extraneus napisal(a): Przecież nie tu jest istota tego konkretnego Ignacowego kejsu, a raczej w tym, że wina w przypadku zdarzeń drogowych to pojęcie raczej umowne. Ruch drogowy po prostu ma to do siebie, że jakby nie uważać, i tak się czasem w coś stuknie. W związku z tym proponuje się rozważenie, czy ze względu na tą właśnie cechę tych stosunków społecznych jakichś ograniczeń nie wprowadzić, tak jak np. ograniczamy wolność i własność w stosunkach pracy ze względu na ich szczególny charakter, a nie dlatego, że generalnie nie lubimy właścicieli środków produkcji.
Problem rozwiązano w pełni i całkowicie za pomocą dwu literek: OC.
Ale Ignac chce płacić stówę mniej a wiesz, co się wtedy z ludźmi dzieje - tracą rozum i sumienie. Chciwość to jeden z siedmiu najpotężniejszych demonów Piekieł. Chciwość/Avaritia/Mammon
rozum.von.keikobad napisal(a): A teraz: skoro samochód, szyba i dywan bogacza mogą być więcej warte niż biedaka (i naruszyłeś - to płać), to czemu nie jego dobra osobiste?
Proszę usiąść, będzie szokująca informacja:
Samochód kosztował tyle, ile kosztował, niekoniecznie samochód bogacza jest droższy niż biedaka. Godność każdego zaś w cywilizacji europejskiej jest taka sama, w innych kulturach oczywiście może być inaczej. My biali nie przyjmujemy, że "im wyższy prestiż osób pomówionych, tym wyższa powinna być sankcja ekonomiczna." [dosłowny cytat ze swędzi]
Ale właśnie tak się przyjmuje. Nie ma nigdzie powiedziane, że np. za śmierć osoby bliskiej albo za uciętą nogę należy się 100 tys. Decydują różne kryteria, ale niektóre są co najmniej pośrednio związane ze statusem majątkowym. Np. za uciętą nogę więcej dostanie ktoś, kto amatorsko (czyli nie chodzi o utracone zarobki) grał w tenisa czy jeździł na nartach, a mniej dostanie ktoś, kogo hobby sprowadzało się do oglądania "Kiepskich" na Polsacie.
extraneus napisal(a): Przecież nie tu jest istota tego konkretnego Ignacowego kejsu, a raczej w tym, że wina w przypadku zdarzeń drogowych to pojęcie raczej umowne. Ruch drogowy po prostu ma to do siebie, że jakby nie uważać, i tak się czasem w coś stuknie. W związku z tym proponuje się rozważenie, czy ze względu na tą właśnie cechę tych stosunków społecznych jakichś ograniczeń nie wprowadzić, tak jak np. ograniczamy wolność i własność w stosunkach pracy ze względu na ich szczególny charakter, a nie dlatego, że generalnie nie lubimy właścicieli środków produkcji.
Problem rozwiązano w pełni i całkowicie za pomocą dwu literek: OC.
Ale Ignac chce płacić stówę mniej a wiesz, co się wtedy z ludźmi dzieje - tracą rozum i sumienie. Chciwość to jeden z siedmiu najpotężniejszych demonów Piekieł. Chciwość/Avaritia/Mammon
Nu nu, widzę ze znowu koło południa się Koledze dyabeł rogaty zwiduje, ale w końcu udało się dojść do jakiegoś tam zrozumienia problematu.
Owoż, domaga się Kolega żeby ubodzy dopłacali bogatym po stówce w ramach OC.
Losie, najpierw wyłączasz ludziom czipa, a później masz pretensje o zwarcia i przepięcia. Należy mi się odszkodowanie i ciesz się, że nie mam porsze panamery!
