jedni przychodzą do Kościoła, żeby spotkać się z Panem Bogiem, a inni, żeby posłuchać proboszcza - i nic dziwnego, że tym drugim każda najmniejsza wada proboszcza przeszkadza
niestety można być profesorem teologii i filozofii równocześnie, a o życiu duchowym nie mieć bladego pojęcia bo tylko własny grzech człowieka, ujawniony przez jego własne sumienie, odsuwa go od Pana Boga i od prawdziwej wiary
KAnia napisal(a): jedni przychodzą do Kościoła, żeby spotkać się z Panem Bogiem, a inni, żeby posłuchać proboszcza - i nic dziwnego, że tym drugim każda najmniejsza wada proboszcza przeszkadza
niestety można być profesorem teologii i filozofii równocześnie, a o życiu duchowym nie mieć bladego pojęcia bo tylko własny grzech człowieka, ujawniony przez jego własne sumienie, odsuwa go od Pana Boga i od prawdziwej wiary
przykladem na to ostatnie jest stan wiary w Kosciele Niemieckim. obrazek sprzed tygodnia: ksiadz probosz uradowany opowiada grupce owieczek, z ktora poszedla na kawe o tym, jaki fantastyczny ksiadz zostal zaproszony do parafii: jest swietnym mowca, pelen enrgii i przyciagnal juz wiele osob do kosciola. Jest jak misjonarz, bardzo w tym utalentowany:) "No ale tym, ktorzy chodza do kosciola chyba tez nie gardzi?" - zapytala jedna z owieczek, czyli ja. Zrobilam to odruchowo i bylo to pytanie retoryczne. - Alez oczywiscie, ale tweirdzi, ze w sumie z Kirchgänger juz i tak niewiele bedzie, bo oni tam chodza bo Maja problemy.
Najpierw bylo glosne hahaha, a potem, nagle zrobilo sie jakby gupio.
Takich ma obecnie Deutschland misjonarzy: wszyscy mile widziani, ale ci z krzyzem to...ee...tego…, moze nie przesadzajmy...
Jest jeszcze jedna konsekwencja działalności kard. Wyszyńskiego - przez stulecia Polaków modernizowano twierdząc, że są nie dość nowocześni i mają naśladować starszych braci. Dzisiejsi Polacy są najmłodszym narodem świata, zaprojektowanym i wykonanym przez jedną osobę, więc z wyzwaniami współczesności radzą sobie dużo lepiej niż inne anachroniczne narody, które targają niepotrzebne bagaże zapomnianej historii.
raste napisal(a): Co do antyklerykalizmu to zgadzam się z tezą Tischnera "nie znam nikogi kto by stracił wiarę przez komunistów, ale znam wielu którzy stracili wiarę przez proboszcza."
To zdanie jest przykładem, gdy chęć zabłyśnięcia zgrabnym bon motem, kończy się samozaoraniem bonmłotem. Po co zmarłemu taką kompromitacje wypominać?
Bo jest prawdziwa. Nie rozmawialiscie z osobami które straciły wiarę?
A ja pojadę moją ukochaną statystyką. Jaki jest poziom ateizmu, agnostycyzmu i bezwyznaniowości na terenach, gdzie było dużo komuchów, a jaki na terenach, gdzie było dużo księży? Nawet w Polsce, w zestawieniu góry - północ, wieś - miasto itd.
Obecnie oczywiście, z racji już wspomnianej przez Polmiska "sztafety pokoleń" (ideowy komunista --> bezideowy komunista --> leming) komucha należałoby podmienić na trve-postępowego Europejczyka.
Ale też muszę przyznać, że - odpowiadając na pytanie Kolegi - owszem rozmawiałem i tu jest jedynie pytanie, jak Kolega to rozumie. Takich, co straciły "bo ksiądz coś tam, pedofil, złodziej itd" to nie znam. Ale czy nie znam takich, którzy może by i byli ciągle, gdyby księża się bardziej starali - czyli kiedy po stronie księży nie jest problem w jakimś zgorszeniu, a w zaniedbaniu, kiepsko odprawianych mszach, kazaniach z dukaniem z kartki itd. to w sumie ciężko powiedzieć, bo zazwyczaj "ofiara" tego nie wie, jakby się to potoczyło.
