Teoria Darwina jest nienaukowa
Wiecie, jakie jest główne osiągnięcie ks. kan. Mikołaja Kopernika?
Otóż takie, że dowiódł, że z danych obserwacyjnych wynika, że obraz świata bardzo się upraszcza, jeśli przyjmiemy nie że Słońce kręci się wokół Ziemi, a odwrotnie.
A wiecie, jaki jest główny problem, który z tego wynika?
Ano taki, że ludzie doszli do przekonania, że Ziemia nie jest centrum Wszechświata.
Zaczęło im się wydawać, że z faktu, że jesteśmy na peryferiach ramienia jakiejś prowincjonalnej galaktyczki, wynika, że gdzieś tam jest lepszy świat, że kosmonauci latają statkami komicznymi i urządzają se międzygalaktyczne wojny.
To tak, jakby tłumaczyć, że z faktu że Betlejem jest w kącie prowincjonalnej prowincji Cesarstwa Rzymskiego, logicznie wynika że nic dobrego stamtąd wyjść nie może. A już zwłaszcza, że prawdopodobnie w Nowym Jorku, Kinszasie i Bejdżingu musiało się narodzić proporcjonalnie tylu Mesjaszy, ilu wynika z porównania liczby ludności tych ośrodków z Betlejemem.
Ale czemu ja o tem piszę? Ano temu, że Karol Darwin ogłosił w XIX w., że ciśnienie środowiskowe powoduje, że w wyniku przypadkowych mutacji, jedne formy okazują się lepiej dostosowane do śrotowiska, i się rozwijają, a zaś inne formy - gorzej dostosowane, więc wyginają.
To nawet interesująca hipoteza i o wiele rozumiem, pan Karol nawet był w stanie okazać jakieś ptaszki, którym się z biegiem pokoleń dzióbek wydłużał czy tam skracał, bo coś tam. Nu, bigda w tem, że luckoś wywnioskowała z tego, że Boga niet, więc Kościół należy zaorać, a tacę opodatkować.
Temczasem okazuje się, że wszystkie te bajania pana Karola tylko dlatego wydawały się trafne, że ludzie gówno wiedzieli o biologii, z panem Karolem na czele. Trochę trudno mieć do niego o to żal, że biologię wymyslono ileś lat po jego zgonie, no ale taki jest fakt.
Jacyś tam kolesie spojrzeli przez lupkę do komórki, i okazało się, że jest ona bajecznie złożona, w stopniu nie do wyobrażenia.
Ovaj, powiada jeden pan, że ilość komplikacji, możliwych wariantów czegoś tam (!) w komórce, wynosi 10^70, czyli 10.000.000.000.000.000.000.000.000.000.000.000.000.000.000.000.000.000.000.000.000.000.000.000. Stosunkowo, nieprawdaż, dużo. Natomiast wszystkich organizmów w historii świata było tylko 10^40, a więc bez kozery pińcet razy mniej.
I teraz, powiada pan, który coś tam słyszał o biologii, ale z zawodu jest matematykiem, masz 10^40 losów na loterię, w której prawdopodobieństwo wygranej jest jak 1/10^70. Nu, przegrać musisz. Nawet Paweł Piskorski by przegrał, i to do zera. A to nie jest tak, że musisz wygrać raz - nie, musisz przez skromny miliard lat wygrać z miliard razy, jeśli nie więcej.
Tak więc cała ta teoria Darwina wynika z faktu, że Darwin gówno wiedział o biologii. Cieszy się zaś powodzeniem głównie dlatego, że ludzie gówno wiedzą o matematyce, a zaś chętnie by klechom przysrali.
Tukej szczegóły:
Natomiast wide infra, jeden pan, który jest psoferorem syntezy organicznej, wykłada że w samorzutne powstanie życia na tym łez padole można wierzyć tylko, jeśli się gówno wie o syntezie organicznej:
To jest dla mnie ciekawa perspektywa, gdyż sam - jak ok. 100% ludożerki - gówno wiem o syntezie organicznej.
Taka mie myśl w głowiźnie po danym wykładzie ostała się: Otóż, jacyś kolesie walnęli pieronem w jakieś tam chemikalia i im wyszedł prosty związek organiczny. Radujmy się! Boga niet, a życie powstało dlatego, że Perkunas i Dzeus wystarczająco długo prażyli gromami jak popadnie.
