Rafał napisal(a): No ładnie i ciekawie. Dla mnie jednak okolica to też ludność miejscowa.
A co, myśli Kolega że w Sudanie pogłowie kutafonów z hektara jest znacząco wyższe niż w Polszcze?
Nie sprawdziłem który to Sudan. Jeśli właściwy czyli północny to owszem- tak podejrzewam. Generalnie to tam nie lubiom nas od dość dawna. Wiem bom czytał w pustyni i w paszczy. Obyczaj ich okrutny i ofpychajacy dla konserwatywnego blondyna z północy.
Rafał napisal(a): No ładnie i ciekawie. Dla mnie jednak okolica to też ludność miejscowa.
A co, myśli Kolega że w Sudanie pogłowie kutafonów z hektara jest znacząco wyższe niż w Polszcze?
Nie sprawdziłem który to Sudan. Jeśli właściwy czyli północny to owszem- tak podejrzewam. Generalnie to tam nie lubiom nas od dość dawna. Wiem bom czytał w pustyni i w paszczy. Obyczaj ich okrutny i ofpychajacy dla konserwatywnego blondyna z północy.
Phi, Łódź, wielka mi północ! Północ to się zaczyna gdzieś od placu Komuny.
A tak poważnie, to przecie od czasów psora Śmichałowskiego, któren wszystkie te kuszyckie fanty uratował przed tamą w Aswanie, stosunki polsko-sudańskie przybrały na wadze, co gorliwie uwzględniono w ekranizacji Pustyni i paszczy. Mowa oczywiście o filmie komunistycznym, gdyż pseudofilmoza postkomunistyczna wogle przekręciła kręgosłup osi akcji (zamiast historii dzielnego chłopca, który przez pustynię i paszczę przebija się z Sudanu do Mombasy zrobili opowieść o tym jak tatusiowie ratują swoje dzieci zaginione w pustyni i paszczy, pfui).
No to w trzech skokach obkrążyłem świat posuwając się tą razą na wschód. Najsampierw poleciałem do Polski. Ale fajnie! Samolot - Dreamliner LOT-u - drożyzna ale pełna kultura. Stewardesy młode, ładne, uprzejme, nie to co w Air Canada albo w inszych British Airways, gdzie podstarzałe babochłopy ze względu na związki zawodowe nie dają się zwolnić i pracują do emerytury / renty / śmierci, whatever comes first. Zara po wejściu wszyscy zdjęli maski tylko ja i jeszcze jeden kolo, mimo że z własnego wyboru, kwitliśmy przez 9 godzin w machach jak te... no ten, Himilsbach z angielskim.
Na Okęciu taryfiarz nie skorzystał z okazji do milczenia i na 15 minutowej trasie zaczął od polityki i cuś tam mamrotał o PiS-ie. Powiedziałem, a idź pan, daj pan spokój, nie znam się, nie orientuję się, na wakacjach jezdem. Nie dostał za to napiwku ale tyż nie wylazł, żeby wyciągnąć mi sakwojaż z bagażnika. Taki żłób!
Przez pierwsze dwa tygodnie prawie nie melanżowałem tylko pomagałem siostrze przy domu a wieczorami raczyłem się polskiem piwem kraftowem z Oszołoma i Lidla. Muszę przyznać że niektóre są naprawdę prima sort! Trochę rzeczy ponaprawiałem. Zbudowałem siostrze kratownicę (lattice) na dwa piętra, żeby wisteria, już teraz trzymetrowa, miała się gdzie piąć. Wlazłem na dach, zakitowałem czarnym szajsem dziury i pęknięcia. Założyłem kilka wyłączników schodowych bo śwagier mający dwie lewe ręce śrubki nie wkręci. Jak ma dwa kabelki to nie wie gdzie który idzie, a jak są trzy albo cztery to już kuniec. Bo, ponieważ ja na miesiąc pożyczoną brykę miałem to tyż i za szoferaka robiłem a oni bez auta żyją (nie wiem jak?), więc wieczorem pytałem siory czy już nigdzie nie jadziem, na co ona oznajmiała: "Już dzisiej nie - możesz otwierać bar", poczem zaczynałem degustację browarków obserwując samoloty przelatujące nie dalej jak 200 metrów ode mnie.
