Turoń napisal(a): Ale jest też inna grupa, równie hałaśliwa, niemal równie szkodliwa, którą nawet niezręcznie krytykować, bo to na ogół zacni ludzie. Ich miłość do naszej Ojczyzny, do jej przeszłości jest ślepa. Kiedy usłyszą, że polskim przywódcom politycznym i dowódcom wojskowym przytrafiały się błędy.
Mają rację. W metodologii nauki historii nie ma słowa "błąd."
Jest. Choćby w postaci listy błędów metodologicznych. Natomiast owszem, XIX-wieczna niemiecka historiografia żądała od swoich adeptów wystrzegania się twierdzeń ocennych. Takoż rozważań nad możliwymi scenariuszami alternatywnymi („gdybania’). Były to założenia nader wygodne dla dziejopisów, szczególnie gdy przedstawiali działania tatusia czy dziadka aktualnego władcy, albo jakiegoś bożyszcza tłumów. Szkoła ta ma do dziś w Polsce dosyć silną pozycję, gdzie indziej już niekoniecznie.
Zostawiając na boku spory o teorię historii, skoro rozmawiamy tu wojnach, pokaźna część historii wojskowości to badania nad zjawiskiem błędów militarnych. Nie oczernianie ani hagiografia dowódców (to już domena propagandystów), ale analiza zasadności decyzji podjętych w określonych warunkach. Im taka analiza jest uczciwsza, tym większa szansa na uniknięcie błędów w przyszłości.
Zaś w kwestii polityki, to taki Dmowski nie kadził, nie lukrował, ostro ganił przywary, rąbał niewygodną prawdą między oczy. Postrzegał rzeczywistość wedle realiów, a nie własnego chciejstwa. I m.in. dlatego bywał skuteczny.
TecumSeh napisal(a): Amen. Idę post Turonia oprawić w ramki.
Z wpisu Kolegi Turonia wali na kilometr zychowiczyzną i kompleksami rosyjsko-niemieckimi. Podobną role pełnią uwagi o amerykańskim wprowadzaniu demokracji.
Wpis o rzekomym polskim "opowiadaniu o czołgach z tektury" ma taką samą wartość jak narracja o ataku z szabelkami na czołgi.
Jeżeli Kolega jął odczuwać fetor, to niechże wykąpie się, zmieni bieliznę i posprząta w najbliższym otoczeniu. Czasem to pomaga.
Ażeby osoby postronne zyskały orientację w bezmiarze (dez)orientacji Kolegi w omawianych kwestiach, co do inkryminowanego zdania:
Turoń napisal(a):
Tuż przed wojną w polskich kabaretach nabijano się z niemieckich czołgów, że niby są z tektury i masła. Publika szalała z zachwytu, ale potem ten śmiech jakby zamarł na wargach.
…wypadałoby mieć pojęcie, że w czerwcu 1939 niemieckie tekturowe czołgi pojawiły się w rewii „Orzeł czy reszka” kabaretu Ali Baba, przyjętej entuzjastycznie przez publiczność. A z niemieckich czołgów z masła dworowano sobie na scenie w rewii „Pakty i fakty” (premiera: 1 września roku pamiętnego).
Dalej, Ed Macy, o którym napisałem, że krzewił demokrację w Afganistanie, nie jest Amerykaninem, tylko Brytyjczykiem. Służył tam w 656. Dywizjonie Korpusu Lotniczego Armii.
A już szczególnie komiczna jest sugestia, że inspiruje mnie „zychowszczyzna”. Tak się składa, że czytałem jedną książkę redaktora Z., i znalazłem w niej kilka odwołań do mojej skromnej osoby, gdy autor uzasadniał jakieś detale. Tak więc jeśli już, to było odwrotnie, w owych detalach to ja inspirowałem p. Zychowicza. (To tak coby wzmocnić Kolegi oburzanko).
Rafał napisal(a): Mnie wyjaśnienie Turonia zadowala. Nie w pełni bo sam się zastrzegł że tego nie obserwuje, ale odpowiedział zgodnie ze swoja wiedzą. Przy okazji wyraził swoje poglądy na niektóre sprawy wokół problemu. Wolno mu. Nie ma obowiązku zgadzać się z nim. Można polemizować.
