Przyszedł na świat 22 stycznia 1913 roku w Chełmży. Wzrastał w rodzinie, w której panowała atmosfera wzajemnej życzliwości, wzajemnego wspierania, sumiennej pracowitości. Panowały tam staropolskie zwyczaje, szczera i niezakłamana miłość, duch wyważonej pobożności, głęboki patriotyzm. Siedmioletni Wicek był świadkiem wkroczenia do Chełmży wojska polskiego, które 20 stycznia 1920 roku przyniosło miastu i jego mieszkańcom wolność. Od tego momentu rozpoczął się nowy etap jego życia.
W cieniu dawnej katedry Wicek, jak go wszyscy nazywali, spędził swoją młodość. W latach szkolnych związał się z harcerstwem. Zapalony wielkimi ideałami, odnajdywał radość w służbie drugiemu człowiekowi, działając w 24. Pomorskiej Drużynie Harcerskiej im. Zawiszy Czarnego. Wstąpił do niej w marcu 1927 r. W swoim pamiętniku tak pisał o swojej roli drużynowego: "Taka drużyna dawałaby swym członkom coś więcej niż samą karność i trochę wiedzy polowej i przyjemne obozy, lecz dawałaby im pełne wychowanie obywatela znającego dobrze swoje obowiązki dla Ojczyzny. Ja sam wierzę mocno, że państwo, którego wszyscy obywatele byliby harcerzami, byłoby najpotężniejszym ze wszystkich. Harcerstwo bowiem, a polskie szczególnie, ma takie środki, pomoce, że kto przejdzie przez jego szkołę, jest typem człowieka, jakiego nam teraz potrzeba".
Będąc uczniem ośmioklasowego męskiego gimnazjum humanistycznego w Chełmży, rozwijał swoje życie wewnętrzne w Sodalicji Mariańskiej. W 1930 roku został jej prezesem. Decyzja wstąpienia na drogę kapłaństwa nie przyszła mu łatwo. Nie było łatwo wszystko zostawić, ale nie utracił swojej naturalnej radości, którą nadal promieniował w nowym środowisku. Chciał oddać się na służbę Bogu. "Wiem, że to najlepsza droga. Ufam, że Jezus mi dopomoże, bo dla Niego ta ofiara. Wiem, że niegodny jej jestem, ale chcę być kapłanem wedle Serca Bożego. Tylko takim. Innym nie". Jako diakon został kapelanem i sekretarzem biskupa Stanisława Okoniewskiego. W dniu 14 marca 1937 roku przyjął święcenia kapłańskie.
Rok później został wikariuszem w parafii Wniebowzięcia NMP w Toruniu. Był gorliwym apostołem dzieci i chorych, pełniąc funkcję kapelana Chorągwi Pomorskiej ZHP i redaktora "Wiadomości Kościelnych". Wciąż były w nim żywe młodzieńcze ideały.
Gdy 7 września 1939 r. oddziały niemieckiego Wermachtu wkroczyły do Torunia, rozpoczęły się aresztowania. W dniu 17 października aresztowano ks. Frelichowskiego. Był on dla władz niemieckich szczególnie podejrzany ze względu na swoje zaangażowanie w ruchu harcerskim. Osadzony w Forcie VII, realizował nadal swoje ideały harcerskie. Uwięziona młodzież spontanicznie garnęła się do niego z wielką ufnością. Ksiądz sam wyszukiwał ludzi szczególnie smutnych i samotnych, chorych i słabych. Odtąd realizował powołanie kapłańskie w warunkach konspiracyjnych, w kolejnych niemieckich obozach koncentracyjnych w Stutthof, Grenzdorf, Sachsenhausen i Dachau.
Organizował wspólne modlitwy, wyszukiwał najbardziej umęczonych i załamanych współwięźniów. Jeden z nich, późniejszy biskup chełmiński, ks. Bernard Czapliński, tak go wspominał:
"Nikt nie zapomni owego Wielkiego Czwartku 1940 roku, gdyśmy mogli dzięki jego staraniom i zapobiegliwości - wprawdzie w sposób katakumbowy - odprawić pierwszą, od chwili aresztowania, Mszę świętą. W Sachsenhausen pełni dalej obowiązki kapelana nie tylko naszego, lecz również i rodaków. Wspomnę choćby słuchanie wychodzących z obozu transportów spowiedzi, które on organizował".
W Dachau Wincenty opiekował się chorymi na tyfus, przekradał się do ich baraków, by nieść im pomoc i umacniać Eucharystią. Sam nie dałby rady pomóc wszystkim umierającym. Udało mu się pozyskać 32 polskich księży, którzy zgłosili się, by na tych właśnie blokach pielęgnować zakażonych. Wszyscy oni bez wyjątku przeszli ciężki tyfus, a dwóch zmarło. Ksiądz Wincenty już wcześniej zaraził się tyfusem - zmarł w opinii świętości w dniu 23 lutego 1945 roku, na około dwa miesiące przed wyzwoleniem obozu. Wyjątkowość zmarłego kapłana uznali nawet niemcy, pozwalając po raz pierwszy w obozie w Dachau na wspólne modlitwy przy trumnie, wyłożonej białym prześcieradłem, udekorowanej kwiatami. Współwięzień wyjął kilka kosteczek z jego palców, by przechować je jako relikwie, zanim spalono ciało w krematorium.
Św. Jan Paweł II ogłosił ks. Frelichowskiego błogosławionym 7 czerwca 1999 roku w Toruniu podczas pielgrzymki do Ojczyzny. 22 lutego 2003 roku bł. Stefan Wincenty został ogłoszony patronem harcerstwa polskiego.
Drugi z braci. Obaj duchowni, obaj męczennicy, obaj zginęli z tych samych rąk, obaj błogosławieni.
Urodził się 3 lipca 1898 roku w Dwikozach w rodzinie Michała i Eufrozyny z Jarzynów. Uczył się w Progimnazjum w Sandomierzu, a następnie w Gimnazjum w Lubartowie.
Święcenia kapłańskie otrzymał w październiku 1921 roku z rąk księdza biskupa Mariana Ryxa w Katedrze sandomierskiej. Rozpoczął studia z prawa kanonicznego na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, które dokończył w Strasburgu w 1924 roku, gdzie uzyskał tytuł doktora prawa. W roku następnym, po powrocie do Polski, został mianowany Generalnym Sekretarzem Związku Robotników Chrześcijańskich w Radomiu. W latach 1928-1931 pracował jako prefekt szkół powszechnych męskich, a od stycznia 1932 do wybuchu wojny w 1939 roku w Państwowym Męskim Gimnazjum im. Jana Kochanowskiego w Radomiu.
Ks. Stefan Grelewski był publicystą, pisarzem, tłumaczem z języka niemieckiego i francuskiego. Między innymi przetłumaczył z języka niemieckiego książkę pt. "Jezus Chrystus" prof. Karola Adama i dwie książki Adolfa Bertrama "Charyzmaty duszy i pracy kapłańskiej" oraz "W służbie ideałów Akcji Katolickiej". W 1937 r. wydał książkę pt. "Wyznania protestanckie i sekty religijne w Polsce współczesnej". Pisał w "Małym Dzienniku", "Kurierze Warszawskim", "Słowie Narodu", "Przewodniku Katolickim", "Ateneum Kapłańskim". W roku 1930 powołał do życia czasopismo "Prawda Katolicka", którego był redaktorem do 1935 roku. Pełnił funkcję prezesa Związku Inteligencji Polskiej w Radomiu, aktywnie współuczestniczył w organizowaniu pierwszego w diecezji Kongresu Eucharystycznego w Radomiu w 1933 roku.
W czasie okupacji hitlerowskiej uczył religii w tajnym nauczaniu. Został aresztowany 24 stycznia 1941 roku wraz z młodszym bratem księdzem Kazimierzem. Był torturowany, a następnie wywieziony do obozu w Oświęcimiu, gdzie otrzymał numer 10444. Później został przewieziony do obozu Dachau, gdzie miał numer 25281. Tam zmarł z głodu i wycieńczenia 9 maja 1941 roku w szpitalu obozowym, przygotowany na śmierć przez brata - współwięźnia - ks. Kazimierza.
Był człowiekiem niezwykle aktywnym, a w dziedzinie znajomości wyznań i sekt religijnych miał opinię najlepszego znawcy w ówczesnej Polsce. Sługa Boży Stefan Grelewski posiada tablicę epitafijną wraz z bratem, Sługą Bożym ks. Kazimierzem Grelewskim w Górach Wysokich koło Sandomierza, gdzie obaj byli chrzczeni.
Został beatyfikowany przez Jana Pawła II 13 czerwca 1999 r. w grupie 108 błogosławionych męczenników II wojny światowej.
To jest tak: czytamy sobie te notki i tam piszą: poddany torturom, pobity, więziony, zabity. Są to lakoniczne informacje, które nie dają nawet w procencie wyobrażenia, jak to było. Pamiętamy z Raportów, że świat poza obozem nazywano "na Ziemi".
Dziś trafiłem na bardziej szczegółowy opis. Chciałem napisać, że jest to najbardziej ... świadectwo, ale nie znalazłem odpowiedniego słowa. Może go nie ma.
Notka jest długa, zahacza o aspekty historyczne. Zachęcam jednak do lektury całości.
Błogosławiony Symfonian Ducki, męczennik.
na świat przyszedł 10.v.1888 r. w Warszawie, znajdującej się wówczas w zaborze rosyjskim — będącej stolicą ówczesnego tzw. Królestwa Polskiego (ros. Царство Польское), wchodzącego w skład zaborczego Imperium Rosyjskiego (ros. Российская империя)
Był synem Juliana (ur. 1845), zarabiającego na życie jako ślusarz, i Marianny z domu Lenardt (ur. 1845).
Do Kościoła katolickiego przyjęty został, w sakramencie chrztu św., 27.v.1888 r. w kościele pw. Świętej Trójcy w Warszawie.
Dzieciństwo spędził w Warszawie. Tam ukończył szkołę elementarną. Nie wiadomo, czy uczęszczał do innych szkół…
Tam też zetknął się — ok. 1908 r., gdy miał 20 lat — z Zakonem Braci Mniejszych Kapucynów (łac. Ordo Fratrum Minorum Capuccinorum – OFMCap), czyli kapucynami. Kapucyni przetrwali ciężkie czasy zaborcze na terenach polskich tylko w obrębie Królestwa Polskiego i zaboru austriackiego. Przetrwali, ale w ograniczonych strukturach. Przyczyną były represje po powstaniu styczniowym lat 1863–4, gdy rosyjski zaborca zamknął („skasował” — stąd kasata), ukazem (ros. указ) — czyli dekretem — cara Aleksandra II Romanowa (1818, Moskwa – 1881, Sankt Petersburg) z 8.xi.1864 r., prawie wszystkie klasztory, a zakonnicy kapucyńscy, którzy się ostali, zostali ostatecznie zgrupowani w jedynym funkcjonującym w zaborze rosyjskim klasztorze w Nowym Mieście nad Pilicą (dziś klasztor i sanktuarium pw. bł. Honorata Koźmińskiego). Tam w zasadzie, wobec zakazu prowadzenia nowicjatu, skazano ich na wymarcie.
A jednak przetrwali. Wprawdzie istniejąca w Królestwie Polskim jeszcze do powstania tzw. prowincja polska musiała zostać zredukowana do rangi tzw. „Komisariatu Warszawskiego” — w 1918 r. żyło i posługiwało w nim tylko 14 zakonników — ale przetrzymała do momentu odrodzenia II Rzeczypospolitej. Stało się tak m.in. dzięki bł. Honoratowi Koźmińskiemu (1829, Biała Podlaska – 1916, Nowe Miasto nad Pilicą), wielkiemu, niezwykłemu animatorowi ukrytego życia zakonnego w czasach rozbiorowych…
Natomiast dawne prowincja ruska — na terenach przedrozbiorowego województwa ruskiego w Rzeczypospolitej Obojga Narodów, poza granicami Królestwa Polskiego — została przez rosyjskiego zaborcę rozwiązana.
W samej Warszawie kapucyni po powstaniu styczniowym przestali funkcjonować. Wprawdzie po rewolucji 1905 r. i ukazie tolerancyjnym cara Mikołaja II Aleksandrowicza Romanowa (1868, Sankt Petersburg – 1918, Jekaterynburg) z 30.iv.1905 r., który umożliwił Kościołowi katolickiemu w zaborze rosyjskim na swobodniejsze działanie, a kapucynom na otwarcie nowicjatu w Nowym Mieście nad Pilicą, próbowali powrócić do Warszawy, na Powiśle (niedaleko obecnego kościoła pw. Matki Bożej Częstochowskiej), ale była to próba krótkotrwała — już w 1912 r. zostali przez rosyjskie władze zaborcze zmuszeni do opuszczenia miasta. Ukaz bowiem acz regulował sprawy istnienia kościoła greckokatolickiego obrządku łacińskiego, ale nie obejmował odrodzenia zamkniętych i zrabowanych klasztorów. Próbowano wykorzystać chwilę słabości carskiego samodzierżawia, nie zawsze jednakże kończyło się to powodzeniem…
Dla Feliksa aliści ta krótkotrwała próba Zakonu powrotu do Warszawy oznaczała pierwsze zetknięcie się z kapucynami. Spotkanie, jak się okazało, decydujące, bowiem 10 lat później, gdy wstępował do zakonu, przedstawiał się jako „długoletni kandydat do zakonu”. Wcześniej 80 km z Warszawy do Nowego Miasta nad Pilicą trudno było mu, pochodzącemu z ubogiej rodziny, pokonać…
Sytuację zmienił dopiero wybuch I wojny światowej w 1914 r. Rok później bowiem, 5.viii.1915 r., Warszawa została zajęta przez wojska niemieckie. Rosjanie, po ponad 100 latach, opuścili stolicę (do 1945 r., gdy ją znów na kolejne 45 lat zajęli).
I wówczas kapucyni z Nowego Miasta rozpoczęli starania o odzyskanie zrabowanego klasztoru przy ul. Miodowej Nr 13 w Warszawie, a Feliks trzy lata później miał okazję ponownie zetknąć się z Zakonem…
Spotkanie było owocne — już w dwa dni po przejęciu (mimo braku zgody niemieckiej) klasztoru przez braci zakonnych, 3.i.1918 r., Feliks przystąpił do wspólnoty.
Natychmiast, już jako „postulant” (łac. postulare) — formalnie został nim pół roku później, w vi.1918 r., przyjmując pierwsze imię zakonne Antoniego — został wciągnięty w prace nad przejęciem i organizacją klasztoru przy ul. Miodowej.
Pierwsze miesiące były bardzo trudne, brakowało dosłownie wszystkiego. Sypiano na korytarzu, pod przykryciem własnych palt. Po miesiącu pojawili się niemcy i próbowali wyrzucić zakonników (Komisarzem Prowincjalnym, mianowanym w 1917 r., był wówczas o. Kazimierz Kuderkiewicz), ale dzięki znajomościom Feliksa udało się uzyskać odpowiednie zgody…
Pracy było mnóstwo. Feliks pomagał w uzyskaniu m.in. 8 „metrów”, czyli ok. 800 kg, zboża dla klasztoru, odzyskaniu skonfiskowanego przez niemców klasztornego dzwonu i dywanu, zorganizowaniu kuchni, pozyskaniu tapczanów i innych niezbędnych mebli i przedmiotów…
Dwa lata później, 19.v.1920 r., tuż przed rosyjską napaścią na odrodzoną II Rzeczpospolitą i wojną roku 1920, zakończoną wielkim zwycięstwem Polski, został przez zakon wysłany do klasztoru w Nowym Mieście nad Pilicą, gdzie miał rozpocząć nowicjat. Otrzymał wtedy nowe imię zakonne — Symforiana.
Rok później, 20.v.1921 r., po zakończeniu nowicjatu i złożeniu czasowych ślubów — na ręce nowego Komisarza Prowincji, o. Fidelisa Józefa Kalinowskiego (1875, Stara Łomża – 1933, Zakroczym) — skierowany został z powrotem do Warszawy, gdzie kontynuował posługę i przygotowania do profesji wieczystej.
Śluby wieczyste złożył dopiero cztery lata później, 22.v.1925 r. w Warszawie. W międzyczasie (od 23.i.1923 r.) przebywał w ponownie otwartym po rosyjskich kasatach klasztorze w Łomży. Ciekawe, że po powrocie 27.v.1924 r. do Warszawy na rok odroczono mu śluby wieczyste, jako powód podając „brak ducha zakonnego”…
Od momentu złożenia ślubów posługa prostego brata zakonnego, realizująca charyzmat kapucyński kontemplacji i ubóstwa, braterstwa i apostolatu, związana była z klasztorami polskiej prowincji, głównie klasztorem warszawskim.
Początkowo posługuje kwestując — czyli zbierając fundusze od darczyńców — na rzecz warszawskiego klasztoru oraz kolegium serafickiego — szkoły średniej, przygotowującej kandydatów do zakonu — pod nazwą Kolegium św. Fidelisa w Łomży. W klasztorze na ul. Miodowej jest też kucharzem. Opiekuje się chorymi współbraćmi, w tym br. Idzim Andrzejem Stępniem (1870–1937). Pełni też rolę pomocnika — tzw. socjusza (łac. socius) — prowincjała, Holendra, br. Daniela Piotra Wilhelma Huijsmansa (1892–1973) i br. Archanioła Mariana Brzezińskiego (1904, Żyrardów – 1990, Nowe Miasto nad Pilicą), późniejszego gwardiana klasztoru w Rywałdzie, gdy więziony był tam Prymas Polski Stefan kard. Wyszyński (1901, Zuzela – 1981, Warszawa).
W 1932 r., na pewien czas (do x.1933 r.), przeniesiony zostaje do nowo–odzyskanego klasztoru w Zakroczymiu, gdzie pełni funkcję zakrystiana. Tam m.in. na jego rękach zmarł współbrat, na którego ręce składał śluby czasowe, wspomniany o. Fidelis Kalinowski…
Odpowiedzialny był też za kontakty z oficjalnym światem zewnętrznym, za załatwianie róźnych spraw urzędowych.
Był mężczyzną atletycznej budowy, wysokim, o potężnej tuszy, człowiekiem inteligentnym, posiadającym towarzyską ogładę i umiejętność zjednywania sobie ludzi przez bezpośredniość, naturalność i prostotę. „Mimo ciągłych kontaktów ze światem nie zatracił ducha pobożności i modlitwy. Miały one jednak u niego wybitnie cechy męskie. Modlił się gorąco i serdecznie, ale krótko. Zresztą na długie modlitwy nie miał czasu” — pisał o nim później o. Ambroży Adam Jastrzębski (1915–1985) w opracowaniu „Kapucyni Prowincji Polskiej po kasacie”.
Pełna poświęceń posługa kapucyńska, niejednokrotnie przez świat zewnętrzny niezauważalna, jakby w cieniu wielkich wydarzeń, biegnąca niejako równolegle do zmagań odrodzonej Polski, ale jakże istotna, budująca żywotną i trwałą tkankę życia naszego kraju, trwała aż do napaści niemieckiego i rosyjskiego okupanta na Rzeczpospolitą.
niemcy zaatakowali Rzeczpospolitą 1.ix.1939 r. 17 dni później niemieckich agresorów wsparł sojusznik rosyjski. Bandycką przyjaźń przypieczętowało sławetne porozumienie i jego tajny aneks, zwane paktem Ribbentrop–Mołotow z 23.viii.1939 r. — najazdy które doprowadziły do czwartego rozbioru Polski, uzgodnionego formalnie w tzw. „traktacie o granicach i przyjaźni rosja–niemcy” i podpisanego, wraz z innymi tajnymi aneksami, 28.ix.1939 r. Rozpoczęła się II wojna światowa.
Warszawa pod naporem niemieckim padła tego samego dnia, 28.ix.1939 r. Niebawem niemcy na okupowanych ziemiach centralnej Polski zorganizowali pseudo–państewko, nazwane niem. Generalgouvernement für die besetzten polnischen Gebiete (pl. Generalne Gubernatorstwo dla okupowanych ziem polskich) — w skrócie Generalne Gubernatorstwo. Warszawa stała się siedzibą władz niem. Distrikt Warschau (pl. dystrykt warszawski). Stolicą całego Gubernatorstwa został Kraków.
Rozpoczęła się straszliwa niemiecka okupacja.
Warszawscy kapucyni, w znacznie trudniejszych okolicznościach, spotęgowanych jeszcze ciężkimi zimami, narastającym głodem i biedą, próbowali kontynuować swą posługę.
Zaangażowali się też aktywnie w walkę polskiego społeczeństwa z niemieckim okupantem. W klasztorze przy ul. Miodowej zorganizowano punkt rozdzielania i przekazywania funduszy przekazywanych przez agendy polskiego rządu działającego z Londynu na potrzeby Polskiego Państwa Podziemnego i jego zbrojnego ramienia, Związku Walki Zbrojnej ZWZ (późniejszej Armii Krajowej AK).
Niektórzy współbracia — w szczególności o. Anicet Wojciech Kopliński — zaangażowani byli także w pomoc dla Żydów, zamkniętych przez niemców w utworzonej przez niemców 2.x.1940 r. i zamkniętej i odizolowanej od reszty miasta 16.xi.1940 r. największej w Generalnym Gubernatorstwie i całej okupowanej przez niemców Europie — w iv.1940 r. znajdowało się w niej ok. 450,000 osób — „dzielnicy żydowskiej”, czyli warszawskim getcie.
niemcy nie pozostawali bierni także wobec ludności polskiej. W okupowanym kraju uruchomili ludobójczy program wyniszczenia narodu polskiego. Specjalne znaczenie przykładali do pacyfikacji polskiej inteligencji, do której niewątpliwie należało polskie duchowieństwo. Już od ix.1939 r. trwała wszak niem. Intelligenzaktion (pl. Akcja Inteligencja), niemiecki ludobójczy program eksterminacji polskich elit, głównie inteligencji, przeprowadzany na terenach ziem polskich bezpośrednio włączonych do III Rzeszy. W jej trakcie „zlikwidowano” razem ok. 100,000 Polaków, połowę z nich w obozach koncentracyjnych, połowę zaś od ix.1939 r. do iv.1940 r. w zbiorowych egzekucjach.
Wprawdzie początkowo ta główna fala ludobójstwa ominęła Generalne Gubernatorstwo, ale już 8.iii.1940 r. gubernator owego quasi–państewka, Hans Michael Frank (1900, Karlsruhe – 1946, Norymberga), miał otrzymać polecenie od niemieckiego socjalistycznego przywódcy, Adolfa Hitlera (1889, Braunau am Inn – 1945, Berlin): „niech pan dołoży starań, żeby było tam [w Generalnym Gubernatorstwie] zupełnie cicho. Wszelkie pociągnięcia zakłócające spokój na Wschodzie są mi nie na rękę”. Frank oczywiście zareagował natychmiast. Miał powiedzieć: > „Najmniejsza podjęta przez Polaków próba jakiegokolwiek wystąpienia pociągnie za sobą potężną akcję likwidacyjną przeciwko nim. Nie zawahałbym się wówczas przed żadną metodą terroru i nie cofnąłbym się przed żadnymi następstwami”.
Nie wahał się. Kolejną odsłoną tej ludobójczej polityki było uderzenie w warszawskich kapucynów. W nocy z 26 na 27.vi.1941 r. mianowicie — w kilka dni po rozpoczęciu wojny niemiecko rosyjskiej, gdy dwaj kilkuletni sojusznicy skoczyli sobie do gardeł, i parę dni po rosyjskich nalotach na Warszawę, gdy w porównaniu z niemieckimi największe straty znów poniosła ludność stolicy — następują aresztowania. niemiecka niem. Geheime Staatspolizei (pl. „tajna policja państwowa”) — czyli tzw. Gestapo — zatrzymuje 22 zakonników warszawskiego klasztoru, w tym gwardiana, o. Innocentego Cezarego Hańskiego (1905, Kijów– 1978, Warszawa?). Uniknąć aresztowania udaje się tylko dwóch braciom, którzy ukryli się na gzymsie klasztornym…
Wśród aresztowany był br. Symforian.
Zakonnicy osadzeni zostają w osławionym więzieniu Pawiak w Warszawie, największym więzieniu politycznym na terenie okupowanych przez niemców obszarach Polski. Szacuje się, że na ok. 100 tys. więźniów, którzy przeszli przez Pawiak w latach 1939–44 — 37 tys. zginęło w egzekucjach, zostało zamordowanych w czasie przesłuchań lub w celach, albo zmarło w szpitalu więziennym…
W więzieniu zakonnicy kapucyńscy byli ośmieszani i prześladowani. Ogolono im głowy, usunięto brody, zabrano habity, choć zostawiono brewiarze. Urządzano im wycieńczające „ćwiczenia gimnastyczne”. Torturowano ich, by wyciągnąć zeznania…
Po ponad dwóch miesiącach, 3.ix.1941 r., wszyscy zostali wywiezieni z Generalnego Gubernatorstwa i przetransportowani do znajdującego się na terytorium niemiec — na obszarze bezpośrednio przyłączonym przez niemców po agresji w 1939 r. do Rzeszy, początkowo w niemieckiej Provinz Schlesien (pl. prowincja Śląsk) ze stolicą we Wrocławiu, a od 1941 r. w niemieckiej Provinz Oberschlesien (pl. Górny Śląsk) ze stolicą w Katowicach — zespołu niemieckich obozów koncentracyjnych (niem. Konzentrationslager) KL Auschwitz.…
W obozie być może witał ich zastępca komendanta, Karol (niem. Karl) Fritzsch (1903, Nassengrub – 1945?), którego pewnego razu wypowiedziane słowa historia zapamiętała:
„Przybyliście tutaj nie do sanatorium, tylko do niemieckiego obozu koncentracyjnego, z którego nie ma innego wyjścia, jak przez komin […] Z prawdziwą przyjemnością przepędzimy was wszystkich przez ruszty pieców krematoryjnych. Dla nas wszyscy razem nie jesteście ludźmi, tylko kupą gnoju […] Jeśli się to komuś nie podoba, to może iść zaraz na druty.
Jeśli są w transporcie Żydzi to mają prawo żyć nie dłużej, niż dwa tygodnie, księża miesiąc, reszta trzy miesiące…”
Br. Symforian otrzymał numer obozowy 20364, który prawd. wytatuowano mu — KL Auschwitz był jedynym obozem, gdzie niemcy tatuowali więźniów — albo na lewym przedramieniu, albo na lewej piersi, za pomocą zamoczonego w tuszu metalowego stempla, do którego wkładano wymienne płytki z igłami, tworzące oddzielne cyfry. Otrzymał też obozowe ubranie, tzw. pasiak, z naszytym czerwonym trójkątem, tzw. winklem, z literą „P” (z niem. „Polen”) — na oznaczenie więźnia politycznego, Polaka…
Rozpoczyna się obozowa gehenna. Br. Symforian zostaje zmuszony do niewolniczej pracy fizycznej w kopalni żwiru i przy wyrobie materiałów budowlanych. Szybko traci siły — mordercza praca, nieustanny głód (więźniowie otrzymywali dzienne porcje pokrywające ok. ¼ potrzeb normalnego dorosłego człowieka), maltretowanie więźniów przez niemieckich strażników, zimno błyskawicznie wyczerpują organizm br. Symforiana.
Pod koniec zimy lat 1941/2 jest już w zasadzie całkowicie wyczerpany i niezdolny do pracy. Wówczas, w iii.1942 r., niemcy całą grupę takich wyczerpanych więźniów skoszarowali w jednym z baraków — zwanych blokami — w podobozie wchodzącym w skład zespołu obozów koncentracyjnych: KL Birkenau (Auschwitz II).
Wszyscy byli świadomi, że jest to blok śmierci…
Do masakry doszło 11.iv.1942 r.
Istnieje niezwykła relacja bezpośredniego uczestnika owych wydarzeń, który przeżył i mógł złożyć swoje świadectwo, Czesława Ostańkowicza (1910 – 1982, Wrocław) (swymi wspomnieniami pragnął on, być może, w jakiś sposób okupić niezbyt chlubną postawę w latach powojennych i wieloletnie, według zasobów przechowywanych w Instytucie Pamięci Narodowej IPN, donosicielstwo do komunazistowskiej policji politycznej — niezbadane są losy ludzkie).
Oddajmy głos p. Ostańkowiczowi„Ojciec Symforian”, ”Dziś i Jutro”, nr 15, 17.iv.1955 r.:
„W jednej buksie [z o. Symforianem] wybraliśmy sobie legowisko. Leżeliśmy grzejąc się własnymi ciałami i przykrywając trzema wielkimi płaszczami, podarowanymi nam przez niedobitki transportu jeńców [rosyjskich] […]
Blok powoli wymierał. Już na trzeci dzień w sąsiedniej buksie [ie. pryczy] umarł inżynier Gałecki z Wilna. Tegoż dnia student Widawski z Radomia zwariował z głodu i był powoli zabijany przez rozbawionych sztubowych. Patrzyliśmy na ucieszone gęby Scharführera Mohla [Otto Moll (1915, Hohen Schönberg – 1946, Landsberg am Lech), zbrodniarz niemiecki, dowódca Sonderkommanda (pl. komando specjalne), które zajmowało się kremacją ciał ofiar w specjalnych dołach, położonych niedaleko komór gazowych, wyróżniający się szczególnym sadyzmem wobec więźniów] i szczeniaków z Hitlerjugend. Na radość jaką im sprawiało strzelanie w ten skłębiony, niedbały o kule tłum głodnych. Na ludzi nieprzytomnych, oszalałych, depczących się. bijących na oślep nożami tylko po to. by ręce zanurzyć w kotle z rozgotowaną brukwią.
Ilekroć na korytarzu rozgrywała się scena rozdawania żywności Jurek Jabłonowski wzywał nas do spokoju. Staszek Grudziński usiłował szukać porównań z piekłem Dantego. Ziółkowski [łódzki tramwajarz, typ łobuziaka] dosadnie i ohydnie klął. a ojciec Symforian mówił modlitwy za konających […]
Dzień Ojca Symforiana […] zapowiedział […] handlarz żywym towarem pełniący funkcję młodszego sztubowego, a potwierdziły ’truponosy’.
Miało się to stać wieczorem. Wieczorem miano wykańczać blok śmiercią straszniejszą niż ta w komorze gazowej. Straszniejszą niż głód i kij, który przecież w ciągu ułamka sekundy rozłupuje czaszki. Na blok mieli przyjść ’specjaliści’. Ci sami. którzy wymordowali rosyjski dwunastotysięczny obóz jeniecki. Za robotę mieli otrzymać nasz przydziałowy chleb. Blok zamarł w przerażeniu […]”
Według relacji Ostańkowicza owego dnia do baraku wpadła zorganizowana przez niemców grupa obozowych opryszków pod przywództwem byłego oficera rosyjskiej Armii Czerwonej, o pseudonimie „Matros”, donosiciela i mordercy. Napastnicy nakazali więźniom położyć się na podłodze korytarza baraku. Rozpoczęła się masakra.
Pod kontrolą przypatrujących się bezczynnie niemieckich strażników, co piątego zabijano natychmiast, rozbijając im czaszki ciężkimi kijami. Po 15 minutach zaczęto wybierać kolejne ofiary, na chybił trafił. Tych następnie wieszano za ręce skrępowane z tyłu i tak wiszących rosyjski „Matros” wraz z grupą bandytów katował na śmierć kijami.
Następnie zabrano się za resztę leżących. Ostańkowicz pisał:
„Willi [ie. blokowy, przełożony w bloku, odpowiedzialny za porządek, nadzorujący wydawanie jedzenia, paczek, a także odpowiadający za zgodność więźniów podczas apelu] i SS–mani bili brawo. Na ten znak reszta ruszyła z nowym entuzjazmem do roboty. Kije grzechotały w zdwojonym tempie. Blok wył, skowyczał i skamlał jak katowany pies.
Nagle tuż przed ‘Kolą Matrosem’ stanął wielki, kościsty ojciec Symforian:
— W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego! — oprawcę zatrzymał szeroki, majestatyczny ruch ręki czyniący znak krzyża.
Chłop oczy wytrzeszczył i cofnął się w głąb sali. SS–mani wyszarpnęli pistolety. Zgraja morderców zbiła się w gromadę, strwożoną i zadumaną zarazem. Symforian umilkł na chwilę, a potem robiąc znak krzyża nad całym blokiem, rzekł do nas przyczajonych w kamiennych niszach, do […] katów nie rozumiejących nic z tego. co się dzieje, ale czujących zabobonny strach przed jego wielkością, i do Boga, który przecież patrzył wtedy na nas:
— Wszystkim konającym, wszystkim wam, którzy okażecie skruchę i żal za grzechy, w imię Boga Wszechmogącego udzielam rozgrzeszenia!.
Bij go! — wrzasnął Willi.
Nie ruszył się nikt. Przed krzyżem cofnęli się oprawcy i ich herszty w niemieckich mundurach. W oczach blokowego — wściekłość, strach, szaleństwo. Nieprzytomny rzucił się w przód i okrwawionym kijem trzasnął w siwą głowę.
Symforian padł na kolana. Wstał. Zachwiał się i ostatnim wysiłkiem przeżegnał gromadę zbirów.
Może nie wiedział już kogo żegna krzyżem Chrystusowym, a może wierny Jego nauce, udzielał im swojego przebaczenia. Mówił coś, czegośmy najbliżej niego stojący już nie rozumieli i ze słowami tymi upadł na skos, zagradzając mordercom drogę do naszej buksy.
— Co on powiedział — zapytał ochryple Mohl, który rozumiał po polsku. Spojrzał na rozbitą głowę z której wraz z krwią wypływać zaczynał mózg i nagle wrzasnął na oprawców:
— Raus! Schwaine Banditen!
Ruszyli oszalałym pędem ku drzwiom.
Przez kilka dni nie mordowano nikogo na bloku. Ktoś przysłał nam kilka kotłów zupy. Po tygodniu zrobiono selekcję i część z nas, może mała, wyszła z bloku śmierci do roboty przy budowie dróg”.
Wśród wypuszczonych był p. Ostańkowicz. Ostańkowicz (a także ok. 13 więźniów, świadków męczeństwa br. Symforiana) przeżył obozową gehennę, by zaświadczyć:
„Przed opuszczeniem bloku rzuciliśmy na wagonik ciało o. Symforiana. Ubrany był w mundur [rosyjski], w którym przyszedł na blok. Nikt mu tego ubrania nie zabrał. Nieśli go trzej z ocalałych: Staszek, Ziółkowski i ja.
Łódzki łobuziak miał twarz mokrą od łez. Trzymał mocno długie i kościste nogi ojca Symforiana mamrocząc pod nosem jakieś okropne przekleństwa, albowiem z teorią przebaczania zbrodniarzom głoszoną przez księdza, do końca pobytu w obozie nie umiał się pogodzić”…
Ciało br. Symforiana współwięźniowie ze czcią wynieśli do krematorium, na spalenie.
W KL Auschwitz zginęło ponadto 11 zakonników kapucyńskich, aresztowanych w Warszawie, 26–27.vi.1941 r., wraz z br. Symforianem. Byli to:
o. Damian Jan Anuszkiewicz (1919, Suwałki — 1941, Auschwitz)
br. Szczepan Feliks Bogusz (1900, Kamionka – 1942, Auschwitz)
br. Dominik Feliks Golec (1903, Józefów – 1941, Auschwitz)
br. Kazimierz Kołodziejek (1900, Leonów – 1941, Auschwitz)
o. Anicet Wojciech Kopliński (1875, Frydląd/Debrzno – 1941, Auschwitz)
br. Antoni Maruszak (1897, Miedziana Góra – 1941, Auschwitz)
br. Błażej Pietruszka (1890, Rzeczyca – 1942, Auschwitz)
br. Władysław Stańczak (1910, Wysokin – 1942, Auschwitz)
br. Czesław Wrzos (1917, Lublin – 1942, Auschwitz)
o. Aleksander Wincenty Zaręba (1912, Niewodowo – 1941, Auschwitz)
br. Roman Zawada (1910, Ludwików – 1942, Auschwitz)
Br. Symforian beatyfikowany został 13.vi.1999 r. w Warszawie, w gronie 108 męczenników II wojny światowej, przez św. Jana Pawła II (1920, Wadowice – 2005, Watykan. Wraz z nim beatyfikowany został współbrat, o. Anicet Wojciech Kopliński, zamordowany w KL Auschwitz, oraz trzej inni kapucyni, którzy zginęli w obozie koncentracyjnym KL Dachau lub komorze gazowej na zamku w Hartheim: Fidelis Hieronim Chojnacki, Henryk Józef Krzysztofik, i Florian Józef Stępniak.
Rok później, 7.vii.2000 r., św. Jan Paweł II spotkał się w Watykanie z kapitułą generalną Braci Mniejszych Kapucynów. Mówił wówczas:
„Powinniście w sposób szczególny pamiętać o dwóch aspektach:
Po pierwsze, dać pierwszeństwo i postawić w centrum waszego życia, jak tego chciał św. Franciszek, ewangeliczną wspólnotę braterską, która was określa jako braci i czyni z was wspólnotę braterską. W tej perspektywie powinniście się starać, by każdy aspekt waszego życia był naznaczony tym, co jest typowe dla charyzmatu franciszkańsko–kapucyńskiego: duch modlitwy, małość (łac. minoritas) i prostota, ubóstwo i surowość życia, kontakt z ludem, bycie z potrzebującymi, gorliwość w ewangelizacji, radość i nadzieja chrześcijańska […] W kontemplacji Chrystusa ubogiego znajdziecie inspirację nie tylko do praktykowania ubóstwa osobistego, ale także do miłości i służby ubogim, których mój poprzednik Paweł VI określił jako ‘sakrament’ Chrystusapor. AAS 60 [1968] 620.
Po drugie zauważacie potrzebę podkreślenia postawy konsekwentnej, praktycznej i konkretnej św. Franciszka. Trzeba przejść do faktów, do życia wartościami, do bezpośredniego świadectwa. Znane wam jest dobrze kryterium, do którego często odwoływał się was Założyciel: łac. ‘plus exemplo quam verbo’ — pl. ‘bardziej przykładem niż słowem’„Legenda trzech towarzyszy”, 36; FF 1440”.
Tak jak zaiste służył i służy dziś, po męczeńskiej śmierci, br. Symforian Ducki: „bardziej przykładem
urodził się 8 sierpnia 1914 r. w Krzczonowicach, parafia Ćmielów, na terenie diecezji sandomierskiej. 9 sierpnia 1914 r. został ochrzczony w Kościele parafialnym w Ćmielowie. Rodzicami jego byli Jan Dulny i Antonina z domu Gruszka. Posiadał siedmioro rodzeństwa: 5 braci i 2 siostry. Na uformowanie się jego osobowości miał duży wpływ klimat domu rodzinnego, bowiem rodzice swoim przykładem i słowem wdrażali dzieci do praktyk religijnych, modlitwy, szacunku wobec drugiego człowieka, ofiarności, pracowitości. W pamięci dzieci utrwalili się oni jako ludzie wielkiej dobroci, ludzie modlitwy i ciężkiej pracy. Kosztem dużych wyrzeczeń całej rodziny, utrzymującej się z pracy na roli, całe rodzeństwo mogło podjąć naukę w różnych szkołach, z czego czworo na uczelniach wyższych.
Od dzieciństwa Tadeusz wyróżniał się licznymi zaletami charakteru, a zwłaszcza religijnością. Umiał godzić skromność, uprzejmość, nawet swojego rodzaju nieśmiałość, z poczuciem humoru, żywością charakteru i energią. To wszystko zaznaczyło się, gdy przebywał w domu rodzinnym w okresie szkoły powszechnej i średniej. Do gimnazjum uczęszczał w Ostrowcu Św. Swoim zachowaniem, żarliwą pobożnością budował rówieśników. Tam też dojrzało w nim powołanie kapłańskie. Od tej decyzji nie odciągnął go fakt, że w tym czasie jego starszy brat Julian, został usunięty z seminarium w Sandomierzu po trzecim roku studiów. Tadeusz uzyskał w czerwcu 1935 r. świadectwo maturalne w liceum im. J.Chreptowicza w Ostrowcu Św., a jesienią wstąpił do Seminarium Duchownego we Włocławku.
Nie odznaczał się wybitniejszymi zdolnościami intelektualnymi. Te braki nadrabiał pracowitością. W seminarium od samego początku uwidoczniło się jego dążenie do coraz intensywniejszej pracy nad swoim charakterem i nad powołaniem. Dzięki temu pośród kolegów zyskiwał prawdziwą przyjaźń, a u wychowawców opinię wzorowego alumna, który z całą gorliwością przygotowywał się do przyszłej pracy duszpasterskiej. Te walory miały się ukazać w całej pełni podczas próby, jaką dlań stanowiły więzienia i obozy hitlerowskie.
Tadeusz Dulny należał do tych alumnów, których w drodze do kapłaństwa nie zatrzymała nawet wojna. Jeszcze w czasie działań wojennych, we wrześniu, stawił się we Włocławku w nadziei, że będzie kontynuować naukę.