Po dwóch tygodniach dojechała żona z córką. W tem momencie życie znacznie przyspieszyło bo wszyscy chcieli się z nami spotkać. Codziennie mieliśmy gości albo jakiś wypad bo różne ciotki, kuzyni, szwagroszczaki a także moi kumple z którymi dorastałem nie przepuścili okazji żeby nasz zobaczyć. Na szczęście nikt o polityce mowy nie zakładał bo cheba wszyscy wiedzieli że ja tego nie lubię, a siorka to stara PiS-ówa, więc ci co mieli inne poglądy nie ważyli się wychylać a ci którzy się z nią zgadzają stwierdzili że po wuj drążyć temat.
Muszę się nieskromnie pochwalić, że żona i córka zrobiły furorę wprawiając otoczenie w podziw i zachwyt. "Ale masz fajną żonę, ale ta twoja córka śliczna" i tak dalej i tak dalej. Dotarło do mnie z drugiej ręki, że podobnież parę kobit, które NIKOGO nie lubią zachwycali się Tereską, jak dobrze mówi po polsku (niegramatycznie i przekręca, mięsza polski z angielskim, ale rozumi wszystko), jaka fajna, ładna i wesoła, co prawdą jest - ale się nie spodziewałem. A jeśli chodzi o córkę to co tu dużo gadać, olśliniła wszystkich swoją urodą.
Ale te wasze żarcie dobre i to o tem tańszem gamzam, bo te zagraniczne sery, egzotyczne frykasy, wędliny, owoce morza: ośmiorniczki, squidy, krewetki czy inne robaki to takie same jak u nasz, a droższe! Ja tu mówię o serkach: puszystych, wiejskich, topionych, żółtych - niebo w gębie! A ta kicha od Olewnika - rozkosz! A ta prezydencka pasztetowa - Duda na świeżej bułeczce z Grzybków z pomidorkiem - facjata cieszy się z błogości! A te kefirki, maślanki, zsiadłe mleko - ambrozja! A te ryby - czy smażone, czy w garalecie, czy wędzone - palce lizać! A te jajka od sąsiadki wujka Heńka z Opaczy- poezja. A truskawek to tyle się objadłem jak jeszcze nigdy. Co drugi dzień do baby do Raszyna jeździliśmy albo w niedzielę po mszy, pod kościołem na Hynka taka młoda, fajna, apetyczna blondyneczka przy kości jeich sprzedawała. Tak bajerowałem krasawicę, że pod koniec oczkamy mrygała i dwa złote rabatu na łubiance dostawałem. Przed wyjazdem czereśnie się zaczęły, to tyż raj dla mnie, bo lubię. Noo, u siostry co prawda rosną ale robale w nich takie, że oczy mają większe niż pestki, hehe. Ale takiego tatara z polędwicy okadzonej dymem z wiśni jak w Paradiso w Fabryce Norblina to ze 40 lat nie jadłem. I chłodnika! Rewelka!
No i w końcu mogłem rozkoszować się swoją kolekcją 25-u ksiąg Tytusa, Romka i A'Tomka, która czekała na mnie od 2018 roku. Ale frajda! Kiedyś, w latach siedemdziesiątych miałem uzbierane chyba 11 ksiąg ale wszystko przepadło, bo podobno po moim wyjeździe Tata oddał je i jeszcze jakieś inne komiksy jakimś biednym dzieciom.
No cóż, uroda córki to nie moja zasługa - odziedziczyła po matce. Ale Bóg zapłać za dobre słowo.
@Sarmata1.2 Jaki tam remont... Z przyjemnością pomagałem bo umiem, lubię i oddźwięczyć się chciałem za gościnność. A na rozrywki urlopowe też czasu starczyło.
Fajnie tam u wasz, wesoło. Raz na Starówce poszłem piwa się napić i coś zjeść. Dziewczyny moje desery zażyczyły sobie a ja, jak wyczułem browar chłodny z beczki, zacząłem się jarać jak kacap w czołgu. Pytamy kelnerki co poleca. Ja się o piwa zapytałem jakie mają a ona wylicza: takie, siakie, ciemne, jasne, pszeniczne i w końcu mówi "ipa". "Że, ke?" Nie wymagam już żeby powiedziała po angielsku aj-pi-ei (IPA) ale mogłaby przynajmniej po polsku powiedzieć i-pe-a, ale niee, ona twardo: "ipa". A ja na to: "Ipa? To cheba jakaś lipa". Dziunia zakłopotana cichutko stękła: "Mamy też bezalkoholowe". Żona na to, wiedząc co się święci: "It's ok. Pani da mu te ipe, tylko duże, I guarantee, że on will be happy".
