Cyrylica napisal(a): O diagnozie przez telefon to nie plotki. Ta druga informacja od lekarza (dobrze, że pani przyszła, bo ludzie odwołują wizyty).
Przepraszam, ale ja nie pisałem bynajmniej w odniesieniu do Twojego postu, ale nawiązując do rewelacji z youtuba i internetów. Przypadkowo napisaliśmy w bardzo zbliżonym momencie,
Cyrylica napisal(a): O diagnozie przez telefon to nie plotki. Ta druga informacja od lekarza (dobrze, że pani przyszła, bo ludzie odwołują wizyty).
Przepraszam, ale ja nie pisałem bynajmniej w odniesieniu do Twojego postu, ale nawiązując do rewelacji z youtuba i internetów. Przypadkowo napisaliśmy w bardzo zbliżonym momencie,
Rewelacji jeszcze nie oglądałam, więc wzięłam do siebie.
los napisal(a): Danie Guta i Pawlickiego na równych prawach w dyskusji... Aż tchu nie mogę złapać.
To jest obecnie standard nieomal, lekarka-rehabilitantka z kilkudziesięcioletnią praktyką mówiła mi, że ma ogromny problem z mądrzącymi się rodzicami dzieci, którzy potrafią podawać w wątpliwość zalecenia powołując się na światowej sławy renomowanego doktora Gógla.
MarianoX napisal(a): Ploty słyszane i kolportowane dawniej w maglu to był jednak wyższy poziom niż te z "internetów", bo przynajmniej zwykle wiedziało się, że taka Kociubińska lubi konfabulować a Pipsztykiewiczowa jest raczej wiarygodna.
Cyrylica napisal(a): Ale coś w tym jest. Nie mogę wyjść ze zdumienia, że lekarz przez telefon postawi diagnozę i przepisze leki, nie osłuchawszy wcześniej płuc dziecka. A są gorsze przypadki. Ludzie ze strachu nie stawiają się na wizyty umówione dużo wcześniej u specjalistów.
Mój syn2 (pięciolatek) miał dwie "wizyty" "audio", a ja jedną. To naprawdę skandal! ---
Przy okazji przyznam się, że profilaktycznie - bo taki czas - lekarka wysłała mnie na wymaz na obecność koronnego sarsa2.
Już po 24 godzinach (!) otrzymałem wynik: NEGATYWNY oraz nakaz dwutygodniowej kwarantanny. Ale pismo, które otrzymałem ze szpitala (zakaźny w Bytomiu) jednocześnie oznajmiało że to Sanepid ustali właściwy termin zakończenia i 'co-i-jak'. Ze zdumieniem odłożyłem pismo do śmieci, bo zrozumiałem treść tak: wicie rozumicie, my mieliśmy zrobić tylko test, teraz idźcie sobie do sanepidu. I nawet telefonu czy imejla nie podali. ? (A lekarza w zasadzie nie potrzebowałem, właściwe lekarstwa miałem w domu, w tym te na receptę, potrzebowałem... LR. zero objawów grypowych/kowidowych, po prostu zatoki, od lat to samo 2, 3 razy w roku.)
Brzost napisal(a): To że sanepidy i publiczna służba zdrowia kręcą się w kółko i wydają dziwne zarządzenia, nie stanowi dowodu na to, że pandemia jest lub że jej nie ma.
+ 100
Tak samo "argumenty", że jej nie ma, bo na coś umiera więcej ludzi. A czy na skutek jakiejkolwiek epidemii/pandemii umierało rocznie kiedykolwiek więcej osób niż na raka czy choroby układu krążenia?
Brzost napisal(a): To że sanepidy i publiczna służba zdrowia kręcą się w kółko i wydają dziwne zarządzenia, nie stanowi dowodu na to, że pandemia jest lub że jej nie ma.
To jest dowód na to, że spotykają się z czymś czego jeszcze nie doświadczyli.
