Skip to content

Polscy święci i błogosławieni

14567810»

Komentarz

  • Błogosławiony Jan z Łobdowa

    Jan Łobdowczyk z Zakonu św. Franciszka żył w XIII wieku. Pochodził z Łobdowa koło Brodnicy. Brał czynny udział w tworzeniu klasztoru franciszkanów (konwentualnych) w Toruniu, gdzie do dziś istnieje pofranciszkański kościół pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, który zachował w znacznej mierze swój pierwotny wygląd charakterystyczny dla franciszkanów: brak wieży, wysoka nawa główna i prezbiterium oraz krużganki. Jan został przeniesiony do klasztoru w Chełmnie, gdzie zmarł 9 października 1264 r. i został pochowany w kościele Franciszkanów pod wezwaniem św. Jakuba. Najdawniejsze przekazy historyczne przedstawiają Jana, doktora teologii, jako zakonnika gorliwego w zachowaniu reguły, męża rozmiłowanego w modlitwie, posiadającego dar kontemplacji i odznaczającego się szczególnym nabożeństwem do Matki Bożej i Dzieciątka Jezus. Ubogacony też był darem ekstazy. Podobno za życia czynił cuda. Z siedemnastowiecznych podań (najstarszych, jakie się zachowały) dowiadujemy się o Janie Łobdowczyku, iż był patronem żeglarzy. Grób, od góry otwarty, zabezpieczony tylko solidną, żelazną kratą, znajdował się przy wielkim ołtarzu pod tabernakulum. Grób ten nawiedzało wciąż coraz więcej wiernych z różnymi intencjami, dostępując pocieszenia. Najwięcej jednak przybywało rybaków i żeglarzy, którym błogosławiony wiele razy pomagał. Sami wodniacy mówili o tym z wielkim przejęciem. Często w mroku pochmurnych nocy i podczas burzy, gdy zagrażało im niebezpieczeństwo, zanosili modlitwy do swego patrona, a wtedy byli cudownie ratowani z opresji. W ciemnościach, gdy groziło rozbicie statku, sam Jan Łobdowczyk ukazywał się z wielkim światłem (pochodnią) i prowadził ich bezpiecznie do portu. Stąd też od tej pory bł. Jan był malowany na obrazach z pochodnią w ręku, tak jak na obrazie, który znajduje się w jego rodzinnej miejscowości - Łobdowie (między Toruniem a Brodnicą). O bł. Janie z Łobdowa nie zapomnieli również torunianie, w których mieście spędził swą młodość i pierwsze lata w zakonie franciszkanów. W szczególności modlili się do niego flisacy, którym był szczególnie bliski. Z racji, iż Toruń był miastem handlowym i spotykali się tu flisacy, wodniacy i żeglarze z różnych stron Europy, od nich dowiadywali się, iż w ciemnej nocy na morzu mają swego orędownika u Pana Boga w osobie toruńskiego franciszkanina. Kult bł. Jana Łobdowczyka osłabł, gdy przyszła reformacja. Grób błogosławionego został zasypany i po pewnym czasie zapomniano o Łobdowczyku, do czego w dużej mierze przyczyniła się kasata klasztorów franciszkańskich, m. in. w Chełmnie. Jednakże do ponownego ożywienia kultu przyczynili się sami protestanci, dokładniej żeglarze, którym ukazał się Łobdowczyk, ratując im życie podczas nawałnicy, za co kazał odbyć pielgrzymkę do swego grobu. Przybyli do Chełmna, gdzie odnaleźli grób bł. Jana dzięki jednemu z najstarszych mieszkańców miasta, który wskazał, gdzie znajdowała się trumna z jego doczesnymi szczątkami. Kult ponownie ożył i rozpoczęły się pielgrzymki do Chełmna. W czasach współczesnych kult Błogosławionego jest nadal żywy wśród wodniaków. Dowodem na to może być choćby fakt, że przystań nad Wisłą w Chełmnie (leżącą od strony sąsiedniego Świecia) nosi od 1992 roku imię błogosławionego Jana Łobdowczyka.

    Nazywa się go błogosławionym, ale wiki podaje, że do beatyfikacji nigdy nie doszło.

  • edytowano 8 April

    Święty Jan - jeden z Pięciu Braci Męczenników:

    Pochodził z Włoch, gdzie się urodził około 940 w zamożnej rodzinie. Do klasztoru Cuxa koło Perpignan wstąpił razem ze swoim przyjacielem, weneckim dożą Piotrem Orseolo, późniejszym świętym. Być może w Pereum poznał św. Romualda, później przebywał jako pustelnik w klasztorze Monte Cassino, dzieląc celę z Benedyktem. Z dzieła św. Brunona z Kwerfurtu pt. Żywot Pięciu Braci wiadomo, że był łagodnego usposobienia, o wielkiej cierpliwości i wytrwałości, wyróżniając się kulturą i ogładą[14]. Przebyta ospa pozostawiła blizny na jego twarzy i uszkodziła mu oko.

  • Święty Jan Kanty.

    Jan urodził się 24 czerwca 1390 r. w Kętach (ok. 30 km od Oświęcimia). Do naszych czasów przetrwało ok. 60 dokumentów z jego autografem, stąd wiemy, że podpisywał się najczęściej po łacinie jako Jan z Kęt (Johannes de Kanti, Johannes de Kanty, Johannes Kanti i Joannes Canthy). Po ukończeniu szkoły w Kętach, która musiała stać na wysokim poziomie, zapisał się w 1413 r. na Uniwersytet Jagielloński (miał wówczas już 23 lata). Studia przebiegały pomyślnie, o czym świadczą daty osiąganych stopni naukowych. Najpierw studiował nauki wyzwolone na wydziale artium, gdzie głównym wykładanym przedmiotem była filozofia Arystotelesa. Tu uzyskał w 1415 roku stopień bakałarza, a trzy lata później w styczniu 1418 roku został magistrem filozofii. Objął wówczas funkcję wykładowcy. Stanowisko to było wówczas bezpłatne. Dlatego na swoje utrzymanie Jan zarabiał prywatnymi lekcjami i pomocą duszpasterską jako kapłan (nie znamy dokładnej daty ani miejsca święceń kapłańskich, ale musiało to być między 1418 a 1421 rokiem).

    W 1421 r. na prośbę bożogrobców z Miechowa Akademia Krakowska wysłała Jana Kantego w charakterze kierownika do tamtejszej szkoły klasztornej. Spędził tam osiem lat (1421-1429). Zadaniem szkoły było przede wszystkim kształcenie kleryków zakonnych. Wolny czas Jan spędzał na przepisywaniu rękopisów, które były mu potrzebne do wykładów. Wśród zachowanych kopii są pisma Ojców Kościoła, św. Augustyna, św. Tomasza, a także Arystotelesa. W Miechowie Jan Kanty pełnił równocześnie obowiązki kaznodziei przy kościele klasztornym. Musiał również interesować się w pewnej mierze muzyką, gdyż odnaleziono drobne fragmenty zapisów pieśni dwugłosowych, skreślonych jego ręką.

    W roku 1429 zwolniło się miejsce w jednym z kolegiów Akademii Krakowskiej. Przyjaciele natychmiast zawiadomili o tym Jana i sprowadzili go do Krakowa. Kolegium dawało pewną stabilizację - zapewniało bowiem utrzymanie i mieszkanie. Profesorowie w kolegiach mieszkali razem i wiedli życie na wzór zakonny. W początkach Uniwersytetu tych kolegiów było niewiele i były bardzo małe. Dlatego niełatwo było w nich o miejsce.

    Gdy tylko Jan wrócił do Krakowa, objął wykłady na wydziale filozoficznym. Równocześnie jednak zaczął studiować teologię (miał wówczas już ok. 40 lat). Jednocześnie jako profesor wykładał traktaty, które przypadły mu - ówczesnym zwyczajem - przez losowanie. Z nielicznych zapisków wiemy, że komentował logikę, potem fizykę i ekonomię Arystotelesa. Na tym wydziale piastował także urząd dziekański w półroczach zimowych: 1432/1433, 1437/1438 oraz w półroczu letnim 1438. Od roku 1434 sprawował także urząd rektora Kolegium Większego.
    W roku 1439 zdobył tytuł bakałarza z teologii. Pod kierunkiem swojego mistrza studiował Pismo święte, potem cztery księgi Piotra Lombarda, wreszcie teologię ścisłą. Co pewien czas trzeba było zdawać egzaminy, brać udział w dysputach, mówić kazania i prowadzić ćwiczenia. Ponieważ Jan był równocześnie profesorem filozofii, dziekanem i rektorem Kolegium Większego, nie dziw, że jego studia teologiczne wydłużyły się aż do 13 lat. Dopiero w roku 1443 uzyskał tytuł magistra teologii, który był wówczas jednoznaczny z doktoratem.

    W roku 1439 został kanonikiem i kantorem kapituły św. Floriana w Krakowie oraz proboszczem w Olkuszu. Nie był jednak w stanie pogodzić obowiązków duszpasterskich i uniwersyteckich. Po kilku miesiącach zrzekł się probostwa w Olkuszu. Hagiografowie zgodnie podkreślają, że beż żalu zrezygnował ze sporych dochodów. Fakt, że został wybrany na kantora, świadczy, że musiał znać się na muzyce. Urząd ten nakładał bowiem obowiązek opieki nad muzyką i śpiewem liturgicznym.

    Po uzyskaniu stopnia magistra (mistrza) teologii w roku 1443 Jan Kanty poświęcił się do końca życia wykładom z tej dziedziny. Pośród tych rozlicznych zajęć Jan znajdował jeszcze czas na przepisywanie manuskryptów. Jego rękopisy liczą łącznie ponad 18 000 stron. Biblioteka Jagiellońska przechowuje je w 15 grubych tomach. Część z nich znajduje się w Bibliotece Watykańskiej. Własnoręcznie przepisał 26 kodeksów. Zapewne sprzedawał je nie tyle na swoje utrzymanie, gdyż miał je wystarczające, ile raczej na dzieła miłosierdzia i na pielgrzymki. Jest rzeczą pewną, że w roku 1450 udał się do Rzymu, aby uczestniczyć w roku świętym i uzyskać odpust jubileuszowy. Prawdopodobnie do Rzymu pielgrzymował więcej razy, aby w ten sposób okazać swoje przywiązanie do Kościoła i uzyskać odpusty. Dyskusyjna jest natomiast pielgrzymka do Ziemi Świętej, o której piszą niektórzy biografowie. Niewykluczone, że Jan Kanty pielgrzymował nie do grobu świętego, ale do jego kopii w miechowskim kościele bożogrobców.

    Był człowiekiem żywej wiary i głębokiej pobożności. Słynął z wielkiego miłosierdzia. Nie mogąc zaradzić nędzy, wyzbył się nawet własnego odzienia i obuwia. Wielokrotne dzielił się posiłkiem z biednymi. Legenda mówi, że zdarzało się, iż wiktuały dane potrzebującemu bliźniemu w cudowny sposób odnawiały się na talerzu Jana. Będąc rektorem Akademii, zapoczątkował tradycję odkładania ze stołu profesorów części pożywienia codziennie dla jednego biednego. Dbał także o ubogich studentów, których wspomagał z własnych, skromnych zasobów. Przez całe życie nie zaniechał działalności duszpasterskiej. Wiemy, że krzewił kult eucharystyczny i zachęcał do częstego przyjmowania Komunii świętej, a wiele czasu poświęcał pracy w konfesjonale.

    Pomimo bardzo pracowitego i pokutnego życia, jakie Jan prowadził, dożył 83 lat. Zmarł w Krakowie 24 grudnia 1473 r. Istniało tak powszechne przekonanie o jego świętości, że od razu pochowano go w kościele św. Anny pod amboną. W 1621 r. synod biskupów w Piotrkowie wniósł prośbę do Stolicy Apostolskiej o rozpoczęcie procesu kanonicznego. Prace przygotowawcze rozpoczęto w roku 1628. W roku 1625 napisano życiorys Jana. Dla kanonizacji przygotowano jeszcze jeden żywot, według schematu przysłanego kwestionariusza. Beatyfikacja nastąpiła 27 września 1680 r. Dokonał jej papież bł. Innocenty XI. Kanonizacji - łącznie ze św. Józefem Kalasantym - dokonał Klemens XIII 16 lipca 1767 r.
    Kult św. Jana Kantego jest do dnia dzisiejszego żywy. Jest on bowiem czczony przede wszystkim jako patron uczącej się i studiującej młodzieży. Poświęcił jej przecież prawie całe swoje życie, aż 55 lat profesury. Jest także patronem Polski, archidiecezji krakowskiej i Krakowa; profesorów, szkół katolickich i "Caritasu".

  • Święty Jan z Dukli

    Jan urodził się w Dukli około roku 1414. O jego rodzicach wiemy tylko tyle, że byli mieszczanami. Nie możemy także nic konkretnego powiedzieć o młodości Jana. Zapewne uczęszczał do miejscowej szkoły, potem udał się do Krakowa. Legenda głosi, że tam studiował, jednak brak źródeł historycznych, które potwierdzałyby ten fakt.

    Według miejscowej tradycji Jan miał już od młodości prowadzić życie pustelnicze w pobliskich lasach u stóp góry zwanej Cergową. Do dziś w odległości kilku kilometrów od Dukli znajduje się pustelnia i kościółek drewniany, wystawiony pod wezwaniem św. Jana z Dukli na miejscu, gdzie miał on samotnie prowadzić bogobojne życie.

    Nie znamy przyczyn, dla których Jan opuścił pustelnię i wstąpił do franciszkanów konwentualnych, zapewne w pobliskim Krośnie, w latach 1434-1440. Po nowicjacie i złożeniu profesji zakonnej odbył studia kanoniczne i został wyświęcony na kapłana. Musiały to być studia solidne, skoro Jan został od razu powołany na urząd kaznodziei. Urząd ten bowiem powierzano w klasztorach franciszkańskich kapłanom wyjątkowo uzdolnionym i wewnętrznie uformowanym. Tego wymagał w regule św. Franciszek, założyciel zakonu.

    Jan przez szereg lat piastował także obowiązki gwardiana, czyli przełożonego klasztoru: w Krośnie i we Lwowie. Wreszcie powierzono mu urząd kustosza kustodii, czyli całego okręgu lwowskiego. Po złożeniu tego urzędu ponownie zlecono mu urząd kaznodziei we Lwowie.
    W latach 1453-1454, na zaproszenie króla Kazimierza Jagiellończyka i biskupa krakowskiego, kardynała Zbigniewa Oleśnickiego, przebywał w Polsce św. Jan Kapistran, reformator franciszkańskiego życia zakonnego. Założył klasztory obserwantów, czyli franciszkanów reguły obostrzonej, w Krakowie (1453) i w Warszawie (1454). W roku 1461 obserwanci założyli również konwent we Lwowie. Od krakowskiego klasztoru pw. św. Bernardyna zaczęto powszechnie nazywać polskich obserwantów bernardynami.