Ale najlepiej jak jedna niemłoda już paniusia, widać, że high class, może cwelebrytka, kto wie?, odpicowana w niedzielne wdzianko, że hoho, czerwone szpileczki, kapelusik, okularki Raybanki, torebka z kutasikiem i ze złotą kłódeczką, szmineczka i paznokietki w kolorze Flamenco Red chcąca popisać się elokwencją i dobrymi manierami, wchodzi do budy na zieleniaku przy Hali Banacha i zagaja: "Dzień dobry. Czy zastałam młodą kapustę?" Bałem się, że przepona mi zrobi wysiadkie a ja nieuprzezpieczony byłem, hehe.
Ale zauważyłem, że wszyscy, w każdej sytuacji węszą spisek. Na Okęciu, za pętlą, przy pasie startowym jest górka obserwacyjna, żeby se popatrzyć na samoloty. Zara za górką, jak się skręci jest parking w szczerym polu. Przed samym parkingiem jest samotny dom z cegły pamiętający jeszcze czasy przedwojenne. Za małolata myśmy tam przyjeżdżali rowerami, szaleli, biegali, bawili się, łapali chrabąszcze i żaby, w piłkę grali. Było tam kiedyś więcej domów na ulicy Wykusz, dziś został tylko ten jeden. Ktoś tam trzyma dzika. Prawdziwego! Dzieci znoszą mu jabłka, marchewki itp. Tabliczka na płocie oznajmia: Dzik Jarek. Moja siorka od razu wymyśliła, że to ze względu, żeby obśmieszyć Kaczora. Mnie do łba by nie przyszło. Coś w tym jednak być może, bo kiedyś dumałem, że jakbym miał świniaczka to nazwałbym go Mohamed.
Inną znów razą, gdzieś nad Wisełką przy tych kolorowych fontannach stało kilka przybytków szczęśliwości, wewnętrznej harmonii i pogody ducha czyly luksus pod nazwą TOI TOI. Po wyjściu z tegoż, zauważyłem kilka osób cierpliwie czekających na sede vacante. Jedna babka z mężem pyta mnie czy jest czysto. Ja na to: ''Czysto to może i jest i nawet nie śmierdzi, tylko papieru nie ma." Koleś z miejsca stwierdził: "Na pewno ukradli!" Nie, że się zużył i nikt nie uzupełnił, niee... Gostek od razu zwęszył nikczemne intencje bliźniego swego i wiedział, że na 100% ktuś zapie**olił. A ja bez zastanowienia palnąłem: "Bardzo możliwe, przed chwilą widziałem jak Tusek się tutej kręcił. A przecież powinien wisieć! Papier skądinąd też." Nie wiem co towarzycho pomyślało bo zaskoczone zapomniało języka w gębie a ja z uśmiechem wzięłem zakręciłem się i poszłem.
A jeden lebiega znów próbował mnie przekonywać, że te wszystkie budowy dróg, naprawy, objazdy, ograniczenia prędkości to tylko po to, żeby kierowcy stali w korkach i marnowali wachę. Spisek taki. Bo wiadomka, połowa ceny wachy to podatek więc w PiS-im interesie jest, nie żeby drogi budować i naprawiać tylko żeby ludziska marnowali petrolełum. No bo jakoś muszą sfinansować te 500+. "Ale ty tyż masz bąbelka to korzystasz na 500+? No cheba, że nie bierzesz?" "A biere, biere jak dajo, ale nie popieram!"
Ze wszystkich miejsc w Warszawie najbardziej podobał mi się park i ogród dachowy Biblioteki Uniwersyteckiej na Dobrej. Bardzo fajny pomysł, piękne wykonanie, cudowny widok, pierwsza klasa! Jak ktoś jeszcze nie był to polecam! Bajer!
A raz z siorką pojechaliśmy do notariusza pozałatwiać jakieś papióry, a że to w Centrum było i z parkingiem kicha to wzieliśmy Uberka. Po wyjściu z biura obczaiłem Marszałkowski Bar Mleczny więc namówiłem siostrę na obiad. Karkówka z kaszą i surówką oraz żurek - cymes! Po obiedzie poszliśmy na lody, trochę połaziliśmy, popatrzyliśmy, powspominaliśmy młodzieńcze czasy i właściwie byliśmy gotowi wracać do domu. Siora: "Dzwonie po Ubera, niech nasz zabiera". Ja na to: "A wiesz ty co? Żeby nostalgii stało się zadość, chodź pojadziem tramwajem. Zoba, tu 15-ka z Placu Zbawiciela prosto na Okęcie, bez przesiadki zapyla". Wskoczyliśmy - a tam impreza! Trzech gazowników, nieźle już spizganych waliło wódę z gwinta i popijało jakąś oranżadą. Zaraz cały tramwaj wiedział, że to jednego urodziny były. Klęli przy tym jak szewcy. I tak sobie jechali, tankowali i piłowali ryje. W końcu dwóch ledwo wysiadło przy 1-go Sierpnia a solenizant padł bo gorąc był srogi. Na pętli nawet się nie obudził. Pewnie pojeździł se parę razy w kółko a następnego dnia na poprawinach chwalił się ziomkom: "Melanżu nie pamiętam - zwały nie zapomnę", hehe. Ale po prawdzie to obciach i żenada, nie polecam.