W ostatnim czasie ludzie potwornie zgłupieli. Taki Zychowitz np. wyobraża sobie, że taki Napoleon działał tak: siadał wygodnie w fotelu i brał sobie książkę o bitwie pod Waterklozetem. Dzięki temu znał wszystkie posunięcia przeciwnika i mógł sobie zaplanować własne, więc jeśli przegrał, to dlatego, że był głupi.
Brzost napisal(a): To że sanepidy i publiczna służba zdrowia kręcą się w kółko i wydają dziwne zarządzenia, nie stanowi dowodu na to, że pandemia jest lub że jej nie ma.
No, ale to nie o tym, czy jest, tylko o bałaganie i spychologii.
Ale po dziewięciu miesiącach widać, że to bardziej panika przed pandemią była (i ciężko teraz wybrnąć). ---
Brzost napisal(a): To że sanepidy i publiczna służba zdrowia kręcą się w kółko i wydają dziwne zarządzenia, nie stanowi dowodu na to, że pandemia jest lub że jej nie ma.
No, ale to nie o tym, czy jest, tylko o bałaganie i spychologii.
Ale po dziewięciu miesiącach widać, że to bardziej panika przed pandemią była (i ciężko teraz wybrnąć). ---
Raczej - dzięki temu, że była panika i być może przesadzone obostrzenia - zakażeń było o wiele mniej niż się spodziewaliśmy. Dzięki temu jest tak mało chorych i tak mało zgonów. Taka samounicestwiająca się przepowiednia.
Co do szkół, to tak - ja bym przeszedł na jakiś typ hybrydowy, z korzyścią zarówno dla zapobiegania epidemii, jak i samej edukacji. Oczywiście taki system nie przejdzie, bo nie realizuje dwóch faktycznych celów obecnego szkolnictwa - zatrudnienia masy nauczycieli i zapewnieniu miejsca dziennego pobytu małoletnich.
celem przymusu szkolnego poza rozszerzeniem umiejetności czytania poleceń i rysunku technicznego jest przywyczajenie do pracy w grupie i na tempa. na gwizdek/dzwonek/syrene juz Graf Krapotkin coś na ten temat pisał
system zdalny bez wprowadzenia metodycznego spowodował więcej pracy dla nauczycieli, rodziców i dzieci, aktywność nie kończyła się o 15.30, 17 czy nawet 19 a trwała znacznie dłużej konieczność nagrania/skanowania aktywności uczniów, przesłąnie do nauczyciela , ocenienie tych wyczynów pojedynczo i fit-bak był porównywalny z nauczaniem indywidualnym
potrzeba doświadczeń australijskich i szkoły na odległość
Brzost napisal(a): To że sanepidy i publiczna służba zdrowia kręcą się w kółko i wydają dziwne zarządzenia, nie stanowi dowodu na to, że pandemia jest lub że jej nie ma.
No, ale to nie o tym, czy jest, tylko o bałaganie i spychologii.
Ale po dziewięciu miesiącach widać, że to bardziej panika przed pandemią była (i ciężko teraz wybrnąć). ---
Raczej - dzięki temu, że była panika i być może przesadzone obostrzenia - zakażeń było o wiele mniej niż się spodziewaliśmy. Dzięki temu jest tak mało chorych i tak mało zgonów. Taka samounicestwiająca się przepowiednia. .
Kowalski obawiał się włamania więc kupił mocniejsze drzwi i zainstalował widoczne kamery do monitoringu. Napadu nie było - znaczy się głupi Kowalski panikował.
Raczej - dzięki temu, że była panika i być może przesadzone obostrzenia - zakażeń było o wiele mniej niż się spodziewaliśmy. Dzięki temu jest tak mało chorych i tak mało zgonów.
Taka samounicestwiająca się przepowiednia.
Zgadzam się.