Pewnie, że można dyskutować, nie uważam się za żadną wyrocznię. Przy tym mówię otwarcie, że na wielu rzeczach (a tam, prawie na wszystkim) po prostu się nie znam. Jak ktoś mnie wyprowadzi z błędu, to będę wdzięczny. Jednak jeśli ktoś mi wyjeżdża z argumentem, że jemu coś „wali”, co wspiera tanią psychoanalizą o moich „kompleksach”, zaś własną wiedzę merytoryczną objawia, hm… nader oszczędnie – to za dyskusję na takim poziomie pokornie dziękuję, postoję.
los napisal(a): Mają rację. W metodologii nauki historii nie ma słowa "błąd."
Czyli tragiczne konsekwencje nie dają zredukować przyczyn do etykiety 'błąd'? (np. błędne kalkulacje, błędne założenia itp)
Oczywiście, że nie ma. Wyłóżmy rzecz scholastycznie czyli wkurwiająco dla mundrali nie lubiących akademickich wstępów.
2*2=5, to jest kanoniczny przykład błędu. Skąd wiemy, że to błąd? Z dwu źródeł - znamy aksjomatykę i zasady wnioskowania arytmetyki i możemy sobie sami przeliczyć: bierzemy paluszek mały i serdeczny z jednej strony, długi i wskazujący z drugiej, łączymy w jedną dłoń i pracowicie liczymy: mały, serdeczny, długi, wskazujący. Razem cztery, kciuka nie ma. Znajomość mechanizmu i powtarzalność eksperymentu dają nam niewzruszoną pewność, że 2*2=4.
A teraz umieśćmy naukę historii w wielkim opisaniu nauk. Wyjdzie nam, że historia jako nauka oparta na faktach jest empiryczna ale ze względu na brak powtarzalności nie jest eksperymentalna. Król Zygmunt I był tylko jeden, następny zwał się Zygmunt II i był zupełnie innym królem. Nie ma powtarzalności a więc nie ma kategorii "błąd." Przegrał król wojnę ale póki nie udowodnimy, że profesjonalny król w jego sytuacji by tę wojnę wygrał, nie możemy nazywać rzeczy błędem. Nikt nigdy nie był w jego sytuacji, bo tak a nie inna sytuacja zdarzyła się tylko jeden raz, nie było drugiej takiej samej od początku świata i do końca świata nie będzie.
Moglibyśmy swe prawo do mądrzenia się ratować twierdząc, że znamy mechanizmy postępowania mas ludzkich, ale to byłby żart. Nikt swoich własnych decyzji nie przewidzi, o innych już zupełnie nie mówiąc.
@los "Moglibyśmy swe prawo do mądrzenia się ratować twierdząc, że znamy mechanizmy postępowania mas ludzkich, ale to byłby żart. Nikt swoich własnych decyzji nie przewidzi, o innych już zupełnie nie mówiąc." I w ten sposób Kolega wykluczył socjologię z grona nauk. Psychologię też w kolejnym zdaniu.
Psychologia, socjologia e tutti quanti nie są naukami w takim sensie jak fizyka i chemia. Fizyka jest w stanie z dużą dokładnością przewidzieć ruch przedmiotów, socjologia i psychologia zdolności predykcyjnych nie mają żadnych, dlatego Popper odmawiał im miana nauki.
No to za daleko idące stwierdzenie, że nie mają żadnych zdolności predykcyjnych. Wręcz przeciwnie - mają i to spore. Nie są to jednak przewidywania precyzyjne i niezawodne. No i większości z tych predykcji nie dało się jeszcze opisać modelem matematycznym. Zresztą i w fizyce ta precyzja jest ograniczona. Zasada Heisenberga to się nazywa czy jakoś tak. Zresztą w psychologii i socjologii też działa. Trochę mnie przytłoczył ciężar Poppera, ale jakoś wytrwam.
Rafał napisal(a): Mnie wyjaśnienie Turonia zadowala. Nie w pełni bo sam się zastrzegł że tego nie obserwuje, ale odpowiedział zgodnie ze swoja wiedzą. Przy okazji wyraził swoje poglądy na niektóre sprawy wokół problemu. Wolno mu. Nie ma obowiązku zgadzać się z nim. Można polemizować.
Pewnie, że można dyskutować, nie uważam się za żadną wyrocznię. Przy tym mówię otwarcie, że na wielu rzeczach (a tam, prawie na wszystkim) po prostu się nie znam. Jak ktoś mnie wyprowadzi z błędu, to będę wdzięczny. Jednak jeśli ktoś mi wyjeżdża z argumentem, że jemu coś „wali”, co wspiera tanią psychoanalizą o moich „kompleksach”, zaś własną wiedzę merytoryczną objawia, hm… nader oszczędnie – to za dyskusję na takim poziomie pokornie dziękuję, postoję.