Chciałem tyż obczarować moją Tereskię swą bezgraniczną i dozgonną mniłością, tudzież popławić się w luksusach więc wymyśliłem, że zrobim powtórkę naszej eskapady sprzed 15 lat i pójdziem na romantyczną randko - kolację. Wiem, że bardzo jej się to wtedy podobało. Można było tam rozkoszować się daniami i winem, które nie tylko rozpieszczały podniebienia ale i wyzwalały jakieś tam dziwne feromony czy inne hormony w niewieściej części klejenteli. Ponieważ romantyk ze mnie żaden to nie będę owijał w bawełnę: jak cygan przyjebał na skrzypcach wysoką nutę to świece gasły a baby płakały! Niestety nie mogłem se przypomnieć gdzie to było więc plan się nie ziścił. Pojechaliśmy zatem do Włoskiej Roboty na Na Skraju i to był bardzo dobry wybór. Gamberi alla lavanda - czarny makaron i krewetki w sosie ostrygowo-maślanem były eccellente (to z włoskiego). Do tego vino bianco polecane przez kielnerkę. Smaku tego czegoś nie opiszę, bo ponieważ alebowiem doznania smakowe przewyższają moją zdolność artykulacji. Najlepsze, że faraony tyż zadziałały i na koniec miałem z Tereską niezapomniany wieczór, hehe.
Kolega powinien te wspomnienia wydać czy coś. Dobrze się czyta.
A propos tych 500 plusów i Kaczora to się ostatnio dowiedziałem w kolejce w przychodni że PiS nie ściga mafii vatowskiej a pięcet+ to "z moich podatków idzie". Lubię tak słuchać tych pierdół, najbardziej uwielbiam jak tak mój rozmówca (zazwyczaj emeryt/rencista płci pięknej) już tak narzyga ile może na Kaczora, 500+ i inne plusy i na patologię je zasysającą i się ode mnie dowie że ja biorę x4. No zmieszać się jej buzia potrafi wtedy jak beton w betoniarce i nie wie gdzie ma oczy podziać, a i kolorów twarzy przybiera w stylu betonowym i od razu jakieś pierdoły sadzi że nie wszyscy wiadomo są patologiczni i takie tam. Rytualnie potem napluje na 13 i 14 emeryturę (że niby jej się nie należy skoro mi wypomina 500+ i resztę plusów), a potem obwinia Kaczora o drożyznę. Jak mam chumora to jej np odpowiadam w stylu "no tak, przyjdzie Tusek, zabierze to se do gara wsadzisz jęzor którym teraz tak mielesz na Jarka i będziesz szczęśliwą?". Dystans od razu robią ze 3 m i przesiadają się na inną ławeczkę - 100% skuteczności.
A dzik też niezły, więc ten "Jarek" na pewno się dobrze kojarzy. Dzieciaki rodziców ciągną "idziemy do Jarka, do Jarka. On taki fajny damy mu jabłko" więc podświadomie płyną treści pozytywne.
kulawy_greg napisal(a): NATO to nato , AIDS to aids a IPA to ipa, taki mamy język.
Przemko napisal(a): Po polsku to jest właśnie "ipa".
Serio? Ja rozumiem NATO albo AIDS, bo po angielsku też wymawia się jako jedno słowo. Tak się przyjęło. IPA natomiast nie jest pojedynczym słowem bo to skrót od India Pale Ale więc myślałem że powinno się wymawiać każdą literę osobno. Jeśli jednak tak się przyjęło to tak musi być. Przyjmuję do wiadomości.
A jak się mówi IRA? Ira? A jak CIA? Cia? FBI? ef-bi-aj czy ef-be-i?
Mordechlaj_Mashke napisal(a): Serio? Ja rozumiem NATO albo AIDS, bo po angielsku też wymawia się jako jedno słowo. Tak się przyjęło. IPA natomiast nie jest pojedynczym słowem bo to skrót od India Pale Ale więc myślałem że powinno się wymawiać każdą literę osobno. Jeśli jednak tak się przyjęło to tak musi być. Przyjmuję do wiadomości.
