sekretarza generalnego Związku Polsko-Katolickich Towarzystw Dobroczynnych (później po prostu Związek Towarzystw Dobroczynnych) „Caritas” archidiecezji poznańskiej, organizacji charytatywnej założonej w 1907 r. przez ks. Sta­nisława Adamskiego (1875, Zielona Góra – 1967, Katowice), późniejszego biskupa katowickiego, i ks. Piotra Wawrzyniaka (1849, Wyrzeka – 1910, Poznań). Rozpoczął posługę w Kurii Metropolitalnej w Poznaniu.
    Na stanowisku sekretarza „Caritas” zastał go koniec I wojny światowej, Powstanie Wielkopolskie w latach 1918‑19 oraz odzyskanie niepodległości przez Polskę i powstanie II Rzeczpospolitej. Były to niełatwe czasy, gdy wykazać się musiał specjalną troską i zapobiegliwością, wobec pozostawionych przez zaborców i tragedię I wojny światowej wielkich obszarów ubóstwa, zniszczeń i zapuszczenia…
    12.xii.1923 r. został prokuratorem — dyrektorem gospodarczym — przy Seminarium Duchownym w Poznaniu. Jednocześnie posługiwał w konsystorzu archidiecezjalnym, jako skarbnik i doradca biskupa, wspomagający go w sprawach administracyjno-sądowniczych.
    W 1926 r. zmarł kard. Dalbor i wówczas Włodzimierz, 1.iii.1926 r., objął na krótko — jako komendarz (czyli pełniący rolę proboszcza) — parafię pw. Narodzenia Najświętszej Maryi Panny w sanktuarium maryjnym w Tulcach z cudowną figurką Matki Bożej z Dzieciątkiem.

    1.xi.1927 r. został proboszczem parafii pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny oraz św. Jana Chrzciciela i św. Jana Ewangelisty we Lwówku.
    Tam, w parafii założonej jeszcze w XII w., z kościołem pod tym samym wyzwaniem, wybudowanym w 2. połowie XV w., w mieście, które lokowane zostało 1.vii.1419 r. na prawie magdeburskim przez króla Władysława II Jagiełłę (ok. 1352/62 – 1434, Gródek), przyszło mu posługiwać w ostatnich latach II Rzeczypospolitej, aż do momentu aresztowania…
    Prowadził wiele prac nie tylko duszpasterskich, ale i remontowo-budowlanych, jakże niezbędnych po latach zaniedbań z czasów zaboru pruskiego. Rozpoczął budowę probostwa, założył gazowe oświetlenie w kościele. Doprowadził też do oddłużenia parafii.
    Już w 1930 r. został dziekanem całego dekanatu lwóweckiego. W tej roli czasowo zarządzał sąsiednimi parafiami, w których wakowało stanowisko proboszcza: pw. św. Stanisława Biskupa w Miedzichowie (dekanat lwówecki), pw. Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny w Bytyniu i pw. Wszystkich Świętych w Otorowie (dekanat pniewski). Natomiast w 1932 r. przystąpił do budowy kościoła pw. Chrystusa Króla w dużej wsi Bolewice, ok. 8 km od Lwówka, według projektu Mariana Andrzejewskiego (1882, Poznań – 1962, Poznań), późniejszego profesora Politechniki Poznańskiej (dziś kościół odrębnej parafii).
    Od 1931 r. był także inspektorem duchownym nauki religii w szkołach powszechnych powiatu nowotomyskiego.

    Był wielkim czcicielem Najświętszego Sakramentu. W dniach 15-16.ix.1934 r. zor­ganizował Dekanalny Kongres Eucharystyczny. Uczestniczył w nim m.in. August kard. Hlond (1881, Brzęczkowice – 1948, Warszawa), Prymas Polski. A w dniach 25-30.v.1938 r. wziął udział w Kongresie Eucharystycznym w Budapeszcie.
    W 1937 r. założył parafialne oddziały Akcji Katolickiej, osobne dla kobiet, mężczyzn, dzieci i młodzieży.

  • Nastąpił IV rozbiór Polski.

    Włodzimierz od początku nie miał złudzeń co do niemieckich intencji, skoro jeszcze przed agresją zabezpieczył cenne akcesoria kościelne, zawożąc je do ks. Narcyza Putza (1877, Sieraków – 1942, Dachau), ukrywając je w Poznaniu, w kościele pw. św. Wojciecha, zwanym Poznańską Skałką, gdzie ks. Putz był proboszczem.
    Miał rację, objęty został bowiem pierwszą — po zatrzymaniach w 1939 r. (gdy uwięzio­no m.in. wspomnianego ks. Putza) — wielką falą aresztowań. Niemiecka Geheime Staats­polizei (pl. Tajna Policja Państwowa), czyli gestapo, na plebanii pojawiło się już 15.iii.1940 r.
    Osadzono go w utworzonym przez Niemców obozie koncentracyjnym (niem. Konzentra­zionslager) KL Posen (Fort VII) w Poznaniu. Już tam był straszliwie bity i torturowany…
    Następnie 24.v.1940 r. przewieziono go do niemieckiego obozu koncentracyjne­go ( niem. Konzentrationslager) KL Dachau (według innych źródeł z KL Posen miał zostać wywieziony już po siedmiu dniach, czyli 22.iii.1940 r.) w niemieckiej Bawarii. Tam otrzymał obozowe ubranie — zwane od charakterystycznych biało–czarnych pasów „pasiakiem” — okraszone namalowanym farbą lub naszytym na odzieży, na wysokości piersi, tzw. winklem, czyli czerwonym trójkątem z literą „P”, na określenie więźnia politycznego — Polaka, oraz wytłoczonym na białej taśmie numerem obozowym — 11160 (11150 — według innych źródeł).
    Polski kapłan, sługa Boży, stawał się niczym, jedynie wpisem w niemieckich księgach ewidencyjnych…
    „Nie było gorszego miejsca na ziemi” — tak wiele lat po wojnie określił KL Dachau misjonarz i apostoł trędowatych, o. Marian Żelazek (1918, Palędzie – 2006, Puri, Indie) — „panowało bestialstwo, śmierć i głód”.
    Z powodu postury i otyłości zwrócił na siebie uwagę zwyrodniałych niemieckich strażników ze zbrodniczej organizacji SS, odpowiedzialnej za ochronę obozów, którzy pastwili się nad nim zmuszając go za najmniejsze, niebaczne wykroczenia do robienia długich serii przysiadów…
    Niemcy nie podjęli jeszcze wówczas, co robić z aresztowanymi kapłanami katolickimi. Dopiero później, w 1941 r., zdecydowali się ich wszystkich zgromadzić w jednym miejscu, KL Dachau. Do tego czasu traktowali ich jako część polskiej inteligencji. Dlatego też 2.viii.1940 r. Włodzimierz został, wraz z grupą polskich kapła­nów (w tym ks. Putzem), zesłany do kolejnego — jak się miało okazać ostatecznego — miejsca kaźni: niemieckiego obozu koncentracyjnego (niem. Konzentrationslager) KL Mau­thausen–Gusen, ok. 20 km od Linzu w Austrii.

    Był to szczególnie ciężki obóz, gdzie przetrzymywanych zmuszano do pracy w kamie­niołomach, których właścicielem była zbrodnicza firma niem. Deutsche Erd– und Stei­nwerke GmbH (pl. Niemieckie Przedsiębiorstwo Wydobycia Ziemi i Kamienia) — czyli DEST. I tam właśnie skierowano tysiące Polaków, aresztowanych przez Niemców w ramach Intelligenzaktion.
    Po kilku dniowej tzw. kwarantannie, gdy od więźniów odddzielono chorych i „niezdolnych do pracy”, Włodzimierz trafił do obozu właściwego.
    Już 8.viii.1940 r. Niemcy skierowali go do pracy w kamieniołomach. Z jednego z nich, położonego na wzgórzu Kastenhofen, kazano mu znosić na plecach do obozu ok. 50 kg głazy. Pochylmy się nad wspomnieniem Anielina Fabera (1913, Łąki n. Olzą – 1983, Lędziny), jednego z więźniów Mauthausen:
    „Lipiec 1940 roku. Jest piękny, letni dzień. Lekki powiew wiatru znad Dunaju sprawia ulgę zmęczonym i oblanym potem więźniom. Wspinają się z nerwowym pośpiechem po stromym zboczu kamieniołomu. Na pierwszym szczycie wzgórza Kastenhofen leży rozległe zwałowisko spiętrzonych granitowych skał. Tu każdy ze skazańców zabiera szeroki głaz i schodzi w kierunku obozu.
    Idą pospiesznie. Muszą. Głazy pchają ich w dół. Kamienie są ciężkie. Twardy granit gniecie boleśnie ramiona, kaleczy palce, przecina dłonie. Kapowie popędzają z wrzaskiem. Biją gumowymi wężami. Rozstawieni wzdłuż ścieżki nadludzie z automatami szydzą, śmieją się, wulgarnie urągają. Popisują się niewybrednymi dowcipami o Polsce. Każda wypowiedź upstrzona rynsztokowym słownictwem, zieje nienawiścią do wszystkich i do wszystkiego, co nie jest niemieckie. Ubrani w letnie przewiewne bluzy, z zakasanymi rękawami, prześcigają się w barbarzyństwie. Biją bykowcami. Biją każdego Polaka, Czecha, Niemca, kopią, plują. Biją po głowie, przecinają policzki. Więźniowie jęczą z bólu, krwawią, puchną. Padają pod razami. Wypuszczone z rąk głazy podcinają nogi idącym w przodzie. Sieją zamęt i spustoszenie. Więźniowie przewracają się, krzyczą. Leżących na ziemi kopią kapowie. Kopią w brzuch, w twarz, łamią żebra. Robią to samo co umundurowani twórcy nowego ładu w Europie, twórcy nowej kultury, rasowi budowniczowie 'Wielkiej Trzeciej Rzeszy'.
    Nagle suchy trzask przecina powietrze. Pada strzał, pada człowiek — więzień.
    Jeden z esesmanów podszedł do więźnia […]. Z obleśnym uśmiechem polecił mu zdjąć z ramion kamień. Nawet udawał, że mu w tym chce pomóc. Potem zdjął mu z głowy bardzo delikatnie czapkę. Czapka była splamiona krwią. Z nieukrywanym obrzydzeniem odrzucił czapkę w bok. Kazał więźniowi iść po nią. Ten poszedł. Schylił się, już miał ją podnieść. Upadł, skulił się i jak kamień potoczył w dół.
    Nadczłowiek pociągnął wtedy za cyngiel. Dobrze celował, głodny nie był. Zabił sprytnie, po czym uśmiechnął się. Otrzymał na pewno 3 dni urlopu”.