W nocy z 7 na 8.xi.1939 r., o 300 nad ranem, rozpoczęła się droga krzyżowa Tadeusza. Do bram seminarium załomotali funkcjonariusze niem. Geheime Staatspolizei (pl. tajna policja polityczna) — czyli osławionego Gestapo. Aresztowano wszystkich profesorów i 22 alumnów — tych, którzy powrócili do Włocławka, by kontynować przygotowanie do sakramentu kapłaństwa. Wśród zatrzymanych był bp Michał Kozal (1893, Nowy Folwark – 1943 Dachau); był rektor seminarium dr Franciszek Salezy Korszyński (1893, Ręczno – 1962, Otwock), późniejszy biskup pomocniczy włocławski. Opatrzność sprawiła, że aresztowania uniknął Stefan Wyszyński (1091, Zuzela – 1981, Warszawa), wykładowca nauki społecznej, profesor prawa kanonicznego i socjologii, późniejszy Prymas — Prymas Tysiąclecia, jak go określił św. Jan Paweł II (1920, Wadowice – 2005, Watykan).
Nie uniknął go Tadeusz. Wraz z pozostałymi zatrzymanymi zagnano go do włocławskiego aresztu policyjnego przy ul. Karnkowskiego, niedaleko budynków seminarium duchownego. Tam przetrzymywano go do 16.i.1940 r.
Tego dnia przewieziono go do Lądu, gdzie w klasztorze Towarzystwa św. Franciszka Salezego (łac. Societas Sancti Francisci Salesii — SDB), czyli salezjanów, dawnym opactwie zakonu cystersów (łac. Ordo Cisterciensis — Ocist), Niemcy zorganizowali przejściowy obóz dla duchowieństwa. Przeszło przez niego ok. 152 kapłanów, w tym 70 do 3.iv.1941 r. oraz 82 w dniach 6‑28.x.1941 r., głównie z diecezji włocławskiej, gnieźnieńskiej, poznańskiej, warszawskiej, płockiej i częstochowskiej, których obszar posługi pokrywał się z terenami przyłączonymi przez okupanta bezpośrednio do Niemiec, oraz zakonnicy z kilku zgromadzeń posługujących na terenie tych diecezji.
Tadeusz był w tej pierwszej grupie. Warunki były trochę lepsze niż we włocławskim więzieniu, więc profesorowie z seminarium mogli potajemnie nauczać kleryków, wśród nich Tadeusza…
Miał wówczas możliwość opuszczenia obozu i wyjazdu do niem. Generalgouvernement für die besetzten polnischen Gebiete (pl. Generalne Gubernatorstwo dla okupowanych ziem polskich) — zwanego w skrócie Generalnym Gubernatorstwem — czyli pseudo–państewka zorganizowanego przez Niemców i przez nich zarządzanego na terenach centralnej Polski, gdzie zamierzano zgromadzić wszystkich Polaków i w tym celu z terenów przyłączonych bezpośrednio do Niemiec, w tym z niem. Reichsgau Wartheland, rozpoczęto deportacje dziesiątków tysięcy Polaków. Jego rodzinne strony znalazły się bowiem w Generalnym Gubernatorstwie, ale wolał pozostać z uwięzionymi kapłanami diecezji włocławskiej, a w szczególności ze swoimi profesorami z seminarium, w nadziei szybkiego osiągnięcia kapłaństwa. I propozycję odrzucił…
Tymczasem Niemcy przygotowywali się do kolejnego etapu eksterminacji polskiego duchowieństwa na anektowanych do Niemiec polskich ziemiach, w szczególności na obszarze. Nadzorca owego okupacyjnego tworu, niem. Gaulaiter (pl. naczelnik okręgu), Obergruppenführer SS (niem. Die Schutzstaffel der NSDAP) i niem. Reichsstadtthalter (pl. namiestnik Rzeszy), Artur Karol (niem. Arthur Karl) Greiser (1897, Środa Wlkp. – 1946, Poznań), pragnął uczynić z niego obszar „wzorcowy dla całych Niemiec”, w którym będzie niem. „Ohne Gott, ohne Religion, ohne Priesters und Sakramenten” (pl. „bez Boga, bez religii, bez kapłana i sakramentu”).
I 26.viii.1940 r. do plebanii i wikariatów kilkuset duszpasterzy załomotały oddziały Gestapo. Wszystkich zatrzymanych duchownych zawieziono do wsi Szczeglin k. Mogilna. Niemcy zorganizowali tam obóz przejściowy i obóz pracy, który funkcjonował 1.x.1939 r. do 15.x.1940 r. Przetrzymywali w nim — w zabudowaniach gospodarczych, stajniach, oborach i stodołach — przed wysłaniem do obozów koncentracyjnych, ok. 4,600 polskich więźniów. Ok. 150 z nich zostało zamordowanych.
Tego samego dnia do tej grupy dołączono część przetrzymywanych w obozie przejściowym w Lądzie. Był wśród nich i Tadeusz…
Rok później wspomniany niemiecki przywódca socjalistyczny, Greiser, uznany po zakończeniu działań wojennych za zbrodniarza, sądzony, skazany i stracony, wydał 13.ix.1941 r. rozporządzenie formalnie delegalizujące kościół katolicki, na jego miejsce powołując schizmatycki niem. Römisch–katholische Kirche deutscher Nationalität im Reichsgau Wartheland (pl. Kościół Rzymskokatolicki Narodowości Niemieckiej w Kraju Warty), mający działać nie na podstawie korporacji prawa publicznego, lecz jako osoba prawa prywatnego, co w oczywisty sposób ograniczało jego przywileje. Dodatkowo Greiser zadekretował, że Niemcy mogą być członkami „tylko zrzeszenia religijnego narodowości niemieckiej”, natomiast Polacy nie mogą być członkami „zrzeszenia religijnego lub stowarzyszenia religijnego narodowości niemieckiej”…
Oznaczało to, że z niemieckiego prawnego punktu widzenia polscy kapłani w niem. Reichsgau Wartheland — pl. Kraju Warty, czyli głównie w Wielkopolsce — ci, którzy do tamtej pory uniknęli aresztowania, nie byli odtąd chronieni prawem poblicznym i mogli być pozywani do sądów pod byle pretekstem. Posługa duszpasterska stawała się prywatnym zajęciem, tym bardziej, że zabroniono także wszelkich kontaktów ze Stolicą Apostolską.
Jednocześnie zdelegalizowano i zlikwidowano wszystkie zakony, jako „sprzeczne z niemieckim pojęciem obyczajowości i polityką narodowego socjalizmu”.
Tadeusza już wówczas w niem. Reichsgau Wartheland nie było. Trzy dni bowiem po przywiezieniu do Szczeglina wszyscy przetrzymywani duchowni zostali 29.viii.1940 r. zagnani — pieszo — do oddalonej o ok. 30 km stacji kolejowej w Inowrocławiu. Było ich ok. 525, w tym, oprócz Tadeusza, co najmniej 7 przyszłych męczenników, a dziś błogosławionych Kościoła Powszechnego: ks. Franciszek Drzewiecki (1908, Zduny – 1942, Hartheim), o. Krystyn Wojciech Gondek (1909, Słona – 1942, KL Dachau), ks. Edward Grzymała (1906, Kołodziąż – 1942, Hartheim), ks. Dominik Jędrzejewski (1886, Kowal – 1942, KL Dachau), kleryk Bronisław Jerzy Kostkowski (1915, Słupsk – 1942, KL Dachau), ks. Władysław Mączkowski (1885, Przygodzice Wielkie – 1942, KL Dachau) i o. Marcin Jan Oprządek (1884, Kościelec – 1942, Hartheim).
Już 29.viii.1940 r. wywieziono ich pociągiem na zachód, w kierunku Berlina. Tam wszystkich zapakowano na ciężarówki.
o. Józef Kubicki (1916, Słotnica — 2000), ze Zgromadzenia Małego Dzieła Synów Boskiej Opatrzności (łac. Parvum Opus Filiae Divinae Providentiae – FDP), czyli oo. orionistów, wspominał:
„Przybyliśmy do Berlina.
— Berlin! Wyłazić! — ustawiono nas w rzędzie, by można było wszystkich zobaczyć […]
Gdy ciężarówki zatrzymały się na światłach przechodnie wypytywali eskortę, kto jest nimi więziony.
— 'Polscy bandyci' — usłyszeli w odpowiedzi.
Wówczas dotarły do nas przekleństwa i obelgi rzucane w naszą stronę. Potraktowano nas jak przestępców. Zaczęto nam wygrażać, popychać, bić pięściami. Pamiętam starego człowieka, który zaczął nas uderzać laską”…
Upchane do granic możliwości ciężarówki ruszyły dalej. Ks. Bolesław Kurzawa (1912, Pieczyska – 2001), brat innego męczennika, bł. Józefa Kurzawy (1910, Świerczyna – 1940, Witowo/Osięciny), pisał:
„Z Berlina w czarnych autach SS‑mańskich z trupią czaszką przewożą nas dalej. Ale dokąd? Dokąd? Po drodze odczytujemy na drogowskazie: Oranienburg. Potem las. W lesie baraki. Auta stanęły. Co to? Oczom nie wierzymy”…
Samochody znów po ok. 20 km się zatrzymały, tym razem przed bramami niemieckiego obozu koncentracyjnego (niem. Konzentrationslager) KL Sachsenhausen.
Samo przybycie do obozu najbardziej plastycznie opisał inny jego więzień, przywieziony tam trochę wcześniej, bo 10.iv.1940 r., ks. Wojciech Gajdus (1907, Papowo Toruńskie – 1957, Zakopane):
„To […], co zaczyna się dziać w chwili, gdy opuszczamy spiesznie nasze klatki, przypomina jakąś jazdę wysokiej szkoły woltyżerskiej.
Tuż przy budce z napisem Sachsenhausen wysoko usypany, nieuregulowany nasyp. Przy nasypie z obu stron piaszczystej dróżki, wiodącej w dół, stoi dwóch strażników tutejszych. Widać, że dobrze im się spało, bo obydwaj i przy głosie, i w dobrym humorze.
Podbiegamy do nasypu. Stojący w przejściu strażnicy SS podstawiają nieświadomym, zwłaszcza starym, nogi, tak, że ci zwalają się głową na dół, a na nich wali się fala innych. Powstaje wielkie kotłowisko ciał. Śmigają w powietrzu zawiniątka, kapelusze, czapki, chleb, a nad całym tym rozruchem świszczy, jak bat, dobrze znany, złośliwy niecierpliwy okrzyk:
— los, los, schnell, schnell […]
Błyskawicznie formują się czwórki i zanim ostatni pozbierał się u naszych stóp, czoło rusza szybkim marszem czy truchcikiem naprzód […]
Pochód biegnie porządnie wybrukowaną ulicą, skręca między wysokie białe mury. Z dala widać bramę. Powiewają dwie wielkie chorągwie: państwowa, czarno‑czerwona ze swastyką i czarna zupełnie, przecięta dwoma SS, które chwiejąc się w rannym wietrze, wyglądają jakby dwa białe nagie kościotrupy przylepione do żałobnej płachty”.
Z KL Sachsenhausen — modelowego obozu koncentracyjnego o typowo pruskiej organizacji i dyscyplinie, w którym Niemcy wykorzystawali wszelkie siły więźniów, jak najmniejszym kosztem, do ostatecznego wyczerpania i ich śmierci — 3.xi.1940 r. Tadeusz wysłał kartkę — pisaną po niemiecku i oczywiście przez władze obozowe ocenzurowaną — do swego brata, Stanisława Dulnego (1905, Krzczonowice – 1980), podporucznika 71. Pułku Piechoty polskiego wojska, przetrzymywanego przez Niemców najpierw w obozie jenieckim oflagu XVIII–A Wolfsberg, a później oflagu II–C Woldenberg. Cóż w takich warunkach można napisać? Tylko kilka słów: „Kochany bracie! Wczoraj otrzymałem pierwszą kartę z domu, a w niej Twój adres. Cieszę się, że mogę do Ciebie napisać. Jestem w obozie koncentracyjnym. Już się przyzwyczaiłem do nowych warunków. Czuję się dobrze. Nie zapomnij o mnie, tak jak nie zapominałeś, gdy przebywałem we Włocławku. Z serca całuję. Tadek”…
Wraz z setkami polskich kapłanów w KL Sachsenhausen przetrzymywany był przez ok. 4 miesiące. 14.xii.1940 r. — przez Berlin, Lipsk (niem. Leipzig) i Norymbergę (niem. Nürnberg) — przetransportowany został do najstarszego niemieckiego obozu koncentracyjnego (niem. Konzentrationslager), bo założonego już w 1933 r. ok. 20 km na północ od Monachium (niem. München), KL Dachau.
Wywózka nie była przypadkowa. W tym właśnie czasie Niemcy zdecydowali się wreszcie zgromadzić w jednym miejscu większość aresztowanych kapłanów z różnych podobitych krajów w jednym miejscu. Wybór padł na KL Dachau. Kilka dni wcześniej do KL Dachau przybył transport z KL Buchenwald, przywożąc kolejne dziesiątki polskich kapłanów. Tego samego dnia podobny transport przybył z KL Mauthausen, do którego duża część polskich kapłanów przywieziona została wcześniej, gdy Niemcy jeszcze nie zdecydowali się na generalne rozwiązanie „problemu więzionego duchowieństwa”, z tegoż KL Dachau. Później przywożono polskie duchowieństwo z KL Posen czy KL Auschwitz. Wśród zwiezionych byli także — z pogwałceniem IV Konwencji Haskiej z 1907 r., uzupełnionej postanowieniami Konwencji Genewskiej, podpisanej 27.vii.1929 r. — kapłani wojskowi, przetrzymywani początkowo jako jeńcy wojenni w obozach dla oficerów, czyli oflagach. Razem przez obóz przejść miało ok. 2,794 duchownych — w tym ok. 1,780 z Polski, z których 868 zostało zamordowanych…
Po przyjeździe Tadeusz otrzymał obozowe ubranie — zwane od charakterystycznych biało—czarnych pasów „pasiakiem” — okraszone namalowanym farbą lub naszytym na odzieży, na wysokości piersi, tzw. winklem, czyli czerwonym trójkątem z literą „P”, na określenie więźnia politycznego — Polaka, oraz wytłoczonym na białej taśmie numerem obozowym – 22662.
Młody polski kleryk, przygotowujący się do posługi wśród nas, sługa Boży, stawał się niczym, jedynie wpisem w niemieckich księgach ewidencyjnych…
Przetrzymywano go w specjalnym bloku 26, przeznaczonym dla polskich księży i zakonników. Tam też, w warunkach skrajnych, ujawniły się szczególne cechy jego charakteru. Mimo tragicznej rzeczywistości wywierał zbawienny wpływ na innych pogodą ducha i optymizmem…
Należał do kilkudziesięcioosobowej grupy modlitewnej więźniów, zawiązanej w wielkiej dyskrecji, bo zewnętrzne przejawy religijności były tępione.
Młody alumn, w warunkach nieludzkiego traktowania i pracy ponad siły, czerpał siły z modlitwy i zawsze — jak zaświadczyli współwięźniowie, którzy przeżyli gehennę obozową — służył pomocą współwięźniom, szczególnie starszym i schorowanym. Korzystając z nieuwagi dozorców starał się wyręczać ich w obozowych obowiązkach. Wspomniany ks. Franciszek Salezy Korszyński, rektor jego seminarium i późniejszy biskup, wspominał z niejaką dumą — wszak mówił o swoim wychowanku: „Nosiliśmy kotły z pożywieniem dla całego obozu. Wielu z nas z największym wysiłkiem zanosiło swój kocioł na wyznaczony blok. On, młody, przeto silniejszy, prędko z kolegą odnosił swój kocioł, po czym biegł, by pomóc słabszym, a gdy kapo nie wiedział, zastępował ich nawet całkowicie. Prawdziwą udręka dla starszych więźniów było słanie łóżka według przepisów obozowych, wydanych właśnie po to, by tę udrękę stwarzać. On, dzięki swej zręczności, prędko i dobrze budował swoje łóżko, a następnie w ukryciu przed okiem izbowego budował łóżka innym”…
Ks. Stefan Biskupski (1895, Koluszki – 1973, Warszawa) tak wspominał: „Nie było tak ciężkiego położenia, gdzie on nie widziałby drobnej jakiejś radości, za którą Bogu trzeba dziękować. Lecz najbardziej charakterystycznym rysem jego pięknej duszy była bohaterska uczynność na rzecz bliźnich. ‘Zorganizowanych’ na plantacjach porzeczek nigdy sam nie tknął, lecz dzielił się z innymi. Potrzeba było przyszyć guzik, naprawić spodnie lub buty, ostrzyc włosy, opatrzyć rany — Tadzio spieszył ofiarować swą pomoc. Gdy chwiał się już z głodowego wyczerpania, jeszcze wtedy w sposób niezwykle subtelny połowę swojej obiadowej zupy oddawał koledze, którego życie uważał za cenniejsze od swego…
W sytuacji permanentnego wygłodzenia, gdy więźniowie często wzajemnie wykradali sobie resztki odłożonego jedzenia, Tadeusz wielokrotnie dzielił się z innymi tym, co udał mu się zdobyć, czy też skromną paczką żywnościową, jaką czasem Niemcy pozwalali na dostarczenie z domu rodzinnego.
„Ofiarna miłość bliźniego okazywała się bodaj najwspanialej przez to, że dożywiał m.in. znanego i cenionego profesora Rosłańca” — uzupełniał później bp Korszyński.
„Alumn Tadeusz Dulny połowę swojej brukwianej zupy oddał temu, którego życie uważał za cenniejsze od swego. Wzniesienie się ponad potrzebę jedzenia, w czasie, gdy głód skręcał bólem kiszki przez wiele dni, tygodni i miesięcy, było czynem niezwykłym, bohaterskim, który należy przekazać potomnym. Takim był Tadeusz Dulny, chłopiec, któremu słońce patrzyło z oczu. Potrafił on w najciemniejszej sytuacji dojrzeć jasny promień Miłosierdzia Bożego i wskazać go innym” — pisali ks. Wiktor Jacewicz (1909, Sankt Petersburg – 1985, Włocławek) i ks. Jan Woś (1899, Hamborn-Bruckhausen – 1973, Siemczyn)„Martyrologium polskiego duchowieństwa rzymskokatolickiego pod okupacją hitlerowską w latach 1939–1945”.
Początkowo jeszcze kapłani mogli odprawiać Mszę św., ale gdy wszyscy gremialnie odmówili podpisania narodowościowej listy niemieckiej, tzw. volkslisty, rozpoczął się etap eksterminacji. Nieustanny głód, praca ponad siły szybko czyniły spustoszenie…
W 1942 r. rozpoczęły się wywózki, w tzw. „transportach inwalidów”, najbardziej wycieńczonych więźniów KL Dachau — ostentacyjnie do „lepszego” obozu — a tak naprawdę do austriackiego ośrodka eutanazyjnego na zamku Hartheim (niem. Schloß Hartheim) w Austrii, gdzie w ramach zorganizowanej Aktion T4 (pl. akcja T4) — „likwidacji życia niewartego życia” (niem. „Vernichtung von lebensunwertem Leben”) — mordowali w szczególności osoby niedorozwinięte umysłowo, przewlekle chore psychicznie i neurologicznie, w tym dzieci. Mordowano ich w komorach gazowych…
Tadeusz był już bardzo osłabiony i całkowicie wygłodzony. Rektor Korszyński wspominał: „Mizerniał coraz bardziej […] Kiedyś przy sposobności mycia się w umywalni, a obowiązkowo myliśmy się do pasa, widziałem na nim skórę i kości. Niebawem z wyczerpania zemdlał na bloku w czasie przerwy obiadowej […], a wtedy silniejsi koledzy zanieśli go do rewiru.
Wtedy też po raz ostatni widziałem go w tym życiu. Widziałem jego zwisające ręce i nogi, chwiejącą się głowę, uśmiechniętą twarz, pogodne, jasne oczy”„Jasne promienie w Dachau”, bp Franciszek Korszyński.
Do Pana „chłopiec, któremu słońce patrzyło z oczu”, odszedł w obozowym „szpitalu”, czyli tzw. „rewirze”, 7.viii.1942 r.
Trzy dni później do Hartheim wyjechał kolejny tzw. „transport inwalidów… Tadeusza w nim nie było. Dzięki temu jego ciało spalono w KL Dachau, w obozowym krematorium, a prochy Niemcy, niedoścignieni formaliści, przesłali rodzinie…
Beatyfikowany został przez św. Jana Pawła II w Warszawie, 13.vi.1999 r., w gronie 108 polskich męczenników II wojny światowej. Był wśród nich także jeden z tych, którym pomagał, ks. Franciszek Rosłaniec…
Osiem lat wcześniej, 6.vi.1991 r., św. Jan Paweł II podczas kolejnej pielgrzymki do Ojczyzny wygłosił we Włocławku przemówienie do katechetów, nauczycieli i uczniów. Mówił wówczas:
„Młodzież i dzieci są przyszłością świata, są przyszłością narodu i Kościoła, są tą przyszłością oni, młodzi ludzie, ale są nią w oparciu o rodzinę, o szkołę, o Kościół, o naród, o cały naród. Dlatego też Sobór Watykański II uczy, iż szkoła ‘mocą swego posłannictwa kształtuje […] władze umysłowe, rozwija zdolność wydawania prawidłowych sądów, wprowadza w dziedzictwo kultury wytworzonej przez przeszłe pokolenia, kształci zmysł wartości, przygotowuje do życia zawodowego, sprzyja dyspozycjom do wzajemnego zrozumienia się, stwarzając przyjazne współżycie wśród wychowanków różniących się charakterem czy pochodzeniem’„Deklaracja o wychowaniu chrześcijańskim”, 5.
Oto w wielkiej syntezie zadanie szkoły, która ma kształcić i wychowywać. W podejmowaniu tego zadania nie wystarczy patrzeć tylko w wyimaginowaną przyszłość, ale trzeba ją już teraz jakoś tworzyć, trzeba mieć przed oczyma całą tradycję narodu, społeczeństwa, państwa. Powiedział ktoś słusznie, że narody, które tracą pamięć, schodzą do rzędu plemienia…”
W takich szkołach uczył się Tadeusz Dulny, który dziś sam stał się częścią naszej „tradycji narodu, społeczeństwa, państwa”. Być może myśląc o nim — sam przecież mniej więcej w tym samym czasie uczył się w szkołach II Rzeczypospolitej — Ojciec Święty prosił:
„Niechże tedy szkoła, a w niej katechizacja — która ma swoje dobrze określone i znane wam cele: wprowadzania wiernych do świadomego uczestnictwa w życiu Bożym i w życiu Kościoła, do dojrzałej wiary, ukazywania sensu ludzkiego życia, prowadzenia do świętości poprzez umacnianie w Duchu Świętym więzi z Chrystusem w drodze do Ojcapor. Og. Instr. Katech., Notificationes, 1973 r. — niechże ta szkoła uczy w wolnej Polsce młode pokolenia, a także i starsze, że ‘właściwego korzystania z wolności można się nauczyć tylko przez jej właściwe używanie’św. Jan XXIII, „Mater et Magistra”, 232”.
Nie zapomniał też o ziemi kujawskiej:
„Niech ta włocławska katedra, która tyle nam mówi o Kościele, o Polsce, o ludziach żyjących na tej ziemi, katedra, która jest miejscem nauczania biskupa, a także jego tradycyjnych spotkań z młodzieżą i nauczycielami, katedra, która dziś przyjmuje nas z całą gościnnością ziemi kujawskiej, niech będzie dla wszystkich przypomnieniem i zachętą do wierności poleceniu Chrystusa: »Uczcie […] zachowywać wszystko, co wam przykazałem. A oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata«Mt 28, 20”.
Tak, jak zachowywał do końca kleryk, alumn Tadeusz Dulny. I zaiste Chrystus był z nim po ostatni dzień jego życia na ziemi…
Na świat przyszedł 3.iii.1869 r. w Woli Chruścińskiej, wsi ok. 12 km na północ od Kutna, ówcześnie należącej do guberni warszawskiej (ros. Варшавская губерния), wchodzącej w skład tzw. Królestwa Polskiego (ros. Царство Польское), części zaborczego Imperium Rosyjskiego (ros. Российская империя).
Był synem Józefa i Józefy z domu Strużyńskiej.
Dzieciństwo i młodość zapewne spędził w rodzinnej wsi, której niejako oknem na świat było pobliskie Kutno, a bardziej może jeszcze oddalona o ok. 2 km od Woli Chruścińskiej, otwarta 4.xii.1862 r., tuż przed wybuchem Powstania Styczniowego, Kolej Warszawsko–Bydgoska, łącząca Łowicz z Bydgoszczą, będąca pierwszym — i do 1877 r. jedynym — połączeniem kolejowym ziem zaboru pruskiego i rosyjskiego.
Od 1890 r. przygotowywał się do kapłaństwa. Studiował w Wyższym Seminarium Duchownym we Włocławku, erygowanym 16.viii.1569 r. przez ówczesnego ordynariusza diecezji kujawsko–pomorskiej, bpa Stanisława Karnkowskiego (1520, Karnków – 1603, Łowicz). Była to pierwsza taka szkoła wyższa na terenie Korony Królestwa Polskiego (łac. Corona Regni Poloniae), od 4.vii.1569 r., daty podpisania przez króla Zygmunta II Augusta (1520, Kraków – 1572, Knyszyn) unii lubelskiej — czyli ledwie półtorej miesiąca wcześniej — jednego z dwóch równoprawnych członów Rzeczypospolitej Obojga Narodów.
Warto pamietać, że w Imperium Rosyjskim katolickie seminaria duchowne — w szczególności w ramach represji po Powstaniu Styczniowym lat 1863‑5 — mogły kształcić przyszłych kapłanów tylko na „poziomie średnim”, jak rejestrowały to władze rosyjskie, i nie były uprawnione do nadawania stopni naukowych.
Święcenia kapłańskie — prezbiteriatu — przyjął 17.ii.1895 r., we włocławskiej katedrze pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, z rąk bpa Aleksandra Kazimierza Bereśniewicza (1823, Szwelnie – 1902, Kalisz), ordynariusza ówczesnej diecezji kujawsko–kaliskiej.
Jego pierwszą placówką duszpasterską była parafia pw. Podwyższenia Krzyża Świętego w Widawie. Następnego roku został przeniesiony do parafii pw. św. Jadwigi Śląskiej w Nieszawie, gdzie także pełnił obowiązki wikariusza.
Posługa w Nieszawie zakończyła się w 1900 r. Przez następny rok miaszkał — jako rezydent — i posługiwał we Włocławku, bez formalnego przydziału duszpasterskiego.
Od 1901 r. pracował jako wikariusz parafii pw. św. Zygmunta w Częstochowie, skąd w 1906 r. powrócił na Kujawy, do dekanatu Nieszawa, zostając administratorem wiejskiej parafii pw. Narodzenia Najświętszej Maryi Panny w Ostrowąsie, słynącej aliści cudownym obrazem Pani Kujaw.
Trzy lata później znów wysłano go na południe diecezji, za Łódź, i został administratorem parafii pw. Podwyższenia Krzyża Świętego w Moszczenicy.
Był to czas znacznego rozwoju zarówno parafii, jak i miejscowości wchodzących w skład tzw. „Klucza Moszczenickiego”. Rozwój ten zapoczątkowany został w wyniku zakupu wspomnianego „Klucza” przez pabianickiego fabrykanta, Niemca Teodora (niem. Theodor) Endera (1860, Pabianice – 1921, Wrocław) (Moszczenica była własnością rodziny Enderów do 1945 r.). Z inicjatywy Endera w Moszczenicy został zbudowany zakład bawełniany, co w sposób wydatny wpłynęło na poprawę zamożności miejscowego społeczeństwa, a także spowodowało dość dużą akcję osiedleńczą. Współpraca ewangelika Endera (w Moszczenicy wyznanie rzymsko–katolickie deklarowało ponad 91% ludności, a protestanckie — ponad 8%) w bardzo dobry sposób układała się z proboszczami katolickimi. Pewne niepokoje miały tu miejsce jedynie za czasów rewolucji lat 1905‑7.
Podczas swej dziewięcioletniej pracy wręcz „odbudował” parafię, gdyż do tej pory ta mało liczebna wspólnota była tak biedna, że księża musieli zarabiać w innych kościołach — by zaspokoić najprostsze potrzeby życiowe. Pierwsze pięć lat jego służby w parafii to stały wzrost jej zamożności, co było również odbiciem sytuacji gospodarczej kraju (lata 1909‑14 to okres największego rozkwitu gospodarczego ziem zaborczego Królestwa Polskiego). W tym czasie, przy wydatnej pomocy T. Endera oraz dzięki ofiarności i pracy parafian, została otynkowana nowa plebania, ogrodzono teren cmentarza kościelnego kolistym murem, powiększono i ogrodzono cmentarz grzebalny, zbudowano dom ludowy i ochronkę, a przede wszystkim zakupiono ołtarz główny do kościoła i ołtarz do kaplicy Matki Bożej.
W czasie jego probostwa oprócz innych osiągnięć zbudowano nową murowaną plebanię, dobudowano zakrystię do kościoła, odrestaurowano (w znacznym stopniu zniszczone) kościół i budynki parafialne.
W dalszym rozwoju parafii przeszkodził wybuch I wojny światowej w 1914 r. Podczas jej trwania poza ukończeniem budowy kruchty i niezbędnymi remontami nic poważnego nie udało się wykonać. Działania wojenne toczone także na terenie Moszczenicy przyczyniły się do pewnej dewastacji oraz zniszczenia kilku budynków plebańskich.
W 1918 r., pamiętnego roku, gdy Polska po ponad stuletniej niewoli odzyskała niepodległość, został znów przeniesiony na Kujawy, na parafię pw. Opieki Matki Bożej w Osięcinach, ok. 16 km na zachód od Brześcia Kujawskiego i ok. 30 km na zachód od Włocławka. Pozostał tam już do końca życia.
Osięciny były osadą znajdującą się w centrum tzw. „Wieczystej Fundacji Dobroczynnej Józefa i Karoliny z Popławskich hr. Skarbków”, utworzoną w 1905 r. po bezdzietnej śmierci Karoliny, żony hrabiego Józefa Skarbka herbu Abdank (1819 – 1900, Osięciny), właściciela dóbr Osięciny, przyjaciela Fryderyka Franciszka Chopina (1810, Żelazowa Wola – 1849, Paryż). W 1870 r. Osięciny straciły prawa miejskie — w ramach represji po Powstaniu Styczniowym. Hr. Skarbek w czasie powstania był naczelnikiem cywilnym powiatu włocławskiego, członkiem rady powiatowej we Włocławku i przewodniczącym rady schronienia w powiecie, a w pomieszczeniach lodowni dworskiej w Osięcinie znajdował się skład broni…
W 1918 r. parafia liczyła ok. 2,200 wiernych. W samych Osięcinach w 1930 r. żyło 820 mieszkańców. W 1939 r. katolików w parafii było już 3,395…
Osoby, które Wincenty przygotowywał do I Komunii św. i błogosławił ich związki małżeńskie, zgodnie stwierdzały, że był to kapłan dobry, gorliwy, pobożny, taktowny i powszechnie szanowany.
Ceniono go jako nauczyciela religii w szkole. Kazaniami potrafił rozbudzać ducha wiary… Jednocześnie był czynnie działającym członkiem Gminnego Dozoru Szkolnego w Osięcinach…
Był honorowym Prezesem Straży Ogniowej w Osięcinach i członkiem miejscowej Rady Gminy. Przez pewien czas był też prezesem rady nadzorczej spółdzielni „Jutrzenka”, istniejącej zresztą do dnia dzisiejszego…
Jego tolerancyjna postawa zjednała mu szacunek w miejscowej wspólnocie Żydów i wśród lokalnych Niemców.
W swojej działalności wiele czasu poświęcał najuboższym, e.g. kilkorgu dzieciom kupił buty do I Komunii…
Prowadził Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży.
Od 1932 r. do pomocy otrzymał wikariusza, który wobec słabego zdrowia proboszcza wyręczał go w wielu rozmaitych obowiązkach duszpasterskich. W 1936 r. kuria delegowała kolejnego, czwartego już: został nim ks. Józef Kurzawa…
Odtąd długie godziny spędzał w konfesjonale, a każdą wolną chwilę wykorzystywał na spacery z brewiarzem w ręku wokół kościoła czy w plebańskim ogrodzie.
Jednocześnie obdarzany był zaufaniem swoich przełożonych i piastował rozmaite funkcje we włocławskiej Kurii Biskupiej, pomagając biskupom w zarządzaniu diecezją. M.in. w 1936 r. należał do składu rady Proboszczów–Konsultorów, czyli Kolegium konsultorów (łac. Collegio consutorum) — oraz komisji Deputatów do Zarządu Dóbr Seminarium Duchownego.
W 1939 r. został odznaczony godnością honorowego kanonika (łac. canonicus) kolegiaty kaliskiej — dziś bazyliki pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny — sanktuarium pw. św. Józefa w Kaliszu.
Ten akt uznania okazał się zwieńczeniem ofiarnej, pokornej posługi Wincentego w swojej diecezji — najpierw diecezji kujawsko–kaliskiej, erygowanej 30.vi.1818 r. bullą „Ex imposita Nobis” (pl. „Oznajmiamy”) papieża Piusa VII (1742, Cesena – 1823, Rzym); a potem przekształconej w diecezję włocławską, erygowanej 28.x.1925 r. bullą „Vixdum Poloniae unitas” (pl. „Ledwie Polska odrodziła się”) papieża Piusa XI (1857, Desio – 1939, Watykan). 1.ix.1939 r. bowiem w granice Rzeczypospolitej, bez wypowiedzenia wojny, wkroczyli bowiem Niemcy. Na podstawie osławionego porozumienia z 23.viii.1939 r. dwóch wybitnych przywódców socjalistycznych — niemieckiego, o odcieniu nazistowskim, Adolfa Hitlera (1889, Braunau am Inn – 1945, Berlin), i rosyjskiego, o odcieniu komunistycznym, Józefa Stalina (1878, Gori – 1953, Kuncewo) — i jego tajnych aneksów, od nazwisk sygnatariuszy, czyli ministrów spraw zagranicznych dwóch wspomnianych zbrodniarzy, zwanego paktem Ribbentrop–Mołotow, Niemcy do Rzeczpospolitej wkroczyli od zachodu, a 17 dni później od wschodu Polskę najechali Rosjanie.
Dwaj bandyci dokonali w ten sposób czwartego rozbioru Polski (w praktyce uczestniczyli w nim także, acz w różnym stopniu zaangażowania, Słowacy i Litwini), uzgodnionego formalnie i podpisanego, wraz z innymi tajnymi aneksami, 28.ix.1939 r. w tzw. „traktacie o granicach i przyjaźni Rosja–Niemcy”.
Rozpoczęła się II wojna światowa.
10.ix.1939 r. do Osięcin wkroczyli Niemcy. Tego samego dnia Wincenty został zatrzymany jako jeden z 22 zakładników — „zabezpieczenie” przed atakami na niemieckich żołdaków. W czasie strasznej nocy spokojem i opanowaniem podtrzymywał na duchu przetrzymywanych. Przyniesiono mu koc i poduszkę — odmówił, mówiąc, że „chce dzielić los na równi z pozostałymi”…
Wykorzystanie kapłanów jako zakładników nie było przypadkowe. Jeszcze przed zajęciem Osięcin, 7.ix.1939 r., szef niem. Reichssicherheitshauptamt – RSHA (pl. Główny Urzęd Bezpieczeństwa Rzeszy), Reinhard Heydrich (1904, Halle – 1942, Praga), na odprawie dotyczącej niem. Unternehmen „Tannenberg” (pl. Operacji „Tannenberg”) wydał bowiem polecenie: „czołowe warstwy ludności polskiej należy unieszkodliwić w takim stopniu, na ile to jest możliwe”. I rzeczywiście, po napaści rosyjskiej 17.ix i upadku Polski na okupowanych terenach zaborcy rozpoczęli skoordynowaną akcję represji, w pierwszym rzędzie kierując ją przeciw inteligencji i warstwom przywódczym narodu polskiego.
A kapłani uznawani byli oczywiście zarówno za członków polskiej inteligencji, jak i przywódców duchowych narodu polskiego…
Tym razem aliści Wincentego wypuszczono. Uniknął tym samym losu 8 księży z parafii z okolic Piotrkowa Kujawskiego. aresztowanych przez Niemców pod podobnym pretekstem i rozstrzelanych w nocy z 31.x na 1.xi.1939 r. Byli to: ks. Paweł Bobotek (1872 – 1939 Piotrków Kujawski), proboszcz parafii pw. św. Benona w Broniszewie; ks. Franciszek Gawlikowski (ok. 1904 – 1939, Piotrków Kujawski), proboszcz parafii pw. Świętej Trójcy w Połajewie; ks. Jan Mikołajczyk (ok. 1883 – 1939, Piotrków Kujawski), proboszcz parafii pw. św. Mikołaja w Sadlnie; ks. Leon Nowakowski (1913, Bytoń – 1939, Piotrków Kujawski), wikariusz parafii Bytoń, beatyfikowany później wraz z Wincentym; ks. Wiktor Pietkiewicz (1870, Rewel – 1939, Piotrków Kujawski), proboszcz parafii pw. św. Jakuba Apostoła w Mąkoszynie; ks. Romuald Tomiec (1911, Rajsko – 1939, Piotrków Kujawski), administrator sąsiedniej parafii pw. św. Andrzeja Apostoła w Witowie; ks. Edmund Wolski (1882, Izbica Kujawska – 1939, Piotrków Kujawski), proboszcz parafii Bytoń; i ks. Antoni Wysocki (1910, Borawe – 1939, Piotrków Kujawski), wikariusz w parafii pw. św. Jakuba Apostoła w Piotrkowie Kujawskim.
Represje wobec polskiej inteligencji i warstw przywódczych, noszące wszelkie znamiona zbrodni ludobójstwa (ang. genocide), przybrały formy zorganizowane. Na terenach bezpośrednio włączonych do Rzeszy Niemieckiej była to tzw. niem. „Intelligenzaktion” (pl. „Akcja Intelligencja”), zwana także niem. „Flurbereiningung” (pl. „Akcja Oczyszczenia Gruntu”), niemiecki ludobójczy program eksterminacji polskich elit. W jej trakcie miano „zlikwidować” razem ok. 100,000 Polaków, połowę z nich w obozach koncentracyjnych, połowę zaś — od ix.1939 r. do iv.1940 r. — w zbiorowych egzekucjach.
A Osięciny znalazły się w tzw. niem. Reichsgau Wartheland (pl. Kraj Warty), części zachodniej Polski bezpośrednio wcielonej do Rzeszy Niemieckiej…
Ujawniły się wówczas z mocą niezwykłe cechy Wincentego: odwaga, niepospolita siła charakteru, wysoka kultura. W warunkach potęgującej się nienawiści do okupanta niemieckiego, przenoszonej na autochtoniczną ludność niemiecką (w parafii przed wojną mieszkało sporo ewangelików), potrafił stanąć w obronie jakiegoś Niemca, ratując mu w ten sposób życie…
Tymczasem w ii.1940 r. funkcję komendanta policji w Osięcinach objął Austriak z katolickiej rodziny, niejaki Jan (niem. Johan) Pichler (ur. 1896, Mariarein), który brał udział w mordzie na 8 kapłanach w Piotrkowie Kujawskim. W iv.1940 r. natomiast do Osięcin przybył nowy komisaryczny burmistrz i oficer polityczny, również Austriak z rodziny katolickiej, niejaki Ernest (niem. Ernst) Daub (ur. 1904, Saarlautern), posiadający wyższe wykształcenie, który wcześniej, w okręgu Saary w zachodnich niemczech — po przyłączeniu w 1935 r. owego terytorium, w wyniku referendum, do Rzeszy niemieckiej — wsławił się brutalnością w zwalczaniu tamtejszego duchowieństwa katolickiego.
Działo się to w czasie, gdy w i–iii.1940 r., w ramach planu niem. Reichsstatthaltera (pl. namiestnik Rzeczy) Reichsgau Wartheland, Artura Karola (niem. Arthur Karl) Greisera (1897, Środa Wielkopolska – 1946, Poznań), prowadzącego politykę niem. „Ohne Gott, ohne Religion, ohne Priesters und Sakramenten” — pl. „bez Boga, bez religii, bez kapłana i sakramentu” — czyli próby stworzenia podporządkowanego niemców uniwersalnego bezbożnego kultu, aresztowanych zostało kilkuset księży katolickich. Przed wywiezieniem do obozów koncentracyjnych w głębi niemiec przetrzymywano ich w obozach przejściowych w Puszczykowie, Lubiniu, Bruczkowie, Goruszkach, Chludowie i obozie koncentracyjnym KL Posen (Fort VII). Podobne zorganizowane akcje aresztowań miały miejsce po drugiej stronie Wisły, na obszarach przyłączonych przez niemców do prowincji niem. Ostpreußen (pl. Prusy Wschodnie).
Informacje o tych aresztowaniach musiały docierać do kapłanów w Osięcinach…
Zawisło nad nimi niebezpieczeństwo. Ponieważ uniknęli aresztowania podczas wspomnianych zorganizowanych akcji wymierzonych w duchowieństwo katolickie lokalni niemcy postanowili prawd. działać na własną rękę. Pierwszym krokiem miała być rewizja na plebanii.