Częściowo nie, np. co do zwykłej przychodni. Grypa jest TAK SAMO zakaźna, a recepcje i tak były (przed zamknięciem) wspólne, wspólne toalety a podział poczekalni na 'dla zdrowych' i 'dla chorych' trochę na niby (podobnie jak teraz w autobusach miejskich), takie iluzoryczne środki bezpieczeństwa.
Raczej - dzięki temu, że była panika i być może przesadzone obostrzenia - zakażeń było o wiele mniej niż się spodziewaliśmy. Dzięki temu jest tak mało chorych i tak mało zgonów.
Taka samounicestwiająca się przepowiednia.
Zgadzam się.
Częściowo nie, np. co do zwykłej przychodni. Grypa jest TAK SAMO zakaźna, a recepcje i tak były (przed zamknięciem) wspólne, wspólne toalety a podział poczekalni na 'dla zdrowych' i 'dla chorych' trochę na niby (podobnie jak teraz w autobusach miejskich), takie iluzoryczne środki bezpieczeństwa.
Racja, ale i też wprowadzenie drastycznych środków bezpieczeństwa byłoby niesłychanie trudne i właściwie w żadnym kraju Europejskim nie miało miejsca.
Zastosowanie częściowych jednak również dało efekty - wystarczy porównać Polskę z USA, UK i Szwecją.
Maria napisal(a): Poza tym wiadomo* nie od dziś, że wiele osób, zwłaszcza młodych oraz odpornych, które łyknęły wirusa i mogą go przekazywać dalej, nie choruje! Dlatego również kwarantanna. Żeby się tym "dobrem" nie dzieliły. Czy teraz jasne?
*i nie słyszałam o zmianie stanowiska w zakresie tej wiedzy.
Ze wszystkich zniszczeń w obszarze społeczno-emocjonalnym dokonanych podczas wzmożonki pandemicznej, TO JEST NAJGORSZE.
Młodzi, dzieci są ZAGROŻENIEM. Nie dość, że sami nie zachorują, gnoje zafajdane, to jeszcze nas pozarażają. Stąd już tylko iskra dzieli od haseł o konieczności eliminacji. Ale podbudowa emocjonalna już jest.
No i co pan poradzisz. Taka moja moja wredna natura. Nikt jeszcze o żadnym Covidzie nie słyszał, a ja już łypałam złym okiem na ucznia, który mi z początkami zwykłej, panie grypy, czy anginy przychodził do klasy - w domyśle taki dzielny, nie będzie lekcji opuszczał - no i zarażał następnych. Ba, nawet tych z lejącym katarem potrafiłam tępić. Tzn. kazać iść do domu, pić duuuuuuzo ciepłej herbatki, leżeć pod kocem, czytać* ciekawą książkę i chwilowo mieć w doopie** lekcje.
Qrde, zapomniałam podczas spowiedzi o tym, że traktowałam "młodzież, jako ZAGROŻENIE" i ... jagto... , aha, byłam o krok od haseł o konieczności eliminacji. Bosz, czy mojej osobie starczy czasu na odkupienie tych strasznych win? I czy tamta wykluczana przeze mnie młodzież mi wybaczy?
PS. Wbrew pozorom, to, co napisałam NIE jest szyderą. W każdym razie nie taka była moja intencja - dodaję na wszelki wypadek.
*wtedy jeszcze czytali **wyrażałam to bardziej dyplomatycznie
To co słyszałem o "polskim" nauczaniu zdalnym to był dramat... przede wszystkim odpuścić sobie - co najmniej w wyższych klasach - lekcje on-line typu wykładowego. Że pani stoi i coś dzieciom mówi, potem dyktuje, co ważne i do zapamiętania. No od czegoś chyba są podręczniki i lekcje czytania w nauczaniu początkowym, tak? Co może nauczyciel? Np. odpowiadać na pytania - te mogą być zadane on-line, pisemnie, bez "hałasu na łączach". Dalej, szkoła nie musi być w systemie hybrydowym zamknięta na cztery spusty. Może być otwarta na indywidualne konsultacje, z grafikiem, bez zgromadzeń. To się da załatwić z minimalizacją szans transmisji wirusa.
