Dawniej uczono się w domach (szlachta) a mieszczanie i chłopi w sumie też się uczyli w domach, tylko gospodarskich rzeczy. Jedyną wspólną platformą edukacyjną obejmującą całe społeczeństwo był Kościół (Msza i ambona)- który nawiasem mówiąc też prowadził szkoły przecież.
Obecny model edukacji to model prusko masoński, ale to pikuś, gorzej z nauczycielami, a zwłaszcza nauczycielkami - oaza lewactwa i kolejny instrument prania mózgu. Pamiętam co było u mnie w szkole (późne lata 80te i całe 90te), mam też sporo nauczycieli znajomych (w tym moja siostra) i wiem że wartościowy nauczyciel to oaza na pustyni.
Dziwicie się że rodzice chcą wyrwać dzieci z tego syfu? Ja kompletnie nie - i sam swoje dzieci wyrwałem, co prawda nie do edukacji domowej, a do prywatnej szkoły. Która formalnie katolicka nie jest (nie ma zwierzchności biskupa) za to katolicka jest naprawdę. Ale nie każdy ma taką szkołę w pobliżu, nie każdy ma kasę i możliwości logistyczne na to, więc wybór ED jak najbardziej rozumiem i uważam wszelkie próby jej ukrócenia za totalną głupotę.
A to z tej przyczyny, że jeśli ktoś posyła dzieci na ED, to zwykle wielodzietne rodziny z kręgów katolicko konserwatywnych, gdzie matka i tak nie pracuje poza domem, więc jest w stanie przypilnować czy dziecko robi co powinno, do tego coś wytłumaczy jak potrzeba itp. Ale te dzieci mają też nauczycieli, mają egzaminy, itp - więc jest to nauka z prawdziwego zdarzenia. Ukrócanie tego to plucie na własny potencjalny elektorat, już pomijając prosty fakt, że dzieci w obecnym systemie nawet z PiSem u władzy głównie się w szkole demoralizują.
natenczas napisal(a): aura kultu cargo podobna do św.Prawa Do Posadania Broni.
Ciekawe jak będzie Kolega śpiewał jak mu zabiorą prawo do posiadania samochodu - lewactwo europejskie nie takie numery planuje. Akurat kwestia posiadania broni z kultem cargo ma niewiele wspólnego - a jeśli to głównie u dzieci Korwina, które charakteryzują się tym, że broni własnej ani nie posiadają, ani nawet nie próbują (bo głupio potem krzyczeć jak bardzo jesteśmy zniewoleni przez system). W kązdym razie - nie mieszajmy dwóch różnych systemów walutowych.
natenczas napisal(a): aura kultu cargo podobna do św.Prawa Do Posadania Broni.
Ciekawe jak będzie Kolega śpiewał jak mu zabiorą prawo do posiadania samochodu - lewactwo europejskie nie takie numery planuje. Akurat kwestia posiadania broni z kultem cargo ma niewiele wspólnego - a jeśli to głównie u dzieci Korwina, które charakteryzują się tym, że broni własnej ani nie posiadają, ani nawet nie próbują (bo głupio potem krzyczeć jak bardzo jesteśmy zniewoleni przez system). W kązdym razie - nie mieszajmy dwóch różnych systemów walutowych.
Zrozumiał szanowny co chciał zrozumieć, ale ok, moja wina, bo zabrakło rozwinięcia.
Kulto-cargowa analogia z bronią dotyczyła tutejszej, nadwiślańskiej percepcji rozwiązań z innych krajów (tu akurat z USA). Podobnie jak prawo posiadania broni, również nauczanie domowe staje się niekiedy symbolem i wyrazem określonej wartości (tu: wolności), z pominięciem oryginalnego kontekstu. To tu leżą przywołane "różne systemy walutowe", bo niebardzo wiem jak można porównać choćby kulturowe i geograficzne realia amerykańskiego interioru z którym kolwiek miejscem w Polsce tak, by jeden do jednego kopiować sprawdzone wzorce.
Nadto, mowa była o motywacjach jakiejś tam części, może nie dominującej, ale wyraźnej (coraz bardziej).
TecumSeh napisal(a): A to z tej przyczyny, że jeśli ktoś posyła dzieci na ED, to zwykle wielodzietne rodziny z kręgów katolicko konserwatywnych, gdzie matka i tak nie pracuje poza domem, więc jest w stanie przypilnować czy dziecko robi co powinno, do tego coś wytłumaczy jak potrzeba itp. Ale te dzieci mają też nauczycieli, mają egzaminy, itp - więc jest to nauka z prawdziwego zdarzenia. Ukrócanie tego to plucie na własny potencjalny elektorat, już pomijając prosty fakt, że dzieci w obecnym systemie nawet z PiSem u władzy głównie się w szkole demoralizują. .
