Swój do swego po swoje?
Zdaje się, że tego swego już niedługo nie będzie. I bankruci spod znaku "Piotra i Pawła" się wyprzedają...
https://www.money.pl/gospodarka/wiadomosci/artykul/polskie-sieci-handlowe-nie-wytrzymuja,141,0,2398861.html
Czasem chodzę do sklepu Społem - ceny kosmiczne, grożące bankructwem...
A zawsze sądziłem, że Polacy pohandlować potrafią. A tu guzik panie.
I co zrobisz jak nic nie zrobisz...
https://infogram.io/p/3315b739f95c7cc494bfc26e4499440b.png
https://www.money.pl/gospodarka/wiadomosci/artykul/polskie-sieci-handlowe-nie-wytrzymuja,141,0,2398861.html
Czasem chodzę do sklepu Społem - ceny kosmiczne, grożące bankructwem...
A zawsze sądziłem, że Polacy pohandlować potrafią. A tu guzik panie.
I co zrobisz jak nic nie zrobisz...
https://infogram.io/p/3315b739f95c7cc494bfc26e4499440b.png
0
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.
Komentarz
Najwyraźniej miliardzik eurokredyciku dla Lidla załatwił sprawę, a o innych "pomocach" jeszcze nie wiemy.
PiP ma również coś takiego, że jeśli klient kupuje najtaniej i szuka określonego rodzaju produktu, to zwykle znajdzie na polce jeden. Bardzo tani chleb, ser, mleko, masło, wędlinę w cenie nie odbiegającej od np. Tesco czy Biedronki, za to w jakości typowej dla PiP czyli bdb. Nie ma wtedy wyboru (jeden produkt) ale jest bardzo tanio.
PiP nie oszukuje na opakowaniach i składzie, co jest obecnie podstawowym sposobem handlowania w sieciach. Nie ma coli 1,75l nie ma skrobi w dżemie żeby był gesty i maskował niemal całkowity brak owoców, nie muszę sprawdzać ile mięsa będzie w mięsie, a ile MOMu.
Zakupy w PiP to dla mnie relaks taki sam jak na giełdzie hurtowej. Nie muszę szukać pułapki i oszustwa w każdym produkcie który biorę do ręki.
Jeżeli w branży nie będzie uczciwości (a jest notoryczny głęboki deficyt i nie zanosi sie na poprawę) to zakupy spożywcze przez net mają bardzo ograniczony sens.
Żywność każdy lubi obejrzeć - przysłowiowo pomacać.
Nie wyobrażam sobie kupowania jedzenia - prócz soli ,cukru i takich tam, przez net.
Piotra i Pawła lubiłam i korzystałam. Mieli świetne makarony w dobrych cenach, tzw luksusowe towary- oliwa, kawa kubańska , twarde sery też miały lepsze ceny niż o żabojadów.
Wielka szkoda.
W przypadku Biedry i Tesco - firmy kupują niekonfekcjonowany , mniej wartościowy towar za psie pieniądza i sprzedają jako towar własny. Córka miała praktyki w Jogo i mieli tam trzy linie produkcyjne- jedna do sklepó firmowych, inna do pozostałych i trzecia, do dyskontów
Trzecia linia obejmowała produkty mleczarskie o najdłuższym terminie spozycia, z najwiekszą ilością konserwantów, z surowcem najgorszej jakości. Przykład- twarozek bez szczypiorku w plastikowych kubeczkach. Mleczarnia nie produkowała serków po burzy w kubeczkach Jogo, bo było wiadomo, że warunki baryczne wpływaja na jakośc ziarna . Ale słabe ziarno mleczarskie szło na produkcję serków dyskontowych . Itd
Jeszcze gorzej jest ze słodyczami dla Biedronki czy Tesco.
Ilość ziarna kakaowca uzyta w tej gorszej produkcji właściwie nie pozwala nazywać tych słodyczy czekoladowymi.
Przychodziła do was Pani ze Wsi ? Za komuny ? Bo do nas tak, parę razy w miesiącu, przynosiła mięso, jajka, nabiał itp. Czekam kiedy będę mógł taką Panią przez internety zamówić.