Przepraszam bardzo za w/w sformułowania, poniosło mnie.
Problem polega na tym, że istnieje pewna grupa tzw. militarystów, którym wydaje się, że skoro naczytali się w książkach i internetach na temat techniki wojskowej, a nawet postrzelali sobie na strzelnicy, oznacza to, że mogą wymądrzać się na temat procesów historycznych.
Socjologia i psychologia na tyle zbliżają się do nauki, na ile (poprawnie!) używają logiki czy statystyki jako narzędzi badawczych. Oba te przedmioty plus kilka innych matematycznych były za moich czasów w programach nauczania. A i tak się mocno błądzi, pracując na ludziach.
Kuba_ napisal(a): Socjologia i psychologia na tyle zbliżają się do nauki, na ile (poprawnie!) używają logiki czy statystyki jako narzędzi badawczych. Oba te przedmioty plus kilka innych matematycznych były za moich czasów w programach nauczania. A i tak się mocno błądzi, pracując na ludziach.
A największą słabością tych nauk jest to, że dostarczają dużo mniej wiedzy o ludziach niż tzw. zdrowy rozum. Mogą mądrale gościa obadać na wszystkie strony testami psychologicznymi a i tak jego własna żona będzie lepiej wiedziała, jak z nim postępować.
Kuba_ napisal(a): Socjologia i psychologia na tyle zbliżają się do nauki, na ile (poprawnie!) używają logiki czy statystyki jako narzędzi badawczych. Oba te przedmioty plus kilka innych matematycznych były za moich czasów w programach nauczania. A i tak się mocno błądzi, pracując na ludziach.
A największą słabością tych nauk jest to, że dostarczają dużo mniej wiedzy o ludziach niż tzw. zdrowy rozum. Mogą mądrale gościa obadać na wszystkie strony testami psychologicznymi a i tak jego własna żona będzie lepiej wiedziała, jak z nim postępować.
Istotnie, żony stoją bardzo wysoko w hierarchii znajomości swojego męża - przez lata obserwują nie tylko deklaracje tego jaki jest (to mamy w testach), ale widzą też to czego pokazywać światu nie chce
Natomiast nasz wielki rodak Michał Kosiński prawi, że na podstawie śladów (świadomie i właśnie nieświadomie) zostawianych w sieci przez lud internetowy można o niektórych cechach osobowości wypowiadać się dokładniej niż żona. Ale choć to psychologia mocarnie sprzęgnięta z programowaniem i statystyką, to za "ground truth" - nie znam polskiego odpowiednika - robić będą wyniki testów. Ileś tam z prawdą muszą mieć wspólnego, świadczą o tym efekty kampanii takich jak Trumpa.
los napisal(a): A największą słabością tych nauk jest to, że dostarczają dużo mniej wiedzy o ludziach niż tzw. zdrowy rozum.
W przypadku socjologii (baaardzo nieostre pojęcie) to już zależy, np. pewien człowiek zarobił na socjologicznym typowaniu całkiem spory bonus (nie on typował, on tylko zaufał). Podwaliny tego były zbudowane na gruncie matematyki i nawet było w lengłydżu czasopisemko o tych badaniach (co prawda, większość tego co czytałem jest datowana na połowę ubiegłego tysiąclecia, a obecnie to raczej przyczynkarskie uwspółcześnienia ale jednak matma). Odnośnie psychologii, to znowu mamy baaardzo nieostre pojęcie (coś jak ginekologa, stomatologa i psychiatrę opisać tym samym słowem), psychologia kliniczna się, moim zdaniem, nieźle broni, behawioralna, jako metoda opisu a nie tłumaczenia też, reszta to szarlataneria w stylu filozofii rodem z magla.
Kuba_ napisal(a): Natomiast nasz wielki rodak Michał Kosiński prawi, że na podstawie śladów (świadomie i właśnie nieświadomie) zostawianych w sieci przez lud internetowy można o niektórych cechach osobowości wypowiadać się dokładniej niż żona.