Wreszcie, przy nauczaniu zdalnym wyszło traktowanie szkoły jako jakiegoś obozu przetrwania. Gdzie zamiast dawać szansę nauczyć się czegoś i w tym pomóc, nauczyciel robi za pruskiego oficera, który pilnuje, żeby podwładni (tu: uczniowie) się nie opieprzali. I stąd ta aktywność musiała zostać wydłużona, bo właśnie przecież trzeba przesłać dowód nieopieprzania się i potem tenże dowód sprawdzić. A tak wystarczało ciche siedzenie przez 45 minut.
Powiem też za siebie, jak to wyglądało "za moich czasów" w liceum. Jak miałem "dalszy" etap olimpiady, to po prostu dostawałem tydzień wolnego przed. Tydzień na naukę, siedziałem w domu i czytałem, powtarzałem. Nie musiałem się tłumaczyć z każdej godziny czy minuty. Wszyscy wiedzieli, że to bardziej efektywne niż siedzenie w szkole.
Powiem też za siebie, jak to wyglądało "za moich czasów" w liceum. Jak miałem "dalszy" etap olimpiady, to po prostu dostawałem tydzień wolnego przed. Tydzień na naukę, siedziałem w domu i czytałem, powtarzałem. Nie musiałem się tłumaczyć z każdej godziny czy minuty. Wszyscy wiedzieli, że to bardziej efektywne niż siedzenie w szkole.
Tak to wyglądało, bo miałeś motywację i chciało Ci się. Teraz chce się nielicznym, reszta liczy na przetrwanie. Znacie przypadki, że podczas zdalnego nauczania lekcje odrabiała cała rodzina? Ja znam. Ile z tego zostało w głowie dziecka? A ile są warte egzaminy na studiach zdawane przez koleżankę? Zdalne nauczanie u nas jest do kitu. To prowizorka i udawanie, że wszystko jest OK.
Nie wiem, czy szkoła czy w ogóle państwo ma zmuszać ludzi do nauki, po co? nie wiem też, czy zmuszanie do nauki, a nie tylko do wykonywania poleceń nieopieprzania się, w ogóle jest możliwe.
Btw. na studiach z prawa amerykańskiego zdarzyło mi się zdawać: - egzaminy "open-book", gdzie można było bez przeszkód korzystać z wydrukowanych / wydanych materiałów, - egzamin online, bez żadnej kontroli.
Gwarantuję, że nie wszyscy mieli z tego A+, ja zresztą też. Da się to zrobić, tylko oczywiście nie puszczając dotychczasową lekcję na komunikator, a dotychczasowe sprawdziany rozsyłając mailem.
Trochę ostatnio polatałem, właściwie gówno można, więc Turcja. Powiem tak, świat podczas covidu jest okrutnie smutny. Podróżowania, tego będzie mi brakować najbardziej, mieliśmy gigantyczne możliwości, ogromną łatwość przemieszczania się. No cóż ...
Powiem też za siebie, jak to wyglądało "za moich czasów" w liceum. Jak miałem "dalszy" etap olimpiady, to po prostu dostawałem tydzień wolnego przed. Tydzień na naukę, siedziałem w domu i czytałem, powtarzałem. Nie musiałem się tłumaczyć z każdej godziny czy minuty. Wszyscy wiedzieli, że to bardziej efektywne niż siedzenie w szkole.
Tak to wyglądało, bo miałeś motywację i chciało Ci się. Teraz chce się nielicznym, reszta liczy na przetrwanie. Znacie przypadki, że podczas zdalnego nauczania lekcje odrabiała cała rodzina? Ja znam. Ile z tego zostało w głowie dziecka? A ile są warte egzaminy na studiach zdawane przez koleżankę? Zdalne nauczanie u nas jest do kitu. To prowizorka i udawanie, że wszystko jest OK.