    Jan z Dukli obserwował życie bernardynów i umacniał się ich gorliwością. Postanowił do nich wstąpić. Do roku 1517 franciszkanie konwentualni i obserwanci mieli wspólnego przełożonego generalnego. Jednak przejście z jednego zakonu do drugiego poczytywano zawsze za rodzaj dezercji. Istniały ponadto przepisy w zakonie obserwantów, utrudniające przyjęcie zakonników konwentualnych w obawie o zaniżenie karności i ducha zakonnego. Ojciec Jan musiał więc być dobrze znany, skoro przyjęto go bez wahania. Nadarzyła się zresztą ku temu okazja. Z Czech przybył prowincjał franciszkanów konwentualnych, któremu podlegał Jan. Poprosił prowincjała, by zezwolił mu wstąpić do obserwantów. Według relacji miejscowej tradycji prowincjał, sądząc, że Jan chce odwiedzić kogoś w konwencie obserwantów, chętnie się zgodził. Kiedy zaś spostrzegł swoją pomyłkę, nie mógł już zmusić o. Jana do powrotu. Było to prawdopodobnie w roku 1463.

    Chociaż o. Jan był wtedy już starszy, przeżył u obserwantów jeszcze 21 lat. Krótki czas przebywał w Poznaniu, by następnie powrócić do ukochanego Lwowa i tam spędzić resztę życia. Tu powierzono mu funkcję kaznodziei i spowiednika. Pod koniec życia miał utracić wzrok. Jako dorobek wielu lat pracy kaznodziejskiej zostawił zbiór kazań, które jednak zaginęły. Rozmiłowany w modlitwie, poświęcał na nią długie godziny. Dla dokładnego zapoznania się z konstytucjami nowego zakonu wczytywał się w nie pilnie, a gdy utracił wzrok, prosił, by odczytywał mu je kleryk, bo chciał się ich wyuczyć na pamięć. Do ślepoty dołączyła się ponadto choroba bezwładu nóg.

    Jan oddał Bogu ducha w konwencie lwowskim 29 września 1484 roku. Pochowano go w kościele klasztornym, w chórze zakonnym, za wielkim ołtarzem. Przekonanie o świętości kapłana było tak powszechne, że zaraz po jego śmierci wierni zaczęli gromadzić się w pobliżu jego grobu i modlić się do niego o łaski. W roku 1487 obserwanci wystarali się u papieża, Innocentego VIII, o zezwolenie na "podniesienie ciała", co równało się pozwoleniu na oddawanie mu czci publicznej. Zezwolenie przywiózł ze sobą z Rzymu komisarz generała zakonu, o. Ludwik de la Torre, ale sam akt przeniesienia odbył się dopiero w roku 1521. Nowy grób umieszczono nad posadzką w prezbiterium po prawej stronie. W roku 1608 z racji budowy nowego kościoła wystawiono marmurowy sarkofag, przeniesiony w roku 1740 za wielki ołtarz.

    Do roku 1946 trumienka z relikwiami Jana znajdowała się we Lwowie, w latach 1946-1974 w kościele bernardynów w Rzeszowie, obecnie zaś jest w Dukli.

    Liczne łaski, otrzymywane za pośrednictwem sługi Bożego, ściągały do jego grobu nie tylko katolików, ale także prawosławnych i Ormian. Mnożyły się także wota dziękczynne. Kiedy w roku 1648 Lwów został ocalony w czasie oblężenia przez Bohdana Chmielnickiego, przypisywano to wstawiennictwu Jana z Dukli, gdyż gorąco modlono się do niego. Proces kanoniczny rozpoczął się w roku 1615. Prośbę o beatyfikację przesłał do Rzymu król Zygmunt III Waza i biskupi polscy, jak też wielu senatorów. Proces, wiele razy przerywany, został wreszcie ukończony szczęśliwie w roku 1731. Na podstawie nieprzerwanego kultu, jakim sługa Boży się cieszył, papież Klemens XII w roku 1733 ogłosił ojca Jana błogosławionym, wyznaczając na dzień jego święta 19 lipca. Termin ten, kilka razy przenoszony, reforma kalendarza liturgicznego w Polsce w roku 1974 ustaliła na 3 października. Po kanonizacji jednak przesunięto go na dzień 8 lipca.

    W roku 1739 na prośbę króla Augusta III Sasa, biskupów i kapituł katedralnych oraz magistratu lwowskiego papież Klemens XII ogłosił bł. Jana z Dukli patronem Korony oraz Litwy. Papież Benedykt XIV nadał odpust zupełny na doroczną uroczystość bł. Jana dla kościołów obserwantów w Polsce (1742). Już w roku 1754 król August III Sas wniósł prośbę do Rzymu o kanonizację bł. Jana z Dukli. Prośbę ponowił król Stanisław August Poniatowski w roku 1764, uczynił to również sejm polski. Niewola jednak przerwała zabiegi. Dopiero w roku 1957 Episkopat Polski wystąpił do Stolicy Świętej z ponowną prośbą. Kanonizacji dokonał w Krośnie papież św. Jan Paweł II podczas swojej wizyty w dniu 10 czerwca 1997 r.

  • Nie ma go co prawda na wikipedyjnej liście polskich świętych i błogosławionych, na jego wikipedyjnej notce nie ma info o beatyfikacji, ja jednak zamieszczę ten wpis:

    Święty Janusz istnieje naprawdę.

    W drugiej połowie wieku XIII sprawami ogólnopolskimi, a więc także rozwojem języka polskiego, trudnili się ze świeckich dostojników tylko ci, którzy wyszli z dworu kaliskiego a skupiali się politycznie wokół osoby Przemysława. Celem polityki ogólnonarodowej musiało być przede wszystkim morze: żeby utrzymać choćby te resztki Pomorza! Tę ziemię gdańską, którą książę tamtejszy, Mszczuj II, zapisał Przemysławowi w r. 1282. Ale książę pomorski był młody (żył jeszcze potem 13 lat), usposobienie jego i uczucia mogły się zmienić, zaś margrabowie brandenburscy czyhali wciąż na Pomorze. Na wszelki wypadek trzeba było myśleć o jakim sprzymierzeńcu. Uznano, że najlepiej będzie związać się z państwem morskim, które by mogło w razie potrzeby przysłać okręty na pomoc i dopilnować sprawy od strony morza. Te względy pchnęły Przemysława ku Skandynawii, ku Szwecji. Posłał tam dziewosłębów po księżniczkę szwedzką, Ryksę, córkę Waldemara szwedzkiego.

    Pośrednikiem był wybitny Polak, zamieszkały w Szwecji, mianowicie św. Janusz. Przypomnijmy sobie z rozdziału 8, jak św. Jacek pozostawił w Szwecji swego ucznia, Janusza. Pochodził on z krakowskiego klasztoru Dominikanów. Zasłynął w Szwecji jako znakomity kaznodzieja, a prawością charakteru, prostotą obok uczoności i świątobliwością obok zdatności do czynu, jednał sobie nie tylko mnóstwo przyjaciół, ale też grono naśladowców chętnych przywdziać habit św. Dominika. Nowicjuszów zebrało się z czasem tylu, iż był kłopot, jak ich pomieścić stosownie, tj. żeby mieli czas i miejsce na naukę bez przeszkód. Zaradził temu arcybiskup miasta Upsali, Farler, wystawiwszy dla św. Janusza klasztor w mieście Sagluna. Za tym przykładem powstały następne klasztory w różnych stronach Szwecji, gdyż dzięki polskiemu świętemu zakon dominikański nabył wśród Szwedów znacznej popularności. Sam zaś św. Janusz tak był ceniony, i takie, chociaż cudzoziemiec, wzbudzał zaufanie... iż wyniesiony został na stolicę biskupią w mieście Abo; później jeszcze wyżej, gdyż po śmierci Farlera zajął jego miejsce arcybiskupa Upsali i był prymasem Szwecji.

    Poselstwo z prośbą o rękę królewnej Ryksy musiało być oczywiście jak najświetniejsze i jechało z rozgłosem; wszyscy o nim wiedzieli, i widzieli je. Zanim było postanowione, stanowiło przedmiot narad poufnych w ściślejszym gronie. Wiedzieli o tym zamiarze przede wszystkim bł. Jolanta, tudzież arcybiskup gnieźnieński Jakub Świnka, prymas Polski, który był głową stronnictwa narodowego. Zanim zaś poselstwo wyprawiono, starano się wywiedzieć prywatnie, jak będzie przyjęte. Nie pośle żaden monarcha dziewosłębów po to, żeby się spotkać z odmową, więc ze wstydem; takie sprawy załatwia się wpierw prywatnie, a potem dopiero publicznie. Kogoż miano pytać z tamtej strony morza, jak nie św. Janusza? Porozumiewały się stolice biskupie obu krajów i Dominikanie szwedzcy z polskimi. Działo się to więc za pośrednictwem Kościoła, gdy królewna Ryksa przybywała do Poznania w r. 1285 jako żona księcia Przemysława. O św. Januszu zaś usłyszymy jeszcze w następnym rozdziale.

    Wówczas arcybiskup gnieźnieński Jakub Świnka postanowił wznowić królestwo narodowe bez względu na okoliczności. Skoro w Małopolsce to niewykonalne, więc zrobi się w Wielkopolsce. Choćby wznowione królestwo miało być ograniczone do samej tylko Wielkopolski, byle tylko było to królestwo! Byle nareszcie był król! Ale na koronację trzeba było pozwolenia papieskiego.

    Zasiadał zaś wtedy na Stolicy Piotrowej papież Bonifacy VIII. Wielka to postać w dziejach Kościoła, jeden z największych papieży. Wojska nie mając, rozporządzając samą tylko siłą moralną, łamał siły fizyczne w całej Europie, gdy były przeciwne moralności w polityce. Za jego panowania (1294-1303) siła duchowa pobijała materialną, co też utrzymywało się i za jego najbliższych następców. Minął już okres krucjat; w r. 1291 utracono resztę nieznacznych już posiadłości w Palestynie. Ruch umysłowy europejski skierował się ku innemu zagadnieniu, żeby urządzić nową organizację państw i społeczeństw europejskich na zasadach katolickich. Raz po raz przyjeżdżali do Ojca św. przedstawiciele różnych krajów z prośbą o radę i pomoc w największych i w najdonioślejszych sprawach. Na dworze Bonifacego VIII zapadały postanowienia rozstrzygające o losach krajów i narodów.

    W tych właśnie latach jeździł do Rzymu św. Janusz. Jechał zapewne w sprawach skandynawskich, ale Polakiem był i zajmował się tym, co się w Polsce dzieje. Droga do Rzymu wypadała mu przez Polskę (a dalej przez Węgry i Morze Adriatyckie do portu w Rawennie). Rad był zobaczyć znowu ojczyznę i pomodlić się u schyłku życia jeszcze raz u grobów bł. Czesława we Wrocławiu i św. Jacka w Krakowie, w klasztorze swej młodości. Był więc szwedzki prymas pierwszym dostojnikiem z północy, który przywoził Ojcu św. wiadomości nie tylko o Szwecji, ale też o Polsce i rozmawiał z Bonifacym VIII o naszych sprawach. Był drugi raz pośrednikiem w sprawach Przemysława. Umyślnym pospiesznym gońcem przesłał radosną nowinę bł. Jolancie, Przemysławowi i prymasowi Jakubowi Śwince. Stolica Apostolska zezwalała na koronację Przemysława. Sam zabawił w Rzymie jeszcze niemal przez dwa lata.

    Nie oglądając się już na nic więcej, koronował arcybiskup Jakub Przemysława w Gnieźnie dnia 26 czerwca 1295 r. Zjechali na ten obrzęd do Gniezna biskupi krakowski, kujawski (włocławski), poznański, wrocławski, reprezentując całą prowincję kościelną polską, czyli Polskę całą.

    Nastąpiło wtedy wreszcie wznowienie królestwa! Zjawił się nareszcie ów "Aaron", którego wyczekiwano z takim utęsknieniem!

  • Nie doczekała tego wyniesienia Ryksa; nie było danym szwedzkiej królewnie zostać królową polską. Po jej zgonie Przemysław, wciąż nie mający syna, szukał nowej żony. Wówczas margrafowie brandenburscy oświadczali się z przyjaźnią zapewniając, że nie będą mu przeszkadzać w sprawie pomorskiej, jeżeli się z nimi spowinowaci. Tym ujęty, poślubił Przemysław w r. 1293 margrabiankę Małgorzatę z ich rodu. A teraz posłuchajmy, jak mu się odwdzięczył ród brandenburski.

    Królowanie Przemysława miało trwać zaledwie niecałych osiem miesięcy. Każdy wybitny monarcha ma nieprzyjaciół osobistych, a gdy ci zmówią się z wrogiem zewnętrznym, mogą wszystko zepsuć. Lecz kto by się spodziewał, że margrafowie brandenburscy urządzą teraz właśnie spisek na życie królewskie, a więc przeciw własnej krewnej na polskim tronie. Uśpili czujność Przemysława, żeby tym pewniej uderzyć! Urządzili zdradziecką zasadzkę na jego życie, a wynajęte zbiry pozbawiły króla życia w Rogoźnie dnia 8 lutego 1296 r.

    Następnego roku 1297, wracał z Rzymu św. Janusz, lecz zachorował w drodze powrotnej i już nie wstał. Ciało jego sprowadzono do Szwecji i złożono w kościele dominikańskim w Sagluna.
    Król Przemysław był bezdzietny. Z roszczeniami do spadku wystąpiło kilku Piastów, przez co Wielkopolska pogrążyła się na nowo w książęce wojny domowe i zapanował straszny zamęt. Wzywali Wielkopolanie na tron Władysława Niezłomnego, ale ten nie miał sił dostatecznych, żeby pokonać innych współzawodników, stawić czoło margrafom i wojsku czeskiemu. Ażeby uniknąć nowych podziałów na drobne dzielniczki, postanowiono poddać Wielkopolskę i Małopolskę najsilniejszemu, a więc Wacławowi, lecz pod warunkiem, że się będzie koronował na króla polskiego. Uczynił to Wacław w Gnieźnie w r. 1300. Był panem dwóch królestw, a przecież uznał się lennikiem króla niemieckiego Albrechta I, i to nie tylko z Czech, ale i z Polski, i to jeszcze przed koronacją, od razu z góry. Wobec tego nie myślano dopuścić, żeby się utrwaliły w Polsce rządy Przemyślidów. Nakłoniono Wacława, iżby złączył główne dzielnice, ale zawczasu przygotowywano się do tego, żeby oddać panowanie Władysławowi Niezłomnemu.
    Powzięto plany polityczne rozległe i sięgające daleko na tle ogólnoeuropejskim i z tym pojechał osobiście Niezłomny do Rzymu do papieża Bonifacego VIII.