Nie. Nasz wielki rodak Michał Kosiński znalazł malusieńką niszę dającą szansę psychologii zbliżenia się do określenia "nauka." Po dwustu latach istnienia. Spektakularność zdarzenia nieco je nadęły ale z naukowego punktu widzenia to nadal tylko przyczynek.
Kuba_ napisal(a): . Ale choć to psychologia mocarnie sprzęgnięta z programowaniem i statystyką, to za "ground truth" - nie znam polskiego odpowiednika - robić będą wyniki testów. Ileś tam z prawdą muszą mieć wspólnego, świadczą o tym efekty kampanii takich jak Trumpa.
W przypadku Kosińskiego robiono testy, a nie weryfikowano na podstawie analizy zachowań w mediach społecznościowych? bo coś mnie umkło w takim razie.
Kosiński obkodował jakąś starodawną teorię psychologiczną, CA skalibrowała to do danych z Pejsdzbuka a Trump wykorzystał, by mieć bardziej granularny przekaz, nie zwracał się do "gospodyń domowych ze Środkowego Zachodu" tylko podzielono ludzi na kilka grup według tejże psychologicznej taksonomii, bodajże siedem.
Ta większa granularność dała mu jakieś 3% głosów, co starczyło do zwycięstwa. Gdyby to nie był Trump, pewnie by całej imprezy nie zauważono.
los napisal(a): Kosiński obkodował jakąś starodawną teorię psychologiczną
Nie mogę tego 'na szybko' odszukać ale jak zaczynałem interesować się 'Big Data' to wrzucało mnie w Matematykę dla socjologii z końcówki lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku.
los napisal(a): CA skalibrowała to do danych z Pejsdzbuka
Tu chyba jeszcze chodziło o weryfikację skuteczności poprzez Twarzoksiążkę, a nie ufanie w 'ankiety'. To chyba była największa innowacja. Podobne działania były podczas poprzednich kampanii Husejna, ale nie umiem dotrzeć do opisów co tam robiono.
los napisal(a): Kosiński obkodował jakąś starodawną teorię psychologiczną, CA skalibrowała to do danych z Pejsdzbuka a Trump wykorzystał, by mieć bardziej granularny przekaz, nie zwracał się do "gospodyń domowych ze Środkowego Zachodu" tylko podzielono ludzi na kilka grup według tejże psychologicznej taksonomii, bodajże siedem.
Ta większa granularność dała mu jakieś 3% głosów, co starczyło do zwycięstwa. Gdyby to nie był Trump, pewnie by całej imprezy nie zauważono.
Zastanawiam się, czy CA i Kosiński w całym tym zwycięstwie Trumpa nie jest troszku przeszacowany i wyolbrzymiony. Warto byłoby zadać sobie odrobinę trudu i skupić się na "swing-states", decydujących o zwycięstwie. I na tym, jak Trump skierował swój przekaz na te stany. Bo całościowy, uśredniony obraz zaciemnia detale- np., jeśli dobrze oszacowałem, w stanie Nowy Jork, gdyby wyjąć z niego jeden okręg wyborczy- Manhattan, to Trump odniósłby zwycięstwo!
Tak więc lepiej byłoby przeanalizować celność przekazu Trumpa na Colorado (przegrał, chyba już pozostanie zaćpane i lewackie), Florida, Iowa, Michigan, Minnesota (przegrał), Ohio, Nevada, New Hampshire (przegrał), North Carolina, Pennsylvania, Virginia (przegrał), Wisconsin. Czyli z większych to Floryda, Michigan, Ohio, Pennsylwania, Północna Karolina. 4 z 5 mocno białe, 3 przemysłowe, 2.5 rolnicze. Wisconsin też białe i rolnicze.
qiz napisal(a): Zastanawiam się, czy CA i Kosiński w całym tym zwycięstwie Trumpa nie jest troszku przeszacowany i wyolbrzymiony.
Los napisał: 3% z tym, że to kluczowe 3%. Pytanie czy to dużo czy mało... No to jest tak, że sama CA by zwycięstwa nie dała, ba nie była nawet główną składową zwycięstwa, ale to CA zwieńczyła dzieło (trochę jak nasze spory o bitwę pod Wiedniem, wielogodzinny ostrzał czy szarża Husarii )
Nie wiem, co zrobił Husajn ale kampania Donalda opierała się na dwu elementach:
1. Przekaz uzależniony od profilu psychologicznego a nie tylko od tradycyjnej społecznej taksonomii: biała klasa średnia ze Wschodu, latynoska biedota, farmerzy ze środkowych stanów etc.