Tak sobie śledzę tę dyskusję z uczuciem pewnej konfuzji i wydaje mi się, że cześć koleżeństwa "miesza kilka systemów walutowych". Dlatego próbuję znaleźć jakąś podstawę do rozważań. I wydaje mi się, że jest nią kwestia naprawienia szkody. Zawinionej. Bo niestety nie zgadzam się, ze stwierdzeniem kol extraneusa
extraneus napisal(a): Przecież nie tu jest istota tego konkretnego Ignacowego kejsu, a raczej w tym, że wina w przypadku zdarzeń drogowych to pojęcie raczej umowne. Ruch drogowy po prostu ma to do siebie, że jakby nie uważać, i tak się czasem w coś stuknie.
Jako kierowca przejechałem grubo ponad 500 tys km, twierdzę, że sytuacje "wątpliwej winy" są raczej rzadkością. Dwa razy w życiu spowodowałem kolizje (w tym raz z uszkodzeniem cudzego auta) i w obydwu przypadkach była to moja wina - raz odbierałem telefon (było to jeszcze legalne), a raz po prostu się zagapiłem. I uważam, że jeżeli jest się winnym szkody to należy ją naprawic. To czy wina była umyślna czy nie, ma wpływ na ewentualną karę. Tak samo to co sądzę o guście i osobowości poszkodowanego nie ma wpływu na to czy zawinioną krzywdę należy wyrównać czy nie. W przepadku dóbr materialnych kwestia naprawy szkody jest prosta - przywrócenie stanu sprzed jej zaistnienia. Oczywiście powrót do stanu idealnie takiego samego jest raczej niemożliwy - bo trudno, żeby ktoś kto zniszczył mi dwa razy założone buty oddał mi też dwa razy założone - po prostu takich nie znajdzie. Dlatego dobrym, moim zdaniem, założeniem jest to, aby w miarę możliwości doprowadzić do stanu, w którym poszkodowany będzie w sytuacji nie gorszej niż przed szkodą. W przypadku uszkodzenia samochodu nawet naprawa z użyciem oryginalnych części w 100% tego warunku nie spełnia - bo auto "bite" przez sam fakt zaistnienia szkody ma już mniejszą wartość. Domaganie się wprowadzenia jakichś limitów, to de facto przerzucanie na poszkodowanych części kosztów naszej nieuwagi czy nonszalancji. Kwestia naruszenia dóbr niematerialnych jest bardziej złożona, bo tych nie da się prosto wycenić. Ale wątek zaczął się od konkretnych szkód łatwych do wyceny.
Ja uważam, że "zagapienie się" w sytuacji uczestniczenia w ruchu drogowym, gdzie do odebrania, przeanalizowania i wdrożenia konkluzji jest za dużo bodźców, odpowiada mojemu rozumieniu "winy" raczej tylko przez analogię albo na zasadzie konwencji. Nie mówimy rzecz jasna o sytuacjach rażących i oczywistych, chodzi mi o to właśnie "zagapienie". Skoro umawiamy się, że z tych właśnie powodów ryzyka związane z ruchem drogowym wymagają szczególnego traktowania (choćby obowiązkowe OC), to nie zamykałbym tak pryncypialnie możliwości dyskusji nad rozsądnym ograniczeniem odpowiedzialności "sprawców" w celu "potanienia" całego systemu.
pawel.adamski napisal(a): I uważam, że jeżeli jest się winnym szkody to należy ją naprawic. To czy wina była umyślna czy nie, ma wpływ na ewentualną karę. Tak samo to co sądzę o guście i osobowości poszkodowanego nie ma wpływu na to czy zawinioną krzywdę należy wyrównać czy nie. W przepadku dóbr materialnych kwestia naprawy szkody jest prosta - przywrócenie stanu sprzed jej zaistnienia. (...) Domaganie się wprowadzenia jakichś limitów, to de facto przerzucanie na poszkodowanych części kosztów naszej nieuwagi czy nonszalancji.
Dziwnie się czuję, kiedy usiłuję coś powiedzieć, a to co piszę jest dla dyskutantów zupełnie niewidzialne, jak słoń w jarzębinie.
