Takie mięso jest również gównianej jakości. I jest to paradoks, że chlebka ze zboża podlewanego randapem jeść nie chcemy, że szukamy dobrej jakości wędlin i mięsa, ale jednocześnie chcemy żeby było tanio i dużo. Tak się nie da, z hektara ziemi możesz mieć 40 ton kartofli, 10 ton pszenicy albo pół tony mięsa. 25 lat temu ktoś wpadł na pomysł żeby zwierzęta karmić innymi zwierzętami i mieliśmy CJD.
Ja nie wiem co się tym mięsem dzieje. Gdzieś tak ponad 10 lat temu rozpoczął się u mnie proces odchodzenia od wędlin. Przestały mi smakować. A próbowałem, szukałem, kupowałem nawet już najdroższe co było w sklepie, dla spróbowania. Na dzień dzisiejszy nie jem wcale, nawet w sklepie już nie oglądam. Zdarza się, że ktoś mnie poczęstuje wędliną własnej roboty, czasami jest ok, ale szału cały czas nie ma.
Ostatnio zaczynam z niechęcią jeść kurczaki. Słabo gotuję, ale kurczaka potrafię upiec smacznego, wcześniej przyrządzić itp. No śmierdzi mi. Nie wiem o co chodzi. Za to wróciłem do jajek. Był okres, że po zjedzeniu jajek pojawiały mi się plamy czerwone na brzuchu i ogólnie jakiś taki dyskomfort czułem. Więc, chociaż lubiłem, przestałem jeść. Ale odkryłem faceta, który ma trochę kur i tak od czasu do czasu sprzedaje jajka (na wsi). I te mi nie szkodzą jakoś. Więc może chodziło o to.
Jedzenie zrobiło się gówniane okrutnie. Nie mam czasu, a przede wszystkim chęci i umiejętności, żeby bawić się pichcenie. Jestem bardzo konserwatywnie (to delikatne określenie) wychowany kulinarnie, babcia za dodanie czosnku do czegokolwiek by z domu wyrzuciła. Praktycznie zero przypraw, pieprz, sól, ale delikatnie i to tyle. Dużo kasz było, multum zup, gotowane mięso, w sosie, sporo warzyw, takie totalnie neutralne jedzenie. Bez pieprzenia się (ale jakieś rytuały z nerkami u mnie w rodzinie były, ogórkowa z nerkami była wyśmienita). Chociaż wielu smaków z domu nie wyniosłem to po latach uważam, że miało to sens. Było zdrowe i lekkostrawne.
Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów jadłam w tym roku podczas świąt smaczne wędliny. Stąd http://podlaskawedzarnia.pl Niestety nie spotkałam produktów tej wędzarni w żadnym, dostępnym mi, warszawskim sklepie. To wyrób regionalny. Wszyscy domownicy się zachwycali, bo szynka smakowała jak szynka, kiełbasa nie przypominała trocin, a polędwica różniła się istotnie od plastiku. Jeśli gdzieś napotkacie, polecam.
Ostatnio byłem parę dni na nartach z dwoma ludzikami, którzy uwielbiają gotować (jeden ma hotel w Supraślu, który jak to w tym biznesie jest, sam cały czas dogląda, więc i na kuchni się zna). Robili różne rzeczy (z Polski przywieźli od groma jedzenia do przyrządzenia). Dużo przypraw, wymyślnych potraw, nawet ok, ale miałem codziennie rewolucje (nawet wódka nie pomagała). Ale nie o to, mnie zaskoczyli jednym daniem. Zimny, słony śledź podany z gotowanymi ziemniakami. No rewelacja ! W życiu bym nie wpadł, że jedno do drugiego pasuje. A jednak.
To Ty Żorż z Podlasia i nie znasz śledzia z ziemniakami? Babcia mojej żony to była podlasianka 100%, z okolic Siemiatycz, w każden piątek tam się nic innego na obiad nie jadało.