A jak się mówi IRA? Ira?
Po polsku? Ira albo ajra. W naszym języku istnieje skłonność do traktowania akronimów jako słów, dużo większa niż w angielskim. BoA (Bank of America) Amerykanin przeczyta bi-oł-ej a Polak boa. Tak samo IPA po polsku to ipa, ajpa a najczęściej ipka. Pani Gieniu, dwie ipki proszę.
Komentarz
Phi, Łódź, wielka mi północ! Północ to się zaczyna gdzieś od placu Komuny.
A tak poważnie, to przecie od czasów psora Śmichałowskiego, któren wszystkie te kuszyckie fanty uratował przed tamą w Aswanie, stosunki polsko-sudańskie przybrały na wadze, co gorliwie uwzględniono w ekranizacji Pustyni i paszczy. Mowa oczywiście o filmie komunistycznym, gdyż pseudofilmoza postkomunistyczna wogle przekręciła kręgosłup osi akcji (zamiast historii dzielnego chłopca, który przez pustynię i paszczę przebija się z Sudanu do Mombasy zrobili opowieść o tym jak tatusiowie ratują swoje dzieci zaginione w pustyni i paszczy, pfui).
No to w trzech skokach obkrążyłem świat posuwając się tą razą na wschód. Najsampierw poleciałem do Polski. Ale fajnie! Samolot - Dreamliner LOT-u - drożyzna ale pełna kultura. Stewardesy młode, ładne, uprzejme, nie to co w Air Canada albo w inszych British Airways, gdzie podstarzałe babochłopy ze względu na związki zawodowe nie dają się zwolnić i pracują do emerytury / renty / śmierci, whatever comes first. Zara po wejściu wszyscy zdjęli maski tylko ja i jeszcze jeden kolo, mimo że z własnego wyboru, kwitliśmy przez 9 godzin w machach jak te... no ten, Himilsbach z angielskim.
Na Okęciu taryfiarz nie skorzystał z okazji do milczenia i na 15 minutowej trasie zaczął od polityki i cuś tam mamrotał o PiS-ie. Powiedziałem, a idź pan, daj pan spokój, nie znam się, nie orientuję się, na wakacjach jezdem. Nie dostał za to napiwku ale tyż nie wylazł, żeby wyciągnąć mi sakwojaż z bagażnika. Taki żłób!
Przez pierwsze dwa tygodnie prawie nie melanżowałem tylko pomagałem siostrze przy domu a wieczorami raczyłem się polskiem piwem kraftowem z Oszołoma i Lidla. Muszę przyznać że niektóre są naprawdę prima sort! Trochę rzeczy ponaprawiałem. Zbudowałem siostrze kratownicę (lattice) na dwa piętra, żeby wisteria, już teraz trzymetrowa, miała się gdzie piąć. Wlazłem na dach, zakitowałem czarnym szajsem dziury i pęknięcia. Założyłem kilka wyłączników schodowych bo śwagier mający dwie lewe ręce śrubki nie wkręci. Jak ma dwa kabelki to nie wie gdzie który idzie, a jak są trzy albo cztery to już kuniec. Bo, ponieważ ja na miesiąc pożyczoną brykę miałem to tyż i za szoferaka robiłem a oni bez auta żyją (nie wiem jak?), więc wieczorem pytałem siory czy już nigdzie nie jadziem, na co ona oznajmiała: "Już dzisiej nie - możesz otwierać bar", poczem zaczynałem degustację browarków obserwując samoloty przelatujące nie dalej jak 200 metrów ode mnie.
Po dwóch tygodniach dojechała żona z córką. W tem momencie życie znacznie przyspieszyło bo wszyscy chcieli się z nami spotkać. Codziennie mieliśmy gości albo jakiś wypad bo różne ciotki, kuzyni, szwagroszczaki a także moi kumple z którymi dorastałem nie przepuścili okazji żeby nasz zobaczyć. Na szczęście nikt o polityce mowy nie zakładał bo cheba wszyscy wiedzieli że ja tego nie lubię, a siorka to stara PiS-ówa, więc ci co mieli inne poglądy nie ważyli się wychylać a ci którzy się z nią zgadzają stwierdzili że po wuj drążyć temat.