    Było to w r. 1300. Wiedziano już o nim na papieskim dworze z opowiadania św. Janusza. Był zaś tego roku w Rzymie zjazd z całej Europy tak liczny, jak nigdy przedtem. Bonifacy VIII ogłosił na przełomie wieków XIII i XIV, na rok 1300, "miłościwe lato", jubileusz wtedy po raz pierwszy wprowadzony ze znacznymi odpustami (oteż obchodzono go co lat 50, później i do naszych czasów co 25). Pielgrzymek nagromadziło się Rzymie tyle, iż duże miasto żadną miarą nie mogło ich pomieścić. Powstało więc za murami miejskimi drugie niemałe miasto z namiotów. Cała Europa garnęła się do progów apostolskich. Stanowiło to triumf idei papieskiej.

    Figura św. Janusza znajduje się w kaplicy w miejscowości Cieszacin Małym k. Jarosławia.

  • Błogosławiona Jolenta.

    Węgierskie imię Jolenta (Johelet) jest tylko jedno w wykazach hagiograficznych. Otrzymała to imię zapewne dla pamięci ciotki, królowej aragońskiej (+ 1251). Sama Błogosławiona była najczęściej jednak nazywana za życia Heleną. Według Jana Długosza imię Helena mieli nadać Jolencie Polacy, a księżna chętnie je przyjęła.
    Jolenta urodziła się w 1244 r. w Ostrzyhomiu jako ósme z rzędu dziecko węgierskiego króla Beli IV i Marii z cesarskiego rodu Laskarisów. Z jej najbliższej rodziny aż 4 osoby dostąpiły chwały ołtarzy: obie jej siostry - św. Kinga i św. Małgorzata Węgierska, ciotka - św. Elżbieta i stryjenka - bł. Salomea.
    Ówczesnym zwyczajem jako kilkuletnia dziewczynka Jolenta przybyła do Krakowa na dwór swej siostry, św. Kingi, żony Bolesława Wstydliwego, i tu się wychowywała. Bela IV miał bowiem w planie wydać ją za kogoś z książąt piastowskich. W 1256 r. zaręczył się z Jolentą książę kaliski, Bolesław. Miała wówczas 12 lat, podczas gdy książę liczył wówczas lat 35. Uroczysty ślub odbył się jednak dopiero dwa lata później za specjalną dyspensą papieską, gdy Jolenta miała lat 14. Ślubu udzielił biskup krakowski, Prandota. Z małżeństwa tego urodziły się trzy córki: Jadwiga, Elżbieta i Anna.
    Jolenta była wzorową żoną i matką. Swoją postawą wywierała wielki wpływ na otoczenie. W życie domowe wprowadziła klimat ładu, spokoju, szczerej pobożności i miłości. Wpływ księżnej tak dalece udzielił się mężowi, że potomność nadała mu przydomek Pobożnego. Jednak o jej udziale w zręcznej polityce męża wiadomości nie mamy. W roku 1257 zmarł książę Wielkopolski, Przemysł I, i prawem spadku cały ten obszar przeszedł pod panowanie Bolesława. Kochający książę Bolesław wciągał do swoich rządów także bł. Jolentę. W dokumentach podpisuje się nieraz sformułowaniem "umiłowana małżonka, pani Jolenta". Książę okazał się nie tylko doskonałym organizatorem i administratorem książęcych dzielnic kaliskiej i wielkopolskiej, ale również dobrym opiekunem Kościoła. Sprowadził franciszkanów do Kalisza, Gniezna, Obornik, Pyzdr i Śremu; uposażył w trzy wsie klaryski w Zawichoście, gdzie ksienią była wówczas bł. Salomea; powiększył także uposażenie cystersek w Ołoboku i benedyktynów w Mogilnie. Czynił to nie bez udziału żony. Jolenta chętnie opiekowała się także biednymi i chorymi.
    Po śmierci męża w kwietniu 1279 r. i szwagra, męża św. Kingi, Bolesława Wstydliwego, zwolniona już od obowiązków rodzinnych, postanowiła oddać się wyłącznie zbawieniu własnej duszy. Wraz z siostrą Kingą wstąpiła do klasztoru klarysek w Starym Sączu. Po śmierci Kingi przeniosła się w 1284 r. do klarysek w Gnieźnie. Nie wiemy, czy piastowała urząd ksieni (przełożonej), czy też wolała zostać zwykłą siostrą. Nekrolog z Lądu podaje jako datę jej śmierci w opinii świętości dzień 17 czerwca 1298 roku. Jej grób zasłynął wkrótce łaskami i cudami i stał się miejscem pielgrzymek.
    Jolenta musiała jednak długo czekać na swojego hagiografa. Dopiero w roku 1631 prymas polski, Jan Wężyk, wyznaczył komisję kanoniczną dla kościelnego procesu. Wtedy też dokonano otwarcia jej grobowca i przełożenia jej śmiertelnych szczątków do nowej trumienki. Zaczęto prowadzić księgę łask. Pierwszy żywot Jolenty ukazał się dopiero w roku 1723. W 1775 r. generał franciszkanów wyznaczył osobnego prokuratora dla sprawy tej beatyfikacji w osobie o. Franciszka Cybulskiego. Napisał on i ogłosił drukiem Życie i cuda wielkiej sługi Bożej Jolenty. Równocześnie król Stanisław August Poniatowski wniósł do Rzymu prośbę o formalną beatyfikację. Odbyła się ona 14 czerwca 1827 r. Leon XII wyznaczył na dzień święta Jolenty 17 czerwca (obecnie - 15 czerwca). Na skutek trudności, jakie stawiał ówczesny rząd pruski, uroczystości beatyfikacyjne mogły się odbyć w Wielkopolsce dopiero w roku 1834. Z tej okazji relikwie bł. Jolenty przeniesiono do kaplicy klarysek.
    Jolenta jest patronką archidiecezji gnieźnieńskiej oraz miasta Kalisza.

  • Na zakończenie XI Zwyczajnego Zgromadzenia Biskupów, obradującego w Watykanie z woli św. Jana Pawła II w dniach 2-23 października 2005 r., kończąc Rok Eucharystii, papież Benedykt XVI dokonał pierwszej kanonizacji w czasie swego pontyfikatu. W poczet świętych zaliczonych zostało pięciu błogosławionych, w tym dwóch Polaków: abp Józef Bilczewski, ordynariusz lwowski, i ks. Zygmunt Gorazdowski, założyciel józefitek. Oprócz nich świętymi ogłoszeni zostali: chilijski jezuita ksiądz Albert Hurtado, żyjący w I poł. XX w., oraz dwóch Włochów: żyjący w XVIII w. kapucyn, brat Feliks z Nikozji, i ksiądz Kajetan Catanoso, zmarły w roku 1963.

    Święty Józef Bilczewski

    Urodził się 26 kwietnia 1860 r. w Wilamowicach koło Kęt. Po ukończeniu szkoły podstawowej w Wilamowicach, a potem w Kętach, uczęszczał do gimnazjum w Wadowicach, gdzie zdał maturę w czerwcu 1880 r., i wstąpił do seminarium duchownego w Krakowie. 6 lipca 1884 r. przyjął tu święcenia kapłańskie. W latach 1886-1888 odbył studia teologiczne w Wiedniu (gdzie uzyskał doktorat z teologii), w Rzymie i Paryżu. Po powrocie do kraju był wikariuszem w Kętach i w Krakowie. W 1890 r. uzyskał habilitację na Uniwersytecie Jagiellońskim. W rok później został profesorem teologii dogmatycznej na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie, na którym przez pewien okres pełnił funkcję dziekana wydziału teologicznego i rektora. Jako profesor uniwersytetu był bardzo ceniony przez studentów, cieszył się szacunkiem i przyjaźnią innych pracowników naukowych. Opublikował wiele artykułów z dziedziny teologii i archeologii chrześcijańskiej, a także na temat Eucharystii.

    17 grudnia 1900 r. Leon XIII mianował 40-letniego ks. prał. Józefa Bilczewskiego arcybiskupem lwowskim obrządku łacińskiego. Konsekracja biskupia odbyła się 20 stycznia 1901 r. w katedrze we Lwowie. Nowy biskup wyróżniał się ogromną dobrocią serca, wyrozumiałością, pokorą, pobożnością, pracowitością i gorliwością duszpasterską, które płynęły z wielkiej miłości do Boga i bliźniego. Był mężem modlitwy, która inspirowała wszelką jego działalność. Fundował kościoły i kaplice, szkoły i ochronki, krzewił oświatę. Wspierał duchowo i materialnie wszystkie ważniejsze dzieła powstające w archidiecezji lwowskiej. Uważał, że jego obowiązkiem jest bronienie i ratowanie obrządku łacińskiego, za który odpowiadał przed Bogiem i Kościołem, własnym sumieniem i narodem. Życie abp. Józefa Bilczewskiego, wypełnione modlitwą, pracą i dziełami miłosierdzia, sprawiło, że cieszył się wielkim szacunkiem ludzi wszystkich wyznań, obrządków i narodowości.

    W duchu nauczania Piusa X zbliżał wiernych do Eucharystii, częstej Komunii św., pobożnego uczestniczenia w Mszy św. W czasach I wojny światowej rozwijał kult Najświętszego Serca Pana Jezusa, ukazując ludziom nieskończoną miłość Boga, zdolną do przebaczenia i darowania wszystkich grzechów. Czcią i miłością najlepszego syna otaczał Matkę Najświętszą, nazywając Ją swą «Matuchną». Pragnął, by taką samą pobożnością darzyli Ją wierni archidiecezji, naśladując Jej cnoty, szczególnie całkowite zaufanie Bogu.

    Umarł z przepracowania 20 marca 1923 r. Jego zabalsamowane serce umieszczono w kaplicy bł. Jakuba w bazylice katedralnej we Lwowie, a ciało zostało złożone w grobie na cmentarzu janowskim, gdzie grzebano ubogich, dla których był zawsze ojcem i opiekunem.

    Staraniem archidiecezji lwowskiej przeprowadzono proces beatyfikacyjny Józefa Bilczewskiego, którego pierwsza faza została zakończona 18 grudnia 1997 r. ogłoszeniem przez św. Jana Pawła II dekretu o heroiczności jego cnót. W czerwcu 2001 r. za cudowny został uznany przez Kongregację Spraw Kanonizacyjnych fakt nagłego, trwałego i niewytłumaczalnego co do sposobu uzdrowienia dziewięcioletniego chłopca Marcina Gawlika z bardzo ciężkich poparzeń, dokonanego przez Boga za wstawiennictwem Józefa Bilczewskiego - co otworzyło drogę do beatyfikacji arcybiskupa lwowskiego. Dokonał jej św. Jan Paweł II 26 czerwca 2001 r. we Lwowie podczas swej podróży apostolskiej na Ukrainę. W 2005 r. świętym ogłosił go papież Benedykt XVI.

  • Święty Józef Pelczar.

    Józef urodził się 17 stycznia 1842 roku w Korczynie koło Krosna, w rodzinie Wojciecha i Marianny, średniozamożnych rolników. Jeszcze przed urodzeniem został ofiarowany Najświętszej Maryi Pannie przez swoją pobożną matkę. Ochrzczony został w dwa dni po urodzeniu. Wzrastał w głęboko religijnej atmosferze. Od szóstego roku życia był ministrantem w kościele parafialnym. Po ukończeniu szkoły w Korczynie kontynuował naukę w Rzeszowie. Zdał egzamin dojrzałości w 1860 roku i wstąpił do seminarium duchownego w Przemyślu. 17 lipca 1864 r. przyjął święcenia kapłańskie. Podjął pracę jako wikariusz w Samborze. W 1865 r. został skierowany na studia w Kolegium Polskim w Rzymie, na których uzyskał doktoraty z teologii i prawa kanonicznego. Oddawał się w tym czasie głębokiemu życiu wewnętrznemu i zgłębiał dzieła ascetyków. Zaowocowało to jego pracą zatytułowaną Życie duchowe, czyli doskonałość chrześcijańska. Przez dziesiątki lat służyła ona zarówno kapłanom, jak i osobom świeckim.

    Po powrocie do kraju w październiku 1869 r. został wykładowcą teologii pastoralnej i prawa kościelnego w seminarium przemyskim, a w latach 1877-1899 był profesorem i rektorem Uniwersytetu Jagiellońskiego. Obok zajęć uniwersyteckich był również znakomitym kaznodzieją, zajmował się też działalnością kościelno-społeczną. Odznaczał się gorliwością i szczególnym nabożeństwem do Najświętszego Sakramentu, do Serca Bożego i Najświętszej Maryi Panny, czemu dawał wyraz w swej bogatej pracy pisarskiej i kaznodziejskiej. Podczas pobytu w Krakowie blisko związany był z franciszkanami konwentualnymi, mieszkał przez siedem lat w klasztorze przy ul. Franciszkańskiej. Wówczas wstąpił do III Zakonu św. Franciszka, a profesję zakonną złożył w Asyżu, przy grobie Biedaczyny.

    W trosce o najbardziej potrzebujących oraz o rozszerzenie Królestwa Serca Bożego w świecie założył w Krakowie w 1894 r. Zgromadzenie Służebnic Najświętszego Serca Jezusowego (sercanek).

    W 1899 r. został biskupem pomocniczym, a 17 grudnia 1900 r. ordynariuszem diecezji przemyskiej. Jako gorliwy arcypasterz dbał o świętość diecezji. Był mężem modlitwy, z której czerpał natchnienie i moc do pracy apostolskiej. Ubodzy i chorzy byli zawsze przedmiotem jego szczególnej troski. Jego rządy były czasem wielkiej troski o podniesienie poziomu wiedzy duchowieństwa i wiernych. W tym celu często gromadził księży na zebrania i konferencje oraz pisał wiele listów pasterskich. Popierał bractwa i sodalicję mariańską. Przeprowadził także reformę nauczania religii w szkołach podstawowych. Z jego inicjatywy powstał w diecezji Związek Katolicko-Społeczny. Zwiększył o 57 liczbę placówek duszpasterskich. Dzięki pomocy biskupa sufragana Karola Fischera dokonywał często wizytacji kanonicznych w parafiach.