OK, jeszcze raz; będę pisał powoli i krótkimi zdaniami.
Oczywiście, że każdy, kto wyrządzi szkodę, ma obowiązek ją naprawić.
Tyle że ma naprawić szkodę zwyczajną, taką którą da się rozsądnie powiązać ze swoim działaniem.
Zagapiłeś się na drodze? O ale skandal, zapłać za zderzak, lampę i klepanie, plus wynajem auta zastępczego na dwa dni. Normalna sprawa.
Wjechałeś komuś z rozpędu z podporządkowanej? Skandal jeszcze większy, zwróć całą wartość samochodu, bo poszedł do kasacji.
Do tego momentu się rozumiemy.
I TERAZ PROSZĘ UWAŻAĆ I CZYTAĆ POWOLI.
Do jakiej wysokości powinien odpowiadać człowiek, który wybije komuś piłką szybę i okaże się, że była to dyamentowa szyba? W gierkowskim, dodajmy, bloczydle, na parterze.
Losie, najpierw wyłączasz ludziom czipa, a później masz pretensje o zwarcia i przepięcia. Należy mi się odszkodowanie i ciesz się, że nie mam porsze panamery!
pawel.adamski napisal(a): To czy wina była umyślna czy nie, ma wpływ na ewentualną karę.
Ale tylko na karę, już nie na odszkodowanie.
Dlatego we wpisie rozdzielałem "karę" od "naprawienia szkody".
Szturmowiec.Rzplitej napisal(a): I TERAZ PROSZĘ UWAŻAĆ I CZYTAĆ POWOLI.
Do jakiej wysokości powinien odpowiadać człowiek, który wybije komuś piłką szybę i okaże się, że była to dyamentowa szyba? W gierkowskim, dodajmy, bloczydle, na parterze.
No toż napisałem, na czym moim zdaniem polega istotna naprawienia szkód:
pawel.adamski napisal(a): T>W przepadku dóbr materialnych kwestia naprawy szkody jest prosta - przywrócenie stanu sprzed jej zaistnienia.
I po to, żeby przy tym nie pójść z torbami jest system OC. Wprowadzanie w nim limitów siłą rzeczy prowadzi do określenia "regulaminowych" aut, butów, domów itp.
EDIT: No i pojawia się bardzo praktyczny problem ustalenia "limitu". Czy za "ekstrawagancję" uznajemy ferrari, czy już Passata? A może uznać, że dowolne auto z lakierowanymi zderzakami już podpada pod ekstrawagancję?
pawel.adamski napisal(a): pojawia się bardzo praktyczny problem ustalenia "limitu". Czy za "ekstrawagancję" uznajemy ferrari, czy już Passata? A może uznać, że dowolne auto z lakierowanymi zderzakami już podpada pod ekstrawagancję?
Oczywiście że tak; i dlatego trzeba przyjąć jakiś z góry znany i w miarę racjonalny poziom wyceny. Stówka w przeliczeniu na nowy samochód? I tak dużo.
To jest sprawa praktyczna. Minister Rozboju może tę wartość wyliczyć, biorąc pod uwagę, powiedzmy, średnią cenę autka z pierwszych czterech kwartyli albo i, niech ma!, dziewięciu decyli.
pawel.adamski napisal(a): pojawia się bardzo praktyczny problem ustalenia "limitu". Czy za "ekstrawagancję" uznajemy ferrari, czy już Passata? A może uznać, że dowolne auto z lakierowanymi zderzakami już podpada pod ekstrawagancję?
Oczywiście że tak; i dlatego trzeba przyjąć jakiś z góry znany i w miarę racjonalny poziom wyceny. Stówka w przeliczeniu na nowy samochód? I tak dużo.
To jest sprawa praktyczna. Minister Rozboju może tę wartość wyliczyć, biorąc pod uwagę, powiedzmy, średnią cenę autka z pierwszych czterech kwartyli albo i, niech ma!, dziewięciu decyli.