  • Jeden z takich niemieckich strażników zwrócił w pewnym momencie uwagę na Włodzimierza. Uprzejmie zapytał, czy jest kapłanem. Włodzimierz odpowiedział twierdząco. To wystarczyło…
    Zaprowadzono go do jednej z szop i tam zaczęto katować. Bito go po twarzy, kopano, nawet gdy już leżał na posadzce. Jeden z oprawców zaczął skakać mu po brzuchu, piersiach i głowie tak długo, dopóki nie stracił przytomności.
    Wówczas przywołano trzech współwięźniów: niejakiego o. Czymbora, franciszkanina, i dwóch wielkopolskich kapłanów, ks. Władysława Kawskiego (1909, Gostyń – 1988, Poznań) i ks. Ludwika Walkowiaka (1908, Sławina – 1989, Poznań). Kazano im odnieść Włodzimierza do obozowego „szpitala”.
    Orszak ruszył w ostatnią drogę, drogę krzyżową, Włodzimierza. Wkrótce inny niemiecki strażnik zobaczył nieszczęsny pochód i nakazał mu przystanąć. Wściekłym rykiem zaczął domagać się, aby niesionego postawić na nogi. Nakaz wykonano, ale ten był nieprzytomny i sam stać nie mógł. Wówczas Niemiec zaczął go znów bić — drewnianą pałką…
    Gdy się zmęczył pozwolił Włodzimierza zanieść dalej. W drodze skatowany kapłan odzyskał na krótko przytomność i, zapytany przez ks. Kawskiego, za co go tak pobito, miał odowiedzieć: „za to, że jestem księdzem”…
    Zdążył się jeszcze wyspowiadać a ks. Kawski udzielił mu absolucji. Zaczął się modlić, ale wkrótce znów stracił przytomność…
    Gdy go doniesiono do „szpitala” kolejny niemiecki strażnik kazał położyć go na ziemi i zaczął go uderzać drewnianą pałką. Gdy się zmęczył oświadczył, że „nie można przyjąć pacjenta do szpitala, gdyż musi on być obecny na południowym apelu”…
    Zaniesiono więc Włodzimierza na plac apelowy w obozie.
    Tam ostatnie jego chwile obserwał cały obóz. Był wśród nich m.in. wielkopolski kapłan, ks. Jan Wolniak (1912, Borzęcice – 2000, Koźmin). Inny świadek, także z Wielkopolski, ks. Zygmunt Ogrodowski (1912 – 1964, Rostarzewo), wspominał:
    „Dziś jeszcze nam przed oczyma ten straszny widok: ks. Laskowski nieprzytomny leży na kamieniach, okrwawiony, opuchnięty, z wykrzywioną od kopnięć twarzą i majaczy. Co chwila z jego ust wydobywają sią westchnienia: 'O Jezu, Jezu'.
    Drażniło to jeszcze jednego z członków SS, który poszedł do leżącego nieprzytomnego ks. Laskowskiego i z miną bohatera, nowymi kopniakami ukoronował szatańskie dzieło.
    Po zakończeniu apelu koledzy odnieśli ks. Laskowskiego do szpitala obozowego, gdzie też po upływie niedługiego czasu, bo o godzinie 1315 w dniu 8 sierpnia 1940 r., oddał swą umęczoną duszę Bogu.
    Na wieść o tym wszyscy orzekli, że umarł prawdziwy męczennik”.
    Ciało spalono w obozowym krematorium…

    Seminaryjny rocznik Włodzimierza, który święcenia kapłańskie otrzymał 1.iii.1914 r. w Poznaniu z rąk bpa Likowskiego, został — jak inni polscy kapłani — ciężko doś­wiadczony niemiecką polityką eksterminacyjną. Na 22 owego dnia wyświęconych ka­płanów w niemieckich obozach koncentracyjnych zginęło, oprócz Włodzimierza, 7 in­nych księży:
    ks. Władysław Adamski (1888, Chodzież – 1942, Dachau) — w KL Dachau;
    ks. Roman Dadaczyński (1889, Wielowieś – 1940, Dachau) — w Dachau;
    ks. Antoni Duczmal (1886, Roszki – 1940, Mauthausen–Gusen) — w KL Mauthausen–Gusen;
    ks. Franciszek Górczyński (1889, Krajewice – 1940, Mauthausen–Gusen) — w KL Mauthausen–Gusen;
    ks. Feliks Kowaliński (1891, Czarnków – 1942, Dachau) — w KL Dachau;
    ks. Marian Szczepan Michałkiewicz (1891, Witowo – 1941, Dachau) — w KL Dachau;
    ks. Stanisław Sobociński (1889, Murzynno – 1942, Dachau) — w KL Dachau.
    Włodzimierz beatyfikowany został 13.vi.1999 r. w Warszawie, przez św. Jana Pa­wła II (1920, Wadowice – 2005, Warszawa), w gronie 108 polskich męczenników II wojny światowej. Wraz z nim beatyfikowany został m.in. ks. Narcyz Putz, który przeżył KL Mauthasen–Gusen, ale zginął zaraz po przewiezieniu z powrotem do KL Dachau…

  • Błogosławiony Wojciech Nierychlewski, męczennik.

    13 czerwca 1999 r. Jan Paweł II beatyfikował 108 polskich męczenników czasów II wojny światowej. Wśród nich znalazł się michalita ks. Wojciech Nierychlewski CSMA.

    Przyszedł na świat 20 kwietnia 1903 r. we wsi Dąbrowice pod Kutnem. Miał aż jedenaścioro rodzeństwa, dwóch braci również poszło za kapłańskim powołaniem. Jak każdy młody człowiek Wojciech zadawał sobie pytanie o powołanie i o to, czego oczekuje od niego Bóg. Na wsi, gdzie wówczas mieszkał, nie miał szans na zdobycie wykształcenia poza elementarnym, ponadto uczęszczanie do szkoły stało na przeszkodzie pracom polowym, które zawsze na wsi były najpilniejsze. Dziwić więc może fakt, że latem 1923 r. Wojciech opuszcza rodzinną wieś i udaje się do Częstochowy. Stało się to akurat wtedy, gdy nadchodziły żniwa. Być może liczne rodzeństwo już na tyle podrosło, że mogło zastąpić brata. Najwyraźniej rozumieli, że to, co nim kieruje, ma głęboką przyczynę: chłopak szukał swego miejsca na ziemi. Skąd wybór Częstochowy jako celu podróży? Bo gdzież, jak nie tam, szukać odpowiedzi na tak ważne pytania?

    W czasie pobytu u stóp Jasnej Góry Wojciech usłyszał o michalitach, czyli o Zgromadzeniu Świętego Michała Archanioła (Congregatio Sancti Michaelis Archangeli – CSMA). Zakon ten został powołany do życia przez bł. Bronisława Markiewicza. Charyzmatem była (i jest do dziś) edukacja, zwłaszcza dzieci.

    Młody człowiek z pewnością odczuł, że to zgromadzenie jest drogą, na którą wzywa go Bóg. Kolejnym przystankiem na niej był dom michalitów w Pawlikowicach koło Wieliczki, gdzie młodzieniec rozpoczął nowicjat (dopiero jesienią kolejnego roku, 1924, zdecydował się na listowne poinformowanie rodziców o swoich planach i o miejscu pobytu).

    Po złożeniu ślubów czasowych przebywał w domu macierzystym michalitów w Miejscu Piastowym pod Krosnem, gdzie uzupełnił braki edukacyjne. Tam też w grudniu 1927 r. złożył śluby wieczyste. Kontynuował naukę w Krakowie, na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Jagiellońskiego. W 1932 r. został wyświęcony na kapłana. Msze prymicyjną odprawił w swojej rodzinnej wsi, w Dąbrowicach.

    Do Miejsca Piastowego powrócił wkrótce, tym razem już jako wychowawca młodzieży, realizując podstawowy charyzmat swojego zgromadzenia. Jako nauczyciel umiejętnie łączył dwa ważne aspekty: dążenie do dyscypliny i pogodne usposobienie, które po latach wspominali jego dawni podopieczni.

    Jednak nie dane było ks. Wojciechowi zbyt długo zagrzać w jednym domu. Z Miejsca Piastowego został przeniesiony do Pawlikowic (gdzie, jak pamiętamy, przebywał już wcześniej) i wreszcie w 1937. znalazł się w Krakowie. Tam pełnił funkcję kierownika drukarni wydawnictwa, będącego własnością zgromadzenia. Spod tamtejszych pras wychodziły m.in. kolejne numery znanego tytułu „Powściągliwość i Praca”.

    Nadeszły straszne lata II wojny i okupacji niemieckiej. Katolicka edukacja została bardzo poważnie ograniczona, a nauczyciele i uczniowie zmuszeni do działania w podziemiu. Krakowska drukarnia księży michalitów stale borykała się dotkliwymi kontrolami i represjami pracowników. Latem 1941 r. został zatrzymany jej kierownik techniczny Michał Pasławski. Na wieść o tym ks. Wojciech przybył do drukarni, ale pracownicy nakłaniali go do ucieczki i ukrycia się. Nie chciał. Uważał, że jego ewentualna ucieczka naraziłaby personel i współbraci na niebezpieczeństwo.

    Podczas gestapowskiej rewizji w drukarni zdążył jeszcze się pozbyć szczególnie wartościowych rzeczy, przekazując je zaufanym współpracownikom. Rozpoczął też negocjacje z niemcami, nalegając na zwolnienie Michała Pasławskiego, jako człowieka posiadającego żonę i dzieci. W zamian za to, ofiarował siebie do dyspozycji niemcom.

    Jego nalegania, dość gwałtowne, odniosły skutek. Kierownik został zwolniony. Ksiądz Wojciech trafił na Montelupich. Od pierwszych chwil zetknął się z najgorszym koszmarem – torturami: biciem, brutalnymi przesłuchaniami, trudnymi warunkami bytowymi. Po sześciu miesiącach przetransportowano go do Auschwitz, gdzie zmarł 7 lutego 1942 r. na skutek tortur. Kazano mu biegać nago po śniegu, polewając przy tym na przemian wodą raz zimną, raz gorącą. Wedle innej wersji kapłan został zastrzelony. Tak naprawdę, jedno nie wyklucza drugiego. Wiadomo, że oprawcy niemieccy poddawali ofiary różnorakim katuszom, zakończonych niejednokrotnie strzałem w potylicę.

  • Błogosławiony Zygmunt Pisarski, męczennik.

    Bł. Zygmunt urodził się w Krasnymstawie w dniu 24 kwietnia 1902 roku. Jego rodzicami byli Stanisław i Władysława z Banszkiewiczów Pisarscy. Mieszkali na ul. Żurka w skromnej kamienicy. Ojciec ciężko pracował jako murarz zarabiając na utrzymanie trojga dzieci i żony. Zygmunt został ochrzczony w naszym parafialnym kościele pod wezwaniem Św. Franciszka Ksawerego. Dzieciństwo i lata szkoły powszechnej upłynęły na terenie naszego miasta. Gimnazjum im. Św. Piusa X ukończył we Włocławku. W 1921 roku wstąpił do Seminarium Duchownego w Lublinie. 27 czerwca 1926 roku został wyświęcony w katedrze lubelskiej przez biskupa Adolfa J. Bożeniec-Jełowieckiego na kapłana.Najpierw został posłany do pracy duszpasterskiej w Modliborzycach. Po roku pracy został przeniesiony do parafii Sól w ziemi biłgorajskiej. Pracował w tej parafii bardzo gorliwie zyskując sobie uznanie u swego proboszcza, u wiernych, a także u biskupa, który powierzył mu nowe i trudne zadanie. Otóż nastały czasy, kiedy tworzyły się nowe parafie na terenach dawnego kościoła unickiego, wcielonego przymusowo do cerkwi prawosławnej po Powstaniu Styczniowym. Na terenie wsi Zamch znajdowała się dawna pounicka świątynia pod wezwaniem Św. Jozafata, zajmowana przez prawosławnych przez 50 lat. Ks. Zygmunt otrzymał zadanie zorganizowania parafii rzymsko-katolickiej przy owej świątyni fundowanej przez Zamojskich. Do tej pracy zabrał się z wielkim zapałem, podejmując prace remontowe zaniedbanej świątyni i ją doposażając. Niestety, życie jest często bardzo skomplikowane i relacje międzyludzkie czasami przynoszą cierpienia. Ks. Zygmunt popadł w konflikt z miejscowym dziedzicem i niektórymi chłopami. Musiał opuścić parafię, choć wielu parafian nie mogło się z tym pogodzić.

    I tak 1 kwietnia 1930 roku Ks. Zygmunt rozpoczął pracę duszpasterską w małej parafii Trzęsiny koło Szczebrzeszyna. Nie było mu tam także łatwo. Znów znaleźli się wierni, którzy rzucili na księdza ciężkie i absurdalne oskarżenia. Został z nich przez biskupa oczyszczony, ale po takich trudnych wydarzeniach najlepsze wyjście to zmiana parafii. Tak się stało.

    Najpierw Ks. Zygmunt krótko pracował w parafii Perespa od 11 stycznia 1932 r., a od 1 września roku następnego objął stanowisko proboszcza w Gdeszynie, w parafii pounickiej pod wezwaniem Wniebowzięcia NMP. Parafia ta została erygowana przez biskupa M. L. Fulmana w 1921 r. Praca na tej placówce była bardzo trudna. Ścierały się tutaj różne tradycje narodowościowe i religijne. Mieszkali tu Żydzi, Ukraińcy i Polacy. Ks. Zygmunt z niezwykłą gorliwością sprawował funkcję duszpasterską. Starał się stwarzać klimat wzajemnej życzliwości, przyjaźni i wzajemnego szacunku, nie tylko we wspólnocie katolickiej, ale też w relacjach z innymi wyznaniami. W pracy duszpasterskiej odznaczał się wielką gorliwością solidnie przygotowując się do kazań, dbając o ubogich, z niezwykłym namaszczeniem sprawując Eucharystię i inne sakramenty, był także mężem modlitwy, szczególnie różańcowej i adoracyjnej. Niezwykle gorliwy katecheta, który swoją mądrością i dobrocią przyciągał nawet dzieci żydowskie. Swoich parafian kształtował duchowo i intelektualnie poprzez zrzeszenia takie jak: Akcja Katolicka, Wspólnota Franciszkańska, KSM, żywy różaniec.