2. Automatyzacja analiz z wykorzystaniem danych z netu, co pozwoliło na większą granularność przekazu - sąsiadki dostawały listy różnej treści, mimo że obie białe, jednakowo zamożne i z klasy średniej.
To było jednak rewolucyjne podejście, pani Hilary kampanię miała dość tradycyjną.
Kuba_ napisal(a): Natomiast nasz wielki rodak Michał Kosiński prawi, że na podstawie śladów (świadomie i właśnie nieświadomie) zostawianych w sieci przez lud internetowy można o niektórych cechach osobowości wypowiadać się dokładniej niż żona.
Nie. Nasz wielki rodak Michał Kosiński znalazł malusieńką niszę dającą szansę psychologii zbliżenia się do określenia "nauka." Po dwustu latach istnienia. Spektakularność zdarzenia nieco je nadęły ale z naukowego punktu widzenia to nadal tylko przyczynek.
A filozofia? Ale generalnie zgadzam się, że tzw. dziedziny humanistyczne lepiej byłoby określać mianem sztuk, tak jak (z grubsza) robiono to dawniej.
los napisal(a): A teraz umieśćmy naukę historii w wielkim opisaniu nauk. Wyjdzie nam, że historia jako nauka oparta na faktach jest empiryczna ale ze względu na brak powtarzalności nie jest eksperymentalna. Król Zygmunt I był tylko jeden, następny zwał się Zygmunt II i był zupełnie innym królem. Nie ma powtarzalności a więc nie ma kategorii "błąd." Przegrał król wojnę ale póki nie udowodnimy, że profesjonalny król w jego sytuacji by tę wojnę wygrał, nie możemy nazywać rzeczy błędem. Nikt nigdy nie był w jego sytuacji, bo tak a nie inna sytuacja zdarzyła się tylko jeden raz, nie było drugiej takiej samej od początku świata i do końca świata nie będzie.
Idąc tym tropem można śmiało stwierdzić że nikt nigdy nie popełnił błędów bo nie było dwóch identycznych ludzi w takiej samej stytuacji, więc nie ma powtarzalności. .
los napisal(a): A największą słabością tych nauk jest to, że dostarczają dużo mniej wiedzy o ludziach niż tzw. zdrowy rozum. Mogą mądrale gościa obadać na wszystkie strony testami psychologicznymi a i tak jego własna żona będzie lepiej wiedziała, jak z nim postępować.
Nie bardzo - raz że często żona właśnie nie wie jak postępować z mężem, a dwa, że jednak rozmaite służby, korporacje i inne instytucje pragnące uczynić nas szczęśliwymi - szeroko z dorobku tych nauk korzystają. I mają efekty. Słabością psychologii jest to, że do konkretnej jednostki może albo zadziałać albo nie, ale przy sporej grupie ludzi daje efekty dość powtarzalne, w każdym razie z dającym się wyliczyć prawdopodobieństwem.
TecumSeh napisal(a): Idąc tym tropem można śmiało stwierdzić że nikt nigdy nie popełnił błędów bo nie było dwóch identycznych ludzi w takiej samej sytuacji, więc nie ma powtarzalności.
W przypadku ludzi żyjących możemy się zapytać ich o intencję. Jak kto twierdzi, że chciał pokroić cebulę, a odkroił sobie palec wskazujący, to możemy mówić, że popełnił błąd - da się pokroić cebulę oszczędzając palce. Tu tę powtarzalność mamy, mimo że różnymi nożami kroimy różne cebule, istota rzeczy jest dokładnie taka sama.
Od ludzi nieżywych zeznanie ciężko uzyskać. Przestrzegam przed seansami spirytystycznymi - zmarłych nie da się przywołać. W najlepszym razie mamy do czynienia z oszustami, w najgorszym - z demonami.
Dlatego uczciwy historyk powinien ograniczać do opisywania, jeśli ocenia, jest publicystą. A niedobrze mieszać dżem z chrzanem albo publicystykę z historią.
los napisal(a): W przypadku ludzi żyjących możemy się zapytać ich o intencję. Jak kto twierdzi, że chciał pokroić cebulę, a odkroił sobie palec wskazujący, to możemy mówić, że popełnił błąd - da się pokroić cebulę oszczędzając palce. Tu tę powtarzalność mamy, mimo że różnymi nożami kroimy różne cebule, istota rzeczy jest dokładnie taka sama. Od ludzi nieżywych zeznanie ciężko uzyskać.