A ja przypomnę film IPN o roku 1966, z którego dopiero dowiedziałem się, jak wielkie było w ów czas napięcie na linii Kościół-Partia. Okazuje się np., że kiedy Prymas przemawiał do ludu w Poznaniu, w tym samym czasie Gomułka urządzał konkurencyjną masówkę i wyrzucał klerowi brak patryotyzmu itp. Warto pół godziny poświęcić!
TecumSeh napisal(a): Nie znam nikogo kto straciłby wiarę przez proboszcza. A z innych powodów - owszem. Przez proboszcza można co najwyżej przestać chodzić do kościoła - o ile ktoś nie za bardzo rozumie po co do niego chodzi.
+1 Zdarza się, że w trudnych momentach, ci, którzy zerwali związki z kościołem niemal na kolanach do niego wracają. Takich też znam. Wtedy już nawet gupi ksiądz nie drażni. Wtedy się wraca do samego Chrystusa.
Szturmowiec.Rzplitej napisal(a): ...i zadać sobie pytanie, czy dziś spasione katabasy umiałyby taką Wielką Nowennę przemyśleć, przemodlić, zaplanować i przeprowadzić.
no czekamy i jakoś nie ma, albo nie ma drugiej strony - odpowiedzi wiernych. Właściwie w mojej diecezji co chwila są jakieś akcje, szczuplutkie grono ludzi bierze w nich udział.
rozum.von.keikobad napisal(a): Ale też muszę przyznać, że - odpowiadając na pytanie Kolegi - owszem rozmawiałem i tu jest jedynie pytanie, jak Kolega to rozumie. Takich, co straciły "bo ksiądz coś tam, pedofil, złodziej itd" to nie znam. Ale czy nie znam takich, którzy może by i byli ciągle, gdyby księża się bardziej starali - czyli kiedy po stronie księży nie jest problem w jakimś zgorszeniu, a w zaniedbaniu, kiepsko odprawianych mszach, kazaniach z dukaniem z kartki itd. to w sumie ciężko powiedzieć, bo zazwyczaj "ofiara" tego nie wie, jakby się to potoczyło.
Kompletnie nie o to. Znam kilka osób skrzywdzonych przez księży którzy stracili wiarę.
los napisal(a): Jest jeszcze jedna konsekwencja działalności kard. Wyszyńskiego - przez stulecia Polaków modernizowano twierdząc, że są nie dość nowocześni i mają naśladować starszych braci. Dzisiejsi Polacy są najmłodszym narodem świata, zaprojektowanym i wykonanym przez jedną osobę, więc z wyzwaniami współczesności radzą sobie dużo lepiej niż inne anachroniczne narody, które targają niepotrzebne bagaże zapomnianej historii.
Coś w tym jest. Polacy są mocno elastyczni, a przynajmniej w biznesie
Nie o to idzie. Zachodniacy targają za sobą niepotrzebne starożytne kompleksy. Np. praktycznie wszyscy z wyjątkiem wariatów w rodzaju Tolkiena wierzą w postęp, dla nich każdy wtorek jest lepszy od poniedziałku. Polacy uznają przydatność lodówki ale wiedzą też, że postęp to także cyklon B i komunizm, więc oceniają rzeczy po nich samych. Zachodniacy mają kompleks kolonialny, więc ciapatymi albo gardzą albo niepotrzebnie im ustępują, Polacy ciapatych traktują normalnie, więc też nie zamykają oczu na ich słabości - indywidualne lub zbiorowe. I tak dalej.
Na każdy z problemów współczesności intuicja podpowiada Polakom właściwą odpowiedź - jeśli bredzą, to dlatego, że po kimś powtarzają. Zachodniak nie ma tak dobrze, bredzi sam z siebie.
los napisal(a): Polacy uznają przydatność lodówki ale wiedzą też, że postęp to także cyklon B i komunizm, więc oceniają rzeczy po nich samych.
Eugenika odrobine komplikuje sprawę, bo już przed wojną się nią nie zachłystywaliśmy
los napisal(a): Zachodniacy mają kompleks kolonialny, więc ciapatymi albo gardzą albo niepotrzebnie im ustępują,
Pedałów prądem też nie traktowaliśmy, więc jest tego więcej i jest to starsze niż działanie Błogosławionego. Puzel jest bardziej skomplikowany i w mojej ocenie ten wątek to redukcja deformująca. (DISCLAMER: każdy opis rzeczywistości to redukcja, redukcje dzielimy na uwypuklającą i deformującą)
ms.wygnaniec napisal(a): Eugenika odrobine komplikuje sprawę, bo już przed wojną się nią nie zachłystywaliśmy.