    Miejscowy organista w swoim świadectwie o Ks. Pisarskim mówił: Znałem go jako dobrego kapłana, był zawsze cichy, spokojny, dla każdego życzliwy, dbał o swoją parafię. Zawsze był obecny na zebraniach Akcji Katolickiej, założył również Stowarzyszenie Dobrej Śmierci, na które uczęszczało ponad 30 osób, przeważnie mężczyzn w podeszłym wieku. Sam prowadził zebrania i modlitwy.

    Pomimo swej gorliwości i tutaj znalazła się grupa nieprzychylnych parafian pod wodzą zwolnionego z pracy organisty, który nie wywiązywał się ze swoich obowiązków, aby domagać się od biskupa zabrania go z parafii.

    Nastała wojna i okupacja niemiecka. niemcy wykorzystywali narodowościowe antagonizmy, by w ten sposób łatwiej rządzić. Kościołowi odebrano kościółek i oddano w posiadanie prawosławnym Ukraińcom. Przysłano księdza prawosławnego. Ks. Pisarskiemu zabrano pole i ogród. Pozostała tylko plebania, w której Ks. Pisarski zorganizował kaplicę, zatrzymując dla siebie niewielki pokój. Czasy były okrutne. Ksiądz doznawał wielu szykan, wybijano mu okna i straszono.

    Nastał rok 1942. Zamojszczyzna doznała wielkiego cierpienia. Nastąpił czas pacyfikacji i wywożenia Polaków. Tam gdzie Polacy pozostali na miejscu, wzmógł się terror okupanta.

    30 stycznia 1943 roku około godziny 9.00, kiedy Ks. Zygmunt ukończył odprawianie Mszy Św., plebania została otoczona przez niemców. Przyjechał oddział żandarmerii na czterech saniach. Organista przeczuwając dramat, namawiał Księdza, by wymknął się tylnymi drzwiami przez ogród. Ksiądz spokojnie odpowiedział:

    – Trudno, wola Boża. Następnie zdjął szaty liturgiczne, wrócił do kaplicy i żarliwie się modlił. niemcy wtargnęli do kaplicy i zażądali:

    – Wydaj komunistów, a będziesz wolny! Kto ma broń? Kto ci zabrał klucze od kościoła?

    Ksiądz odpowiedział:

    – Nie wiem. Nie mogę.

    To wywołało furię gestapowców. Jeden uderzył Księdza w skroń pistoletem, potem drygi uderzył w twarz. Znów padły pytania, ale Ksiądz nic nie odpowiedział. Znowu dostał po twarzy. Popłynęła krew. Wyprowadzono Ks. Zygmunta na zewnątrz kaplicy. Tam stała już grupa ludzi spędzonych pod pozorem sprawdzania dokumentów. Znów padły pytania w stronę Kapłana:

    – Czy znasz tych ludzi.

    Ksiądz potwierdził, że zna.

    – Wskaż bandytów, jeśli nie zginiesz jak pies!

    Ksiądz zaprzeczył i wówczas otrzymał w policzek cios rękojeścią rewolweru.

    niemcy podejrzewali, że wśród Ukraińców byli partyzanci komunistyczni i chcieli, by katolicki kapłan ich wskazał. Gdy to się nie udało postanowili zemstę. Starszych puszczono do domu, a młodszych ustawiono w czwórki i pędzono w kierunku lasu. Ksiądz Zygmunt szedł z różańcem w ręku na końcu kolumny. Zatrzymano Go naprzeciw domu tego Ukraińca, który zabrał klucze od kościoła i znów padło pytanie:

    – Kto zabrał klucze?

    Ale Ksiądz nie odpowiedział.

    Jeden z żandarmów odwrócił kapłana twarzą do topoli i strzelił w plecy. Ksiądz upadł, próbował jeszcze wstać, ale drugi gestapowiec strzelił z pistoletu w głowę. Ks. Zygmunt Pisarski upadł w proch drogi i już się nie podniósł. niemcy zaczęli strzelać do pozostałych zakładników, a potem do przygodnie spotkanych ludzi. Zginęło 29 mieszkańców Gdeszyna.

  • Ciało męczennika pozostało na drodze przez cały dzień i całą noc. Ludzie bali się do Niego podejść. Dopiero nazajutrz gestapowcy pozwolili zabrać ciało umęczonego Kapłana na plebanię. Wielu parafian przychodziło na modlitwę i by oddać cześć zmarłemu. Bohaterska śmierć kapłana poruszyła serca i pogrążyła w żałobie całą parafię. 1 lutego pochowano Księdza Zygmunta w zbitej z desek trumnie. Na pogrzebie mogło być tylko siedmiu ludzi i to bez księdza, który odprawiłby obrzędy pogrzebowe.

    Na miejscu męczeństwa parafianie postawili krzyż. Świadectwo zgonu napisał dopiero w maju następca księdza Pisarskiego ks. Bazyli Stysło.

    24 lipca 1948 r. do Gdeszyna przybył Ks. Biskup Stefan Wyszyński, który przewodniczył obrzędom pogrzebowym męczeńskiego proboszcza. Został poświęcony pomnik na grobie Kapłana przez tamtejszych parafian i ks. proboszcza Stysło, a na nim umieszczono napis: Ofiarą swojego życia innym życie ocalił. W egzorcie pogrzebowej późniejszy Prymas Tysiąclecia powiedział:

    – Taką śmiercią życzyłbym sobie umrzeć.

    13 czerwca 1999 roku Ojciec Św. Jan Paweł II w Warszawie beatyfikował 108 męczenników z czasów II wojny światowej. Wśród nich błogosławionym został nasz krajan i parafianin, skromny proboszcz Gdeszyna, bohater i męczennik. Na miejscu starego kościółka została ufundowana nowa świątynia, sanktuarium błogosławionego. Do niej nieustannie przybywają pielgrzymki zbiorowe, rodzinne i indywidualne, by modlić się przy grobie Męczennika, by zyskiwać łaski i pomoce dla życia, by iść drogą krzyżową Błogosławionego Zygmunta, który potrafił naśladować swego Mistrza Jezusa.

    Błogosławiony Zygmunt Pisarski jest chlubą Kościoła, diecezji zamojsko-lubaczowskiej i lubelskiej, ale przede wszystkim chlubą naszej parafii, naszego miasta i ziemi krasnostawskiej. Choć był kapłanem zagubionej wśród pól niewielkiej parafii, po ludzku nie wybijający się pod żadnym względem, to jednak duchowo był człowiekiem niezwykle dojrzałym, bohaterskim, który na serio traktował swoje powołanie, swoją służbę wobec Boga i powierzonych parafian.

    Jego męczeństwo jest dla nas świadectwem wiary, heroicznej wiary, która stanowi klucz do domu Boga – do nieba. Nasz błogosławiony, niczym święty Piotr, dzierży klucze Bożego Królestwa. To nic, że zabrano mu klucze od świątyni materialnej. On posiadał klucze, które otwierały ludzkie serca dla Boga i otwierają nieustannie poprzez świadectwo męczeństwa. Można powiedzieć, że Bł. Zygmunt w sposób doskonały wypełnił prawo miłości, nawet nieprzyjaciół, chroniąc tych którzy wyrządzili Jemu i Jego owczarni szkodę, którzy byli nieprzyjaciółmi. Można też powiedzieć, że stał się męczennikiem broniąc czerwonych partyzantów, komunistów, a także Ukraińców nieprzyjaznych wobec wspólnoty katolickiej, którzy zwalczali Kościół. Dla niego każdy człowiek był dzieckiem Boga.

    Jak zauważa ks. Józef Maciąg, chyba najdokładniejszy biograf naszego świętego, Błogosławiony Zygmunt pozostaje wspaniałym patronem pojednania zwaśnionych narodów i orędownikiem jedności wiary. Swoim męczeństwem – tuż po sprawowanej Mszy św. – ukazuje ofiarniczy charakter każdej Mszy św., która daje chrześcijaninowi moc i męstwo, aż po własną Golgotę. Ale nie śmierć ma ostatnie słowo, nie grób, ale miłość, miłość, która zwycięża śmierć i prowadzi ku Zmartwychwstaniu.

  • Błogosławiony Zygmunt Sajna, męczennik.

    Zygmunt Sajna (ur. 20 stycznia 1897 w Żurawlówce, zm. 17 września 1940 w Palmirach) – polski duchowny katolicki, męczennik i błogosławiony Kościoła rzymskokatolickiego.

    Życiorys
    Syn Franciszka i Franciszki z domu Jarosz. Urodził się 20 stycznia 1897 w Żurawlówce w parafii Huszlew w diecezji siedleckiej. Około 1909 roku jego rodzina przeniosła się do Mielników[1. W 1918 ukończył naukę i zdał maturę w gimnazjum w Siedlcach.

    Kapłaństwo
    Ukończył Wyższe Metropolitalne Seminarium Duchowne w Warszawie. Święcenia kapłańskie przyjął w lutym 1924. Mianowany najpierw wikariuszem w parafii Jadów (obecnie diecezja warszawsko-praska), z końcem czerwca 1924 r. przeszedł do parafii Babice (archidiecezja warszawska).

    Dnia 29 października 1924 podjął w Rzymie na Uniwersytecie Gregoriańskim studia prawnicze. Przerwał je w 1926 z powodu choroby płuc i serca. Do kraju wrócił ze stopniem licencjata prawa kanonicznego.

    Po powrocie, jeszcze w 1926 roku został mianowany kapelanem w klasztorze Sióstr Niepokalanek w Szymanowie.

    W 1931 wyjechał na kurację i odpoczynek do Zakopanego, gdzie jego stan zdrowia uległ polepszeniu. Następnie podjął służbę kapłańską w parafii Antoniego z Padwy (1931–1932), św. Aleksandra na Placu Trzech Krzyży (1932–1935) oraz parafii archikatedralnej św. Jana Chrzciciela (1935–1938) (wszystkie w Warszawie). W 1938 objął parafię w Górze Kalwarii.

    II wojna światowa
    Bandycka napaść niemców na Polskę zastała go w Górze Kalwarii, gdzie pełnił obowiązki duszpasterskie także podczas okupacji. Taki stan rzeczy utrzymał się tylko do grudnia 1939 roku. W związku z wygłaszaniem przez niego kazań o treści patriotycznej oraz udzielaniem duchowego wsparcia Polakom, okupacyjne władze niemieckie nałożyły na niego areszt domowy. Nie mógł chodzić do kościoła, ani służyć jako kapłan. Nie skorzystał z proponowanej mu możliwości ucieczki, nie chcąc opuścić parafian. Za swą postawę poddawany był szykanom. Areszt domowy zamieniono mu na zwykły areszt, początkowo więziono go w koszarach, następnie w Przytułku dla Starców i Kalek w Górze Kalwarii. Stamtąd w kwietniu 1940 trafił na Aleję Szucha w Warszawie, a następnie na warszawski Pawiak. Przez okres uwięzienia nie rozstawał się ze strojem kapłańskim, brewiarzem i różańcem. Był za to bity i torturowany, w protokole ekshumacji z 1946 stwierdzono, iż wybito mu wszystkie przednie zęby.

    Śmierć
    Według relacji ocalałych współwięźniów, ksiądz Zygmunt Sajna również na Pawiaku pełnił posługę kapłana, m.in. spowiadał, a także udzielał komunii, korzystając z przemycanych z zewnątrz komunikantów. Dnia 17 września 1940 księdza Zygmunta Sajnę wraz z grupą ok. 200 osób rozstrzelano w masowej egzekucji w Palmirach. Zamordowano go w ramach akcji AB, mającej na celu eksterminację polskiej inteligencji. Według relacji obserwującego z ukrycia egzekucję gajowego, Piotra Herbańskiego, będący w grupie skazańców kapłan błogosławił swych towarzyszy znakiem krzyża i przemawiał do nich. W 1946 podczas ekshumacji zwłoki księdza Zygmunta Sajny rozpoznała jego siostra, Maria Zyta Sajna. Został pochowany wraz z innymi we wspólnej mogile.