Wszystko da się zrobić. Swego czasu spróbowałem jeść jedzenie pudełkowe. Znalazłem na internecie firmę, wybrałem najmniej dietetyczne (bo mi chodziło, żeby mieć święty spokój z jedzeniem). Codziennie przywozili mi jedzenie i stawiali pod drzwiami. Jak zauważyłem, przyjeżdżali między 1 a 3 w nocy. To mnie zdziwiło, zacząłem grzebać. Otóż firma była z Warszawy. Codziennie wysyłają transporty jedzenia w całą Polskę. Z dowozem do klienta finalnego. Da się ?
Eksperyment trwał miesiąc, jedzenie dopieszczone i w sumie nawet ok, ale po miesiącu miałem odruch wymiotny jak na to patrzyłem. Nie jestem w stanie znieść rukoli do wszystkiego, jakiś ciecierzyc, częstych ryb, sałatek, sratek i drobiu non stop. Jestem prosty chłop z Podlasia, 6 palców. Podziwiam ludzi, którzy na tych pudełkach jadą.
Pani ze wsi przychodzi do nas co drugi dzień- producentka;) mleka i jaj i gęsiny i królika czasem. Bezpośrednio baba i ja.
Mleko sprzedaje po zamówionych domach, bo jej mleczarnia kazała kupić wszystkie te niezbędne urządzenia
Chłodziarkę ma, dojarkę ma i zbyt po 2, 50 zł z 1,5 litra mleka od ciągle tych samych meciek- tyż ma.
Może tkwię w błędach, ale w takich rozwiązaniach widzę nadzieję na uniezależnienie producentów od zbyt silnych pośredników, czy'ryneczków lidla'.
Druga sprawa. Żyłem od lat w fałszywej świadomości, że Macro Cash&Carry i Selgross to są firmy holenderskie. Niedawno sprawdziłem, że owszem ... niemieckie, a właściciel tej pierwszej służył w Waffen-SS. Z katalogu sklepów gdzie czasami robię zakupy odpadły mi więc dwie marki. Jeżeli rozmawiam o podobnych sprawach z przypadkowymi ludźmi, połowa zupełnie nie rozumie o co chodzi. Druga owszem pojmie motywacje ale uzna je za niewystarczające dla siebie i dalej będzie jeździć hitlerwagenami i kupować produkty spożywcze w wielkiej blaszanej budzie od jakiegoś Helmuta.
Procedura - model biznesowy jest taki:
- Umowy z dostawcami są na okresy roczne lub półroczne,
- Specyfikację produktu uzgadnia się z kupcem w sieci na kilka miesięcy przed dostawami. Kupiec odpowiada za jedną lub kilka kategorii (grup towarowych) dla całej sieci lub jej części (kilku centrów logistycznych). Specyfikacja jest bardzo szczegółowa: skład, cechy organoleptyczne, mikrobiologia, domieszki, opakowanie indywidualne i zbiorcze, etykiety, mix na palecie itd.
- Często trzeba wykonać produkcje próbne i dać do analizy. często trzeba poddać zakład produkcyjny i procedury operacyjne i kontrolne w nim audytowi odbiorcy, zwykle na własny koszt,
- Taki proces przechodzi zawsze kilku potencjalnych dostawców.
- Na 2-3 miesiące przed dostawami kupiec (sieć) organizuje aukcję internetową na specjalnej platformie dla wspomnianych wyżej dostawców. Decydującym kryterium przy wystandaryzowanej (w powyższych krokach) ofercie jest cena - wygrywa najtańszy. Kryterium uzupełniającym może być skala - lepiej większa i wiele produktów.
- Specyfikacja produktów w marce własnej (sieci) nie odbiega niczym istotnym od specyfikacji produktów markowych tego samego producenta. Specyfikacja produktu brandowego jest dla kupca wręcz wskazówką do jego specyfikacji.