Muszę się nieskromnie pochwalić, że żona i córka zrobiły furorę wprawiając otoczenie w podziw i zachwyt. "Ale masz fajną żonę, ale ta twoja córka śliczna" i tak dalej i tak dalej. Dotarło do mnie z drugiej ręki, że podobnież parę kobit, które NIKOGO nie lubią zachwycali się Tereską, jak dobrze mówi po polsku (niegramatycznie i przekręca, mięsza polski z angielskim, ale rozumi wszystko), jaka fajna, ładna i wesoła, co prawdą jest - ale się nie spodziewałem. A jeśli chodzi o córkę to co tu dużo gadać, olśliniła wszystkich swoją urodą.
Ale te wasze żarcie dobre i to o tem tańszem gamzam, bo te zagraniczne sery, egzotyczne frykasy, wędliny, owoce morza: ośmiorniczki, squidy, krewetki czy inne robaki to takie same jak u nasz, a droższe! Ja tu mówię o serkach: puszystych, wiejskich, topionych, żółtych - niebo w gębie! A ta kicha od Olewnika - rozkosz! A ta prezydencka pasztetowa - Duda na świeżej bułeczce z Grzybków z pomidorkiem - facjata cieszy się z błogości! A te kefirki, maślanki, zsiadłe mleko - ambrozja! A te ryby - czy smażone, czy w garalecie, czy wędzone - palce lizać! A te jajka od sąsiadki wujka Heńka z Opaczy- poezja. A truskawek to tyle się objadłem jak jeszcze nigdy. Co drugi dzień do baby do Raszyna jeździliśmy albo w niedzielę po mszy, pod kościołem na Hynka taka młoda, fajna, apetyczna blondyneczka przy kości jeich sprzedawała. Tak bajerowałem krasawicę, że pod koniec oczkamy mrygała i dwa złote rabatu na łubiance dostawałem. Przed wyjazdem czereśnie się zaczęły, to tyż raj dla mnie, bo lubię. Noo, u siostry co prawda rosną ale robale w nich takie, że oczy mają większe niż pestki, hehe.
Ale takiego tatara z polędwicy okadzonej dymem z wiśni jak w Paradiso w Fabryce Norblina to ze 40 lat nie jadłem. I chłodnika! Rewelka!
No i w końcu mogłem rozkoszować się swoją kolekcją 25-u ksiąg Tytusa, Romka i A'Tomka, która czekała na mnie od 2018 roku. Ale frajda!
Kiedyś, w latach siedemdziesiątych miałem uzbierane chyba 11 ksiąg ale wszystko przepadło, bo podobno po moim wyjeździe Tata oddał je i jeszcze jakieś inne komiksy jakimś biednym dzieciom.
cdn.
Córka moja (za jej pozwoleniem):
👣
🐾
🐾
Zdałam sobie ponownie sprawę z tego, że jestem szczęśliwa, bo żyję w Polsce.
*
"Podstawą tronu Bożego są sprawiedliwość i prawo; przed Nim kroczą łaska i wierność."
Księga Psalmów 89:15 / Biblia Tysiąclecia
Remont chałupy na urlopie... Jakie to polskie ;-)
A ta druga fotka pięknej niewiasty to gdzieś chyba koło Falent robiona a?
Ale Bóg zapłać za dobre słowo.
@Sarmata1.2
Jaki tam remont... Z przyjemnością pomagałem bo umiem, lubię i oddźwięczyć się chciałem za gościnność. A na rozrywki urlopowe też czasu starczyło.
👣
🐾
🐾
Fajnie tam u wasz, wesoło. Raz na Starówce poszłem piwa się napić i coś zjeść. Dziewczyny moje desery zażyczyły sobie a ja, jak wyczułem browar chłodny z beczki, zacząłem się jarać jak kacap w czołgu. Pytamy kelnerki co poleca. Ja się o piwa zapytałem jakie mają a ona wylicza: takie, siakie, ciemne, jasne, pszeniczne i w końcu mówi "ipa". "Że, ke?" Nie wymagam już żeby powiedziała po angielsku aj-pi-ei (IPA) ale mogłaby przynajmniej po polsku powiedzieć i-pe-a, ale niee, ona twardo: "ipa". A ja na to: "Ipa? To cheba jakaś lipa". Dziunia zakłopotana cichutko stękła: "Mamy też bezalkoholowe". Żona na to, wiedząc co się święci: "It's ok. Pani da mu te ipe, tylko duże, I guarantee, że on will be happy".