    Beatyfikacja
    Proces beatyfikacyjny, jako zbiorowy, otwarto 26 stycznia 1992 roku. Dnia 26 marca 1999 roku w obecności papieża promulgowano dekret o jego męczeństwie. Ksiądz Zygmunt Sajna został beatyfikowany przez św. Jana Pawła II podczas pielgrzymki papieskiej do Polski, w grupie 108 męczenników za wiarę, którzy zginęli podczas II wojny światowej. Beatyfikacja miała miejsce 13 czerwca 1999 podczas mszy świętej odprawianej w Warszawie.

  • edytowano 7 February

    Na każdego świętego miał być osobny wpis, ale o tych 49 nie wiemy za dużo, nawet ich podobizn nie posiadamy, więc będzie o nich tylko w jednym wpisie.

    Błogosławiony Sadok i towarzysze, męczennicy - polscy dominikanie, zamordowani w klasztorze św. Jakuba w Sandomierzu.

    Bonifacy VIII w 1295 udzielił odpustu wiernym pielgrzymującym do miejsca męczeństwa Sandomierskich Braci Męczenników, których kult zaaprobowany został przez papieża Piusa VII 18 listopada 1807 roku.

    O wydarzeniach tych wspomina w swoich dziełach Jan Długosz. W swojej „Liber beneficiorum” Długosz pisze o męczeństwie dominikanów sandomierskich, wzmiankując o liczbie pomordowanych zakonników w czasie najazdu (46) oraz że zginęli śpiewając pieśń „Salve Regina”. Żyjący w latach 1567–1637 dominikański historyk i teolog, Abraham Bzowski w dziele „Propago Divi Hyacinthi” opisał cudowne zapowiedzi śmierci, przemowę przeora do braci i schowanego na chórze zakonnika. Poparty źródłem jest tylko wątek, który mówi, że zakonnicy ponieśli śmierć z rąk Tatarów z pieśnią na ustach.

    Do dziś zachowały się dwa źródła opisujące poczynania Tatarów podczas tego najazdu: „Kronika wielkopolska” i „Latopis ruski”. W obu tych przekazach los zakonników nie jest opisany wyraźnie. Latopis podaje, że Tatarzy najpierw zdobyli miasto Sandomierz, które było usytuowane w pobliżu kościołów św. Pawła i św. Jakuba, a dopiero dzień lub dwa później, 2 lutego 1260 r., poddał się sam gród. Mimo obietnic, że wszyscy, którzy się tam schronili, wyjdą z życiem, żołnierze Burundaja wymordowali całą ludność zgromadzoną w kolegiacie, na jej zboczach i na nadwiślańskich łąkach. Cytat z „Latopisu ruskiego”: „Mnisi z księżmi i diakonami odprawiali nabożeństwo, odśpiewali Mszę świętą i przyjęli Komunię świętą, naprzód sami, potem szlachta z żonami i dziećmi i wszyscy od małego do największego wyspowiadali się [...], gdyż było mnogo narodu w grodzie. Potem zaś wyszli z grodu ze świecami i kadzidłami [...], a płacz wielki i szlochanie; mężowie płakali żon swoich, matki dziatek, brat brata, a nie było nikogo, kto by się zmiłował. A ustępujących z miasta [...] jęli Tatarowie wszystkich mordować, mężów wespół z niewiasty, i nie pozostała z nich żywa dusza".

    Jedną z istotnych przeszkód przy beatyfikacji był brak zwłok męczenników. W roku 1959 prof. Leszek Sarama, po przeprowadzeniu na terenie klasztoru św. Jakuba wykopalisk, znalazł wspólną mogiłę, a w niej ok. 330 szkieletów osób różnego rodzaju wieku i płci. Znaleziono przy nich groty i strzały. Znaleziono również klamry od pasów, co by wskazywało na szkielety zakonników, których pochowano zapewne we wspólnej mogile.

    O młodości Sadoka niewiele wiadomo, prawdopodobnie w 1217 studiował w Bolonii, gdzie spotkał św. Dominika Guzmána założyciela Zakonu Kaznodziejskiego (dominikanie), który przyjął go do zakonu. W 1221 roku został wysłany wraz z bł. Pawłem Węgrzynem na Węgry i do Panonii w celu założenia nowej prowincji zakonnej. Był później misjonarzem na Mołdawii i Wołoszczyźnie wśród Kumanów i przeorem klasztoru w chorwackim Zagrzebiu, potem wrócił do Polski i został przeorem w Sandomierzu. W latach 1259–1260 Polskę najechały wojska tatarskie i zdobyły Sandomierz, gdzie Tatarzy dokonali masakry tamtejszej ludności i wspólnoty dominikanów.

    Według legendy na dzień przez najazdem lektor czytający wspomnienia świętych na dzień następny wyczytał bezwiednie zdanie: „W Sandomierzu wspomnienie przeora Sadoka i współtowarzyszy dominikanów męczenników”. Dominikanie w momencie śmierci śpiewali pieśń Salve Regina.

    Nie wiemy też dokładnie, ilu zostało zamordowanych dominikanów – towarzyszy Sadoka. Liczby podawane w stosunkowo późnych przekazach nie są stałe i nie zdradzają trwałej tradycji. Najczęściej jednak mówi się o czterdziestu dziewięciu. Tym mniej można ufać liście imion poszczególnych męczenników, która zdaje się być wymysłem Bzowskiego. Hipotetyczna lista męczenników na podstawie fresków z kościoła św. Jakuba w Sandomierzu:

    o. Sadok przeor
    o. Malachiasz kaznodzieja
    o. Paweł wikary
    o. Andrzej kwestarz
    o. Piotr furtian
    o. Jakub magister nowicjuszy
    o. Abel syndyk
    o. Szymon spowiednik
    o. Klemens
    o. Barnabasz
    o. Eliasz
    o. Bartłomiej
    o. Łukasz
    o. Mateusz
    o. Jan
    o. Barnabasz
    o. Filip
    br. Onufry kleryk
    br. Dominik kleryk
    br. Michał kleryk
    br. Maciej kleryk
    br. Maur kleryk
    br. Tymoteusz kleryk
    br. Gordian profes
    br. Felicjan profes
    br. Marek profes
    br. Jan profes
    br. Gerwazy profes
    br. Krzysztof
    br. Donat profes
    br. Medart profes
    br. Walenty profes
    br. Joachim diakon
    br. Józef diakon
    br. Stefan diakon
    br. Tadeusz subdiakon
    br. Mojżesz subdiakon
    br. Abraham subdiakon
    br. Bazyli subdiakon
    br. Dawid kleryk
    br. Aaron kleryk
    br. Benedykt kleryk
    br. Daniel nowicjusz
    br. Tobiasz nowicjusz
    br. Makary nowicjusz
    br. Rafał nowicjusz
    br. Izajasz nowicjusz
    br. Cyryl nowicjusz
    br. Jeremiasz Sutor(?)

    W czasie potopu szwedzkiego do 49 męczenników dołączył (według legendy, oczekiwany przez nich) kolejny, pięćdziesiąty. Żołnierze Jerzego II Rakoczego, księcia Siedmiogrodu, w opuszczonym przez niemal wszystkich zakonników klasztorze szukali cennych votów i naczyń liturgicznych, a wściekłość z bezowocnych poszukiwań wyładowali na bezbronnym o. Augustynie Rogali.

    W kulturze

    Rzeź zakonników po zdobyciu Sandomierza przez Tatarów literacko przedstawił Karol Bunsch z rozdziale otwierającym powieść Powrotna droga. Piosenkę o męczeńskiej śmierci zakonników stworzył również Jacek Kowalski („Męczennicy Sandomierscy”).

  • Św. Andrzej Bobola, męczennik.

    Jedyny święty posiadający swoją encyklikę.

    Wklejam obraz autorstwa Andrzeja Boj-Wojtowicza, który malował świętego z natury. Na stronie Duszpasterstwa Ludzi Pracy 90 jest wykład audio opisujący powstawanie tego obrazu, niestety tylko audio, pozbawiony warstwy wizualnej.

  • Święty Benedykt, męczennik (zm. ok. 1037 na Skałce, nad Wagiem, k. Trenczyna) – uczeń i towarzysz św. Andrzeja Świerada, eremita, męczennik i święty Kościoła katolickiego.

    Źródłem wiedzy o jego życiu jest opis powstały ok. 1064 roku, autorstwa bp. Maurusa powstały na podstawie relacji św. Benedykta. Święty Benedykt prowadził życie pustelnicze wraz ze św. Andrzejem już w Tropiu, a następnie wyruszyli do benedyktyńskiego klasztoru św. Hipolita na górze Zobor nad Nitrą.

    Inni utrzymują, że św. Benedykt był Słowakiem, a pustelnicy spotkali się dopiero w benedyktyńskim opactwie na górze Zobor w ówczesnym Królestwie Węgier). Benedykt był przydzielony jako uczeń św. Andrzeja do pustelni, gdzie ćwiczyli się w ascezie i pracy przy karczowaniu lasów. Na każdą sobotę i niedzielę wracali do wspólnoty klasztornej. Po śmierci Świerada Benedykt kontynuował życie pustelnicze przez trzy lata. Pewnego dnia napadli na niego półdzicy rozbójnicy, zawlekli w okolice Skałki koło Trenczyna, zabili a ciało wrzucili do Wagu. Legenda głosi, że przyleciał wtedy olbrzymi orzeł, który strzegł ciała przez cały rok, a gdy mnisi je znaleźli było w stanie nienaruszonym.

    Pochowano go obok św. Andrzeja Świerada w opackim klasztorze.

    Około 1064 roku, Benedykt i Świerad zostali uroczyście proklamowani przez biskupów Węgier świętymi. Wtedy zapewne przeniesiono ich ciała z klasztoru na górze Zobor do katedry w Nitrze, gdzie spoczywają.
    Obaj święci są pierwszymi Polakami, wyniesionymi do chwały ołtarzy przez Grzegorza VII.

  • Św. Benedykt, męczennik.

    Jeden z PIęciu Braci męczenników. Szturmowiec wspominał św. Krystyna na drugiej stronie wątku.

    Benedykt był Włochem, urodził się ok. roku 970 w Benewencie, został duchownym, ale widząc nie najlepszy przykład kapłanów w tym mieście, postanowił prowadzić życie eremity. Zetknął się ze św. Romualdem. Towarzyszem jego męczeństwa był Jan, który urodził się w 940 roku, był synem patrycjuszowskiej rodziny weneckiej. Będąc w Pereum, w klasztorze św. Romualda, Benedykt i Jan spotkali tam św. Brunona z Kwerfurtu, który organizował misje dla Polski. Wysłano więc na północ właśnie Benedykta i Jana. Na początku 1002 roku dotarli na dwór polskiego króla.

    To właśnie Bolesław Chrobry, podczas spotkania w Gnieźnie, prosił cesarza Ottona III, o przysłanie nowych misjonarzy do naszej Ojczyzny. Król zachęcił Benedykta i jego towarzysza Jana, by zatrzymali się na dłużej w Wojciechowie pod Międzyrzeczem, gdzie zbudowano dla nich skromny klasztor mający być głównym ośrodkiem dla ich misyjnych wypraw. Misjonarze wiedli tam życie pełne prostoty, trwając na modlitwie i studiując Pismo Święte. Materialnie byli wspomagani przez króla. Przyłączyła się do nich trójka polskich młodzieńców: Izaak, Mateusz, Barnaba, a także brat-laik, Krystyn.

    W spełnianiu swej misji, w związku z narastającym konfliktem pomiędzy Chrobrym a nowym cesarzem, doświadczali różnego rodzaju trudności. Przybycie św. Brunona do Polski opóźniało się, dlatego do Rzymu został wysłany Barnaba, by otrzymać nowe instrukcje odnośnie ewangelizacji polskich ziem.

    Podczas nieobecności Barnaby, 10 listopada 1002 roku, ich klasztor został napadnięty niespodziewanie przez złych ludzi, spodziewających się znaleźć w eremie bogate łupy. Mnisi zostali jeden po drugim śmiertelnie ugodzeni mieczami. Z modlitwą na ustach oddawali ducha Bogu, przebaczając chciwym pieniądza oprawcom. Na wieść o tym tragicznym wydarzeniu, papież Jan XVIII zaliczył ich od natychmiast do grona świętych męczenników.

  • Błogosławiona Benigna, męczennica.

    Powstałe w skryptoriach średniowieczne kalendaria i brewiarze nie przekazują nam zbyt wielu informacji o tej żyjącej w XIII wieku mniszce. A przecież kiedyś widziano w niej nawet jedną z patronek Polski.