    W 1901 roku powołał do życia redakcję miesięcznika Kronika Diecezji Przemyskiej. W 1902 roku urządził bibliotekę i muzeum diecezjalne, założył Małe Seminarium i odnowił katedrę przemyską. Jako jedyny biskup w tamtych czasach, pomimo zaborów, odważył się w 1902 roku zwołać synod diecezjalny po 179 latach przerwy, aby oprzeć działalność duszpasterską na mocnym fundamencie prawa kościelnego. Wśród tych wszechstronnych zajęć przez cały czas prowadził także działalność pisarską. Posiadał rzadką umiejętność doskonałego wykorzystywania czasu. Każdą chwilę umiał poświęcić dla chwały Bożej i zbawienia dusz. Był ogromnie pracowity, systematyczny i roztropny w podejmowaniu ważnych przedsięwzięć, miał doskonałą pamięć. Oszczędny dla siebie, hojnie wspierał wszelkie dobre i potrzebne inicjatywy.

    Zmarł w Przemyślu 28 marca 1924 roku w opinii świętości. Beatyfikowany został w Rzeszowie 2 czerwca 1991 roku przez św. Jana Pawła II. Papież podczas homilii mówił wtedy m.in.:

    Święci i błogosławieni stanowią żywy argument na rzecz tej drogi, która wiedzie do królestwa niebieskiego. Są to ludzie - tacy jak każdy z nas - którzy tą drogą szli w ciągu swego ziemskiego życia i którzy doszli. Ludzie, którzy życie swoje budowali na skale, na opoce, jak to głosi psalm: na skale, a nie na lotnym piasku (por. Ps 31, 3-4). Co jest tą skałą? Jest nią wola Ojca, która wyraża się w Starym i Nowym Przymierzu. Wyraża się w przykazaniach Dekalogu. Wyraża się w całej Ewangelii, zwłaszcza w Kazaniu na górze, w ośmiu błogosławieństwach. Święci i błogosławieni to chrześcijanie w najpełniejszym tego słowa znaczeniu. Chrześcijanami nazywamy się my wszyscy, którzy jesteśmy ochrzczeni i wierzymy w Chrystusa Pana.

    18 maja 2003 r. św. Jan Paweł II kanonizował Józefa Sebastiana Pelczara razem z bł. Urszulą Ledóchowską.

  • św. Just.

    św. Just z Tęgoborzy, również Just-Jodok (zm. ok. 1009) – pustelnik, święty Kościoła katolickiego. Just był uczniem św. Andrzeja Świerada, czyli jednego z największych autorytetów średniowiecznego życia duchowego na terenach ówczesnej Polski. Obu wymieniono w krakowskiej „Litanii do Wszystkich Świętych” w 1427 r. Tego samego roku powstał też „Brewiarz krakowski” ze wspomnieniem św. Świerada w kalendarzu świętych.

    Święty Just mieszkał w pustelni na jednym ze wzgórz w Tęgoborzy. Opiekował się ludźmi i pomagał im w trudnych sytuacjach. Miejscowej ludności przybliżał i wyjaśniał nauki Chrystusa. Źródła historyczne pochodzące z tamtych czasów są skąpe i niepewne, dlatego nie znamy szczegółów dotyczących Jego życia. Po swojej śmierci, św. Just słynął jako opiekun pielgrzymów; jego cudownej opieki mieli doznać wracający od grobu bł. Kingi w Starym Sączu niejacy Pawłowscy, mieszczanie z Opatowca, a właściwie z Zakliczyna nad Dunajcem; Zakliczyn zwany był kiedyś Opatowcem, Opatowicami i Opatkowicami.

    Obecnie, w miejscu jego pustelni, stoi drewniany kościół pw. NMP wzniesiony w połowie XVII w. (Kościół Narodzenia NMP na Juście). Wzgórze, na którym stoi kościółek, nazywane jest jego imieniem. Według krakowskiej Litanii z 1427 r. imię Just Jodok to wezwanie świątobliwego, lokalnego pustelnika, którego czczono już przed 1374 rokiem. Prawdopodobnie imię Just - Jodok pochodzi od pielgrzymów i misjonarzy z Irlandii, którzy w swoich misjach odwiedzali Europę Środkową i mogli docierać do Doliny Dunajca. Wspomniani pielgrzymi z Irlandii czcili go jako patrona swojego i pielgrzymów i propagowali po Europie kult świętego. Just zmarł prawdopodobnie w lipcu 1007 r.

    Historycy nie są zgodni, skąd w małopolskich lasach pojawił Just. Być może do Tęgoborzy przybył z południa, z klasztoru w Nitrze. Nie wiadomo też na pewno, czy zanim poświęcił się Bogu, był rycerzem Skarbimierzem z Giewartowa, który pewnego dnia porzucił swój rycerski stan i wybrał życie eremity. Nie wiemy także, czy utrzymywał kontakt z innym pustelnikiem, mieszkającym na wzgórzu w Iwkowej św. Urbanem.

    Niestety, nie znalazłem informacji o beatyfikacji i kanonizacji. Może komuś się uda.

  • Tak czytam i sobie myślę, że mamy wielkich orędowników w Niebie.

  • Juta z Chełmży to trochę jak Dorota z Mątowów.

    https://pl.wikipedia.org/wiki/Juta_z_Chełmży

  • Święty Kazimierz Jagiellończyk

    Kazimierz urodził się 3 października 1458 r. w Krakowie na Wawelu. Był drugim z kolei spośród sześciu synów Kazimierza Jagiellończyka. Jego matką była Elżbieta, córka cesarza Niemiec, Albrechta II. Pod jej opieką Kazimierz pozostawał do dziewiątego roku życia. W 1467 r. król powołał na pierwszego wychowawcę i nauczyciela swoich synów księdza Jana Długosza, kanonika krakowskiego, który aż do XIX w. był najwybitniejszym historykiem Polski. "Był młodzieńcem szlachetnym, rzadkich zdolności i godnego pamięci rozumu" - zapisał Długosz o Kazimierzu. W 1475 r. do grona nauczycieli synów królewskich dołączył znany humanista, Kallimach (Filip Buonacorsi). Król bowiem chciał, by jego synowie otrzymali wszechstronne wykształcenie. Ochmistrz królewski zaprawiał ich również w sztuce wojennej.

    W 1471 r. brat Kazimierza, Władysław, został koronowany na króla czeskiego. W tym samym czasie na Węgrzech wybuchł bunt przeciwko tamtejszemu królowi Marcinowi Korwinowi. Na tron zaproszono Kazimierza. Jego ojciec chętnie przystał na tę propozycję. Kazimierz wyruszył razem z 12 tysiącami wojska, by poprzeć zbuntowanych magnatów. Ci jednak ostatecznie wycofali swe poparcie i Kazimierz wrócił do Polski bez korony węgierskiej. Ten zawód dał mu wiele do myślenia.

    Po powrocie do kraju królewicz nie przestał interesować się sprawami publicznymi, wręcz przeciwnie, został prawą ręką ojca, który upatrywał w nim swego następcę i wciągał go powoli do współrządzenia. Podczas dwuletniego pobytu ojca na Litwie Kazimierz jako namiestnik rządził w Koronie. Obowiązki państwowe umiał pogodzić z bogatym życiem duchowym. Wezwany przez ojca w 1483 r. do Wilna, umarł w drodze z powodu trapiącej go gruźlicy.

    Na wieść o pogorszeniu się zdrowia Kazimierza, król przybył do Grodna. Właśnie tam, "opowiedziawszy dzień śmierci swej tym, którzy mu w niemocy służyli [...], ducha Panu Bogu poleciwszy wypuścił 4 dnia marca R.P. 1484, lat mając 26" - napisał ks. Piotr Skarga. Pochowano go w katedrze wileńskiej, w kaplicy Najświętszej Maryi Panny, która od tej pory stała się miejscem pielgrzymek. W 1518 król Zygmunt I Stary, rodzony brat Kazimierza, wysłał przez prymasa do Rzymu prośbę o kanonizację królewicza. Leon X na początku 1520 r. wysłał w tej sprawie do Polski swojego legata. Ten, ujęty kultem, jaki tu zastał, sam ułożył ku czci Kazimierza łaciński hymn i napisał jego żywot.

    Na podstawie zeznań legata Leon X w 1521 r. wydał bullę kanonizacyjną i wręczył ją przebywającemu wówczas w Rzymie biskupowi płockiemu, Erazmowi Ciołkowi. Ten jednak zmarł jeszcze we Włoszech i wszystkie jego dokumenty w 1522 r. zaginęły. Król Zygmunt III wznowił więc starania, uwieńczone nową bullą wydaną przez Klemensa VIII 7 listopada 1602 r. w oparciu o poprzedni dokument Leona X, którego kopia zachowała się w watykańskim archiwum.

    Święty Kazimierz Kiedy w 1602 r. z okazji kanonizacji otwarto grób Kazimierza, jego ciało znaleziono nienaruszone mimo bardzo dużej wilgotności grobowca. Przy głowie Kazimierza zachował się tekst hymnu ku czci Maryi Omni die dic Mariæ (Dnia każdego sław Maryję), którego autorstwo przypisuje się św. Bernardowi (+ 1153). Wydaje się prawdopodobne, że Kazimierz złożył ślub dozgonnej czystości. Miał też odrzucić proponowane mu zaszczytne małżeństwo z córką cesarza niemieckiego, Fryderyka III.

    Uroczystości kanonizacyjne odbyły się w 1604 r. w katedrze wileńskiej. W 1636 r. przeniesiono uroczyście relikwie Kazimierza do nowej kaplicy, ufundowanej przez Zygmunta III i Władysława IV. W 1953 r. przeniesiono je z katedry wileńskiej do kościoła świętych Piotra i Pawła. Obecnie czczony jest ponownie w katedrze.

  • Święta Kinga.

    Kinga (Kunegunda) urodziła się w 1234 r. jako trzecia z kolei córka Beli IV, króla węgierskiego z dynastii Arpadów, i jego żony Marii, córki cesarza bizantyjskiego Teodora I Laskarisa. Miała dwóch braci i pięć sióstr, wśród nich były św. Małgorzata Węgierska oraz bł. Jolenta. Św. Elżbieta z Turyngii była jej ciotką.

    O latach młodości Kingi nie wiemy nic poza tym, że do piątego roku życia przebywała na dworze królewskim prawdopodobnie w Ostrzychomiu. Możemy przypuszczać, że otrzymała głębokie wychowanie religijne i pełne jak na owe czasy wykształcenie.
    W Wojniczu małoletnia jeszcze Kinga spotkała się z Bolesławem Wstydliwym; tam też doszło do zawarcia umowy małżeńskiej. Ze względu na małoletność obydwojga były to zrękowiny, po których w kilka lat później miał nastąpić akt właściwych zaślubin.

    Pierwsze swoje lata Kinga spędziła w Sandomierzu pod opieką Grzymisławy i pedagoga Mikuły, wraz ze swoim przyszłym mężem Bolesławem. Były to czasy najazdów Tatarów. Wieści o ich barbarzyńskich mordach dochodziły do Polski coraz bliżej. Na wiadomość o zdobyciu Lublina i Zawichostu Bolesław z Kingą i Grzymisławą opuścili Sandomierz i udali się do Krakowa. Po klęsce wojsk polskich pod Chmielnikiem koło Szydłowa (18 marca 1241 r.) uciekli na Węgry w nadziei, że tam będzie bezpieczniej. Jednak i tu nie znaleźli spokoju. Wojska węgierskie poniosły klęskę nad rzeką Sajo (11 kwietnia 1241 r.). Dlatego Kinga uciekła z Bolesławem na Morawy, gdzie zapewne zatrzymali się w Welehradzie w tamtejszym konwencie cystersów. Wódz tatarski Batu-chan stanął w Krakowie w Niedzielę Palmową, 24 marca; stąd Tatarzy ruszyli na Śląsk.

    Po bitwie pod Legnicą w 1241 r. Tatarzy wycofali się z Polski. Po bohaterskiej śmierci Henryka Pobożnego w bitwie z Tatarami rozgorzała walka o jego dziedzictwo śląskie i krakowskie. Dopiero po pokonaniu Konrada Mazowieckiego młodzi książęta mogli wrócić do Krakowa (1243). Ponieważ zamek w Krakowie, jak też w Sandomierzu, Tatarzy zupełnie zniszczyli, tak że się nie nadawał do zamieszkania, Bolesław i Kinga pozostali w Nowym Korczynie. Tu właśnie Kinga nakłoniła swego przyszłego męża do zachowania dozgonnej czystości, którą ślubowali oboje na ręce biskupa krakowskiego Prandoty. Dlatego historia nadała Bolesławowi przydomek "Wstydliwy". W tej formie czystości małżeńskiej Kinga spędziła z Bolesławem 40 lat. Wtedy także zapewne Kinga wstąpiła do III Zakonu św. Franciszka. Zaślubiny odbyły się na zamku krakowskim około roku 1247, bowiem wtedy Bolesław był władcą księstwa krakowsko-sandomierskiego.

    Kinga w tym czasie zapewne kilka razy odwiedzała rodzinne Węgry. Sprowadziła stamtąd do Polski górników, którzy dokonali pierwszego odkrycia złoży soli w Bochni (1251). Stąd powstała piękna legenda o cudownym odkryciu soli. Aby dopomóc w odbudowaniu zniszczonego przez Tatarów kraju, Kinga ofiarowała Bolesławowi część swojego posagu; Bolesław za to przywilejem z 2 marca 1252 r. oddał jej w wieczyste posiadanie ziemię sądecką. Kinga pomagała Bolesławowi w rządach nad obu księstwami (krakowskim i sandomierskim). Wskazuje na to spora liczba wystawionych przez obu małżonków dokumentów. Hojnie wspierała katedrę krakowską, klasztory benedyktyńskie, cysterskie i franciszkańskie. Ufundowała kościoły w Nowym Korczynie i w Bochni, a zapewne również w Jazowsku i w Łącku. Do Krakowa sprowadziła z Pragi Kanoników Regularnych od Pokuty i wystawiła im kościół św. Marka. Do Krzyżanowic nad Nidą sprowadzono norbertanki, gdzie im wystawiono kościół i klasztor. W Łukowie książę Bolesław osadził templariuszy. Swojej siostrze, bł. Salomei, Bolesław pozwolił i dopomógł wznieść w Zawichoście kościół, klasztor i szpital. Kinga w sposób istotny przyczyniła się do przeprowadzenia kanonizacji św. Stanisława ze Szczepanowa (1253). To ona miała wysłać do Rzymu poselstwo w tej sprawie i pokryć koszty związane z tą misją.