Nie tak szybko, mówi pan chemik. Otóż, de facto, da się dane związki chemiczne otrzymać jak w tym experymencie okazano. Ale co z tego? Przede wszystkiem żywa komórka składa się ze związków znacznie bardziej skomplikowanych niż te z eksperymentu. Po drugie, od czasu tego experymentu, co miał miejsce bez kozery pisiont lat temu, nie udało się w te nieskomplikowane związki takim pieronem szczelić, żeby z nich wyszło cosik ciekawego. Po trzecie, natura nie ma notatnika. I z tego, że raz pierdykła pieronem, nie wynika, że od tej pory będzie tak pierdykać leguralnie, bo sie jej spodobało.
A zaś po czwarte, i tem mnie nayprzedniey uwiódł, co z tego, że gdzieś tam w Hąkągu powstał prosty związek ograniczny miliard lat temu? Otóż, związki organiczne są chemicznie niestabilne. Jełczeją, psują się, karmelizują itd. Zanimby nowy pieron w danę molekułę szczelił pod odpednim kątem, to by się ona rozleciała z racji swej energetycznej niestabilności.
Oprócz tego ciekawie plótł, że jako expierd od syntezy organicznej, nie jest w stanie w swojej retorcie zsyntetyzować źwiązków, jakie są dla życia koniecznie potrzebne. A po drugie, nawet gdyby się z kolegami spiął i zsyntetyzować, to biologom nicby z tego nie przyszło, boby nie umieli ich posklejać w komórkę, nadto nie wiedzieliby jak taką komórkę puścić w ruch.
W pierwszym z wykładów było o inteligentnym projekcie, i się z niego naśmiewali, że niwuja, że gdy przeglądam w myśli mych przyjaciół twarze, to nie widzę w nich śladu inteligentnego projektu, a poza tem dinożarły wyginęły, więc cóż w tem inteligentnego, panie kochanku?
Do tej kwestii odnoszę się od wielu lat paszczowo, więc awizuję temat, ażeby odnieść się w piśmie, jak się mi będzie strasznie nudziło w pracy.
Otóż takie, że dowiódł, że z danych obserwacyjnych wynika, że obraz świata bardzo się upraszcza, jeśli przyjmiemy nie że Słońce kręci się wokół Ziemi, a odwrotnie.
A wiecie, jaki jest główny problem, który z tego wynika?
Ano taki, że ludzie doszli do przekonania, że Ziemia nie jest centrum Wszechświata.
Zaczęło im się wydawać, że z faktu, że jesteśmy na peryferiach ramienia jakiejś prowincjonalnej galaktyczki, wynika, że gdzieś tam jest lepszy świat, że kosmonauci latają statkami komicznymi i urządzają se międzygalaktyczne wojny.
To tak, jakby tłumaczyć, że z faktu że Betlejem jest w kącie prowincjonalnej prowincji Cesarstwa Rzymskiego, logicznie wynika że nic dobrego stamtąd wyjść nie może. A już zwłaszcza, że prawdopodobnie w Nowym Jorku, Kinszasie i Bejdżingu musiało się narodzić proporcjonalnie tylu Mesjaszy, ilu wynika z porównania liczby ludności tych ośrodków z Betlejemem.
Ale czemu ja o tem piszę? Ano temu, że Karol Darwin ogłosił w XIX w., że ciśnienie środowiskowe powoduje, że w wyniku przypadkowych mutacji, jedne formy okazują się lepiej dostosowane do śrotowiska, i się rozwijają, a zaś inne formy - gorzej dostosowane, więc wyginają.
To nawet interesująca hipoteza i o wiele rozumiem, pan Karol nawet był w stanie okazać jakieś ptaszki, którym się z biegiem pokoleń dzióbek wydłużał czy tam skracał, bo coś tam. Nu, bigda w tem, że luckoś wywnioskowała z tego, że Boga niet, więc Kościół należy zaorać, a tacę opodatkować.
Temczasem okazuje się, że wszystkie te bajania pana Karola tylko dlatego wydawały się trafne, że ludzie gówno wiedzieli o biologii, z panem Karolem na czele. Trochę trudno mieć do niego o to żal, że biologię wymyslono ileś lat po jego zgonie, no ale taki jest fakt.