Śledź + pieczone (w piekarniku) ziemniaki + trochę masła +sól to u mnie tradycyjne śniadanie, ostatnie jedzonko przed Wigilią. Pychota. Jako dziecko nigdy nie rozumiałam tego "postu" wigilijnego, bo na ten właśnie posiłek czekałam niemal cały rok.
Sarmata1.2 napisal(a): To Ty Żorż z Podlasia i nie znasz śledzia z ziemniakami? Babcia mojej żony to była podlasianka 100%, z okolic Siemiatycz, w każden piątek tam się nic innego na obiad nie jadało.
Jeszcze raz podkreślam, system żywieniowy u mnie w domu, w dużej mierze narzucony przez babcię, wymyka się jakimkolwiek standardom, z podlaskim włącznie. Ryby, w jakiejkolwiek postaci nie wchodziły w grę. No, na wigilię, ale bardziej pieczone, jakiś śledzik klasyczny i to wszystko. Albo wielkie oczy, kiedy ktoś jadł pomidory z cebulą i śmietaną, nie do pomyślenia. Grzyby ? A po co ? Za to namierzyłem na wsi kilkudziesięciometrowe pomieszczenie serowarni, w piwnicy, ale takiej wysokiej, pod budynkiem gospodarczym. Ponoć przed wojną szła całkiem sprawna produkcja serów, na własny użytek. Ser żółty, biały, mniam mniam, zadziwiające, prawda ?
Kanapki ? Nie nie, wszystko oddzielnie, na talerzu, chleb jako dodatek. Oczywiście to były wymysły babci, moja matka wprowadziła własne rządy, ale szło to kompromisem. Powiem tak, mnie to irytowało i się wyłamywałem, ale ojciec, który na takim systemie żywieniowym się wychował nigdy nie miał ani grama tłuszczu ! Do dziś. A żeby jeszcze było zabawniej, mimo że nie było żadnych problemów z dostępem do jedzenia, wszystko było na delikatnym deficycie. Pojęcie - najadłem się nie istniało, po prostu nie było tyle podane. Ani głodny, ani pełny. Obowiązkowy deser, ale znowu, bardzo lekkie ciasta. Kurdę, mimo pozornego dziwactwa, miało to sens, dopiero po latach sobie zdaje sprawę. Wszystko już było.
1. 500+ jest od niedawna, są całe regiony gdzie ludzie żywią się b. skromnie, oni nie narzekają na jakość w sklepach tylko na ceny i uszanujmy to. Jest zbyt na porcje rosołowe, w takim świecie trochę nie wypada narzekać na przemysłową produkcję żywności. 2. moi zagraniczny znajomi uważają polską żywność za legendarnie smaczną. Warzywa, pieczywo, sery, mięska różne, słodycze, pstrągi. 3. wędliny w mieście to tragedia. Co ciekawe - ceny nie odzwierciedlają jakości, jedynym wskaźnikiem do pewnego stopnia może być zawartość mięsa w wędlinie. Za to te od lokalnych rzeźników z małych miasteczek to mistrzostwo świata.
Ludzie najczęściej jedzą leniwie, tzn. nie chce im się nic robić. Najbardziej lubią siedzieć przed tv i żreć. Dosłownie, żreć jak świnie, wszystko co im się poda. Większości nawet ciasta nie chce się upiec. Zobaczcie jakie są kolejki do ciastkarni/piekarni, szczególnie na święta. Gotowe pizze, gotowe przetwory, gotowe wszystko. Zobaczcie ilu jest grubasów, takich chorobliwie i przypomnijcie sobie jak było za naszego dzieciństwa (w latach 60., 70., 80). Z biedą to jest różnie. Znam wielu takich co twierdzą, ze są biedni, np. nigdzie nigdy nie wyjechali na wakacje, ale każdy w rodzinie na paczkę fajek dziennie ma. Od 20-30 lat. A teraz należy zobaczyć cenę paczki, pomnożyć razy 365 i przekonamy się ile kto kasy wyrzuca. Ludzi na biedę stać.