    7 grudnia 1279 r. umarł w Krakowie książę Bolesław Wstydliwy. Długosz wspomina, że biskup krakowski Paweł i niektórzy z panów zaofiarowali Kindze rządy. Kiedy Kinga poczuła się wolna, postanowiła zrezygnować z władzy i oddać się wyłącznie sprawie zbawienia własnej duszy. Upatrzyła sobie klaryski jako zakon dla siebie najodpowiedniejszy. Znała go dobrze, bo już w roku 1245 przyjęła welon i habit klaryski jej ciotka, bł. Salomea, która w tym czasie założyła w Zawichoście pierwszy ich klasztor, w roku 1259 przeniesiony do Skały. Sprawa założenia przez Kingę klasztoru klarysek w Starym Sączu komplikowała się, bo nowy władca Krakowa, Leszek Czarny, nie chciał zgodzić się na tę fundację i odkładał decyzję w obawie, aby nie utracić ziemi sądeckiej, którą Kinga chciała ofiarować klasztorowi na jego utrzymanie. Po czterech latach, w 1284 r., ostatecznie doszło do zgody. Kinga wstąpiła do tego klasztoru już wcześniej (1279), zaraz po śmierci męża. Prawdopodobnie nie zajmowała w klasztorze żadnych urzędów. Jej staraniem była budowa i troska o jego byt materialny. Welon zakonny otrzymała z rąk biskupa Pawła. Jednak śluby zakonne złożyła dopiero, jak to wynika ze szczęśliwie zachowanego dokumentu, 24 kwietnia 1289 roku. Spędziła w Starym Sączu 12 lat, poddając się we wszystkim surowej regule, zatwierdzonej przez Urbana IV w roku 1263.

    Zmarła 24 lipca 1292 r. w Starym Sączu. Beatyfikacja Kingi nastąpiła dopiero za pontyfikatu papieża Aleksandra VIII. Dokonano jej po długim procesie kanonicznym dnia 10 czerwca 1690 r. Dekrety, wydane przez papieża Urbana VIII (1623-1644), zalecały w sprawach beatyfikacyjnych i kanonizacyjnych jak najdalej posuniętą ostrożność i surowość. Kult świątobliwej księżnej trwał jednak od wieków. Sam fakt porzucenia świata i jej wstąpienia do najsurowszego zakonu żeńskiego był dowodem heroicznej świętości Kingi. Pamięć dzieł miłosierdzia chrześcijańskiego, jak również instytucji pobożnych, których była fundatorką, były bodźcem do oddawania jej kultu. Była powszechnie czczona przez okoliczny lud jako jego szczególna patronka. Do jej grobu napływali nieustannie pielgrzymi. Liczne łaski, otrzymane za jej wstawiennictwem, rozsławiały jej imię. Kult bł. Kingi znacznie wzrósł po jej beatyfikacji. Benedykt XIII przyznał jej tytuł patronki Polski i Litwy (31 sierpnia 1715 r.). Jest także patronką diecezji tarnowskiej.

    Kanonizacji Kingi dokonał św. Jan Paweł II w Starym Sączu dnia 16 czerwca 1999 r., podczas swojej przedostatniej pielgrzymki do Polski. Mówił wtedy między innymi: "Mury starosądeckiego klasztoru, któremu początek dała św. Kinga i w którym dokonała swego życia, zdają się dziś dawać świadectwo o tym, jak bardzo ceniła czystość i dziewictwo, słusznie upatrując w tym stanie niezwykły dar, dzięki któremu człowiek w sposób szczególny doświadcza własnej wolności. Tę zaś wewnętrzną wolność może uczynić miejscem spotkania z Chrystusem i z człowiekiem na drogach świętości. U stóp tego klasztoru, wraz ze św. Kingą proszę szczególnie was, ludzie młodzi: brońcie tej swojej wewnętrznej wolności! Niech fałszywy wstyd nie odwodzi was od pielęgnowania czystości! A młodzieńcy i dziewczęta, których Chrystus wzywa do zachowania dziewictwa na całe życie, niech wiedzą, że jest to uprzywilejowany stan, przez który najwyraźniej przejawia się działanie mocy Ducha Świętego".

  • Błogosławiona Klara Ludwika Szczęsna.

    Ludwika Szczęsna urodziła się 18 lipca 1863 r. w Cieszkach w ubogiej rodzinie. Została ochrzczona w kościele parafialnym w Lubowidzu. Była szóstym z siedmiorga dzieci Antoniego i Franciszki z domu Skorupskiej. W dzieciństwie nie otrzymała żadnego wykształcenia. Jako dwunastolatka straciła matkę, której zawdzięczała wychowanie religijne oraz przygotowanie do życia. To doświadczenie zbliżyło ją do Boga, przyspieszając proces jej duchowego dojrzewania. Przez kolejnych 5 lat mieszkała z ojcem i rodzeństwem oraz drugą żoną ojca. Ojciec usilnie namawiał ją do wyjścia za mąż, dlatego w 1880 r. Ludwika zdecydowała się na ucieczkę z rodzinnego domu, pragnąc swoje życie poświęcić Panu Bogu. Wyjechała do Mławy, gdzie przez pięć lat utrzymywała się z krawiectwa.

    Trafiła pod duchową opieką bł. o. Honorata Koźmińskiego. Dzięki jego prowadzeniu w 1885 r. wstąpiła do ukrytego Zgromadzenia Sług Jezusa, w którym m.in. apostołowała wśród służących. W Lublinie prowadziła pracownię krawiecką i pełniła funkcję przełożonej wspólnoty sióstr. Na prośbę ks. kan. Józefa Sebastiana Pelczara, profesora i rektora Uniwersytetu Jagiellońskiego, Zgromadzenie Sług Jezusa wysłało s. Ludwikę do Krakowa, gdzie prowadziła przytulisko dla służących. Rok później s. Ludwika podjęła trudną decyzję opuszczenia zgromadzenia i - po głębokim rozeznaniu - w dniu 15 kwietnia 1894 r. wraz z bł. Józefem Pelczarem założyła nowe zgromadzenie Służebnic Najświętszego Serca Jezusowego (sercanek).

    W zgromadzeniu, w którym przyjęła imię Klara, została wybrana jego pierwszą przełożoną generalną. Współpracując z ks. Józefem Sebastianem, późniejszym biskupem przemyskim, wraz z nim otworzyła ok. 30 domów zakonnych, posyłając siostry do pracy wśród chorych i wśród dziewcząt, dla których tworzyła przytuliska i szkoły praktyczne na terenie Galicji i Alzacji.

    Siostra Klara odznaczała się duchem ubóstwa, pokory oraz szacunkiem i miłością do drugiego człowieka. Cechowała ją miłość do Serca Bożego oraz szczególne nabożeństwo do Matki Bożej i św. Józefa. Dla sióstr była kochającą i wymagającą matką, uczyła umiłowania Serca Jezusowego nade wszystko i ofiarnej miłości bliźniego. Na drodze duchowego rozwoju miała w swoim życiu wspaniałych przewodników, m.in.: św. Józefa Sebastiana Pelczara, bł. Honorata Koźmińskiego oraz ks. Antoniego Nojszewskiego (rektora seminarium w Lublinie). Dewizą życia Klary Szczęsnej były słowa: "Wszystko dla Serca Jezusowego!"

    Matka Klara Szczęsna zmarła w Krakowie w opinii świętości w dniu 7 lutego 1916 r., w wieku 53 lat. Przez 22 lata, aż do śmierci, była przełożoną zgromadzenia, które w 1916 r. liczyło już ponad 120 sióstr i było zatwierdzone przez Stolicę Apostolską.

    W dniu 25 marca 1994 r. kard. Franciszek Macharski otworzył w Krakowie proces beatyfikacyjny Matki Klary. 20 grudnia 2012 r. papież Benedykt XVI podpisał dekret heroiczności jej cnót, a 5 czerwca 2015 r. papież Franciszek promulgował dekret o cudzie przypisywanym jej wstawiennictwu. Jej beatyfikacja odbyła się w sanktuarium św. Jana Pawła II w Krakowie 27 września 2015 r. Przewodniczył jej ówczesny prefekt Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych, kard. Angelo Amato.

  • Święty Klemens Maria Hofbauer.

    Klemens urodził się 26 grudnia 1751 roku na Morawach w Tasovicach w licznej czeskiej, choć zniemczonej rodzinie rzeźnika. Na chrzcie otrzymał imię św. Jana Apostoła. Gdy miał 7 lat, zmarł jego ojciec. Matka potrafiła nie tylko zapewnić dwunastce dzieci utrzymanie, ale przede wszystkim głębokie wychowanie religijne. Jego ojciec nazywał się Dvorak, ale gdy z Budziejowic Czeskich przeniósł się do miejscowości, gdzie istniała silna kolonia niemiecka, zaczął używać niemieckiego odpowiednika Hofbauer. Ponieważ ubóstwo matki nie pozwoliło Janowi się kształcić, podjął pracę jako piekarz. Nie miał wszakże spokoju: nurtowało go bowiem pragnienie poświęcenia się na służbę Bożą. Dlatego za oszczędzony grosz wraz ze swoim przyjacielem, Piotrem Kunzmannem, udał się do Rzymu, a potem do Tivoli, gdzie wstąpił do eremitów. Nie czuł się tam jednak dobrze. Gnał go żar pracy apostolskiej. Dlatego wystąpił z eremu i wrócił do kraju. W klasztorze norbertanów w Klosterbruck chodził do gimnazjum, a równocześnie służył w klasztorze, by w ten sposób opłacić swoją naukę i utrzymanie. Na nowo podjął też pracę piekarza. Codziennie uczestniczył we Mszy świętej i pobożnie do niej służył. To zwróciło uwagę na niego pewnych pań, które pomogły mu poświęcić się studiom wyższym na uniwersytecie wiedeńskim.

    W Rzymie zetknął się z niedawno założonym przez św. Alfonsa Marię Liguoriego zakonem redemptorystów, do którego wstąpił. Przyjął wówczas imiona Klemens Maria. Ponieważ miał już ukończone studia teologiczne, zaraz po złożeniu ślubów zakonnych otrzymał święcenia kapłańskie (1785). Miał już wtedy 34 lata. Jako neoprezbiter został wysłany do Wiednia, a następnie na Pomorze. Zatrzymał się na jakiś czas w Warszawie. Chwilowy postój przemienił się w pobyt trwający 21 lat (1787-1808).

    Klemens przybył do Warszawy z dwoma przyjaciółmi: z o. Hublem i bratem Kunzmannem. Ze względu na złe drogi i panującą jeszcze zimę nuncjusz papieski polecił gościom pozostanie w stolicy przez pewien czas. Biskup poznański, do którego należała wówczas Warszawa, powierzył im opiekę nad kościołem św. Benona w Warszawie. Był on przeznaczony dla katolików niemieckich. Polecono również Klemensowi czasową opiekę nad kościołem pojezuickim przy katedrze, gdyż po kasacie tego zakonu (1773) kościół niszczał. Redemptorystom oddano równocześnie pod opiekę dom sierot i szkołę rodzin rzemieślniczych. Na audiencji u króla Stanisława Augusta Poniatowskiego Klemens otrzymał zapewnienie pomocy materialnej. Podobną pomoc zadeklarowała Komisja Edukacji Narodowej, a także sejm w Grodnie. Skoro zaś dzieło zostało rozpoczęte, trzeba je było dalej prowadzić. W taki to sposób Klemens pozostał już w Warszawie.

    Utrzymanie kościołów, sierocińca, internatu i szkoły wymagało znacznych środków. Czasami Klemens musiał żebrać, aby zdobyć niezbędne środki. Zachowała się historia o tym, jak pewnego dnia zaszedł po prośbie do karczmy. Kiedy zwrócił się o datek do grających w karty, jeden z graczy uderzył go w twarz, na co Święty odpowiedział: «To dla mnie, a co dla moich sierot?» Skruszeni kompani oddali całą wygraną. Prowadził działalność charytatywną, opiekował się służącymi - których było wtedy w stolicy około 11 tysięcy. Uruchomił drukarnię i wydawnictwo książek religijnych oraz stowarzyszenie dla pogłębiania wiedzy religijnej. W ten sposób powstała pierwsza placówka jego zakonu w Polsce. Był wybitnym kaznodzieją.
    Dla zapewnienia trwałości rozpoczętego dzieła Klemens rekrutował z chłopców przyszłych redemptorystów. Oddawał ich do szkół gimnazjalnych, a potem sam uczył ich filozofii i teologii aż do święceń kapłańskich. Po 8 latach miał 7 kapłanów. Założył także nowicjat. W roku 1803 miał już 18 kapłanów, a w roku 1808 łączna liczba redemptorystów wyniosła 36. Władze zakonu, widząc błogosławione owoce jego pracy, mianowały Klemensa wikariuszem generalnym na tereny na północ od Alp, zezwalając mu na dużą swobodę w działaniu.

    Gdy po III rozbiorze Polski Warszawa znalazła się pod okupacją Prus, zaczęły się prześladowania. Daremnie Klemens słał memoriały do króla Fryderyka II, wykazując, że do szkoły elementarnej chodzi 256 chłopców i 187 dziewcząt; że jest to jedyna w Warszawie szkoła dla dziewcząt; że dzieci są ubogie i korzystają z nauki bezpłatnie; że wiele wśród nich jest bezdomnych sierot, które także z internatu korzystają bezpłatnie. Nic nie pomogło. Nadszedł dekret likwidacji szkoły.

    Napoleon na wniosek marszałka Davouta podpisał wyrok, skazujący redemptorystów, zwanych także benonitami (od kościoła św. Benona), na wywiezienie ich do twierdzy w Kostrzyniu nad Odrą. Działo się to 20 czerwca 1808 roku. Tam po miesiącu uwolniono redemptorystów, ale nie pozwolono im wracać do Polski. W tej sytuacji Klemens udał się do Wiednia. Osiadł przy kościele sióstr urszulanek. Był niezmordowany w konfesjonale i na ambonie. Otoczył opieką młodzież, zwłaszcza uczęszczającą na uniwersytet, chętnie ją wspomagał duchowo i materialnie. Zdołał skupić koło siebie grupę inteligencji wiedeńskiej i przez nią rozwinąć zbawczy wpływ na innych. Oni to przyczynili się do odrodzenia religijnego w Austrii.