Jacyś tam kolesie spojrzeli przez lupkę do komórki, i okazało się, że jest ona bajecznie złożona, w stopniu nie do wyobrażenia.
Ovaj, powiada jeden pan, że ilość komplikacji, możliwych wariantów czegoś tam (!) w komórce, wynosi 10^70, czyli 10.000.000.000.000.000.000.000.000.000.000.000.000.000.000.000.000.000.000.000.000.000.000.000. Stosunkowo, nieprawdaż, dużo. Natomiast wszystkich organizmów w historii świata było tylko 10^40, a więc bez kozery pińcet razy mniej.
I teraz, powiada pan, który coś tam słyszał o biologii, ale z zawodu jest matematykiem, masz 10^40 losów na loterię, w której prawdopodobieństwo wygranej jest jak 1/10^70. Nu, przegrać musisz. Nawet Paweł Piskorski by przegrał, i to do zera. A to nie jest tak, że musisz wygrać raz - nie, musisz przez skromny miliard lat wygrać z miliard razy, jeśli nie więcej.
Tak więc cała ta teoria Darwina wynika z faktu, że Darwin gówno wiedział o biologii. Cieszy się zaś powodzeniem głównie dlatego, że ludzie gówno wiedzą o matematyce, a zaś chętnie by klechom przysrali.
Tukej szczegóły:
Natomiast wide infra, jeden pan, który jest psoferorem syntezy organicznej, wykłada że w samorzutne powstanie życia na tym łez padole można wierzyć tylko, jeśli się gówno wie o syntezie organicznej:
To jest dla mnie ciekawa perspektywa, gdyż sam - jak ok. 100% ludożerki - gówno wiem o syntezie organicznej.
Taka mie myśl w głowiźnie po danym wykładzie ostała się: Otóż, jacyś kolesie walnęli pieronem w jakieś tam chemikalia i im wyszedł prosty związek organiczny. Radujmy się! Boga niet, a życie powstało dlatego, że Perkunas i Dzeus wystarczająco długo prażyli gromami jak popadnie.
Nie tak szybko, mówi pan chemik. Otóż, de facto, da się dane związki chemiczne otrzymać jak w tym experymencie okazano. Ale co z tego? Przede wszystkiem żywa komórka składa się ze związków znacznie bardziej skomplikowanych niż te z eksperymentu. Po drugie, od czasu tego experymentu, co miał miejsce bez kozery pisiont lat temu, nie udało się w te nieskomplikowane związki takim pieronem szczelić, żeby z nich wyszło cosik ciekawego. Po trzecie, natura nie ma notatnika. I z tego, że raz pierdykła pieronem, nie wynika, że od tej pory będzie tak pierdykać leguralnie, bo sie jej spodobało.
A zaś po czwarte, i tem mnie nayprzedniey uwiódł, co z tego, że gdzieś tam w Hąkągu powstał prosty związek ograniczny miliard lat temu? Otóż, związki organiczne są chemicznie niestabilne. Jełczeją, psują się, karmelizują itd. Zanimby nowy pieron w danę molekułę szczelił pod odpednim kątem, to by się ona rozleciała z racji swej energetycznej niestabilności.
Oprócz tego ciekawie plótł, że jako expierd od syntezy organicznej, nie jest w stanie w swojej retorcie zsyntetyzować źwiązków, jakie są dla życia koniecznie potrzebne. A po drugie, nawet gdyby się z kolegami spiął i zsyntetyzować, to biologom nicby z tego nie przyszło, boby nie umieli ich posklejać w komórkę, nadto nie wiedzieliby jak taką komórkę puścić w ruch.
W pierwszym z wykładów było o inteligentnym projekcie, i się z niego naśmiewali, że niwuja, że gdy przeglądam w myśli mych przyjaciół twarze, to nie widzę w nich śladu inteligentnego projektu, a poza tem dinożarły wyginęły, więc cóż w tem inteligentnego, panie kochanku?
Do tej kwestii odnoszę się od wielu lat paszczowo, więc awizuję temat, ażeby odnieść się w piśmie, jak się mi będzie strasznie nudziło w pracy.
2
Aby napisać komentarz, musisz się zalogować lub zarejestrować.