O zamiarach dowiedział się były burmistrz, niejaki Leonard Arndt, i poinformował kapłanów. Wincenty miał odpowiedzieć: „Ja was, dzieci, nie opuszczę”…
Proponował ucieczkę swemu wikariuszowi, ks. Józefowi Kurzawie. Ten zgodził się i odjechał, na rowerze, w kierunku sąsiedniej parafii w Kościelnej Wsi, ale szybko powrócił. Pragnął zostać ze swym proboszczem — wyjaśniał…
W nocy z 21 na 22.v niemcy przyjechali. Przeprowadzili — jak ostrzegano kapłanów – rewizję. Twierdzili, że posiadali informacje o ukrywanej broni…
Nie znaleźli jej i plebanię opuścili.
Dwa dni później, 23.v.1940 r., w uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi Pańskiej (Boże Ciało), Wincenty prowadził procesję eucharystyczną na zewnątrz kościoła. Wieczorem tego dnia księża otrzymali ponowne ostrzeżenie, przekazane przez właściciela restauracji, który podsłuchał rozmowę Pichlera i Dauba. niemcy procesję uznali za prowokację, przestępstwo wręcz. To tylko przyspieszyło przeprowadzenie od dawna już metodycznie planowanej akcji.
Do późnych godzin pozostawali na modlitwie. Po północy, ok. 120 do drzwi plebanii zaczęli gwałtownie dobijać się Pichler i Daub. Po otworzeniu drzwi nakazali kapłanom ubrać się i wyprowadzili ich do samochodu, w którym czekał niejaki Wilhelm Fryderyk (niem. Willy Fritz) Haack (ur. 1900), niemiec, wyznania ewangelickiego, który do Piotrkowa Kujawskiego przyjechał z Prus Wschodnich…
Świadkowie widzieli, że proboszcz został czymś uderzony w głowę, oraz że wikariusz zasłaniał go sobą. Wtedy i on został uderzony. Później samochód odjechał w kierunku wsi Witowo (ok. 5‑6 km od Osięcin).
Po drodze samochód zatrzymał się. Kapłanom nakazano opuśćić pojazd. Daub i Pichler wyciągnęli pistolety — padły strzały. Wincenty i Józef otrzymali swą ziemską nagrodę — cierniową koronę męczeństwa…
Rankiem 24.v odkryto, w rowie przydrożnym, zwłoki obu kapłanów. Obok leżał brewiarz Wincentego z tkwiącą w nim kulą…
Miejscowy niemiecki lekarz (niejaki dr Kleinofen) przeprowadził autopsję zamordowanych i stwierdził, iż Wincenty miał przebity bok i policzek…
27.v, przy bardzo licznym udziale ludności katolickiej i innych wyznań, obu kapłanów pochowano we wspólnej mogile na cmentarzu grzebalnym w Osięcinach. Ponoć pojawiło się też paru niemców, którzy oddali zamordowanym nad ich grobem honory hitlerowskie…
Ku powszechnemu zaskoczeniu, sprawcy po trzech dniach zostali aresztowani. Być może nie skoordynowali swoich działań z nadzorcami „Intelligenzaktion” i akcji aresztowań duchowieństwa — musiano już wówczas planować kolejną turę aresztowań kapłanów Reichsgau Warherland: miała ona miejsce ok. 26.viii.1940 r.; trzecią falę aresztowań przeprowadzono rok później, ok. 6.x.1941 r. — a może były inne przyczyny. W każdym razie w Inowrocławiu, stolicy tzw. niem. Regierungsbezirk Hohensalza (pl. rejencja inowrocławska), jednego z trzech okręgów administracyjnych Reichsgau Wartheland, do którego należały Osięciny, stanęli przed sądem. Wysłuchano 9 świadków — 3 Polaków i 6 niemców — i Jan Pichler i Ernest Daub otrzymali po 15 lat pozbawienia wolności z utratą na 10 lat praw obywatelskich, a Wilhelm Fryderyk Haack karę pieniężną w wysokości 1.000 marek niemieckich…
W uzasadnieniu wyroku sąd zapisał, iż oskarżeni „swym czynem przynieśli szkodę narodowi niemieckiemu”, bowiem obydwaj zamordowani byli ludźmi lubianymi i czyn ów „mógł wzbudzić niepokoje wśród ludności polskiej”… „Przynieśli szkodę”, bo mogli wszak poczekać parę miesięcy a kapłani z Osięcin i tak zostaliby aresztowani. Gdyby zaś uznano, że owe „niepokoje” nie były prawdopodobne pewnie by zabójców zwolniono…
Niemiecką skrupulatność w dochodzeniu do prawdy tłumaczono sobie staraniami niemieckich rodzin, mieszkających od dawna na terenie parafii Osięciny, za którymi Wincenty niejednokrotnie — wobec prób samosądów ze strony zaatakowanych, na początku ix.1939 r., po agresji niemieckiej na Rzeczpospolitą, Polaków — ujmował się…
Skazani prawdopodobnie odbywali karę w Zuchthaus (pl. więzienie ciężkie) w Rawiczu, skąd, po rozpoczęciu wojny niemiecko–rosyjskiej w vi.1941 r., zostali wysłani na front wschodni. Dalsze ich losy nie są znane…
Grób księży męczenników stał się miejscem pielgrzymek, a 24.v.1988 r., w 48. rocznicę śmierci, męczennicy z Osięcin otrzymali tytuł: „Męczennicy Eucharystii i Jedności Kapłańskiej”.
W 1990 r. w Osięcinach wystawiono pomnik obu męczennikom, autorstwa łódzkiego artysty, Jana Martyki.
Ojciec Święty Jan Paweł II (1920, Wadowice – 2005, Watykan) zaliczył w 1999 r. ks. Wincentego Matuszewskiego oraz jego wikariusza, ks. Józefa Kurzawę, do grona błogosławionych w gronie 108 polskich męczenników II wojny światowej.
Władysław urodził się w 1908 r. w Myślatyczach (dziś Ukraina, tuż przy granicy z Polską). Jego ojciec zmarł, gdy Władek był małym chłopcem i odtąd matka musiała sama zajmować się wychowaniem trojga dzieci. W wieku 11 lat Władek został wysłany do zakładu wychowawczego i szkoły dla sierot, prowadzonej przez michalitów w Miejscu Piastowym. Uczył się tam m.in. krawiectwa. Pięć lat później wstąpił do michalitów i rozpoczął postulat, a potem nowicjat, w Pawlikowicach k. Wieliczki. Tam też pobierał nauki na poziomie gimnazjalnym. W 1929 r. złożył śluby wieczyste w młodym zgromadzeniu. W 1933 r. podjął studia teologiczno-filozoficzne w seminarium duchownym w Przemyślu. 26 czerwca 1938 r. w tym właśnie mieście przyjął święcenia kapłańskie.
Pierwszą, i jedyną jak się miało okazać, placówką, do której został posłany i w której rozpoczął pracę z sierotami i opuszczonymi chłopcami, stał się zakład wychowawczy w Pawlikowicach. Ks. Władysław prowadził tam zajęcia w gimnazjum, przygotowującym do kapłaństwa, i w szkole zawodowej. Pomagał też w pracy duszpasterskiej w miejscowej parafii i kościele pw. św. Michała Archanioła. Był m.in. nauczycielem przyrody i zajmował się hodowlą jedwabników.
Po bandyckim ataku niemiec na Polskę Pawlikowice znalazły się w granicach Generalnej Gubernii. niemcy zabronili prowadzenia nauki w zakładzie wychowawczym na poziomie wyższym niż w zakresie szkoły zawodowej. Już pod koniec 1939 r. ks. Władysław rozpoczął jednak tajne nauczanie młodzieży w zakresie gimnazjalnym i licealnym. W latach 1939-1941 brało w nim udział 60 uczniów rocznie. W zakładzie kolportowano ponadto konspiracyjną polską prasę, ukrywano broń, pomagano uciekinierom.
W kwietniu 1941 r., na skutek sygnałów o nadmiernym zainteresowaniu niemców, przerwano tajne nauczanie. 21 kwietnia 1941 r. niemcy przeprowadzili pierwszą rewizję. Sześciu kapłanów, w tym Władysława, aresztowano i zawieziono do krakowskiej siedziby gestapo. Nie znaleziono żadnych dowodów i tym razem kapłanów zwolniono. Jesienią 1941 r., na wniosek ks. Władysława, tajne nauczanie wznowiono, ale uczniów ograniczono do tych, którzy zamierzali poświęcić się w przyszłości kapłaństwu.
24 kwietnia 1944 r. wskutek denucjacji jednego z wychowanków, niejakiego Leopolda Włodka, niemcy przeprowadzili w Pawlikowicach kolejne przeszukanie. Ks. Błądzińskiego w domu nie było, wracał właśnie z Wieliczki. Napotkani po drodze sąsiedzi ostrzegali go, że w zakładzie są niemcy, sugerowali, by nie wracał, by się ukrył, przeczekał. Nie posłuchał. Choć rewizja nie przyniosła żadnych konkretnych rezultatów, ks. Władysława i trzech innych księży: Franciszka Mendykę, Piotra Zawadę i Jana Przybylskiego zatrzymano i rozpoczęto - na terenie zakładu - ich przesłuchania. Następnego dnia wszystkich przewieziono do osławionego krakowskiego więzienia na ul. Montelupich.
Tam przesłuchania przyjęły ostrzejszą formę: znęcania się i katowania. Próbowano wymusić na Władysławie zeznania w sprawie tajnego nauczania. Po trzech miesiącach podsunięto mu do podpisu dokumenty, obciążające przełożonych Zgromadzenia. Nie ugiął się, a wszystkie zarzuty wziął na siebie. Pozostali aresztowani zostali zwolnieni i powrócili do Pawlikowic.
Z więzienia na Montelupich ks. Władysława przewieziono, prawdopodobnie w lipcu 1944 r., do niemieckiego obozu koncentracyjnego Groß-Rosen. Nadano mu tam numer 58471. Obóz ten należał według niemieckiej klasyfikacji do III kategorii i był jednym z najcięższych. Więźniów przymuszano do pracy w kamieniołomach. Przez 12 godzin na dobę musieli wynosić bloki granitu ważące kilkadziesiąt kilogramów każdy. Jakiekolwiek uchybienie stawało się okazją do katowania więźnia przez załogę niemiecką, które niejednokrotnie doprowadzało do śmierci maltretowanego. Głodowe racje żywnościowe (ok. 1000 kilokalorii dziennie), brak opieki lekarskiej oraz terror oprawców powodowały olbrzymią śmiertelność.
Ks. Władysław nie przetrwał w tych warunkach zbyt długo. Prawdopodobnie 8 września 1944 r. odszedł do Pana. Gdy przewrócił się podczas pracy, jeden z Niemców dopadł do niego, skopał go i zepchnął w skalistą przepaść, skąd ks. Władysław już nie wyszedł.
Beatyfikował go papież św. Jan Paweł II w Warszawie 13 czerwca 1999 r., w gronie 108 męczenników II wojny światowej. Obecnie w byłym obozie koncentracyjnym w Groß-Rosen (Rogoźnica) znajduje się pomnik z popiersiem ks. Władysława, ufundowany w 1999 r. przez duchowieństwo diecezji legnickiej.
Na świat przyszedł 5.viii.1884 r. w Straszewie (niem. Dietrichsdorf), ok. 15 km na północ od Kwidzynia, wsi–osadzie, zamieszkiwanej przez ok. 600 osób, naonczas należącej do tzw. niem. Regierungsbezirk Marienwerder (pl. rejencja kwidzyńska) w prowincji niem. Westpreußen (pl. Prusy Zachodnie), części składowej niem. Königreich Preußen (pl. Królestwo Prus), kraju związkowego Cesarstwa Niemieckiego — czyli w zaborze pruskim (dziś w województwie pomorskim)
Był synem Franciszka (1852, Mariany – 1917) i Rozalii z domu Kamrowskiej (1850, Rzężęcina – 1948). Rodzice prowadzili gospodarstwo rolne. Ojciec był aktywnym działaczem polskich komitetów wyborczych do wybieralnych ciał pruskiej administracji zaborczej — na terenach, które pod władanie pruskie, a potem niemieckie, przeszły już w I rozbiorze Rzeczypospolitej w 1772 r.…
Straszewo prawd. od 1320 r. (albo nawet już w XIII w.) było siedzibą parafii, ale w XVII w. połączone zostało unią personalną z parafią z siedzibą w oddalonych o ok. 8 km Tychnowach. Tak więc Władysław przyjęty został do Kościoła Powszechnego zapewne w parafialnym kościele pw. św. Katarzyny Męczennicy i Dziewicy w Straszewie, wybudowanym prawd. w 1520 r., choć możliwe jest też, że rodzice zanieśli go do Tychnowa, i tam, w XIV–wiecznym kościele pw. św. Jerzego, otrzymał sakrament chrztu św. W każdym razie sakramentu udzielił mu najprawdopodobniej proboszcz obu połączonych parafii, ks. Piotr Baranowski (1805–1912)
Ks. Baranowski przez 64 lata posługiwał w połączonych parafiach Tychnowo i Straszewo. Był gorącym patriotą polskim — za co zresztą był wielokrotnie szykanowany i karany — i pomimo zakazu pruskich władz zaborczych nauczał dzieci religii w języku polskim. Uczył ich także pisania i czytania po polsku. Wygłaszał również polskie kazania, w Tychnowach zaś założył bibliotekę i czytelnię polską. I to on zapewne nie tylko miał swój wkład w pierwsze kroki na drodze edukacji Władysława, na jego drodze ku kapłaństwu, ale i zaszczepił w nim szczególne umiłowanie języka polskiego i polskości generanie.
Systematyczne pierwsze nauki Władysław pobierał aliści, z dwoma braćmi, w szkole powszechnej w rodzinnym Straszewie (dziś szkoła podstawowa jego imienia).
Później kształcił się w Collegium Marianum w Pelpinie (dziś liceum im. Jana Pawła II) — jedynej wówczas na Pomorzu, i szerzej: w niem. Westpreußen, szkole o polskim charakterze — i w Królewskim Liceum Hosianum w Braniewie, od 1811 r. aż do 1933 r., w czasach zaboru pruskiego, wyznaniowego gimnazjum humanistycznego — dawnej uczelni jezuickiej, łac. Collegium Hosianum, założonej w 1564 r. przez Stanisława kard. Hozjusza (1504, Kraków – 1579, Capranice)
Gdy w 1906 r. zdał egzamin maturalny przyszło powołanie. Pozostał, naturalnie zresztą, w Braniewie, gdzie rozpoczął studia teologiczne i filozoficzne w Wyższym Seminarium Duchownym Hosianum, najstarszym seminarium duchownym w Polsce, założonym w 1565 r. przez wspomnianego Stanisława kard. Hozjusza, kształcącym przyszłych kapłanów diecezji warmińskiej.
Święcenia kapłańskie przyjął — z rąk ordynariusza, bpa Augustyna Bludau (1862, Dobre Miasto – 1930, Frombork) (albo sufragana, bpa Edwarda Herrmanna (1836, Unieszew – 1916, Olsztyn)) — 4.ii.1910 r. prawd. w diecezjalnej katedrze pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny i św. Andrzeja we Fromborku. Jako motto swojej posługi kapłańskiej obrał słowa: „Jezu cichy i pokornego serca, uczyń serce moje według serca Twego”.
Już następnego dnia, 5.ii.1910 r., w rodzinnym kościele parafialnym pw. św. Katarzyny w Straszewie odprawił Mszę św. prymicyjną. Zaraz potem jego ojciec, Franciszek, ponieważ jego synowie opuścili rodzinne gospodarstwo, sprzedał je…
Posługę duszpasterską — w parafiach polskich, bowiem do takich kierował go bp Bludau — Władysław rozpoczął 7.vii.1910 r. w XIV wiecznej parafii pw. św. Marii Magdaleny we wsi Wrzesina — albo w pochodzącej z tego samego czasu parafii pw. św. Mikołaja we wsi Sząbruk, gdzie właśnie przygotowywano się do rozbudowy parafialnego kościoła pw. św. Mikołaja i św. Jana Ewangelisty (zakończono ją w 1913 r.): żródła nie są tu jednoznaczne, obie parafie znajdują się w sąsiedztwie, obie oddalone są o ok. 8 km od Gietrzwałdu — gdzie posługiwał jako wikariusz. Następnie 8.vii.1911 r. przeniesiony został do parafii pw. św. Anny w Barczewie. W 1915 r. — był to już trudny czas I wojny światowej — powołany został przez niemieckie władze do służby wojskowej jako kapelan. Pełnił ją przez ok. rok. w Królewcu. Opiekował się polskimi żołnierzami, wcielonymi do armii rosyjskiej i internowanymi przez Niemców…
28.ix.1916 r. powrócił do parafialnej posługi duszpasterskiej w parafii pw. św. Jana Chrzciciela i Narodzenia Najświętszej Maryi Panny w Biskupcu. Tam zastał go koniec I wojny światowej.
20.iii.1919 r. powołany został na stanowisko wikariusza w parafii pw. św. Szymona i św. Judy Tadeusza w Starym Targu, pomorskiej wsi na Powiślu, regionie nad wschodnim brzegiem dolnej Wisły, zamieszkiwanej głównie przez Polaków, z dwuklasową szkołą katolicką.
Ważyły się — po rozstrzygnięciach I wojny światowej i odrodzeniu Rzeczpospolitej — losy tych ziem, czyli Warmii, Mazur i Powiśla. Wersalski traktat pokojowy, podpisany 28.vi.1919 r., decyzję o ich przynależności do Rzeczypospolitej albo państwa niemieckiego pozostawił w rękach mieszkańców — zorganizowany miał zostać plebiscyt, nad którego przebiegiem czuwać miał specjane komisje powołane przez Ligę Narodów.
W okresie poprzedzającym plebiscyt Władysław stał się aktywnym działaczem organizacji polskich. Jako opiekun towarzystw ludowych rozpoczął aktywną działalność plebiscytową. Został bliskim współpracownikiem Warmińskiego Komitetu Plebiscytowego.
Wyniki plebiscytu, który odbył się 11.iii.1920 r., okazały się aliści dla Polski druzgocącą klęską. I choć w Starym Targu większość mieszkańców głosowała za przynależnością do Polski, w gminie było już inaczej. Wieś pozostała w granicach niemiec. Podobnie było w rodzinnych stronach: choć w Straszawie 60.63 %, a Tychnowach 59.09 %, głosowało za Polską to region przyznany został niemcom.
Parafia Władysława pozostała więc w niemczech. Ale jej wikariusz nie załamał się. Już w xi.1920 r., a więc w kilka zaledwie miesięcy po wielkiej bitwie warszawskiej, zwanej „cudem na Wisłą”, gdy wojska polskie rozgromiły rosyjskie armie i w ten sposób zapewniły bezpieczeństwo powstającemu państwu, został w Olsztynie współzałożycielem i członkiem komitetu centralnego Związku Polaków w Prusach Wschodnich (który później, w 1924 r., wszedł w skład Związku Polaków w niemczech). Został wiceprzewodniczącym Polsko–Katolickiego Towarzystwa Szkolnego na Warmię — współpracował m.in. z późniejszym prezezem Towarzystwa, Heleną Sierakowską (1886, Przeworsk – 1939, Rypin), żoną znanego działacza polskiego w były Prusiech, Stanisława Sierakowskiego (1881,Poznań – 1939, Rypin) — i opiekunem kół Kobiet Chrześcijańskich pw. św. Kingi. Towarzystwo Szkolne, mimo wielu trudności, doprowadziło w latach 1930. do powstania w Prusach Wschodnich 14 polskich szkół, wprowadzenia lekcji języka polskiego w przeszło 40 niemieckich szkołach i zorganizowania 15 przedszkoli, do których uczęszczało 650 polskich dzieci.
Ta działalność nie trwała długo. niemcy zaczęli wywierać coraz większą presję na niepokornego kapłana i już 17.viii.1922 r. został zmuszony przez pruskie władze niemiecki do opuszczenia rodzinnego Powiśla…
Jeszcze w tym samym, 1922 r., zyskał inkardynację w archidiecezji gnieźnieńskiej, którą zarządzał wówczas apb Edmund Dalbor (1869, Ostrów Wlkp. – 1926, Poznań), Prymas Polski (próbował uzyskać ją też w archidiecezji lwowskiej u abpa Józefa Teofila Teodorowicza (1864, Żywaczów – 1938, Lwów)) i przeniósł się do Inowrocławia, gdzie został prefektem w 8–klasowym gimnazjum im. Jana Kasprowicza (które wiele lat później ukończyć miał Józef Glemp (1929, Inowrocław – 2013, Warszawa), późniejszy kardynał i Prymas Polski)…
W tym czasie studiował także filozofię i filologię klasyczną na Uniwersytecie Poznańskim im. Adama Mickiewicza, co pozwoliło mu, po zdaniu egzaminów, zostać etatowym profesorem szkół średnich w Inowrocławiu. W gimnazjum im. J. Kasprowicza nauczał języka greckiego i łacińskiego, a w gimnazjum żeńskim (dziś II Liceum Ogólnokształcące im. Marii Konopnickiej) języka łacińskiego i niemieckiego, opiekując się jednocześnie Sodalicją Mariańską (łac. Congregatio Mariana)…
Jego uczniowie wspominają go jako pedagoga wymagającego i sprawiedliwegoks. Czesław Wolski, ale i życzliwegoks. dr Stefan Fiutak (1918, Inowrocław – 2000, Gniezno), który różnymi sposobami starał się ożywić zainteresowania uczniów…
Wymagał od nich nie tylko opanowania zasad języka, ale również znajomości poezji antycznej i sztuki recytacji. Wychowywał pokolenia młodzieży w duchu patriotyzmu, wiary katolickiej, wrażliwości na drugiego człowieka i dziedzictwo kulturowe antyku. Przybliżał jej sztukę antyczną — e.g. w 1932 r. wystawił wraz z młodzieżą obu szkół średnich, w których nauczał, „Antygonę” Sofoklesa…
W szkołach, w których pracował opiekował się kółkiem filologicznym, czytelnią uczniowską i kółkiem samokształceniowym. Współorganizował wycieczki krajoznawcze. Był też propagatorem idei oszczędzania.
Współpracował także z czasopismem „Dziennikiem Kujawskim”, pisząc doń co jakiś czas artykuły…
Chętnie brał udział w spotkaniach księży prefektów i, acz generalnie był małomówny, włączał się aktywnie w dyskusje.
Ów owocny okres wytężonej posługi na niwie Pańskiej brutalnie przerwali sąsiedzi. W oparciu o osławione porozumienie z 23.viii.1939 r. dwóch wybitnych przywódców socjalistycznych — niemieckiego, o odcieniu nazistowskim, Adolfa Hitlera, i rosyjskiego, o odcieniu komunistycznym, Józefa Stalina — i jego tajne aneksy, od nazwisk sygnatariuszy, czyli ministrów spraw zagranicznych dwóch wspomnianych zbrodniarzy, zwane paktem Ribbentrop–Mołotow, 1.ix.1939 r. Rzeczpospolita napadnięta została przez niemcy. 17 dni później od wschodu Polskę najechali Rosjanie. Dwaj bandyci dokonali w ten sposób czwartego rozbioru Polski, uzgodnionego formalnie i podpisanego, wraz z innymi tajnymi aneksami, 28.ix.1939 r. w tzw. „traktacie o granicach i przyjaźni Rosja–niemcy”. Rozpoczęła się II wojna światowa.
Inowrocław już 7.ix.1939 r. znalazł się w rękach niemieckich…
niemcy natychmiast zaczęli wdrażać w życie tzw. „Intelligenzaktion” (pl. „Akcja Inteligencja”), czyli plan fizycznej likwidacji polskiej inteligencji oraz warstw kierowniczych na okupowanych terenach (po 17.ix.1939 r., gdy Rzeczpospolita została napadnięta przez Rosję, podobną akcję rozpoczęli Rosjanie). Już 8.ix.1939 r. został, na przykład, aresztowany Stanisław Kubski, proboszcz parafii pw. Zwiastowania Najświętszej Maryi Pannie w Inowrocławiu. Pieczę nad opuszczoną przez owego duszpasterza parafią przejął Władysław (od 4.x.1939 r. formalnie)…
A wokół trwały aresztowania i egzekucje. 24.x.1939 r. niemcy zatrzymali brata Władysława, Agatona Demskiego (1880, Straszewo – 1939, Las Szpęgawski), jak i on działacza plebiscytowego w 1920 r., rolnika, i wkrótce potem zamordowali w Lesie Szpęgawskim. Dwa dni później, 26.x.1939 r., w Rypinie niemcy zamordowali, po kilku dniach tortur, dawnych współpracowników Władysława z okresu posługi na Powiślu i działalności plebiscytowej: wspomnianego Stanisława Sierakowskiego, jego żonę Helenę i ich córkę wraz z zięciem…
2.xi.1939 r. księża pracujący w Inowrocławiu i okolicach zostali przez niemców „zaproszeni” do starostwa na spotkanie, aby — jak oświadczono — „omówić warunki pracy duszpasterskiej w czasie wojny”. Gdy pojawili się wszystkich aresztowano. Jak się miało okazać z 34 zatrzymanych okupację niemiecką przeżyć miało tylko trzynastu…
niemcy osadzili ich w więzieniu w Inowrocławiu. Było to już po tzw. „krwawej niedzieli inowrocławskiej”, gdy w nocy z 22 na 23.x.1939 r. pijani niemieccy strażnicy zamordowali w więzieniu 56 Polaków. Ciała pomordowanych zakopano rowach przeciwlotniczych tuż za murami więzienia. Informacje o masakrze szybko dotarły na Zachód — za pomocą tajnej radiostacji krótkofalowej, przekazali je uczniowie i nauczyciele gimnazjum im. Jana Kasprowicza, w którym nauczał Władysław…
5.xi.1939 r. wszystkich uwięzionych kapłanów przewieziono do Świecia, gdzie przetrzymywano ich w budynkach zakładu psychiatrycznego, którego ok. 1,000 pacjentów w dniach 10‑17.ix.1939 — w ramach innej niemieckiej akcji specjalnej, tzw. „Aktion T4” (pl. „Akcja T4”), czyli ludobójczego programu eutanazyjnego „Vernichtung von lebensunwertem Leben” (pl. „eliminacji życia niewartego życia”), systematycznego fizycznego mordu ludzi niedorozwiniętych psychicznie, przewlekle chorych psychicznie i neurologicznie — niemcy wymordowali w lasach k. Mniszka.
Trzy dni później, 8.xi.1939 r., całą grupę przewieziono do obozu przejściowego zorganizowanego przez niemców w klasztorze oo. werbistów, czyli Zgromadzenia Słowa Bożego (łac. Societas Verbi Divini – SVD) w Górnej Grupie. Tam niemcy zgromadzili dużą grupę polskiego duchowieństwa z obszaru Pomorza Gdańskiego — tych, którzy przeżyli eksterminację pierwszych dwóch miesięcy wojny, m.in. mordów, którym historiografia nadała nazwę „krwawej jesieni pelplińskiej”…
Po trzech miesiącach 5.ii.1940 r., Władysław został przewieziony do kolejnego obozu przejściowego, Neufahrwasser (pl. Nowy Port) w Gdańsku. Stamtąd po trzech dniach, 8.ii.1940 r., przetransportowano go do niemieckiego obozu koncentracyjnego (niem. Konzentrationslager) KL Stutthof, 36 km na wschód od Gdańska.
Zgromadzono w nim grupę księży i zakonników pochodzących z kościołów i zakonów pomorskich, liczącą ok. 250‑300 osób. Zmuszano ich do pracy przy rozbudowie obozu. Zimno, głód, wyniszczająca i niejednokrotnie bezsensowna praca (na przykład przerzucanie kup śniegu z miejsca na miejsce), tortury, były na porządku dziennym.
Władysław odznaczał się spośród innych księży postawą i wzrostem oraz świetną znajomością języka niemieckiego. Pełnił zatem rolę przedstawiciela polskich kapłanów — niemcy uznali go za „kapo”, czyli szefa roboczego komanda polskich kapłanów.
Pracował m.in. w obozie dla jeńców cywilnych (niem. Zivilgefangenenlager) w miejscowości Grenzdorf (pl. Graniczna Wieś), gdzie produkowano — niewolniczymi siłami — kostkę brukową do budowy dróg.
Kierował pracami księży przy rozbijaniu kamieni, w żwirowni i kamieniołomach, będąc dla nich przewodnikiem i pocieszycielem duchowym.
Uwierz, mówiłem, raz jeszcze zaufaj kamiennym tablicom
które oparły się płomieniom czasu.…
Takie słowa w usta Władysława — łącząc literacko, w wierszu „Ksiądz Józef Demski”, jego postać z postacią innego kapłana–męczennika, ks. Józefa Pawłowskiego — włożył najwybitniejszy polski poeta i pisarz przełomu XX i XXI w., Bohdan Urbankowski (ur. 1943, Warszawa), w niezwykłym tomiku „Głosy”, bodaj najwybitniejszej analizie fenomentu obozów koncentracyjnych w polskiej literaturze.
Pomoc i pocieszenie w KL Stutthof były niezbędne, bowiem ogólne przygnębienie pogłębiał dodatkowo zakaz sprawowania jakichkolwiek praktyk religijnych…
Ale 21.iii.1940 r., w Wielki Czwartek, udało się — w tajemnicy — odprawić Mszę św. i rozdać Komunię św. Celebrował ją, w izbie nr 5, ks. Bolesław Piechowski (1885, Osówek – 1942, Hartheim), najstarszy z aresztowanych kapłanów. Do Mszy św. posługiwał mu jej główny organizator, bł. ks. Stefan Wincenty Frelichowski. „Wszyscy leżeli na swych siennikach, a tylko celebrans […] siedząc szczelnie okryty kocami sprawował Najświętszą Ofiarę. Ks. Frelichowski zaś, który leżał obok prowizorycznego ołtarza, szeptem informował wszystkich o poszczególnych czynnościach Mszy świętej. Po konsekracji, by nie powodować zbytniego zamieszania z rąk do rąk podawano sobie ćwiartki małych Hostii. […] Konsekrowano w zwykłej szklance i zadowolono się dwoma tylko mizernymi świecami…”„Materiały i Studia Księży Werbistów”, nr 53, pod redakcją ks. Eugeniusza Śliwki SVD, 1999 r.
W tej niezwykłej Mszy św. uczestniczyło 6 przyszłych błogosławionych męczenników — Władysław Demski, Marian Górecki, Bronisław Komorowski, Stanisław Kubista, Alojzy Liguda i Stefan Wincenty Frelichowski…
10.iv.1940 r. Władysław został przewieziony do innego niemieckiego obozu koncentracyjnego KL Sachsenhausen, ok. 40 km na północ od Berlina. Przybycie do obozu opisał ks. Wojciech Gajdus (1907, Papowo Toruńskie – 1957, Zakopane):
„To […], co zaczyna się dziać w chwili, gdy opuszczamy spiesznie nasze klatki, przypomina jakąś jazdę wysokiej szkoły woltyżerskiej. Tuż przy budce z napisem Sachsenhausen wysoko usypany, nieuregulowany nasyp. Przy nasypie z obu stron piaszczystej dróżki, wiodącej w dół, stoi dwóch strażników tutejszych. Widać, że dobrze im się spało, bo obydwaj i przy głosie, i w dobrym humorze. Podbiegamy do nasypu. Stojący w przejściu strażnicy SS podstawiają nieświadomym, zwłaszcza starym, nogi, tak, że ci zwalają się głową na dół, a na nich wali się fala innych. Powstaje wielkie kotłowisko ciał. Śmigają w powietrzu zawiniątka, kapelusze, czapki, chleb, a nad całym tym rozruchem świszczy, jak bat, dobrze znany, złośliwy niecierpliwy okrzyk: los, los, schnell, schnell […]
Błyskawicznie formują się czwórki i zanim ostatni pozbierał się u naszych stóp, czoło rusza szybkim marszem czy truchcikiem naprzód […]
Pochód biegnie porządnie wybrukowaną ulicą, skręca między wysokie białe mury. Z dala widać bramę. Powiewają dwie wielkie chorągwie: państwowa, czarno–czerwona ze swastyką i czarna zupełnie, przecięta dwoma SS, które chwiejąc się w rannym wietrze, wyglądają jakby dwa białe nagie kościotrupy przylepione do żałobnej płachty”
Odtąd Władysław stał się tylko obozowym numerem 20969.
KL Sachsenhausen był modelowym obozem o typowo pruskiej organizacji i dyscyplinie. niemcy prowadzili go w taki sposób, by wykorzystać do końca wszelkie siły więźniów, jak najmniejszym kosztem. Prostą drogą prowadziło to do śmierci przetrzymywanych…
Przydzielono go na blok 20 (w bloku miał numer 9103), gdzie pomocnikiem niem. Blockführera (pl. dowodzący blokiem) — czyli blokowego — był niejaki, 22–letni, Hugo Kraye (albo Krange), więzień kryminalny. Z sadystycznym zadowoleniem katował on więźniów (na przykład pompując ich wodą z węża podłączonego do kranu…), na co niemieccy nadzorcy przymykali oczy. I zaczął się szczególnie znęcać nad Władysławem. Bił go pałką z byle powodu, polewał zimną wodą. W rezultacie Władysław zachorował na nerki, zaczęły mu puchnąć nogi, a potem cały organizm…
Pojawiły się wrzody…
Próbowano zdobyć jakieś lekarstwa, z mizernym skutkiem. Gdy był już ciężko chory niemcy zlitowali się i przeniesiono go na inny blok. Ale tam też musiał uczestniczyć we wszystkich całodziennych karnych ćwiczeniach gimnastycznych, wśród których szczególną udręką było robienie „żabek” — przysiadów w podskoku, przez wiele godzin. Szczególnie dokuczliwym „nauczycielem” tej gimnastyki był inny kapo, niejaki Ernest. Kiedy nieszczęśnicy słabli okładani byli kijami i kopniakami w plecy, nerki, krocze…
Ciekawe, że w pewnym momencie za Władysławem wstawić się miał ówczesny blockführer, szef Kraye'a, Erwin Seifert (ur. 1915, Adelsdorf - ?), sudecki zbrodniarz niemiec, skazany później w 1970 r. na dożywocie, nakazując podwładnemu łagodniejsze traktowanie więźnia.
Skutek był raczej przeciwny…
W v.1940 r. w obozie trwały w najlepsze przygotowania do wysyłki części polskich kapłanów na dalszy etap ich drogi krzyżowej — do kolejnego obozu koncentracyjnego KL Dachau. Rozpoczął się przegląd odzieży i w jej trakcie, 26.v, z któregoś węzełka, w jakie związane były ubrania więźniów, wypadł różaniec (a może krzyżyk? medalik? — świadkowie obserwujący scenę z pewnej odległości nie byli pewni)…
Znudzeni SS–mani — wśród nich SS‑Oberscharführer Wilhelm Karol Ferdynand (niem. Wilhelm Karl Ferdinand) Schubert (1917, Magdeburg – ?), skazany po wojnie na dożywocie, i SS‑Oberscharführer Otton (niem. Otto) Kaiser (1913, Eilenburg – ?) — przywołali postawnego Władysława. Gdy podbiegł (w obozie trzeba było biegać, a nie chodzić!) nakazano mu podeptanie różańca.
Odmówił…
W odpowiedzi na ten „bunt” więźnia jeden z SS-manów podniósł różaniec i rzucił go w błoto. Tym razem nakazał, by Władysław go pocałował. Kapłan ukląkł i pochylił się nad różańcem. Wtedy rozpoczęło się bicie — grubym kijem, trzcinową laską. Walono po głowie, po plecach, po nerkach. Więzień podniósł się z trudem, ale bicia nie przerwano.
Po jakimś czasie Władysław, z którego ust nie padło ani jedno słowo, upadł. Wtedy oprawcy zaczęli go kopać i chodzić po nim…
Wspomniany poeta, Bohdan Urbankowski, inny ze swoich wierszy z tomiku „Głosy” oparł na tej strasznej scenie. Pisał (całość — tutaj):
Leżąc w plamie krwi jak w aureoli
ostatkiem sił
ksiądz położył palec na ustach…
Gdy przestali się znęcać ks. Stanisław Gałecki (1896, Poznań – 1952, Szubin) pomógł Władysławowi dowlec się do baraku. Władysław szeptał: „Wszystko trzeba ścierpieć i na nic się nie skarżyć”…
Po południu pojawiła się wysoka temperatura i silne bóle prawej nerki…
Dwa dni później, 28.v.1940 r., w czasie apelu, Władysław wyszeptał do stojącego obok ks. Romana Budniaka (ur. 1913, Boroszewo – 2004, Wysoka): „Czy dziś oktawa? Prowadziłbym procesję u Grzesia…” i osunął się na ziemię… Owym „Grzesiem” był ks. Grzegorz Handke (1897, Smogólec — 1960, Inowrocław), administrator parafii pw. św. Józefa Oblubieńca Najświętszej Maryi Panny w Inowrocławiu, aresztowany wraz z Władysławem i towarzyszący mu na jego drodze krzyżowej, poprzez KL Stutthof do KL Sachsenhausen.
Po apelu Władysława zaniesiono pod płot, gdzie leżąc na ziemi przez dłuższą chwilę konał otoczony kapłanami…
Był wśród nich ks. Henryk Maria Malak (1912, Sadki – 1987, Lemont, Illinois), który w swoich wspomnieniach „'Klechy' w obozach śmierci”wyd. „Veritas”, Londyn, 1961; Lublin, 2004 po pierwsze umieścił opisane wydarzenia 2 dni później, a mianowicie 30.v.1940 r., a po wtóre trochę podał trochę inny przebieg zdarzeń. Wspomniany Bohdan Urbankowski tak go streszcza„Głosy”, op. cit.: „Katujący prof. Dębskiego (!) esesman miał wrzucić różaniec w kupę zgarniętych puszek, zbitych szyb, potłuczonych butelek i kazał mu [— i.e. ks. Demskiemu —] go całować — wdeptując twarz księdza w szkło, kopiąc w głowę i plecy. Potem wskoczył na jego ciało i deptał, póki ksiądz nie przestał dawać znaków życia. Ks. Dębski zaniesiony przez kolegów na blok skonał tego samego wieczora”…
SS‑man Schubert zażądał, by ktoś nad zwłokami wygłosił „przemówienie”. Ks. Gałecki wyszeptał formułę rozgrzeszenia, a ks. Piotr Gołąb (1888, Schodnia – 1943, Dachau), werbista, późniejsza ofiara obozu KL Dachau, dziś Sługa Boży (łac. Venerabilis Dei Servus), rozpoczął, po niemiecku: „Żegnam Ciebie, kochany Profesorze, odszedłeś po trudzie życia do Twego Pana po nagrodę. Jesteś wolny! Tylko gdzieś tam w Inowrocławiu płacze 90‑letnia staruszka, matka Twoja, która Cię już do stęsknionego serca nie przytuli. Wkrótce jednak spotkacie się obydwoje tam, gdzie nie ma bólu i cierpienia, i gdzie nagrodą za dobro jest radość i szczęśliwość niebieska, a zapłatą za zło, za krzywdę jest…” „Dość” — wrzasnął niemiec…
Jeden ze świadków wydarzeń, ks. Dezydery Wróblewski (1893, Poznań – 1978, Inowrocław), wspominał po latach, że któryś ze strażników na widok martwego Władysława miał wrzasnąć: „Zdechł ten klecha […] a teraz powiedzą, że jest męczennikiem”…
niemcy — jak zawsze formaliści — list do matki Władysława, 90‑letniej Rozalii (która do Pana odeszła w 1948 r.), zawiadamiający o śmierci syna wysłali z datą 29.v.1940 r.…
A niemiecki oprawca, który nad ciałem kapłana lamentował nad jego męczeństwem, zaiste wykazał się profetyzmem, bowiem 13.vi.1999 r. w Warszawie Władysław został, w gronie 108 męczenników z czasów II wojny światowej, beatyfikowany przez św. Jana Pawła II (1920, Wadowice – 2005, Watykan).
Tydzień wcześniej, 6.vi.1999 r. w Elblągu, w homilii wygłoszonej podczas nabożeństwa czerwcowego, św. Jan Paweł II mówił:
„[…] W czasie tej pielgrzymki […] w poczet błogosławionych zostanie […] zaliczony syn tej ziemi, ksiądz Władysław Demski, który oddał życie w obozie koncentracyjnym w Sachsenhausen, broniąc publicznie krzyża znieważonego świętokradzko przez oprawców. Wy przejęliście niejako to wspaniałe duchowe dziedzictwo i trzeba, byście je chronili, rozwijali i na tym solidnym fundamencie wiary i życia religijnego budowali przyszłość tej ziemi i Kościoła elbląskiego […]
Oto zrąb moralności dany człowiekowi przez Stwórcę. Dekalog dziesięciu Bożych słów wypowiedzianych z mocą na Synaju i potwierdzonych przez Chrystusa w Kazaniu na Górze w kontekście ośmiu błogosławieństw. Stwórca, który jest zarazem najwyższym prawodawcą, wpisał w serce człowieka cały porządek prawdy. Porządek ten warunkuje dobro i ład moralny, i przez to jest podstawą godności człowieka stworzonego na obraz Boży. Przykazania zostały dane dla dobra człowieka, dla jego dobra osobistego, rodzinnego i społecznego. One są naprawdę drogą dla człowieka. Sam porządek materialny nie wystarczy. Musi być uzupełniony i ubogacony przez nadprzyrodzony. Dzięki niemu życie nabiera nowego sensu, a człowiek staje się doskonalszy. Życie bowiem potrzebuje mocy i wartości Bożych, nadprzyrodzonych, wtedy dopiero nabiera pełnego blasku”…
Potrzebuje dziesięciu przykazań, którym wierny — do męczeńskiego końca — pozostał ks. Władysław Demski…
Władysław Goral urodził się 1 maja 1898 w Stoczku, w chłopskiej, pobożnej rodzinie.