Przywołane przypadki nie są elektoratem kaczyzmu, a JBPP. Przepraszam też za czepianie, ale ten opis jest tak realny jak antyrodzinny hejt nt. matek, które "siedzą w domu i nic nie robią". Wielodzietność + nauczanie domowe to dla matek katorga. Te które się na to decydują to bohaterki, ale czy jest to z dobrym skutkiem dla nich samych i dzieci?
Rodzice nie są w stanie stworzyć warunków w domu jakie daje nawet słaba szkoła.
Tracić czas na coś co może zrobić ktoś inny za darmo bo Państwo nam to funduje. I zrobi to lepiej, nawet jak ten nauczyciel to kompletny matoł. Bo robi to już wiele lat po prostu. Więc się doszlifował. My zaś mamy dzięki temu czas na ważniejsze rzeczy, na których się lepiej znamy.
Posix mieszasz porządki. 1. Nauczanie to treść, forma i formacja. Nauczyciele często bezmyślnie przekazują treść i tyle, więc rodzic tu może dużo więcej minimalnym nakładem. Forma wymaga pewnego treningu, ale nie jest to roketsajens, więc jak ktoś chce się przygotować, to da radę. Formacja zawsze lepiej w domu. 2. Szkoła to nie tylko nauka ale i socjalizacja. Tu w obu przypadkach wiele zależy od środowisk, więc o generalizację trudno. Dodatkowo to się zmienia w funkcji wieku dziecka i mocno zależy ile dzieci i w jakim wieku uczy się domowo. 3. Wychowanie dzieci to jeden z najważniejszych obowiązków.
Wielodzietność + nauczanie domowe to dla matek katorga. Te które się na to decydują to bohaterki, ale czy jest to z dobrym skutkiem dla nich samych i dzieci?
natenczas napisal(a):Zrozumiał szanowny co chciał zrozumieć, ale ok, moja wina, bo zabrakło rozwinięcia.
Kulto-cargowa analogia z bronią dotyczyła tutejszej, nadwiślańskiej percepcji rozwiązań z innych krajów (tu akurat z USA).
To zrozumiałem, ale jak pisałem - to są dzieci korwina najczęściej, łatwo ich rozpoznać po tym że sami broni nie mają ani się nie starają o nią - a najwięcej na ten temat mają do powiedzenia. Np Braun, który sam broni nie posiada i nie zamierza. W środowisku strzeleckim, jedynym jakiego znam z takimi poglądami jest Andrzej Turczyn - ale to protestant i korwinista w jednym, nawiasem mówiąc postać coraz bardziej marginalna w środowisku. Z kolegami po lufie, którzy nie są znani, nie spotkałem ani jednego z takimi poglądami (choć pewnie gdzieś istnieją).
natenczas napisal(a):Podobnie jak prawo posiadania broni, również nauczanie domowe staje się niekiedy symbolem i wyrazem określonej wartości (tu: wolności), z pominięciem oryginalnego kontekstu. To tu leżą przywołane "różne systemy walutowe", bo niebardzo wiem jak można porównać choćby kulturowe i geograficzne realia amerykańskiego interioru z którym kolwiek miejscem w Polsce tak, by jeden do jednego kopiować sprawdzone wzorce.
Nadto, mowa była o motywacjach jakiejś tam części, może nie dominującej, ale wyraźnej (coraz bardziej).
Ok, ale znowu - wszyscy których znam na ED (a znam kilkanaście rodzin) - mają motywację związaną z tym, że szkoła promuje lewackie treści, a nawet jeśli nie, to młodzież w wielkich miastach i na ich obrzeżach jest zlewaczała do szpiku kości - i przed tym chcą się chronić. Mało tego - nikt nie przeczy, że to droga dość uciążliwa dla rodziców, bo nie ma tak, że dzieci znikają na pół dnia - biedna mama ma ich 24h na dobę, łącznie z lekcjami. Jedna z mam w naszej szkole "przyniosła" dzieci z ED - powiedziała że skoro nasza szkoła zapewnia jej to o co chodziło, to nie ma powodów by kontynuować naukę w domu, zwłaszcza że bardzo sobie ceni, że po prostu ma wtedy przez ponad pół dnia tylko jedno najmłodsze a nie całą szóstkę.
natenczas napisal(a):Przywołane przypadki nie są elektoratem kaczyzmu, a JBPP.
A to zależy, bo w tej grupie jest wg moich spostrzeżeń pi razy oko po równo - ale oczywiście mogę mieć niereprezentatywne dane, oparte wyłącznie na tym co widzę. Skąd ma dane Kolega?
natenczas napisal(a): Przepraszam też za czepianie, ale ten opis jest tak realny jak antyrodzinny hejt nt. matek, które "siedzą w domu i nic nie robią".
Ależ proszę, tylko nie rozumiem co za opis jest nierealny i dlaczego?
natenczas napisal(a):Wielodzietność + nauczanie domowe to dla matek katorga. Te które się na to decydują to bohaterki, ale czy jest to z dobrym skutkiem dla nich samych i dzieci?