Ja w czasie koronawirusa trochę swoich wyszkoliłem w tabliczce mnożenia i angielskim tudzież zalążkach historii ji literatury. Także tak. A wogle w szoku byłem jak mój drugoklasista słabo jest szkolony przez uczycielkę.
Właśnie sobie uprzytomniam, że moi Rodzice zamierzali mnie wyeliminować z życia. Kiedy zimowo poro lało mi się z nosa i kasłałam - przetrzymywali mnie w domu nie pytając o zdanie!
PS. Nie karzcie mnie za szyderę! Do dziś kocham Rodziców.
rozum.von.keikobad napisal(a): przywyczajenie do pracy w grupie i na tempa. na gwizdek/dzwonek/syrene ___________________
Coś przydatnego kilkadziesiąt lat temu, w czasach wielkich hal fabrycznych...
Co do "pracy w grupie", ja tam nie pamiętam ze szkoły jakiegoś uczenia do "pracy w grupie", raczej bym to określił "pracą w obecności innych".
Kolega raczy zauważyć, że z pewnością należał do grupy uczniów wybijających się, których kijem zaganiać do nauki nie było trzeba.
Jak już pisałem wyżej, kijem zaganianych to ja w ogóle nie widzę sukcesów.
Więc, generalnie, w systemie totalnego zamknięcia to faktycznie można niewiele, a sprawdzian może rozwiązywać rodzic zza kamery. Tak. Ale w sensownym systemie hybrydowym spokojnie można zrobić realny sprawdzian, nawet ustny, który sprawdza, czy ktoś się opieprzał czy nie. Można w szkole, w maseczce, przyłbicy albo za pleksi itd., serio to DA się zrobić. I sprawdzić, kto i czego nauczył się w domu, dać wskazówki na dalszą naukę itd. Zmuszanie ludzi, żeby pokazywali do ekranu w trybie live znudzone buźki, bo na zacinającym się komunikatorze "pani mówi lekcję" to oczywiście karykatura. Ale zastanówmy się, czy czasem nauczanie zdalne nie spowodowało, ale tylko obnażyło beznadzieję polskiej szkoły.
Komentarz
---
Przy okazji przyznam się, że profilaktycznie - bo taki czas - lekarka wysłała mnie na wymaz na obecność koronnego sarsa2.
Już po 24 godzinach (!) otrzymałem wynik: NEGATYWNY oraz nakaz dwutygodniowej kwarantanny. Ale pismo, które otrzymałem ze szpitala (zakaźny w Bytomiu) jednocześnie oznajmiało że to Sanepid ustali właściwy termin zakończenia i 'co-i-jak'. Ze zdumieniem odłożyłem pismo do śmieci, bo zrozumiałem treść tak: wicie rozumicie, my mieliśmy zrobić tylko test, teraz idźcie sobie do sanepidu. I nawet telefonu czy imejla nie podali.
? (A lekarza w zasadzie nie potrzebowałem, właściwe lekarstwa miałem w domu, w tym te na receptę, potrzebowałem... LR. zero objawów grypowych/kowidowych, po prostu zatoki, od lat to samo 2, 3 razy w roku.)
Tak samo "argumenty", że jej nie ma, bo na coś umiera więcej ludzi. A czy na skutek jakiejkolwiek epidemii/pandemii umierało rocznie kiedykolwiek więcej osób niż na raka czy choroby układu krążenia?
W ostatnim czasie ludzie potwornie zgłupieli. Taki Zychowitz np. wyobraża sobie, że taki Napoleon działał tak: siadał wygodnie w fotelu i brał sobie książkę o bitwie pod Waterklozetem. Dzięki temu znał wszystkie posunięcia przeciwnika i mógł sobie zaplanować własne, więc jeśli przegrał, to dlatego, że był głupi.