Szkołę powszechną ukończył w Nasutowie, po czym naukę kontynuował w gimnazjum w Lubartowie oraz w Lublinie.
Po ukończeniu gimnazjum, w 1916 roku, przyjęty został do Lubelskiego Seminarium Duchownego. Po czterech latach studiów, jako alumn wyjechał do Rzymu, gdzie studiował filozofię. 18 grudnia 1920 roku przyjął w Rzymie święcenia kapłańskie.
W 1926 roku powrócił do Lublina, gdzie podjął pracę profesora w seminarium, oddając się także pracy duszpasterskiej, charytatywnej i publicystycznej.
10 sierpnia 1938 roku Ojciec św. Pius XI mianował księdza Władysława Gorala sufraganem diecezji lubelskiej, pomocniczym biskupem lubelskim i biskupem tytularnym Maloe in Isauria. Sakrę biskupią przyjął 9 października 1938 roku. Nie zaprzestał jednak intensywnej działalności.
Ksiądz Goral działał w towarzystwach naukowych i organizacjach społecznych, był prezesem Związku Kapłanów „Unitas”, którego zadaniami było m.in. pielęgnowanie życia duchowego, zabezpieczenie materialne księży oraz „obrona duchowieństwa przed niesłusznymi zarzutami”. Z jego inicjatywy powstał w Lublinie dom dla księży emerytów.
Ksiądz Władysław Goral angażował się w pracę duszpasterską oraz oświatowo-wychowawczą na rzecz robotników. Z myślą o ich formacji w duchu katolickiej tradycji utworzył lub współtworzył szereg organizacji chrześcijańskich: Chrześcijańskie Zjednoczenie Zawodowe RP, Chrześcijański Uniwersytet Robotniczy czy Lubelskie Towarzystwo Dobroczynności.
W południe 17 listopada 1939 do budynku kurii wtargnęło Gestapo, aresztując biskupa, kanclerza kurii i wszystkich innych duchownych - w ramach niemieckiej akcji eliminacji polskiej inteligencji, pod nazwą Sonderaktion Lublin. Grupę 13 księży, wśród nich trzech profesorów z seminarium duchownego oraz dwóch wikariuszy z katedry, przewieziono do ciężkiego więzienia Gestapo na zamku w Lublinie.
27 listopada stanęli przed sądem. Skazano ich na śmierć. Później wyrok zamieniono na dożywotnie więzienie. 4 grudnia 1940 znaleźli się w niemieckim obozie koncentracyjnym Sachsenhausen. W obozie biskup Goral, oznaczony numerem 5605, a od 1943 – 13981, został odizolowany od innych więźniów, osadzony w pojedynczej celi betonowej bunkra podobozu Zellenbau, stanowiącego w obrębie obozu sektor specjalny. W celi 11 pozostał do końca, skazany na dodatkową torturę zupełnej samotności, pozbawiony towarzystwa innych więźniów, możliwości przyjmowania sakramentów.
Mimo wielu zabiegów, również dyplomatycznych, nie udało się go uwolnić. Został prawdopodobnie rozstrzelany w lutym 1945 roku (przy okazji likwidacji obozu).
13 czerwca 1999 roku w Warszawie papież Jan Paweł II podniósł do chwały 108 błogosławionych męczenników z lat II wojny światowej. Jednym z nich był biskup Władysław Goral.
Na świat przyszedł 27.xi.1910 r. w podlaskiej wsi Sytki, ok. 6 km od parafialnego kościoła pw. Trójcy Przenajświętszej w Drohiczynie, nad Bugiem, ówcześnie w guberni grodzieńskiej (ros. Гродненская губерния) carskiego Imperium Rosyjskiego (ros. Российская империя), czyli w zaborze rosyjskim.
W kościele parafialnym (dziś bazylika katedralna pw. Trójcy Przenajświętszej) w Drohiczynie został też, 27.xi.1910 r., przyjęty w poczet członków Kościoła w Sakramencie Chrztu św.
Był synem Władysława i Jadwigi z Obniskich.
Rodzice byli rolnikami, ale znając wartość wiedzy starali się zapewnić wykształcenie swoim licznym dzieciom.
Władysław po skończeniu szkoły powszechnej uczył się w upaństwowionym 15.i.1921 r. — już wówczas w odrodzonej, niepodległej II Rzeczpospolitej — 8‑letnim gimnazjum im. A. Jabłonowskiej w Drohiczynie. Pewnie codziennie maszerował owe 6 km z domu do szkoły i z powrotem…
Po maturze starał się o przyjęcie do Wyższego Seminarium Duchownego Diecezji Pińskiej im. św. Tomasza z Akwinu w Pińsku — stolicy erygowanej 28.x.1925 r., w wyniku reorganizacji granic diecezji katolickich w Polsce przeprowadzonej przez papieża Piusa XI (1857, Desio — 1939, Watykan) bullą „Vixdum Poloniae unitas”, diecezji pińskiej, obejmującej zabużańskie Podlasie, czyli także rodzinne strony Władysława — jednak z powodu niskiego wzrostu i słabego wzroku został odrzucony.
Nie zraził się jednak i udał do Wilna, miasta będącego siedzibą metropolii, w skład której wchodziła diecezja pińska (i oczywiście archidiecezja wileńska), i tam w 1933 r. przyjęty został do tamtejszego Wyższego Seminarium Duchownego — od 1925 r. połączonego z Wydziałem Teologicznym Uniwersytetu im. Stefana Batorego…
Jednym z wykładowców na owym wydziale — teologii pastoralnej — był od 1928 r. bł. Michał Sopoćko (1888, Juszewszczyzna – 1975, Białystok), spowiednik św. Marii Faustyny Heleny Kowalskiej (1905, Głogowiec – 1938, Kraków), głosiciel i twórca podstaw teologicznych kultu Miłosierdzia Bożego…
Prodziekanem wydziału teologicznego w latach 1937‑9 był natomiast ks. Paweł Nowicki (1888, Wabcz – 1980, Warszawa), wybitny biblista, znawca języków starożytnych…
18.vi.1939 r., na parę miesięcy przed IV rozbiorem Rzeczypospolitej przez niemieckich i rosyjskich „sąsiadów”, przyjął święcenia kapłańskie z rąk abpa Romualda Jałbrzykowskiego (1876, Łętów‑Dębie – 1955, Białystok), metropolitę wileńskiego.
W tym samym czasie ukończył studia na Uniwersytecie im. Stefana Batorego w Wilnie uzyskując stopień magistra teologii (pracę dyplomową „Za kogo wolno ofiarować Mszę św.?”, napisał pod kierunkiem ks. prof. Ignacego Świrskiego (1885, Ellern – 1968 , Siedlce), późniejszego biskupa)…
Latem 1939 r. został mianowany wikariuszem parafii pw. Najświętszego Bożego Ciała w Ikaźni, w powiecie brasławskim województwa wileńskiego, niedaleko granicy z Łotwą, w centrum pięknej Brasławskiej Grupy Jezior.
Pierwszy kościół w Ikaźni — drewniany — ufundował w 1501 r. Jan Sapieha (ok. 1431 – 1517, Mordy/Dubno), starosta brasławski, późniejszy kanclerz królowej Heleny Moskiewskiej (1476, Moskwa – 1513, Wilno), żony króla Aleksandra Jagiellończyka (1461, Kraków – 1506, Wilno), i wojewoda witebski. Opiekowali się nim oo. jezuici. Ten pierwszy kościół, pw. Ducha Świętego, spłonął w XVII w., po czym wystawiono drugi, również drewniany, który również spłonął — ok. 1800 r. Następny został spalony przez francuską fr. Grande Armée (fr. Wielka Armia) w 1812 r., w trakcie zakończonej klęską napoleońskiej inwazji na Rosję. Czwarta świątynia, również drewniana, powstała w 1815 r. i dotrwała do XX w. Murowany kościół wzniesiono wreszcie w latach 1905‑12.
Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości i powstaniu województwa wileńskiego, w skład którego wchodziła parafia Ikaźń, przy kościele wystawiono pamiątkowy głaz, ku czci proboszcza, ks. Michała Buklarewicza, który 27.vi.1919 r., jeszcze przed wojną polsko–rosyjską lat 1919‑21 oraz włączeniem Wileńszczyzny do II Rzeczpospolitej, został zamordowany, wraz ze swoją siostrą, przez rosyjskich bolszewików (ros. большевики). Gdy go postawiono przed sądem kapturowym — jako dowódcę polskiego lokalnego partyzanckiego oddziału samoobrony, zwanego „zieloną armią”, sformowaną w obronie przed gwałtami dokonywanymi przez Rosjan — miał rzec: „walczyłem z ustrojem bolszewickim w imię swoich przekonań”…
W 1938 r., tuż przed przyjazdem Władysława, parafia liczyła 3,464 wiernych.
Po kilku, może kilkunastu, dniach od przyjazdu Władysława do Ikaźni rozpoczęła się II wojna światowa…
Odtąd trudno jest opowiadać o dalszych losach Władysława bez choćby skrótowego opisu niezwykle szybko, gwałtownie zmieniającej się rzeczywistości. Chaos, spowodowany najazdem barbarzyńskich hord — ze wschodu i zachodu — ogarnął wszystko i wszystkich. Nie tylko ogarnął, ale zdawał się wręcz pochłaniać każdą istotę ludzką i przemielać ją. A chaos to cecha charakterystyczna zła i wydawało się, że wraz z wniknięciem chaosu w każdą szczelinę ludzkiej egzystencji zło odnosi ostateczny tryumf — wszędzie i we wszystkich.
A jednak znajdowały się jednostki, które potrafiły zachować w sobie niewzruszoną moc, zdolną oprzeć się najgorszemu. Jednostki, które słowami poety przenosiły „w sobie miasto”Zbigniew Herbert, „Raport z oblężonego miasta”, ratując w ten sposób siebie. I ratując człowieczeństwo dla potomnych. Dla nas.
Taką osobą okazał się Władysław.
By właściwie zrozumieć jego postawę musimy pochylić się trochę głębiej nad opisem rzeczywistości, w jakiej mu przyszło żyć.
1.ix.1939 r. w granice Rzeczypospolitej, bez wypowiedzenia wojny, wkroczyli Niemcy. Na podstawie osławionego porozumienia z 23.viii.1939 r. dwóch wybitnych przywódców socjalistycznych — niemieckiego, o odcieniu nazistowskim, Adolfa Hitlera (1889, Braunau am Inn – 1945, Berlin), i rosyjskiego, o odcieniu komunistycznym, Józefa Stalina (1878, Gori – 1953, Kuncewo) — i jego tajnych aneksów, od nazwisk sygnatariuszy, czyli ministrów spraw zagranicznych dwóch wspomnianych zbrodniarzy, zwanego paktem Ribbentrop—Mołotow, Niemcy do Rzeczpospolitej wkroczyli od zachodu. 17 dni później od wschodu Polskę najechali Rosjanie. Dwaj bandyci dokonali w ten sposób czwartego rozbioru Polski, uzgodnionego formalnie i podpisanego, wraz z innymi tajnymi aneksami, 28.ix.1939 r. w tzw. „traktacie o granicach i przyjaźni Rosja—Niemcy”.
Do Ikaźni wkroczyły zaborcze wojska rosyjskie. Rozpoczął się terror okupacji, którego obiektem w pierwszym rzędzie stała się polska inteligencja.
W parafii Władysław został sam — tamtejszy proboszcz, ks. Jan Zawistowski musiał opuścić parafię przed nadchodzącym okupantem (nie uchroniło go to przed rosyjskimi represjami — po zakończeniu działań zbrojnych II wojny światowej spędził 8 lat w rosyjskich obozach koncentracyjnych niewolniczej pracy przymusowej, czyli łagrach, GUŁag). Młody wikariusz musiał zatem przejąć obowiązki proboszcza. Musiał szybko stać się organizatorem życia dla tysięcy wiernych…
I to w obliczu rosnącego terroru rosyjskiego. Wielu z jego parafian nie wróciło po wrześniowej kampanii. Niektórzy zaginęli — jak się później okazało zamordowani zostali przez Rosjan i wrzuceni do dołów śmierci w Katyniu, Piatichatkach w Charkowie, Miednoje k. Tweru i innych, do dziś nie znanych miejscach kaźni. Wielu znalazło się w więzieniu w Berezweczu, 3 km od Głębokiego, ok. 80 km na południe od Ikaźni, w dawnym budynku klasztornym oo. bazylianów (łac. Ordo Sancti Basilii Magni – OSBM) — gdzie przed wybuchem wojny znajdowały się koszary polskiego Korpusu Ochrony Pogranicza KOP — miejscu, które jak się miało okazać na drodze życiowej Władysława było ostatnim (a precyzyjniej przedostatnim) przystankiem — stacją jego drogi krzyżowej…
Rosjanie ogołocili następnie okupowany kraj z majątku, później zaczęli wprowadzać swoje „prawa”. Jednym z nich był na przykład nakaz posiadania dowodu osobistego — do tej pory większość rolników takowego dokumentu nie miała. Ten rosyjski wynalazek trwa zresztą w Polsce do dzisiaj…
Rozpoczęły się też przymusowe wywózki w głąb Rosji. Rosjanie — najczęściej nocami — porywali ofiary i ich całe rodziny z domowych pieleszy, początkowo urzędników państwowych, leśników, etc., później wystarczało li tylko „podejrzenie” o wrogość wobec Rosji. Gnano ich na stacje kolejowe, skąd bydlęcymi wagonami transportowano na wschód. Przedtem jednak, by nieszczęśników do końca pognębić, „dawano” im do podpisania dokumenty — zgodę na „dobrowolne” opuszczenie rodzinnych stron. Tak kolejna generacja Polaków wyrzucana była z domów i zsyłana na Daleki Wschód, do obozów zagłady. Była wśród nich prawie cała rodzina Władysława — m.in. jego młodszy brat, Marian Maćkowiak (1928, Sytki – 2011, Olsztyn), który po powrocie z zesłania w Rosji również został kapłanem, przyjmując święcenia kapłańskie w 1955 r.
Trzecią wywózkę Polaków zamieszkujących najdalsze tereny Rzeczpospolitej, gdzie posługiwał Władysław — tych, którzy jeszcze pozostali — planowano na drugą połowę 1941 r. Nie doszło do niej, bo rozpoczęła się wojna rosyjsko–niemiecka (co się nie udało w latach 1939‑41, Rosjanie przeprowadzili później, po 1944 r., stosując te same, co poprzednio, metody — w Ikaźni na przykład rosyjskie władze okupacyjne zamieniły wówczas, w 1948 r., parafialny kościół na skład zbożowy i materiałów budowlanych)…
Kapłanów Rosjanie zaczęli prześladować oczywiście już wcześniej.
Od początku okupacji w 1939 r. gnębiono ich finansowo, podwyższając podatki do poziomu niemożliwego do spełnienia. Zaczęto nachodzić i zastraszać parafian. Ograniczano możliwość uczenia dzieci, wreszcie księży zaczęto nękać administracyjnymi i biurokratycznymi zakazami i nakazami. Grunt był gotowy do ostatecznej rozprawy.
Wówczas aliści Rosjanie nie zdążyli.
22 vi.1941 r. rozpoczęła się bowiem wojna niemiecko–rosyjska — niemiecka armia uderzyła na swojego uprzedniego, wiernego do końca sojusznika. Na całym froncie walk rozpoczęła się paniczna ucieczka Rosjan. Nie na tyle niezorganizowana aliści, by Rosjanie nie zdążyli wymordować — w ramach zarządzonego odgórnie ludobójstwa — wszystkich więźniów politycznych przetrzymywanych na obszarach kontrolowanych przez Rosję, których ewakuacja w związku z atakiem niemieckim w głąb kraju była „niemożliwa”. M.in. przed opuszczeniem Berezwecza Rosjanie zamordowali kilkuset więźniów przetrzymywanych w lokalnym miejscu odosobnienia. Resztę — do 2 tysięcy — w „marszu śmierci” popędzono na wschód i wymordowano nad Dźwiną, drugą pod względem wielkości rzeką uchodząca do Morza Bałtyckiego, do 1939 r. będącą rzeką graniczną między Polską a Rosją oraz Polską a Łotwą…
Niemcy nie okazali się lepsi.
Początkowo władzę na przejmowanych terenach sprawowało niemieckie wojsko — Wehrmacht — wspomagane przez niem. Einsatzgruppen (pl. „Grupy Operacyjne”), jednostki podlegające niem. Reichssicherheitshauptamt (pl. „Główny Urząd Bezpieczeństwa Rzeszy”), w skrócie RSHA, jednemu z dwunastu urzędów ludobójczej organizacji niem. Die Schutzstaffel der NSDAP (pl. „oddział ochronny NSDAP”), w skrócie SS. Einsatzgruppen było odpowiedzialne zwalczanie wszelkiej niezależnej aktywności i przejawów oporu podbijanych społeczeństw na tyłach niemieckich wojsk. Obraną metodą działania był bezwzględny terror i masowa eksterminacja aktywnych działaczy politycznych i ideologicznych — przeciwników Niemiec.
Zaraz potem jednak władzę przejmowały struktury cywilne — kontrolowane przez niem. Reichsministerium für die besetzten Ostgebiete (pl. „Ministerstwo Rzeszy do spraw Okupowanych Terytoriów Wschodnich”) — RmfdbO — na którego ;czele stanął sam Alfred Rosenberg (1893, Rewel – 1946, Norymberga), wybitny socjalistyczny twórca najważniejszych niemieckich narodowych teorii rasistowskich…
W praktyce jednak te dwie struktury władzy niemieckiej na okupowanych terenach przenikały się, współpracując zgodnie bądź rywalizując ze sobą.
Rejon brasławski, do którego należało miasteczko Ikaźń, znalazł się w dystrykcie niem. Kreisgebiete Glubokoje (pl. „dystrykt Głębokie”) — zarządzanym z miasta Głębokie, wchodzącym w skład niem. Generalbezirk Weißruthenien (pl. „Generalny Okręg Białorusi”) — z siedzibą w Mińsku, należącym z kolei do szerszego niem. Reichskommissariat Ostland (pl. Komisariat Rzeszy Wschód) — zarządzanym z Kowna i obejmującym tereny Polski, Białorusi i państw bałtyckich, nadzorowanego bezpośrednio z Berlina przez wspomniane RmfdbO.
Jednocześnie w obrębie niem. Kreisgebiete Glubokoje działały oddziały Einsatzgruppe A, pod dowództwem zbrodniczego SS Brigadeführera Franciszka Waltera (niem. Franz Walter) Stahleckera (1900, Sternenfels – 1942, Gatczyna). Zachowała się mapa, załączona do tzw. raportu Stahleckera z 31.i.1942 r. dla szefa RSHA, Reinharda Tristana Eugeniusza (niem. Reinhard Tristan Eugen) Heydricha (1904, Halle – 1942, Praga), którą jej autor dowodził, że do x.1941 r. Einsatzgruppe A pod jego dowództwem wymordowała ok. 220,250 Żydów, w tym 41,828 na terenie niem. Generalbezirk Weißruthenien.
Niemcy planowo mordowali nie tylko Żydów. Na tych terenach pogranicza wielu nacji prowadzili politykę wzbudzania nienawiści narodowych, szczególnie wobec Polaków.
Już 2.vii.1941 r., 11 dni po niemieckim ataku, wspomniany szef RSHA, Reinhard Heydrich, wydał rozkaz wykorzystywania i podsycania — o ile to możliwe — antagonizmów narodowościowych. 21.vii.1941 r. szef RmfdbO, Alfred Rosenberg, w liście do władz Wehrmachtu nakazywał m.in. prowadzenie w powstającym niem. Generalbezirk Weißruthenien polityki zmierzającej do rozpalania wśród podbitych społeczności na Białorusi niechęci i nienawiści do Polaków.
I tak się działo. M.in. już 6.xi.1941 r. szef niem. Generalbezirk Weißruthenien, niem. Generalkommissar (pl. komisarz generalny) Wilhelm Kube (1887, Głogów – 1943, Mińsk), wydał zakaz zawierania małżeństw między Polakami i Białorusinami…
W ten sposób Niemcy starali się zjednać społeczność białoruską (a także łotewską i litewską). Ale na Białorusi bez Polaków — przynajmniej początkowo — obejść się nie mogli. Gdy bowiem zaczęli formować administrację cywilną okazało się, że choć pierwszeństwo miały osoby narodowości białoruskiej to w wielu miejscach brakowało Białorusinów o odpowiednich kwalifikacjach. Wśród Polaków było więcej przedstawicieli warst średniej. Stąd też Niemcy woleli nawet Polaków…
A jednocześnie trzeba pamiętać, że wielu mieszkańców tych ziem — i Polaków i Białorusinów — początkowo widziało w Niemcach „wyzwolicieli”. Wystarczyły dwa lata rosyjskiego „dobrobytu”, by w Niemcach, o których „porządkach” na okupowanych polskich ziemiach na zachodzie musiano wiele słyszeć, widzieć „mniejsze zło”.
Pracę więc — po dwóch latach — znaleźli m.in. przedwojenni urzędnicy — głównie polscy. Wywiad polskich niepodległościowych organizacji (część Polskiego Państwa Podziemnego) donosił na przełomie 1941 i 1942 r. do emigracyjnych władz polskiego państwa w Londynie: „ […] w urzędach mówią z interesantami po polsku, nawet jeśli się zwraca po białorusku. Chłopi czekają na powrót rządów polskich. […] Organizuje się 'kontrwywiad' przez Gestapo. Rekrutowani do niego często są oficerowie rezerwy Polacy, którzy zapewne zgłosili się jako Białorusini. Ich oblicze ideowe — nieznane”.
Duża część owych Polaków należała do organizacji konspiracyjnych, w szczególności Związku Walki Zbrojnej ZWZ (później Armii Krajowej AK), dzięki czemu wywiad polski posiadał dobrze rozbudowaną sieć agentów w okupacyjnych urzędach, w tym policji.
A to prowadziło do konfliktu: z wieloma chłopami, którzy obawiali się powrotu polskich ziemian; i z nacjonalistami białoruskimi, którzy podjęli współpracę organizacyjną z Niemcami, na przykład białoruską organizacją policyjną niem. Weißruthenische Hilfspolizei (pl. Białoruska Policja Pomocnicza), odpowiedzialną za udział w niezliczonych mordach ludności cywilnej i Żydów, której przywódcą w Mińsku był były polski wojskowy, Franciszek Kuszel (1895, Pierwszaja – 1969, Rochester USA).
Mniej więcej taka właśnie sytuacja ukształtowała się na obszarze okupacyjnego dystryktu niem. Kreisgebiete Glubokoje. Z wyjątkiem regionu brasławskiego, gdzie Niemcy od początku administrację cywilną i policję obsadzili Białorusinami. Udało się to im, mimo iż podczas przedwojennego spisu powszechnego z 1931 r. w powiecie brasławskim (obejmującym Ikaźń) 65.63% mieszkańców zadeklarowało język polski jako ojczysty, a tylko 16.16% język białoruski. W sąsiednim powiecie dziśnieńskim natomiast (obejmującym m.in. miasteczko Głębokie) do polskiej narodowości — deklarowanej podaniem języka polskiego jako ojczystego — przyznało się 38.95% ludności, do białoruskiej zaś — 50.03%.
Niebawem wszelako — w szczególności w 1942 i 1943 r., gdy Niemcy, pod wpływem nacisków białoruskich, zainicjowali akcję niem. Polenaktion, której celem było usunięcie Polaków z aparatu cywilnego i policji i zastąpienie ich Białorusinami — cała ludność polska i Kościół katolicki stały się celem eksterminacyjnej czystki etnicznej…
W swojej parafii Władysław próbował prowadzić zwykłą działalność duszpasterską — zbliżać i pojednywać ludzi z Chrystusem. A potrzeby były ogromne i wobec wojny i pogarszającej się sytuacji politycznej i gospodarczej ciągle rosnące. W ix.1941 r. zatem abp Jałbrzykowski przysłał do Ikaźni, na stanowisko wikariusza, ks. Stanisława Pyrtka, pochodzącego z okolic Nowego Targu, wyświęconego w Wilnie w 1940 r.…
Tymczasem już 10.ix.1941 r. szef niem. Generalbezirk Weißruthenien, wspomniany niem. Generalkommissar Wilhelm Kube wprowadził na powierzonym sobie obszarze tymczasowe przepisy szkolne, które nakładały obowiązek nauki na wszystkie dzieci w wieku 7‑14 lat, z wyjątkiem dzieci żydowskich, które wraz z rodzinami zostały zamknięte w gettach. Od 1.x.1941 r. uruchomiono więc szkoły powszechne i średnie z białoruskim przeważnie językiem nauczania — tylko w niektórych nauczanie prowadzono w języku polskim lub rosyjskim. Oprócz języka białoruskiego szkoły miały kształcić w zakresie matematyki, biologii, prac ręcznych — zawsze w duchu narodowo–socjalistycznym, z obrazem Niemców jako filaru postępu i rozwoju cywilizacyjnego.
Nauki religii nie przewidziano. Gdy więc obaj młodzi kapłani zaczęli prowadzić gorliwą działalność, m.in. katechizację dzieci — był to wszak początek roku szkolnego — odbywało się to wbrew niemieckim zakazom…
Szybko ich wszelako — już po paru miesiącach — zadenuncjowano. Donos złożono prawd. formowanej właśnie na tych terenach niemieckiej policji, której dowódcą był zarządzający z Mińska niem. SS– und Polizeiführer (pl. Dowódca SS i Policji) Karol Piotr (niem. Carl Peter) Zenner (1899, Oberlimberg – 1969, Andernach), lub przedstawicielom wspomnianej niem. Weißruthenische Hilfspolizei. Przyczynić się do tego miał pewien weterynarz, wysługujący się Niemcom jako starosta brasławski…
Taki donos był w zasadzie wyrokiem śmierci. W pierwszych bowiem miesiącach okupacji wszystkie przypadki denuncjacji i oskarżeń o sprzyjanie rosyjskiemu bolszewizmowi rozpatrywane były przez Niemców w trybie doraźnym. Zadenuncjowanych działaczy i sympatyków komunizmu rozstrzeliwano bez sądów. Zginęło wielu Białorusinów, a ci co przeżyli obwiniali zajmujących miejsca w niemieckiej administracji Polaków. Zaczęli więc szukać odwetu, uciekając się do tych samych metod, które ponoć były udziałem Polaków. Najczęściej Polaków denuncjowano jako „agentów Sikorskiego”, zarzucano działalność na szkodę Niemiec i przeszkadzanie „narodowi białoruskiemu w czynnej budowie Nowego Porządku, który przyniosła Wielka Armia Niemiecka”. O Kościele katolickim mówiono też, iż jest „opanowany przez szowinistyczne duchowieństwo polskie”.
Władysław został ostrzeżony — przez pochodzącego z Ikaźni Jana Pietkuna (ur. 1909, Ikaźń) (późniejszego członka Armii Krajowej AK, części Polskiego Państwa Podziemnego, który przez dwa lata ukrywał rodzinę żydowską, za co po zakończeniu działań wojennych odznaczony został medalem „Sprawiedliwy wśród narodów świata”), brata znanego kapłana, Witolda Pietkuna (1911, Ikaźń – 1981, Białystok) o grożącym niebezpieczeństwie. Ponoć Niemcy wydali na niego wyrok śmierci — taką informację Pietkun pozyskać miał w Wilnie od białoruskiego działacza. Władysław udał się więc ze swym wikariuszem, ks. Stanisława Pyrtka, do Wilna z zamiarem poproszenia o radę ich arcypasterza.
— Pozostać? Uciekać? Ukryć się?
Abp Jałbrzykowski pozostawił decyzję kapłańskiemu sumieniu — Władysława i jego wikariusza.
Pozostali w Ikaźni. Nie mogli wszak porzucić parafian…
3.xii.1941 r. Władysław w oddalonym o ok. 15 km od Ikaźni Brasławiu, gdzie się udał prawd. wezwany przez Niemców, został aresztowany.
Następnego dnia u bram więzienia pojawił się ks. Pyrtek, z doraźną pomocą, niezbędnymi rzeczami i prośbą o uwolnienie swego proboszcza. Zamiast jej spełnienia i jego zatrzymano. Aresztowani zostali także parafianie przybyli z podpisaną przez wielu wiernych petycją w ich sprawie…
Ks. Józef Ingielewicz (1897, Wilno – 1973, Ostrowiec), proboszcz sąsiedniej parafii Nowy Pohost, którzy przeżył II wojnę światową, a później 10 lat rosyjskich obozów koncentracyjnych Gułag, pisał w liście z 18.xii.1941 r. do abpa Jałbrzykowskiegoks. Tadeusz Krahel, „Martyrologia duchowieństwa archidiecezji wileńskiej 1935‑45”, 2017:
„W dniu 3 grudnia podczas pobytu w Brasławiu został aresztowany ks. Wł. Maćkowiak, proboszcz ikaźnieński, w mieszkaniu jego nazajutrz przeprowadzona rewizja, i tegoż dnia zaaresztowano w drodze do Brasławia ks. wikarego, który tam jechał bronić swego proboszcza. Do dziś dnia siedzą w więzieniu brasławskim i toczy się przeciwko nim śledztwo, nikogo nie dopuszczają. Zabiegi moje nie odniosły dotychczas skutku. Zarzucają im ujemne ustosunkowanie się do władz i utrzymywanie tajnej szkoły. Prawda polega na tym, że uczyli katechizmu dzieci. Wywnioskowałem, iż jest to zemsta miejscowych innowierców”…
Trochę inną wersję przedstawił organista parafii Ikaźń, p. Edmund Bezdel:
„Późną jesienią ks. Maćkowiak został wezwany do żandarmerii w Brasławiu i stamtąd nie wrócił. Po paru dniach wezwano tam Stanisława Pyrtka, który też nie wrócił. Przedwojenny sołtys z Ikaźni Justyn Ridziko i Jan Purwin zebrali podpisy miejscowej ludności i zawieźli do Brasławia z myślą, że uratują księży. Niemcy aresztowali i ich. Następnie kolejni mieszkańscy Ikaźni powieźli prośbę o zwolnienie tych aresztowanych, a byli to: Julian Zaborowski i Antoni Jarocki. Tych także aresztowano. Wszystkich trzymano w piwnicy żandarmerii”…
Jeszcze inaczej przyczyny aresztowania zapamiętał inny świadek, współwięzień żydowskiego pochodzenia, Pejsach (ang. Peter) Smuszkowicz (ur. 1920, Jody – 2013, Toronto), pochodzący z oddalonej o ok. 25 km od Ikaźni miejscowości Jody. W powojennym liście, napisanym 20.xi.1993 r. w Toronto, do ks. prof. Zygmunta Mieczysława Zielińskiego (ur. 1931, Cekcyn) z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego KUL napisał (pisownia oryginalna):
„Księży byli aresztowane za nawoływanie do ludności katolickiej żeby nie brali udziału w prześladowaniach Żydów”…
W Brasławiu kapłani byli torturowani. Bito ich, aż do utraty przytomności.
Świadek zapamiętał ich wyszeptywaną modlitwę: „Pro Christo…”.
W Wigilię 24.xii.1941 r. uwięzionych w Ikaźni, w tym obu kapłanów, przywieziono do więzienia w Berezweczu — we wspomnianym powyżej byłym klasztorze oo. bazylianów, przejętym od wykorzystujących go również jako więzienie Rosjan — kilka kilometrów od siedziby niemieckiego Gebietskommissar (pl. „komisarz regionalny”), Pawła (niem. Paul) Hachmanna (1893, Rustringen – 1954, Schifferstadt), zarządzającego niem. Kreisgebiete Glubokoje, we wspomnianym miasteczku Głębokie. Hachmann odpowiedzialny był za mordy dziesiątków tysięcy Żydów w okolicy…
Tak wiele dekad później, w vii.1977 r., wspominał ks. Piotr Bartoszewicz (1914, Wilno – 1991, Żołudek), który w parafii Głębokie pomagał wówczas miejscowemu proboszczowi i dziekanowi, wikariuszowi generalnemu bpa Jałbrzykowskiego, ks. Antoniemu Zienkiewiczowi (1888 – 1951, Głębokie)Rozmowa z ks. Tadeuszem Krahelem, w: T. Krahel, „Materiały dotyczące kapłanów rozstrzelanych przez Niemców 4 III 1942 r w Berezweczu”, „Studia Teologiczne Biał., Droh., Łom.”, nr 12 (1994):
„24 XII 1941 r. zostali przewiezieni do Głębokiego i tam przebywali […] Jeszcze tam była polska policja. Niemcy jeszcze nie postawili swoich. Tam był komendant policji, który doniósł ks. dziekanowi Zienkiewiczowi, że przywieźli 3 księży. Wtedy Ks. Dziekan wysłał siostrę niepokalankę Tadeę Król, żeby ona zaniosła jeść im i dowiedziała się, że rzeczywiście znajdują się oni w tym areszcie, więzieniu prowizorycznym […] Wtedy ja poszedłem do nich, przyniosłem kielich, komunikanty, hostie, palkę, korporał i mszalik. A, prawda, przyniosłem im jeszcze opłatek wigilijny i oni tam odprawili Mszę św.
Celka taka malutka, malusieńka. Oni tam odprawili Mszę św. w wigilię Bożego Narodzenia”…
Na początku 1942 r. dołączył do nich jeszcze jeden kapłan, ks. Mieczysław Bohatkiewicz, proboszcz z Dryssy, w diecezji pińskiej.
Stan zdrowia kapłanów, zmaltretowanych, skatowanych, był już wtedy bardzo zły. Próbował w ich sprawie interweniować wspomniany ks. Zienkiewicz i — o dziwo! — udało mu się coś uzyskać. Wszystkich trzech umieszczono bowiem w szpitalu i pozwolono nawet sprawować Mszę św.
Mieli wtedy ostatnią możliwość ucieczki. Pomoc oferował dyrektor szpitala. Nie skorzystali. Nie chcieli narażać nikogo, tym bardziej pracowników szpitala, na odwet ze strony Niemców…
Odwiedzający ich w szpitalu wspomniany ks. Bartoszewicz relacjonował w vii.1977 r., że początkowo wszyscy trzej byli bardzo przerażeni, aleT. Krahel, op. cit.: „Jako ich spowiednik obserwowałem z bliska przemianę duchową, jakiej dokonywał w nich Duch Święty”.
Tak m.in. pisał o owej „przemianie” Władysława Maćkowiaka i Stanisława PyrtkaT. Krahel, op. cit.:
„W Seminarium oni byli oponentami. Chociaż byli na jednym kursie, ale Pyrtek często dokuczał Maćkowiakowi. On był mały i nosił wysokie obcasy, żeby troszeczkę wydać się wyższym. Dokuczał jemu bardzo często. Dochodziło między nimi do poważnych scysji. A potem Opatrzność pokierowała tak, że Maćkowiak został w Ikaźni proboszczem, a Pyrtek u niego wikariuszem i budują swoją zgodą, swoją miłością braterską tamtych parafian.
Śmierć ich połączyła. Proboszcz z wikariuszem razem giną w jednej sprawie.
Nie było między nimi żadnych sporów. Oni wspólnie starali się radzić w sprawach duszpasterskich. Maćkowiak nigdy nie dawał poznać, że on jest proboszczem, a ty jesteś wikariuszem i masz mnie słuchać. Była między nimi zgodność.
To wiem doskonale, poznałem przez te dwa miesiące z nimi obcując. Wiem o tym, jak jeden o drugiego się troszczył, jak jeden za drugiego się modlił. Jak mówił mnie np. Pyrtek: 'Chciałbym bardzo, ja to nie, ale żeby Władek wrócił do parafii, on tak pięknie pracował'. A ten Władek mnie mówił, 'ja to tak, ale żeby to Stasiek wrócił, jego tak ludzie lubili, że on wiele dobrego by zrobił'.
Jeden chwalił drugiego przede mną. Wprost budował mnie ich sposób wyrażania się o drugim”.
Parafianie z Ikaźni nie ustawali w staraniach o uwolnienie swoich duszpasterzy i uzyskali nawet „obietnicę” ich uwolnienia od naczelnika niemieckiej żandarmerii. Więźniowie jednak nie mieli złudzeń, twierdząc zgodnie wobec ks. Bartoszewicza, że będą wolni, ale już „w Ojczyźnie Niebieskiej”.
2.iii.1942 r. wszyscy trzej poprosili o ostatnią spowiedź. Ks. Bartoszewicz, który sam później zesłany został na 6 lat do rosyjskich łagrów syberyjskich, wspominał: „Podziwiałem ich pokój ducha i radość wewnętrzną z tej świadomości, że idą na śmierć i wkrótce oddadzą życie za wiarę”.
Wieczorem tego dnia policja zabrała księży Bohatkiewicza i Pyrtka z powrotem ze szpitala do więziennej celi.
3.iii.1942 r. Władysław poprosił jeszcze raz ks. Bartoszewicza o sakrament pokuty. Zaraz potem również i on znalazł się w celi.
Jak się okazało była to ich „cela śmierci”.
W nocy napisał na marginesie swojego brewiarza pożegnalny list do abpa Jałbrzykowskiego: „Najdostojniejszy, Drogi i Kochany Arcypasterzu. Idę złożyć ostatnią ofiarę z życia. Za trzy godziny stanę przed Panem. Ostatnie swoje modły i myśli kieruję ku Tobie, Najdostojniejszy Arcypasterzu i ślę po raz ostatni hołd synowskiego szacunku i przywiązania […] cieszę się, że Bóg mnie wybrał, a nade wszystko dodaje łaski i sił, bo wszyscy trzej jesteśmy spokojni”…
Dwaj towarzysze niedoli również spisali w swoich brewiarzach ostatnią wolę. Udało się je przekazać innym współwięźniom…
Gdy następnego ranka na saniach wywieziono księży na egzekucję, towarzyszył im głośny płacz przetrzymywanych parafian z Ikaźni, na co odpowiedzieli: „Nie płaczcie, nasza śmierć będzie dla was uwolnieniem, będziecie wolni wszyscy. Ofiarujemy naszą krew za was”…
4.iii.1942 r., w dzień uroczystości św. Kazimierza, królewicza, patrona wileńskiej prowincji kościelnej, wszystkich trzech, wraz z ochrzczoną Żydówką i oficerem sowieckim, rozstrzelano w lesie Borek, po przeciwnej od Berezwecza stronie jeziora Wielkiego, i tam pogrzebano w zbiorowym dole.
Ich ostatnimi słowami miały być: „Niech żyje Chrystus Król!!”
Następnego dnia aresztowanych parafian z Ikaźni zwolniono do domu.
Po zakończeniu działań wojennych w 1945 r. na terenie lasku Borek ekshumacji nie przeprowadzono. A przecież Niemcy pogrzebali tam nawet do 30 tysięcy swoich ofiar: rosyjskich jeńców, Żydów z getta w Głębokiem, Polaków — członków Armii Krajowej. I kapłanów — byli wśród nich, oprócz Maćkowiaka, Pyrtka, Bohatkiewicza, następujący księża rozstrzelani 4.vii.1942 r.:
ks. Bolesław Maciejowski (1897, Wilno – 1942, las Borek k. Berezwecza), proboszcz i dziekan z parafii pw. św. Antoniego z Padwy w Postawach;
ks. Romuald Dronicz (1897, Bieniakon lub Wilno – 1942, las Borek k. Berezwecza), proboszcz parafii pw. św. Jana Chrzciciela w Wołkołacie;
ks. Adam Masiulanis (1911, Wołkowysk – 1942, las Borek k. Berezwecza), proboszcz z parafii pw. św. Michała Archanioła w Łużkach;
ks. dr Antoni Skorko (1888 – 1942, las Borek k. Berezwecza), proboszcz z parafii pw. św. Michała Archanioła w Woropajewie;
o. Władysław Wieczorek (1903 – 1942, las Borek k. Berezwecza), salezjanin, z parafii pw. Imienia Maryi w Parafianowie.
Ale las Borek kryje także tysiące innych ofiar — zamordowanych przez Rosjan w czasie okupacji w latach 1939‑41 oraz później, po odbiciu Głębokiego i Berezwecza od Niemców w 1944/5…
Bo wtedy były klasztor bazyliański został ponownie wykorzystany przez Rosjan jako więzienie…
Wszyscy trzej zamordowani kapłani znaleźli się w gronie 108 męczenników II wojny światowej beatyfikowanych przez św. Jana Pawła II (1920, Wadowice – 2005, Watykan), 13.vi.1999 r., w Warszawie.