    Najazd tatarski na Polskę w 1241 roku był tragicznym w skutkach wydarzeniem. Tysiące poległych i wziętych w jasyr rodaków. Ogromne straty materialne. Zagłada ówczesnych elit sprawujących władzę, uniemożliwiająca ponowne zjednoczenie rozbitego na dzielnice kraju.

    O bitwie pod Legnicą, uciekającym w popłochu rycerstwie i upadku monarchii śląskich Henryków słyszeliśmy wielokrotnie. Mało kto słyszał natomiast o błogosławionej z tego okresu – Benignie z Trzebnicy. W Kościele katolickim wspominamy ją co roku 20 czerwca.

    Ta dzielna cysterka pochodziła ze szlacheckiego rodu. Źródła podają, iż najpewniej urodziła się na Kujawach. Do klasztoru w Trzebnicy przybyła, gdy po kraju rozeszły się wieści o charytatywnej działalności świętej Jadwigi Śląskiej.

    Benigna zginęła męczeńską śmiercią w 1241 roku, kiedy - najprawdopodobniej we Wrocławiu – broniła swego dziewictwa przed zakusami jednego z tatarskich najeźdźców. Powstałe w skryptoriach średniowieczne kalendaria i brewiarze nie przekazują nam niczego więcej o tej żyjącej w XIII wieku mniszce.

    Ponoć przed wiekami uznawano ją za jedną z patronek Polski. Ponoć po dziś dzień do czeskiego klasztoru Svatá Dobrotivá w miejscowości Zaječov wierni pielgrzymują, do relikwii błogosławionej Benigny. Ponoć w ikonografii wieków średnich jej symbolem i znakiem rozpoznawczym miała być palma - typowy przecież atrybut chrześcijańskich męczenników…

    Krótka kwerenda nie dała danych o jej beatyfikacji.

  • Święty Izaak, męczennik.

    Drugi z Pięciu Braci Męczenników Polskich.

    Urodził się około 975 roku i był starszym bratem św. Mateusza. Być może pochodził z możnego rodu, z kręgów dworskich. Należał do pokolenia wychowanego już w chrześcijaństwie. Obaj bracia, jako pierwsi Polacy, przyłączyli się do św. Benedykta i św. Jana, którzy zamieszkiwali w klasztorze we wsi Święty Wojciech koło Międzyrzecza. Tam też w nocy z 10 na 11 listopada 1003 roku Izaak wraz z czteroma innymi mnichami został zamordowany.

  • Rozpoznanie ich męczeństwa oraz zeznania ujętych sprawców, którzy dali świadectwo jego okoliczności, skłoniły biskupa Ungera do rozpoczęcia starań o wyniesienie ich na ołtarze. Wraz z przybyłym szóstym zakonnikiem pustelni, Barnabą, udał się on w 1004 do Rzymu, przedstawiając papieżowi Janowi XVIII relację z tego, co się wydarzyło. Ten, wysłuchawszy sprawozdania, zaliczył ich „bez wahania” i „bez wątpienia” w poczet świętych męczenników Kościoła. Późniejsze starania generała zakonu kamedułów, o. Delfina OSBCam, doprowadziły do zatwierdzenia ich kultu przez papieża Juliusza II w 1508.

  • Święty Jan, męczennik.

    Trzeci z Pięciu Braci Męczenników.

    Pochodził z Włoch, gdzie się urodził około 940 w zamożnej rodzinie. Do klasztoru Cuxa koło Perpignan wstąpił razem ze swoim przyjacielem, weneckim dożą Piotrem Orseolo, późniejszym świętym. Być może w Pereum poznał św. Romualda, później przebywał jako pustelnik w klasztorze Monte Cassino, dzieląc celę z Benedyktem. Z dzieła św. Brunona z Kwerfurtu pt. Żywot Pięciu Braci wiadomo, że był łagodnego usposobienia, o wielkiej cierpliwości i wytrwałości, wyróżniając się kulturą i ogładą. Przebyta ospa pozostawiła blizny na jego twarzy i uszkodziła mu oko.

  • Święty Jan Sarkander, męczennik.

    Urodził się na Śląsku cieszyńskim w Skoczowie. Był synem Grzegorza Macieja Sarkandra i Heleny z domu Góreckiej herbu Kornicz oraz bratem Wacława, Pawła i Mikołaja, który później również został kapłanem. Miał również przyrodniego brata Mateusza, gdyż matka jego po śmierci pierwszego małżonka Welczowskiego (czes. Vlčovský) wyszła za mąż po raz drugi. Sakrament chrztu przyjął w kościele Znalezienia Krzyża Świętego w Skoczowie z rąk ks. Jerzego Kistki.

    Mając 13 lat stracił ojca. Matka, przypuszczalnie ze względów finansowych, zdecydowała się z rodziną opuścić Księstwo Cieszyńskie i przenieść się do Příboru na Morawach. Tam uczył się w katolickiej szkole parafialnej. Ukończył niższe studia w kolegium jezuickim w Ołomuńcu, a następnie rozpoczął w 1597 studia filozoficzne na ołomunieckiej akademii, przenosząc się po jej zamknięciu w 1599 do Pragi. W latach 1600–1603 kontynuował studia filozoficzne na Uniwersytecie Karola w Pradze, otrzymując 9 maja 1603 tytuł doktora nauk filozoficznych. 6 września 1604 rozpoczął jezuickie studia teologiczne na Uniwersytecie w Grazu, przerywając je w 1606, na skutek ślubu[c] 3 września z luteranką Anną Plachetską, która niebawem w 1607 zmarła. Powróciwszy po jej śmierci na przerwane studia, 21 grudnia 1607 uzyskał stopień doktora nauk teologicznych, a dzień później przyjął w Kromieryżu niższe święcenia kapłańskie z rąk biskupa ołomunieckiego kard. Franciszka Dietrichsteina. 20 grudnia 1608 w Ołomuńcu przyjął święcenia subdiakonatu z rąk biskupa Jana Civalliego, a 19 marca 1609 święcenia diakonatu. Trzy dni później 22 marca w kościele Apostołów Piotra i Pawła w Brnie przyjął święcenia prezbiteratu.

    Początkowo pracował jako wikariusz w parafii św. Piotra i Pawła w Jaktarze koło Opawy, a potem jako zastępca proboszcza w Uničovie (1609–1611). W drugi dzień świąt Bożego Narodzenia 1609 został aresztowany wraz z braćmi Pawłem i Wacławem za pomoc w ucieczce z więzienia swojemu bratu ks. Mikołajowi, zaangażowanemu w sprawy polityczne. Przebywał w tym czasie przez osiem miesięcy w więzieniu, w Kromieryżu, gdzie po uwolnieniu został proboszczem, kolejno: w parafii św. Jana Chrzciciela w Charvátach (1611–1612), a następnie w parafii Najświętszej Trójcy w Zdounkach (1612–1613), od 1613 w parafii św. Jakuba Starszego w Boskovicach i od 1616 w parafii św. Anny w Holeszowie. W tej parafii popadł w konflikt z ewangelikiem Wacławem Bitowskim (czes. Václav Bítovský), właścicielem okolicznych parafii o płacenie należnych dziesięcin, wysyłając skargę do namiestnika Moraw barona Władysława Popiela Lobkovica (czes. Ladislav Popel z Lobkovic).

    W czerwcu 1619, krótko po wybuchu wojny trzydziestoletniej, za namową parafian zdecydował się wyjechać z Holeszowa. Odbył wtedy pielgrzymkę do Częstochowy, przebywając około miesiąca w jasnogórskim klasztorze. Z Częstochowy przywiózł kopię cudownego obrazu Matki Bożej, która obecnie znajduje się w kościele Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Uničovie (czes. Kostel Nanebevzetí Panny Marie), gdzie swego czasu był zastępcą proboszcza. W drodze powrotnej do Czech, zatrzymał się w Rybniku, gdzie miał krewnych oraz w Krakowie w jednym z klasztorów.

    Powrócił później do Holeszowa i 6 lutego 1620 uchronił miasto przed atakiem i grabieżą lisowczyków. Wyszedł z procesją z Najświętszym Sakramentem by pokazać, że miasto jest katolickie. Lisowczycy odstąpili od Holeszowa. To wydarzenie stało się pretekstem dla protestantów do oskarżenia go o sprowadzenie polskiego wojska na Morawy. Został aresztowany 13 lutego 1620 w miejscowości Troubky i osadzony w ołomunieckim więzieniu.

    Pierwsze przesłuchanie odbyło się w dniu aresztowania przed przewodniczącym składu orzekającego, namiestnikiem Moraw Władysławem Velenem Żerotinem (czes. Ladislav Velen ze Žerotína) oraz Wacławem Bitowskim i Beneszem Prażmą, którzy fikcyjnymi zarzutami stawianymi w sposób obraźliwy, wymuszali przyznanie się do sprowadzenia lisowczyków na Morawy i zdradę stanu, grożąc mu torturami. Następnego dnia po jego heroicznym oporze, zaczęto go torturować na tzw. „kole-skrzypcu”, poprzez rozciąganie ciała przez unieruchomienie nóg i jednocześnie napięcie lin przymocowanych do rąk. W trzecim przesłuchaniu 17 lutego obnażone ciało męczennika przypiekano płonącymi pochodniami, a dzień później oprawcy domagając się ujawnienia tajemnicy spowiedzi przystąpili do jeszcze okrutniejszych tortur, poprzez zwiększenie siły rozciągania na skrzypcu, przypiekanie ciała aż do gołych żeber i ściskanie głowy żelazną obręczą. W wyniku głębokich, bolesnych ran powstała gangrena, która 17 marca około godz. 22 spowodowała jego śmierć.

    Pogrzeb odbył się 24 marca, a ciało spoczęło tymczasowo w kaplicy św. Wawrzyńca w kościele Maryi Panny Śnieżnej w Ołomuńcu, a następnie od 1794 w kościele św. Michała.

    2 kwietnia 1993 ogłoszono dekret o cudownym uzdrowieniu proboszcza skoczowskiego ks. Karola Pichy, a 5 kwietnia papież św. Jan Paweł II na konsystorzu ogłosił go świętym, po czym 21 maja 1995 kanonizował go w Ołomuńcu wraz ze Zdzisławą Czeską podczas uroczystej mszy świętej jaka odbyła się na płycie lotniska Neředín. Następnego dnia papież udał się do miejsca narodzenia św. Jana Sarkandra, do Skoczowa, gdzie na wzgórzu Kaplicówka sprawował mszę świętą dziękczynną, na której w homilii stwierdził m.in.:

    Świadectwo męczenników jest dla nas zawsze jakimś wyzwaniem – ono prowokuje, zmusza do zastanowienia. Ktoś, kto woli raczej oddać życie, niż sprzeniewierzyć się głosowi własnego sumienia, może budzić podziw albo nienawiść, ale z pewnością nie można wobec takiego człowieka przejść obojętnie. Męczennicy mają nam więc wiele do powiedzenia. Jednak przede wszystkim oni pytają nas o stan naszych sumień – pytają o naszą wierność własnemu sumieniu.

  • Błogosławiony Jerzy Popiełuszko, męczennik.

  • Błogosławiona Karolina Kózka, męczennica.

    Karolina urodziła się w podtarnowskiej wsi Wał-Ruda 2 sierpnia 1898 r. jako czwarte z jedenaściorga dzieci Jana Kózki i Marii z domu Borzęckiej. Pięć dni później otrzymała chrzest w kościele parafialnym w Radłowie. Jej rodzice posiadali niewielkie gospodarstwo. Pracowała z nimi na roli. Wzrastała w atmosferze żywej i autentycznej wiary, która wyrażała się we wspólnej rodzinnej modlitwie wieczorem i przy posiłkach, w codziennym śpiewaniu Godzinek, częstym przystępowaniu do sakramentów i uczestniczeniu we Mszy także w dzień powszedni. Ich uboga chata była nazywana "kościółkiem". Krewni i sąsiedzi gromadzili się tam często na wspólne czytanie Pisma świętego, żywotów świętych i religijnych czasopism. W Wielkim Poście śpiewano tam Gorzkie Żale, a w okresie Bożego Narodzenia - kolędy.