Ale po dziewięciu miesiącach widać, że to bardziej panika przed pandemią była (i ciężko teraz wybrnąć).
---
Co do szkół, to tak - ja bym przeszedł na jakiś typ hybrydowy, z korzyścią zarówno dla zapobiegania epidemii, jak i samej edukacji. Oczywiście taki system nie przejdzie, bo nie realizuje dwóch faktycznych celów obecnego szkolnictwa - zatrudnienia masy nauczycieli i zapewnieniu miejsca dziennego pobytu małoletnich.
jest
przywyczajenie do pracy w grupie i na tempa.
na gwizdek/dzwonek/syrene
juz Graf Krapotkin coś na ten temat pisał
system zdalny bez wprowadzenia metodycznego spowodował więcej pracy dla nauczycieli, rodziców i dzieci,
aktywność nie kończyła się o 15.30, 17 czy nawet 19 a trwała znacznie dłużej
konieczność nagrania/skanowania aktywności uczniów, przesłąnie do nauczyciela , ocenienie tych wyczynów pojedynczo i fit-bak był porównywalny z nauczaniem indywidualnym
potrzeba doświadczeń australijskich i szkoły na odległość
.
Kowalski obawiał się włamania więc kupił mocniejsze drzwi i zainstalował widoczne kamery do monitoringu. Napadu nie było - znaczy się głupi Kowalski panikował.
Zgony przypadające na 1M mieszkańców za:
https://worldometers.info/coronavirus/#countries
Miejsce Kraj
1 San Marino 1,237
3 Belgium 855
5 Spain 633
6 UK 612
10 Brazil 599
11 Italy 588
12 USA 586
13 Sweden 577
14 Mexico 530
16 France 471
19 Netherlands 364
20 Ireland 359
26 Iran 268
28 Canada 242
29 Switzerland 233
32 Romania 206
38 Portugal 181
52 Russia 124
World 115.8
56 Israel 114
58 Germany 112
59 Denmark 108
61 Bulgaria 100
63 Austria 83
67 Belarus 76
71 Ukraine 68
72 Hungary 65
74 Slovenia 65
76 Finland 61
79 Poland 57
Częściowo nie, np. co do zwykłej przychodni. Grypa jest TAK SAMO zakaźna, a recepcje i tak były (przed zamknięciem) wspólne, wspólne toalety a podział poczekalni na 'dla zdrowych' i 'dla chorych' trochę na niby (podobnie jak teraz w autobusach miejskich), takie iluzoryczne środki bezpieczeństwa.
Zastosowanie częściowych jednak również dało efekty - wystarczy porównać Polskę z USA, UK i Szwecją.
Taka moja moja wredna natura.
Nikt jeszcze o żadnym Covidzie nie słyszał, a ja już łypałam złym okiem na ucznia, który mi z początkami zwykłej, panie grypy, czy anginy przychodził do klasy - w domyśle taki dzielny, nie będzie lekcji opuszczał - no i zarażał następnych.
Ba, nawet tych z lejącym katarem potrafiłam tępić.
Tzn. kazać iść do domu, pić duuuuuuzo ciepłej herbatki, leżeć pod kocem, czytać* ciekawą książkę i chwilowo mieć w doopie** lekcje.
Qrde, zapomniałam podczas spowiedzi o tym, że traktowałam "młodzież, jako ZAGROŻENIE" i ... jagto... , aha, byłam o krok od haseł o konieczności eliminacji.
Bosz, czy mojej osobie starczy czasu na odkupienie tych strasznych win?
I czy tamta wykluczana przeze mnie młodzież mi wybaczy?
PS. Wbrew pozorom, to, co napisałam NIE jest szyderą. W każdym razie nie taka była moja intencja - dodaję na wszelki wypadek.