Powyższe doprowadziło do sytuacji że nie ma sensu kupować produktów markowych bo w niczym nie przewyższają marek własnych. Trzeba patrzeć na producenta - zwykle brandowy z wyższej półki jest też producentem tego samego w marce własnej z nieco niższej półki. Różnią się opakowaniem, miejscem ekspozycji i ceną - sporo niższą. Brand może coś znaczyć jakościowo tylko w produktach naprawdę luksusowych. Po co i czemu więc brand? Sieci chciały je wyeliminować, ale okazało się że klient chce różnorodności. To zapewniają brandy niesieciowe i dlatego pozostały. Bywałem w fabrykach dużych koncernów ze znanymi brandami. Z rozmów z kadrą dowiadywałem się, że produkcja brandowa to max 20 %,a reszta to marki własne sieci.
Handel obwoźny w wersji e-handel będzie korzystał z takiego samego modelu zaopatrzenia. Inaczej nie osiągnie kosztowego efektu skali.Równolegle może się rozwijać specjalistyczny obwoźny handel lokalny czy ekologiczny. Po moim osiedlu, okolicy domków, jeździ regularnie furgonetka piekarz w kooperacji z cukiernikiem. Kiedyś mieli tez wyroby lokalnej masarni. Latem rozwożą lody. Sezonowo jeździ "chłop z kartoflami i warzywami" i ogrodnik z ziemią, torfem i nawozami.
Lokalny rynek organizuje (-ował?) Radio Wnet, składało się zamówienia na odpowiednią ilość i to przypływało od rolników do Warszawy Wisłą, gdzie sie odbierało zamówioną ilość produktów.
Głupi natomiast i często nieuczciwy jest polski producent i usługodawca - często hodowca, rzemieślnik, nowo wzbogacony przedsiębiorca. Niskie morale: złe traktowanie - wykorzystywanie pracowników, oszukiwanie na jakości i ilości produktów i usług, zaległości płatnicze, fałszywe reklamacje, donosy na konkurencję, pomówienia, oszustwa podatkowe itd. Do tego życie ponad stan, luksusowa konsumpcja zamiast inwestowania, niskie kwalifikacje i brak chęci ich podnoszenia, postawa roszczeniowa wobec państwa, niechęć i nieumiejętność współpracy lokalnej i branżowej, wręcz skrajna nielojalność w tych obszarach. Taka jest dominująca praktyka małej i średniej przedsiębiorczości. Może mam spaczony obraz, może obracam się w specyficznych branżach i środowiskach. Wydaje się jednak że co najwyżej nieco przejaskrawiam. O przyczynach tego już pisałem. Główna to pochodzenie polskiego przedsiębiorcy. Udział byłych esbeków, ich agentów, postkomunistycznej partyjnej nomenklatury i związanej z nimi mafii i półświatka w obecnych elitach biznesowych RP na wyższym i niższym szczeblu jest ogromny. Ta rzesza, podobnie jak w polityce i administracji, jest uzupełniana przez kooptację o materiał najgorszego sortu z młodszych pokoleń, w tym spora część drogą rodzinnej sukcesji układów.
Biedronka z połowy pierwszej dekady usiłowała mieszać dostawcom w recepturach, żeby obniżyć cenę. Znam to z relacji dużego producenta ciastek. Opowiadał o Delicjach, które chciał sprzedawać hurtowo z rabatem za kwotę x, a Biedronka chciała kupić za kwotę o ~połowię mniejszą. Na argument, że za podobne pieniądze nie da się wyprodukować żądanego towaru, Biedronka wyciągała zmodyfikowaną recepturę , w której kluczowe składniki zostały zredukowane do minimum lub zastąpione syropem gównolitowym i takąż mąką.
Ale wtedy to już nie będą Delicje - odpowiedział producent, którego marka miała widnieć na opakowaniu - i wstał od stołu. Patrząc na mnogość marek jakie są na półkach w Biedronce - zachowanie niestandardowe, a jeśli się nie zapomina jak wyglądały negocjacje i do czego dążyła sieć, to ... smacznego.