Generalnie zgadzam się co do bohaterstwa - czy to katorga to nie wiem, natomiast samo posiadanie kilkorga dzieci i rezygnacja z pracy zawodowej, to owszem wyzwanie które wg mnie zasługuje na olbrzymi szacunek. Jeśli do tego dochodzi ED, to tym większa chwała zwłaszcza jeśli udaje się takiej mamie ogarnąć to wszystko.
A co do dobrego skutku - dobrym skutkiem jest przede wszystkim brak sp*dolenia umysłowego (przepraszam, ale nie znam określenia które adekwatniej by opisywało to co się dzieje obecnie w umysłach młodzieży). To jest sukces sam w sobie, wart olbrzymich poświęceń (i w istocie to jest z tych rodzin co znam główny czynnik motywujący do takiego poświęcenia - co rozumiem doskonale).
To czego nie rozumiem, to jaki interes ma nasz rząd by uwalać ED.
ms.wygnaniec napisal(a): Posix mieszasz porządki. 1. Nauczanie to treść, forma i formacja. Nauczyciele często bezmyślnie przekazują treść i tyle, więc rodzic tu może dużo więcej minimalnym nakładem. Forma wymaga pewnego treningu, ale nie jest to roketsajens, więc jak ktoś chce się przygotować, to da radę. Formacja zawsze lepiej w domu. 2. Szkoła to nie tylko nauka ale i socjalizacja. Tu w obu przypadkach wiele zależy od środowisk, więc o generalizację trudno. Dodatkowo to się zmienia w funkcji wieku dziecka i mocno zależy ile dzieci i w jakim wieku uczy się domowo. 3. Wychowanie dzieci to jeden z najważniejszych obowiązków.
Dokładnie. Marny nauczyciel jeszcze prócz tego może na trwałe zniechęcić do przedmiotu - prym wiodą matematyczki, ale w sumie dotyczy to każdego przedmiotu. Nam pani od polskiego w II połowie lat 90tych w liceum usiłowała wpoić poglądy proaborcyjne, księża i Kościół to była czarna mafia, itp - dziś choć dawno na emeryturze to konkursowa lewaczka produkująca się na fejsie i oczywiście zoologiczny antypis. A w urabianie była dobra - pół biedy żeby to robiła cepem i nachalnie (młodzieży się wtedy włącza przekora), ale nie - wszystko grzecznie, w wolności, z empatią dla biednych kobiet, itp itd.
Pamiętam jak jedna z koleżanek w liceum napisała rezenzję "rozmów z katem" - że Stroop to w sumie spoko gość, bo miał cel, dążył do niego, itp, a że przy okazji jacyś ludzie poginęli, to przykro, no ale trudno, bywa. Pani od polskiego była zszokowana ale nie zdenerwowana - ot zatroskana, jak to się stało, że takie poglądy, że nieczuła ta koleżanka na krzywdę ludzką itp. I może ma ta moja koleżanka (pyta pani od polskiego przy całej klasie) jakieś problemy w domu? z rodzicami? Nie - odpowiada dziewczyna - w domu wszystko ok, no, może moja mama jest ortodoksyjną katoliczką... - Aha, to ja już wszystko rozumiem - odpowiada pani. I w zasadzie temat zamknięty, można się rozejść - nie było kontynuacji, bo to przecież oczywiste że matka katoliczka odpowiada za nieczułość nastolatki na krzywdę pomordowanych ludzi. Ktoś czegoś nie rozumie? Przecież wszystko jasne.
Przykłady można mnożyć, i to nie tylko u tej pani - słowem z mojej klasy kto nie był religijny, w oazach, itp - ten jest lewakiem do kwadratu, a w najlepszym wypadku korwinistą.
JORGE napisal(a): W czasach intuicyjnej desocjalizacji dzieci i młodzieży rozwiązanie wprost idealne ! Proponuję od razu położyć je w trumnie.
No nie bardzo, bo kontakt dzieci na ED z rówieśnikami jest - czy to przez jakieś kluby sportowe, czy jakieś szerze cykliczne spotkania - szczegółów nie znam, ale oni mają swoje klasy czy jak to tam nazwać i się spotykają. Tyle że nie codziennie, ale okazja jest - i plus taki, że np podczas zajęć sportowych niewiele czasu zostaje na urabianie ideologiczne, a na spotkaniach dzieci z ED w sumie bardzo niewiele dzieci ma lewackie skrzywienie, o ile w ogóle są takie - w każdym razie nikt z rodziców jakich znam nie wspominał żeby tam był jakiś problem.