*wtedy jeszcze czytali
**wyrażałam to bardziej dyplomatycznie
To co słyszałem o "polskim" nauczaniu zdalnym to był dramat...
przede wszystkim odpuścić sobie - co najmniej w wyższych klasach - lekcje on-line typu wykładowego. Że pani stoi i coś dzieciom mówi, potem dyktuje, co ważne i do zapamiętania. No od czegoś chyba są podręczniki i lekcje czytania w nauczaniu początkowym, tak?
Co może nauczyciel? Np. odpowiadać na pytania - te mogą być zadane on-line, pisemnie, bez "hałasu na łączach".
Dalej, szkoła nie musi być w systemie hybrydowym zamknięta na cztery spusty. Może być otwarta na indywidualne konsultacje, z grafikiem, bez zgromadzeń. To się da załatwić z minimalizacją szans transmisji wirusa.
Wreszcie, przy nauczaniu zdalnym wyszło traktowanie szkoły jako jakiegoś obozu przetrwania. Gdzie zamiast dawać szansę nauczyć się czegoś i w tym pomóc, nauczyciel robi za pruskiego oficera, który pilnuje, żeby podwładni (tu: uczniowie) się nie opieprzali. I stąd ta aktywność musiała zostać wydłużona, bo właśnie przecież trzeba przesłać dowód nieopieprzania się i potem tenże dowód sprawdzić. A tak wystarczało ciche siedzenie przez 45 minut.
Powiem też za siebie, jak to wyglądało "za moich czasów" w liceum. Jak miałem "dalszy" etap olimpiady, to po prostu dostawałem tydzień wolnego przed. Tydzień na naukę, siedziałem w domu i czytałem, powtarzałem. Nie musiałem się tłumaczyć z każdej godziny czy minuty. Wszyscy wiedzieli, że to bardziej efektywne niż siedzenie w szkole.
na gwizdek/dzwonek/syrene
___________________
Coś przydatnego kilkadziesiąt lat temu, w czasach wielkich hal fabrycznych...
Co do "pracy w grupie", ja tam nie pamiętam ze szkoły jakiegoś uczenia do "pracy w grupie", raczej bym to określił "pracą w obecności innych".
Zdalne nauczanie u nas jest do kitu. To prowizorka i udawanie, że wszystko jest OK.
nie wiem też, czy zmuszanie do nauki, a nie tylko do wykonywania poleceń nieopieprzania się, w ogóle jest możliwe.
Btw. na studiach z prawa amerykańskiego zdarzyło mi się zdawać:
- egzaminy "open-book", gdzie można było bez przeszkód korzystać z wydrukowanych / wydanych materiałów,
- egzamin online, bez żadnej kontroli.
Gwarantuję, że nie wszyscy mieli z tego A+, ja zresztą też.
Da się to zrobić, tylko oczywiście nie puszczając dotychczasową lekcję na komunikator, a dotychczasowe sprawdziany rozsyłając mailem.
PS. Nie karzcie mnie za szyderę! Do dziś kocham Rodziców.
Więc, generalnie, w systemie totalnego zamknięcia to faktycznie można niewiele, a sprawdzian może rozwiązywać rodzic zza kamery. Tak.
Ale w sensownym systemie hybrydowym spokojnie można zrobić realny sprawdzian, nawet ustny, który sprawdza, czy ktoś się opieprzał czy nie. Można w szkole, w maseczce, przyłbicy albo za pleksi itd., serio to DA się zrobić. I sprawdzić, kto i czego nauczył się w domu, dać wskazówki na dalszą naukę itd.
Zmuszanie ludzi, żeby pokazywali do ekranu w trybie live znudzone buźki, bo na zacinającym się komunikatorze "pani mówi lekcję" to oczywiście karykatura. Ale zastanówmy się, czy czasem nauczanie zdalne nie spowodowało, ale tylko obnażyło beznadzieję polskiej szkoły.