    Zmarł w opinii świętości 15 marca 1820 roku. Jego pogrzeb był prawdziwą manifestacją w Wiedniu. W roku 1848 rewolucja skasowała redemptorystów w Austrii. Uległo wówczas zniszczeniu archiwum prowincji zakonu z bezcennymi dokumentami, dotyczącymi działalności Klemensa. W roku 1862 odbyła się ekshumacja i przeniesienie jego śmiertelnych szczątków z cmentarza komunalnego do kościoła redemptorystów. W roku 1888 papież Leon XIII wyniósł sługę Bożego do chwały błogosławionych, a w roku 1904 papież św. Pius X wpisał go uroczyście do katalogu świętych. Ze względu na to, że św. Klemens spędził 21 najpiękniejszych swoich lat w Warszawie, Episkopat Polski włączył go do katalogu świętych polskich. Jest jednym z patronów Warszawy, a także kelnerów i piekarzy.

  • Patron Warszawy!

    Lubię to!

    👣

    🐾
    🐾

  • Błogosławiona Kolumba Gabriel

    Bohaterka tego opracowania uważała tak jak bardzo wiele osób świętych, że jeśli Pan Jezus kogoś bardzo mocno kocha, to też go bardzo mocno doświadcza, stąd „jej mottem była sentencja: uważajmy za nieszczęście dzień, w którym nie cierpiałyśmy[1]". I rzeczywiście, jeśli przyjąć takie spojrzenie na świat i kiedy lepiej poznamy życie Kolumby Gabriel, to łatwo zauważymy, że takich nieszczęśliwych dni, w których nie cierpiała, miała ona bardzo niewiele.

    Żywot tej wspaniałej i bardzo tragicznie doświadczonej a obecnie błogosławionej zakonnicy, świadczy dobitnie o tym, że nasz Kościół a mówiąc dokładniej jego władze (najczęściej lokalne), mogą się czasami bardzo pomylić w swojej ocenie i mocno skrzywdzić niektóre, bardzo uduchowione osoby, kompletnie nie rozumiejąc tych osób ani ich postępowania.

    Błogosławiona Kolumba Gabriel przyszła na świat w Stanisławowie 3 maja 1858 roku. W tym samym dniu, w parafialnym kościele pod wezwaniem Niepokalanego Poczęcia , została ochrzczona otrzymując dwa imiona Janina Matylda. Jej ojcem był Rudolf Gabriel a matką Agnieszka z domu Rawska.

    Miała jeszcze brata, prawdopodobnie młodszego. Rodzina była dosyć zamożna.

    W dzieciństwie rodzice zadbali o rozwój cech bogobojnych i artystycznych u Janiny Matyldy, która uczyła się oprócz religii również muzyki i malarstwa. W roku 1866, kiedy Janina Matylda miała 8 lat, rodzice postanowili przenieść się z prowincjonalnego, w tym czasie Stanisławowa, do oddalonego o około 100 kilometrów ale kwitnącego i rozwiniętego Lwowa.

    Rok później, gdy Cesarstwo Austrii zostało przekształcone w Austro - Węgry, Lwów został stolicą Królestwa Galicji i Lodomerii (Księstwa Włodzimierskiego).

    Już w tak młodym wieku Janina zaczęła marzyć o tym, by zostać zakonnicą. Gdy skończyła dziesięć lat, rodzice posłali ją do szkoły, „od razu, jak się zdaje, do klasy czwartej"[2]. Była to szkoła państwowa, której nadano imię cesarzowej Austrii i królowej Węgier, Elżbiety Bawarskiej, popularnie nazywanej przez poddanych „Sissi", żony cesarza Franciszka Józefa.

    Rok później została przyjęta do piątej klasy u klauzurowych benedyktynek łacińskich, które prowadziły jedną z najstarszych szkół we Lwowie. Jednak, „kolejne dwa lata szkolne, od jesieni 1870 do wiosny 1872 roku, spędziła w innej szkole zakonnej, u benedyktynek ormianek. Edukacja była tam najprawdopodobniej identyczna: można więc przypuszczać, że rodzice chcieli (skoro mała nadal uparcie pragnęła zostać zakonnicą i nauczycielką), żeby poznała kilka takich zakładów i któryś sobie z nich wybrała. (...) jesienią 1872, a więc mając lat 14, przeszła znowu do szkoły państwowej, mianowicie do seminarium nauczycielskiego. (...) W lipcu 1873 roku, mając lat 15, uznała, że może się już zgłosić do klasztoru"[3]. Więc zgłosiła się i została, jako postulantka, przyjęta do lwowskiego klasztoru benedyktynek panien łacińskich, znanych jej z wcześniejszego okresu nauki. Będąc już w klasztorze, gdzie obowiązywała klauzura mówiła: „Za zabawami światowymi nie tęsknię, bo ich w ogóle nie poznałam"[4]. W tym czasie ksienią, a więc siostrą przełożoną klasztoru była, już od roku 1867, s. Julia Aleksandra Hatal (1819-1896).

    Praktycznie od razu, młoda postulantka została zatrudniona w prowadzonej przez benedyktynki szkole, jako nauczycielka niemieckiego i rysunków. Postulat trwał jeden rok i po ukończeniu szesnastego roku życia Janina Matylda rozpoczęła nowicjat, którego program zwalniał ją z pracy w szkole.

    25 sierpnia 1874 miały miejsce obłóczyny, podczas których otrzymała habit i nowe imię zakonne Kolumba. Święta Kolumba z Kordoby była dziewicą i męczennicą, która zginęła w 853 roku. Natomiast samo imię Kolumba jest pochodzenia łacińskiego i oznacza, w zależności od końcówki, gołębicę lub gołąbka.

    W dniu obłóczyn, przed samym obrzędem, zdawała egzamin nowicjacki wewnętrzny, który przeszła bez problemów. Wynikało z niego, że nowicjuszka „rwie się wprost do wszelkich trudności (gorszego odzienia, gorszych prac), własnej woli zapiera się z entuzjazmem, a w dodatku jest zdrowa i w ogóle im gorzej, tym lepiej"[5].

    Dwa miesiące później przeszła kolejny egzamin wewnętrzny również bez większych problemów. Tym razem okazało się, że „nowicjuszka entuzjazmuje się żywotami świętych i rozkoszuje się duchową swobodą, czerpaną z zewnętrznie surowego trybu życia"[6].

    Ale już w kwietniu 1875 roku zaczynają się pierwsze trudności. Podczas trzeciego egzaminu wewnętrznego „pytana o najczęstsze pokusy, odpowiada: »ze złych przykładów często się gorszę«. Czy ma pokój w duszy? Widząc niezachowanie św. reguły czuje często niepokój. Czy wobec mistrzyni jest szczera? »Nie zawsze«. Szesnastoletnia idealistka najwyraźniej zaczyna się boleśnie obijać o ludzką rzeczywistość. Widzi na przykład dwie starsze zakonnice rozmawiające na schodach: nie zachowują milczenia! Jest świadkiem konfliktu o zamykanie lub otwieranie okna między zakonnicą astmatyczką i zakonnicą reumatyczką: brak miłości, zły przykład! Zgorszona pędzi do mistrzyni; ta zaś albo ma już tych skarg za dużo i po prostu każe jej milczeć, albo niezręcznie usiłuje problem zamazać miodem: »Źle słyszałaś, zdawało ci się, zmyślasz«. Po paru takich doświadczeniach nowicjuszka przestaje mówić z mistrzynią szczerze o tym, co jest akurat jej największym problemem. Odpowiedź jest oczywiście jedna: Dobrze słyszałaś, problem istnieje, śluby zakonne nikogo automatycznie nie uświęcają, ale zrób no rachunek sumienia: czy i tobie nie zdarzają się błędy? A jeśli tak, to niech słaby nie potępia słabego, ale niech jeden drugiego brzemiona nosi; na tym polega miłość i z tego wyrasta postęp. Niestety s. Kolumba widocznie tej nauki od mistrzyni nie usłyszała, będzie musiała dojść do tej prawdy sama. Kolejne pytanie: Czy wierna jesteś w spełnianiu swoich obowiązków? Odpowiedź: »Za łaską Bożą będę się starać, bo dotąd nie zawsze«. Deo gratias: zaczyna dostrzegać własną słabość, więc nauczy się litości także dla cudzej. Ostatni egzamin wewnętrzny miał miejsce w rocznicę obłóczyn. Pytano na nim o skutki całorocznych doświadczeń i przemyśleń, a zwłaszcza: na czym polega pokój i szczęście w życiu zakonnym. Odpowiedź s. Kolumby: na wierności obowiązkom, choćby najmniejszym. Widać, że ostatnie pół roku przyniosło pewną zmianę: już nie otoczenie, jego doskonałość i jego działanie są warunkiem szczęścia, ale postawa własna i wysiłek własny. Tragedią byłaby, jak z dalszych pytań i odpowiedzi wynika, nie cudza dokuczliwość, ale własna oziębłość; trzeba bronić się modlitwą i wzmożoną wiernością"[7].

  • Normalnie, po roku nowicjatu benedyktynki mogły składać śluby wieczyste, ale warunkiem było ukończenie 24 lat życia. Siostra Kolumba Gabriel miała wtedy 17 lat, więc musiała pozostać w nowicjacie jeszcze przez siedem lat. W tym czasie dalej nauczała w szkole oraz sama dokształcała się w seminarium nauczycielskim, gdzie mogła poszerzyć swoją wiedzę i udoskonalić umiejętności pedagogiczne. W roku 1876 zdała egzamin dyplomowy z przygotowania do pracy w szkole, natomiast „w lutym 1879 roku pomyślnie zdała egzamin nauczycielski wydziałowy uprawniający do nauczania w szkole średniej"[8]. Z protokołu egzaminacyjnego wynikało, że s. Kolumba nadaje się do nauczania przedmiotów ścisłych. „Komisja wyraża[ła] (...) przy każdym przedmiocie podziw dla jasności, logiki i precyzji odpowiedzi, czy to pisemnych czy ustnych"[9].

    W międzyczasie, od roku 1878 zaczął posługiwać w klasztorze jako spowiednik ks. Józef Weber (1846 - 1918). Był to kapłan, który jeszcze jako kleryk został wysłany na studia do Rzymu. Tam miał okazję poznać o. Piotra Semenenkę (1814 - 1886), ze Zgromadzenia Zmartwychwstania Pańskiego. Wtedy też, o. Piotr Semenenko stał się duchowym kierownikiem młodego kleryka. W czasie studiów na Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie Józef Weber przeszedł bardzo poważną chorobę, w trakcie której ślubował Panu Bogu, że jak wyzdrowieje to wstąpi do zakonu zmartwychwstańców. „Gdy choroba ustąpiła , Weber chciał spełnić ślub, lecz arcybiskup lwowski [Franciszek Ksawery Wierzchlejewski (1803 - 1884)] zaproponował aby odłożył to na później, ponieważ był ogromnie potrzebny w diecezji. O.Semenenko poparł arcybiskupa Wierzchlejewskiego i poradził Weberowi, aby uznał decyzję swego przełożonego za znak woli Bożej"[10]. Józef Weber święcenia kapłańskie otrzymał w roku 1873 w Bazylice św. Jana na Lateranie. W roku 1874 również w Rzymie uzyskał tytuł doktora teologii po czym powrócił do Lwowa. Wtedy został wykładowcą teologii i prawa kanonicznego w seminarium archidiecezjalnym. Został jednocześnie kierownikiem duchowym seminarzystów. W tym czasie korespondował ze zmartwychwstańcami i oczywiście z o. Semenenką. Cały czas bardzo interesował się tym zgromadzeniem i często dopytywał się w listach o wszystkie sprawy z nim związane. W jednym z listów napisał: „Byłbym bardzo szczęśliwy, wiedząc wszystko o Zgromadzeniu, ponieważ w dalszym ciągu czuję się związany z nim całym sercem"[11].

    Niemniej jednak Pan Bóg inne wyznaczał mu zadania. Otóż, w owym czasie arcybiskup lwowski zamierzał „odnowić życie duchowe wśród ludu i duchowieństwa, które od stu lat pozostawało pod wpływem józefinizmu. Oceniając cnoty ks. Webera, uważał, że będzie on najodpowiedniejszym kapłanem do przeprowadzenia tej reformy (...) . Ks. Józef Weber, pełen ducha Chrystusowego i gorliwości apostolskiej, wpajał w serca alumnów miłość do Jezusa i Kościoła, którą sam był przeniknięty. Wychowankowie ks. Webera widzieli w nim ascetę, był surowy dla siebie, a wyrozumiały dla innych. Na każdym, kto się z nim spotkał, wywierał niezapomniane wrażenie. Jego nadzwyczajny spokój, głęboki rozum, żywa wiara oparta na doskonałym zjednoczeniu z Bogiem, ułatwiały mu podejście do ludzi"[12].

    Chociaż ks. Weber nie miał żadnego doświadczenia w pracy z zakonnicami, to niemniej jednak, zgodnie z oczekiwaniami arcybiskupa, okazał się być gorliwym zwolennikiem reformowania życia zakonnego. „Już w styczniu następnego roku wprowadził wspólną medytację (to znaczy obowiązek codziennego rozmyślania wszystkich sióstr na ten sam temat, do którego im czytano głośno punkty) oraz wspólne jedzenie śniadania, ceremonialnie, zamiast jak dotąd jednocześnie wprawdzie, ale w ciszy i bez czekania jednych na drugie"[13].

    Bardzo ciekawą rzeczą jest to, że cieszył się u sióstr wielkim posłuchem, choć jako spowiednik nie miał żadnej władzy w klasztorze. Mimo tego zmieniał, kasował, zarządzał i wprowadzał a siostry potulnie i dokładnie to wykonywały. Siostra Małgorzata Borkowska uważa, że ta nieznana wcześniej nigdy u benedyktynek ingerencja w życie codzienne sióstr i sprawy wewnętrzne zgromadzenia była spowodowana entuzjazmem zakonnic, gdyż „kierunek reformy przypadł do przekonania zdecydowanej większości zgromadzenia: będzie surowiej, będzie trudniej - będzie lepiej"[14]. Ks. Weber tak był „powszechnie wielbiony"[15] przez siostry benedyktynki, że nawet jak minęło sześć lat jego posługi jako spowiednika i kiedy powinien on zostać zastąpiony innym kapłanem, to siostry, wbrew tej zasadzie, po przeprowadzonym głosowaniu, jednogłośnie wybrały go ponownie. Od kiedy pojawił się w klasztorze ks. Weber, jedna z zakonnic, a dokładniej „s. Ida [Józefa Kowalczuk] ze szczęścia zaczęła nawet spisywać kronikę klasztoru zaczynającą się od objęcia przezeń rządów ducha"[16].