I serio, jedyny przypadek w rodzinie na ED jaki znam, gdzie był problem z socjalizacją, to dotyczył jednego z siedmiorga dzieci, acz sporo w tym do czynienia miało to, że tatuś ich zostawił i się wyprowadził - szesnastoletni syn ciężko to przeżył. Reszta też, ale w inny sposób - szesnastolatek miał klasyczną depresję wymagającą interwencji lekarza, ale się pozbierał (obecnie 19 lat). Absolutnie odludkiem obecnie nie jest, ma paczkę kumpli od planszówek, inną paczkę fanów Kaczmarskiego (w tym pokoleniu!) - będą z niego ludzie.
Ja wybrałem mix: szkoła publiczna, dodatkowo jacyś sensowni młodzi ludzie w otoczeniu: ministranci, skauci, sport, do tego trochę kontroli (aplikacje kontrolujące elektronikę), pomoc w lekcjach i jednak duża dowolność w kontaktach z kolegami. Więc w wolnych chwilach łażą z koleżkami w trójkącie szkolne boisko - żabka z chipsami - plac zabaw z drążkami do podciągania i wspinaczki. Minus taki że musiałem dać smartfony bo dzieciory jednak łażą samopas po wielkim mieście, ale kontroluję (są aplikacje do tego), więc tiktoka se nie zaistalują
Ja w ogóle jestem przeciwnikiem wszelkiej edukacji domowej i szkół prywatnych. Wszystkie dzieci powinny mieć równy start i jednakową edukację. Arystoteles by się ze mną zgodził. Zarazem nie trzeba sądzić, że ktoś z obywateli do siebie samego należy, przeciwnie, wszyscy należą do państwa, bo każdy z nich jest częścią państwa. Toteż troska o każdą część z osobna musi z natury rzeczy mieć na oku troskę o całość.
JORGE napisal(a): W czasach intuicyjnej desocjalizacji dzieci i młodzieży rozwiązanie wprost idealne ! Proponuję od razu położyć je w trumnie.
+1000
Socjalizacja dzieci w grupie rówieśników jest ważniejsza (zwłaszcza obecnie w dobie cyber-uzależnień) niż nabywanie wiedzy, bo zaległości w tej pierwszej sferze można nadrobić, w drugiej zaś jest to najskrajniej trudne.
No chyba, że ktoś mieszka w dzielnicach ogarniętych wojnami młodocianych gangów, fawelach, siedliskach ulicznej prostytucji lub handlu narkotykami itp. Jest tu ktoś taki?
JORGE napisal(a): W czasach intuicyjnej desocjalizacji dzieci i młodzieży rozwiązanie wprost idealne ! Proponuję od razu położyć je w trumnie.
+1000
Socjalizacja dzieci w grupie rówieśników jest ważniejsza (zwłaszcza obecnie w dobie cyber-uzależnień) niż nabywanie wiedzy, bo zaległości w tej pierwszej sferze można nadrobić, w drugiej zaś jest to najskrajniej trudne.
No chyba, że ktoś mieszka w dzielnicach ogarniętych wojnami młodocianych gangów, fawelach, siedliskach ulicznej prostytucji lub handlu narkotykami itp. Jest tu ktoś taki?
W latach 90-tych u nas na prowincji znajomy uczył się od 5 czy 6 klasy w trybie domowym no to różnica między nim a nami była taka, że on spędzał w szkole 4-5 godzin a nie 7-8 jak my. Miał więcej czasu na swoje hobby i naukę różnych różności niż my a potem i tak wszyscy się bawiliśmy na podwórku.
Dwie córki moich znajomych uczą się zdalnie, zrezygnowały same z dobrych, markowych liceów. Po długim przekonywaniu rodziców. Socjal robią se na chórze i gimnastyce z rówieśnikami, sporo podróżują.
christoph napisal(a): Dwie córki moich znajomych uczą się zdalnie, zrezygnowały same z dobrych, markowych liceów. Po długim przekonywaniu rodziców. Socjal robią se na chórze i gimnastyce z rówieśnikami, sporo podróżują.
Tu akurat rozumiem. Od edukacji domowej gorsze są chyba tylko dobre, markowe licea.
Sarmata1.2 napisal(a):Ja w ogóle jestem przeciwnikiem wszelkiej edukacji domowej i szkół prywatnych. Wszystkie dzieci powinny mieć równy start i jednakową edukację. Arystoteles by się ze mną zgodził.
Wszyscy powinni być zdrowi i mądrzy, wszystkie dzieci powinny się też wychowywać w pełnych rodzinach, kochających się i o zdrowych poglądach. Sądzę że nie tylko Arystoteles by się zgodził. Jest to równie realne jak propozycje Kolegi, więc co się będziemy ograniczać.
MarianoX napisal(a):Socjalizacja dzieci w grupie rówieśników jest ważniejsza (zwłaszcza obecnie w dobie cyber-uzależnień) niż nabywanie wiedzy, bo zaległości w tej pierwszej sferze można nadrobić, w drugiej zaś jest to najskrajniej trudne.