Owszem, ale jeśli król Zygmunt przegrał woję przez to że sobie odkroił palce przy siekaniu cebuli, to można mówić o błędzie króla Zygmunta - niezależnie od tego czy bez tego błędu wygrałby wojnę czy nie. Owszem, można podejrzewać króla Zygmunta że w istocie wojnę chciał przegrać - ale jeśli nie tylko nic na tym nie wygrał a wszystko stracił, całkiem uprawnione jest założenie że wojnę wygrac chciał, natomiast uniemożliwiły mu to błędy. Owszem to ryzykowna zabawa i niekoniecznie dająca oczywiste rezultaty - tym niemniej nie jest to bezsens sam sobie. Analogicznie w przypadku działań pozytywnych.
los napisal(a): W przypadku ludzi żyjących możemy się zapytać ich o intencję. Jak kto twierdzi, że chciał pokroić cebulę, a odkroił sobie palec wskazujący, to możemy mówić, że popełnił błąd - da się pokroić cebulę oszczędzając palce. Tu tę powtarzalność mamy, mimo że różnymi nożami kroimy różne cebule, istota rzeczy jest dokładnie taka sama. Od ludzi nieżywych zeznanie ciężko uzyskać.
Owszem, ale jeśli król Zygmunt przegrał woję przez to że sobie odkroił palce przy siekaniu cebuli, to można mówić o błędzie króla Zygmunta - niezależnie od tego czy bez tego błędu wygrałby wojnę czy nie. Owszem, można podejrzewać króla Zygmunta że w istocie wojnę chciał przegrać - ale jeśli nie tylko nic na tym nie wygrał a wszystko stracił, całkiem uprawnione jest założenie że wojnę wygrac chciał, natomiast uniemożliwiły mu to błędy. Owszem to ryzykowna zabawa i niekoniecznie dająca oczywiste rezultaty - tym niemniej nie jest to bezsens sam sobie. Analogicznie w przypadku działań pozytywnych.
los napisal(a): W przypadku ludzi żyjących możemy się zapytać ich o intencję. Jak kto twierdzi, że chciał pokroić cebulę, a odkroił sobie palec wskazujący, to możemy mówić, że popełnił błąd - da się pokroić cebulę oszczędzając palce. Tu tę powtarzalność mamy, mimo że różnymi nożami kroimy różne cebule, istota rzeczy jest dokładnie taka sama. Od ludzi nieżywych zeznanie ciężko uzyskać.
Owszem, ale jeśli król Zygmunt przegrał woję przez to że sobie odkroił palce przy siekaniu cebuli, to można mówić o błędzie króla Zygmunta - niezależnie od tego czy bez tego błędu wygrałby wojnę czy nie. Owszem, można podejrzewać króla Zygmunta że w istocie wojnę chciał przegrać - ale jeśli nie tylko nic na tym nie wygrał a wszystko stracił, całkiem uprawnione jest założenie że wojnę wygrac chciał, natomiast uniemożliwiły mu to błędy. Owszem to ryzykowna zabawa i niekoniecznie dająca oczywiste rezultaty - tym niemniej nie jest to bezsens sam sobie. Analogicznie w przypadku działań pozytywnych.
Osobiście największe mam daremne żale do króla Kazimierza Wielkiego, który odniósłszy ranę na polowaniu dostał od medyka L-4 i solenny nakaz kurowania się a polegiwania w łożu, z czego nie skorzystał i zszedł. To jest na moje oko ewidentny błąd tego monarchy, do której to oceny wystarczają mi fakty i nie muszę się uciekać do seansów spirytystycznych. "Nu, śpieszyło się mi na jakiś tam zjazd..." "Błąd panie królu, trzeba było wysłać umyślnego!"
Komentarz
Natomiast owszem, XIX-wieczna niemiecka historiografia żądała od swoich adeptów wystrzegania się twierdzeń ocennych. Takoż rozważań nad możliwymi scenariuszami alternatywnymi („gdybania’). Były to założenia nader wygodne dla dziejopisów, szczególnie gdy przedstawiali działania tatusia czy dziadka aktualnego władcy, albo jakiegoś bożyszcza tłumów. Szkoła ta ma do dziś w Polsce dosyć silną pozycję, gdzie indziej już niekoniecznie.