Fajne manowce tematyczne. Co do piwa, dowiedziawszy się onegdaj, że warto jej dodać do ciasta na faworki - i stają się wonczas fantastycznie kruche. Zapach piwa znika. Ale ciekawe jak z alkomatem i jak w razieco wyjaśnić drogówce, że się nie piło a niewinnie żarło. :-&
Alkohol w wyższych temperaturach w znacznej mierze wyparowuje, więc chyba nie ma takiej groźby, zwłaszcza że to piwo, więc ile by się trzeba nażreć, żeby to przyniosło efekt? Zresztą, w klasycznym przepisie dodaje się czysty spirytus...
Komentarz
Założę się, że ten:
Ostatnio zaczynam z niechęcią jeść kurczaki. Słabo gotuję, ale kurczaka potrafię upiec smacznego, wcześniej przyrządzić itp. No śmierdzi mi. Nie wiem o co chodzi. Za to wróciłem do jajek. Był okres, że po zjedzeniu jajek pojawiały mi się plamy czerwone na brzuchu i ogólnie jakiś taki dyskomfort czułem. Więc, chociaż lubiłem, przestałem jeść. Ale odkryłem faceta, który ma trochę kur i tak od czasu do czasu sprzedaje jajka (na wsi). I te mi nie szkodzą jakoś. Więc może chodziło o to.
Jedzenie zrobiło się gówniane okrutnie. Nie mam czasu, a przede wszystkim chęci i umiejętności, żeby bawić się pichcenie. Jestem bardzo konserwatywnie (to delikatne określenie) wychowany kulinarnie, babcia za dodanie czosnku do czegokolwiek by z domu wyrzuciła. Praktycznie zero przypraw, pieprz, sól, ale delikatnie i to tyle. Dużo kasz było, multum zup, gotowane mięso, w sosie, sporo warzyw, takie totalnie neutralne jedzenie. Bez pieprzenia się (ale jakieś rytuały z nerkami u mnie w rodzinie były, ogórkowa z nerkami była wyśmienita). Chociaż wielu smaków z domu nie wyniosłem to po latach uważam, że miało to sens. Było zdrowe i lekkostrawne.
Niestety nie spotkałam produktów tej wędzarni w żadnym, dostępnym mi, warszawskim sklepie. To wyrób regionalny. Wszyscy domownicy się zachwycali, bo szynka smakowała jak szynka, kiełbasa nie przypominała trocin, a polędwica różniła się istotnie od plastiku.
Jeśli gdzieś napotkacie, polecam.
Kanapki ? Nie nie, wszystko oddzielnie, na talerzu, chleb jako dodatek. Oczywiście to były wymysły babci, moja matka wprowadziła własne rządy, ale szło to kompromisem. Powiem tak, mnie to irytowało i się wyłamywałem, ale ojciec, który na takim systemie żywieniowym się wychował nigdy nie miał ani grama tłuszczu ! Do dziś. A żeby jeszcze było zabawniej, mimo że nie było żadnych problemów z dostępem do jedzenia, wszystko było na delikatnym deficycie. Pojęcie - najadłem się nie istniało, po prostu nie było tyle podane. Ani głodny, ani pełny. Obowiązkowy deser, ale znowu, bardzo lekkie ciasta. Kurdę, mimo pozornego dziwactwa, miało to sens, dopiero po latach sobie zdaje sprawę. Wszystko już było.
2. moi zagraniczny znajomi uważają polską żywność za legendarnie smaczną. Warzywa, pieczywo, sery, mięska różne, słodycze, pstrągi.
3. wędliny w mieście to tragedia. Co ciekawe - ceny nie odzwierciedlają jakości, jedynym wskaźnikiem do pewnego stopnia może być zawartość mięsa w wędlinie. Za to te od lokalnych rzeźników z małych miasteczek to mistrzostwo świata.
impossyble, może to jakieś okolice zmieszkałe przez mniejszości narodowe?
Nic zaś nie przebije prawdziwego masła ehh ten smak goryczki.
Masło chmielowe?