No ale to nie zmienia zasadniczego pytania: Dlaczego ofiara cudzej nieuwagi ma tracić prawo do pełnej rekompensaty szkody, tylko dlatego, że jeździ drogim samochodem? Bo koledze i mnie dzięki temu składka OC spadnie o 10gr rocznie? Bo, jak już pisałem wcześniej ogólne koszty odszkodowań dużo bardziej od Astonów Martinów i Proszaków Calumnii nabijają lakierowane zderzaki, zintegrowane reflektory i masa szkód "średniaków". No chyba, że to wszystko tak naprawdę po to, żeby przywalić nowobogackim w luksusowych furach. Ale w tym tomacie prawdę napisał kol Rafał
Rafał napisal(a): Od zniechęcania do lususu to som podatki akcyzowe, a nie zwalnianie z odpowiedzialności za zniszczenie dóbr luksusowych.
pawel.adamski napisal(a): Dlaczego ofiara cudzej nieuwagi ma tracić prawo do pełnej rekompensaty szkody, tylko dlatego, że jeździ drogim samochodem?
Otóż dlatego, że jeżdżenie drogim samochodem to samowolne zwiększanie ryzyka innych uczestników ruchu drogowego. Wypadki zdarzać się muszą. I trzeba za nie płacić. Natomiast pytanie brzmi: Czemu miałbym płacić za to, że ktoś jeździ luksusowym autem? Jedyną funkcją społeczną takiego auta jest okazywanie wyższości klasowej ludowi pracującemu miast i wsi. Tak więc nie jest to funkcja ani społecznie doniosła, ani zasługująca na pochwałę. Jeśli komuś na niej zależy, nie może zmuszać innych do ponoszenia ryzyka z takim zachowaniem związanego.
pawel.adamski napisal(a): Dlaczego ofiara cudzej nieuwagi ma tracić prawo do pełnej rekompensaty szkody, tylko dlatego, że jeździ drogim samochodem?
Otóż dlatego, że jeżdżenie drogim samochodem to samowolne zwiększanie ryzyka innych uczestników ruchu drogowego.
Jeżdżenia KAŻDYM pojazdem zwiększa ryzyko innych uczestników ruchu.
Szturmowiec.Rzplitej napisal(a): Natomiast pytanie brzmi: Czemu miałbym płacić za to, że ktoś jeździ luksusowym autem?
Dopóki kolega takiego autka nie uszkodzi z własnej winy płacić kolega nie musi. No chyba, że za coś takiego uważa kolega opłacanie obowiązkowej polisy OC. Ale biorąc pod uwagę strukturę liczbową aut i szkód twierdzenie, że fanaberie właścicieli luksusowych aut wpływają na nią znacząco jest mocno dyskusyjne.
Szturmowiec.Rzplitej napisal(a): Jedyną funkcją społeczną takiego auta jest okazywanie wyższości klasowej ludowi pracującemu miast i wsi. Tak więc nie jest to funkcja ani społecznie doniosła, ani zasługująca na pochwałę. Jeśli komuś na niej zależy, nie może zmuszać innych do ponoszenia ryzyka z takim zachowaniem związanego.
Tu nie chodzi o "pochwałę" a naprawienie szkód. Tak jak pisałem wcześniej - bawi się kolega w aksjologiczny Pewex....
extraneus napisal(a): Skoro umawiamy się, że z tych właśnie powodów ryzyka związane z ruchem drogowym wymagają szczególnego traktowania (choćby obowiązkowe OC), to nie zamykałbym tak pryncypialnie możliwości dyskusji nad rozsądnym ograniczeniem odpowiedzialności "sprawców" w celu "potanienia" całego systemu.