Komentarz
dzięki Ignatz
" W pierwszym z wykładów było o inteligentnym projekcie, i się z niego naśmiewali, że niwuja, że gdy przeglądam w myśli mych przyjaciół twarze, to nie widzę w nich śladu inteligentnego projektu, a poza tem dinożarły wyginęły, więc cóż w tem inteligentnego, panie kochanku?"
:-D
Ktoś jeszcze wierzy w teorię Darwina? Ja też g.... wiem, ale wystarczyła mi informacja o (śladowej) zawartości materii w przestrzeni kosmicznej, żeby się przekonać, że warunkiem istnienia wszechświata musi być jakieś "inteligentne spoiwo", którego fizyka nie zna.
Ewolucjoniści by obecnie Pana Darwina umieścili na Pomniku, a jego książki na indeksie ksiąg zakazanych, bo jak to ktoś przeczyta to będzie ciekawie, gdyż samą Teorię Darwina obecna nauka, i to rencyma ewolucjonistów, obaliła koncertowo.
Rozumię isz luckie pedałowie mogo być pewno pszestrogo moralno nualesz pedalo sie tysz insze gatonki zolologiczni. Czem sie oni Pambuku narazieli?
Zażondywem opświecenia!
Isz sie zetkli wew mniłości jegusz Rodzice Szanowne, a najpierfpszud Rodzice jegusz Rodziców i jejich Rodzice i tak sie mogiemy cofść aż niewię dokomt.
Noji jakiesz zaposiadywamy prawdopodobięstwo isz maluśki Ignatio tak sie rozwijeł jak sie rozwijeł asz naglesz pewnegusz piemknegusz dnia szczeliło jemusz wew ep założeć tukej dany ewoluncyjny wywłont a ruwniesz nieprawdopodobnemu Gnębonu odpedzieć?
Pszeca to so takiesz liczby isz sie wew pale i kankulatorze nie mieszczo!!!
No i trzeba by najpierw uzgodnić, co rozumiemy przez "teorię Darwina". Bo akurat geneza życia (czyli pojawienie się pierwszych żywych bytów na Ziemi) to jest problem zupełnie odrębny od teorii ewolucji.
Sama teoria ewolucji opisuje, jak, jeśli w populacji jakieś nowe cechy (lub nowe nasilenie starych cech) są nierównomiernie rozrzucone po osobnikach, w kolejnych pokoleniach przybywa osobników, których zestaw cech jest w aktualnych warunkach korzystniejszy, a ubywa tych, co mają gorszy zestaw cech. A osobną sprawą jest, skąd się taki nierównomierny rozrzut cech bierze (np. mutacje, przetasowanie genów przy mejozie, łączenie się komórek rozrodczych).
A to, że z jakiejś teorii naukowej ludzie wyciągają wniosek, że trzeba Kościół zaorać lub tacę opodatkować, wynika z ogromnej popularności zabobonu nazywanego "wiarą w naukę". Jak ktoś twierdzi, że wierzy w naukę, to znaczy, że nie rozumie, jak ona działa.
I tamuj tak o niem piszo: To tera mukby se zażondeć iszby jemusz tysz jakowenś śprytni matematyki policzeli prawdopodobięstwo danych życiowych fluków (co sie tumaczy na nasze "fuksę").
Prawdopodobno wyndzie isz uw Robincon jezd jeszcze mniej prawdopodobnem nisz Ignatz zez Gnębonę i całem tem forumnem do kupy, hłe, hłe.
Ovaj, u Pana Boga za piecem siedzą se dusycki, które czekają na swój czas. Jak ten czas przyjdzie, to Pan Bóg je w danym piecu wypieka i przekazuje bocianowi celem implantacji domacicznej.
Se myślę, że każdy człowień preegzystuje w myśli Pana Boga i jest przezeń chciany; i jeśli w wielkim planie rzeczy wyjdzie, że nie tu wyląduję, to wyląduję se tam; wsio.
Szor Ha Bor i Lewiatan podane zostaną dla sprawiedliwych
Tedysz albosz srogi kalwinis zes predestylacjo albosz nieprawdopodobne prawdopodobięstwo kturegusz umys lucki nie pojmywa.
3xA - Augustyn, Akwinata, Anzelm