Komentarz
Błogosławiony Stefan Frelichowski, męczennik.
Przyszedł na świat 22 stycznia 1913 roku w Chełmży. Wzrastał w rodzinie, w której panowała atmosfera wzajemnej życzliwości, wzajemnego wspierania, sumiennej pracowitości. Panowały tam staropolskie zwyczaje, szczera i niezakłamana miłość, duch wyważonej pobożności, głęboki patriotyzm. Siedmioletni Wicek był świadkiem wkroczenia do Chełmży wojska polskiego, które 20 stycznia 1920 roku przyniosło miastu i jego mieszkańcom wolność. Od tego momentu rozpoczął się nowy etap jego życia.
W cieniu dawnej katedry Wicek, jak go wszyscy nazywali, spędził swoją młodość. W latach szkolnych związał się z harcerstwem. Zapalony wielkimi ideałami, odnajdywał radość w służbie drugiemu człowiekowi, działając w 24. Pomorskiej Drużynie Harcerskiej im. Zawiszy Czarnego. Wstąpił do niej w marcu 1927 r. W swoim pamiętniku tak pisał o swojej roli drużynowego: "Taka drużyna dawałaby swym członkom coś więcej niż samą karność i trochę wiedzy polowej i przyjemne obozy, lecz dawałaby im pełne wychowanie obywatela znającego dobrze swoje obowiązki dla Ojczyzny. Ja sam wierzę mocno, że państwo, którego wszyscy obywatele byliby harcerzami, byłoby najpotężniejszym ze wszystkich. Harcerstwo bowiem, a polskie szczególnie, ma takie środki, pomoce, że kto przejdzie przez jego szkołę, jest typem człowieka, jakiego nam teraz potrzeba".
Będąc uczniem ośmioklasowego męskiego gimnazjum humanistycznego w Chełmży, rozwijał swoje życie wewnętrzne w Sodalicji Mariańskiej. W 1930 roku został jej prezesem. Decyzja wstąpienia na drogę kapłaństwa nie przyszła mu łatwo. Nie było łatwo wszystko zostawić, ale nie utracił swojej naturalnej radości, którą nadal promieniował w nowym środowisku. Chciał oddać się na służbę Bogu. "Wiem, że to najlepsza droga. Ufam, że Jezus mi dopomoże, bo dla Niego ta ofiara. Wiem, że niegodny jej jestem, ale chcę być kapłanem wedle Serca Bożego. Tylko takim. Innym nie". Jako diakon został kapelanem i sekretarzem biskupa Stanisława Okoniewskiego. W dniu 14 marca 1937 roku przyjął święcenia kapłańskie.
Rok później został wikariuszem w parafii Wniebowzięcia NMP w Toruniu. Był gorliwym apostołem dzieci i chorych, pełniąc funkcję kapelana Chorągwi Pomorskiej ZHP i redaktora "Wiadomości Kościelnych". Wciąż były w nim żywe młodzieńcze ideały.
Gdy 7 września 1939 r. oddziały niemieckiego Wermachtu wkroczyły do Torunia, rozpoczęły się aresztowania. W dniu 17 października aresztowano ks. Frelichowskiego. Był on dla władz niemieckich szczególnie podejrzany ze względu na swoje zaangażowanie w ruchu harcerskim. Osadzony w Forcie VII, realizował nadal swoje ideały harcerskie. Uwięziona młodzież spontanicznie garnęła się do niego z wielką ufnością. Ksiądz sam wyszukiwał ludzi szczególnie smutnych i samotnych, chorych i słabych. Odtąd realizował powołanie kapłańskie w warunkach konspiracyjnych, w kolejnych niemieckich obozach koncentracyjnych w Stutthof, Grenzdorf, Sachsenhausen i Dachau.
Organizował wspólne modlitwy, wyszukiwał najbardziej umęczonych i załamanych współwięźniów. Jeden z nich, późniejszy biskup chełmiński, ks. Bernard Czapliński, tak go wspominał:
W Dachau Wincenty opiekował się chorymi na tyfus, przekradał się do ich baraków, by nieść im pomoc i umacniać Eucharystią. Sam nie dałby rady pomóc wszystkim umierającym. Udało mu się pozyskać 32 polskich księży, którzy zgłosili się, by na tych właśnie blokach pielęgnować zakażonych. Wszyscy oni bez wyjątku przeszli ciężki tyfus, a dwóch zmarło. Ksiądz Wincenty już wcześniej zaraził się tyfusem - zmarł w opinii świętości w dniu 23 lutego 1945 roku, na około dwa miesiące przed wyzwoleniem obozu. Wyjątkowość zmarłego kapłana uznali nawet niemcy, pozwalając po raz pierwszy w obozie w Dachau na wspólne modlitwy przy trumnie, wyłożonej białym prześcieradłem, udekorowanej kwiatami. Współwięzień wyjął kilka kosteczek z jego palców, by przechować je jako relikwie, zanim spalono ciało w krematorium.
Św. Jan Paweł II ogłosił ks. Frelichowskiego błogosławionym 7 czerwca 1999 roku w Toruniu podczas pielgrzymki do Ojczyzny. 22 lutego 2003 roku bł. Stefan Wincenty został ogłoszony patronem harcerstwa polskiego.
Błogosławiony Stefan Grelewski, męczennik.
Drugi z braci. Obaj duchowni, obaj męczennicy, obaj zginęli z tych samych rąk, obaj błogosławieni.
Urodził się 3 lipca 1898 roku w Dwikozach w rodzinie Michała i Eufrozyny z Jarzynów. Uczył się w Progimnazjum w Sandomierzu, a następnie w Gimnazjum w Lubartowie.
Święcenia kapłańskie otrzymał w październiku 1921 roku z rąk księdza biskupa Mariana Ryxa w Katedrze sandomierskiej. Rozpoczął studia z prawa kanonicznego na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, które dokończył w Strasburgu w 1924 roku, gdzie uzyskał tytuł doktora prawa. W roku następnym, po powrocie do Polski, został mianowany Generalnym Sekretarzem Związku Robotników Chrześcijańskich w Radomiu. W latach 1928-1931 pracował jako prefekt szkół powszechnych męskich, a od stycznia 1932 do wybuchu wojny w 1939 roku w Państwowym Męskim Gimnazjum im. Jana Kochanowskiego w Radomiu.
Ks. Stefan Grelewski był publicystą, pisarzem, tłumaczem z języka niemieckiego i francuskiego. Między innymi przetłumaczył z języka niemieckiego książkę pt. "Jezus Chrystus" prof. Karola Adama i dwie książki Adolfa Bertrama "Charyzmaty duszy i pracy kapłańskiej" oraz "W służbie ideałów Akcji Katolickiej". W 1937 r. wydał książkę pt. "Wyznania protestanckie i sekty religijne w Polsce współczesnej". Pisał w "Małym Dzienniku", "Kurierze Warszawskim", "Słowie Narodu", "Przewodniku Katolickim", "Ateneum Kapłańskim". W roku 1930 powołał do życia czasopismo "Prawda Katolicka", którego był redaktorem do 1935 roku. Pełnił funkcję prezesa Związku Inteligencji Polskiej w Radomiu, aktywnie współuczestniczył w organizowaniu pierwszego w diecezji Kongresu Eucharystycznego w Radomiu w 1933 roku.
W czasie okupacji hitlerowskiej uczył religii w tajnym nauczaniu. Został aresztowany 24 stycznia 1941 roku wraz z młodszym bratem księdzem Kazimierzem. Był torturowany, a następnie wywieziony do obozu w Oświęcimiu, gdzie otrzymał numer 10444. Później został przewieziony do obozu Dachau, gdzie miał numer 25281. Tam zmarł z głodu i wycieńczenia 9 maja 1941 roku w szpitalu obozowym, przygotowany na śmierć przez brata - współwięźnia - ks. Kazimierza.
Był człowiekiem niezwykle aktywnym, a w dziedzinie znajomości wyznań i sekt religijnych miał opinię najlepszego znawcy w ówczesnej Polsce. Sługa Boży Stefan Grelewski posiada tablicę epitafijną wraz z bratem, Sługą Bożym ks. Kazimierzem Grelewskim w Górach Wysokich koło Sandomierza, gdzie obaj byli chrzczeni.
Został beatyfikowany przez Jana Pawła II 13 czerwca 1999 r. w grupie 108 błogosławionych męczenników II wojny światowej.
To jest tak: czytamy sobie te notki i tam piszą: poddany torturom, pobity, więziony, zabity. Są to lakoniczne informacje, które nie dają nawet w procencie wyobrażenia, jak to było. Pamiętamy z Raportów, że świat poza obozem nazywano "na Ziemi".
Dziś trafiłem na bardziej szczegółowy opis. Chciałem napisać, że jest to najbardziej ... świadectwo, ale nie znalazłem odpowiedniego słowa. Może go nie ma.
Notka jest długa, zahacza o aspekty historyczne. Zachęcam jednak do lektury całości.
Błogosławiony Symfonian Ducki, męczennik.
na świat przyszedł 10.v.1888 r. w Warszawie, znajdującej się wówczas w zaborze rosyjskim — będącej stolicą ówczesnego tzw. Królestwa Polskiego (ros. Царство Польское), wchodzącego w skład zaborczego Imperium Rosyjskiego (ros. Российская империя)
Był synem Juliana (ur. 1845), zarabiającego na życie jako ślusarz, i Marianny z domu Lenardt (ur. 1845).
Do Kościoła katolickiego przyjęty został, w sakramencie chrztu św., 27.v.1888 r. w kościele pw. Świętej Trójcy w Warszawie.
Dzieciństwo spędził w Warszawie. Tam ukończył szkołę elementarną. Nie wiadomo, czy uczęszczał do innych szkół…
Tam też zetknął się — ok. 1908 r., gdy miał 20 lat — z Zakonem Braci Mniejszych Kapucynów (łac. Ordo Fratrum Minorum Capuccinorum – OFMCap), czyli kapucynami. Kapucyni przetrwali ciężkie czasy zaborcze na terenach polskich tylko w obrębie Królestwa Polskiego i zaboru austriackiego. Przetrwali, ale w ograniczonych strukturach. Przyczyną były represje po powstaniu styczniowym lat 1863–4, gdy rosyjski zaborca zamknął („skasował” — stąd kasata), ukazem (ros. указ) — czyli dekretem — cara Aleksandra II Romanowa (1818, Moskwa – 1881, Sankt Petersburg) z 8.xi.1864 r., prawie wszystkie klasztory, a zakonnicy kapucyńscy, którzy się ostali, zostali ostatecznie zgrupowani w jedynym funkcjonującym w zaborze rosyjskim klasztorze w Nowym Mieście nad Pilicą (dziś klasztor i sanktuarium pw. bł. Honorata Koźmińskiego). Tam w zasadzie, wobec zakazu prowadzenia nowicjatu, skazano ich na wymarcie.
A jednak przetrwali. Wprawdzie istniejąca w Królestwie Polskim jeszcze do powstania tzw. prowincja polska musiała zostać zredukowana do rangi tzw. „Komisariatu Warszawskiego” — w 1918 r. żyło i posługiwało w nim tylko 14 zakonników — ale przetrzymała do momentu odrodzenia II Rzeczypospolitej. Stało się tak m.in. dzięki bł. Honoratowi Koźmińskiemu (1829, Biała Podlaska – 1916, Nowe Miasto nad Pilicą), wielkiemu, niezwykłemu animatorowi ukrytego życia zakonnego w czasach rozbiorowych…
Natomiast dawne prowincja ruska — na terenach przedrozbiorowego województwa ruskiego w Rzeczypospolitej Obojga Narodów, poza granicami Królestwa Polskiego — została przez rosyjskiego zaborcę rozwiązana.
W samej Warszawie kapucyni po powstaniu styczniowym przestali funkcjonować. Wprawdzie po rewolucji 1905 r. i ukazie tolerancyjnym cara Mikołaja II Aleksandrowicza Romanowa (1868, Sankt Petersburg – 1918, Jekaterynburg) z 30.iv.1905 r., który umożliwił Kościołowi katolickiemu w zaborze rosyjskim na swobodniejsze działanie, a kapucynom na otwarcie nowicjatu w Nowym Mieście nad Pilicą, próbowali powrócić do Warszawy, na Powiśle (niedaleko obecnego kościoła pw. Matki Bożej Częstochowskiej), ale była to próba krótkotrwała — już w 1912 r. zostali przez rosyjskie władze zaborcze zmuszeni do opuszczenia miasta. Ukaz bowiem acz regulował sprawy istnienia kościoła greckokatolickiego obrządku łacińskiego, ale nie obejmował odrodzenia zamkniętych i zrabowanych klasztorów. Próbowano wykorzystać chwilę słabości carskiego samodzierżawia, nie zawsze jednakże kończyło się to powodzeniem…
Dla Feliksa aliści ta krótkotrwała próba Zakonu powrotu do Warszawy oznaczała pierwsze zetknięcie się z kapucynami. Spotkanie, jak się okazało, decydujące, bowiem 10 lat później, gdy wstępował do zakonu, przedstawiał się jako „długoletni kandydat do zakonu”. Wcześniej 80 km z Warszawy do Nowego Miasta nad Pilicą trudno było mu, pochodzącemu z ubogiej rodziny, pokonać…
Sytuację zmienił dopiero wybuch I wojny światowej w 1914 r. Rok później bowiem, 5.viii.1915 r., Warszawa została zajęta przez wojska niemieckie. Rosjanie, po ponad 100 latach, opuścili stolicę (do 1945 r., gdy ją znów na kolejne 45 lat zajęli).
I wówczas kapucyni z Nowego Miasta rozpoczęli starania o odzyskanie zrabowanego klasztoru przy ul. Miodowej Nr 13 w Warszawie, a Feliks trzy lata później miał okazję ponownie zetknąć się z Zakonem…
Spotkanie było owocne — już w dwa dni po przejęciu (mimo braku zgody niemieckiej) klasztoru przez braci zakonnych, 3.i.1918 r., Feliks przystąpił do wspólnoty.
Natychmiast, już jako „postulant” (łac. postulare) — formalnie został nim pół roku później, w vi.1918 r., przyjmując pierwsze imię zakonne Antoniego — został wciągnięty w prace nad przejęciem i organizacją klasztoru przy ul. Miodowej.
Pierwsze miesiące były bardzo trudne, brakowało dosłownie wszystkiego. Sypiano na korytarzu, pod przykryciem własnych palt. Po miesiącu pojawili się niemcy i próbowali wyrzucić zakonników (Komisarzem Prowincjalnym, mianowanym w 1917 r., był wówczas o. Kazimierz Kuderkiewicz), ale dzięki znajomościom Feliksa udało się uzyskać odpowiednie zgody…
Pracy było mnóstwo. Feliks pomagał w uzyskaniu m.in. 8 „metrów”, czyli ok. 800 kg, zboża dla klasztoru, odzyskaniu skonfiskowanego przez niemców klasztornego dzwonu i dywanu, zorganizowaniu kuchni, pozyskaniu tapczanów i innych niezbędnych mebli i przedmiotów…
Dwa lata później, 19.v.1920 r., tuż przed rosyjską napaścią na odrodzoną II Rzeczpospolitą i wojną roku 1920, zakończoną wielkim zwycięstwem Polski, został przez zakon wysłany do klasztoru w Nowym Mieście nad Pilicą, gdzie miał rozpocząć nowicjat. Otrzymał wtedy nowe imię zakonne — Symforiana.
Rok później, 20.v.1921 r., po zakończeniu nowicjatu i złożeniu czasowych ślubów — na ręce nowego Komisarza Prowincji, o. Fidelisa Józefa Kalinowskiego (1875, Stara Łomża – 1933, Zakroczym) — skierowany został z powrotem do Warszawy, gdzie kontynuował posługę i przygotowania do profesji wieczystej.
Śluby wieczyste złożył dopiero cztery lata później, 22.v.1925 r. w Warszawie. W międzyczasie (od 23.i.1923 r.) przebywał w ponownie otwartym po rosyjskich kasatach klasztorze w Łomży. Ciekawe, że po powrocie 27.v.1924 r. do Warszawy na rok odroczono mu śluby wieczyste, jako powód podając „brak ducha zakonnego”…
Od momentu złożenia ślubów posługa prostego brata zakonnego, realizująca charyzmat kapucyński kontemplacji i ubóstwa, braterstwa i apostolatu, związana była z klasztorami polskiej prowincji, głównie klasztorem warszawskim.
Początkowo posługuje kwestując — czyli zbierając fundusze od darczyńców — na rzecz warszawskiego klasztoru oraz kolegium serafickiego — szkoły średniej, przygotowującej kandydatów do zakonu — pod nazwą Kolegium św. Fidelisa w Łomży. W klasztorze na ul. Miodowej jest też kucharzem. Opiekuje się chorymi współbraćmi, w tym br. Idzim Andrzejem Stępniem (1870–1937). Pełni też rolę pomocnika — tzw. socjusza (łac. socius) — prowincjała, Holendra, br. Daniela Piotra Wilhelma Huijsmansa (1892–1973) i br. Archanioła Mariana Brzezińskiego (1904, Żyrardów – 1990, Nowe Miasto nad Pilicą), późniejszego gwardiana klasztoru w Rywałdzie, gdy więziony był tam Prymas Polski Stefan kard. Wyszyński (1901, Zuzela – 1981, Warszawa).
W 1932 r., na pewien czas (do x.1933 r.), przeniesiony zostaje do nowo–odzyskanego klasztoru w Zakroczymiu, gdzie pełni funkcję zakrystiana. Tam m.in. na jego rękach zmarł współbrat, na którego ręce składał śluby czasowe, wspomniany o. Fidelis Kalinowski…
Odpowiedzialny był też za kontakty z oficjalnym światem zewnętrznym, za załatwianie róźnych spraw urzędowych.
Był mężczyzną atletycznej budowy, wysokim, o potężnej tuszy, człowiekiem inteligentnym, posiadającym towarzyską ogładę i umiejętność zjednywania sobie ludzi przez bezpośredniość, naturalność i prostotę. „Mimo ciągłych kontaktów ze światem nie zatracił ducha pobożności i modlitwy. Miały one jednak u niego wybitnie cechy męskie. Modlił się gorąco i serdecznie, ale krótko. Zresztą na długie modlitwy nie miał czasu” — pisał o nim później o. Ambroży Adam Jastrzębski (1915–1985) w opracowaniu „Kapucyni Prowincji Polskiej po kasacie”.
Pełna poświęceń posługa kapucyńska, niejednokrotnie przez świat zewnętrzny niezauważalna, jakby w cieniu wielkich wydarzeń, biegnąca niejako równolegle do zmagań odrodzonej Polski, ale jakże istotna, budująca żywotną i trwałą tkankę życia naszego kraju, trwała aż do napaści niemieckiego i rosyjskiego okupanta na Rzeczpospolitą.
niemcy zaatakowali Rzeczpospolitą 1.ix.1939 r. 17 dni później niemieckich agresorów wsparł sojusznik rosyjski. Bandycką przyjaźń przypieczętowało sławetne porozumienie i jego tajny aneks, zwane paktem Ribbentrop–Mołotow z 23.viii.1939 r. — najazdy które doprowadziły do czwartego rozbioru Polski, uzgodnionego formalnie w tzw. „traktacie o granicach i przyjaźni rosja–niemcy” i podpisanego, wraz z innymi tajnymi aneksami, 28.ix.1939 r. Rozpoczęła się II wojna światowa.
Warszawa pod naporem niemieckim padła tego samego dnia, 28.ix.1939 r. Niebawem niemcy na okupowanych ziemiach centralnej Polski zorganizowali pseudo–państewko, nazwane niem. Generalgouvernement für die besetzten polnischen Gebiete (pl. Generalne Gubernatorstwo dla okupowanych ziem polskich) — w skrócie Generalne Gubernatorstwo. Warszawa stała się siedzibą władz niem. Distrikt Warschau (pl. dystrykt warszawski). Stolicą całego Gubernatorstwa został Kraków.
Rozpoczęła się straszliwa niemiecka okupacja.
Warszawscy kapucyni, w znacznie trudniejszych okolicznościach, spotęgowanych jeszcze ciężkimi zimami, narastającym głodem i biedą, próbowali kontynuować swą posługę.
Zaangażowali się też aktywnie w walkę polskiego społeczeństwa z niemieckim okupantem. W klasztorze przy ul. Miodowej zorganizowano punkt rozdzielania i przekazywania funduszy przekazywanych przez agendy polskiego rządu działającego z Londynu na potrzeby Polskiego Państwa Podziemnego i jego zbrojnego ramienia, Związku Walki Zbrojnej ZWZ (późniejszej Armii Krajowej AK).
Niektórzy współbracia — w szczególności o. Anicet Wojciech Kopliński — zaangażowani byli także w pomoc dla Żydów, zamkniętych przez niemców w utworzonej przez niemców 2.x.1940 r. i zamkniętej i odizolowanej od reszty miasta 16.xi.1940 r. największej w Generalnym Gubernatorstwie i całej okupowanej przez niemców Europie — w iv.1940 r. znajdowało się w niej ok. 450,000 osób — „dzielnicy żydowskiej”, czyli warszawskim getcie.
niemcy nie pozostawali bierni także wobec ludności polskiej. W okupowanym kraju uruchomili ludobójczy program wyniszczenia narodu polskiego. Specjalne znaczenie przykładali do pacyfikacji polskiej inteligencji, do której niewątpliwie należało polskie duchowieństwo. Już od ix.1939 r. trwała wszak niem. Intelligenzaktion (pl. Akcja Inteligencja), niemiecki ludobójczy program eksterminacji polskich elit, głównie inteligencji, przeprowadzany na terenach ziem polskich bezpośrednio włączonych do III Rzeszy. W jej trakcie „zlikwidowano” razem ok. 100,000 Polaków, połowę z nich w obozach koncentracyjnych, połowę zaś od ix.1939 r. do iv.1940 r. w zbiorowych egzekucjach.
Wprawdzie początkowo ta główna fala ludobójstwa ominęła Generalne Gubernatorstwo, ale już 8.iii.1940 r. gubernator owego quasi–państewka, Hans Michael Frank (1900, Karlsruhe – 1946, Norymberga), miał otrzymać polecenie od niemieckiego socjalistycznego przywódcy, Adolfa Hitlera (1889, Braunau am Inn – 1945, Berlin): „niech pan dołoży starań, żeby było tam [w Generalnym Gubernatorstwie] zupełnie cicho. Wszelkie pociągnięcia zakłócające spokój na Wschodzie są mi nie na rękę”. Frank oczywiście zareagował natychmiast. Miał powiedzieć: > „Najmniejsza podjęta przez Polaków próba jakiegokolwiek wystąpienia pociągnie za sobą potężną akcję likwidacyjną przeciwko nim. Nie zawahałbym się wówczas przed żadną metodą terroru i nie cofnąłbym się przed żadnymi następstwami”.
Nie wahał się. Kolejną odsłoną tej ludobójczej polityki było uderzenie w warszawskich kapucynów. W nocy z 26 na 27.vi.1941 r. mianowicie — w kilka dni po rozpoczęciu wojny niemiecko rosyjskiej, gdy dwaj kilkuletni sojusznicy skoczyli sobie do gardeł, i parę dni po rosyjskich nalotach na Warszawę, gdy w porównaniu z niemieckimi największe straty znów poniosła ludność stolicy — następują aresztowania. niemiecka niem. Geheime Staatspolizei (pl. „tajna policja państwowa”) — czyli tzw. Gestapo — zatrzymuje 22 zakonników warszawskiego klasztoru, w tym gwardiana, o. Innocentego Cezarego Hańskiego (1905, Kijów– 1978, Warszawa?). Uniknąć aresztowania udaje się tylko dwóch braciom, którzy ukryli się na gzymsie klasztornym…
Wśród aresztowany był br. Symforian.
Zakonnicy osadzeni zostają w osławionym więzieniu Pawiak w Warszawie, największym więzieniu politycznym na terenie okupowanych przez niemców obszarach Polski. Szacuje się, że na ok. 100 tys. więźniów, którzy przeszli przez Pawiak w latach 1939–44 — 37 tys. zginęło w egzekucjach, zostało zamordowanych w czasie przesłuchań lub w celach, albo zmarło w szpitalu więziennym…
W więzieniu zakonnicy kapucyńscy byli ośmieszani i prześladowani. Ogolono im głowy, usunięto brody, zabrano habity, choć zostawiono brewiarze. Urządzano im wycieńczające „ćwiczenia gimnastyczne”. Torturowano ich, by wyciągnąć zeznania…
Po ponad dwóch miesiącach, 3.ix.1941 r., wszyscy zostali wywiezieni z Generalnego Gubernatorstwa i przetransportowani do znajdującego się na terytorium niemiec — na obszarze bezpośrednio przyłączonym przez niemców po agresji w 1939 r. do Rzeszy, początkowo w niemieckiej Provinz Schlesien (pl. prowincja Śląsk) ze stolicą we Wrocławiu, a od 1941 r. w niemieckiej Provinz Oberschlesien (pl. Górny Śląsk) ze stolicą w Katowicach — zespołu niemieckich obozów koncentracyjnych (niem. Konzentrationslager) KL Auschwitz.…
W obozie być może witał ich zastępca komendanta, Karol (niem. Karl) Fritzsch (1903, Nassengrub – 1945?), którego pewnego razu wypowiedziane słowa historia zapamiętała:
Br. Symforian otrzymał numer obozowy 20364, który prawd. wytatuowano mu — KL Auschwitz był jedynym obozem, gdzie niemcy tatuowali więźniów — albo na lewym przedramieniu, albo na lewej piersi, za pomocą zamoczonego w tuszu metalowego stempla, do którego wkładano wymienne płytki z igłami, tworzące oddzielne cyfry. Otrzymał też obozowe ubranie, tzw. pasiak, z naszytym czerwonym trójkątem, tzw. winklem, z literą „P” (z niem. „Polen”) — na oznaczenie więźnia politycznego, Polaka…
Rozpoczyna się obozowa gehenna. Br. Symforian zostaje zmuszony do niewolniczej pracy fizycznej w kopalni żwiru i przy wyrobie materiałów budowlanych. Szybko traci siły — mordercza praca, nieustanny głód (więźniowie otrzymywali dzienne porcje pokrywające ok. ¼ potrzeb normalnego dorosłego człowieka), maltretowanie więźniów przez niemieckich strażników, zimno błyskawicznie wyczerpują organizm br. Symforiana.
Pod koniec zimy lat 1941/2 jest już w zasadzie całkowicie wyczerpany i niezdolny do pracy. Wówczas, w iii.1942 r., niemcy całą grupę takich wyczerpanych więźniów skoszarowali w jednym z baraków — zwanych blokami — w podobozie wchodzącym w skład zespołu obozów koncentracyjnych: KL Birkenau (Auschwitz II).
Wszyscy byli świadomi, że jest to blok śmierci…
Do masakry doszło 11.iv.1942 r.
Istnieje niezwykła relacja bezpośredniego uczestnika owych wydarzeń, który przeżył i mógł złożyć swoje świadectwo, Czesława Ostańkowicza (1910 – 1982, Wrocław) (swymi wspomnieniami pragnął on, być może, w jakiś sposób okupić niezbyt chlubną postawę w latach powojennych i wieloletnie, według zasobów przechowywanych w Instytucie Pamięci Narodowej IPN, donosicielstwo do komunazistowskiej policji politycznej — niezbadane są losy ludzkie).
Oddajmy głos p. Ostańkowiczowi„Ojciec Symforian”, ”Dziś i Jutro”, nr 15, 17.iv.1955 r.:
„W jednej buksie [z o. Symforianem] wybraliśmy sobie legowisko. Leżeliśmy grzejąc się własnymi ciałami i przykrywając trzema wielkimi płaszczami, podarowanymi nam przez niedobitki transportu jeńców [rosyjskich] […]
Blok powoli wymierał. Już na trzeci dzień w sąsiedniej buksie [ie. pryczy] umarł inżynier Gałecki z Wilna. Tegoż dnia student Widawski z Radomia zwariował z głodu i był powoli zabijany przez rozbawionych sztubowych. Patrzyliśmy na ucieszone gęby Scharführera Mohla [Otto Moll (1915, Hohen Schönberg – 1946, Landsberg am Lech), zbrodniarz niemiecki, dowódca Sonderkommanda (pl. komando specjalne), które zajmowało się kremacją ciał ofiar w specjalnych dołach, położonych niedaleko komór gazowych, wyróżniający się szczególnym sadyzmem wobec więźniów] i szczeniaków z Hitlerjugend. Na radość jaką im sprawiało strzelanie w ten skłębiony, niedbały o kule tłum głodnych. Na ludzi nieprzytomnych, oszalałych, depczących się. bijących na oślep nożami tylko po to. by ręce zanurzyć w kotle z rozgotowaną brukwią.
Ilekroć na korytarzu rozgrywała się scena rozdawania żywności Jurek Jabłonowski wzywał nas do spokoju. Staszek Grudziński usiłował szukać porównań z piekłem Dantego. Ziółkowski [łódzki tramwajarz, typ łobuziaka] dosadnie i ohydnie klął. a ojciec Symforian mówił modlitwy za konających […]
Dzień Ojca Symforiana […] zapowiedział […] handlarz żywym towarem pełniący funkcję młodszego sztubowego, a potwierdziły ’truponosy’.
Miało się to stać wieczorem. Wieczorem miano wykańczać blok śmiercią straszniejszą niż ta w komorze gazowej. Straszniejszą niż głód i kij, który przecież w ciągu ułamka sekundy rozłupuje czaszki. Na blok mieli przyjść ’specjaliści’. Ci sami. którzy wymordowali rosyjski dwunastotysięczny obóz jeniecki. Za robotę mieli otrzymać nasz przydziałowy chleb. Blok zamarł w przerażeniu […]”
Według relacji Ostańkowicza owego dnia do baraku wpadła zorganizowana przez niemców grupa obozowych opryszków pod przywództwem byłego oficera rosyjskiej Armii Czerwonej, o pseudonimie „Matros”, donosiciela i mordercy. Napastnicy nakazali więźniom położyć się na podłodze korytarza baraku. Rozpoczęła się masakra.
Pod kontrolą przypatrujących się bezczynnie niemieckich strażników, co piątego zabijano natychmiast, rozbijając im czaszki ciężkimi kijami. Po 15 minutach zaczęto wybierać kolejne ofiary, na chybił trafił. Tych następnie wieszano za ręce skrępowane z tyłu i tak wiszących rosyjski „Matros” wraz z grupą bandytów katował na śmierć kijami.
Następnie zabrano się za resztę leżących. Ostańkowicz pisał:
„Willi [ie. blokowy, przełożony w bloku, odpowiedzialny za porządek, nadzorujący wydawanie jedzenia, paczek, a także odpowiadający za zgodność więźniów podczas apelu] i SS–mani bili brawo. Na ten znak reszta ruszyła z nowym entuzjazmem do roboty. Kije grzechotały w zdwojonym tempie. Blok wył, skowyczał i skamlał jak katowany pies.
Nagle tuż przed ‘Kolą Matrosem’ stanął wielki, kościsty ojciec Symforian:
— W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego! — oprawcę zatrzymał szeroki, majestatyczny ruch ręki czyniący znak krzyża.
Chłop oczy wytrzeszczył i cofnął się w głąb sali. SS–mani wyszarpnęli pistolety. Zgraja morderców zbiła się w gromadę, strwożoną i zadumaną zarazem. Symforian umilkł na chwilę, a potem robiąc znak krzyża nad całym blokiem, rzekł do nas przyczajonych w kamiennych niszach, do […] katów nie rozumiejących nic z tego. co się dzieje, ale czujących zabobonny strach przed jego wielkością, i do Boga, który przecież patrzył wtedy na nas:
— Wszystkim konającym, wszystkim wam, którzy okażecie skruchę i żal za grzechy, w imię Boga Wszechmogącego udzielam rozgrzeszenia!.
Bij go! — wrzasnął Willi.
Nie ruszył się nikt. Przed krzyżem cofnęli się oprawcy i ich herszty w niemieckich mundurach. W oczach blokowego — wściekłość, strach, szaleństwo. Nieprzytomny rzucił się w przód i okrwawionym kijem trzasnął w siwą głowę.
Symforian padł na kolana. Wstał. Zachwiał się i ostatnim wysiłkiem przeżegnał gromadę zbirów.
Może nie wiedział już kogo żegna krzyżem Chrystusowym, a może wierny Jego nauce, udzielał im swojego przebaczenia. Mówił coś, czegośmy najbliżej niego stojący już nie rozumieli i ze słowami tymi upadł na skos, zagradzając mordercom drogę do naszej buksy.
— Co on powiedział — zapytał ochryple Mohl, który rozumiał po polsku. Spojrzał na rozbitą głowę z której wraz z krwią wypływać zaczynał mózg i nagle wrzasnął na oprawców:
— Raus! Schwaine Banditen!
Ruszyli oszalałym pędem ku drzwiom.
Przez kilka dni nie mordowano nikogo na bloku. Ktoś przysłał nam kilka kotłów zupy. Po tygodniu zrobiono selekcję i część z nas, może mała, wyszła z bloku śmierci do roboty przy budowie dróg”.
Wśród wypuszczonych był p. Ostańkowicz. Ostańkowicz (a także ok. 13 więźniów, świadków męczeństwa br. Symforiana) przeżył obozową gehennę, by zaświadczyć:
„Przed opuszczeniem bloku rzuciliśmy na wagonik ciało o. Symforiana. Ubrany był w mundur [rosyjski], w którym przyszedł na blok. Nikt mu tego ubrania nie zabrał. Nieśli go trzej z ocalałych: Staszek, Ziółkowski i ja.
Łódzki łobuziak miał twarz mokrą od łez. Trzymał mocno długie i kościste nogi ojca Symforiana mamrocząc pod nosem jakieś okropne przekleństwa, albowiem z teorią przebaczania zbrodniarzom głoszoną przez księdza, do końca pobytu w obozie nie umiał się pogodzić”…
Ciało br. Symforiana współwięźniowie ze czcią wynieśli do krematorium, na spalenie.
W KL Auschwitz zginęło ponadto 11 zakonników kapucyńskich, aresztowanych w Warszawie, 26–27.vi.1941 r., wraz z br. Symforianem. Byli to:
o. Damian Jan Anuszkiewicz (1919, Suwałki — 1941, Auschwitz)
br. Szczepan Feliks Bogusz (1900, Kamionka – 1942, Auschwitz)
br. Dominik Feliks Golec (1903, Józefów – 1941, Auschwitz)
br. Kazimierz Kołodziejek (1900, Leonów – 1941, Auschwitz)
o. Anicet Wojciech Kopliński (1875, Frydląd/Debrzno – 1941, Auschwitz)
br. Antoni Maruszak (1897, Miedziana Góra – 1941, Auschwitz)
br. Błażej Pietruszka (1890, Rzeczyca – 1942, Auschwitz)
br. Władysław Stańczak (1910, Wysokin – 1942, Auschwitz)
br. Czesław Wrzos (1917, Lublin – 1942, Auschwitz)
o. Aleksander Wincenty Zaręba (1912, Niewodowo – 1941, Auschwitz)
br. Roman Zawada (1910, Ludwików – 1942, Auschwitz)
Br. Symforian beatyfikowany został 13.vi.1999 r. w Warszawie, w gronie 108 męczenników II wojny światowej, przez św. Jana Pawła II (1920, Wadowice – 2005, Watykan. Wraz z nim beatyfikowany został współbrat, o. Anicet Wojciech Kopliński, zamordowany w KL Auschwitz, oraz trzej inni kapucyni, którzy zginęli w obozie koncentracyjnym KL Dachau lub komorze gazowej na zamku w Hartheim: Fidelis Hieronim Chojnacki, Henryk Józef Krzysztofik, i Florian Józef Stępniak.
Rok później, 7.vii.2000 r., św. Jan Paweł II spotkał się w Watykanie z kapitułą generalną Braci Mniejszych Kapucynów. Mówił wówczas:
„Powinniście w sposób szczególny pamiętać o dwóch aspektach:
Po pierwsze, dać pierwszeństwo i postawić w centrum waszego życia, jak tego chciał św. Franciszek, ewangeliczną wspólnotę braterską, która was określa jako braci i czyni z was wspólnotę braterską. W tej perspektywie powinniście się starać, by każdy aspekt waszego życia był naznaczony tym, co jest typowe dla charyzmatu franciszkańsko–kapucyńskiego: duch modlitwy, małość (łac. minoritas) i prostota, ubóstwo i surowość życia, kontakt z ludem, bycie z potrzebującymi, gorliwość w ewangelizacji, radość i nadzieja chrześcijańska […] W kontemplacji Chrystusa ubogiego znajdziecie inspirację nie tylko do praktykowania ubóstwa osobistego, ale także do miłości i służby ubogim, których mój poprzednik Paweł VI określił jako ‘sakrament’ Chrystusapor. AAS 60 [1968] 620.
Po drugie zauważacie potrzebę podkreślenia postawy konsekwentnej, praktycznej i konkretnej św. Franciszka. Trzeba przejść do faktów, do życia wartościami, do bezpośredniego świadectwa. Znane wam jest dobrze kryterium, do którego często odwoływał się was Założyciel: łac. ‘plus exemplo quam verbo’ — pl. ‘bardziej przykładem niż słowem’„Legenda trzech towarzyszy”, 36; FF 1440”.
Tak jak zaiste służył i służy dziś, po męczeńskiej śmierci, br. Symforian Ducki: „bardziej przykładem
Trepie, bardzo Ci dziękuję za te wpisy.
Błogosławiony Tadeusz Dulny, męczennik.
urodził się 8 sierpnia 1914 r. w Krzczonowicach, parafia Ćmielów, na terenie diecezji sandomierskiej. 9 sierpnia 1914 r. został ochrzczony w Kościele parafialnym w Ćmielowie. Rodzicami jego byli Jan Dulny i Antonina z domu Gruszka. Posiadał siedmioro rodzeństwa: 5 braci i 2 siostry. Na uformowanie się jego osobowości miał duży wpływ klimat domu rodzinnego, bowiem rodzice swoim przykładem i słowem wdrażali dzieci do praktyk religijnych, modlitwy, szacunku wobec drugiego człowieka, ofiarności, pracowitości. W pamięci dzieci utrwalili się oni jako ludzie wielkiej dobroci, ludzie modlitwy i ciężkiej pracy. Kosztem dużych wyrzeczeń całej rodziny, utrzymującej się z pracy na roli, całe rodzeństwo mogło podjąć naukę w różnych szkołach, z czego czworo na uczelniach wyższych.
Od dzieciństwa Tadeusz wyróżniał się licznymi zaletami charakteru, a zwłaszcza religijnością. Umiał godzić skromność, uprzejmość, nawet swojego rodzaju nieśmiałość, z poczuciem humoru, żywością charakteru i energią. To wszystko zaznaczyło się, gdy przebywał w domu rodzinnym w okresie szkoły powszechnej i średniej. Do gimnazjum uczęszczał w Ostrowcu Św. Swoim zachowaniem, żarliwą pobożnością budował rówieśników. Tam też dojrzało w nim powołanie kapłańskie. Od tej decyzji nie odciągnął go fakt, że w tym czasie jego starszy brat Julian, został usunięty z seminarium w Sandomierzu po trzecim roku studiów. Tadeusz uzyskał w czerwcu 1935 r. świadectwo maturalne w liceum im. J.Chreptowicza w Ostrowcu Św., a jesienią wstąpił do Seminarium Duchownego we Włocławku.
Nie odznaczał się wybitniejszymi zdolnościami intelektualnymi. Te braki nadrabiał pracowitością. W seminarium od samego początku uwidoczniło się jego dążenie do coraz intensywniejszej pracy nad swoim charakterem i nad powołaniem. Dzięki temu pośród kolegów zyskiwał prawdziwą przyjaźń, a u wychowawców opinię wzorowego alumna, który z całą gorliwością przygotowywał się do przyszłej pracy duszpasterskiej. Te walory miały się ukazać w całej pełni podczas próby, jaką dlań stanowiły więzienia i obozy hitlerowskie.
Tadeusz Dulny należał do tych alumnów, których w drodze do kapłaństwa nie zatrzymała nawet wojna. Jeszcze w czasie działań wojennych, we wrześniu, stawił się we Włocławku w nadziei, że będzie kontynuować naukę.
W nocy z 7 na 8.xi.1939 r., o 300 nad ranem, rozpoczęła się droga krzyżowa Tadeusza. Do bram seminarium załomotali funkcjonariusze niem. Geheime Staatspolizei (pl. tajna policja polityczna) — czyli osławionego Gestapo. Aresztowano wszystkich profesorów i 22 alumnów — tych, którzy powrócili do Włocławka, by kontynować przygotowanie do sakramentu kapłaństwa. Wśród zatrzymanych był bp Michał Kozal (1893, Nowy Folwark – 1943 Dachau); był rektor seminarium dr Franciszek Salezy Korszyński (1893, Ręczno – 1962, Otwock), późniejszy biskup pomocniczy włocławski. Opatrzność sprawiła, że aresztowania uniknął Stefan Wyszyński (1091, Zuzela – 1981, Warszawa), wykładowca nauki społecznej, profesor prawa kanonicznego i socjologii, późniejszy Prymas — Prymas Tysiąclecia, jak go określił św. Jan Paweł II (1920, Wadowice – 2005, Watykan).