    Karolina od najmłodszych lat ukochała modlitwę i starała się wzrastać w miłości Bożej. Nie rozstawała się z otrzymanym od matki różańcem - modliła się nie tylko w ciągu dnia, ale i w nocy. We wszystkim była posłuszna rodzicom, z miłością i troską opiekowała się licznym młodszym rodzeństwem. W 1906 roku rozpoczęła naukę w ludowej szkole podstawowej, którą ukończyła w 1912 roku. Potem uczęszczała jeszcze na tzw. naukę dopełniającą trzy razy w tygodniu. Uczyła się chętnie i bardzo dobrze, z religii otrzymywała zawsze wzorowe oceny, była pracowita i obowiązkowa.

    Do Pierwszej Komunii św. przystąpiła w roku 1907 w Radłowie, a bierzmowana została w 1914 r. przez biskupa tarnowskiego Leona Wałęgę w nowo wybudowanym kościele parafialnym w Zabawie.

    Duży wpływ na duchowy rozwój Karoliny miał jej wuj, Franciszek Borzęcki, bardzo religijny i zaangażowany w działalność apostolską i społeczną. Siostrzenica pomagała mu w prowadzeniu świetlicy i biblioteki, do której przychodziły często osoby dorosłe i młodzież. Prowadzono tam kształcące rozmowy, śpiewano pieśni religijne i patriotyczne, deklamowano utwory wieszczów.

    Karolina była urodzoną katechetką. Nie poprzestawała na tym, że poznała jakąś prawdę wiary lub usłyszała ważne słowo; zawsze spieszyła, by przekazać je innym. Katechizowała swoje rodzeństwo i okoliczne dzieci, śpiewała z nimi pieśni religijne, odmawiała różaniec i zachęcała do życia według Bożych przykazań. Wrażliwa na potrzeby bliźnich, chętnie zajmowała się chorymi i starszymi. Odwiedzała ich, oddając im różne posługi i czytając pisma religijne. Przygotowywała w razie potrzeby na przyjęcie Wiatyku. W swojej parafii była członkiem Towarzystwa Wstrzemięźliwości oraz Apostolstwa Modlitwy i Arcybractwa Wiecznej Adoracji Najświętszego Sakramentu.

    Błogosławiona Karolina Kózkówna Zginęła w 17. roku życia 18 listopada 1914 roku, na początku I wojny światowej. Carski żołnierz uprowadził ją przemocą i bestialsko zamordował, gdy broniła się pragnąc zachować dziewictwo. Po kilkunastu dniach, 4 grudnia 1914 r., w pobliskim lesie znaleziono jej zmasakrowane ciało. Tragedia jej śmierci nie miała świadków.

    Pogrzeb sprawowany w niedzielę 6 grudnia 1914 r. zgromadził ponad 3 tysiące żałobników i był wielką manifestacją patriotyczno-religijną okolicznej ludności, która przekonana była, że uczestniczy w pogrzebie męczennicy. Tak rozpoczął się kult Karoliny.

  • edytowano 21 February

    Święty Krystyn, męczennik. Jeden z Pięciu Braci Męczenników.

    Tylko tyle o nim znalazłem:

    Krystyn
    Zwany również Kryspinem. Urodził się około 980 lub nawet później, pochodząc prawdopodobnie ze wsi, opodal której wybudowano pustelnię. W klasztorze był sługą i kucharzem, jako młody brat-laik.

  • I ostatni już, piąty, z Pięci Braci Męczenników - św. Mateusz.

    Polak, rodzony brat Izaaka. Poza tym nic więcej o nim nie wiadomo. Św. Bruno określa pochodzenie Izaaka i Mateusza „z kraju i mowy słowiańskiej”.

  • Święty Melchior Grodziecki, męczennik.

    Melchior urodził się w Cieszynie w szlacheckiej rodzinie herbu Radwan około 1584 r. Studia średnie odbywał w wiedeńskim kolegium jezuitów, gdzie kształciło się wielu Polaków, wśród nich także św. Stanisław Kostka († 1568). Musiał wyróżniać się wśród swoich kolegów, skoro - jak sam pisze w jednym ze swoich listów do rodziców (1602) - został przyjęty do Kongregacji Mariańskiej, do której przyjmowano tylko najlepszych i najwybitniejszych uczniów. Był to równocześnie początek jego życia zakonnego. 22 maja 1603 r. rozpoczął nowicjat w Brnie, którego fundatorami byli jego stryjowie: Jan i Wacław. Razem z nim odbywał nowicjat Stefan Pongracz, późniejszy towarzysz jego męczeńskiej śmierci. Wśród pierwszych nowicjuszy tego klasztoru znalazł się także św. Edmund Campion, stracony w Anglii za wiarę w roku 1584.

    Po dwuletniej próbie 22 maja 1605 r. Melchior złożył śluby zakonne. Zgodnie z ówczesnym zwyczajem zakonu, po nowicjacie nie udał się na studia, ale na praktykę nauczycielską do Brna (1605-1606) i do Kłodzka (1606-1607), gdzie jezuici mieli swoje kolegia. Równocześnie uzupełniał wykształcenie muzyczne. Od roku 1609 rozpoczął trzyletnie studia filozoficzne w Pradze. Ponieważ nie okazywał w tym kierunku większych uzdolnień, skierowano go na dwuletni kurs teologii. W roku 1614 otrzymał święcenia kapłańskie.

    Pierwsze lata kapłańskiego życia spędził w Pradze, gdzie głosił kazania i spowiadał w języku czeskim, który poznał w czasie nowicjatu i studiów w Czechach. Przez rok pełnił obowiązki kaznodziei we wsi Kopanina. Około roku 1616 powierzono mu kierownictwo bursy praskiej dla ubogich studentów. Stanowiła ona równocześnie zalążek małego seminarium.

    Kiedy wybuchła wojna trzydziestoletnia (1618-1648), Melchior udał się na Węgry i pozostał tam w kolegium jezuickim w Homonnie. Tutaj też 16 czerwca 1619 r. złożył śluby wieczyste. Wkrótce wysłano go w charakterze kapelana wojskowego do Koszyc. Razem z Melchiorem wysłano tam również Stefana Pongracza, który był Węgrem. Pongracz miał służyć katolikom węgierskim, a Melchior - polskim i czeskim. Swoją posługę pełnili zarówno wśród wojskowych, jak i dla małej grupy ludności cywilnej.

    Święty Melchior Grodziecki Kiedy wojska Rakoczego zajęły Koszyce, aresztowano także kapłanów, którzy szukali schronienia na zamku: kanonika strzygomskiego Marka Kriża (Chorwata), Melchiora Grodzieckiego i Stefana Pongracza. Pastor protestancki, Alwinczy, domagał się wymordowania wszystkich katolików w mieście. Sprzeciwiono się temu, ale wydano wyrok śmierci na trzech kapłanów. Rakoczy zatwierdził ten wyrok. Jego hajducy dokonali straszliwej egzekucji.

    Po północy z 7 na 8 września 1619 r. w towarzystwie pastora Alwinczy'ego hajducy udali się na zamek. Najpierw usiłowali nakłonić kapłanów do wyrzeczenia się wiary katolickiej. Kiedy zaś groźby okazały się daremne, na miejscu zamordowali kanonika Kriża. Nad jezuitami zaś zaczęli się znęcać i torturować ich, aby wymusić na nich odstępstwo. Umocowali do belki każdego z nich i podnosili w górę. Nogi obciążano kamieniami. Ciało krajali nożami i wyrywali jego kawały obcęgami. Świeże rany przypalali pochodniami. Głowę okręcali sznurem i ściskali tak mocno, że oczy wychodziły na wierzch. Wśród niesłychanych mąk obaj jezuici powtarzali tylko imiona Pana Jezusa i Najświętszej Maryi Panny. Kiedy wreszcie siły katów opadły, dobili swoje ofiary, toporem obcinając im głowy. Ciała męczenników wrzucono do kloaki.

    Wieść o dokonanej zbrodni obiegła lotem błyskawicy Koszyce. Wywołała oburzenie nawet wśród protestantów. Rada miejska poleciła katowi pogrzebać ciała kapłanów. Wywieziono je do posiadłości w Also-Sobes koło Koszyc. Stąd w roku 1636 przeniesiono je do Trnawy, gdzie po kilkakrotnej zmianie miejsca spoczęły w klasztorze urszulanek. Liczne łaski i cuda przypisywane wstawiennictwu Melchiora i jego towarzyszy oraz kult zataczający coraz większe kręgi na Słowacji, Węgrzech, Morawach i Śląsku doprowadziły do rozpoczęcia procesu beatyfikacyjnego już w roku 1628. Dopiero jednak 15 stycznia 1905 r. Melchior i jego dwaj towarzysze zostali przez św. Piusa X uznani za błogosławionych. Kanonizował ich św. Jan Paweł II w 1995 r. Św. Melchior jest patronem archidiecezji katowickiej.

  • edytowano 24 February

    **Błogosławiony Michał Rapacz, męczennik. (Beatyfikacja nastąpiła pół roku temu. Byliście jej świadomi? O bł.bł. Ulmach było głośno. O Michale nic nie słyszałem). **

    U zbiegu Krzeczówki i Tenczyńskiego Potoku w urokliwej kotlinie otoczonej trzema górskimi masywami Beskidu Wyspowego leży wieś Tenczyn. To tam w 1904 r., w rolniczej rodzinie Rapaczów, przyszedł na świat Michał, którego powołaniem miało stać się kapłaństwo. Pierwsza dekada XX w. nie była łatwa dla wiejskiej ludności Galicji, zwłaszcza dla beskidzkich i karpackich górali. Postępująca pauperyzacja i katastrofalne susze niszczące uprawy zmuszały liczne chłopskie rodziny do emigracji „za wielką wodę”. Niewiele też wskazywało na odzyskanie przez Polskę niepodległości, choć pod tym względem sytuacja miała zmieniać się bardzo dynamicznie. Za życia Michała Rapacza przewaliła się krwawa zawierucha wielkiej wojny, a niepodległa Polska, po ponad 100 latach narodowej niewoli, pokonała hordy czerwonych sołdatów. Szczęśliwy, krótki sen wolności zaowocował wówczas niespotykaną dotąd liczbą powołań kapłańskich.

    Michaś urodził się jako drugi syn Jana i Marianny Rapaczów – dość dobrze sytuowanych, a przy tym zapobiegliwych i pracowitych gospodarzy z Tenczyna. Od dzieciństwa szczególna więź połączyła chłopca ze starszą, przyrodnią siostrą Katarzyną z pierwszego małżeństwa matki; to ona, rezygnując z założenia własnej rodziny, przyjmie w przyszłości rolę św. Marty i zostanie jego gospodynią. Michaś miał jeszcze dwóch braci, Janka i Franciszka, którzy zapowiadali się na porządnych gospodarzy. Rodzice wcześnie zauważyli, że chłopiec bardzo różni się od reszty rodzeństwa. W polu bardziej niż praca na roli interesowało go piękno beskidzkiej przyrody, był ciekawy świata. Zajęty swoimi myślami, nie potrafiłby upilnować pasącego się bydła, żeby nie poszło w szkodę. Bardzo lubił za to chodzić z mamą do urokliwego, zabytkowego kościoła parafialnego w Lubniu, choć nieco się wiercił, kiedy ksiądz odprawiał nabożeństwo po łacinie. Zapytał więc kiedyś mamę: „czy Pan Jezus nie rozumie po góralsku?”.

    Kiedy w 1910 r. dotarły do Tenczyna wieści o urządzonych z rozmachem krakowskich uroczystościach grunwaldzkich, Michał zaczął zarzucać rodziców tysiącami pytań o wydarzenia sprzed wieków. Wtedy postanowili posłać chłopca do szkoły. Po ukończeniu dwuklasowej szkółki ludowej Michaś, pokazując tacie świetną cenzurkę, wyznał, że pragnie uczyć się dalej. Ojciec wiedział, że skrzywdziłby syna, uniemożliwiając mu dalszą naukę. Postanowił zatem wysłać go do szkoły w Lubniu; w razie złych warunków pogodowych chłopiec miał nocować u chrzestnej. W 1915 r. ukończył ze znakomitym wynikiem czwartą klasę, co dawało mu szansę na dalszą edukację w myślenickim gimnazjum, założonym w 1908 r. Jednak trwająca wielka wojna wymusiła przerwę w dalszej nauce pilnego Michasia. Wznowił ją po trzech latach, w 1918 r.