U dzieci z ED jak pisałem, socjalizacja odbywa się i tak, i to zwykle na kilku poziomach (otoczenie sąsiedzkie, rówieśnicy z ED, zajęcia sportowe, muzyczne, itp). Natomiast to co się nie odbywa to lewacka demoralizacja wszechobecna w niemal każdej "normalnej" szkole i to jeszcze idąca od nauczycieli. A jak nie od nich ( np szkoły katolickie) to od uczniów - coś chyba także @romeck na ten temat może powiedzieć.
MarianoX napisal(a):No chyba, że ktoś mieszka w dzielnicach ogarniętych wojnami młodocianych gangów, fawelach, siedliskach ulicznej prostytucji lub handlu narkotykami itp. Jest tu ktoś taki?
Sądzę że w fawelach itp jest mniej lewackiego spier*lenia niż w "normalnych" szkołach, to po pierwsze. A po drugie - mamy się bardziej bać tych co zabijają duszę od tych co zabijają ciało.
Widzieliście ostatnio młodzież szkolną? Oni są ze sobą w telefonach, po prostu tam się spotykają, nawet jeśli fizycznie siedzą/idą obok siebie. Pewnie że lepiej niż zdalnie z domu, ale to się już stało - dla nich to jest miejsce takie jak trzepak, podwórko, opony przy boisku. Ich ciała za to zapłacą, ale są mądrzejsi, tak jak kiedyś młodociani palacze czy amatorzy piwa/tanich win. Jest tu ktoś taki?
A teraz jako ktoś, kto uczył dzieci (8 i 14) w domu przez rok, oraz 13-14 przez 2 lata (zdecydowana większość ciężaru przyjęła na siebie Żona): 1) Socjalizacja - jak wyżej, jest harcerstwo, wspólnoty, znajomi ze szkoły i spoza niej. Ale trzeba chcieć i pomóc z tym dzieciom podobnie jak z nauką.
2) Merytorycznie - egzaminy zdawane na miejscu były różne, zależało od nauczycieli i szkoły. W rejonowej gdzie byliśmy na początku, było trudno, wyobraźcie sobie megasprawdzian z całego roku, gdzie do dyspozycji macie podstawę programową i podręcznik z błędami. Informatyka to były ponad 2 godziny ślęczenia przed ekranem, dziewczyny wyszły wyżęte bardziej niż po obozie harcerskim.
W znanej szkole dedykowanej nauczaniu domowemu (brzmi zabawnie, prawda?) wyglądało to inaczej. Materiał (sprawdziany do podręczników pobrane ze stron wydawnictw, prawie nic autorskiego) był dostępny w repozytorium, lista pytań do egzaminu ustnego z każdego przedmiotu znana. Tu uwaga, forma egzaminów online była skandaliczna! Język obcy ustny zdawany przez telefon, język obcy zdawany na platformie z limitem 5 godzin, bez kamery czy innej weryfikacji kto to właściwie wypełnia. Egzaminy w szkole w porządku, z życzliwością wobec dzieci, ale też bez weryfikacji tożsamości.
3) Dzieci zyskały. Umiejętność samodzielnej nauki, ze wsparciem. Pewność siebie. Pogłębienie lub odkrycie zainteresowań, co przełożyło się na dobry wybór szkoły średniej. Egzaminy zewnętrzne (ósmoklasisty) zdały bardzo ładnie. Czy coś straciły? No tak średnio bym powiedział, ale nie musi to być sytuacja typowa, gdy ma się troje rodzeństwa i grupę rówieśniczą poza szkołą.
4) Państwo musiało zareagować na działalność "Szkoły w chmurze", która oferuje wszystkie egzaminy online. Inne szkoły też mają takie modus operandi - niektóre się pospieszyły i zapytały kuratorium/ministerstwo o opinię, dostały negatywną. Ale ponoć zabronione to nie jest (nie było!). Na skalę masową, w przypadku dzieci (które wybaczcie, ale jednak będą w części chciały się tylko prześliznąć) egzaminy online to dla mnie nieporozumienie. Ostatnie 3 lata "Szkoły w chmurze" to 100, 1 000, 10 000 uczniów - czyli obecnie 1/3 wszystkich uczniów w ED (w tym 500 uczniów o specjalnych potrzebach, gdzie subwencja na zwykłego ucznia to około 400 zł, a na nie-zwykłego od 1 000 do 5 000 w zależności od potrzeb). Matematykę zostawiam Wam, pamiętajcie że subwencja wypłacana jest w dużej mierze przez samorządy, a szkoły ED egzaminują (bo nie uczą) uczniów z całej Polski, a także mieszkające poza naszymi granicami.
Ja tylko jeszcze dodam takie sprawy jak kwestie przemocy w szkole. Ostatnio jakiś nastolatek znowu się powiesił - a to również jest jeden z powodów dla których można nie chcieć posyłać dziecka do "normalnej" szkoły.