Co to w ogóle ma do rzeczy? Polacy przez historię miewali różne cechy, niektóre z nich bywały dobre, inne złe.
Istotne jest tylko to, że z Polakami sprzed 1939 roku mamy tyle wspólnego co z Aztekami czy Sumerami - możemy o nich sobie poczytać na kartkach książek. Tak margerytka opisała korzeń polskości:
margerytka napisal(a): dwór polski z biblioteką, gabinetem pana domu i bronią myśliwską i tradycją posyłania dzieci na studia do miasta
Dużo takich dworów zostało po roku 1945? Pewno kilka - ale nawet jeśli to w głębokiej konspiracji i bez najmniejszego wpływu na rzeczywistość. Wtedy polskość się wykuwała po parafiach. (miejskich parafiach, kąsumęt, miejskich!) I jeden był scenarzysta zdarzeń.
O urwaniu ciągłości pisze też Legutko. Bardziej pesymistycznie, bo on z pewną lubością opisuje mierzwę, jaką się staliśmy. A ja przewrotnie zadaję pytanie - skoro z nas tak mierzwa, to dlaczego jednak nią nie jesteśmy? I daję odpowiedź.
A ja jednak dodam, że z Sumerami i Aztekami się tak bałdzo nie indentyfikujemy, nie aspirujemy do nich.
Wszelako, aże mi zadzwoniła w uszach cycata z wczesnego Ziemniakiewicza, powieść "Zły los kataryniarza", gdzie Żyd rozmawia z Polakiem i się z niego wyśmiewa, że co go obchodzą Samnici. Zdechli i ich nie ma. A tego Polaka rzekomo obchodzą.
Szturmowiec.Rzplitej napisal(a): A ja jednak dodam, że z Sumerami i Aztekami się tak bałdzo nie indentyfikujemy, nie aspirujemy do nich.
Do Sarmatów aspirujemy. A wie kolega czym się różnią Aztecy i Sumerowie od Sarmatów? Że o tych Aztekach i Sumerach coś jednak wiemy a Sarmaci to czysta fantazja. O dawnych Polakach też coś z tych książek wiemy, dlatego Aztecy i Sumerowie są lepszą analogią.
los napisal(a): O urwaniu ciągłości pisze też Legutko. Bardziej pesymistycznie, bo on z pewną lubością opisuje mierzwę, jaką się staliśmy. A ja przewrotnie zadaję pytanie - skoro z nas tak mierzwa, to dlaczego jednak nią nie jesteśmy? I daję odpowiedź.
Tabula Rasa mnie nie przekonuje, więzy zostały naruszone ale nie zerwane. O Peregrynacji Milenijnej już kiedyś pisaliśmy. Jeszcze się pozastanawiam.
Zerwane. Żydzi i Niemcy - out, ziemianie - żyją ale są już niczym, miasto zaludniają chłopi nic z niego nie rozumiejący i bojący się go. Marzenie inżyniera dusz. Niestety, jeden księżulo kradnie materiał do tego wspaniałego i niepowtarzalnego eksperymentu społecznego i robi coś po swojemu.
Społeczności? Jakiej społeczności? Bez pracy formacyjnej Kościoła to jedna wielka kupa rozproszonych bydląt, nad którą władzę ewentualnie może trzymać jakiś Hyrkan i jego przyjaciele.
My wszyscy. To jest to czego nam najbardziej potrzeba - formacji. Dużej i małej, indywidualnej i zbiorowej, każda jest potrzebna. Jesteśmy przerażająco niskiej jakości.
Formacja via TV? Bez jaj. Tylko wewnętrzna przemiana pozwoli na zmianę myślenia i nastawienia do siebie, najbliższych i otoczenia. Wielokroć mówiłem że choćby wszycy dookoła stanęli na głowie to i tak ostateczna odpowiedź należy do każdego indywidualnie. I tyczy to każdego wyboru. Od największych, np. powiedzieć TAK Bogu, po mniejszego kalibru, np.w której kartce postawić krzyżyk na wyborach. I takie same mechanizmy dotyczą czerni, pospólstwa, rabów, motłochu, mieszczaństwa i ślachty. Króla i jego sługi.