    Zarówno kadra nauczycielska, jak i uczniowie gimnazjum w Myślenicach zapisali piękną kartę w walce o niepodległość Polski. Założycielem i dyrektorem tej prestiżowej szkoły, dorównującej poziomem nauczania najlepszym krakowskim i lwowskim gimnazjom, był zasłużony działacz Stanisław Pardyak, postać ze wszech miar interesująca. Ten znakomity filolog klasyczny, biegle posługujący się łaciną i greką, był także świetnym taternikiem. W latach poprzedzających wybuch wielkiej wojny niestrudzenie pracował jako założyciel i wychowawca Drużyn Sokolich; jego wychowankowie szlak do wolnej Polski przeszli w strukturach 4. Pułku Piechoty Legionów Polskich, zaś on sam służył jako sekretarz Naczelnego Komitetu Narodowego i nadporucznik obrony krajowej. Z kolei ksiądz Józef Nodzyński, pełniący w myślenickim gimnazjum funkcję katechety, otrzymał powołanie na kapelana legionowych oddziałów i służył jako frontowy sanitariusz.

    Michał nie mógł lepiej trafić. Przykład znakomitych pedagogów, podobnie jak starszych kolegów, którzy w 1918 r. dołączyli do Orląt Lwowskich, wspierając je w walce o stolicę Galicji, miał znaczący wpływ na ukształtowanie jego życiowej postawy, zarówno religijnej, jak i patriotycznej. Póki co, robił zadziwiające postępy w nauce. Wzrosła też jego pozycja w rodzinnej wsi, choć najstarszy brat Janek i koledzy z Tenczyna pokpiwali z niego, choć bez szczególnej złośliwości, jako z „pana inteligenta”. Kasia natomiast wyraźnie dumna była z brata.
    Ulubionym miejscem modlitw Michała była kaplica Chrystusa Ukrzyżowanego w myślenickim kościele, gdzie przed laty przyprowadził go ojciec, kiedy po raz pierwszy przywiózł go do Myślenic. Niestety, chłopiec nie cieszył się długo ojcowską opieką. Jan Rapacz, mimo że był jeszcze mężczyzną w pełni sił, zmarł nagle w 1921 r. Dla Michała, najmłodszego z rodzeństwa, był to dotkliwy cios. Ogromne wsparcie okazał mu wtedy ks. Nodzyński, który potrafił podnieść go na duchu oraz ukazać prawdziwy sens cierpienia i ofiary. Trudno orzec, czy to pod jego wpływem dojrzała w młodym człowieku myśl o powołaniu do kapłaństwa, tym bardziej że już rok później ks. Nodzyński został przeniesiony do Krakowa.

    W każdym razie, kiedy w 1926 r. Michał zdał maturę, wiedział już na pewno, że wstąpi do krakowskiego seminarium, że – jak pięknie napisał jego biograf Janusz Jaśniak: „Jezus powołał go od pola, jak Szymona z Cyreny do niesienia krzyża”.
    Ponownie trafił bardzo dobrze, gdyż jego rocznik był jednym z najliczniejszych w historii Wyższego Seminarium Duchownego w Krakowie (38 alumnów!). Rektorem był wówczas ks. dr Stanisław Rospond, późniejszy biskup pomocniczy krakowski, a opiekunem duchowym kleryków – ks. Czesław Lewandowski, duchowy przewodnik do świętości tak wielkich postaci jak książę metropolita abp Adam Sapieha, św. Brat Albert Chmielowski czy bł. matka Bernardyna Jabłońska. Kolegą Michała z roku był bł. ks. Piotr Dańkowski, który stanie się męczennikiem KL Auschwitz.

  • edytowano 24 February

    Wspaniała atmosfera akademicka międzywojennego Krakowa, w którym do tradycji należały spotkania kleryków ze studentami innych kierunków oraz gorące dyskusje na tematy naukowe, podobnie jak rewelacyjna kadra profesorska, sprzyjały rozwojowi intelektualnemu i duchowemu młodego alumna. Michał należał do najlepszych studentów. W tym też czasie pogłębiał w sobie przekazaną mu w dzieciństwie przez matkę pobożność maryjną. W końcu nadszedł wielki dzień 1 lutego 1931 r., kiedy to w wigilię święta Matki Bożej Gromnicznej, w uniwersyteckim kościele św. Anny Michał, wraz z 28 diakonami, przyjął święcenia kapłańskie. Udzielił im ich metropolita krakowski abp Adam Sapieha. Uroczystości prymicyjne 27-letniego neoprezbitera Michała Rapacza odbyły się już w rodzinnym Lubniu, w pięknym wiejskim kościółku, który 8 lat później spłonie w płomieniach pamiętnego września…
    Pierwszą placówką, którą księdzu Michałowi wyznaczył książę metropolita, stały się Płoki koło Trzebini, położone na styku Śląska i Małopolski. Było to trudne wyzwanie dla młodego kapłana. Nie tylko z uwagi na rozległość parafii – poza Płokami obejmowała ona jeszcze cztery wsie (Psary, Czyżówkę, Lgotę i Ostrężnicę), ale też na specyficzny charakter środowiska robotniczego, w którym miał posługiwać. Choć Płoki były już od XV w. znanym miejscem pielgrzymek, dzięki łaskami słynącemu obrazowi Matki Bożej, to jednak wśród robotników nie brakowało zwolenników idei socjalizmu, podobnie jak różnego rodzaju sekt, co przejawiało się w niechętnej, a nawet agresywnej postawie wobec katolicyzmu. Wikaremu wiadomo było zatem od początku, że będzie to wyjątkowo trudna placówka. Nawet ówczesny proboszcz, energiczny ks. Wawrzyniec Wojdyła, były kapelan wojskowy, nie był sobie w stanie poradzić z narastającym bezbożnictwem oraz nastrojami antyklerykalnymi.

    Dla wychowanego wśród pobożnych beskidzkich górali ks. Rapacza niełatwą sprawą było wypracowanie odpowiedniej metody duszpasterskiej. Wyszedł zatem z założenia, że musi zapoznać się z psychiką i mentalnością środowiska robotniczego oraz okazać troskę parafianom. Uznał ponadto, że najlepszym świadectwem będzie osobisty przykład. W szczególny sposób zajął się dziećmi i młodzieżą. przygotowując ich do sakramentów świętych – spowiedzi, Komunii św. i bierzmowania. Organizował im też naukę religii, objeżdżając furmanką wszystkie należące do parafii wsie. Był niestrudzony w udzielaniu sakramentu pokuty i w nawiedzaniu chorych. Zapamiętano go w Płokach jako człowieka modlitwy, kapłana oddanego pracy duszpasterskiej, a także utalentowanego kaznodzieję o pięknym, donośnym głosie.

    W 1933 r. ks. Rapacz został przeniesiony na wikarego do Rajczy na Żywiecczyźnie. Nowa parafia w pięknie położonej letniskowej miejscowości wydawała się młodemu księdzu wdzięcznym polem do działania. Wśród dumnych, odważnych i szczerych, a przy tym bardzo pobożnych i przywiązanych do ojczyzny górali czuł się jak wśród swoich. Urokowi dodawała Rajczy i jej mieszkańcom piękna historia malowanego na blasze cudownego obrazu Matki Bożej Kazimierzowskiej. Ofiarował go król Jan Kazimierz, który żywił szczególne nabożeństwo dla Najświętszej Marii Panny. Monarcha pamiętał o postawie beskidzkich górali, którzy w najczarniejszych latach szwedzkiego potopu pozostali mu wierni. Dlatego kiedy w 1669 r. po abdykacji opuszczał na zawsze Rzeczpospolitą, zatrzymał się w Żywcu, wyraził zgodę na budowę kościoła w Rajczy i podarował góralom swój ukochany wizerunek Matki Bożej, który towarzyszył mu na polach bitew.

    Pobożność maryjna i wierność Rzeczypospolitej mieszkańców Rajczy przetrwała próbę dziejową zaborów, szczególnie żywa była w dwudziestoleciu międzywojennym. Gorliwym czcicielem Najświętszej Marii Panny był także ks. Michał Grodziński, nowy proboszcz ks. Rapacza. W Rajczy młody wikary mógł już w pełni rozwinąć skrzydła. W 1933 r. założył Stowarzyszenie Młodzieży Polskiej, przekształcone później w Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży Męskiej. Jego wychowankowie wspominali, że był bardzo wymagający, a jednocześnie nie dało się go nie lubić. Był bowiem typem gawędziarza, godzinami można było słuchać jego opowieści i piosenek, szczególnie podczas górskich wycieczek, na które chętnie zabierał swoich podopiecznych. Niestrudzenie organizował dla młodzieży zarówno lekcje religii, jak i spektakle teatralne, przede wszystkim o tematyce patriotycznej i religijnej, a nawet zawody sportowe, w tym wyścigi narciarskie. „Był gorliwym w słuchaniu św. spowiedzi, gorliwym w głoszeniu Słowa Bożego, gorliwym w nauczaniu dzieci w szkołach, słowem bardzo gorliwym w wypełnianiu swoich obowiązków kapłańskich. (…) Na każdym kroku pamiętał o godności kapłańskiej, zawsze przyświecał dobrym przykładem i zjednał sobie prawdziwą miłość w parafii” – takie świadectwo wystawił ks. Michałowi ks. prob. Michał Grudziński. Któryś z parafian wspominał z kolei, że: „Był stanowczy, ale grzeczny, surowy, ale miał serce”. Nic zatem dziwnego, że kiedy w 1937 r. – w związku z rezygnacją ks. Wojdyły z pracy w parafii w Płokach – abp Adam Sapieha odwołał ks. Michała z Rajczy, jego parafianie wystosowali do księcia metropolity pismo o pozostawienie go na dotychczasowej placówce. Arcybiskup nie zmienił jednak zdania.
    Ks. Rapacz powrócił zatem do Płok, wyjeżdżając z Rajczy niemal ukradkiem, w obawie, że przywiązani do niego, a jednocześnie temperamentni górale zechcą zatrzymać go siłą. Korzystając ze zdobytych doświadczeń, przez następne dwa lata gorliwie pracował w Płokach jako administrator parafii, niestrudzenie przeciwstawiając się wpływom socjalistycznym, pomagając najbiedniejszym oraz przygotowując dzieci i młodzież do sakramentów. Udało mu się nawet zainteresować teatrem młodych, którzy podołali nawet wystawieniu tak wymagającego dramatu religijnego jak „Triumf krzyża”. W Płokach, położonych tuż przy granicy z III Rzeszą, coraz bardziej dawało się odczuć napięcie poprzedzające wrześniową katastrofę. Potężne oddziały Wehrmachtu stały nad polską granicą.
    1 września 1939 r., który był także pierwszym piątkiem miesiąca, ks. Michał Rapacz odprawiał Mszę św. w pustej niemal świątyni. Miał złe przeczucia. Od granicy słychać było potężną kanonadę wybuchów, wkrótce także pobliska droga na Chrzanów zapełniła się uciekinierami. Niemcy w Płokach byli już 4 września; na uwagę leśniczego Kazimierza Barczyka, że przecież Anglia i Francja wypowiedziały Niemcom wojnę, ks. Rapacz przenikliwie odpowiedział, że nie wiadomo, jaki ruch zrobi Rosja, a wówczas reakcja zachodnich potęg może mieć dla Polski tragiczne skutki. Niestety, nie mylił się.

    Po kapitulacji Warszawy, Helu, aż w końcu ostatnich oddziałów gen. Kleeberga pod Kockiem dopełniła się wrześniowa tragedia Polski. Do ks. Michała dotarła tragiczna wiadomość o spaleniu jego domu rodzinnego w Tenczynie. Niemcy nie oszczędzili także zabytkowego kościółka w Lubniu. Płoki znalazły się na terenie wcielonym do III Rzeszy. Oznaczało to oddzielenie kordonem granicznym od Krakowa, gdzie znajdowały się władze kościelne, gdyż po ewakuacji prymasa Augusta Hlonda faktycznym zwierzchnikiem Kościoła w okupowanej Polsce stał się książę metropolita Adam Sapieha.

    Mimo wprowadzonej godziny policyjnej ks. Rapacz nie odwołał październikowych nabożeństw różańcowych. Nadal także, ryzykując rozstrzelanie, odwiedzał chorych i umierających. Na początku października na plebanii zjawili się Niemcy i aresztowali go wraz z kościelnym pod zarzutem posiadania broni. Dzielnego kapłana uratowała tym razem świetna znajomość języka niemieckiego. Niedługo później Niemcy rozstrzelali dwóch księży z pobliskiej Trzebini, matkę jednego z nich, a także kościelnego.