Ale to pikuś - naprawdę problem jest inny. Rozumiem że ktoś nie jest entuzjastą ED. I co, i to jest powód by jej zakazywać? Naprawdę chcemy być jak totalni - ma być po naszemu, i to wszyscy?
TecumSeh napisal(a): Ostatnio jakiś nastolatek znowu się powiesił - a to również jest jeden z powodów dla których można nie chcieć posyłać dziecka do "normalnej" szkoły.
Ja to podsumowałem kiedyś na postforumkowej grupie na Fejsie - idea niby fajna aż pogadasz że zwolennikami. Fakt ja znam tych zwolenników w zasadzie tylko z netu, a osobiście to @Tecum jesteś chyba pierwszy. Przy czym Tobie "wystarczyła" zadowalająca szkoła... Dla mnie jesteś więc bardziej przeciwnikiem obecnej szkoły publicznej niż zwolennikiem ED.
(A potem się rozpisalem, ale mi gdzieś wcięło tekst)
Więc teraz krótko: - ogólnie i teoretycznie idea ok, - motywacja rodziców często wskazuje, że jednak nie-ok, - co innego zabraniać, a co innego dawać doić budżet, - tak młodzież jest lewacka, nauczyciele są lewaccy, ale mam złą wiadomość - jeśli nie w publicznej szkole, to gdzie indziej w końcu się lewaka spotka, lepiej być na to spotkanie przygotowanym.
Więcej i z jakimś uzasadnieniem jak będę miał klawiaturę.
Lewaka zawsze spotkasz, ale im później tym lepiej - jesteś lepiej ukształtowany. Ponadto moje dzieci mają środowisko gdzie chodzenie do kościoła to absolutna norma, pełna rodzina również - i jeśli gdzieś widzą odstępswo od tej reguły, to traktują to właśnie jako odstępstwo. A nie że jesteśmy dziwakami, bo co niedziela do kościoła a inni mają wolne albo basen. Nie twierdzę że się nie da dobrze wychować dzieci itp, ale znacznie łatwiej w normalnym środowisku.
A dlaczego motywacja rodziców wskazuje, że idea nie ok?
Bo często jest taka: w szkole jest za dużo, za szybko, jest rygor, a moje dziecko ma "swoje tempo", jest bardzo zdolne w jakiejś niszowej pasji, więc po co ma się uczyć wg programu. Generalnie to jest pytanie, na ile ED ma być trzymaniem dzieci pod kloszem - ideowym, dyscyplinarnym, bezpieczeństwa, kontaktu z "niewłaściwymi ludźmi" itd.
Też nie bardzo sobie wyobrażam, że idę na studia, mam lat 19 i ... pierwszy raz w życiu siedzę z innymi ludźmi na zajęciach. A konsekwentna ED do tego prowadzi.
christoph napisal(a): Dwie córki moich znajomych uczą się zdalnie, zrezygnowały same z dobrych, markowych liceów. Po długim przekonywaniu rodziców. Socjal robią se na chórze i gimnastyce z rówieśnikami, sporo podróżują.
Na zorganizowanych zajęciach z instruktorami typu chór i gimnastyka "socjalu" z rówieśnikami się nie zrobi.
Komentarz
Gdzieś na marginesie jest używanie tematu jako sezonowej pałki i aura kultu cargo podobna do św.Prawa Do Posadania Broni.
Obecny model edukacji to model prusko masoński, ale to pikuś, gorzej z nauczycielami, a zwłaszcza nauczycielkami - oaza lewactwa i kolejny instrument prania mózgu. Pamiętam co było u mnie w szkole (późne lata 80te i całe 90te), mam też sporo nauczycieli znajomych (w tym moja siostra) i wiem że wartościowy nauczyciel to oaza na pustyni.
Dziwicie się że rodzice chcą wyrwać dzieci z tego syfu? Ja kompletnie nie - i sam swoje dzieci wyrwałem, co prawda nie do edukacji domowej, a do prywatnej szkoły. Która formalnie katolicka nie jest (nie ma zwierzchności biskupa) za to katolicka jest naprawdę. Ale nie każdy ma taką szkołę w pobliżu, nie każdy ma kasę i możliwości logistyczne na to, więc wybór ED jak najbardziej rozumiem i uważam wszelkie próby jej ukrócenia za totalną głupotę.
A to z tej przyczyny, że jeśli ktoś posyła dzieci na ED, to zwykle wielodzietne rodziny z kręgów katolicko konserwatywnych, gdzie matka i tak nie pracuje poza domem, więc jest w stanie przypilnować czy dziecko robi co powinno, do tego coś wytłumaczy jak potrzeba itp. Ale te dzieci mają też nauczycieli, mają egzaminy, itp - więc jest to nauka z prawdziwego zdarzenia. Ukrócanie tego to plucie na własny potencjalny elektorat, już pomijając prosty fakt, że dzieci w obecnym systemie nawet z PiSem u władzy głównie się w szkole demoralizują. Ciekawe jak będzie Kolega śpiewał jak mu zabiorą prawo do posiadania samochodu - lewactwo europejskie nie takie numery planuje. Akurat kwestia posiadania broni z kultem cargo ma niewiele wspólnego - a jeśli to głównie u dzieci Korwina, które charakteryzują się tym, że broni własnej ani nie posiadają, ani nawet nie próbują (bo głupio potem krzyczeć jak bardzo jesteśmy zniewoleni przez system). W kązdym razie - nie mieszajmy dwóch różnych systemów walutowych.