Pozostaje pytanie czy wprowadzenie limitów dla najdroższych aut rzeczywiście w istotny sposób "potani" system? osobiście bardzo wątpię - pisałem dlaczego. Jest za to spore ryzyko, że otworzy ona ścieżkę "oszczednościowego" łupienia poszkodowanych - np przez naprawy najtańszymi zamiennikami.
pawel.adamski napisal(a): Tu nie chodzi o "pochwałę" a naprawienie szkód. Tak jak pisałem wcześniej - bawi się kolega w aksjologiczny Pewex....
Nie. Tu chodzi o to, że jedne szkody są uzasadnione i ich zwrot jest racjonalny, a drugie wynikają wprost z fanaberii poszkodowanych i dlatego zwrot powinien być ograniczony.
Szturmowiec.Rzplitej napisal(a): (A) Oczywiście, że każdy, kto wyrządzi szkodę, ma obowiązek ją naprawić. (B) Tyle że ma naprawić szkodę zwyczajną.
(B) zaprzecza (A)
Nie zaprzecza tylko ogranicza. Ograniczenie czegoś nie jest zaprzeczeniem, se Kolega to w korwinoskim czipu zakonotuje.
Idzie na to, że matematycy i prawnicy inaczej rozumieją logikę. Oczywiście że tak. Jestto oś bublicystyki Januszkowej. Łojezu łojezu, jeden przypadek sprzeczny z zasadą obala tę zasadę, łojezu słoniocy - ileż to razy częstował tą mądrością Januszek. Widzę, że u Kolegi się utrwaliło. Prawnik patrzy na to tak: Są różne reguły porządkujące życie społeczne. Czasem się wzmacniają, czasem są we wzajemnym napięciu. I jest rolą, nie tyle prawnika, bo to nie kwestia prawna, co raczej polityka, żeby raz dać pierwszeństwo jednej, raz drugiej zasadzie. Hospody pomyłuj! Dla naprzykładu dam zasadę wolności i zasadę równości. Jechać można ad mortem defecatam. Kazus samochodowo-odszkodowaniowy jest z tego samego szynela. Nie ma tu rozwiązania logicznego; każde jest polityczne.
Szturmowiec.Rzplitej napisal(a): (A) Oczywiście, że każdy, kto wyrządzi szkodę, ma obowiązek ją naprawić. (B) Tyle że ma naprawić szkodę zwyczajną.
(B) zaprzecza (A)
Na A i na B jest oparte polskie prawo cywilne.
A weźmy teraz inny przykład tej "normalności" i "zwyczajności". Rąbnąłem komuś w tył i wgniotłem. Cinquecento, Passat, Mercedes, cokolwiek itd. - klepiemy na koszt mojego oc, ok. A teraz - ktoś w bagażniku cinquecenta wiózł sobie Rembrandta. Kto ma zapłacić za to zniszczenie?
Szturmowiec.Rzplitej napisal(a): Kazus samochodowo-odszkodowaniowy jest z tego samego szynela. Nie ma tu rozwiązania logicznego; każde jest polityczne.
No to rozważmy wady i zakety obu rozwiązań: Aktualne zakłada możliwie pełne pokrycie wycenialnch szkód materialnych przez ubezpieczyciela sprawcy. Tyle, że czasami oznacza to, że próżnemu właścicielowi wypasionej fury wymieni się zdezak za równowartość Pandy. I koszta te wezmą na siebie klienci firmy, w której był ubezpieczony sprawca. Kol. Szturmowcowy pomysł to limit odpowiedzialności. Jego słabością jest to, że już z założenia wyłącza pewną grupę z ogólnej zasady naprawienia szkód. A tym samym osłabia tę zasadę. W imię czego? Obniżenia składek OC? Ale, żeby ono było odczuwalne, nie wystarczy wyjąć spod ochrony właścicieli Porszaków i Maybachów - bo tych aut jest za mało. Trzeba definicję "fanaberii" rozciągać coraz bardziej w dół. Co najmniej do poziomu zderzaków w kolorze nadwozia.... A to już oznacza pozbawienie praw do odszkodowania znacznie większej grupy osób....