    Ksiądz Weber w ogóle był bardzo popularnym kapłanem w żeńskich zakonach. Był spowiednikiem u sióstr franciszkanek od Nieustającej Adoracji, u sakramentek był komisarzem a w roku 1882, m. Maria Kolumba Białecka ustanowiła go dyrektorem dominikanek z Wielowsi koło Tarnobrzegu.

    Najprawdopodobniej w roku 1880 zmarł ojciec s. Kolumby, Rudolf Gabriel. Rok później w oficynie klasztoru, gdzie nie obowiązywała zakonna klauzura, zamieszkała pani Agnieszka Gabriel, matka s. Kolumby. Robiła ona drobne zakupy dla sióstr i pomagała im przy pracach kuchennych. To wystarczyło do tego, by arcybiskup zezwolił na obecność pani Gabriel na uroczystej profesji zakonnej swojej córki, która odbyła się 6 sierpnia 1882 roku.

    A już rok później, Kolumba Gabriel razem ze swoimi współnowicjuszkami przyjęła konsekrację dziewic, wtedy też stała się w całej pełni zakonnicą, która mogła także pełnić funkcje chórowe. Od tego czasu zajęła się wyłącznie pracą w szkole.

    Wówczas zakonną kierowniczką szkoły, czyli prefektą była s. Teresa Klestill. Ponieważ ks. Weber w ramach powrotu do źródeł, powołując się na regułę chełmińską, skasował tytuł prefekty, ale powołał jednocześnie „zakonnicę wyznaczoną do pilnowania porządku w szkole"[17], co znaczyło tyle, że skasował tytuł ale stanowisko pozostawił dalej, gdyż było konieczne. Ten dozór miała sprawować mocno schorowana s. Elekta. Jednak, bardzo często w tej funkcji wyręczała ją s. Kolumba. Dlatego też, w roku 1885 ksieni klasztoru powierzyła dozór nad szkołą s. Kolumbie, choć była ona bardzo młoda i upłynęło dopiero trzy lata po jej profesji. Musiała nasza bohaterka bardzo dobrze i z miłością wykonywać ten nadzór, o czym świadczy przemówienie wygłoszone na zakończenie roku szkolnego, przez jedną z uczennic, w którym zwróciła się ona do s. Kolumby „zaraz po ksieni i księdzu dyrektorze, [takimi słowami]: (...) i ty, najdroższa pani nasza, panno Kolumbo; opiekunko zacna i powierniczko myśli naszych, któraś nam w szkole matkę zastępowała, nami z anielską dobrocią i cierpliwością rządziła..."[18].

  • W tym czasie niepokoiła dość duża śmiertelność wśród sióstr a zwłaszcza w nowicjacie. Tylko w latach1881 - 1896 zmarło 17 zakonnic. Klasztor dominikanek był położony na zboczu, u podnóża ruin Wysokiego Zamku i dosyć często, w czasie ulewnych deszczów, spływały tu obfite strumienie wody, które potrafiły przelewać się nawet klasztornymi korytarzami. To powodowało zawilgocenie ścian klasztoru i bardzo niezdrowe powietrze w samym klasztorze. Stąd poważne choroby płuc oraz reumatyczne bóle stawów były na porządku dziennym u mieszkanek klasztoru. Ponieważ chore mniszki powinny były, choć na jakiś czas, zmienić klimat, to jednak nie było wówczas w zwyczaju, by wysyłać zakonnice do uzdrowiskowych kurortów. Natomiast blisko Lwowa, ale już w otoczeniu pięknego lasu, leżała miejscowość Lesienice, która wraz z takimi dobrami ziemskimi, jak Dąbrowica, Kuchajów i Wołków, należała do klasztoru. Lesienice są słynne z tego, że tu w roku 1675 król Jan Sobieski stoczył zwycięską bitwę z dwukrotnie silniejszą armią Tatarów. I w tej uroczej miejscowości, ksieni Aleksandrze Hatal, udało się postawić obok kaplicy kilkupokojowy domek, do którego od lata 1885 roku zaczęto „posyłać na czas wakacji siostry nauczycielki oraz te, które dla słabych płuc potrzebowały zmiany powietrza"[19].

    Wówczas, w klasztorze nie było przeoryszy i jej obowiązki wypełniała ksieni Aleksandra Hatal. Próbowała ona znaleźć sobie następczynię, lecz nie było to zgodne z wolą księdza Webera, który uważał, że w odpowiednim czasie, sam znajdzie kogoś na to miejsce. Ksieni w sprawach gospodarczych zgromadzenia podlegała kuratorowi, którym był do roku 1886, czyli do końca swoich dni ks. Karol Mossing. Po jego śmierci, zastąpił go ks. Józef Weber, który miał tak wiele pracy w „diecezji, seminarium i innych klasztorach"[20], że nie starczało go już na załatwianie spraw kuratorskich u benedyktynek. To pozwoliło m. Hatal na większą swobodę w zarządzaniu majątkiem zgromadzenia. W roku 1887 na czwartą kadencję spowiednika u lwowskich benedyktynek wybrano ponownie ks. Webera ale tym razem, na ten niespotykany wybór, uzyskano zatwierdzenie z Watykanu. „Ta popularność Webera wśród zakonnic miała w diecezji swoich krytyków, którzy bądź pokpiwali, bądź życzliwie ostrzegali, że to się może źle skończyć. Faktycznie mogło i skończyło się, ale dzięki ich własnym językom [o tym będzie jeszcze mowa później]. Weber był także, na swój sposób, idealistą widzącym tylko jeden aspekt sprawy: ten mianowicie, że właśnie trzeba gdzieś z czymś zrobić porządek, i on jest gotów go zrobić.

    Tak więc sprawy stały, kiedy dobiegał końca beztroski okres życia s. Kolumby jako nauczycielki i tylko nauczycielki. Pod sam koniec tego okresu, może w 1887 roku lub następnym, w warsztacie stolarskim będącym na stałej usłudze klasztoru i ulokowanym na jego (pozaklauzurowym oczywiście), terenie zatrudniony został jako pomocnik czternastoletni sierota, Pawełek Podrucki. Chłopiec był bardzo zdolny, ale pełen zrozumiałych pretensji do świata i gotów odbijać sobie te pretensje na otoczeniu na wszelkie godziwe i niegodziwe sposoby. Od momentu jego zatrudnienia tykała już dla klasztoru i s. Kolumby bomba zegarowa, ale tego tykania nikt oczywiście nie słyszał"[21].

    W styczniu roku 1888 podczas kapituły klasztornej obrano s. Kolumbę kantorką, czyli przełożoną klasztornego chóru. W tym też czasie, ksieni Aleksandra Hatal zaczęła dostrzegać u s. Kolumby talenty zarządcze i ekonomiczne. Powierzała jej więc dosyć trudne zadania, takie jak rozmowy z nieuczciwymi leśnikami z otaczających Kuchajów lasów, próbę sprzedaży i negocjacje cenowe dotyczące nierentownej Dąbrowicy czy nadzór nad kilkoma remontami, prowadzonymi na terenie klasztoru. Taka sytuacja trwała do Świąt Bożego Narodzenia w roku 1889. W tym czasie, oprócz tych nowych obowiązków, s. Kolumba dalej nauczała i miała nadzór nad szkołą.

    23 grudnia 1889 roku ksieni mianowała s. Kolumbę przeoryszą. Nominację tę zatwierdził ks. Weber, który rozpoczynał swoją piątą kadencję jako spowiednik lwowskich benedyktynek. Jednak dopiero po miesiącu, 26 stycznia 1890 roku nastąpiło „tradycyjne oddanie posłuszeństwa nowej przeoryszy przez całe zgromadzenie na kapitule"[22]. Najprawdopodobniej chodziło o uspokojenie zbyt ożywionych nastrojów, które pojawiły się po niesprawiedliwym wyborze młodej i niedoświadczonej zakonnicy, kiedy to pominięto wiele sióstr starszych i bardziej zasłużonych.

    31 stycznia 1890 roku odbyła się pierwsza kapituła, którą poprowadziła, zamiast ksieni, nowa przeorysza. Była to tak zwana cotygodniowa kapituła win, podczas której zakonnice, zgodnie z regułą, wyjawiały ksieni swoje złe myśli. Nowa przeorysza musiała nie tylko wysłuchać win swoich wszystkich, a więc i tych starszych współsióstr, ale również wyznaczyć im pokutę. Szybko okazało się, że s. Kolumba świetnie sobie z tym radzi, gdyż była zarazem i „wymagająca i szczerze życzliwa"[23].

    W marcu roku 1890 do postulatu przyjęto Elżbietę Marię Cohn, neofitkę czyli w tym przypadku, żydówkę która przeszła na katolicyzm. Po chrzcie nazwano ją Marią Kaliską, była to późniejsza ksieni Izydora. Zatrzymajmy się na chwilę przy tej benedyktynce:

    W swoim „wspomnieniu (...) Ksieni Izydora pisze, że w klasztorze wyszły ją powitać ówczesna Przeorysza i Mistrzyni Nowicjatu. Ta ostatnia (S. Elekta Kaufmann ) i kandydatka [na postulantkę] Elżbieta będą należeć później do najbliższych współpracownic błogosławionej m. Kolumby.

    Potem kandydatkę Elżbietę Marię poprowadzono do pokoju ksieńskiego, gdzie staruszka Ksieni Hatalówna powitała ją serdecznie. Od początku stała się - rzec można - ulubienicą (beniaminkiem) dla ksieni, s. Elekty i ks. Webera, choć sama Ksieni miała często wątpliwości, czy Elżbietę jako Żydówkę można przyjąć. Wątpliwości jak zwykle rozstrzygnął Ks.Weber- polecił przyjąć! a od jego decyzji nie było odwołania! Jako spowiednik znał wartość duchową Elżbiety i skarby, jakie kryły się w tej wątłej osobie.

    O tym, że nowa kandydatka to Żydówka wiedziało niewiele sióstr (zapewne te, które stanowiły władzę w klasztorze), część się domyślała, a część w ogóle nie miała pojęcia.

    Na wszelki wypadek zmieniono jej urzędowo nazwisko z „Cohn" na „Kaliska" i zgromadzeniu przedstawiono już jako Elżbietę Marię Kaliską".[24]

    Obłóczyny na których Elżbieta Kaliska otrzymała imię zakonne Izydora odbyły się we wrześniu 1894 roku a „mistrzynią nowej siostry Izydory była s.Kolumba Gabrielówna (dziś błogosławiona). Po roku s. Izydora złożyła śluby wieczyste, a w 1897 roku była konsekrowana"[25].

    17 września 1891 roku, w dzień zakonnych imienin s. Kolumby, zmarła jej matka. Przeżyła bardzo boleśnie tę śmierć. „Odtąd przestała obchodzić imieniny, do końca życia był to dla niej dzień żałoby"[26].

    Jeszcze w roku 1892 s. Kolumba ciężko zachorowała na zapalenie stawów i mocne osłabienie serca. Był to oczywiście wpływ wszechobecnej wilgoci w klasztorze. I z tymi problemami reumatycznymi będzie musiała dawać sobie radę przez cały czas, aż do końca swojego życia.

  • W dniu 29 grudnia tego roku ksiądz Weber został uroczyście konsekrowany na biskupa i został sufraganem lwowskim. Mimo tej nominacji utrzymał jednak urząd kuratora klasztoru lwowskich benedyktynek natomiast na spowiednika sióstr wyznaczył „ks. Bolesława Twardowskiego (późniejszego arcybiskupa), a jednocześnie z kurii mianowano o. [Urbana] Ochęduszkę. Nie wiadomo czy równoległa nominacja płynęła z niedoinformowania, czy z konfliktu kompetencji; w każdym razie przez jakiś czas spowiedników było równolegle dwóch i do jednego chodziły starsze siostry, do drugiego młodsze"[27].

    Od roku 1896 s. Kolumba była już całkowicie pochłonięta zarządzaniem klasztorem oraz prowadzeniem nowicjatu, gdzie było pięć nowicjuszek. Tam najwięcej radości sprawiała jej wspomniana wcześniej s. Izydora, która podczas egzaminu wewnętrznego napisała, że: „z całą ufnością otwiera serce przed mistrzynią, wyjawia jej myśli i z nikim nie rozmawia bez jej pozwolenia"[28]. Ale była tam też s. Agnieszka, która napisała, że „żałuje swoich win wobec mistrzyni"[29], co świadczyło o jakimś nieposłuszeństwie lub nawet złośliwości w stosunku do swojej mistrzyni a zarazem przeoryszy w tym klasztorze.

    W tym czasie ksieni, m. Aleksandra stawała się już coraz mniej samodzielna, więc wszelkie prace czy remonty były prowadzone pod czujnym okiem s. Kolumby. Klasztor zatrudniał wielu leśniczych, rzemieślników oraz służbę. Wśród tych świeckich ludzi s. Kolumba miała kilku podopiecznych, którymi się opiekowała i starała poprawić ich los. Między nimi był też, wspomniany już wcześniej Paweł Podrucki. Był on „już wówczas dorastający i zdradzający rzeczywiste zdolności rzeźbiarskie, [jak wspomniano] nie był bynajmniej jedynym świeckim podopiecznym, w którego los s. Kolumba zaangażowała się sercem. Niemniej w jego wypadku porozumienie było nawet gorsze niż z nieudaną nowicjuszką. Opiekunka marzyła dla niego o karierze artysty w Bożej służbie, niemal nowego Wita Stwosza, który otworzy własną pracownię, będzie sławny i szczęśliwy tym szczęściem - jak pisała do niego w zachowanym liście - które płynie z czystego sumienia i poddania się Woli Bożej. I dopisała kilkanaście aktów strzelistych. Pawełek tymczasem odsyłał Boga pomiędzy nieciekawe frazesy i bynajmniej nie chciał być dla otoczenia anielskim tchnieniem: już raczej grubą rybą, żerującą na innych. Ona zachęcała go do nauki; on marzył tylko o zbiciu pieniędzy, możliwie szybko i bez trudu. W dodatku ona widziała siebie w roli jego przybranej matki; on wszedłszy w okres, w którym chłopak ma ambicję udowodnienia sobie, że jest mężczyzną, zaczął dostrzegać w pannie przeoryszy przede wszystkim kobietę. Zakonnica najczęściej wygląda na młodszą niż jest, a s. Kolumba była postawna i przystojna. Niezrozumienie było więc stuprocentowe, totalne: z jednej strony idealizm posunięty do naiwności, z drugiej strony brak zasad i hamulców. Dla Pawełka przeorysza była potencjalną zdobyczą, mogącą (jeśli zręcznie zagrać na jej sercu) dostarczyć mu w bliskiej przyszłości bogactw na pewno, a jeśli dobrze pójdzie, to także i czegoś więcej. Pozostawało udawać przejętego jej naukami i w odpowiednim momencie sięgnąć po swoje"[30].