I nie tylko
Filmik z mamą zastępczą i edukatorką domową
Fakt, była w domu, było jej łatwiej
Kulto-cargowa analogia z bronią dotyczyła tutejszej, nadwiślańskiej percepcji rozwiązań z innych krajów (tu akurat z USA). Podobnie jak prawo posiadania broni, również nauczanie domowe staje się niekiedy symbolem i wyrazem określonej wartości (tu: wolności), z pominięciem oryginalnego kontekstu. To tu leżą przywołane "różne systemy walutowe", bo niebardzo wiem jak można porównać choćby kulturowe i geograficzne realia amerykańskiego interioru z którym kolwiek miejscem w Polsce tak, by jeden do jednego kopiować sprawdzone wzorce.
Nadto, mowa była o motywacjach jakiejś tam części, może nie dominującej, ale wyraźnej (coraz bardziej). Przywołane przypadki nie są elektoratem kaczyzmu, a JBPP.
Przepraszam też za czepianie, ale ten opis jest tak realny jak antyrodzinny hejt nt. matek, które "siedzą w domu i nic nie robią".
Wielodzietność + nauczanie domowe to dla matek katorga. Te które się na to decydują to bohaterki, ale czy jest to z dobrym skutkiem dla nich samych i dzieci?
Tracić czas na coś co może zrobić ktoś inny za darmo bo Państwo nam to funduje. I zrobi to lepiej, nawet jak ten nauczyciel to kompletny matoł. Bo robi to już wiele lat po prostu. Więc się doszlifował. My zaś mamy dzięki temu czas na ważniejsze rzeczy, na których się lepiej znamy.
1. Nauczanie to treść, forma i formacja. Nauczyciele często bezmyślnie przekazują treść i tyle, więc rodzic tu może dużo więcej minimalnym nakładem. Forma wymaga pewnego treningu, ale nie jest to roketsajens, więc jak ktoś chce się przygotować, to da radę. Formacja zawsze lepiej w domu.
2. Szkoła to nie tylko nauka ale i socjalizacja. Tu w obu przypadkach wiele zależy od środowisk, więc o generalizację trudno. Dodatkowo to się zmienia w funkcji wieku dziecka i mocno zależy ile dzieci i w jakim wieku uczy się domowo.
3. Wychowanie dzieci to jeden z najważniejszych obowiązków.
A to zależy, bo w tej grupie jest wg moich spostrzeżeń pi razy oko po równo - ale oczywiście mogę mieć niereprezentatywne dane, oparte wyłącznie na tym co widzę. Skąd ma dane Kolega? Ależ proszę, tylko nie rozumiem co za opis jest nierealny i dlaczego?
Generalnie zgadzam się co do bohaterstwa - czy to katorga to nie wiem, natomiast samo posiadanie kilkorga dzieci i rezygnacja z pracy zawodowej, to owszem wyzwanie które wg mnie zasługuje na olbrzymi szacunek. Jeśli do tego dochodzi ED, to tym większa chwała zwłaszcza jeśli udaje się takiej mamie ogarnąć to wszystko.
A co do dobrego skutku - dobrym skutkiem jest przede wszystkim brak sp*dolenia umysłowego (przepraszam, ale nie znam określenia które adekwatniej by opisywało to co się dzieje obecnie w umysłach młodzieży). To jest sukces sam w sobie, wart olbrzymich poświęceń (i w istocie to jest z tych rodzin co znam główny czynnik motywujący do takiego poświęcenia - co rozumiem doskonale).
To czego nie rozumiem, to jaki interes ma nasz rząd by uwalać ED.
Marny nauczyciel jeszcze prócz tego może na trwałe zniechęcić do przedmiotu - prym wiodą matematyczki, ale w sumie dotyczy to każdego przedmiotu. Nam pani od polskiego w II połowie lat 90tych w liceum usiłowała wpoić poglądy proaborcyjne, księża i Kościół to była czarna mafia, itp - dziś choć dawno na emeryturze to konkursowa lewaczka produkująca się na fejsie i oczywiście zoologiczny antypis. A w urabianie była dobra - pół biedy żeby to robiła cepem i nachalnie (młodzieży się wtedy włącza przekora), ale nie - wszystko grzecznie, w wolności, z empatią dla biednych kobiet, itp itd.