Komentarz
niestety można być profesorem teologii i filozofii równocześnie, a o życiu duchowym nie mieć bladego pojęcia
bo tylko własny grzech człowieka, ujawniony przez jego własne sumienie, odsuwa go od Pana Boga i od prawdziwej wiary
- Alez oczywiscie, ale tweirdzi, ze w sumie z Kirchgänger juz i tak niewiele bedzie, bo oni tam chodza bo Maja problemy.
Najpierw bylo glosne hahaha, a potem, nagle zrobilo sie jakby gupio.
Takich ma obecnie Deutschland misjonarzy: wszyscy mile widziani, ale ci z krzyzem to...ee...tego…, moze nie przesadzajmy...
A ja pojadę moją ukochaną statystyką.
Jaki jest poziom ateizmu, agnostycyzmu i bezwyznaniowości na terenach, gdzie było dużo komuchów, a jaki na terenach, gdzie było dużo księży? Nawet w Polsce, w zestawieniu góry - północ, wieś - miasto itd.
Obecnie oczywiście, z racji już wspomnianej przez Polmiska "sztafety pokoleń" (ideowy komunista --> bezideowy komunista --> leming) komucha należałoby podmienić na trve-postępowego Europejczyka.
Takich, co straciły "bo ksiądz coś tam, pedofil, złodziej itd" to nie znam.
Ale czy nie znam takich, którzy może by i byli ciągle, gdyby księża się bardziej starali - czyli kiedy po stronie księży nie jest problem w jakimś zgorszeniu, a w zaniedbaniu, kiepsko odprawianych mszach, kazaniach z dukaniem z kartki itd. to w sumie ciężko powiedzieć, bo zazwyczaj "ofiara" tego nie wie, jakby się to potoczyło.
nie mam na myśli p. Piotra Klera z Dobrodzienia
Zdarza się, że w trudnych momentach, ci, którzy zerwali związki z kościołem niemal na kolanach do niego wracają. Takich też znam. Wtedy już nawet gupi ksiądz nie drażni. Wtedy się wraca do samego Chrystusa.
i tyle w polemice z kretynizmem.
Na każdy z problemów współczesności intuicja podpowiada Polakom właściwą odpowiedź - jeśli bredzą, to dlatego, że po kimś powtarzają. Zachodniak nie ma tak dobrze, bredzi sam z siebie.
Puzel jest bardziej skomplikowany i w mojej ocenie ten wątek to redukcja deformująca.
(DISCLAMER: każdy opis rzeczywistości to redukcja, redukcje dzielimy na uwypuklającą i deformującą)
Istotne jest tylko to, że z Polakami sprzed 1939 roku mamy tyle wspólnego co z Aztekami czy Sumerami - możemy o nich sobie poczytać na kartkach książek. Tak margerytka opisała korzeń polskości: Dużo takich dworów zostało po roku 1945? Pewno kilka - ale nawet jeśli to w głębokiej konspiracji i bez najmniejszego wpływu na rzeczywistość. Wtedy polskość się wykuwała po parafiach. (miejskich parafiach, kąsumęt, miejskich!) I jeden był scenarzysta zdarzeń.
O urwaniu ciągłości pisze też Legutko. Bardziej pesymistycznie, bo on z pewną lubością opisuje mierzwę, jaką się staliśmy. A ja przewrotnie zadaję pytanie - skoro z nas tak mierzwa, to dlaczego jednak nią nie jesteśmy? I daję odpowiedź.
Wszelako, aże mi zadzwoniła w uszach cycata z wczesnego Ziemniakiewicza, powieść "Zły los kataryniarza", gdzie Żyd rozmawia z Polakiem i się z niego wyśmiewa, że co go obchodzą Samnici. Zdechli i ich nie ma. A tego Polaka rzekomo obchodzą.
O Peregrynacji Milenijnej już kiedyś pisaliśmy.
Jeszcze się pozastanawiam.
Pytam przy nadzieji
Bez jaj.
Tylko wewnętrzna przemiana pozwoli na zmianę myślenia i nastawienia do siebie, najbliższych i otoczenia.
Wielokroć mówiłem że choćby wszycy dookoła stanęli na głowie to i tak ostateczna odpowiedź należy do każdego indywidualnie. I tyczy to każdego wyboru. Od największych, np. powiedzieć TAK Bogu, po mniejszego kalibru, np.w której kartce postawić krzyżyk na wyborach.
I takie same mechanizmy dotyczą czerni, pospólstwa, rabów, motłochu, mieszczaństwa i ślachty. Króla i jego sługi.