Drugi przykład. Powstały przed dekadą zakład produkujący przetwory w słoikach (zupy, pulpety, gołąbki, bigos, ogórki, kapusta kiszona, papryka konserwowa, etc.). Nie koncern. Jeden zakład - jeden fizyczny właściciel, pracowników ponad setka, produkcja zmianowa. Ich wyroby, ale w 90% etykieta firmy trzeciej lub jakiejś sieci handlowej (jest jakiś niewielki eksport do UK pod własny szyldem). Właściciel mówi, że to gra o sumie zerowej. Z jednej strony nie musi się bić o klienta, odpadają koszty reklamy i własnej sieci dystrybucyjnej. Z drugiej, tacy zamawiający dołują cenę niby zabierając problemy ale i pieniądze z marży, które są potrzebne do rozwiązania tychże problemów. To jeszcze stosunkowo niegroźne. Gorzej jeśli jeden z w/w odbiorców zostaje przeważającym w obrotach, wtedy zawsze zaczynają się próby zdominowania przez presję na cenę, połączoną z przyblokowaniem płatności i groźbami zerwania współpracy jeśli firma nie będzie elastyczna. Bywa, że groźby się urzeczywistniają. Człowiek mówił, że produkując bez własnej marki starannie pilnuje równowagi w portfelu klientów, bo inaczej któryś z nich dawno by firmę przejął (inny producent) lub bezwiednie wykończył (sieć handlowa).
Mały, tak jak ten jednozakładowy, nie ma szans na rynku sieci. Powinien raczej szukać niszy jeśli nie ma pomysłu na prawdziwą innowację, a przecież zdecydowana większość nie ma i to normalne. Na rynku masowym, na którym działają sieci, dominujący typ konkurencji dostawców to konkurencja kosztowa. Trzeba być doskonałym operacyjnie i osiągnąć skalę. W sieciach sprzedaje się towary masowe (commodities). Wszyscy sprzedają de facto to samo. Różnicowanie ma charakter prawie wyłącznie powierzchownie marketingowy: opakowanie, brand, historia opowiadana w reklamie. Polski przedsiębiorca rodzinny mający jeden zakład, po zawodówce lub nic nie wartej wyższej szkole marketingu w Małej Wólce, wstający na kacu o 10-ej i jeżdżący panamerą na piwo i występy Sławomira oraz do siłowni, raczej doskonałości operacyjnej nie osiągnie. Skalę mógłby osiągnąć w grupie, ale grupy to on zakłada zasadniczo po to aby dostać dotacje unijne. Potem się żre ze wspólnikami, oszukuje na tej dotacji niemiłosiernie dzieląc się kasą z podobnymi mu dostawcami dóbr inwestycyjnych po cenach 30-40% powyżej rynku, i oszukuje wspólników i stara się grupę przejąć aby kupić sobie tym razem helikopter aby polecieć na wiadro wina na jachcie w Chorwacji.
Potem biznes zaczyna się kurczyć i zbliżać do upadku. Winne są oczywiście sieci, rząd i leniwi pracownicy oraz konkurenci.
W najlepszym razie buda na bazarze, od małego, lokalnego masarza.
To jest dramat- cywilizacyjny. Zdobycie niezatrutego pożywienia, wykarmienie dzieci, stanowi wyzwanie logistyczne. Potrzebne są zamrażarki, rzemieślniczy dostawcy ze wsi... No smutne to bardzo.
Nie znajduję pozytywnego aspektu hasła "polska żywność", bo to co jest robione dla mas na rynek krajowy to w większości trudno jadalny gnój. Nie chce mi się wierzyć, ze gdzie indziej jest jeszcze gorzej. Węgry sa porównywalne, czesto lepsze. Kupowałem w ichnim Tesco, maja rzeczy takie same jak w Polsce ale jest cala gama produktów regionalnych i dlatego np. kiełbasę madziarską, pasty paprykowe itp.regularnie woziłem do Polski. Serbskie produkty spożywcze z małego sklepu (male dominują)smakują wybornie, jak polskie sprzed trzech dekad. Rumunia i Bulgaria gdzieś pośrodku. Domniemywam, ze jakość ginie za sprawą zmian w handlu, których nie wytrzymują małe podmioty (producenci, hurtownicy, sklepikarze), a wygrywa globalizm w każdej z tych sfer.
Kiedyś przy granicy były różne hurtownie spożywcze, nierzadko profilowane pod klienta (np. śledzie solone).Właściwie wszystko wyginęło gdy weszły sieciówki.