Komentarz
Ale Ignac chce płacić stówę mniej a wiesz, co się wtedy z ludźmi dzieje - tracą rozum i sumienie. Chciwość to jeden z siedmiu najpotężniejszych demonów Piekieł. Chciwość/Avaritia/Mammon
Owoż, domaga się Kolega żeby ubodzy dopłacali bogatym po stówce w ramach OC.
W imię czego, zapytywam, a?
Losie, najpierw wyłączasz ludziom czipa, a później masz pretensje o zwarcia i przepięcia. Należy mi się odszkodowanie i ciesz się, że nie mam porsze panamery!
Gdyby pójść moim tropem, to za kasację swego jubilersko-luksusowego cacka bogacz dostawałby stówkę, a idąc tropem OC, bez kozery pińcet.
Dlatego próbuję znaleźć jakąś podstawę do rozważań. I wydaje mi się, że jest nią kwestia naprawienia szkody. Zawinionej. Bo niestety nie zgadzam się, ze stwierdzeniem kol extraneusa Jako kierowca przejechałem grubo ponad 500 tys km, twierdzę, że sytuacje "wątpliwej winy" są raczej rzadkością. Dwa razy w życiu spowodowałem kolizje (w tym raz z uszkodzeniem cudzego auta) i w obydwu przypadkach była to moja wina - raz odbierałem telefon (było to jeszcze legalne), a raz po prostu się zagapiłem. I uważam, że jeżeli jest się winnym szkody to należy ją naprawic. To czy wina była umyślna czy nie, ma wpływ na ewentualną karę. Tak samo to co sądzę o guście i osobowości poszkodowanego nie ma wpływu na to czy zawinioną krzywdę należy wyrównać czy nie.
W przepadku dóbr materialnych kwestia naprawy szkody jest prosta - przywrócenie stanu sprzed jej zaistnienia. Oczywiście powrót do stanu idealnie takiego samego jest raczej niemożliwy - bo trudno, żeby ktoś kto zniszczył mi dwa razy założone buty oddał mi też dwa razy założone - po prostu takich nie znajdzie. Dlatego dobrym, moim zdaniem, założeniem jest to, aby w miarę możliwości doprowadzić do stanu, w którym poszkodowany będzie w sytuacji nie gorszej niż przed szkodą. W przypadku uszkodzenia samochodu nawet naprawa z użyciem oryginalnych części w 100% tego warunku nie spełnia - bo auto "bite" przez sam fakt zaistnienia szkody ma już mniejszą wartość. Domaganie się wprowadzenia jakichś limitów, to de facto przerzucanie na poszkodowanych części kosztów naszej nieuwagi czy nonszalancji.
Kwestia naruszenia dóbr niematerialnych jest bardziej złożona, bo tych nie da się prosto wycenić. Ale wątek zaczął się od konkretnych szkód łatwych do wyceny.
OK, jeszcze raz; będę pisał powoli i krótkimi zdaniami.
Oczywiście, że każdy, kto wyrządzi szkodę, ma obowiązek ją naprawić.
Tyle że ma naprawić szkodę zwyczajną, taką którą da się rozsądnie powiązać ze swoim działaniem.
Zagapiłeś się na drodze? O ale skandal, zapłać za zderzak, lampę i klepanie, plus wynajem auta zastępczego na dwa dni. Normalna sprawa.
Wjechałeś komuś z rozpędu z podporządkowanej? Skandal jeszcze większy, zwróć całą wartość samochodu, bo poszedł do kasacji.
Do tego momentu się rozumiemy.
I TERAZ PROSZĘ UWAŻAĆ I CZYTAĆ POWOLI.
Do jakiej wysokości powinien odpowiadać człowiek, który wybije komuś piłką szybę i okaże się, że była to dyamentowa szyba? W gierkowskim, dodajmy, bloczydle, na parterze.