Nie uniknął go Tadeusz. Wraz z pozostałymi zatrzymanymi zagnano go do włocławskiego aresztu policyjnego przy ul. Karnkowskiego, niedaleko budynków seminarium duchownego. Tam przetrzymywano go do 16.i.1940 r.
Tego dnia przewieziono go do Lądu, gdzie w klasztorze Towarzystwa św. Franciszka Salezego (łac. Societas Sancti Francisci Salesii — SDB), czyli salezjanów, dawnym opactwie zakonu cystersów (łac. Ordo Cisterciensis — Ocist), Niemcy zorganizowali przejściowy obóz dla duchowieństwa. Przeszło przez niego ok. 152 kapłanów, w tym 70 do 3.iv.1941 r. oraz 82 w dniach 6‑28.x.1941 r., głównie z diecezji włocławskiej, gnieźnieńskiej, poznańskiej, warszawskiej, płockiej i częstochowskiej, których obszar posługi pokrywał się z terenami przyłączonymi przez okupanta bezpośrednio do Niemiec, oraz zakonnicy z kilku zgromadzeń posługujących na terenie tych diecezji.
Tadeusz był w tej pierwszej grupie. Warunki były trochę lepsze niż we włocławskim więzieniu, więc profesorowie z seminarium mogli potajemnie nauczać kleryków, wśród nich Tadeusza…
Miał wówczas możliwość opuszczenia obozu i wyjazdu do niem. Generalgouvernement für die besetzten polnischen Gebiete (pl. Generalne Gubernatorstwo dla okupowanych ziem polskich) — zwanego w skrócie Generalnym Gubernatorstwem — czyli pseudo–państewka zorganizowanego przez Niemców i przez nich zarządzanego na terenach centralnej Polski, gdzie zamierzano zgromadzić wszystkich Polaków i w tym celu z terenów przyłączonych bezpośrednio do Niemiec, w tym z niem. Reichsgau Wartheland, rozpoczęto deportacje dziesiątków tysięcy Polaków. Jego rodzinne strony znalazły się bowiem w Generalnym Gubernatorstwie, ale wolał pozostać z uwięzionymi kapłanami diecezji włocławskiej, a w szczególności ze swoimi profesorami z seminarium, w nadziei szybkiego osiągnięcia kapłaństwa. I propozycję odrzucił…
Tymczasem Niemcy przygotowywali się do kolejnego etapu eksterminacji polskiego duchowieństwa na anektowanych do Niemiec polskich ziemiach, w szczególności na obszarze. Nadzorca owego okupacyjnego tworu, niem. Gaulaiter (pl. naczelnik okręgu), Obergruppenführer SS (niem. Die Schutzstaffel der NSDAP) i niem. Reichsstadtthalter (pl. namiestnik Rzeszy), Artur Karol (niem. Arthur Karl) Greiser (1897, Środa Wlkp. – 1946, Poznań), pragnął uczynić z niego obszar „wzorcowy dla całych Niemiec”, w którym będzie niem. „Ohne Gott, ohne Religion, ohne Priesters und Sakramenten” (pl. „bez Boga, bez religii, bez kapłana i sakramentu”).
I 26.viii.1940 r. do plebanii i wikariatów kilkuset duszpasterzy załomotały oddziały Gestapo. Wszystkich zatrzymanych duchownych zawieziono do wsi Szczeglin k. Mogilna. Niemcy zorganizowali tam obóz przejściowy i obóz pracy, który funkcjonował 1.x.1939 r. do 15.x.1940 r. Przetrzymywali w nim — w zabudowaniach gospodarczych, stajniach, oborach i stodołach — przed wysłaniem do obozów koncentracyjnych, ok. 4,600 polskich więźniów. Ok. 150 z nich zostało zamordowanych.
Tego samego dnia do tej grupy dołączono część przetrzymywanych w obozie przejściowym w Lądzie. Był wśród nich i Tadeusz…
Rok później wspomniany niemiecki przywódca socjalistyczny, Greiser, uznany po zakończeniu działań wojennych za zbrodniarza, sądzony, skazany i stracony, wydał 13.ix.1941 r. rozporządzenie formalnie delegalizujące kościół katolicki, na jego miejsce powołując schizmatycki niem. Römisch–katholische Kirche deutscher Nationalität im Reichsgau Wartheland (pl. Kościół Rzymskokatolicki Narodowości Niemieckiej w Kraju Warty), mający działać nie na podstawie korporacji prawa publicznego, lecz jako osoba prawa prywatnego, co w oczywisty sposób ograniczało jego przywileje. Dodatkowo Greiser zadekretował, że Niemcy mogą być członkami „tylko zrzeszenia religijnego narodowości niemieckiej”, natomiast Polacy nie mogą być członkami „zrzeszenia religijnego lub stowarzyszenia religijnego narodowości niemieckiej”…
Oznaczało to, że z niemieckiego prawnego punktu widzenia polscy kapłani w niem. Reichsgau Wartheland — pl. Kraju Warty, czyli głównie w Wielkopolsce — ci, którzy do tamtej pory uniknęli aresztowania, nie byli odtąd chronieni prawem poblicznym i mogli być pozywani do sądów pod byle pretekstem. Posługa duszpasterska stawała się prywatnym zajęciem, tym bardziej, że zabroniono także wszelkich kontaktów ze Stolicą Apostolską.
Jednocześnie zdelegalizowano i zlikwidowano wszystkie zakony, jako „sprzeczne z niemieckim pojęciem obyczajowości i polityką narodowego socjalizmu”.
Tadeusza już wówczas w niem. Reichsgau Wartheland nie było. Trzy dni bowiem po przywiezieniu do Szczeglina wszyscy przetrzymywani duchowni zostali 29.viii.1940 r. zagnani — pieszo — do oddalonej o ok. 30 km stacji kolejowej w Inowrocławiu. Było ich ok. 525, w tym, oprócz Tadeusza, co najmniej 7 przyszłych męczenników, a dziś błogosławionych Kościoła Powszechnego: ks. Franciszek Drzewiecki (1908, Zduny – 1942, Hartheim), o. Krystyn Wojciech Gondek (1909, Słona – 1942, KL Dachau), ks. Edward Grzymała (1906, Kołodziąż – 1942, Hartheim), ks. Dominik Jędrzejewski (1886, Kowal – 1942, KL Dachau), kleryk Bronisław Jerzy Kostkowski (1915, Słupsk – 1942, KL Dachau), ks. Władysław Mączkowski (1885, Przygodzice Wielkie – 1942, KL Dachau) i o. Marcin Jan Oprządek (1884, Kościelec – 1942, Hartheim).
Już 29.viii.1940 r. wywieziono ich pociągiem na zachód, w kierunku Berlina. Tam wszystkich zapakowano na ciężarówki.
o. Józef Kubicki (1916, Słotnica — 2000), ze Zgromadzenia Małego Dzieła Synów Boskiej Opatrzności (łac. Parvum Opus Filiae Divinae Providentiae – FDP), czyli oo. orionistów, wspominał:
„Przybyliśmy do Berlina.
— Berlin! Wyłazić! — ustawiono nas w rzędzie, by można było wszystkich zobaczyć […]
Gdy ciężarówki zatrzymały się na światłach przechodnie wypytywali eskortę, kto jest nimi więziony.
— 'Polscy bandyci' — usłyszeli w odpowiedzi.
Wówczas dotarły do nas przekleństwa i obelgi rzucane w naszą stronę. Potraktowano nas jak przestępców. Zaczęto nam wygrażać, popychać, bić pięściami. Pamiętam starego człowieka, który zaczął nas uderzać laską”…
Upchane do granic możliwości ciężarówki ruszyły dalej. Ks. Bolesław Kurzawa (1912, Pieczyska – 2001), brat innego męczennika, bł. Józefa Kurzawy (1910, Świerczyna – 1940, Witowo/Osięciny), pisał:
„Z Berlina w czarnych autach SS‑mańskich z trupią czaszką przewożą nas dalej. Ale dokąd? Dokąd? Po drodze odczytujemy na drogowskazie: Oranienburg. Potem las. W lesie baraki. Auta stanęły. Co to? Oczom nie wierzymy”…
Samochody znów po ok. 20 km się zatrzymały, tym razem przed bramami niemieckiego obozu koncentracyjnego (niem. Konzentrationslager) KL Sachsenhausen.
Samo przybycie do obozu najbardziej plastycznie opisał inny jego więzień, przywieziony tam trochę wcześniej, bo 10.iv.1940 r., ks. Wojciech Gajdus (1907, Papowo Toruńskie – 1957, Zakopane):
„To […], co zaczyna się dziać w chwili, gdy opuszczamy spiesznie nasze klatki, przypomina jakąś jazdę wysokiej szkoły woltyżerskiej.
Tuż przy budce z napisem Sachsenhausen wysoko usypany, nieuregulowany nasyp. Przy nasypie z obu stron piaszczystej dróżki, wiodącej w dół, stoi dwóch strażników tutejszych. Widać, że dobrze im się spało, bo obydwaj i przy głosie, i w dobrym humorze.
Podbiegamy do nasypu. Stojący w przejściu strażnicy SS podstawiają nieświadomym, zwłaszcza starym, nogi, tak, że ci zwalają się głową na dół, a na nich wali się fala innych. Powstaje wielkie kotłowisko ciał. Śmigają w powietrzu zawiniątka, kapelusze, czapki, chleb, a nad całym tym rozruchem świszczy, jak bat, dobrze znany, złośliwy niecierpliwy okrzyk:
— los, los, schnell, schnell […]
Błyskawicznie formują się czwórki i zanim ostatni pozbierał się u naszych stóp, czoło rusza szybkim marszem czy truchcikiem naprzód […]
Pochód biegnie porządnie wybrukowaną ulicą, skręca między wysokie białe mury. Z dala widać bramę. Powiewają dwie wielkie chorągwie: państwowa, czarno‑czerwona ze swastyką i czarna zupełnie, przecięta dwoma SS, które chwiejąc się w rannym wietrze, wyglądają jakby dwa białe nagie kościotrupy przylepione do żałobnej płachty”.
Z KL Sachsenhausen — modelowego obozu koncentracyjnego o typowo pruskiej organizacji i dyscyplinie, w którym Niemcy wykorzystawali wszelkie siły więźniów, jak najmniejszym kosztem, do ostatecznego wyczerpania i ich śmierci — 3.xi.1940 r. Tadeusz wysłał kartkę — pisaną po niemiecku i oczywiście przez władze obozowe ocenzurowaną — do swego brata, Stanisława Dulnego (1905, Krzczonowice – 1980), podporucznika 71. Pułku Piechoty polskiego wojska, przetrzymywanego przez Niemców najpierw w obozie jenieckim oflagu XVIII–A Wolfsberg, a później oflagu II–C Woldenberg. Cóż w takich warunkach można napisać? Tylko kilka słów: „Kochany bracie! Wczoraj otrzymałem pierwszą kartę z domu, a w niej Twój adres. Cieszę się, że mogę do Ciebie napisać. Jestem w obozie koncentracyjnym. Już się przyzwyczaiłem do nowych warunków. Czuję się dobrze. Nie zapomnij o mnie, tak jak nie zapominałeś, gdy przebywałem we Włocławku. Z serca całuję. Tadek”…
Wraz z setkami polskich kapłanów w KL Sachsenhausen przetrzymywany był przez ok. 4 miesiące. 14.xii.1940 r. — przez Berlin, Lipsk (niem. Leipzig) i Norymbergę (niem. Nürnberg) — przetransportowany został do najstarszego niemieckiego obozu koncentracyjnego (niem. Konzentrationslager), bo założonego już w 1933 r. ok. 20 km na północ od Monachium (niem. München), KL Dachau.
Wywózka nie była przypadkowa. W tym właśnie czasie Niemcy zdecydowali się wreszcie zgromadzić w jednym miejscu większość aresztowanych kapłanów z różnych podobitych krajów w jednym miejscu. Wybór padł na KL Dachau. Kilka dni wcześniej do KL Dachau przybył transport z KL Buchenwald, przywożąc kolejne dziesiątki polskich kapłanów. Tego samego dnia podobny transport przybył z KL Mauthausen, do którego duża część polskich kapłanów przywieziona została wcześniej, gdy Niemcy jeszcze nie zdecydowali się na generalne rozwiązanie „problemu więzionego duchowieństwa”, z tegoż KL Dachau. Później przywożono polskie duchowieństwo z KL Posen czy KL Auschwitz. Wśród zwiezionych byli także — z pogwałceniem IV Konwencji Haskiej z 1907 r., uzupełnionej postanowieniami Konwencji Genewskiej, podpisanej 27.vii.1929 r. — kapłani wojskowi, przetrzymywani początkowo jako jeńcy wojenni w obozach dla oficerów, czyli oflagach. Razem przez obóz przejść miało ok. 2,794 duchownych — w tym ok. 1,780 z Polski, z których 868 zostało zamordowanych…
Po przyjeździe Tadeusz otrzymał obozowe ubranie — zwane od charakterystycznych biało—czarnych pasów „pasiakiem” — okraszone namalowanym farbą lub naszytym na odzieży, na wysokości piersi, tzw. winklem, czyli czerwonym trójkątem z literą „P”, na określenie więźnia politycznego — Polaka, oraz wytłoczonym na białej taśmie numerem obozowym – 22662.
Młody polski kleryk, przygotowujący się do posługi wśród nas, sługa Boży, stawał się niczym, jedynie wpisem w niemieckich księgach ewidencyjnych…
Przetrzymywano go w specjalnym bloku 26, przeznaczonym dla polskich księży i zakonników. Tam też, w warunkach skrajnych, ujawniły się szczególne cechy jego charakteru. Mimo tragicznej rzeczywistości wywierał zbawienny wpływ na innych pogodą ducha i optymizmem…
Należał do kilkudziesięcioosobowej grupy modlitewnej więźniów, zawiązanej w wielkiej dyskrecji, bo zewnętrzne przejawy religijności były tępione.
Młody alumn, w warunkach nieludzkiego traktowania i pracy ponad siły, czerpał siły z modlitwy i zawsze — jak zaświadczyli współwięźniowie, którzy przeżyli gehennę obozową — służył pomocą współwięźniom, szczególnie starszym i schorowanym. Korzystając z nieuwagi dozorców starał się wyręczać ich w obozowych obowiązkach. Wspomniany ks. Franciszek Salezy Korszyński, rektor jego seminarium i późniejszy biskup, wspominał z niejaką dumą — wszak mówił o swoim wychowanku: „Nosiliśmy kotły z pożywieniem dla całego obozu. Wielu z nas z największym wysiłkiem zanosiło swój kocioł na wyznaczony blok. On, młody, przeto silniejszy, prędko z kolegą odnosił swój kocioł, po czym biegł, by pomóc słabszym, a gdy kapo nie wiedział, zastępował ich nawet całkowicie. Prawdziwą udręka dla starszych więźniów było słanie łóżka według przepisów obozowych, wydanych właśnie po to, by tę udrękę stwarzać. On, dzięki swej zręczności, prędko i dobrze budował swoje łóżko, a następnie w ukryciu przed okiem izbowego budował łóżka innym”…
Ks. Stefan Biskupski (1895, Koluszki – 1973, Warszawa) tak wspominał: „Nie było tak ciężkiego położenia, gdzie on nie widziałby drobnej jakiejś radości, za którą Bogu trzeba dziękować. Lecz najbardziej charakterystycznym rysem jego pięknej duszy była bohaterska uczynność na rzecz bliźnich. ‘Zorganizowanych’ na plantacjach porzeczek nigdy sam nie tknął, lecz dzielił się z innymi. Potrzeba było przyszyć guzik, naprawić spodnie lub buty, ostrzyc włosy, opatrzyć rany — Tadzio spieszył ofiarować swą pomoc. Gdy chwiał się już z głodowego wyczerpania, jeszcze wtedy w sposób niezwykle subtelny połowę swojej obiadowej zupy oddawał koledze, którego życie uważał za cenniejsze od swego…
W sytuacji permanentnego wygłodzenia, gdy więźniowie często wzajemnie wykradali sobie resztki odłożonego jedzenia, Tadeusz wielokrotnie dzielił się z innymi tym, co udał mu się zdobyć, czy też skromną paczką żywnościową, jaką czasem Niemcy pozwalali na dostarczenie z domu rodzinnego.
„Ofiarna miłość bliźniego okazywała się bodaj najwspanialej przez to, że dożywiał m.in. znanego i cenionego profesora Rosłańca” — uzupełniał później bp Korszyński.
„Alumn Tadeusz Dulny połowę swojej brukwianej zupy oddał temu, którego życie uważał za cenniejsze od swego. Wzniesienie się ponad potrzebę jedzenia, w czasie, gdy głód skręcał bólem kiszki przez wiele dni, tygodni i miesięcy, było czynem niezwykłym, bohaterskim, który należy przekazać potomnym. Takim był Tadeusz Dulny, chłopiec, któremu słońce patrzyło z oczu. Potrafił on w najciemniejszej sytuacji dojrzeć jasny promień Miłosierdzia Bożego i wskazać go innym” — pisali ks. Wiktor Jacewicz (1909, Sankt Petersburg – 1985, Włocławek) i ks. Jan Woś (1899, Hamborn-Bruckhausen – 1973, Siemczyn)„Martyrologium polskiego duchowieństwa rzymskokatolickiego pod okupacją hitlerowską w latach 1939–1945”.
Początkowo jeszcze kapłani mogli odprawiać Mszę św., ale gdy wszyscy gremialnie odmówili podpisania narodowościowej listy niemieckiej, tzw. volkslisty, rozpoczął się etap eksterminacji. Nieustanny głód, praca ponad siły szybko czyniły spustoszenie…
W 1942 r. rozpoczęły się wywózki, w tzw. „transportach inwalidów”, najbardziej wycieńczonych więźniów KL Dachau — ostentacyjnie do „lepszego” obozu — a tak naprawdę do austriackiego ośrodka eutanazyjnego na zamku Hartheim (niem. Schloß Hartheim) w Austrii, gdzie w ramach zorganizowanej Aktion T4 (pl. akcja T4) — „likwidacji życia niewartego życia” (niem. „Vernichtung von lebensunwertem Leben”) — mordowali w szczególności osoby niedorozwinięte umysłowo, przewlekle chore psychicznie i neurologicznie, w tym dzieci. Mordowano ich w komorach gazowych…
Tadeusz był już bardzo osłabiony i całkowicie wygłodzony. Rektor Korszyński wspominał: „Mizerniał coraz bardziej […] Kiedyś przy sposobności mycia się w umywalni, a obowiązkowo myliśmy się do pasa, widziałem na nim skórę i kości. Niebawem z wyczerpania zemdlał na bloku w czasie przerwy obiadowej […], a wtedy silniejsi koledzy zanieśli go do rewiru.
Wtedy też po raz ostatni widziałem go w tym życiu. Widziałem jego zwisające ręce i nogi, chwiejącą się głowę, uśmiechniętą twarz, pogodne, jasne oczy”„Jasne promienie w Dachau”, bp Franciszek Korszyński.
Do Pana „chłopiec, któremu słońce patrzyło z oczu”, odszedł w obozowym „szpitalu”, czyli tzw. „rewirze”, 7.viii.1942 r.
Trzy dni później do Hartheim wyjechał kolejny tzw. „transport inwalidów… Tadeusza w nim nie było. Dzięki temu jego ciało spalono w KL Dachau, w obozowym krematorium, a prochy Niemcy, niedoścignieni formaliści, przesłali rodzinie…
Beatyfikowany został przez św. Jana Pawła II w Warszawie, 13.vi.1999 r., w gronie 108 polskich męczenników II wojny światowej. Był wśród nich także jeden z tych, którym pomagał, ks. Franciszek Rosłaniec…
Osiem lat wcześniej, 6.vi.1991 r., św. Jan Paweł II podczas kolejnej pielgrzymki do Ojczyzny wygłosił we Włocławku przemówienie do katechetów, nauczycieli i uczniów. Mówił wówczas:
„Młodzież i dzieci są przyszłością świata, są przyszłością narodu i Kościoła, są tą przyszłością oni, młodzi ludzie, ale są nią w oparciu o rodzinę, o szkołę, o Kościół, o naród, o cały naród. Dlatego też Sobór Watykański II uczy, iż szkoła ‘mocą swego posłannictwa kształtuje […] władze umysłowe, rozwija zdolność wydawania prawidłowych sądów, wprowadza w dziedzictwo kultury wytworzonej przez przeszłe pokolenia, kształci zmysł wartości, przygotowuje do życia zawodowego, sprzyja dyspozycjom do wzajemnego zrozumienia się, stwarzając przyjazne współżycie wśród wychowanków różniących się charakterem czy pochodzeniem’„Deklaracja o wychowaniu chrześcijańskim”, 5.
Oto w wielkiej syntezie zadanie szkoły, która ma kształcić i wychowywać. W podejmowaniu tego zadania nie wystarczy patrzeć tylko w wyimaginowaną przyszłość, ale trzeba ją już teraz jakoś tworzyć, trzeba mieć przed oczyma całą tradycję narodu, społeczeństwa, państwa. Powiedział ktoś słusznie, że narody, które tracą pamięć, schodzą do rzędu plemienia…”
W takich szkołach uczył się Tadeusz Dulny, który dziś sam stał się częścią naszej „tradycji narodu, społeczeństwa, państwa”. Być może myśląc o nim — sam przecież mniej więcej w tym samym czasie uczył się w szkołach II Rzeczypospolitej — Ojciec Święty prosił:
„Niechże tedy szkoła, a w niej katechizacja — która ma swoje dobrze określone i znane wam cele: wprowadzania wiernych do świadomego uczestnictwa w życiu Bożym i w życiu Kościoła, do dojrzałej wiary, ukazywania sensu ludzkiego życia, prowadzenia do świętości poprzez umacnianie w Duchu Świętym więzi z Chrystusem w drodze do Ojcapor. Og. Instr. Katech., Notificationes, 1973 r. — niechże ta szkoła uczy w wolnej Polsce młode pokolenia, a także i starsze, że ‘właściwego korzystania z wolności można się nauczyć tylko przez jej właściwe używanie’św. Jan XXIII, „Mater et Magistra”, 232”.
Nie zapomniał też o ziemi kujawskiej:
„Niech ta włocławska katedra, która tyle nam mówi o Kościele, o Polsce, o ludziach żyjących na tej ziemi, katedra, która jest miejscem nauczania biskupa, a także jego tradycyjnych spotkań z młodzieżą i nauczycielami, katedra, która dziś przyjmuje nas z całą gościnnością ziemi kujawskiej, niech będzie dla wszystkich przypomnieniem i zachętą do wierności poleceniu Chrystusa: »Uczcie […] zachowywać wszystko, co wam przykazałem. A oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata«Mt 28, 20”.
Tak, jak zachowywał do końca kleryk, alumn Tadeusz Dulny. I zaiste Chrystus był z nim po ostatni dzień jego życia na ziemi…
Błogosławiona Wiktoria Ulma, męczennica.
Błogosławiony Wincenty Matuszewski, męczennik.
Na świat przyszedł 3.iii.1869 r. w Woli Chruścińskiej, wsi ok. 12 km na północ od Kutna, ówcześnie należącej do guberni warszawskiej (ros. Варшавская губерния), wchodzącej w skład tzw. Królestwa Polskiego (ros. Царство Польское), części zaborczego Imperium Rosyjskiego (ros. Российская империя).
Był synem Józefa i Józefy z domu Strużyńskiej.
Dzieciństwo i młodość zapewne spędził w rodzinnej wsi, której niejako oknem na świat było pobliskie Kutno, a bardziej może jeszcze oddalona o ok. 2 km od Woli Chruścińskiej, otwarta 4.xii.1862 r., tuż przed wybuchem Powstania Styczniowego, Kolej Warszawsko–Bydgoska, łącząca Łowicz z Bydgoszczą, będąca pierwszym — i do 1877 r. jedynym — połączeniem kolejowym ziem zaboru pruskiego i rosyjskiego.
Od 1890 r. przygotowywał się do kapłaństwa. Studiował w Wyższym Seminarium Duchownym we Włocławku, erygowanym 16.viii.1569 r. przez ówczesnego ordynariusza diecezji kujawsko–pomorskiej, bpa Stanisława Karnkowskiego (1520, Karnków – 1603, Łowicz). Była to pierwsza taka szkoła wyższa na terenie Korony Królestwa Polskiego (łac. Corona Regni Poloniae), od 4.vii.1569 r., daty podpisania przez króla Zygmunta II Augusta (1520, Kraków – 1572, Knyszyn) unii lubelskiej — czyli ledwie półtorej miesiąca wcześniej — jednego z dwóch równoprawnych członów Rzeczypospolitej Obojga Narodów.
Warto pamietać, że w Imperium Rosyjskim katolickie seminaria duchowne — w szczególności w ramach represji po Powstaniu Styczniowym lat 1863‑5 — mogły kształcić przyszłych kapłanów tylko na „poziomie średnim”, jak rejestrowały to władze rosyjskie, i nie były uprawnione do nadawania stopni naukowych.
Święcenia kapłańskie — prezbiteriatu — przyjął 17.ii.1895 r., we włocławskiej katedrze pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, z rąk bpa Aleksandra Kazimierza Bereśniewicza (1823, Szwelnie – 1902, Kalisz), ordynariusza ówczesnej diecezji kujawsko–kaliskiej.
Jego pierwszą placówką duszpasterską była parafia pw. Podwyższenia Krzyża Świętego w Widawie. Następnego roku został przeniesiony do parafii pw. św. Jadwigi Śląskiej w Nieszawie, gdzie także pełnił obowiązki wikariusza.
Posługa w Nieszawie zakończyła się w 1900 r. Przez następny rok miaszkał — jako rezydent — i posługiwał we Włocławku, bez formalnego przydziału duszpasterskiego.
Od 1901 r. pracował jako wikariusz parafii pw. św. Zygmunta w Częstochowie, skąd w 1906 r. powrócił na Kujawy, do dekanatu Nieszawa, zostając administratorem wiejskiej parafii pw. Narodzenia Najświętszej Maryi Panny w Ostrowąsie, słynącej aliści cudownym obrazem Pani Kujaw.
Trzy lata później znów wysłano go na południe diecezji, za Łódź, i został administratorem parafii pw. Podwyższenia Krzyża Świętego w Moszczenicy.
Był to czas znacznego rozwoju zarówno parafii, jak i miejscowości wchodzących w skład tzw. „Klucza Moszczenickiego”. Rozwój ten zapoczątkowany został w wyniku zakupu wspomnianego „Klucza” przez pabianickiego fabrykanta, Niemca Teodora (niem. Theodor) Endera (1860, Pabianice – 1921, Wrocław) (Moszczenica była własnością rodziny Enderów do 1945 r.). Z inicjatywy Endera w Moszczenicy został zbudowany zakład bawełniany, co w sposób wydatny wpłynęło na poprawę zamożności miejscowego społeczeństwa, a także spowodowało dość dużą akcję osiedleńczą. Współpraca ewangelika Endera (w Moszczenicy wyznanie rzymsko–katolickie deklarowało ponad 91% ludności, a protestanckie — ponad 8%) w bardzo dobry sposób układała się z proboszczami katolickimi. Pewne niepokoje miały tu miejsce jedynie za czasów rewolucji lat 1905‑7.
Podczas swej dziewięcioletniej pracy wręcz „odbudował” parafię, gdyż do tej pory ta mało liczebna wspólnota była tak biedna, że księża musieli zarabiać w innych kościołach — by zaspokoić najprostsze potrzeby życiowe. Pierwsze pięć lat jego służby w parafii to stały wzrost jej zamożności, co było również odbiciem sytuacji gospodarczej kraju (lata 1909‑14 to okres największego rozkwitu gospodarczego ziem zaborczego Królestwa Polskiego). W tym czasie, przy wydatnej pomocy T. Endera oraz dzięki ofiarności i pracy parafian, została otynkowana nowa plebania, ogrodzono teren cmentarza kościelnego kolistym murem, powiększono i ogrodzono cmentarz grzebalny, zbudowano dom ludowy i ochronkę, a przede wszystkim zakupiono ołtarz główny do kościoła i ołtarz do kaplicy Matki Bożej.
W czasie jego probostwa oprócz innych osiągnięć zbudowano nową murowaną plebanię, dobudowano zakrystię do kościoła, odrestaurowano (w znacznym stopniu zniszczone) kościół i budynki parafialne.
W dalszym rozwoju parafii przeszkodził wybuch I wojny światowej w 1914 r. Podczas jej trwania poza ukończeniem budowy kruchty i niezbędnymi remontami nic poważnego nie udało się wykonać. Działania wojenne toczone także na terenie Moszczenicy przyczyniły się do pewnej dewastacji oraz zniszczenia kilku budynków plebańskich.
W 1918 r., pamiętnego roku, gdy Polska po ponad stuletniej niewoli odzyskała niepodległość, został znów przeniesiony na Kujawy, na parafię pw. Opieki Matki Bożej w Osięcinach, ok. 16 km na zachód od Brześcia Kujawskiego i ok. 30 km na zachód od Włocławka. Pozostał tam już do końca życia.
Osięciny były osadą znajdującą się w centrum tzw. „Wieczystej Fundacji Dobroczynnej Józefa i Karoliny z Popławskich hr. Skarbków”, utworzoną w 1905 r. po bezdzietnej śmierci Karoliny, żony hrabiego Józefa Skarbka herbu Abdank (1819 – 1900, Osięciny), właściciela dóbr Osięciny, przyjaciela Fryderyka Franciszka Chopina (1810, Żelazowa Wola – 1849, Paryż). W 1870 r. Osięciny straciły prawa miejskie — w ramach represji po Powstaniu Styczniowym. Hr. Skarbek w czasie powstania był naczelnikiem cywilnym powiatu włocławskiego, członkiem rady powiatowej we Włocławku i przewodniczącym rady schronienia w powiecie, a w pomieszczeniach lodowni dworskiej w Osięcinie znajdował się skład broni…
W 1918 r. parafia liczyła ok. 2,200 wiernych. W samych Osięcinach w 1930 r. żyło 820 mieszkańców. W 1939 r. katolików w parafii było już 3,395…
Osoby, które Wincenty przygotowywał do I Komunii św. i błogosławił ich związki małżeńskie, zgodnie stwierdzały, że był to kapłan dobry, gorliwy, pobożny, taktowny i powszechnie szanowany.
Ceniono go jako nauczyciela religii w szkole. Kazaniami potrafił rozbudzać ducha wiary… Jednocześnie był czynnie działającym członkiem Gminnego Dozoru Szkolnego w Osięcinach…
Był honorowym Prezesem Straży Ogniowej w Osięcinach i członkiem miejscowej Rady Gminy. Przez pewien czas był też prezesem rady nadzorczej spółdzielni „Jutrzenka”, istniejącej zresztą do dnia dzisiejszego…
Jego tolerancyjna postawa zjednała mu szacunek w miejscowej wspólnocie Żydów i wśród lokalnych Niemców.
W swojej działalności wiele czasu poświęcał najuboższym, e.g. kilkorgu dzieciom kupił buty do I Komunii…
Prowadził Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży.
Od 1932 r. do pomocy otrzymał wikariusza, który wobec słabego zdrowia proboszcza wyręczał go w wielu rozmaitych obowiązkach duszpasterskich. W 1936 r. kuria delegowała kolejnego, czwartego już: został nim ks. Józef Kurzawa…
Odtąd długie godziny spędzał w konfesjonale, a każdą wolną chwilę wykorzystywał na spacery z brewiarzem w ręku wokół kościoła czy w plebańskim ogrodzie.
Jednocześnie obdarzany był zaufaniem swoich przełożonych i piastował rozmaite funkcje we włocławskiej Kurii Biskupiej, pomagając biskupom w zarządzaniu diecezją. M.in. w 1936 r. należał do składu rady Proboszczów–Konsultorów, czyli Kolegium konsultorów (łac. Collegio consutorum) — oraz komisji Deputatów do Zarządu Dóbr Seminarium Duchownego.
W 1939 r. został odznaczony godnością honorowego kanonika (łac. canonicus) kolegiaty kaliskiej — dziś bazyliki pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny — sanktuarium pw. św. Józefa w Kaliszu.
Ten akt uznania okazał się zwieńczeniem ofiarnej, pokornej posługi Wincentego w swojej diecezji — najpierw diecezji kujawsko–kaliskiej, erygowanej 30.vi.1818 r. bullą „Ex imposita Nobis” (pl. „Oznajmiamy”) papieża Piusa VII (1742, Cesena – 1823, Rzym); a potem przekształconej w diecezję włocławską, erygowanej 28.x.1925 r. bullą „Vixdum Poloniae unitas” (pl. „Ledwie Polska odrodziła się”) papieża Piusa XI (1857, Desio – 1939, Watykan). 1.ix.1939 r. bowiem w granice Rzeczypospolitej, bez wypowiedzenia wojny, wkroczyli bowiem Niemcy. Na podstawie osławionego porozumienia z 23.viii.1939 r. dwóch wybitnych przywódców socjalistycznych — niemieckiego, o odcieniu nazistowskim, Adolfa Hitlera (1889, Braunau am Inn – 1945, Berlin), i rosyjskiego, o odcieniu komunistycznym, Józefa Stalina (1878, Gori – 1953, Kuncewo) — i jego tajnych aneksów, od nazwisk sygnatariuszy, czyli ministrów spraw zagranicznych dwóch wspomnianych zbrodniarzy, zwanego paktem Ribbentrop–Mołotow, Niemcy do Rzeczpospolitej wkroczyli od zachodu, a 17 dni później od wschodu Polskę najechali Rosjanie.
Dwaj bandyci dokonali w ten sposób czwartego rozbioru Polski (w praktyce uczestniczyli w nim także, acz w różnym stopniu zaangażowania, Słowacy i Litwini), uzgodnionego formalnie i podpisanego, wraz z innymi tajnymi aneksami, 28.ix.1939 r. w tzw. „traktacie o granicach i przyjaźni Rosja–Niemcy”.
Rozpoczęła się II wojna światowa.
10.ix.1939 r. do Osięcin wkroczyli Niemcy. Tego samego dnia Wincenty został zatrzymany jako jeden z 22 zakładników — „zabezpieczenie” przed atakami na niemieckich żołdaków. W czasie strasznej nocy spokojem i opanowaniem podtrzymywał na duchu przetrzymywanych. Przyniesiono mu koc i poduszkę — odmówił, mówiąc, że „chce dzielić los na równi z pozostałymi”…
Wykorzystanie kapłanów jako zakładników nie było przypadkowe. Jeszcze przed zajęciem Osięcin, 7.ix.1939 r., szef niem. Reichssicherheitshauptamt – RSHA (pl. Główny Urzęd Bezpieczeństwa Rzeszy), Reinhard Heydrich (1904, Halle – 1942, Praga), na odprawie dotyczącej niem. Unternehmen „Tannenberg” (pl. Operacji „Tannenberg”) wydał bowiem polecenie: „czołowe warstwy ludności polskiej należy unieszkodliwić w takim stopniu, na ile to jest możliwe”. I rzeczywiście, po napaści rosyjskiej 17.ix i upadku Polski na okupowanych terenach zaborcy rozpoczęli skoordynowaną akcję represji, w pierwszym rzędzie kierując ją przeciw inteligencji i warstwom przywódczym narodu polskiego.
A kapłani uznawani byli oczywiście zarówno za członków polskiej inteligencji, jak i przywódców duchowych narodu polskiego…
Tym razem aliści Wincentego wypuszczono. Uniknął tym samym losu 8 księży z parafii z okolic Piotrkowa Kujawskiego. aresztowanych przez Niemców pod podobnym pretekstem i rozstrzelanych w nocy z 31.x na 1.xi.1939 r. Byli to: ks. Paweł Bobotek (1872 – 1939 Piotrków Kujawski), proboszcz parafii pw. św. Benona w Broniszewie; ks. Franciszek Gawlikowski (ok. 1904 – 1939, Piotrków Kujawski), proboszcz parafii pw. Świętej Trójcy w Połajewie; ks. Jan Mikołajczyk (ok. 1883 – 1939, Piotrków Kujawski), proboszcz parafii pw. św. Mikołaja w Sadlnie; ks. Leon Nowakowski (1913, Bytoń – 1939, Piotrków Kujawski), wikariusz parafii Bytoń, beatyfikowany później wraz z Wincentym; ks. Wiktor Pietkiewicz (1870, Rewel – 1939, Piotrków Kujawski), proboszcz parafii pw. św. Jakuba Apostoła w Mąkoszynie; ks. Romuald Tomiec (1911, Rajsko – 1939, Piotrków Kujawski), administrator sąsiedniej parafii pw. św. Andrzeja Apostoła w Witowie; ks. Edmund Wolski (1882, Izbica Kujawska – 1939, Piotrków Kujawski), proboszcz parafii Bytoń; i ks. Antoni Wysocki (1910, Borawe – 1939, Piotrków Kujawski), wikariusz w parafii pw. św. Jakuba Apostoła w Piotrkowie Kujawskim.
Represje wobec polskiej inteligencji i warstw przywódczych, noszące wszelkie znamiona zbrodni ludobójstwa (ang. genocide), przybrały formy zorganizowane. Na terenach bezpośrednio włączonych do Rzeszy Niemieckiej była to tzw. niem. „Intelligenzaktion” (pl. „Akcja Intelligencja”), zwana także niem. „Flurbereiningung” (pl. „Akcja Oczyszczenia Gruntu”), niemiecki ludobójczy program eksterminacji polskich elit. W jej trakcie miano „zlikwidować” razem ok. 100,000 Polaków, połowę z nich w obozach koncentracyjnych, połowę zaś — od ix.1939 r. do iv.1940 r. — w zbiorowych egzekucjach.
A Osięciny znalazły się w tzw. niem. Reichsgau Wartheland (pl. Kraj Warty), części zachodniej Polski bezpośrednio wcielonej do Rzeszy Niemieckiej…
Ujawniły się wówczas z mocą niezwykłe cechy Wincentego: odwaga, niepospolita siła charakteru, wysoka kultura. W warunkach potęgującej się nienawiści do okupanta niemieckiego, przenoszonej na autochtoniczną ludność niemiecką (w parafii przed wojną mieszkało sporo ewangelików), potrafił stanąć w obronie jakiegoś Niemca, ratując mu w ten sposób życie…
Tymczasem w ii.1940 r. funkcję komendanta policji w Osięcinach objął Austriak z katolickiej rodziny, niejaki Jan (niem. Johan) Pichler (ur. 1896, Mariarein), który brał udział w mordzie na 8 kapłanach w Piotrkowie Kujawskim. W iv.1940 r. natomiast do Osięcin przybył nowy komisaryczny burmistrz i oficer polityczny, również Austriak z rodziny katolickiej, niejaki Ernest (niem. Ernst) Daub (ur. 1904, Saarlautern), posiadający wyższe wykształcenie, który wcześniej, w okręgu Saary w zachodnich niemczech — po przyłączeniu w 1935 r. owego terytorium, w wyniku referendum, do Rzeszy niemieckiej — wsławił się brutalnością w zwalczaniu tamtejszego duchowieństwa katolickiego.
Działo się to w czasie, gdy w i–iii.1940 r., w ramach planu niem. Reichsstatthaltera (pl. namiestnik Rzeczy) Reichsgau Wartheland, Artura Karola (niem. Arthur Karl) Greisera (1897, Środa Wielkopolska – 1946, Poznań), prowadzącego politykę niem. „Ohne Gott, ohne Religion, ohne Priesters und Sakramenten” — pl. „bez Boga, bez religii, bez kapłana i sakramentu” — czyli próby stworzenia podporządkowanego niemców uniwersalnego bezbożnego kultu, aresztowanych zostało kilkuset księży katolickich. Przed wywiezieniem do obozów koncentracyjnych w głębi niemiec przetrzymywano ich w obozach przejściowych w Puszczykowie, Lubiniu, Bruczkowie, Goruszkach, Chludowie i obozie koncentracyjnym KL Posen (Fort VII). Podobne zorganizowane akcje aresztowań miały miejsce po drugiej stronie Wisły, na obszarach przyłączonych przez niemców do prowincji niem. Ostpreußen (pl. Prusy Wschodnie).
Informacje o tych aresztowaniach musiały docierać do kapłanów w Osięcinach…
Zawisło nad nimi niebezpieczeństwo. Ponieważ uniknęli aresztowania podczas wspomnianych zorganizowanych akcji wymierzonych w duchowieństwo katolickie lokalni niemcy postanowili prawd. działać na własną rękę. Pierwszym krokiem miała być rewizja na plebanii.