Ale najlepiej jak jedna niemłoda już paniusia, widać, że high class, może cwelebrytka, kto wie?, odpicowana w niedzielne wdzianko, że hoho, czerwone szpileczki, kapelusik, okularki Raybanki, torebka z kutasikiem i ze złotą kłódeczką, szmineczka i paznokietki w kolorze Flamenco Red chcąca popisać się elokwencją i dobrymi manierami, wchodzi do budy na zieleniaku przy Hali Banacha i zagaja: "Dzień dobry. Czy zastałam młodą kapustę?" Bałem się, że przepona mi zrobi wysiadkie a ja nieuprzezpieczony byłem, hehe.
Ale zauważyłem, że wszyscy, w każdej sytuacji węszą spisek.
Na Okęciu, za pętlą, przy pasie startowym jest górka obserwacyjna, żeby se popatrzyć na samoloty. Zara za górką, jak się skręci jest parking w szczerym polu. Przed samym parkingiem jest samotny dom z cegły pamiętający jeszcze czasy przedwojenne. Za małolata myśmy tam przyjeżdżali rowerami, szaleli, biegali, bawili się, łapali chrabąszcze i żaby, w piłkę grali. Było tam kiedyś więcej domów na ulicy Wykusz, dziś został tylko ten jeden. Ktoś tam trzyma dzika. Prawdziwego! Dzieci znoszą mu jabłka, marchewki itp. Tabliczka na płocie oznajmia: Dzik Jarek. Moja siorka od razu wymyśliła, że to ze względu, żeby obśmieszyć Kaczora. Mnie do łba by nie przyszło. Coś w tym jednak być może, bo kiedyś dumałem, że jakbym miał świniaczka to nazwałbym go Mohamed.
Inną znów razą, gdzieś nad Wisełką przy tych kolorowych fontannach stało kilka przybytków szczęśliwości, wewnętrznej harmonii i pogody ducha czyly luksus pod nazwą TOI TOI. Po wyjściu z tegoż, zauważyłem kilka osób cierpliwie czekających na sede vacante. Jedna babka z mężem pyta mnie czy jest czysto. Ja na to: ''Czysto to może i jest i nawet nie śmierdzi, tylko papieru nie ma." Koleś z miejsca stwierdził: "Na pewno ukradli!" Nie, że się zużył i nikt nie uzupełnił, niee... Gostek od razu zwęszył nikczemne intencje bliźniego swego i wiedział, że na 100% ktuś zapie**olił. A ja bez zastanowienia palnąłem: "Bardzo możliwe, przed chwilą widziałem jak Tusek się tutej kręcił. A przecież powinien wisieć! Papier skądinąd też." Nie wiem co towarzycho pomyślało bo zaskoczone zapomniało języka w gębie a ja z uśmiechem wzięłem zakręciłem się i poszłem.
A jeden lebiega znów próbował mnie przekonywać, że te wszystkie budowy dróg, naprawy, objazdy, ograniczenia prędkości to tylko po to, żeby kierowcy stali w korkach i marnowali wachę. Spisek taki. Bo wiadomka, połowa ceny wachy to podatek więc w PiS-im interesie jest, nie żeby drogi budować i naprawiać tylko żeby ludziska marnowali petrolełum. No bo jakoś muszą sfinansować te 500+.
"Ale ty tyż masz bąbelka to korzystasz na 500+? No cheba, że nie bierzesz?"
"A biere, biere jak dajo, ale nie popieram!"
Ze wszystkich miejsc w Warszawie najbardziej podobał mi się park i ogród dachowy Biblioteki Uniwersyteckiej na Dobrej. Bardzo fajny pomysł, piękne wykonanie, cudowny widok, pierwsza klasa! Jak ktoś jeszcze nie był to polecam! Bajer!
A raz z siorką pojechaliśmy do notariusza pozałatwiać jakieś papióry, a że to w Centrum było i z parkingiem kicha to wzieliśmy Uberka. Po wyjściu z biura obczaiłem Marszałkowski Bar Mleczny więc namówiłem siostrę na obiad. Karkówka z kaszą i surówką oraz żurek - cymes! Po obiedzie poszliśmy na lody, trochę połaziliśmy, popatrzyliśmy, powspominaliśmy młodzieńcze czasy i właściwie byliśmy gotowi wracać do domu.
Siora: "Dzwonie po Ubera, niech nasz zabiera".
Ja na to: "A wiesz ty co? Żeby nostalgii stało się zadość, chodź pojadziem tramwajem. Zoba, tu 15-ka z Placu Zbawiciela prosto na Okęcie, bez przesiadki zapyla".