EDIT:
No i pojawia się bardzo praktyczny problem ustalenia "limitu". Czy za "ekstrawagancję" uznajemy ferrari, czy już Passata? A może uznać, że dowolne auto z lakierowanymi zderzakami już podpada pod ekstrawagancję?
To jest sprawa praktyczna. Minister Rozboju może tę wartość wyliczyć, biorąc pod uwagę, powiedzmy, średnią cenę autka z pierwszych czterech kwartyli albo i, niech ma!, dziewięciu decyli.
No chyba, że to wszystko tak naprawdę po to, żeby przywalić nowobogackim w luksusowych furach.
Ale w tym tomacie prawdę napisał kol Rafał
Wypadki zdarzać się muszą. I trzeba za nie płacić.
Natomiast pytanie brzmi: Czemu miałbym płacić za to, że ktoś jeździ luksusowym autem?
Jedyną funkcją społeczną takiego auta jest okazywanie wyższości klasowej ludowi pracującemu miast i wsi. Tak więc nie jest to funkcja ani społecznie doniosła, ani zasługująca na pochwałę. Jeśli komuś na niej zależy, nie może zmuszać innych do ponoszenia ryzyka z takim zachowaniem związanego.
Ograniczenie czegoś nie jest zaprzeczeniem, se Kolega to w korwinoskim czipu zakonotuje.
Ograniczenie czegoś nie jest zaprzeczeniem, se Kolega to w korwinoskim czipu zakonotuje.
Idzie na to, że matematycy i prawnicy inaczej rozumieją logikę.
Oczywiście że tak. Jestto oś bublicystyki Januszkowej. Łojezu łojezu, jeden przypadek sprzeczny z zasadą obala tę zasadę, łojezu słoniocy - ileż to razy częstował tą mądrością Januszek. Widzę, że u Kolegi się utrwaliło.
Prawnik patrzy na to tak: Są różne reguły porządkujące życie społeczne. Czasem się wzmacniają, czasem są we wzajemnym napięciu. I jest rolą, nie tyle prawnika, bo to nie kwestia prawna, co raczej polityka, żeby raz dać pierwszeństwo jednej, raz drugiej zasadzie.
Hospody pomyłuj! Dla naprzykładu dam zasadę wolności i zasadę równości. Jechać można ad mortem defecatam.
Kazus samochodowo-odszkodowaniowy jest z tego samego szynela. Nie ma tu rozwiązania logicznego; każde jest polityczne.
A weźmy teraz inny przykład tej "normalności" i "zwyczajności". Rąbnąłem komuś w tył i wgniotłem. Cinquecento, Passat, Mercedes, cokolwiek itd. - klepiemy na koszt mojego oc, ok. A teraz - ktoś w bagażniku cinquecenta wiózł sobie Rembrandta. Kto ma zapłacić za to zniszczenie?
Aktualne zakłada możliwie pełne pokrycie wycenialnch szkód materialnych przez ubezpieczyciela sprawcy. Tyle, że czasami oznacza to, że próżnemu właścicielowi wypasionej fury wymieni się zdezak za równowartość Pandy. I koszta te wezmą na siebie klienci firmy, w której był ubezpieczony sprawca.
Kol. Szturmowcowy pomysł to limit odpowiedzialności. Jego słabością jest to, że już z założenia wyłącza pewną grupę z ogólnej zasady naprawienia szkód. A tym samym osłabia tę zasadę. W imię czego? Obniżenia składek OC? Ale, żeby ono było odczuwalne, nie wystarczy wyjąć spod ochrony właścicieli Porszaków i Maybachów - bo tych aut jest za mało. Trzeba definicję "fanaberii" rozciągać coraz bardziej w dół. Co najmniej do poziomu zderzaków w kolorze nadwozia.... A to już oznacza pozbawienie praw do odszkodowania znacznie większej grupy osób....