O zamiarach dowiedział się były burmistrz, niejaki Leonard Arndt, i poinformował kapłanów. Wincenty miał odpowiedzieć: „Ja was, dzieci, nie opuszczę”…
Proponował ucieczkę swemu wikariuszowi, ks. Józefowi Kurzawie. Ten zgodził się i odjechał, na rowerze, w kierunku sąsiedniej parafii w Kościelnej Wsi, ale szybko powrócił. Pragnął zostać ze swym proboszczem — wyjaśniał…
W nocy z 21 na 22.v niemcy przyjechali. Przeprowadzili — jak ostrzegano kapłanów – rewizję. Twierdzili, że posiadali informacje o ukrywanej broni…
Nie znaleźli jej i plebanię opuścili.
Dwa dni później, 23.v.1940 r., w uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi Pańskiej (Boże Ciało), Wincenty prowadził procesję eucharystyczną na zewnątrz kościoła. Wieczorem tego dnia księża otrzymali ponowne ostrzeżenie, przekazane przez właściciela restauracji, który podsłuchał rozmowę Pichlera i Dauba. niemcy procesję uznali za prowokację, przestępstwo wręcz. To tylko przyspieszyło przeprowadzenie od dawna już metodycznie planowanej akcji.
Do późnych godzin pozostawali na modlitwie. Po północy, ok. 120 do drzwi plebanii zaczęli gwałtownie dobijać się Pichler i Daub. Po otworzeniu drzwi nakazali kapłanom ubrać się i wyprowadzili ich do samochodu, w którym czekał niejaki Wilhelm Fryderyk (niem. Willy Fritz) Haack (ur. 1900), niemiec, wyznania ewangelickiego, który do Piotrkowa Kujawskiego przyjechał z Prus Wschodnich…
Świadkowie widzieli, że proboszcz został czymś uderzony w głowę, oraz że wikariusz zasłaniał go sobą. Wtedy i on został uderzony. Później samochód odjechał w kierunku wsi Witowo (ok. 5‑6 km od Osięcin).
Po drodze samochód zatrzymał się. Kapłanom nakazano opuśćić pojazd. Daub i Pichler wyciągnęli pistolety — padły strzały. Wincenty i Józef otrzymali swą ziemską nagrodę — cierniową koronę męczeństwa…
Rankiem 24.v odkryto, w rowie przydrożnym, zwłoki obu kapłanów. Obok leżał brewiarz Wincentego z tkwiącą w nim kulą…
Miejscowy niemiecki lekarz (niejaki dr Kleinofen) przeprowadził autopsję zamordowanych i stwierdził, iż Wincenty miał przebity bok i policzek…
27.v, przy bardzo licznym udziale ludności katolickiej i innych wyznań, obu kapłanów pochowano we wspólnej mogile na cmentarzu grzebalnym w Osięcinach. Ponoć pojawiło się też paru niemców, którzy oddali zamordowanym nad ich grobem honory hitlerowskie…
Ku powszechnemu zaskoczeniu, sprawcy po trzech dniach zostali aresztowani. Być może nie skoordynowali swoich działań z nadzorcami „Intelligenzaktion” i akcji aresztowań duchowieństwa — musiano już wówczas planować kolejną turę aresztowań kapłanów Reichsgau Warherland: miała ona miejsce ok. 26.viii.1940 r.; trzecią falę aresztowań przeprowadzono rok później, ok. 6.x.1941 r. — a może były inne przyczyny. W każdym razie w Inowrocławiu, stolicy tzw. niem. Regierungsbezirk Hohensalza (pl. rejencja inowrocławska), jednego z trzech okręgów administracyjnych Reichsgau Wartheland, do którego należały Osięciny, stanęli przed sądem. Wysłuchano 9 świadków — 3 Polaków i 6 niemców — i Jan Pichler i Ernest Daub otrzymali po 15 lat pozbawienia wolności z utratą na 10 lat praw obywatelskich, a Wilhelm Fryderyk Haack karę pieniężną w wysokości 1.000 marek niemieckich…
W uzasadnieniu wyroku sąd zapisał, iż oskarżeni „swym czynem przynieśli szkodę narodowi niemieckiemu”, bowiem obydwaj zamordowani byli ludźmi lubianymi i czyn ów „mógł wzbudzić niepokoje wśród ludności polskiej”… „Przynieśli szkodę”, bo mogli wszak poczekać parę miesięcy a kapłani z Osięcin i tak zostaliby aresztowani. Gdyby zaś uznano, że owe „niepokoje” nie były prawdopodobne pewnie by zabójców zwolniono…
Niemiecką skrupulatność w dochodzeniu do prawdy tłumaczono sobie staraniami niemieckich rodzin, mieszkających od dawna na terenie parafii Osięciny, za którymi Wincenty niejednokrotnie — wobec prób samosądów ze strony zaatakowanych, na początku ix.1939 r., po agresji niemieckiej na Rzeczpospolitą, Polaków — ujmował się…
Skazani prawdopodobnie odbywali karę w Zuchthaus (pl. więzienie ciężkie) w Rawiczu, skąd, po rozpoczęciu wojny niemiecko–rosyjskiej w vi.1941 r., zostali wysłani na front wschodni. Dalsze ich losy nie są znane…
Grób księży męczenników stał się miejscem pielgrzymek, a 24.v.1988 r., w 48. rocznicę śmierci, męczennicy z Osięcin otrzymali tytuł: „Męczennicy Eucharystii i Jedności Kapłańskiej”.
W 1990 r. w Osięcinach wystawiono pomnik obu męczennikom, autorstwa łódzkiego artysty, Jana Martyki.
Ojciec Święty Jan Paweł II (1920, Wadowice – 2005, Watykan) zaliczył w 1999 r. ks. Wincentego Matuszewskiego oraz jego wikariusza, ks. Józefa Kurzawę, do grona błogosławionych w gronie 108 polskich męczenników II wojny światowej.
Błogosławiony Władysław Błądziński, męczennik.
Władysław urodził się w 1908 r. w Myślatyczach (dziś Ukraina, tuż przy granicy z Polską). Jego ojciec zmarł, gdy Władek był małym chłopcem i odtąd matka musiała sama zajmować się wychowaniem trojga dzieci. W wieku 11 lat Władek został wysłany do zakładu wychowawczego i szkoły dla sierot, prowadzonej przez michalitów w Miejscu Piastowym. Uczył się tam m.in. krawiectwa. Pięć lat później wstąpił do michalitów i rozpoczął postulat, a potem nowicjat, w Pawlikowicach k. Wieliczki. Tam też pobierał nauki na poziomie gimnazjalnym. W 1929 r. złożył śluby wieczyste w młodym zgromadzeniu. W 1933 r. podjął studia teologiczno-filozoficzne w seminarium duchownym w Przemyślu. 26 czerwca 1938 r. w tym właśnie mieście przyjął święcenia kapłańskie.
Pierwszą, i jedyną jak się miało okazać, placówką, do której został posłany i w której rozpoczął pracę z sierotami i opuszczonymi chłopcami, stał się zakład wychowawczy w Pawlikowicach. Ks. Władysław prowadził tam zajęcia w gimnazjum, przygotowującym do kapłaństwa, i w szkole zawodowej. Pomagał też w pracy duszpasterskiej w miejscowej parafii i kościele pw. św. Michała Archanioła. Był m.in. nauczycielem przyrody i zajmował się hodowlą jedwabników.
Po bandyckim ataku niemiec na Polskę Pawlikowice znalazły się w granicach Generalnej Gubernii. niemcy zabronili prowadzenia nauki w zakładzie wychowawczym na poziomie wyższym niż w zakresie szkoły zawodowej. Już pod koniec 1939 r. ks. Władysław rozpoczął jednak tajne nauczanie młodzieży w zakresie gimnazjalnym i licealnym. W latach 1939-1941 brało w nim udział 60 uczniów rocznie. W zakładzie kolportowano ponadto konspiracyjną polską prasę, ukrywano broń, pomagano uciekinierom.
W kwietniu 1941 r., na skutek sygnałów o nadmiernym zainteresowaniu niemców, przerwano tajne nauczanie. 21 kwietnia 1941 r. niemcy przeprowadzili pierwszą rewizję. Sześciu kapłanów, w tym Władysława, aresztowano i zawieziono do krakowskiej siedziby gestapo. Nie znaleziono żadnych dowodów i tym razem kapłanów zwolniono. Jesienią 1941 r., na wniosek ks. Władysława, tajne nauczanie wznowiono, ale uczniów ograniczono do tych, którzy zamierzali poświęcić się w przyszłości kapłaństwu.
24 kwietnia 1944 r. wskutek denucjacji jednego z wychowanków, niejakiego Leopolda Włodka, niemcy przeprowadzili w Pawlikowicach kolejne przeszukanie. Ks. Błądzińskiego w domu nie było, wracał właśnie z Wieliczki. Napotkani po drodze sąsiedzi ostrzegali go, że w zakładzie są niemcy, sugerowali, by nie wracał, by się ukrył, przeczekał. Nie posłuchał. Choć rewizja nie przyniosła żadnych konkretnych rezultatów, ks. Władysława i trzech innych księży: Franciszka Mendykę, Piotra Zawadę i Jana Przybylskiego zatrzymano i rozpoczęto - na terenie zakładu - ich przesłuchania. Następnego dnia wszystkich przewieziono do osławionego krakowskiego więzienia na ul. Montelupich.
Tam przesłuchania przyjęły ostrzejszą formę: znęcania się i katowania. Próbowano wymusić na Władysławie zeznania w sprawie tajnego nauczania. Po trzech miesiącach podsunięto mu do podpisu dokumenty, obciążające przełożonych Zgromadzenia. Nie ugiął się, a wszystkie zarzuty wziął na siebie. Pozostali aresztowani zostali zwolnieni i powrócili do Pawlikowic.
Z więzienia na Montelupich ks. Władysława przewieziono, prawdopodobnie w lipcu 1944 r., do niemieckiego obozu koncentracyjnego Groß-Rosen. Nadano mu tam numer 58471. Obóz ten należał według niemieckiej klasyfikacji do III kategorii i był jednym z najcięższych. Więźniów przymuszano do pracy w kamieniołomach. Przez 12 godzin na dobę musieli wynosić bloki granitu ważące kilkadziesiąt kilogramów każdy. Jakiekolwiek uchybienie stawało się okazją do katowania więźnia przez załogę niemiecką, które niejednokrotnie doprowadzało do śmierci maltretowanego. Głodowe racje żywnościowe (ok. 1000 kilokalorii dziennie), brak opieki lekarskiej oraz terror oprawców powodowały olbrzymią śmiertelność.
Ks. Władysław nie przetrwał w tych warunkach zbyt długo. Prawdopodobnie 8 września 1944 r. odszedł do Pana. Gdy przewrócił się podczas pracy, jeden z Niemców dopadł do niego, skopał go i zepchnął w skalistą przepaść, skąd ks. Władysław już nie wyszedł.
Beatyfikował go papież św. Jan Paweł II w Warszawie 13 czerwca 1999 r., w gronie 108 męczenników II wojny światowej. Obecnie w byłym obozie koncentracyjnym w Groß-Rosen (Rogoźnica) znajduje się pomnik z popiersiem ks. Władysława, ufundowany w 1999 r. przez duchowieństwo diecezji legnickiej.

Świadectwo... Świadectwa...
Błogosławiony Stanisław Demski, męczennik.
Na świat przyszedł 5.viii.1884 r. w Straszewie (niem. Dietrichsdorf), ok. 15 km na północ od Kwidzynia, wsi–osadzie, zamieszkiwanej przez ok. 600 osób, naonczas należącej do tzw. niem. Regierungsbezirk Marienwerder (pl. rejencja kwidzyńska) w prowincji niem. Westpreußen (pl. Prusy Zachodnie), części składowej niem. Königreich Preußen (pl. Królestwo Prus), kraju związkowego Cesarstwa Niemieckiego — czyli w zaborze pruskim (dziś w województwie pomorskim)
Był synem Franciszka (1852, Mariany – 1917) i Rozalii z domu Kamrowskiej (1850, Rzężęcina – 1948). Rodzice prowadzili gospodarstwo rolne. Ojciec był aktywnym działaczem polskich komitetów wyborczych do wybieralnych ciał pruskiej administracji zaborczej — na terenach, które pod władanie pruskie, a potem niemieckie, przeszły już w I rozbiorze Rzeczypospolitej w 1772 r.…
Straszewo prawd. od 1320 r. (albo nawet już w XIII w.) było siedzibą parafii, ale w XVII w. połączone zostało unią personalną z parafią z siedzibą w oddalonych o ok. 8 km Tychnowach. Tak więc Władysław przyjęty został do Kościoła Powszechnego zapewne w parafialnym kościele pw. św. Katarzyny Męczennicy i Dziewicy w Straszewie, wybudowanym prawd. w 1520 r., choć możliwe jest też, że rodzice zanieśli go do Tychnowa, i tam, w XIV–wiecznym kościele pw. św. Jerzego, otrzymał sakrament chrztu św. W każdym razie sakramentu udzielił mu najprawdopodobniej proboszcz obu połączonych parafii, ks. Piotr Baranowski (1805–1912)
Ks. Baranowski przez 64 lata posługiwał w połączonych parafiach Tychnowo i Straszewo. Był gorącym patriotą polskim — za co zresztą był wielokrotnie szykanowany i karany — i pomimo zakazu pruskich władz zaborczych nauczał dzieci religii w języku polskim. Uczył ich także pisania i czytania po polsku. Wygłaszał również polskie kazania, w Tychnowach zaś założył bibliotekę i czytelnię polską. I to on zapewne nie tylko miał swój wkład w pierwsze kroki na drodze edukacji Władysława, na jego drodze ku kapłaństwu, ale i zaszczepił w nim szczególne umiłowanie języka polskiego i polskości generanie.
Systematyczne pierwsze nauki Władysław pobierał aliści, z dwoma braćmi, w szkole powszechnej w rodzinnym Straszewie (dziś szkoła podstawowa jego imienia).
Później kształcił się w Collegium Marianum w Pelpinie (dziś liceum im. Jana Pawła II) — jedynej wówczas na Pomorzu, i szerzej: w niem. Westpreußen, szkole o polskim charakterze — i w Królewskim Liceum Hosianum w Braniewie, od 1811 r. aż do 1933 r., w czasach zaboru pruskiego, wyznaniowego gimnazjum humanistycznego — dawnej uczelni jezuickiej, łac. Collegium Hosianum, założonej w 1564 r. przez Stanisława kard. Hozjusza (1504, Kraków – 1579, Capranice)
Gdy w 1906 r. zdał egzamin maturalny przyszło powołanie. Pozostał, naturalnie zresztą, w Braniewie, gdzie rozpoczął studia teologiczne i filozoficzne w Wyższym Seminarium Duchownym Hosianum, najstarszym seminarium duchownym w Polsce, założonym w 1565 r. przez wspomnianego Stanisława kard. Hozjusza, kształcącym przyszłych kapłanów diecezji warmińskiej.
Święcenia kapłańskie przyjął — z rąk ordynariusza, bpa Augustyna Bludau (1862, Dobre Miasto – 1930, Frombork) (albo sufragana, bpa Edwarda Herrmanna (1836, Unieszew – 1916, Olsztyn)) — 4.ii.1910 r. prawd. w diecezjalnej katedrze pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny i św. Andrzeja we Fromborku. Jako motto swojej posługi kapłańskiej obrał słowa: „Jezu cichy i pokornego serca, uczyń serce moje według serca Twego”.
Już następnego dnia, 5.ii.1910 r., w rodzinnym kościele parafialnym pw. św. Katarzyny w Straszewie odprawił Mszę św. prymicyjną. Zaraz potem jego ojciec, Franciszek, ponieważ jego synowie opuścili rodzinne gospodarstwo, sprzedał je…
Posługę duszpasterską — w parafiach polskich, bowiem do takich kierował go bp Bludau — Władysław rozpoczął 7.vii.1910 r. w XIV wiecznej parafii pw. św. Marii Magdaleny we wsi Wrzesina — albo w pochodzącej z tego samego czasu parafii pw. św. Mikołaja we wsi Sząbruk, gdzie właśnie przygotowywano się do rozbudowy parafialnego kościoła pw. św. Mikołaja i św. Jana Ewangelisty (zakończono ją w 1913 r.): żródła nie są tu jednoznaczne, obie parafie znajdują się w sąsiedztwie, obie oddalone są o ok. 8 km od Gietrzwałdu — gdzie posługiwał jako wikariusz. Następnie 8.vii.1911 r. przeniesiony został do parafii pw. św. Anny w Barczewie. W 1915 r. — był to już trudny czas I wojny światowej — powołany został przez niemieckie władze do służby wojskowej jako kapelan. Pełnił ją przez ok. rok. w Królewcu. Opiekował się polskimi żołnierzami, wcielonymi do armii rosyjskiej i internowanymi przez Niemców…
28.ix.1916 r. powrócił do parafialnej posługi duszpasterskiej w parafii pw. św. Jana Chrzciciela i Narodzenia Najświętszej Maryi Panny w Biskupcu. Tam zastał go koniec I wojny światowej.
20.iii.1919 r. powołany został na stanowisko wikariusza w parafii pw. św. Szymona i św. Judy Tadeusza w Starym Targu, pomorskiej wsi na Powiślu, regionie nad wschodnim brzegiem dolnej Wisły, zamieszkiwanej głównie przez Polaków, z dwuklasową szkołą katolicką.
Ważyły się — po rozstrzygnięciach I wojny światowej i odrodzeniu Rzeczpospolitej — losy tych ziem, czyli Warmii, Mazur i Powiśla. Wersalski traktat pokojowy, podpisany 28.vi.1919 r., decyzję o ich przynależności do Rzeczypospolitej albo państwa niemieckiego pozostawił w rękach mieszkańców — zorganizowany miał zostać plebiscyt, nad którego przebiegiem czuwać miał specjane komisje powołane przez Ligę Narodów.
W okresie poprzedzającym plebiscyt Władysław stał się aktywnym działaczem organizacji polskich. Jako opiekun towarzystw ludowych rozpoczął aktywną działalność plebiscytową. Został bliskim współpracownikiem Warmińskiego Komitetu Plebiscytowego.
Wyniki plebiscytu, który odbył się 11.iii.1920 r., okazały się aliści dla Polski druzgocącą klęską. I choć w Starym Targu większość mieszkańców głosowała za przynależnością do Polski, w gminie było już inaczej. Wieś pozostała w granicach niemiec. Podobnie było w rodzinnych stronach: choć w Straszawie 60.63 %, a Tychnowach 59.09 %, głosowało za Polską to region przyznany został niemcom.
Parafia Władysława pozostała więc w niemczech. Ale jej wikariusz nie załamał się. Już w xi.1920 r., a więc w kilka zaledwie miesięcy po wielkiej bitwie warszawskiej, zwanej „cudem na Wisłą”, gdy wojska polskie rozgromiły rosyjskie armie i w ten sposób zapewniły bezpieczeństwo powstającemu państwu, został w Olsztynie współzałożycielem i członkiem komitetu centralnego Związku Polaków w Prusach Wschodnich (który później, w 1924 r., wszedł w skład Związku Polaków w niemczech). Został wiceprzewodniczącym Polsko–Katolickiego Towarzystwa Szkolnego na Warmię — współpracował m.in. z późniejszym prezezem Towarzystwa, Heleną Sierakowską (1886, Przeworsk – 1939, Rypin), żoną znanego działacza polskiego w były Prusiech, Stanisława Sierakowskiego (1881,Poznań – 1939, Rypin) — i opiekunem kół Kobiet Chrześcijańskich pw. św. Kingi. Towarzystwo Szkolne, mimo wielu trudności, doprowadziło w latach 1930. do powstania w Prusach Wschodnich 14 polskich szkół, wprowadzenia lekcji języka polskiego w przeszło 40 niemieckich szkołach i zorganizowania 15 przedszkoli, do których uczęszczało 650 polskich dzieci.
Ta działalność nie trwała długo. niemcy zaczęli wywierać coraz większą presję na niepokornego kapłana i już 17.viii.1922 r. został zmuszony przez pruskie władze niemiecki do opuszczenia rodzinnego Powiśla…
Jeszcze w tym samym, 1922 r., zyskał inkardynację w archidiecezji gnieźnieńskiej, którą zarządzał wówczas apb Edmund Dalbor (1869, Ostrów Wlkp. – 1926, Poznań), Prymas Polski (próbował uzyskać ją też w archidiecezji lwowskiej u abpa Józefa Teofila Teodorowicza (1864, Żywaczów – 1938, Lwów)) i przeniósł się do Inowrocławia, gdzie został prefektem w 8–klasowym gimnazjum im. Jana Kasprowicza (które wiele lat później ukończyć miał Józef Glemp (1929, Inowrocław – 2013, Warszawa), późniejszy kardynał i Prymas Polski)…
W tym czasie studiował także filozofię i filologię klasyczną na Uniwersytecie Poznańskim im. Adama Mickiewicza, co pozwoliło mu, po zdaniu egzaminów, zostać etatowym profesorem szkół średnich w Inowrocławiu. W gimnazjum im. J. Kasprowicza nauczał języka greckiego i łacińskiego, a w gimnazjum żeńskim (dziś II Liceum Ogólnokształcące im. Marii Konopnickiej) języka łacińskiego i niemieckiego, opiekując się jednocześnie Sodalicją Mariańską (łac. Congregatio Mariana)…
Jego uczniowie wspominają go jako pedagoga wymagającego i sprawiedliwegoks. Czesław Wolski, ale i życzliwegoks. dr Stefan Fiutak (1918, Inowrocław – 2000, Gniezno), który różnymi sposobami starał się ożywić zainteresowania uczniów…
Wymagał od nich nie tylko opanowania zasad języka, ale również znajomości poezji antycznej i sztuki recytacji. Wychowywał pokolenia młodzieży w duchu patriotyzmu, wiary katolickiej, wrażliwości na drugiego człowieka i dziedzictwo kulturowe antyku. Przybliżał jej sztukę antyczną — e.g. w 1932 r. wystawił wraz z młodzieżą obu szkół średnich, w których nauczał, „Antygonę” Sofoklesa…
W szkołach, w których pracował opiekował się kółkiem filologicznym, czytelnią uczniowską i kółkiem samokształceniowym. Współorganizował wycieczki krajoznawcze. Był też propagatorem idei oszczędzania.
Współpracował także z czasopismem „Dziennikiem Kujawskim”, pisząc doń co jakiś czas artykuły…
Chętnie brał udział w spotkaniach księży prefektów i, acz generalnie był małomówny, włączał się aktywnie w dyskusje.
Ów owocny okres wytężonej posługi na niwie Pańskiej brutalnie przerwali sąsiedzi. W oparciu o osławione porozumienie z 23.viii.1939 r. dwóch wybitnych przywódców socjalistycznych — niemieckiego, o odcieniu nazistowskim, Adolfa Hitlera, i rosyjskiego, o odcieniu komunistycznym, Józefa Stalina — i jego tajne aneksy, od nazwisk sygnatariuszy, czyli ministrów spraw zagranicznych dwóch wspomnianych zbrodniarzy, zwane paktem Ribbentrop–Mołotow, 1.ix.1939 r. Rzeczpospolita napadnięta została przez niemcy. 17 dni później od wschodu Polskę najechali Rosjanie. Dwaj bandyci dokonali w ten sposób czwartego rozbioru Polski, uzgodnionego formalnie i podpisanego, wraz z innymi tajnymi aneksami, 28.ix.1939 r. w tzw. „traktacie o granicach i przyjaźni Rosja–niemcy”. Rozpoczęła się II wojna światowa.
Inowrocław już 7.ix.1939 r. znalazł się w rękach niemieckich…
niemcy natychmiast zaczęli wdrażać w życie tzw. „Intelligenzaktion” (pl. „Akcja Inteligencja”), czyli plan fizycznej likwidacji polskiej inteligencji oraz warstw kierowniczych na okupowanych terenach (po 17.ix.1939 r., gdy Rzeczpospolita została napadnięta przez Rosję, podobną akcję rozpoczęli Rosjanie). Już 8.ix.1939 r. został, na przykład, aresztowany Stanisław Kubski, proboszcz parafii pw. Zwiastowania Najświętszej Maryi Pannie w Inowrocławiu. Pieczę nad opuszczoną przez owego duszpasterza parafią przejął Władysław (od 4.x.1939 r. formalnie)…
A wokół trwały aresztowania i egzekucje. 24.x.1939 r. niemcy zatrzymali brata Władysława, Agatona Demskiego (1880, Straszewo – 1939, Las Szpęgawski), jak i on działacza plebiscytowego w 1920 r., rolnika, i wkrótce potem zamordowali w Lesie Szpęgawskim. Dwa dni później, 26.x.1939 r., w Rypinie niemcy zamordowali, po kilku dniach tortur, dawnych współpracowników Władysława z okresu posługi na Powiślu i działalności plebiscytowej: wspomnianego Stanisława Sierakowskiego, jego żonę Helenę i ich córkę wraz z zięciem…
2.xi.1939 r. księża pracujący w Inowrocławiu i okolicach zostali przez niemców „zaproszeni” do starostwa na spotkanie, aby — jak oświadczono — „omówić warunki pracy duszpasterskiej w czasie wojny”. Gdy pojawili się wszystkich aresztowano. Jak się miało okazać z 34 zatrzymanych okupację niemiecką przeżyć miało tylko trzynastu…
niemcy osadzili ich w więzieniu w Inowrocławiu. Było to już po tzw. „krwawej niedzieli inowrocławskiej”, gdy w nocy z 22 na 23.x.1939 r. pijani niemieccy strażnicy zamordowali w więzieniu 56 Polaków. Ciała pomordowanych zakopano rowach przeciwlotniczych tuż za murami więzienia. Informacje o masakrze szybko dotarły na Zachód — za pomocą tajnej radiostacji krótkofalowej, przekazali je uczniowie i nauczyciele gimnazjum im. Jana Kasprowicza, w którym nauczał Władysław…
5.xi.1939 r. wszystkich uwięzionych kapłanów przewieziono do Świecia, gdzie przetrzymywano ich w budynkach zakładu psychiatrycznego, którego ok. 1,000 pacjentów w dniach 10‑17.ix.1939 — w ramach innej niemieckiej akcji specjalnej, tzw. „Aktion T4” (pl. „Akcja T4”), czyli ludobójczego programu eutanazyjnego „Vernichtung von lebensunwertem Leben” (pl. „eliminacji życia niewartego życia”), systematycznego fizycznego mordu ludzi niedorozwiniętych psychicznie, przewlekle chorych psychicznie i neurologicznie — niemcy wymordowali w lasach k. Mniszka.
Trzy dni później, 8.xi.1939 r., całą grupę przewieziono do obozu przejściowego zorganizowanego przez niemców w klasztorze oo. werbistów, czyli Zgromadzenia Słowa Bożego (łac. Societas Verbi Divini – SVD) w Górnej Grupie. Tam niemcy zgromadzili dużą grupę polskiego duchowieństwa z obszaru Pomorza Gdańskiego — tych, którzy przeżyli eksterminację pierwszych dwóch miesięcy wojny, m.in. mordów, którym historiografia nadała nazwę „krwawej jesieni pelplińskiej”…
Po trzech miesiącach 5.ii.1940 r., Władysław został przewieziony do kolejnego obozu przejściowego, Neufahrwasser (pl. Nowy Port) w Gdańsku. Stamtąd po trzech dniach, 8.ii.1940 r., przetransportowano go do niemieckiego obozu koncentracyjnego (niem. Konzentrationslager) KL Stutthof, 36 km na wschód od Gdańska.
Zgromadzono w nim grupę księży i zakonników pochodzących z kościołów i zakonów pomorskich, liczącą ok. 250‑300 osób. Zmuszano ich do pracy przy rozbudowie obozu. Zimno, głód, wyniszczająca i niejednokrotnie bezsensowna praca (na przykład przerzucanie kup śniegu z miejsca na miejsce), tortury, były na porządku dziennym.
Władysław odznaczał się spośród innych księży postawą i wzrostem oraz świetną znajomością języka niemieckiego. Pełnił zatem rolę przedstawiciela polskich kapłanów — niemcy uznali go za „kapo”, czyli szefa roboczego komanda polskich kapłanów.
Pracował m.in. w obozie dla jeńców cywilnych (niem. Zivilgefangenenlager) w miejscowości Grenzdorf (pl. Graniczna Wieś), gdzie produkowano — niewolniczymi siłami — kostkę brukową do budowy dróg.
Kierował pracami księży przy rozbijaniu kamieni, w żwirowni i kamieniołomach, będąc dla nich przewodnikiem i pocieszycielem duchowym.
Uwierz, mówiłem, raz jeszcze zaufaj kamiennym tablicom
które oparły się płomieniom czasu.…
Takie słowa w usta Władysława — łącząc literacko, w wierszu „Ksiądz Józef Demski”, jego postać z postacią innego kapłana–męczennika, ks. Józefa Pawłowskiego — włożył najwybitniejszy polski poeta i pisarz przełomu XX i XXI w., Bohdan Urbankowski (ur. 1943, Warszawa), w niezwykłym tomiku „Głosy”, bodaj najwybitniejszej analizie fenomentu obozów koncentracyjnych w polskiej literaturze.
Pomoc i pocieszenie w KL Stutthof były niezbędne, bowiem ogólne przygnębienie pogłębiał dodatkowo zakaz sprawowania jakichkolwiek praktyk religijnych…
Ale 21.iii.1940 r., w Wielki Czwartek, udało się — w tajemnicy — odprawić Mszę św. i rozdać Komunię św. Celebrował ją, w izbie nr 5, ks. Bolesław Piechowski (1885, Osówek – 1942, Hartheim), najstarszy z aresztowanych kapłanów. Do Mszy św. posługiwał mu jej główny organizator, bł. ks. Stefan Wincenty Frelichowski. „Wszyscy leżeli na swych siennikach, a tylko celebrans […] siedząc szczelnie okryty kocami sprawował Najświętszą Ofiarę. Ks. Frelichowski zaś, który leżał obok prowizorycznego ołtarza, szeptem informował wszystkich o poszczególnych czynnościach Mszy świętej. Po konsekracji, by nie powodować zbytniego zamieszania z rąk do rąk podawano sobie ćwiartki małych Hostii. […] Konsekrowano w zwykłej szklance i zadowolono się dwoma tylko mizernymi świecami…”„Materiały i Studia Księży Werbistów”, nr 53, pod redakcją ks. Eugeniusza Śliwki SVD, 1999 r.
W tej niezwykłej Mszy św. uczestniczyło 6 przyszłych błogosławionych męczenników — Władysław Demski, Marian Górecki, Bronisław Komorowski, Stanisław Kubista, Alojzy Liguda i Stefan Wincenty Frelichowski…
10.iv.1940 r. Władysław został przewieziony do innego niemieckiego obozu koncentracyjnego KL Sachsenhausen, ok. 40 km na północ od Berlina. Przybycie do obozu opisał ks. Wojciech Gajdus (1907, Papowo Toruńskie – 1957, Zakopane):
„To […], co zaczyna się dziać w chwili, gdy opuszczamy spiesznie nasze klatki, przypomina jakąś jazdę wysokiej szkoły woltyżerskiej. Tuż przy budce z napisem Sachsenhausen wysoko usypany, nieuregulowany nasyp. Przy nasypie z obu stron piaszczystej dróżki, wiodącej w dół, stoi dwóch strażników tutejszych. Widać, że dobrze im się spało, bo obydwaj i przy głosie, i w dobrym humorze. Podbiegamy do nasypu. Stojący w przejściu strażnicy SS podstawiają nieświadomym, zwłaszcza starym, nogi, tak, że ci zwalają się głową na dół, a na nich wali się fala innych. Powstaje wielkie kotłowisko ciał. Śmigają w powietrzu zawiniątka, kapelusze, czapki, chleb, a nad całym tym rozruchem świszczy, jak bat, dobrze znany, złośliwy niecierpliwy okrzyk: los, los, schnell, schnell […]
Błyskawicznie formują się czwórki i zanim ostatni pozbierał się u naszych stóp, czoło rusza szybkim marszem czy truchcikiem naprzód […]
Pochód biegnie porządnie wybrukowaną ulicą, skręca między wysokie białe mury. Z dala widać bramę. Powiewają dwie wielkie chorągwie: państwowa, czarno–czerwona ze swastyką i czarna zupełnie, przecięta dwoma SS, które chwiejąc się w rannym wietrze, wyglądają jakby dwa białe nagie kościotrupy przylepione do żałobnej płachty”
Odtąd Władysław stał się tylko obozowym numerem 20969.
KL Sachsenhausen był modelowym obozem o typowo pruskiej organizacji i dyscyplinie. niemcy prowadzili go w taki sposób, by wykorzystać do końca wszelkie siły więźniów, jak najmniejszym kosztem. Prostą drogą prowadziło to do śmierci przetrzymywanych…
Przydzielono go na blok 20 (w bloku miał numer 9103), gdzie pomocnikiem niem. Blockführera (pl. dowodzący blokiem) — czyli blokowego — był niejaki, 22–letni, Hugo Kraye (albo Krange), więzień kryminalny. Z sadystycznym zadowoleniem katował on więźniów (na przykład pompując ich wodą z węża podłączonego do kranu…), na co niemieccy nadzorcy przymykali oczy. I zaczął się szczególnie znęcać nad Władysławem. Bił go pałką z byle powodu, polewał zimną wodą. W rezultacie Władysław zachorował na nerki, zaczęły mu puchnąć nogi, a potem cały organizm…
Pojawiły się wrzody…
Próbowano zdobyć jakieś lekarstwa, z mizernym skutkiem. Gdy był już ciężko chory niemcy zlitowali się i przeniesiono go na inny blok. Ale tam też musiał uczestniczyć we wszystkich całodziennych karnych ćwiczeniach gimnastycznych, wśród których szczególną udręką było robienie „żabek” — przysiadów w podskoku, przez wiele godzin. Szczególnie dokuczliwym „nauczycielem” tej gimnastyki był inny kapo, niejaki Ernest. Kiedy nieszczęśnicy słabli okładani byli kijami i kopniakami w plecy, nerki, krocze…
Ciekawe, że w pewnym momencie za Władysławem wstawić się miał ówczesny blockführer, szef Kraye'a, Erwin Seifert (ur. 1915, Adelsdorf - ?), sudecki zbrodniarz niemiec, skazany później w 1970 r. na dożywocie, nakazując podwładnemu łagodniejsze traktowanie więźnia.
Skutek był raczej przeciwny…
W v.1940 r. w obozie trwały w najlepsze przygotowania do wysyłki części polskich kapłanów na dalszy etap ich drogi krzyżowej — do kolejnego obozu koncentracyjnego KL Dachau. Rozpoczął się przegląd odzieży i w jej trakcie, 26.v, z któregoś węzełka, w jakie związane były ubrania więźniów, wypadł różaniec (a może krzyżyk? medalik? — świadkowie obserwujący scenę z pewnej odległości nie byli pewni)…
Znudzeni SS–mani — wśród nich SS‑Oberscharführer Wilhelm Karol Ferdynand (niem. Wilhelm Karl Ferdinand) Schubert (1917, Magdeburg – ?), skazany po wojnie na dożywocie, i SS‑Oberscharführer Otton (niem. Otto) Kaiser (1913, Eilenburg – ?) — przywołali postawnego Władysława. Gdy podbiegł (w obozie trzeba było biegać, a nie chodzić!) nakazano mu podeptanie różańca.
Odmówił…
W odpowiedzi na ten „bunt” więźnia jeden z SS-manów podniósł różaniec i rzucił go w błoto. Tym razem nakazał, by Władysław go pocałował. Kapłan ukląkł i pochylił się nad różańcem. Wtedy rozpoczęło się bicie — grubym kijem, trzcinową laską. Walono po głowie, po plecach, po nerkach. Więzień podniósł się z trudem, ale bicia nie przerwano.
Po jakimś czasie Władysław, z którego ust nie padło ani jedno słowo, upadł. Wtedy oprawcy zaczęli go kopać i chodzić po nim…
Wspomniany poeta, Bohdan Urbankowski, inny ze swoich wierszy z tomiku „Głosy” oparł na tej strasznej scenie. Pisał (całość — tutaj):
Leżąc w plamie krwi jak w aureoli
ostatkiem sił
ksiądz położył palec na ustach…
Gdy przestali się znęcać ks. Stanisław Gałecki (1896, Poznań – 1952, Szubin) pomógł Władysławowi dowlec się do baraku. Władysław szeptał: „Wszystko trzeba ścierpieć i na nic się nie skarżyć”…
Po południu pojawiła się wysoka temperatura i silne bóle prawej nerki…
Dwa dni później, 28.v.1940 r., w czasie apelu, Władysław wyszeptał do stojącego obok ks. Romana Budniaka (ur. 1913, Boroszewo – 2004, Wysoka): „Czy dziś oktawa? Prowadziłbym procesję u Grzesia…” i osunął się na ziemię… Owym „Grzesiem” był ks. Grzegorz Handke (1897, Smogólec — 1960, Inowrocław), administrator parafii pw. św. Józefa Oblubieńca Najświętszej Maryi Panny w Inowrocławiu, aresztowany wraz z Władysławem i towarzyszący mu na jego drodze krzyżowej, poprzez KL Stutthof do KL Sachsenhausen.
Po apelu Władysława zaniesiono pod płot, gdzie leżąc na ziemi przez dłuższą chwilę konał otoczony kapłanami…
Był wśród nich ks. Henryk Maria Malak (1912, Sadki – 1987, Lemont, Illinois), który w swoich wspomnieniach „'Klechy' w obozach śmierci”wyd. „Veritas”, Londyn, 1961; Lublin, 2004 po pierwsze umieścił opisane wydarzenia 2 dni później, a mianowicie 30.v.1940 r., a po wtóre trochę podał trochę inny przebieg zdarzeń. Wspomniany Bohdan Urbankowski tak go streszcza„Głosy”, op. cit.: „Katujący prof. Dębskiego (!) esesman miał wrzucić różaniec w kupę zgarniętych puszek, zbitych szyb, potłuczonych butelek i kazał mu [— i.e. ks. Demskiemu —] go całować — wdeptując twarz księdza w szkło, kopiąc w głowę i plecy. Potem wskoczył na jego ciało i deptał, póki ksiądz nie przestał dawać znaków życia. Ks. Dębski zaniesiony przez kolegów na blok skonał tego samego wieczora”…
SS‑man Schubert zażądał, by ktoś nad zwłokami wygłosił „przemówienie”. Ks. Gałecki wyszeptał formułę rozgrzeszenia, a ks. Piotr Gołąb (1888, Schodnia – 1943, Dachau), werbista, późniejsza ofiara obozu KL Dachau, dziś Sługa Boży (łac. Venerabilis Dei Servus), rozpoczął, po niemiecku: „Żegnam Ciebie, kochany Profesorze, odszedłeś po trudzie życia do Twego Pana po nagrodę. Jesteś wolny! Tylko gdzieś tam w Inowrocławiu płacze 90‑letnia staruszka, matka Twoja, która Cię już do stęsknionego serca nie przytuli. Wkrótce jednak spotkacie się obydwoje tam, gdzie nie ma bólu i cierpienia, i gdzie nagrodą za dobro jest radość i szczęśliwość niebieska, a zapłatą za zło, za krzywdę jest…” „Dość” — wrzasnął niemiec…
Jeden ze świadków wydarzeń, ks. Dezydery Wróblewski (1893, Poznań – 1978, Inowrocław), wspominał po latach, że któryś ze strażników na widok martwego Władysława miał wrzasnąć: „Zdechł ten klecha […] a teraz powiedzą, że jest męczennikiem”…
niemcy — jak zawsze formaliści — list do matki Władysława, 90‑letniej Rozalii (która do Pana odeszła w 1948 r.), zawiadamiający o śmierci syna wysłali z datą 29.v.1940 r.…
A niemiecki oprawca, który nad ciałem kapłana lamentował nad jego męczeństwem, zaiste wykazał się profetyzmem, bowiem 13.vi.1999 r. w Warszawie Władysław został, w gronie 108 męczenników z czasów II wojny światowej, beatyfikowany przez św. Jana Pawła II (1920, Wadowice – 2005, Watykan).
Tydzień wcześniej, 6.vi.1999 r. w Elblągu, w homilii wygłoszonej podczas nabożeństwa czerwcowego, św. Jan Paweł II mówił:
„[…] W czasie tej pielgrzymki […] w poczet błogosławionych zostanie […] zaliczony syn tej ziemi, ksiądz Władysław Demski, który oddał życie w obozie koncentracyjnym w Sachsenhausen, broniąc publicznie krzyża znieważonego świętokradzko przez oprawców. Wy przejęliście niejako to wspaniałe duchowe dziedzictwo i trzeba, byście je chronili, rozwijali i na tym solidnym fundamencie wiary i życia religijnego budowali przyszłość tej ziemi i Kościoła elbląskiego […]
Oto zrąb moralności dany człowiekowi przez Stwórcę. Dekalog dziesięciu Bożych słów wypowiedzianych z mocą na Synaju i potwierdzonych przez Chrystusa w Kazaniu na Górze w kontekście ośmiu błogosławieństw. Stwórca, który jest zarazem najwyższym prawodawcą, wpisał w serce człowieka cały porządek prawdy. Porządek ten warunkuje dobro i ład moralny, i przez to jest podstawą godności człowieka stworzonego na obraz Boży. Przykazania zostały dane dla dobra człowieka, dla jego dobra osobistego, rodzinnego i społecznego. One są naprawdę drogą dla człowieka. Sam porządek materialny nie wystarczy. Musi być uzupełniony i ubogacony przez nadprzyrodzony. Dzięki niemu życie nabiera nowego sensu, a człowiek staje się doskonalszy. Życie bowiem potrzebuje mocy i wartości Bożych, nadprzyrodzonych, wtedy dopiero nabiera pełnego blasku”…
Potrzebuje dziesięciu przykazań, którym wierny — do męczeńskiego końca — pozostał ks. Władysław Demski…
Błogosławiony Władysław Goral, męczennik.