Wskoczyliśmy - a tam impreza! Trzech gazowników, nieźle już spizganych waliło wódę z gwinta i popijało jakąś oranżadą. Zaraz cały tramwaj wiedział, że to jednego urodziny były. Klęli przy tym jak szewcy. I tak sobie jechali, tankowali i piłowali ryje. W końcu dwóch ledwo wysiadło przy 1-go Sierpnia a solenizant padł bo gorąc był srogi. Na pętli nawet się nie obudził. Pewnie pojeździł se parę razy w kółko a następnego dnia na poprawinach chwalił się ziomkom: "Melanżu nie pamiętam - zwały nie zapomnę", hehe.
Ale po prawdzie to obciach i żenada, nie polecam.
Chciałem tyż obczarować moją Tereskię swą bezgraniczną i dozgonną mniłością, tudzież popławić się w luksusach więc wymyśliłem, że zrobim powtórkę naszej eskapady sprzed 15 lat i pójdziem na romantyczną randko - kolację. Wiem, że bardzo jej się to wtedy podobało. Można było tam rozkoszować się daniami i winem, które nie tylko rozpieszczały podniebienia ale i wyzwalały jakieś tam dziwne feromony czy inne hormony w niewieściej części klejenteli. Ponieważ romantyk ze mnie żaden to nie będę owijał w bawełnę: jak cygan przyjebał na skrzypcach wysoką nutę to świece gasły a baby płakały!
Niestety nie mogłem se przypomnieć gdzie to było więc plan się nie ziścił. Pojechaliśmy zatem do Włoskiej Roboty na Na Skraju i to był bardzo dobry wybór. Gamberi alla lavanda - czarny makaron i krewetki w sosie ostrygowo-maślanem były eccellente (to z włoskiego). Do tego vino bianco polecane przez kielnerkę.
Smaku tego czegoś nie opiszę, bo ponieważ alebowiem doznania smakowe przewyższają moją zdolność artykulacji. Najlepsze, że faraony tyż zadziałały i na koniec miałem z Tereską niezapomniany wieczór, hehe.
cdn.
Przystojniaczek:
Daję Jarkowi japco:
👣
🐾
🐾
Dobrze się czyta.
A propos tych 500 plusów i Kaczora to się ostatnio dowiedziałem w kolejce w przychodni że PiS nie ściga mafii vatowskiej a pięcet+ to "z moich podatków idzie".
Lubię tak słuchać tych pierdół, najbardziej uwielbiam jak tak mój rozmówca (zazwyczaj emeryt/rencista płci pięknej) już tak narzyga ile może na Kaczora, 500+ i inne plusy i na patologię je zasysającą i się ode mnie dowie że ja biorę x4. No zmieszać się jej buzia potrafi wtedy jak beton w betoniarce i nie wie gdzie ma oczy podziać, a i kolorów twarzy przybiera w stylu betonowym i od razu jakieś pierdoły sadzi że nie wszyscy wiadomo są patologiczni i takie tam.
Rytualnie potem napluje na 13 i 14 emeryturę (że niby jej się nie należy skoro mi wypomina 500+ i resztę plusów), a potem obwinia Kaczora o drożyznę. Jak mam chumora to jej np odpowiadam w stylu "no tak, przyjdzie Tusek, zabierze to se do gara wsadzisz jęzor którym teraz tak mielesz na Jarka i będziesz szczęśliwą?".
Dystans od razu robią ze 3 m i przesiadają się na inną ławeczkę - 100% skuteczności.
A dzik też niezły, więc ten "Jarek" na pewno się dobrze kojarzy. Dzieciaki rodziców ciągną "idziemy do Jarka, do Jarka. On taki fajny damy mu jabłko" więc podświadomie płyną treści pozytywne.
Mimo, że jedno i drugie to alkohol, nie polecam pomylić.
Izopropanol jest strasznie gorzki ;-)
Ja rozumiem NATO albo AIDS, bo po angielsku też wymawia się jako jedno słowo. Tak się przyjęło.
IPA natomiast nie jest pojedynczym słowem bo to skrót od India Pale Ale więc myślałem że powinno się wymawiać każdą literę osobno. Jeśli jednak tak się przyjęło to tak musi być. Przyjmuję do wiadomości.
A jak się mówi IRA? Ira?
A jak CIA? Cia?
FBI? ef-bi-aj czy ef-be-i?
Pytam bo nie wiem.
👣
🐾
🐾
Siajej
Efbiaj
Peopeeselpiseselde
👣
🐾
🐾
A na marginesie: najlepsi w przekręcaniu obcojęzycznych słów są młodzi informatycy, o czym prof. IT Miodek:
: