Szturmowiec.Rzplitej napisal(a): Jest coś z danym Dżozefem, że chciał zostać dużym misiem i wyrwać się z tego całego barachła. Służyć chciał wyłącznie w marynarce brytyjskiej, bo była najlepszą na świecie. Pisać chciał po angielsku, żeby mieć wszechświatowego odbiorcę.
I to być może, że wybrał pomiędzy służbą Narodowi, a służbą Ludzkości. A może też uznał, że jego talent jest tak ogromny, że zmitrężenie go na potrzeby jakiegoś zarzyganego kraiku, którego zresztą nie ma, będzie stratą. (Dla kogo?)
z życiorysu, nie wiem czemu, wyszło mi, że pisał dla pieniędzy po prostu. Imperium brytyjskie było rynkiem, cierpiąca Polska nie.
Lee Child "Blue moon", polski tytuł "Zgodnie z planem". (?) Przeczytałam dopiero 35 stron i już jestem podjarana. Najfajniejsze jest to, że przede mną jeszcze 370 stron w towarzystwie Jacka Reachera, który - jak podejrzewam- dobierze się do mafii ukraińskiej i albańskiej. Spodziewam się wielu połamanych nosów i kości, oraz błyskotliwych dialogów.
Moja recenzja tego dzieła - Maniu, nie wiem, czy się zgodzisz po przeczytaniu wszystkich stron
Oczywiście przeczytałam. Ale chyba na tym skończę serię, bo szkoda mi utraty sympatii do Jacka Reachera. W tym tomie już wyraźnie nasz bohater pozbawiony jest tego wdzięku, z jakim rozprawiał się ze swoimi przeciwnikami oraz uroku, którym zdobywał kolejne partnerki. Zamiast tego nudne i w nudny sposób omawiane planowanie oraz rutyna. Niemal obowiązek. W książce nie znajdziemy nic z tego, co dawniej było jej mocnym atutem - nawet z największych opresji Reacher wychodził cało, ale zawsze miało to jakieś sensowne uzasadnienie. Tu, szkoda słów. Nie będę spoilerować, ale nagromadzenie idiotyzmów przekracza wszelkie normy obowiązujące nawet dla tego typu powieści-bajek. Najwyraźniej Lee Child wypstrykał się z pomysłów. I autor, i jego bohater są kompletnie pozbawieni cojones, podsumowując.
Pomysł, żeby dalsze części pisał młodszy brat jakoś mnie nie przekonuje. Będzie opisywał przygody sześćdziesięcioparolatka wędrującego po Stanach tylko ze szczoteczką do zębów?! Hmm....
Pierwsza część trylogii Jakuba Szamałka "Ukryta sieć. Cokolwiek wybierzesz". Chyba pierwszy raz polecam polski kryminał. Ale nie gatunek literatury tym razem jest tu najważniejszy. Tylko fakt, że autor w rewelacyjny sposób ilustruje zagrożenia czyhające na użytkowników wszelkich zdobyczy typu internet, smartfon, Bluetooth itp. Użytkowników, czyli praktycznie nas wszystkich. Zatem przede wszystkim z tego powodu warto po tę książkę sięgnąć. Podziwiam autora - ogromny talent dydaktyczny. A przekazuje wiedzę porażającą. Do tego ma niezły warsztat, tworzy całkiem zgrabną intrygę z logicznym wyjaśnieniem oraz bohaterów dających się lubić. Czegóż chcieć więcej?
Natomiast radzę nie sięgać po drugą część, bo jej zakończenie znajduje się w trzeciej - jeszcze nie wydanej. Warto(?) poczekać.
Przedsłowie książki: To nie jest powieść science fiction. Niestety.
Teraz robię dopisek w zasadzie nie spoilerujący. Fabularna strona polecanej wyżej książki jest, niestety, do bólu przewidywalna. Oraz, również niestety, do bólu politycznie poprawna. Zatem mamy w niej i słodkiego geja, i problem przypadkowej ciąży, która spada na kochającą się rodzinkę 2+1 upchniętą w ciupcieńkiej kawalerce - zatem jedynym rozwiązaniem jest kierunek na Hradczany, i główną ofiarę - uwielbianego przez tłumy aktora prowadzącego programy z dziećmi, i księdza karmiącego wiewiórki w Łazienkach itp., itd. Bleee... No cóż. Autor nie ukrywa podłoża afery, jest ona szybko czytelna. Główne pytanie brzmi, jak to wszystko się dalej rozwiąże. I tu, powiedzmy, daje radę. A także zgrabnie zachęca do sięgnięcia po następną część. Po którą ja już nie sięgnę.
Maria napisal(a): Moja recenzja tego dzieła - Maniu, nie wiem, czy się zgodzisz po przeczytaniu wszystkich stron
Oczywiście przeczytałam. Ale chyba na tym skończę serię, bo szkoda mi utraty sympatii do Jacka Reachera. W tym tomie już wyraźnie nasz bohater pozbawiony jest tego wdzięku, z jakim rozprawiał się ze swoimi przeciwnikami oraz uroku, którym zdobywał kolejne partnerki. Zamiast tego nudne i w nudny sposób omawiane planowanie oraz rutyna. Niemal obowiązek. W książce nie znajdziemy nic z tego, co dawniej było jej mocnym atutem - nawet z największych opresji Reacher wychodził cało, ale zawsze miało to jakieś sensowne uzasadnienie. Tu, szkoda słów. Nie będę spoilerować, ale nagromadzenie idiotyzmów przekracza wszelkie normy obowiązujące nawet dla tego typu powieści-bajek. Najwyraźniej Lee Child wypstrykał się z pomysłów. I autor, i jego bohater są kompletnie pozbawieni cojones, podsumowując.
Pomysł, żeby dalsze części pisał młodszy brat jakoś mnie nie przekonuje. Będzie opisywał przygody sześćdziesięcioparolatka wędrującego po Stanach tylko ze szczoteczką do zębów?! Hmm....
[trzy gwiazdki/dziesięć, czyli słaba]
Ano, Reacher popadł w rutynę. Sam początek książki wciąga, jest świetny, potem... już nieco słabiej.
Szturmowiec.Rzplitej napisal(a): Ja właśnie skończyłem "Poza słowami. Co myślą i czują zwierzęta", Carla Safiny.
Książka jest niesamowita, gdyż zawiera ciekawe opowieści z życia ssaków - słoni, wilków, orek, a do tego rozrzucone uwagi o różnych małpiszonach, delfinach, delfinkach i krukowatych - te ostatnie mimo ptaciego móżdżku są zmyślne jak naczelne! . br>
Podrzucił mi to podstępnie nasz b. kol. Denver, więc dopiero po lekturze dowiedziałem się, że rzecz wydała Krytyka Potyliczna.
książkę zakupię, bo dzieci wyrzucają mi, że nie inetersuję się światem "tu i teraz" - kłótnia o pójście na Mszę św. we Wniebowzięcie skończyła się moją porażką: "raz na tydzień to i tak za dużo"... Zrobiliśmy więc zakład: ja poczytam o zwierzątkach a oni o ... ludziach, "którzy aż za bardzo interesują się tylko tym co tu i teraz ". Koledze polecam, ale z tego mianowicie powodu, że o ile książka wydawna przez KP nigdy nie jest tym na co wygląda, a kolega interesuje się myślami i czuciami zwierzątek oraz zna język angielski, oraz jest prawnikiem, no to myślę, że tarfię w dziesiątkę;
Szturmowiec.Rzplitej napisal(a): Ja właśnie skończyłem "Poza słowami. Co myślą i czują zwierzęta", Carla Safiny.
Książka jest niesamowita, gdyż zawiera ciekawe opowieści z życia ssaków - słoni, wilków, orek, a do tego rozrzucone uwagi o różnych małpiszonach, delfinach, delfinkach i krukowatych - te ostatnie mimo ptaciego móżdżku są zmyślne jak naczelne! . br>
Podrzucił mi to podstępnie nasz b. kol. Denver, więc dopiero po lekturze dowiedziałem się, że rzecz wydała Krytyka Potyliczna.
książkę zakupię, bo dzieci wyrzucają mi, że nie inetersuję się światem "tu i teraz" - kłótnia o pójście na Mszę św. we Wniebowzięcie skończyła się moją porażką: "raz na tydzień to i tak za dużo"... Zrobiliśmy więc zakład: ja poczytam o zwierzątkach a oni o ... ludziach, "którzy aż za bardzo interesują się tylko tym co tu i teraz ". Koledze polecam, ale z tego mianowicie powodu, że o ile książka wydawna przez KP nigdy nie jest tym na co wygląda, a kolega interesuje się myślami i czuciami zwierzątek oraz zna język angielski, oraz jest prawnikiem, no to myślę, że tarfię w dziesiątkę;
Miłośnikom kryminałów bardzo polecam Piotra Górskiego, polskiego autora, którego cztery książki przeczytałam z tchem zapartym, więc zdanie mam wyrobione. Pierwsza z serii "Kruk":
Książki są świetne, napisane bez żadnego kłaniania się politycznej poprawności, zło nazwane złem, bohater (komisarz Kruk) rewelacyjny, zagadki logicznie rozwiązywane, a za rekomendację niech posłuży również fakt, że w żadnym mainstreamowym chłamie nie znajdziecie pochwały czy lekramy dzieł pana Górskiego Dobrze jest zacząć od pierwszego tomu, bo drugi jest z nim jakoś tam powiązany. Natomiast trzeci i czwarty to już zupełnie oddzielne historie są.
Bardzo się cieszę, że wreszcie mogę polecić kryminał polskiego autora, który stworzył super męskiego bohatera. Działającego w niegłupiej policji na dodatek. Wow!
Maria napisal(a): Moja recenzja tego dzieła - Maniu, nie wiem, czy się zgodzisz po przeczytaniu wszystkich stron
Oczywiście przeczytałam. Ale chyba na tym skończę serię, bo szkoda mi utraty sympatii do Jacka Reachera. W tym tomie już wyraźnie nasz bohater pozbawiony jest tego wdzięku, z jakim rozprawiał się ze swoimi przeciwnikami oraz uroku, którym zdobywał kolejne partnerki. Zamiast tego nudne i w nudny sposób omawiane planowanie oraz rutyna. Niemal obowiązek. W książce nie znajdziemy nic z tego, co dawniej było jej mocnym atutem - nawet z największych opresji Reacher wychodził cało, ale zawsze miało to jakieś sensowne uzasadnienie. Tu, szkoda słów. Nie będę spoilerować, ale nagromadzenie idiotyzmów przekracza wszelkie normy obowiązujące nawet dla tego typu powieści-bajek. Najwyraźniej Lee Child wypstrykał się z pomysłów. I autor, i jego bohater są kompletnie pozbawieni cojones, podsumowując.
Pomysł, żeby dalsze części pisał młodszy brat jakoś mnie nie przekonuje. Będzie opisywał przygody sześćdziesięcioparolatka wędrującego po Stanach tylko ze szczoteczką do zębów?! Hmm....
[trzy gwiazdki/dziesięć, czyli słaba]
Ano, Reacher popadł w rutynę. Sam początek książki wciąga, jest świetny, potem... już nieco słabiej.
Nie musi opisywać przygód sześćdziesięcioparolatka - zawsze może zrobić retrospekcję i wrócić do czasów żandarmerii. Ale faktycznie Child coraz wyraźniej buksuje i średnia ruchoma systematycznie spada.
Maria napisal(a): Miłośnikom kryminałów bardzo polecam Piotra Górskiego, polskiego autora, którego cztery książki przeczytałam z tchem zapartym, więc zdanie mam wyrobione. Pierwsza z serii "Kruk":
Książki są świetne, napisane bez żadnego kłaniania się politycznej poprawności, zło nazwane złem, bohater (komisarz Kruk) rewelacyjny, zagadki logicznie rozwiązywane, a za rekomendację niech posłuży również fakt, że w żadnym mainstreamowym chłamie nie znajdziecie pochwały czy lekramy dzieł pana Górskiego Dobrze jest zacząć od pierwszego tomu, bo drugi jest z nim jakoś tam powiązany. Natomiast trzeci i czwarty to już zupełnie oddzielne historie są.
Bardzo się cieszę, że wreszcie mogę polecić kryminał polskiego autora, który stworzył super męskiego bohatera. Działającego w niegłupiej policji na dodatek. Wow!
Kruk. Szepty słychać po zmroku – polski serial kryminalny z 2018 roku w reżyserii Macieja Pieprzycy produkcji Canal+.
Maria napisal(a): Miłośnikom kryminałów bardzo polecam Piotra Górskiego, polskiego autora, którego cztery książki przeczytałam z tchem zapartym, więc zdanie mam wyrobione. Pierwsza z serii "Kruk":
Książki są świetne, napisane bez żadnego kłaniania się politycznej poprawności, zło nazwane złem, bohater (komisarz Kruk) rewelacyjny, zagadki logicznie rozwiązywane, a za rekomendację niech posłuży również fakt, że w żadnym mainstreamowym chłamie nie znajdziecie pochwały czy lekramy dzieł pana Górskiego Dobrze jest zacząć od pierwszego tomu, bo drugi jest z nim jakoś tam powiązany. Natomiast trzeci i czwarty to już zupełnie oddzielne historie są.
Bardzo się cieszę, że wreszcie mogę polecić kryminał polskiego autora, który stworzył super męskiego bohatera. Działającego w niegłupiej policji na dodatek. Wow!
Kruk. Szepty słychać po zmroku – polski serial kryminalny z 2018 roku w reżyserii Macieja Pieprzycy produkcji Canal+.
Przepraszam, ale dlaczego do mojego postu o książkach dopisujesz info o serialu, który z tymi książkami nie ma NIC* wspólnego? Proszę o odpowiedź.
*no, może poza nazwiskiem głównego bohatera, bo już imiona mają różne. Książka wydana 5 lipca 2017r.
Sporo lat żyję na tym świecie, a nie wiedziałam, że pierwszymi latającymi statkami pasażerskimi między Anglią i N.Jorkiem były... - latające łodzie. Czyli hydroplany, czyli słynny Clipper zbudowany w zakładach Boeinga. Ten luksusowy Clipper lądował na wodzie, bo Anglia nie miała lotnisk (pasów startowych) dla takiego olbrzyma. Follet detalicznie opisuje wrażenia jakie dane było przeżywać pasażerom przy starcie i lądowaniu na morskich falach owego Clippera. Przypominało to szorowanie łodzią po kamieniach i potworny ryk czterech silników. Podróż do N.Y. trwała 37 godzin, z międzylądowaniem w N. Funlandii. Nawigacja- jak na statkach morskich - przy pomocy gwiazd. Mamy też szczegółowy opis wyposażenia i umeblowania tego latającego salonu. Transatlantycki, pasażerski Clipper zaczął latać w 1939 roku, na bilety stać było tylko najbogatszych. Zanim USA wypowiedziało wojnę Hitlerowi - Churchil często latał Clipperem do N.Y. "Noc nad oceanem" jest powieścią sensacyjną, którą czyta się jednym tchem. Bohaterami są pasażerowie Clippera, każdy z nich ma swoją historię, a Follet umie wspaniale opowiadać. Polecam.
Na stare lata odrabiam zaległości w tzw. babskiej literaturze, czyli z upodobaniem pochłaniam kryminało-romanse Sandry Brown. Odstawiając w kąt politykę i inne gupoty. Prezesa z jego durnymi decyzjami po pierwsze
nie czytam, wiec nie polecam, ale moze ktos, coś ?
Fragment książki abpa Grzegorza Rysia "Inkwizycja"
"Rzeczywista odpowiedzialność dotyczy nie tylko konkretnych ludzi, którzy przeprowadzali dochodzenia czy w końcu podpalali stosy. W równym (a może nawet w większym?) stopniu rozciąga się ona na cały szereg instytucji Kościoła, od najwyższych zaczynając" - pisze abp Grzegorz Ryś.
Warto zwrócić uwagę na inne jeszcze obszary działania inkwizycji, jak choćby stosunek do nauk ścisłych czy współudział w redagowaniu Indeksu ksiąg zakazanych i cenzurę prewencyjną (udzielanie imprimatur). Blisko osiem tysięcy pozycji książkowych trafiło na indeks rzymski – od jego pierwszej redakcji w 1558 roku po ostatnią w roku 1948. Jeszcze w 1900 roku znany skądinąd z otwartości papież Leon XIII umieścił na indeksie 1600 nowych tytułów! W tej masie nie znalazł się nigdy żaden z „podręczników” inkwizycji (jak choćby wydana u nas niedawno Practica inquisitionis Bernarda Gui); znalazło się natomiast (już w pierwszej redakcji) 29 wydań Pisma Świętego w języku łacińskim oraz (z zasady) jego przekłady na języki narodowe. W efekcie nierzadko egzemplarze Biblii palono publicznie wraz z uznanymi za niebezpieczne książkami protestanckimi – nie mówiono przy tym co prawda, że jest „heretycka”, ale mówiono, że jest „zakazana” (by po okresie dwustu lat skonstatować ze zdumieniem brak nawet rudymentarnej wiedzy biblijnej w wielu krajach katolickich...).
Abp Ryś: skąd się w człowieku bierze agresja na Miłość Boga? Abp Ryś: skąd się w człowieku bierze agresja na Miłość Boga? WIARA W tym momencie nie sposób nie postawić pytania o zakres działań podejmowanych przez inkwizytorów. Powołani do walki z herezją – co zakodowała także ich tytulatura (inquisitores haereticae pravitatis) – bardzo szybko stali się sędziami także w sprawach bardziej moralnej niż doktrynalnej natury, jak np. symonia, bigamia, sodomia itd. Co więcej: podejrzanym łatwo stawał się nie tylko ten, kto głosił wątpliwe poglądy, ale także ten, kto wprost i wyraźnie ich nie piętnował. Jeszcze łatwiej – oczywiście ten, kto nie godził się z działalnością trybunałów. W tej ostatniej kwestii uderza regularność danych: we wszystkich zachowanych archiwaliach jak refren powraca liczba 10% procesów za opór wobec inkwizycji. Najwyraźniej ortodoksja wymagana przez inkwizytorów miała najpierw charakter bardziej formalny (instytucjonalny) i legalistyczny niż dogmatyczny – aż po granice absurdu, zdefiniowane w XIX-wiecznej dysertacji doktorskiej z prawa kanonicznego, w której czytamy: qui existimans ab Ecclesia doceri quartam Trinitatis personam, illam pertinaciter negaret et proptrea haereticus dici potest (heretykiem może zostać nazwany także taki człowiek, który by – wobec nauczania Kościoła o istnieniu czwartej Osoby Trójcy Przenajświętszej – uporczywie negował jej istnienie). Myślenie równie przerażające jak sama działalność trybunałów, tym bardziej że zwerbalizowane i bronione dobre kilkadziesiąt lat po ich rozwiązaniu!
I tu właśnie pojawiają się najważniejsze dla całego zagadnienia pytania.
Czy dla rzeczywistego zmierzenia się z prawdą o inkwizycji wystarczy opisać działalność poszczególnych inkwizytorów – nawet najokrutniejszych, jak Torquemada czy Titelmans? Czy wystarczy skatalogować ich ofiary? Określić „średnią” surowość sędziów, ustalając odsetek wyroków śmierci w prowadzonych przez nich procesach, wyjaśniając przy tym detalicznie kontekst i wskazując na jeszcze bardziej drastyczne procesy w sądach świeckich lub innowierczych? Czy taki opis byłby próbą konkretyzowania odpowiedzialności? Czy raczej niebezpiecznym usiłowaniem jej zawężenia? Czy wystarczy powiedzieć za Janem Pawłem II (Tertio millennio adveniente), że Kościół – sam w sobie święty – nie uchyla się od solidarności ze swoimi grzesznymi synami? Czy Kościół jest winny „swym grzesznym synom” jedynie solidarność? Czy raczej także wyznanie współwiny i wyraźne określenie swego zakresu odpowiedzialności?
Abp Ryś o modlitwie "Ojcze Nasz". Dlaczego jest tak wyjątkowa? Abp Ryś o modlitwie "Ojcze Nasz". Dlaczego jest tak wyjątkowa? WIARA Jest poza dyskusją, że każdy wyrok śmierci wykonany w wyniku inkwizycyjnego dochodzenia był zbrodnią, ale przecież nie doszłoby do niej, gdyby sama procedura i „logika” owych dochodzeń nie dostała wpierw legitymizacji Kościoła i nie została zracjonalizowana przez jego przywódców: papieży, biskupów i teologów. Straszną jest niewątpliwie rzeczą pięć wyroków śmierci wydanych przez Jacques’a Fourniera w sławnym Montaillou, ale straszniejszą zapewne to, że ich dokumentacja – pieczołowicie przezeń przechowywana – otworzyła mu drogę do najwyższych godności w Kościele: kardynalatu i papiestwa (Benedykt XII). Podobnie nie sposób się pogodzić z piętnastoma wyrokami śmierci wydanymi przez Święte Oficjum za czasów papieża Pawła IV, ale jeszcze trudniej czyta się dekret, w którym udziela on odpustu zupełnego każdemu z widzów rzymskiego auto-da-fé. Papież Pius V skazał na śmierć największą liczbę włoskich protestantów (czterdziestu); a przecież jest jedynym z grona XVI-wiecznych biskupów Rzymu, który został kanonizowany!
Podobnie trzeba patrzeć na inne obszary inkwizycyjnej „sprawiedliwości”. Najczęściej zaczynała się ona od konfiskaty majątków (np. bogatych iudaizantes) – niejednokrotnie na tej drodze ukonkretniała się stabilizacja i niezależność finansowa poszczególnych trybunałów. Czy jednak nie większe jeszcze zażenowanie wywołuje uzasadnienie tejże praktyki, zredagowane jeszcze w średniowieczu w formie prostego sylogizmu: heretyk nie ma prawa do własności, więc – odbierając mu ją – Kościół nie grzeszy, a raczej bierze „swoje” i następnie „swoim” rozporządza? Albo kwestia tortur: na IV soborze laterańskim (1215) Kościół zakazał duchownym jakiegokolwiek udziału w czynnościach wiążących się z przelewaniem krwi. Aby jednak uchronić inkwizytorów od niebezpiecznego dyskomfortu sumienia, papieże – już w średniowieczu, ale także wielokrotnie w czasach nowożytnych – udzielali im w tym względzie „stosownych” dyspens.
W każdym z tych przykładów – a przecież można je mnożyć – rzeczywista odpowiedzialność dotyczy nie tylko tych konkretnych ludzi, którzy przeprowadzali dochodzenia czy w końcu podpalali stosy. W równym (a może nawet w większym?) stopniu rozciąga się ona na cały szereg instytucji Kościoła, od najwyższych zaczynając. Grzesznymi okazywali się nie tylko ludzie, ale także kościelne struktury: władzy, działania, myślenia, promocji itd. Chociaż zapewne mówienie o strukturach grzechu w świętym Kościele musi budzić opór – znacznie większy niż przed „przyznaniem się” tylko do swoich „grzesznych synów”.
Fragment książki abpa Grzegorza Rysia "Inkwizycja"
W te dziwne dni miło wracać do starej wypróbowanej lektury. Teraz, po latach, znów z wielką przyjemnością czytam sobie Farleya Mowata " Zagubieni w kanadyjskiej tundrze" a już w kolejce czeka jego "Zwariowana łódka". I tłumaczenia tych książek porządne, co równie ważne jak wartka akcja, wciągająca do ostatniej strony.
Przeczytałem, ale nie polecam. Mariusz Świder - "Jak stwarzaliśmy Rosję". Kupiłem, bo wydała Fronda, a poza tym miałem nadzieję, że trafię na wzmiankę o swoim prapradziadku Edwardzie Landsbergu, który wybudował kościół we Włodzimierzu nad Klaźmą, gdzie mieszkał z rodziną i pracował jako inżynier. Nie trafiłem, ale dziesiątki, setkl innych takich przykładów wyciąga autor, dość chaotycznie. Nie jest to książka historyczna, nie ma indeksu nazwisk, raczej taka publicystyka, która niepostrzeżenie zaczyna w którymś momencie zalatywać onucą, a odór z całą mocą uderza, gdy autor przyznaje się do serdecznej znajomości z Wojciechem Olszańskim vel Aleksandrem Jabłonowskim. Książka kończy się tezą, że istnieją tylko dwa wielkie narody słowiańskie (reszta to plankton) i te dwa narody powinny się wznieść ponad historyczne zaszłości, aby wspólnie dyktować ład w naszej części Ojropy.
Komentarz
Przeczytałam dopiero 35 stron i już jestem podjarana. Najfajniejsze jest to, że przede mną jeszcze 370 stron w towarzystwie Jacka Reachera, który - jak podejrzewam- dobierze się do mafii ukraińskiej i albańskiej. Spodziewam się wielu połamanych nosów i kości, oraz błyskotliwych dialogów.
Oczywiście przeczytałam. Ale chyba na tym skończę serię, bo szkoda mi utraty sympatii do Jacka Reachera.
W tym tomie już wyraźnie nasz bohater pozbawiony jest tego wdzięku, z jakim rozprawiał się ze swoimi przeciwnikami oraz uroku, którym zdobywał kolejne partnerki.
Zamiast tego nudne i w nudny sposób omawiane planowanie oraz rutyna. Niemal obowiązek.
W książce nie znajdziemy nic z tego, co dawniej było jej mocnym atutem - nawet z największych opresji Reacher wychodził cało, ale zawsze miało to jakieś sensowne uzasadnienie. Tu, szkoda słów. Nie będę spoilerować, ale nagromadzenie idiotyzmów przekracza wszelkie normy obowiązujące nawet dla tego typu powieści-bajek.
Najwyraźniej Lee Child wypstrykał się z pomysłów. I autor, i jego bohater są kompletnie pozbawieni cojones, podsumowując.
Pomysł, żeby dalsze części pisał młodszy brat jakoś mnie nie przekonuje. Będzie opisywał przygody sześćdziesięcioparolatka wędrującego po Stanach tylko ze szczoteczką do zębów?! Hmm....
[trzy gwiazdki/dziesięć, czyli słaba]
Pierwsza część trylogii Jakuba Szamałka "Ukryta sieć. Cokolwiek wybierzesz".
Chyba pierwszy raz polecam polski kryminał.
Ale nie gatunek literatury tym razem jest tu najważniejszy.
Tylko fakt, że autor w rewelacyjny sposób ilustruje zagrożenia czyhające na użytkowników wszelkich zdobyczy typu internet, smartfon, Bluetooth itp. Użytkowników, czyli praktycznie nas wszystkich.
Zatem przede wszystkim z tego powodu warto po tę książkę sięgnąć.
Podziwiam autora - ogromny talent dydaktyczny. A przekazuje wiedzę porażającą.
Do tego ma niezły warsztat, tworzy całkiem zgrabną intrygę z logicznym wyjaśnieniem oraz bohaterów dających się lubić.
Czegóż chcieć więcej?
Natomiast radzę nie sięgać po drugą część, bo jej zakończenie znajduje się w trzeciej - jeszcze nie wydanej. Warto(?) poczekać.
Przedsłowie książki:
To nie jest powieść science fiction.
Niestety.
Zastrzeżenia w następnym wpisie.
Fabularna strona polecanej wyżej książki jest, niestety, do bólu przewidywalna. Oraz, również niestety, do bólu politycznie poprawna.
Zatem mamy w niej i słodkiego geja, i problem przypadkowej ciąży, która spada na kochającą się rodzinkę 2+1 upchniętą w ciupcieńkiej kawalerce - zatem jedynym rozwiązaniem jest kierunek na Hradczany, i główną ofiarę - uwielbianego przez tłumy aktora prowadzącego programy z dziećmi, i księdza karmiącego wiewiórki w Łazienkach itp., itd.
Bleee...
No cóż.
Autor nie ukrywa podłoża afery, jest ona szybko czytelna. Główne pytanie brzmi, jak to wszystko się dalej rozwiąże. I tu, powiedzmy, daje radę.
A także zgrabnie zachęca do sięgnięcia po następną część.
Po którą ja już nie sięgnę.
zapewniam kolegę, że się myli:)
no i Juan, mon Dieu... Juan...
Pierwsza z serii "Kruk":
Książki są świetne, napisane bez żadnego kłaniania się politycznej poprawności, zło nazwane złem, bohater (komisarz Kruk) rewelacyjny, zagadki logicznie rozwiązywane, a za rekomendację niech posłuży również fakt, że w żadnym mainstreamowym chłamie nie znajdziecie pochwały czy lekramy dzieł pana Górskiego
Dobrze jest zacząć od pierwszego tomu, bo drugi jest z nim jakoś tam powiązany.
Natomiast trzeci i czwarty to już zupełnie oddzielne historie są.
Bardzo się cieszę, że wreszcie mogę polecić kryminał polskiego autora, który stworzył super męskiego bohatera. Działającego w niegłupiej policji na dodatek. Wow!
Proszę o odpowiedź.
*no, może poza nazwiskiem głównego bohatera, bo już imiona mają różne.
Książka wydana 5 lipca 2017r.
Sporo lat żyję na tym świecie, a nie wiedziałam, że pierwszymi latającymi statkami pasażerskimi między Anglią i N.Jorkiem były... - latające łodzie. Czyli hydroplany, czyli słynny Clipper zbudowany w zakładach Boeinga.
Ten luksusowy Clipper lądował na wodzie, bo Anglia nie miała lotnisk (pasów startowych) dla takiego olbrzyma.
Follet detalicznie opisuje wrażenia jakie dane było przeżywać pasażerom przy starcie i lądowaniu na morskich falach owego Clippera. Przypominało to szorowanie łodzią po kamieniach i potworny ryk czterech silników. Podróż do N.Y. trwała 37 godzin, z międzylądowaniem w N. Funlandii. Nawigacja- jak na statkach morskich - przy pomocy gwiazd. Mamy też szczegółowy opis wyposażenia i umeblowania tego latającego salonu.
Transatlantycki, pasażerski Clipper zaczął latać w 1939 roku, na bilety stać było tylko najbogatszych. Zanim USA wypowiedziało wojnę Hitlerowi - Churchil często latał Clipperem do N.Y.
"Noc nad oceanem" jest powieścią sensacyjną, którą czyta się jednym tchem. Bohaterami są pasażerowie Clippera, każdy z nich ma swoją historię, a Follet umie wspaniale opowiadać. Polecam.
Tu, co nieco o tym Boeingu: https://pl.wikipedia.org/wiki/Boeing_314_Clipper
prorok na pustyni
Słusznych rozmiarów album, ciąg dalszy "Białych Legionów 1914-1918".
Odstawiając w kąt politykę i inne gupoty. Prezesa z jego durnymi decyzjami po pierwsze
Fragment książki abpa Grzegorza Rysia "Inkwizycja"
"Rzeczywista odpowiedzialność dotyczy nie tylko konkretnych ludzi, którzy przeprowadzali dochodzenia czy w końcu podpalali stosy. W równym (a może nawet w większym?) stopniu rozciąga się ona na cały szereg instytucji Kościoła, od najwyższych zaczynając" - pisze abp Grzegorz Ryś.
Warto zwrócić uwagę na inne jeszcze obszary działania inkwizycji, jak choćby stosunek do nauk ścisłych czy współudział w redagowaniu Indeksu ksiąg zakazanych i cenzurę prewencyjną (udzielanie imprimatur). Blisko osiem tysięcy pozycji książkowych trafiło na indeks rzymski – od jego pierwszej redakcji w 1558 roku po ostatnią w roku 1948. Jeszcze w 1900 roku znany skądinąd z otwartości papież Leon XIII umieścił na indeksie 1600 nowych tytułów! W tej masie nie znalazł się nigdy żaden z „podręczników” inkwizycji (jak choćby wydana u nas niedawno Practica inquisitionis Bernarda Gui); znalazło się natomiast (już w pierwszej redakcji) 29 wydań Pisma Świętego w języku łacińskim oraz (z zasady) jego przekłady na języki narodowe. W efekcie nierzadko egzemplarze Biblii palono publicznie wraz z uznanymi za niebezpieczne książkami protestanckimi – nie mówiono przy tym co prawda, że jest „heretycka”, ale mówiono, że jest „zakazana” (by po okresie dwustu lat skonstatować ze zdumieniem brak nawet rudymentarnej wiedzy biblijnej w wielu krajach katolickich...).
Abp Ryś: skąd się w człowieku bierze agresja na Miłość Boga?
Abp Ryś: skąd się w człowieku bierze agresja na Miłość Boga?
WIARA
W tym momencie nie sposób nie postawić pytania o zakres działań podejmowanych przez inkwizytorów. Powołani do walki z herezją – co zakodowała także ich tytulatura (inquisitores haereticae pravitatis) – bardzo szybko stali się sędziami także w sprawach bardziej moralnej niż doktrynalnej natury, jak np. symonia, bigamia, sodomia itd. Co więcej: podejrzanym łatwo stawał się nie tylko ten, kto głosił wątpliwe poglądy, ale także ten, kto wprost i wyraźnie ich nie piętnował. Jeszcze łatwiej – oczywiście ten, kto nie godził się z działalnością trybunałów. W tej ostatniej kwestii uderza regularność danych: we wszystkich zachowanych archiwaliach jak refren powraca liczba 10% procesów za opór wobec inkwizycji. Najwyraźniej ortodoksja wymagana przez inkwizytorów miała najpierw charakter bardziej formalny (instytucjonalny) i legalistyczny niż dogmatyczny – aż po granice absurdu, zdefiniowane w XIX-wiecznej dysertacji doktorskiej z prawa kanonicznego, w której czytamy: qui existimans ab Ecclesia doceri quartam Trinitatis personam, illam pertinaciter negaret et proptrea haereticus dici potest (heretykiem może zostać nazwany także taki człowiek, który by – wobec nauczania Kościoła o istnieniu czwartej Osoby Trójcy Przenajświętszej – uporczywie negował jej istnienie). Myślenie równie przerażające jak sama działalność trybunałów, tym bardziej że zwerbalizowane i bronione dobre kilkadziesiąt lat po ich rozwiązaniu!