  • edytowano 24 February

    Wzmagający się niemiecki terror nie zniechęcił jednak ks. Rapacza do pełnienia posługi. Nadal odprawiał nabożeństwa, odważnie wzywając do modlitwy za poległych i pomordowanych. Ryzykując życiem, udzielił na plebanii schronienia uczestnikowi obrony Wybrzeża. Jadąc lasem nocą do umierającej kobiety, ukrył w furmance na sianie wyczerpanego żołnierza ZWZ, ściganego przez niemiecki patrol. Ks. Michał angażował się także w konspiracyjne nauczanie religii i przygotowywanie dzieci do I Komunii, za co groziło co najmniej zesłanie do KL Auschwitz, gdzie od 1941 r. trafiało coraz więcej kapłanów. Jak wspominał wikariusz, ks. Jan Sikora, ks. prob. Rapacz, mimo śmiertelnego znużenia coraz liczniejszymi obowiązkami, zawsze znajdował czas na adorację Najświętszego Sakramentu, zaś w homiliach odważnie mówił o cierpieniu Polski wpisanym w Chrystusowy Krzyż. W tragicznym kontekście wojny szczególnego znaczenia nabrały uroczystości erygowania stacji Męki Pańskiej w kościele w Płokach.

    Ks. Michał, podobnie jak wielu polskich kapłanów, rozpoczął także współpracę z chłopcami ze zbrojnego podziemia, bowiem w leśnych terenach w pobliżu Płok działał oddział Gerarda Woźnicy „Hardego”; okolice Myślachowic były z kolei rejonem działania Antoniego Wydry „Górala”. Znający osobiście ks. Rapacza Stanisław Grondal był pewien, że niezłomny kapłan złożył akowską przysięgę. Nie mogąc jednak pełnić funkcji kapelana jednego z oddziałów Okręgu Śląskiego ZWZ, później zaś AK, bo to wymagałoby porzucenia parafii, wspierał partyzantów przekazując im istotne informacje, a także dostarczając prowiantu. W oddziałach „Hardego” służyło wielu młodych mieszkańców Płok. Wydarzeniem, które w ich rodzinnych stronach odbiło się szerokim echem, był brawurowy atak oddziałów „Hardego” na Wolbrom w nocy z 25 na 26 lipca 1944 r.

    Zbliżający się koniec wojny miał przynieść Polsce jednak nowe zniewolenie. Ostatni Niemcy opuścili Płoki 24 stycznia 1945 r. Okupant spod znaku czerwonej gwiazdy znany był ze szczególnej nienawiści do Kościoła katolickiego i kapłanów. Sytuacja „wyzwalanej”, a w rzeczywistości zniewalanej na nowo Polski była ekstremalnie trudna; nie było rodziny, która by nie utraciła kogoś bliskiego. Warszawa leżała w ruinach, w zniszczonym wojną kraju brakowało wszystkiego, ludzie cierpieli głód. W tak trudnym momencie dziejowym ks. Michał Rapacz nawoływał jednak do… przebaczenia Niemcom. „Nasz Zbawiciel cierpiał najstraszniejsze męki, ale nie potępił swoich nieprzyjaciół, ale im przebaczył na krzyżu – mówił z ambony w Środę Popielcową 1945 r. – Jesteśmy wyznawcami Chrystusa Ukrzyżowanego i powinniśmy zło dobrem zwyciężać”.

    Kapłan nadal też pomagał ukrywać się byłym żołnierzom AK, zwłaszcza tym, których nowa władza próbowała „pozyskać do współpracy”, co oznaczało zdradę i donoszenie na towarzyszy broni. Ks. Rapacz umacniał ich w wytrwaniu wierności ideałom, organizował dla nich przerzuty na tereny, gdzie łatwiej było zniknąć w tłumie. Bolesnym ciosem stała się dla niego w 1946 r. śmierć matki; nie przeczuwał, że jadąc na jej pogrzeb do Tenczyna, widzi rodzinne strony po raz ostatni… W tym samym roku nasiliły się bowiem komunistyczne ataki na wszystkich, których czerwoni uznawali za „przeciwników nowego porządku”. Wojska Korpusu Bezpieczeństwa organizowały w lasach prawdziwe polowania na Żołnierzy Niezłomnych, dochodziło do licznych aresztowań księży. Przyjaciele ks. Rapacza, którzy mieli urzędowe kontakty z przedstawicielami nowej władzy, ostrzegali go, że dalszy pobyt w Płokach może być dla niego bardzo niebezpieczny. Proponowali mu wyjazd, na co on stanowczo odpowiadał, że nie porzuci swojej owczarni, nawet jeśli przyjdzie mu ponieść za to najwyższą ofiarę. „Nie zniszczyła wiary ideologia nazizmu – mówił w jednej z homilii – więc i bolszewicy nie pokonają Chrystusowego Krzyża, chociaż rewolucja w Rosji niszczyła cerkwie i kościoły, posyłała duchownych na Sybir, to z serc ludzkich nie wygnała Boga”.

    W pierwszą niedzielę maja 1946 r., kiedy ks. Rapacz modlił się, dziękując Bogu za powrót ołtarza Wita Stwosza do Krakowa, zjawił się na plebanii posłaniec od leśniczego z listem zawierającym kolejne ostrzeżenie: „przed referendum władza postanowiła oczyścić teren z wszelkich elementów reakcyjnych”. Kapłan wiedział, że partyjni działacze z Chrzanowa to ludzie wyjątkowo prymitywni, a jednocześnie nadgorliwi w wykonywaniu rozkazów władz. Podczas zebrania partyjnego w Trzebini otwarcie już mówiono o planach zamordowania odważnego duszpasterza.

    W sobotę 11 maja przed północą, kiedy ks. Rapacz przygotowywał się w swoim pokoju do niedzielnego kazania, jego siostra Katarzyna dostrzegła w ogrodzie jakieś podejrzane postacie. Na plebanię wtargnęła grupa kilkunastu uzbrojonych mężczyzn, podających się za „chłopców z lasu”. Kim byli naprawdę, okazało się już po chwili, kiedy sterroryzowali chłopca gospodarskiego i pomagającą Katarzynie dziewczynę, każąc im położyć się twarzą do ziemi. Katarzynę zawlekli do pokoju i zamknęli na klucz, zaś samego księdza zaciągnęli na górę i rozpoczęli brutalne przesłuchanie, żądając wydania „ukrywających się bandytów”, czyli Żołnierzy Niezłomnych, a także plądrując pokój w poszukiwaniu broni.

    Było już po północy, kiedy Katarzyna usłyszała przez ścianę, jak brat powtórzył kilkakrotnie: „O Maryjo, Matko Boża!”. Oprawcy musieli mu powiedzieć, że zostanie na nim wykonany wyrok śmierci. Siostra księdza usłyszała jeszcze, że kiedy wyprowadzili go z plebanii, powiedział po łacinie: Fiat voluntas Tua Domine (Bądź wola Twoja, Panie).
    Przez całą drogę do pobliskiego lasu był brutalnie bity przez komunistycznych bandytów. Kiedy doprowadzili go na miejsce kaźni, jeden z oprawców oddał do niego strzał z broni krótkiej – metodą katyńską, w tył głowy. Kapłan jednak przeżył, zatem kolejny zbir dobił go strzałem w czoło z bliskiej odległości.

    Katarzyna, która usłyszała te dwa strzały, zarządziła poszukiwania brata, kiedy tylko pozostali bandyci opuścili plebanię. „Tak ksiądz Michał po odbyciu 500-metrowej przeszło drogi z plebanii do lasku plebańskiego, która była dla niego wyjściem na Kalwarię, śmiercią [męczeńską] zszedł z tego świata, zostawiwszy swe zwłoki na świadectwo zbrodni z jednej strony, a świadectwo prawdy ewangelicznej i że dobry pasterz duszę swoją daje za owce swoje z drugiej strony” – napisał ks. Leon Bzowski, znający męczennika osobiście.
    Ciało niespełna 42-letniego ks. Michała Rapacza odnaleźli rano w lesie pasterze, kiedy ok. 7.30 pędzili bydło na pastwisko. Zgodnie z wolą Katarzyny pochowano niezłomnego kapłana w rodzinnym Lubniu, jednak w latach 1980. przeniesiono go do Płok. Wszyscy, którzy go znali, uważali, że jego śmierć była męczeńska, godna świętego: „Zginął jedynie za wiarę. Coś innego nie mogło być powodem. Komuś się nie podobał i przeszkadzał. Zginął śmiercią męczeńską” – powiedział jeden z jego parafian.

    Był jednym z pierwszych polskich kapłanów-męczenników reżimu komunistycznego, zawleczonego do Polski na sowieckich bagnetach. Prowadzone w tej sprawie śledztwo zostało, jak to zwykle w tym systemie, podejrzanie szybko umorzone z powodu „niewykrycia sprawców”. Dopiero w 1993 r. w Kurii Metropolitalnej w Krakowie przeprowadzono kanoniczne dochodzenie w sprawie życia i męczeńskiej śmierci ks. Michała Rapacza. Następnie akta jego sprawy przekazano do watykańskiej Kongregacji ds. Świętych. Dekret o jego męczeństwie został podpisany przez papieża 24 stycznia 2024 r., a 15 czerwca br. niezłomny kapłan został ogłoszony błogosławionym.

  • Błogosławiony Michał Tomaszek, męczennik.

    Urodził się 23 września 1960 w Łękawicy koło Żywca jako syn Michała i Mieczysławy z domu Rodak w rolniczej rodzinie wielodzietnej (miał dwie siostry i starszego brata bliźniaka Marka). 23 października tegoż roku został ochrzczony w kościele św. Michała Archanioła w Łękawicy, otrzymując imiona Michał, Jan. 24 maja 1969 przyjął w tym kościele pierwszą komunię świętą.

    Jako dziecko Michał doświadczył rodzinnej tragedii: jego ojciec popełnił samobójstwo. Po ukończeniu szkoły podstawowej w Łękawicy 5 czerwca 1975, kontynuował naukę w Niższym Seminarium Duchownym Ojców Franciszkanów w Legnicy. Po pięciu latach nauki otrzymał państwowy egzamin dojrzałości i 31 sierpnia 1980 rozpoczął nowicjat w Zakonie Braci Mniejszych Konwentualnych (Franciszkanie) w prowincji św. Antoniego i bł. Jakuba Strzemię w klasztorze w Smardzewicach. W latach 1981–1987 studiował teologię w Wyższym Seminarium Duchownym Franciszkanów w Krakowie. Pierwszą profesję zakonną złożył 1 września 1981, a potem 8 grudnia 1985 przyjął śluby wieczyste, by 7 czerwca 1986 przyjąć diakonat z rąk biskupa Henryka Gulbinowicza we franciszkańskim kościele św. Karola Boromeusza we Wrocławiu (podczas tej ceremonii prezbiterat otrzymał o. Zbigniew Strzałkowski – późniejszy towarzysz jego męczeństwa). 23 maja 1987 z rąk biskupa Albina Małysiaka przyjął święcenia kapłańskie i został skierowany do pracy duszpasterskiej do Pieńska koło Zgorzelca w okresie od 1 czerwca 1987 do 24 lipca 1989, gdzie m.in. prowadził zajęcia z dziećmi niepełnosprawnymi.

    21 grudnia 1987 na ręce prowincjała franciszkanów o. Feliksa Stasicy OFMConv. złożył prośbę o pracę na misji, na którą otrzymał zgodę w kwietniu 1989. 24 lipca 1989 wyjechał na misję do miasteczka Pariacoto w Peru w Ameryce Południowej. Mimo gróźb ze strony terrorystów nie opuścił misji i 9 sierpnia 1991 został wraz z o. Zbigniewem Strzałkowskim zamordowany przez bojowników z organizacji Świetlisty Szlak (hiszp. Sendero Luminoso) strzałem w tył głowy.

    13 lutego 2015 podczas spotkania franciszkanów z peruwiańskiej delegatury zdecydowano, aby 5 grudnia 2015 w Chimbote w Peru odbyła się uroczysta beatyfikacja o. Michała Tomaszka, o. Zbigniewa Strzałkowskiego i ks. Alessandro Dordiego przez prefekta Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych kard. Angelo Amato, który reprezentował papieża.

  • Święty Stanisław, męczennik, biskup, patron Polski.

Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.