Władysław Goral urodził się 1 maja 1898 w Stoczku, w chłopskiej, pobożnej rodzinie.
Szkołę powszechną ukończył w Nasutowie, po czym naukę kontynuował w gimnazjum w Lubartowie oraz w Lublinie.
Po ukończeniu gimnazjum, w 1916 roku, przyjęty został do Lubelskiego Seminarium Duchownego. Po czterech latach studiów, jako alumn wyjechał do Rzymu, gdzie studiował filozofię. 18 grudnia 1920 roku przyjął w Rzymie święcenia kapłańskie.
W 1926 roku powrócił do Lublina, gdzie podjął pracę profesora w seminarium, oddając się także pracy duszpasterskiej, charytatywnej i publicystycznej.
10 sierpnia 1938 roku Ojciec św. Pius XI mianował księdza Władysława Gorala sufraganem diecezji lubelskiej, pomocniczym biskupem lubelskim i biskupem tytularnym Maloe in Isauria. Sakrę biskupią przyjął 9 października 1938 roku. Nie zaprzestał jednak intensywnej działalności.
Ksiądz Goral działał w towarzystwach naukowych i organizacjach społecznych, był prezesem Związku Kapłanów „Unitas”, którego zadaniami było m.in. pielęgnowanie życia duchowego, zabezpieczenie materialne księży oraz „obrona duchowieństwa przed niesłusznymi zarzutami”. Z jego inicjatywy powstał w Lublinie dom dla księży emerytów.
Ksiądz Władysław Goral angażował się w pracę duszpasterską oraz oświatowo-wychowawczą na rzecz robotników. Z myślą o ich formacji w duchu katolickiej tradycji utworzył lub współtworzył szereg organizacji chrześcijańskich: Chrześcijańskie Zjednoczenie Zawodowe RP, Chrześcijański Uniwersytet Robotniczy czy Lubelskie Towarzystwo Dobroczynności.
W południe 17 listopada 1939 do budynku kurii wtargnęło Gestapo, aresztując biskupa, kanclerza kurii i wszystkich innych duchownych - w ramach niemieckiej akcji eliminacji polskiej inteligencji, pod nazwą Sonderaktion Lublin. Grupę 13 księży, wśród nich trzech profesorów z seminarium duchownego oraz dwóch wikariuszy z katedry, przewieziono do ciężkiego więzienia Gestapo na zamku w Lublinie.
27 listopada stanęli przed sądem. Skazano ich na śmierć. Później wyrok zamieniono na dożywotnie więzienie. 4 grudnia 1940 znaleźli się w niemieckim obozie koncentracyjnym Sachsenhausen. W obozie biskup Goral, oznaczony numerem 5605, a od 1943 – 13981, został odizolowany od innych więźniów, osadzony w pojedynczej celi betonowej bunkra podobozu Zellenbau, stanowiącego w obrębie obozu sektor specjalny. W celi 11 pozostał do końca, skazany na dodatkową torturę zupełnej samotności, pozbawiony towarzystwa innych więźniów, możliwości przyjmowania sakramentów.
Mimo wielu zabiegów, również dyplomatycznych, nie udało się go uwolnić. Został prawdopodobnie rozstrzelany w lutym 1945 roku (przy okazji likwidacji obozu).
13 czerwca 1999 roku w Warszawie papież Jan Paweł II podniósł do chwały 108 błogosławionych męczenników z lat II wojny światowej. Jednym z nich był biskup Władysław Goral.
Błogosławiony Władysław Maćkowiak, męczennik.
Na świat przyszedł 27.xi.1910 r. w podlaskiej wsi Sytki, ok. 6 km od parafialnego kościoła pw. Trójcy Przenajświętszej w Drohiczynie, nad Bugiem, ówcześnie w guberni grodzieńskiej (ros. Гродненская губерния) carskiego Imperium Rosyjskiego (ros. Российская империя), czyli w zaborze rosyjskim.
W kościele parafialnym (dziś bazylika katedralna pw. Trójcy Przenajświętszej) w Drohiczynie został też, 27.xi.1910 r., przyjęty w poczet członków Kościoła w Sakramencie Chrztu św.
Był synem Władysława i Jadwigi z Obniskich.
Rodzice byli rolnikami, ale znając wartość wiedzy starali się zapewnić wykształcenie swoim licznym dzieciom.
Władysław po skończeniu szkoły powszechnej uczył się w upaństwowionym 15.i.1921 r. — już wówczas w odrodzonej, niepodległej II Rzeczpospolitej — 8‑letnim gimnazjum im. A. Jabłonowskiej w Drohiczynie. Pewnie codziennie maszerował owe 6 km z domu do szkoły i z powrotem…
Po maturze starał się o przyjęcie do Wyższego Seminarium Duchownego Diecezji Pińskiej im. św. Tomasza z Akwinu w Pińsku — stolicy erygowanej 28.x.1925 r., w wyniku reorganizacji granic diecezji katolickich w Polsce przeprowadzonej przez papieża Piusa XI (1857, Desio — 1939, Watykan) bullą „Vixdum Poloniae unitas”, diecezji pińskiej, obejmującej zabużańskie Podlasie, czyli także rodzinne strony Władysława — jednak z powodu niskiego wzrostu i słabego wzroku został odrzucony.
Nie zraził się jednak i udał do Wilna, miasta będącego siedzibą metropolii, w skład której wchodziła diecezja pińska (i oczywiście archidiecezja wileńska), i tam w 1933 r. przyjęty został do tamtejszego Wyższego Seminarium Duchownego — od 1925 r. połączonego z Wydziałem Teologicznym Uniwersytetu im. Stefana Batorego…
Jednym z wykładowców na owym wydziale — teologii pastoralnej — był od 1928 r. bł. Michał Sopoćko (1888, Juszewszczyzna – 1975, Białystok), spowiednik św. Marii Faustyny Heleny Kowalskiej (1905, Głogowiec – 1938, Kraków), głosiciel i twórca podstaw teologicznych kultu Miłosierdzia Bożego…
Prodziekanem wydziału teologicznego w latach 1937‑9 był natomiast ks. Paweł Nowicki (1888, Wabcz – 1980, Warszawa), wybitny biblista, znawca języków starożytnych…
18.vi.1939 r., na parę miesięcy przed IV rozbiorem Rzeczypospolitej przez niemieckich i rosyjskich „sąsiadów”, przyjął święcenia kapłańskie z rąk abpa Romualda Jałbrzykowskiego (1876, Łętów‑Dębie – 1955, Białystok), metropolitę wileńskiego.
W tym samym czasie ukończył studia na Uniwersytecie im. Stefana Batorego w Wilnie uzyskując stopień magistra teologii (pracę dyplomową „Za kogo wolno ofiarować Mszę św.?”, napisał pod kierunkiem ks. prof. Ignacego Świrskiego (1885, Ellern – 1968 , Siedlce), późniejszego biskupa)…
Latem 1939 r. został mianowany wikariuszem parafii pw. Najświętszego Bożego Ciała w Ikaźni, w powiecie brasławskim województwa wileńskiego, niedaleko granicy z Łotwą, w centrum pięknej Brasławskiej Grupy Jezior.
Pierwszy kościół w Ikaźni — drewniany — ufundował w 1501 r. Jan Sapieha (ok. 1431 – 1517, Mordy/Dubno), starosta brasławski, późniejszy kanclerz królowej Heleny Moskiewskiej (1476, Moskwa – 1513, Wilno), żony króla Aleksandra Jagiellończyka (1461, Kraków – 1506, Wilno), i wojewoda witebski. Opiekowali się nim oo. jezuici. Ten pierwszy kościół, pw. Ducha Świętego, spłonął w XVII w., po czym wystawiono drugi, również drewniany, który również spłonął — ok. 1800 r. Następny został spalony przez francuską fr. Grande Armée (fr. Wielka Armia) w 1812 r., w trakcie zakończonej klęską napoleońskiej inwazji na Rosję. Czwarta świątynia, również drewniana, powstała w 1815 r. i dotrwała do XX w. Murowany kościół wzniesiono wreszcie w latach 1905‑12.
Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości i powstaniu województwa wileńskiego, w skład którego wchodziła parafia Ikaźń, przy kościele wystawiono pamiątkowy głaz, ku czci proboszcza, ks. Michała Buklarewicza, który 27.vi.1919 r., jeszcze przed wojną polsko–rosyjską lat 1919‑21 oraz włączeniem Wileńszczyzny do II Rzeczpospolitej, został zamordowany, wraz ze swoją siostrą, przez rosyjskich bolszewików (ros. большевики). Gdy go postawiono przed sądem kapturowym — jako dowódcę polskiego lokalnego partyzanckiego oddziału samoobrony, zwanego „zieloną armią”, sformowaną w obronie przed gwałtami dokonywanymi przez Rosjan — miał rzec: „walczyłem z ustrojem bolszewickim w imię swoich przekonań”…
W 1938 r., tuż przed przyjazdem Władysława, parafia liczyła 3,464 wiernych.
Po kilku, może kilkunastu, dniach od przyjazdu Władysława do Ikaźni rozpoczęła się II wojna światowa…
Odtąd trudno jest opowiadać o dalszych losach Władysława bez choćby skrótowego opisu niezwykle szybko, gwałtownie zmieniającej się rzeczywistości. Chaos, spowodowany najazdem barbarzyńskich hord — ze wschodu i zachodu — ogarnął wszystko i wszystkich. Nie tylko ogarnął, ale zdawał się wręcz pochłaniać każdą istotę ludzką i przemielać ją. A chaos to cecha charakterystyczna zła i wydawało się, że wraz z wniknięciem chaosu w każdą szczelinę ludzkiej egzystencji zło odnosi ostateczny tryumf — wszędzie i we wszystkich.
A jednak znajdowały się jednostki, które potrafiły zachować w sobie niewzruszoną moc, zdolną oprzeć się najgorszemu. Jednostki, które słowami poety przenosiły „w sobie miasto”Zbigniew Herbert, „Raport z oblężonego miasta”, ratując w ten sposób siebie. I ratując człowieczeństwo dla potomnych. Dla nas.
Taką osobą okazał się Władysław.
By właściwie zrozumieć jego postawę musimy pochylić się trochę głębiej nad opisem rzeczywistości, w jakiej mu przyszło żyć.
1.ix.1939 r. w granice Rzeczypospolitej, bez wypowiedzenia wojny, wkroczyli Niemcy. Na podstawie osławionego porozumienia z 23.viii.1939 r. dwóch wybitnych przywódców socjalistycznych — niemieckiego, o odcieniu nazistowskim, Adolfa Hitlera (1889, Braunau am Inn – 1945, Berlin), i rosyjskiego, o odcieniu komunistycznym, Józefa Stalina (1878, Gori – 1953, Kuncewo) — i jego tajnych aneksów, od nazwisk sygnatariuszy, czyli ministrów spraw zagranicznych dwóch wspomnianych zbrodniarzy, zwanego paktem Ribbentrop—Mołotow, Niemcy do Rzeczpospolitej wkroczyli od zachodu. 17 dni później od wschodu Polskę najechali Rosjanie. Dwaj bandyci dokonali w ten sposób czwartego rozbioru Polski, uzgodnionego formalnie i podpisanego, wraz z innymi tajnymi aneksami, 28.ix.1939 r. w tzw. „traktacie o granicach i przyjaźni Rosja—Niemcy”.
Do Ikaźni wkroczyły zaborcze wojska rosyjskie. Rozpoczął się terror okupacji, którego obiektem w pierwszym rzędzie stała się polska inteligencja.
W parafii Władysław został sam — tamtejszy proboszcz, ks. Jan Zawistowski musiał opuścić parafię przed nadchodzącym okupantem (nie uchroniło go to przed rosyjskimi represjami — po zakończeniu działań zbrojnych II wojny światowej spędził 8 lat w rosyjskich obozach koncentracyjnych niewolniczej pracy przymusowej, czyli łagrach, GUŁag). Młody wikariusz musiał zatem przejąć obowiązki proboszcza. Musiał szybko stać się organizatorem życia dla tysięcy wiernych…
I to w obliczu rosnącego terroru rosyjskiego. Wielu z jego parafian nie wróciło po wrześniowej kampanii. Niektórzy zaginęli — jak się później okazało zamordowani zostali przez Rosjan i wrzuceni do dołów śmierci w Katyniu, Piatichatkach w Charkowie, Miednoje k. Tweru i innych, do dziś nie znanych miejscach kaźni. Wielu znalazło się w więzieniu w Berezweczu, 3 km od Głębokiego, ok. 80 km na południe od Ikaźni, w dawnym budynku klasztornym oo. bazylianów (łac. Ordo Sancti Basilii Magni – OSBM) — gdzie przed wybuchem wojny znajdowały się koszary polskiego Korpusu Ochrony Pogranicza KOP — miejscu, które jak się miało okazać na drodze życiowej Władysława było ostatnim (a precyzyjniej przedostatnim) przystankiem — stacją jego drogi krzyżowej…
Rosjanie ogołocili następnie okupowany kraj z majątku, później zaczęli wprowadzać swoje „prawa”. Jednym z nich był na przykład nakaz posiadania dowodu osobistego — do tej pory większość rolników takowego dokumentu nie miała. Ten rosyjski wynalazek trwa zresztą w Polsce do dzisiaj…
Rozpoczęły się też przymusowe wywózki w głąb Rosji. Rosjanie — najczęściej nocami — porywali ofiary i ich całe rodziny z domowych pieleszy, początkowo urzędników państwowych, leśników, etc., później wystarczało li tylko „podejrzenie” o wrogość wobec Rosji. Gnano ich na stacje kolejowe, skąd bydlęcymi wagonami transportowano na wschód. Przedtem jednak, by nieszczęśników do końca pognębić, „dawano” im do podpisania dokumenty — zgodę na „dobrowolne” opuszczenie rodzinnych stron. Tak kolejna generacja Polaków wyrzucana była z domów i zsyłana na Daleki Wschód, do obozów zagłady. Była wśród nich prawie cała rodzina Władysława — m.in. jego młodszy brat, Marian Maćkowiak (1928, Sytki – 2011, Olsztyn), który po powrocie z zesłania w Rosji również został kapłanem, przyjmując święcenia kapłańskie w 1955 r.
Trzecią wywózkę Polaków zamieszkujących najdalsze tereny Rzeczpospolitej, gdzie posługiwał Władysław — tych, którzy jeszcze pozostali — planowano na drugą połowę 1941 r. Nie doszło do niej, bo rozpoczęła się wojna rosyjsko–niemiecka (co się nie udało w latach 1939‑41, Rosjanie przeprowadzili później, po 1944 r., stosując te same, co poprzednio, metody — w Ikaźni na przykład rosyjskie władze okupacyjne zamieniły wówczas, w 1948 r., parafialny kościół na skład zbożowy i materiałów budowlanych)…
Kapłanów Rosjanie zaczęli prześladować oczywiście już wcześniej.
Od początku okupacji w 1939 r. gnębiono ich finansowo, podwyższając podatki do poziomu niemożliwego do spełnienia. Zaczęto nachodzić i zastraszać parafian. Ograniczano możliwość uczenia dzieci, wreszcie księży zaczęto nękać administracyjnymi i biurokratycznymi zakazami i nakazami. Grunt był gotowy do ostatecznej rozprawy.
Wówczas aliści Rosjanie nie zdążyli.
22 vi.1941 r. rozpoczęła się bowiem wojna niemiecko–rosyjska — niemiecka armia uderzyła na swojego uprzedniego, wiernego do końca sojusznika. Na całym froncie walk rozpoczęła się paniczna ucieczka Rosjan. Nie na tyle niezorganizowana aliści, by Rosjanie nie zdążyli wymordować — w ramach zarządzonego odgórnie ludobójstwa — wszystkich więźniów politycznych przetrzymywanych na obszarach kontrolowanych przez Rosję, których ewakuacja w związku z atakiem niemieckim w głąb kraju była „niemożliwa”. M.in. przed opuszczeniem Berezwecza Rosjanie zamordowali kilkuset więźniów przetrzymywanych w lokalnym miejscu odosobnienia. Resztę — do 2 tysięcy — w „marszu śmierci” popędzono na wschód i wymordowano nad Dźwiną, drugą pod względem wielkości rzeką uchodząca do Morza Bałtyckiego, do 1939 r. będącą rzeką graniczną między Polską a Rosją oraz Polską a Łotwą…
Niemcy nie okazali się lepsi.
Początkowo władzę na przejmowanych terenach sprawowało niemieckie wojsko — Wehrmacht — wspomagane przez niem. Einsatzgruppen (pl. „Grupy Operacyjne”), jednostki podlegające niem. Reichssicherheitshauptamt (pl. „Główny Urząd Bezpieczeństwa Rzeszy”), w skrócie RSHA, jednemu z dwunastu urzędów ludobójczej organizacji niem. Die Schutzstaffel der NSDAP (pl. „oddział ochronny NSDAP”), w skrócie SS. Einsatzgruppen było odpowiedzialne zwalczanie wszelkiej niezależnej aktywności i przejawów oporu podbijanych społeczeństw na tyłach niemieckich wojsk. Obraną metodą działania był bezwzględny terror i masowa eksterminacja aktywnych działaczy politycznych i ideologicznych — przeciwników Niemiec.
Zaraz potem jednak władzę przejmowały struktury cywilne — kontrolowane przez niem. Reichsministerium für die besetzten Ostgebiete (pl. „Ministerstwo Rzeszy do spraw Okupowanych Terytoriów Wschodnich”) — RmfdbO — na którego ;czele stanął sam Alfred Rosenberg (1893, Rewel – 1946, Norymberga), wybitny socjalistyczny twórca najważniejszych niemieckich narodowych teorii rasistowskich…
W praktyce jednak te dwie struktury władzy niemieckiej na okupowanych terenach przenikały się, współpracując zgodnie bądź rywalizując ze sobą.
Rejon brasławski, do którego należało miasteczko Ikaźń, znalazł się w dystrykcie niem. Kreisgebiete Glubokoje (pl. „dystrykt Głębokie”) — zarządzanym z miasta Głębokie, wchodzącym w skład niem. Generalbezirk Weißruthenien (pl. „Generalny Okręg Białorusi”) — z siedzibą w Mińsku, należącym z kolei do szerszego niem. Reichskommissariat Ostland (pl. Komisariat Rzeszy Wschód) — zarządzanym z Kowna i obejmującym tereny Polski, Białorusi i państw bałtyckich, nadzorowanego bezpośrednio z Berlina przez wspomniane RmfdbO.
Jednocześnie w obrębie niem. Kreisgebiete Glubokoje działały oddziały Einsatzgruppe A, pod dowództwem zbrodniczego SS Brigadeführera Franciszka Waltera (niem. Franz Walter) Stahleckera (1900, Sternenfels – 1942, Gatczyna). Zachowała się mapa, załączona do tzw. raportu Stahleckera z 31.i.1942 r. dla szefa RSHA, Reinharda Tristana Eugeniusza (niem. Reinhard Tristan Eugen) Heydricha (1904, Halle – 1942, Praga), którą jej autor dowodził, że do x.1941 r. Einsatzgruppe A pod jego dowództwem wymordowała ok. 220,250 Żydów, w tym 41,828 na terenie niem. Generalbezirk Weißruthenien.
Niemcy planowo mordowali nie tylko Żydów. Na tych terenach pogranicza wielu nacji prowadzili politykę wzbudzania nienawiści narodowych, szczególnie wobec Polaków.
Już 2.vii.1941 r., 11 dni po niemieckim ataku, wspomniany szef RSHA, Reinhard Heydrich, wydał rozkaz wykorzystywania i podsycania — o ile to możliwe — antagonizmów narodowościowych. 21.vii.1941 r. szef RmfdbO, Alfred Rosenberg, w liście do władz Wehrmachtu nakazywał m.in. prowadzenie w powstającym niem. Generalbezirk Weißruthenien polityki zmierzającej do rozpalania wśród podbitych społeczności na Białorusi niechęci i nienawiści do Polaków.
I tak się działo. M.in. już 6.xi.1941 r. szef niem. Generalbezirk Weißruthenien, niem. Generalkommissar (pl. komisarz generalny) Wilhelm Kube (1887, Głogów – 1943, Mińsk), wydał zakaz zawierania małżeństw między Polakami i Białorusinami…
W ten sposób Niemcy starali się zjednać społeczność białoruską (a także łotewską i litewską). Ale na Białorusi bez Polaków — przynajmniej początkowo — obejść się nie mogli. Gdy bowiem zaczęli formować administrację cywilną okazało się, że choć pierwszeństwo miały osoby narodowości białoruskiej to w wielu miejscach brakowało Białorusinów o odpowiednich kwalifikacjach. Wśród Polaków było więcej przedstawicieli warst średniej. Stąd też Niemcy woleli nawet Polaków…
A jednocześnie trzeba pamiętać, że wielu mieszkańców tych ziem — i Polaków i Białorusinów — początkowo widziało w Niemcach „wyzwolicieli”. Wystarczyły dwa lata rosyjskiego „dobrobytu”, by w Niemcach, o których „porządkach” na okupowanych polskich ziemiach na zachodzie musiano wiele słyszeć, widzieć „mniejsze zło”.
Pracę więc — po dwóch latach — znaleźli m.in. przedwojenni urzędnicy — głównie polscy. Wywiad polskich niepodległościowych organizacji (część Polskiego Państwa Podziemnego) donosił na przełomie 1941 i 1942 r. do emigracyjnych władz polskiego państwa w Londynie: „ […] w urzędach mówią z interesantami po polsku, nawet jeśli się zwraca po białorusku. Chłopi czekają na powrót rządów polskich. […] Organizuje się 'kontrwywiad' przez Gestapo. Rekrutowani do niego często są oficerowie rezerwy Polacy, którzy zapewne zgłosili się jako Białorusini. Ich oblicze ideowe — nieznane”.
Duża część owych Polaków należała do organizacji konspiracyjnych, w szczególności Związku Walki Zbrojnej ZWZ (później Armii Krajowej AK), dzięki czemu wywiad polski posiadał dobrze rozbudowaną sieć agentów w okupacyjnych urzędach, w tym policji.
A to prowadziło do konfliktu: z wieloma chłopami, którzy obawiali się powrotu polskich ziemian; i z nacjonalistami białoruskimi, którzy podjęli współpracę organizacyjną z Niemcami, na przykład białoruską organizacją policyjną niem. Weißruthenische Hilfspolizei (pl. Białoruska Policja Pomocnicza), odpowiedzialną za udział w niezliczonych mordach ludności cywilnej i Żydów, której przywódcą w Mińsku był były polski wojskowy, Franciszek Kuszel (1895, Pierwszaja – 1969, Rochester USA).
Mniej więcej taka właśnie sytuacja ukształtowała się na obszarze okupacyjnego dystryktu niem. Kreisgebiete Glubokoje. Z wyjątkiem regionu brasławskiego, gdzie Niemcy od początku administrację cywilną i policję obsadzili Białorusinami. Udało się to im, mimo iż podczas przedwojennego spisu powszechnego z 1931 r. w powiecie brasławskim (obejmującym Ikaźń) 65.63% mieszkańców zadeklarowało język polski jako ojczysty, a tylko 16.16% język białoruski. W sąsiednim powiecie dziśnieńskim natomiast (obejmującym m.in. miasteczko Głębokie) do polskiej narodowości — deklarowanej podaniem języka polskiego jako ojczystego — przyznało się 38.95% ludności, do białoruskiej zaś — 50.03%.
Niebawem wszelako — w szczególności w 1942 i 1943 r., gdy Niemcy, pod wpływem nacisków białoruskich, zainicjowali akcję niem. Polenaktion, której celem było usunięcie Polaków z aparatu cywilnego i policji i zastąpienie ich Białorusinami — cała ludność polska i Kościół katolicki stały się celem eksterminacyjnej czystki etnicznej…
W swojej parafii Władysław próbował prowadzić zwykłą działalność duszpasterską — zbliżać i pojednywać ludzi z Chrystusem. A potrzeby były ogromne i wobec wojny i pogarszającej się sytuacji politycznej i gospodarczej ciągle rosnące. W ix.1941 r. zatem abp Jałbrzykowski przysłał do Ikaźni, na stanowisko wikariusza, ks. Stanisława Pyrtka, pochodzącego z okolic Nowego Targu, wyświęconego w Wilnie w 1940 r.…
Tymczasem już 10.ix.1941 r. szef niem. Generalbezirk Weißruthenien, wspomniany niem. Generalkommissar Wilhelm Kube wprowadził na powierzonym sobie obszarze tymczasowe przepisy szkolne, które nakładały obowiązek nauki na wszystkie dzieci w wieku 7‑14 lat, z wyjątkiem dzieci żydowskich, które wraz z rodzinami zostały zamknięte w gettach. Od 1.x.1941 r. uruchomiono więc szkoły powszechne i średnie z białoruskim przeważnie językiem nauczania — tylko w niektórych nauczanie prowadzono w języku polskim lub rosyjskim. Oprócz języka białoruskiego szkoły miały kształcić w zakresie matematyki, biologii, prac ręcznych — zawsze w duchu narodowo–socjalistycznym, z obrazem Niemców jako filaru postępu i rozwoju cywilizacyjnego.
Nauki religii nie przewidziano. Gdy więc obaj młodzi kapłani zaczęli prowadzić gorliwą działalność, m.in. katechizację dzieci — był to wszak początek roku szkolnego — odbywało się to wbrew niemieckim zakazom…
Szybko ich wszelako — już po paru miesiącach — zadenuncjowano. Donos złożono prawd. formowanej właśnie na tych terenach niemieckiej policji, której dowódcą był zarządzający z Mińska niem. SS– und Polizeiführer (pl. Dowódca SS i Policji) Karol Piotr (niem. Carl Peter) Zenner (1899, Oberlimberg – 1969, Andernach), lub przedstawicielom wspomnianej niem. Weißruthenische Hilfspolizei. Przyczynić się do tego miał pewien weterynarz, wysługujący się Niemcom jako starosta brasławski…
Taki donos był w zasadzie wyrokiem śmierci. W pierwszych bowiem miesiącach okupacji wszystkie przypadki denuncjacji i oskarżeń o sprzyjanie rosyjskiemu bolszewizmowi rozpatrywane były przez Niemców w trybie doraźnym. Zadenuncjowanych działaczy i sympatyków komunizmu rozstrzeliwano bez sądów. Zginęło wielu Białorusinów, a ci co przeżyli obwiniali zajmujących miejsca w niemieckiej administracji Polaków. Zaczęli więc szukać odwetu, uciekając się do tych samych metod, które ponoć były udziałem Polaków. Najczęściej Polaków denuncjowano jako „agentów Sikorskiego”, zarzucano działalność na szkodę Niemiec i przeszkadzanie „narodowi białoruskiemu w czynnej budowie Nowego Porządku, który przyniosła Wielka Armia Niemiecka”. O Kościele katolickim mówiono też, iż jest „opanowany przez szowinistyczne duchowieństwo polskie”.
Władysław został ostrzeżony — przez pochodzącego z Ikaźni Jana Pietkuna (ur. 1909, Ikaźń) (późniejszego członka Armii Krajowej AK, części Polskiego Państwa Podziemnego, który przez dwa lata ukrywał rodzinę żydowską, za co po zakończeniu działań wojennych odznaczony został medalem „Sprawiedliwy wśród narodów świata”), brata znanego kapłana, Witolda Pietkuna (1911, Ikaźń – 1981, Białystok) o grożącym niebezpieczeństwie. Ponoć Niemcy wydali na niego wyrok śmierci — taką informację Pietkun pozyskać miał w Wilnie od białoruskiego działacza. Władysław udał się więc ze swym wikariuszem, ks. Stanisława Pyrtka, do Wilna z zamiarem poproszenia o radę ich arcypasterza.
— Pozostać? Uciekać? Ukryć się?
Abp Jałbrzykowski pozostawił decyzję kapłańskiemu sumieniu — Władysława i jego wikariusza.
Pozostali w Ikaźni. Nie mogli wszak porzucić parafian…
3.xii.1941 r. Władysław w oddalonym o ok. 15 km od Ikaźni Brasławiu, gdzie się udał prawd. wezwany przez Niemców, został aresztowany.
Następnego dnia u bram więzienia pojawił się ks. Pyrtek, z doraźną pomocą, niezbędnymi rzeczami i prośbą o uwolnienie swego proboszcza. Zamiast jej spełnienia i jego zatrzymano. Aresztowani zostali także parafianie przybyli z podpisaną przez wielu wiernych petycją w ich sprawie…
Ks. Józef Ingielewicz (1897, Wilno – 1973, Ostrowiec), proboszcz sąsiedniej parafii Nowy Pohost, którzy przeżył II wojnę światową, a później 10 lat rosyjskich obozów koncentracyjnych Gułag, pisał w liście z 18.xii.1941 r. do abpa Jałbrzykowskiegoks. Tadeusz Krahel, „Martyrologia duchowieństwa archidiecezji wileńskiej 1935‑45”, 2017:
„W dniu 3 grudnia podczas pobytu w Brasławiu został aresztowany ks. Wł. Maćkowiak, proboszcz ikaźnieński, w mieszkaniu jego nazajutrz przeprowadzona rewizja, i tegoż dnia zaaresztowano w drodze do Brasławia ks. wikarego, który tam jechał bronić swego proboszcza. Do dziś dnia siedzą w więzieniu brasławskim i toczy się przeciwko nim śledztwo, nikogo nie dopuszczają. Zabiegi moje nie odniosły dotychczas skutku. Zarzucają im ujemne ustosunkowanie się do władz i utrzymywanie tajnej szkoły. Prawda polega na tym, że uczyli katechizmu dzieci. Wywnioskowałem, iż jest to zemsta miejscowych innowierców”…
Trochę inną wersję przedstawił organista parafii Ikaźń, p. Edmund Bezdel:
„Późną jesienią ks. Maćkowiak został wezwany do żandarmerii w Brasławiu i stamtąd nie wrócił. Po paru dniach wezwano tam Stanisława Pyrtka, który też nie wrócił. Przedwojenny sołtys z Ikaźni Justyn Ridziko i Jan Purwin zebrali podpisy miejscowej ludności i zawieźli do Brasławia z myślą, że uratują księży. Niemcy aresztowali i ich. Następnie kolejni mieszkańscy Ikaźni powieźli prośbę o zwolnienie tych aresztowanych, a byli to: Julian Zaborowski i Antoni Jarocki. Tych także aresztowano. Wszystkich trzymano w piwnicy żandarmerii”…
Jeszcze inaczej przyczyny aresztowania zapamiętał inny świadek, współwięzień żydowskiego pochodzenia, Pejsach (ang. Peter) Smuszkowicz (ur. 1920, Jody – 2013, Toronto), pochodzący z oddalonej o ok. 25 km od Ikaźni miejscowości Jody. W powojennym liście, napisanym 20.xi.1993 r. w Toronto, do ks. prof. Zygmunta Mieczysława Zielińskiego (ur. 1931, Cekcyn) z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego KUL napisał (pisownia oryginalna):
„Księży byli aresztowane za nawoływanie do ludności katolickiej żeby nie brali udziału w prześladowaniach Żydów”…
W Brasławiu kapłani byli torturowani. Bito ich, aż do utraty przytomności.
Świadek zapamiętał ich wyszeptywaną modlitwę: „Pro Christo…”.
W Wigilię 24.xii.1941 r. uwięzionych w Ikaźni, w tym obu kapłanów, przywieziono do więzienia w Berezweczu — we wspomnianym powyżej byłym klasztorze oo. bazylianów, przejętym od wykorzystujących go również jako więzienie Rosjan — kilka kilometrów od siedziby niemieckiego Gebietskommissar (pl. „komisarz regionalny”), Pawła (niem. Paul) Hachmanna (1893, Rustringen – 1954, Schifferstadt), zarządzającego niem. Kreisgebiete Glubokoje, we wspomnianym miasteczku Głębokie. Hachmann odpowiedzialny był za mordy dziesiątków tysięcy Żydów w okolicy…
Tak wiele dekad później, w vii.1977 r., wspominał ks. Piotr Bartoszewicz (1914, Wilno – 1991, Żołudek), który w parafii Głębokie pomagał wówczas miejscowemu proboszczowi i dziekanowi, wikariuszowi generalnemu bpa Jałbrzykowskiego, ks. Antoniemu Zienkiewiczowi (1888 – 1951, Głębokie)Rozmowa z ks. Tadeuszem Krahelem, w: T. Krahel, „Materiały dotyczące kapłanów rozstrzelanych przez Niemców 4 III 1942 r w Berezweczu”, „Studia Teologiczne Biał., Droh., Łom.”, nr 12 (1994):
„24 XII 1941 r. zostali przewiezieni do Głębokiego i tam przebywali […] Jeszcze tam była polska policja. Niemcy jeszcze nie postawili swoich. Tam był komendant policji, który doniósł ks. dziekanowi Zienkiewiczowi, że przywieźli 3 księży. Wtedy Ks. Dziekan wysłał siostrę niepokalankę Tadeę Król, żeby ona zaniosła jeść im i dowiedziała się, że rzeczywiście znajdują się oni w tym areszcie, więzieniu prowizorycznym […] Wtedy ja poszedłem do nich, przyniosłem kielich, komunikanty, hostie, palkę, korporał i mszalik. A, prawda, przyniosłem im jeszcze opłatek wigilijny i oni tam odprawili Mszę św.
Celka taka malutka, malusieńka. Oni tam odprawili Mszę św. w wigilię Bożego Narodzenia”…
Na początku 1942 r. dołączył do nich jeszcze jeden kapłan, ks. Mieczysław Bohatkiewicz, proboszcz z Dryssy, w diecezji pińskiej.
Stan zdrowia kapłanów, zmaltretowanych, skatowanych, był już wtedy bardzo zły. Próbował w ich sprawie interweniować wspomniany ks. Zienkiewicz i — o dziwo! — udało mu się coś uzyskać. Wszystkich trzech umieszczono bowiem w szpitalu i pozwolono nawet sprawować Mszę św.
Mieli wtedy ostatnią możliwość ucieczki. Pomoc oferował dyrektor szpitala. Nie skorzystali. Nie chcieli narażać nikogo, tym bardziej pracowników szpitala, na odwet ze strony Niemców…
Odwiedzający ich w szpitalu wspomniany ks. Bartoszewicz relacjonował w vii.1977 r., że początkowo wszyscy trzej byli bardzo przerażeni, aleT. Krahel, op. cit.: „Jako ich spowiednik obserwowałem z bliska przemianę duchową, jakiej dokonywał w nich Duch Święty”.
Tak m.in. pisał o owej „przemianie” Władysława Maćkowiaka i Stanisława PyrtkaT. Krahel, op. cit.:
„W Seminarium oni byli oponentami. Chociaż byli na jednym kursie, ale Pyrtek często dokuczał Maćkowiakowi. On był mały i nosił wysokie obcasy, żeby troszeczkę wydać się wyższym. Dokuczał jemu bardzo często. Dochodziło między nimi do poważnych scysji. A potem Opatrzność pokierowała tak, że Maćkowiak został w Ikaźni proboszczem, a Pyrtek u niego wikariuszem i budują swoją zgodą, swoją miłością braterską tamtych parafian.
Śmierć ich połączyła. Proboszcz z wikariuszem razem giną w jednej sprawie.
Nie było między nimi żadnych sporów. Oni wspólnie starali się radzić w sprawach duszpasterskich. Maćkowiak nigdy nie dawał poznać, że on jest proboszczem, a ty jesteś wikariuszem i masz mnie słuchać. Była między nimi zgodność.
To wiem doskonale, poznałem przez te dwa miesiące z nimi obcując. Wiem o tym, jak jeden o drugiego się troszczył, jak jeden za drugiego się modlił. Jak mówił mnie np. Pyrtek: 'Chciałbym bardzo, ja to nie, ale żeby Władek wrócił do parafii, on tak pięknie pracował'. A ten Władek mnie mówił, 'ja to tak, ale żeby to Stasiek wrócił, jego tak ludzie lubili, że on wiele dobrego by zrobił'.
Jeden chwalił drugiego przede mną. Wprost budował mnie ich sposób wyrażania się o drugim”.
Parafianie z Ikaźni nie ustawali w staraniach o uwolnienie swoich duszpasterzy i uzyskali nawet „obietnicę” ich uwolnienia od naczelnika niemieckiej żandarmerii. Więźniowie jednak nie mieli złudzeń, twierdząc zgodnie wobec ks. Bartoszewicza, że będą wolni, ale już „w Ojczyźnie Niebieskiej”.
2.iii.1942 r. wszyscy trzej poprosili o ostatnią spowiedź. Ks. Bartoszewicz, który sam później zesłany został na 6 lat do rosyjskich łagrów syberyjskich, wspominał: „Podziwiałem ich pokój ducha i radość wewnętrzną z tej świadomości, że idą na śmierć i wkrótce oddadzą życie za wiarę”.
Wieczorem tego dnia policja zabrała księży Bohatkiewicza i Pyrtka z powrotem ze szpitala do więziennej celi.
3.iii.1942 r. Władysław poprosił jeszcze raz ks. Bartoszewicza o sakrament pokuty. Zaraz potem również i on znalazł się w celi.
Jak się okazało była to ich „cela śmierci”.
W nocy napisał na marginesie swojego brewiarza pożegnalny list do abpa Jałbrzykowskiego: „Najdostojniejszy, Drogi i Kochany Arcypasterzu. Idę złożyć ostatnią ofiarę z życia. Za trzy godziny stanę przed Panem. Ostatnie swoje modły i myśli kieruję ku Tobie, Najdostojniejszy Arcypasterzu i ślę po raz ostatni hołd synowskiego szacunku i przywiązania […] cieszę się, że Bóg mnie wybrał, a nade wszystko dodaje łaski i sił, bo wszyscy trzej jesteśmy spokojni”…
Dwaj towarzysze niedoli również spisali w swoich brewiarzach ostatnią wolę. Udało się je przekazać innym współwięźniom…

Gdy następnego ranka na saniach wywieziono księży na egzekucję, towarzyszył im głośny płacz przetrzymywanych parafian z Ikaźni, na co odpowiedzieli: „Nie płaczcie, nasza śmierć będzie dla was uwolnieniem, będziecie wolni wszyscy. Ofiarujemy naszą krew za was”…
4.iii.1942 r., w dzień uroczystości św. Kazimierza, królewicza, patrona wileńskiej prowincji kościelnej, wszystkich trzech, wraz z ochrzczoną Żydówką i oficerem sowieckim, rozstrzelano w lesie Borek, po przeciwnej od Berezwecza stronie jeziora Wielkiego, i tam pogrzebano w zbiorowym dole.
Ich ostatnimi słowami miały być: „Niech żyje Chrystus Król!!”
Następnego dnia aresztowanych parafian z Ikaźni zwolniono do domu.
Po zakończeniu działań wojennych w 1945 r. na terenie lasku Borek ekshumacji nie przeprowadzono. A przecież Niemcy pogrzebali tam nawet do 30 tysięcy swoich ofiar: rosyjskich jeńców, Żydów z getta w Głębokiem, Polaków — członków Armii Krajowej. I kapłanów — byli wśród nich, oprócz Maćkowiaka, Pyrtka, Bohatkiewicza, następujący księża rozstrzelani 4.vii.1942 r.:
ks. Bolesław Maciejowski (1897, Wilno – 1942, las Borek k. Berezwecza), proboszcz i dziekan z parafii pw. św. Antoniego z Padwy w Postawach;
ks. Romuald Dronicz (1897, Bieniakon lub Wilno – 1942, las Borek k. Berezwecza), proboszcz parafii pw. św. Jana Chrzciciela w Wołkołacie;
ks. Adam Masiulanis (1911, Wołkowysk – 1942, las Borek k. Berezwecza), proboszcz z parafii pw. św. Michała Archanioła w Łużkach;
ks. dr Antoni Skorko (1888 – 1942, las Borek k. Berezwecza), proboszcz z parafii pw. św. Michała Archanioła w Woropajewie;
o. Władysław Wieczorek (1903 – 1942, las Borek k. Berezwecza), salezjanin, z parafii pw. Imienia Maryi w Parafianowie.
Ale las Borek kryje także tysiące innych ofiar — zamordowanych przez Rosjan w czasie okupacji w latach 1939‑41 oraz później, po odbiciu Głębokiego i Berezwecza od Niemców w 1944/5…
Bo wtedy były klasztor bazyliański został ponownie wykorzystany przez Rosjan jako więzienie…
Wszyscy trzej zamordowani kapłani znaleźli się w gronie 108 męczenników II wojny światowej beatyfikowanych przez św. Jana Pawła II (1920, Wadowice – 2005, Watykan), 13.vi.1999 r., w Warszawie.