I tu właśnie pojawiają się najważniejsze dla całego zagadnienia pytania.
Czy dla rzeczywistego zmierzenia się z prawdą o inkwizycji wystarczy opisać działalność poszczególnych inkwizytorów – nawet najokrutniejszych, jak Torquemada czy Titelmans? Czy wystarczy skatalogować ich ofiary? Określić „średnią” surowość sędziów, ustalając odsetek wyroków śmierci w prowadzonych przez nich procesach, wyjaśniając przy tym detalicznie kontekst i wskazując na jeszcze bardziej drastyczne procesy w sądach świeckich lub innowierczych? Czy taki opis byłby próbą konkretyzowania odpowiedzialności? Czy raczej niebezpiecznym usiłowaniem jej zawężenia? Czy wystarczy powiedzieć za Janem Pawłem II (Tertio millennio adveniente), że Kościół – sam w sobie święty – nie uchyla się od solidarności ze swoimi grzesznymi synami? Czy Kościół jest winny „swym grzesznym synom” jedynie solidarność? Czy raczej także wyznanie współwiny i wyraźne określenie swego zakresu odpowiedzialności?
Abp Ryś o modlitwie "Ojcze Nasz". Dlaczego jest tak wyjątkowa?
Abp Ryś o modlitwie "Ojcze Nasz". Dlaczego jest tak wyjątkowa?
WIARA
Jest poza dyskusją, że każdy wyrok śmierci wykonany w wyniku inkwizycyjnego dochodzenia był zbrodnią, ale przecież nie doszłoby do niej, gdyby sama procedura i „logika” owych dochodzeń nie dostała wpierw legitymizacji Kościoła i nie została zracjonalizowana przez jego przywódców: papieży, biskupów i teologów. Straszną jest niewątpliwie rzeczą pięć wyroków śmierci wydanych przez Jacques’a Fourniera w sławnym Montaillou, ale straszniejszą zapewne to, że ich dokumentacja – pieczołowicie przezeń przechowywana – otworzyła mu drogę do najwyższych godności w Kościele: kardynalatu i papiestwa (Benedykt XII). Podobnie nie sposób się pogodzić z piętnastoma wyrokami śmierci wydanymi przez Święte Oficjum za czasów papieża Pawła IV, ale jeszcze trudniej czyta się dekret, w którym udziela on odpustu zupełnego każdemu z widzów rzymskiego auto-da-fé. Papież Pius V skazał na śmierć największą liczbę włoskich protestantów (czterdziestu); a przecież jest jedynym z grona XVI-wiecznych biskupów Rzymu, który został kanonizowany!
Podobnie trzeba patrzeć na inne obszary inkwizycyjnej „sprawiedliwości”. Najczęściej zaczynała się ona od konfiskaty majątków (np. bogatych iudaizantes) – niejednokrotnie na tej drodze ukonkretniała się stabilizacja i niezależność finansowa poszczególnych trybunałów. Czy jednak nie większe jeszcze zażenowanie wywołuje uzasadnienie tejże praktyki, zredagowane jeszcze w średniowieczu w formie prostego sylogizmu: heretyk nie ma prawa do własności, więc – odbierając mu ją – Kościół nie grzeszy, a raczej bierze „swoje” i następnie „swoim” rozporządza? Albo kwestia tortur: na IV soborze laterańskim (1215) Kościół zakazał duchownym jakiegokolwiek udziału w czynnościach wiążących się z przelewaniem krwi. Aby jednak uchronić inkwizytorów od niebezpiecznego dyskomfortu sumienia, papieże – już w średniowieczu, ale także wielokrotnie w czasach nowożytnych – udzielali im w tym względzie „stosownych” dyspens.
W każdym z tych przykładów – a przecież można je mnożyć – rzeczywista odpowiedzialność dotyczy nie tylko tych konkretnych ludzi, którzy przeprowadzali dochodzenia czy w końcu podpalali stosy. W równym (a może nawet w większym?) stopniu rozciąga się ona na cały szereg instytucji Kościoła, od najwyższych zaczynając. Grzesznymi okazywali się nie tylko ludzie, ale także kościelne struktury: władzy, działania, myślenia, promocji itd. Chociaż zapewne mówienie o strukturach grzechu w świętym Kościele musi budzić opór – znacznie większy niż przed „przyznaniem się” tylko do swoich „grzesznych synów”.
Fragment książki abpa Grzegorza Rysia "Inkwizycja"
Znalezione w pewnej dyskusji. Nie moje.
Poezja. Haiku
człowiek z wysokiego zamku
Zobaczę na ile prorockie
Żółte to żółte
Indywidualizm to indywidualizm.
Dick to pomieszanie chały z lepszymi pozycjami. Człowiek z Wysokiego Zamku bardzo dobry.
A "Wyprawy wikingów"? Któż to wie? Robiło wrażenie literatury faktu. Ale "Wołk" też, nie?