Zostawiając na boku spory o teorię historii, skoro rozmawiamy tu wojnach, pokaźna część historii wojskowości to badania nad zjawiskiem błędów militarnych. Nie oczernianie ani hagiografia dowódców (to już domena propagandystów), ale analiza zasadności decyzji podjętych w określonych warunkach. Im taka analiza jest uczciwsza, tym większa szansa na uniknięcie błędów w przyszłości.
Zaś w kwestii polityki, to taki Dmowski nie kadził, nie lukrował, ostro ganił przywary, rąbał niewygodną prawdą między oczy. Postrzegał rzeczywistość wedle realiów, a nie własnego chciejstwa. I m.in. dlatego bywał skuteczny.
Ażeby osoby postronne zyskały orientację w bezmiarze (dez)orientacji Kolegi w omawianych kwestiach, co do inkryminowanego zdania: …wypadałoby mieć pojęcie, że w czerwcu 1939 niemieckie tekturowe czołgi pojawiły się w rewii „Orzeł czy reszka” kabaretu Ali Baba, przyjętej entuzjastycznie przez publiczność. A z niemieckich czołgów z masła dworowano sobie na scenie w rewii „Pakty i fakty” (premiera: 1 września roku pamiętnego).
Dalej, Ed Macy, o którym napisałem, że krzewił demokrację w Afganistanie, nie jest Amerykaninem, tylko Brytyjczykiem. Służył tam w 656. Dywizjonie Korpusu Lotniczego Armii.
A już szczególnie komiczna jest sugestia, że inspiruje mnie „zychowszczyzna”. Tak się składa, że czytałem jedną książkę redaktora Z., i znalazłem w niej kilka odwołań do mojej skromnej osoby, gdy autor uzasadniał jakieś detale. Tak więc jeśli już, to było odwrotnie, w owych detalach to ja inspirowałem p. Zychowicza.
(To tak coby wzmocnić Kolegi oburzanko).
Jednak jeśli ktoś mi wyjeżdża z argumentem, że jemu coś „wali”, co wspiera tanią psychoanalizą o moich „kompleksach”, zaś własną wiedzę merytoryczną objawia, hm… nader oszczędnie – to za dyskusję na takim poziomie pokornie dziękuję, postoję.
2*2=5, to jest kanoniczny przykład błędu. Skąd wiemy, że to błąd? Z dwu źródeł - znamy aksjomatykę i zasady wnioskowania arytmetyki i możemy sobie sami przeliczyć: bierzemy paluszek mały i serdeczny z jednej strony, długi i wskazujący z drugiej, łączymy w jedną dłoń i pracowicie liczymy: mały, serdeczny, długi, wskazujący. Razem cztery, kciuka nie ma. Znajomość mechanizmu i powtarzalność eksperymentu dają nam niewzruszoną pewność, że 2*2=4.
A teraz umieśćmy naukę historii w wielkim opisaniu nauk. Wyjdzie nam, że historia jako nauka oparta na faktach jest empiryczna ale ze względu na brak powtarzalności nie jest eksperymentalna. Król Zygmunt I był tylko jeden, następny zwał się Zygmunt II i był zupełnie innym królem. Nie ma powtarzalności a więc nie ma kategorii "błąd." Przegrał król wojnę ale póki nie udowodnimy, że profesjonalny król w jego sytuacji by tę wojnę wygrał, nie możemy nazywać rzeczy błędem. Nikt nigdy nie był w jego sytuacji, bo tak a nie inna sytuacja zdarzyła się tylko jeden raz, nie było drugiej takiej samej od początku świata i do końca świata nie będzie.
Moglibyśmy swe prawo do mądrzenia się ratować twierdząc, że znamy mechanizmy postępowania mas ludzkich, ale to byłby żart. Nikt swoich własnych decyzji nie przewidzi, o innych już zupełnie nie mówiąc.
I w ten sposób Kolega wykluczył socjologię z grona nauk. Psychologię też w kolejnym zdaniu.
Problem polega na tym, że istnieje pewna grupa tzw. militarystów, którym wydaje się, że skoro naczytali się w książkach i internetach na temat techniki wojskowej, a nawet postrzelali sobie na strzelnicy, oznacza to, że mogą wymądrzać się na temat procesów historycznych.