    W lipcu 1896 siedemdziesięciosiedmioletnia ksieni, Aleksandra Hatal, wychodząc z kaplicy ksienieńskiej upadła i bardzo się potłukła. Ten upadek spowodował, że musiała ona leżeć przez cztery miesiące w łóżku. W tym czasie s. Kolumba przejęła już wszystkie sprawy dotyczące klasztoru. Stan ksieni już się nie poprawiał i 19 grudnia tego roku, po wylewie krwi do mózgu, m. Hatal zmarła. Dwa dni później odbył się jej pogrzeb. Biskup Józef Weber pojawił się w klasztorze 1 stycznia 1897 i zastępując zmarłą ksienię „dokonał (...) ceremonialnego pokropienia sióstr wodą święconą (...) na nowy Rok"[31].

    Dzień 24 stycznia został wyznaczony na elekcję nowej ksieni. Podczas tych wyborów, na wszystkich dziewiętnaście głosów, jedenaście oddano na s. Kolumbę. Osiemnaście głosów należało do sióstr profesek chórowych, jeden to był najprawdopodobniej głos ksieni lwowskich benedyktynek ormiańskich. Elekcję poprowadził biskup Józef Weber, który zatwierdził nowoobraną ksienię. Wydawałoby się, że ten biskup miał do nowej ksieni jakieś zaufanie. Był przecież od długiego czasu jej spowiednikiem i powinien być jej pewien. Nawet „później, w rzymskim śledztwie, znajdziemy sformułowanie, że ksieni Kolumba była prawą ręką Webera w dziele reformy klasztoru"[32], a jednak prawda okazała się zupełnie inna, o czym przekonamy się troszkę później, gdy zajrzymy do korespondencji biskupa Webera.

    S. Kolumba została ksienią w wieku 39 lat i 25 lat przebywania w zakonie. W tym czasie diecezją lwowską zarządzał abp Seweryn Morawski (1819 - 1900) i to on wyznaczył na sierpniową uroczystość Wniebowzięcia Matki Najświętszej uroczystą benedykcję nowej ksieni. Ale sam obrządek poprowadził biskup sufragan Józef Weber. S. Ida, wspomniana już wcześniej kronikarka klasztoru, tak opisała tę uroczystość: Przysięgę ksieniowską składała matka Kolumba dwa razy, po łacinie i po polsku: to było praktyczne wyciągnięcie wniosku z galicyjskiej autonomii, rzecz pół wieku wcześniej absolutnie niemożliwa. Nie bez pewnego smaku był moment, kiedy biskup Weber wręczał nowej ksieni pastorał ze słowami: Accipe plenam et Liberam potentatem regendi (Weź pełne prawo do niezależnych rządów). Wreszcie ciekawie rozwiązano sprawę poczęstunku gości po ceremonii. Panowie świeccy zgromadzeni byli w rozmównicy za kratą; ksieni weszła tam, podziękowała im krótko za udział i obecność, po czym poszła do pań, dla których urządzono posiłek w klasie szkolnej, już bez kraty oczywiście. Na koniec przeszła do
    innej klasy, gdzie zgromadzone były delegacje od wsi klasztornych, i to trwało najdłużej, bo delegaci przygotowali przemowy i pieśni. Księża nie byli na śniadaniu, ale za to przyszli na obiad, zastawiony dla nich również w szkole; jak widać, tylko panów przyzwoitość nakazywała trzymać za kratą nawet przy takiej okazji.

    Po tym obiedzie przyszło całe zgromadzenie specjalnie podziękować Weberowi za »rządczynię klasztoru, opiekunkę i przewodniczkę zgromadzenia, pasterkę dusz, strażniczkę praw Kościoła i reguły«... Jakby to on ją urodził! Ale przy okazji przecieramy oczy: to pisze s. Ida, ta sama, która poprzedniej (w roku 1879) benedykcji ksieni poświęciła jedno zdanie? Ta sama, która całymi
    stronami potrafi podawać krótko i zwięźle fakty bez komentarzy innych niż zgryźliwe? W każdym razie to pisze ktoś, kto nie tylko wiązał z Matką Kolumbą wielkie nadzieje »pokoju i miłości pod okiem jej macierzyńskim«, ale także miał świadomość, że chwilowo z nikim innym nadziei tych nie można wiązać.

  • I jeszcze jeden końcowy szczegół: ksieni przygotowała dla wszystkich sióstr, wszystkich gości i całej służby prezenty. To już była niewątpliwie jej własna inicjatywa i jeden więcej skutek faktu, że otoczenie nie było dla niej bezosobową masą, ale zespołem ludzi mających każdy swoje prawa i potrzeby za które ona świadomie brała odpowiedzialność. Zwyczajów na razie nie zmieniła: kiedy s. Ida wspomina, że w dzień benedykcji »Najprzewielebniejsza panna ksieni dobrodziejka była obecna« w refektarzu na obiedzie z siostrami, notuje to niewątpliwie jako fakt wyjątkowy. Niemniej atmosfera zmieniła się wyraźnie, ksieni na różne sposoby dawała odczuć swoją bliskość. W miesiąc po benedykcji, kiedy pod pretekstem reumatyzmu wyjechała do Lesienic (tam było chorym stawom suszej), aby zgromadzenie nie mogło obchodzić uroczyście jej imienin, na przysłane sobie mimo to życzenia odpowiedziała listem tak serdecznym i bezpośrednim, ze s. Ida notuje: » Dzień dzisiejszy to pierwszy węzełek zadzierzgnięty w robocie duchowej«. Mimo znanej dobroci m. Aleksandry styl rządów matki Kolumby uderzał jako coś nowego i rozgrzewającego serca"[33].

    Od wigilii 1897 roku matka Kolumba, jako ksieni zaczęła głosić zwyczajowe konferencje dla zakonnic. Głosiła je trzy razy w roku: „na początek Adwentu, w Wigilię Bożego Narodzenia i w Środę Popielcową.

    W sumie zachowało się tych konferencji siedem; są to jej własne notatki, pisane na kratkowanych kartkach zeszytu (...) z poprawkami, ale poprawek jest niewiele, myśl płynie gładko, pisząca wie, co chce powiedzieć, i wie jak to wyrazić"[34].

    Te konferencje były dość krótkie, bo trwały od pięciu do siedmiu minut, ale tekst jest żywy, pełen pytań i odpowiedzi oraz powtórzeń i obrazów. Te konferencje zawierają ciekawe obserwacje i są podawane z pewnym dowcipem. Posłuchajmy fragmentu o szukaniu pokoju:

    „»Zdrowe skarżą się na brak spokoju z powodu przeciążenia w pracy - chorym zdaje się, że miałyby spokój, gdyby jeszcze pracować mogły. Szkolne zazdroszczą spokojnego zajęcia ręcznie pracującym - te znów uważają, że spokojem cieszyć się można tylko przy książce, przy igle. Konwerski myślą, że pokój zamieszkał tylko w chórze - chórowe rade by szukały spokoju na podwórzu przy gospodarstwie, w pralni, a choćby i w stajni. I tak szukamy tego drogiego spokoju, szukamy, a szukając najczęściej błądzimy. Błądzimy przypisując brak spokoju komuś albo czemuś - poza nami, albo obok nas... «

    Czasem jednak Matka robi zgromadzeniu surowy rachunek sumienia. Pyta na przykład o wzajemną życzliwość i o przepisane przez regułę oznaki wzajemnego szacunku:

    »Czy kochamy, czy szanujemy współsiostry nasze, choćby przykre i nie okazujące nam szczególniejszych względów? Czy nie podpatrujemy, nie podchwytujemy ich niedoskonałości i błędów, a jeśli je dostrzeżemy, co wtenczas przeważa w sercu naszym: sąd bez miłosierdzia, triumf może szatański nad upadłą, biedną duszą, czy serdeczne współczucie, poparte gorącą i pokorną modlitwą?

    Jak się przysłużamy dobrodziejkom lub siostrom naszym? Czy nie unikamy sprytnie, a nawet z przebiegłością, okazji do wyświadczenia małej przysługi, np. ulżenia siostrze dźwigającej coś ciężkiego, wyręczenia w drobnym zajęciu, o którym zapomniała lub nie mogła spełnić?... Czy nie masz zwyczaju z umysłu
    miarkować ukłony twoje, by nie uchybić wygórowanej ambicji - i tak nieraz charakteryzować swoje ruchy, że ukłon twój staje się boleśniejszym od policzka?«

    Jeden motyw przewija się przez te wszystkie nauki, o czymkolwiek byłaby mowa: motyw krzyża.

    »Pokój tylko w walce ze złością naszą, a nie z cierpieniem, jakiekolwiek by ono było... Nie masz prawie duszy, która by kochała cierpienie, która by pragnęła krzyża tak szczerze, aby gdy Pan Jezus włoży na nią, nie stękała, nie żaliła
    się, nie ubolewała nad sobą... Bądź co bądź nie o wielkie rzeczy tu chodzi, zwykle o drobnostki..., a my, my oblubienice Ukrzyżowanego, co my z tych trzaseczek [drzazg] krzyża Jego robimy! Całe gmachy, całe wieże obrażonej, rozbolałej miłości własnej... Jeśli Pan Jezus tak się zaofiarował za nas, jak też my ofiarujemy się bliźniemu naszemu?...

    Stanąwszy u stóp krzyża, co czujemy? Nasamprzód mamy pewnie wielkie, serdeczne współczucie dla Pana Jezusa, który tak się dla nas wyniszczył, że aż zawisł na krzyżu. A potem jakie uczucie następuje? Jeśli jeszcze choć trochę
    jest w nas prawdy, to potem powinien ogarnąć nas ogromny, ogromny wstyd: wstyd z powodu naszej pieszczotliwości i niecierpliwości...
    Zastanówmy się więc chwilkę nad cnotą cierpliwości, w którą tak bardzo jesteśmy ubogie, a bez której nawet nazywać się dzieckiem, oblubienicą Ukrzyżowanego - nie podobna... «

    To określenie »oblubienica Ukrzyżowanego« powraca ciągle, najwyraźniej matka Kolumba ma ten aspekt życia zakonnego w stałej pamięci jako jedną z myśli przewodnich swego życia. Niemniej, i pomimo całej żywości stylu, wszystko to są prawdy i zasady słuszne dla każdego i podawane w sposób możliwie obiektywny i bezosobowy, bez żadnych zwierzeń, dotyczących przeżycia własnego. Jeden jedyny raz wymyka się Matce takie zwierzenie: »Aby uczcić wyniszczenie Pana Jezusa w tajemnicy Wcielenia, radabym się w proch zamienić, byle tylko ten proch na wieki przylgnął do najświętszych nóg Jego!«. Można sądzić, że łaska, która budziła w niej takie pragnienie, od dawna ją też już przygotowywała na przyjęcie jego realizacji"[35].

    W styczniu roku 1898 Matka Kolumba przeprowadziła wizytację zgromadzenia, podczas której, zgodnie z regułą chełmińską, w rok po swojej elekcji, przeprowadziła rozmowę „z każdą siostrą po kolei"[36]. Ta wizytacja trwała cztery dni.

    W tym roku w szkołach państwowych dodano kolejną klasę dziewiątą lub piątą wydziałową. A więc nie było wyjścia, również siostry benedyktynki musiały taką klasę utworzyć. Problemem okazał się brak miejsca, nie było wolnego pomieszczenia. I wtedy w klasztorze wybuchła sensacja: „panna ksieni przyłączy do szkoły czteropokojowy apartament „ksienieński"[37]. Po wyremontowaniu, przerobieniu i oddzieleniu od klauzury tych pomieszczeń można było je przyłączyć do szkoły. Ksieni tak jak wszystkie zakonnice zamieszkała w zwykłej celce i jadała ze wszystkimi w refektarzu. Inna celka została przygotowana na gabinet dla załatwiania wszelkich spraw urzędowych i przyjmowania sióstr. Interesanci świeccy byli przyjmowani w rozmównicy.

    Warto zauważyć, że tę rewolucję Matka Kolumba przeprowadziła, nie dlatego, że tak zamierzała wcześniej ale dlatego, że taka wynikła potrzeba i zmianę tę starała się przeprowadzić bez zbędnego nagłaśniania, skromnie i taktownie. Była jeszcze jedna rzecz, którą wprowadziła Matka Kolumba. Otóż, Kuria biskupia była tak blisko, że ją było widać z okien klasztornych. Jednak siostrom klauzurowym, a takimi były benedyktynki, nie wolno było pokazywać się światu ani tego świata oglądać. Dlatego też do kurii jeżdżono z klasztoru karetą. Matka Kolumba wprowadziła szokujący zwyczaj aby z klasztoru do Kurii „ po prostu iść pieszo, motywowane było prawdopodobnie potrzebą prostoty i niechęcią Matki do niepotrzebnych ceremonii; niemniej w owych czasach panienka z »dobrego domu« nie wychodziła na ulicę sama, i to się stosowało także i do mniszek. Mniszka pieszo na ulicy była niesłychanym novum. Matka Kolumba miała często interesy w Kurii i miała pozwolenie na załatwianie ich tam osobiście, co było szybsze, skuteczniejsze, a dla jej energii naturalniejsze, niż wypisywanie kolejno kilkunastu listów. Niemniej lwowskie batiary, przesiadujące chętnie na zboczach Wysokiego Zamku w oczekiwaniu na coś do roboty, dziwiły się jej wędrówkom; przerzucano się tam uwagami na temat mniszek, którym już zbrzydło zamknięcie. Odkąd świat światem, żadna idealistka ani siłaczka nie przejmowała się puszczanymi pod jej adresem złośliwościami, mniemając, że kiedyś ludzie i tak ją zrozumieją, a jeśli nawet nie, to trudno, sprawa warta ofiar. Zapewne jednak nie spodziewała się Matka, że ten »lud prosty«, do którego upodobniała się wędrując pieszo, pierwszy z tego się zgorszy i pierwszy ją za to potępi.

Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.