Natomiast nasz wielki rodak Michał Kosiński prawi, że na podstawie śladów (świadomie i właśnie nieświadomie) zostawianych w sieci przez lud internetowy można o niektórych cechach osobowości wypowiadać się dokładniej niż żona. Ale choć to psychologia mocarnie sprzęgnięta z programowaniem i statystyką, to za "ground truth" - nie znam polskiego odpowiednika - robić będą wyniki testów. Ileś tam z prawdą muszą mieć wspólnego, świadczą o tym efekty kampanii takich jak Trumpa.
Podwaliny tego były zbudowane na gruncie matematyki i nawet było w lengłydżu czasopisemko o tych badaniach (co prawda, większość tego co czytałem jest datowana na połowę ubiegłego tysiąclecia, a obecnie to raczej przyczynkarskie uwspółcześnienia ale jednak matma).
Odnośnie psychologii, to znowu mamy baaardzo nieostre pojęcie (coś jak ginekologa, stomatologa i psychiatrę opisać tym samym słowem), psychologia kliniczna się, moim zdaniem, nieźle broni, behawioralna, jako metoda opisu a nie tłumaczenia też, reszta to szarlataneria w stylu filozofii rodem z magla.
Ta większa granularność dała mu jakieś 3% głosów, co starczyło do zwycięstwa. Gdyby to nie był Trump, pewnie by całej imprezy nie zauważono.
Podobne działania były podczas poprzednich kampanii Husejna, ale nie umiem dotrzeć do opisów co tam robiono.
Warto byłoby zadać sobie odrobinę trudu i skupić się na "swing-states", decydujących o zwycięstwie. I na tym, jak Trump skierował swój przekaz na te stany. Bo całościowy, uśredniony obraz zaciemnia detale- np., jeśli dobrze oszacowałem, w stanie Nowy Jork, gdyby wyjąć z niego jeden okręg wyborczy- Manhattan, to Trump odniósłby zwycięstwo!
Tak więc lepiej byłoby przeanalizować celność przekazu Trumpa na Colorado (przegrał, chyba już pozostanie zaćpane i lewackie), Florida, Iowa, Michigan, Minnesota (przegrał), Ohio, Nevada, New Hampshire (przegrał), North Carolina, Pennsylvania, Virginia (przegrał), Wisconsin. Czyli z większych to Floryda, Michigan, Ohio, Pennsylwania, Północna Karolina.
4 z 5 mocno białe, 3 przemysłowe, 2.5 rolnicze. Wisconsin też białe i rolnicze.
1. Przekaz uzależniony od profilu psychologicznego a nie tylko od tradycyjnej społecznej taksonomii: biała klasa średnia ze Wschodu, latynoska biedota, farmerzy ze środkowych stanów etc.
2. Automatyzacja analiz z wykorzystaniem danych z netu, co pozwoliło na większą granularność przekazu - sąsiadki dostawały listy różnej treści, mimo że obie białe, jednakowo zamożne i z klasy średniej.
To było jednak rewolucyjne podejście, pani Hilary kampanię miała dość tradycyjną.
.
Nie bardzo - raz że często żona właśnie nie wie jak postępować z mężem, a dwa, że jednak rozmaite służby, korporacje i inne instytucje pragnące uczynić nas szczęśliwymi - szeroko z dorobku tych nauk korzystają. I mają efekty.
Słabością psychologii jest to, że do konkretnej jednostki może albo zadziałać albo nie, ale przy sporej grupie ludzi daje efekty dość powtarzalne, w każdym razie z dającym się wyliczyć prawdopodobieństwem.
Od ludzi nieżywych zeznanie ciężko uzyskać. Przestrzegam przed seansami spirytystycznymi - zmarłych nie da się przywołać. W najlepszym razie mamy do czynienia z oszustami, w najgorszym - z demonami.
Dlatego uczciwy historyk powinien ograniczać do opisywania, jeśli ocenia, jest publicystą. A niedobrze mieszać dżem z chrzanem albo publicystykę z historią.
Owszem, można podejrzewać króla Zygmunta że w istocie wojnę chciał przegrać - ale jeśli nie tylko nic na tym nie wygrał a wszystko stracił, całkiem uprawnione jest założenie że wojnę wygrac chciał, natomiast uniemożliwiły mu to błędy.
Owszem to ryzykowna zabawa i niekoniecznie dająca oczywiste rezultaty - tym niemniej nie jest to bezsens sam sobie. Analogicznie w przypadku działań pozytywnych.