Pamiętam jak jedna z koleżanek w liceum napisała rezenzję "rozmów z katem" - że Stroop to w sumie spoko gość, bo miał cel, dążył do niego, itp, a że przy okazji jacyś ludzie poginęli, to przykro, no ale trudno, bywa. Pani od polskiego była zszokowana ale nie zdenerwowana - ot zatroskana, jak to się stało, że takie poglądy, że nieczuła ta koleżanka na krzywdę ludzką itp. I może ma ta moja koleżanka (pyta pani od polskiego przy całej klasie) jakieś problemy w domu? z rodzicami?
Nie - odpowiada dziewczyna - w domu wszystko ok, no, może moja mama jest ortodoksyjną katoliczką...
- Aha, to ja już wszystko rozumiem - odpowiada pani. I w zasadzie temat zamknięty, można się rozejść - nie było kontynuacji, bo to przecież oczywiste że matka katoliczka odpowiada za nieczułość nastolatki na krzywdę pomordowanych ludzi. Ktoś czegoś nie rozumie? Przecież wszystko jasne.
Przykłady można mnożyć, i to nie tylko u tej pani - słowem z mojej klasy kto nie był religijny, w oazach, itp - ten jest lewakiem do kwadratu, a w najlepszym wypadku korwinistą.
I serio, jedyny przypadek w rodzinie na ED jaki znam, gdzie był problem z socjalizacją, to dotyczył jednego z siedmiorga dzieci, acz sporo w tym do czynienia miało to, że tatuś ich zostawił i się wyprowadził - szesnastoletni syn ciężko to przeżył. Reszta też, ale w inny sposób - szesnastolatek miał klasyczną depresję wymagającą interwencji lekarza, ale się pozbierał (obecnie 19 lat). Absolutnie odludkiem obecnie nie jest, ma paczkę kumpli od planszówek, inną paczkę fanów Kaczmarskiego (w tym pokoleniu!) - będą z niego ludzie.
Zarazem nie trzeba sądzić, że ktoś z obywateli do siebie samego należy, przeciwnie, wszyscy należą do państwa, bo każdy z nich jest częścią państwa. Toteż troska o każdą część z osobna musi z natury rzeczy mieć na oku troskę o całość.
Socjalizacja dzieci w grupie rówieśników jest ważniejsza (zwłaszcza obecnie w dobie cyber-uzależnień) niż nabywanie wiedzy, bo zaległości w tej pierwszej sferze można nadrobić, w drugiej zaś jest to najskrajniej trudne.
No chyba, że ktoś mieszka w dzielnicach ogarniętych wojnami młodocianych gangów, fawelach, siedliskach ulicznej prostytucji lub handlu narkotykami itp. Jest tu ktoś taki?
Jest to równie realne jak propozycje Kolegi, więc co się będziemy ograniczać. U dzieci z ED jak pisałem, socjalizacja odbywa się i tak, i to zwykle na kilku poziomach (otoczenie sąsiedzkie, rówieśnicy z ED, zajęcia sportowe, muzyczne, itp). Natomiast to co się nie odbywa to lewacka demoralizacja wszechobecna w niemal każdej "normalnej" szkole i to jeszcze idąca od nauczycieli. A jak nie od nich ( np szkoły katolickie) to od uczniów - coś chyba także @romeck na ten temat może powiedzieć. Sądzę że w fawelach itp jest mniej lewackiego spier*lenia niż w "normalnych" szkołach, to po pierwsze. A po drugie - mamy się bardziej bać tych co zabijają duszę od tych co zabijają ciało.
A teraz jako ktoś, kto uczył dzieci (8 i 14) w domu przez rok, oraz 13-14 przez 2 lata (zdecydowana większość ciężaru przyjęła na siebie Żona):
1) Socjalizacja - jak wyżej, jest harcerstwo, wspólnoty, znajomi ze szkoły i spoza niej. Ale trzeba chcieć i pomóc z tym dzieciom podobnie jak z nauką.
2) Merytorycznie - egzaminy zdawane na miejscu były różne, zależało od nauczycieli i szkoły. W rejonowej gdzie byliśmy na początku, było trudno, wyobraźcie sobie megasprawdzian z całego roku, gdzie do dyspozycji macie podstawę programową i podręcznik z błędami. Informatyka to były ponad 2 godziny ślęczenia przed ekranem, dziewczyny wyszły wyżęte bardziej niż po obozie harcerskim.
W znanej szkole dedykowanej nauczaniu domowemu (brzmi zabawnie, prawda?) wyglądało to inaczej. Materiał (sprawdziany do podręczników pobrane ze stron wydawnictw, prawie nic autorskiego) był dostępny w repozytorium, lista pytań do egzaminu ustnego z każdego przedmiotu znana.
Tu uwaga, forma egzaminów online była skandaliczna! Język obcy ustny zdawany przez telefon, język obcy zdawany na platformie z limitem 5 godzin, bez kamery czy innej weryfikacji kto to właściwie wypełnia. Egzaminy w szkole w porządku, z życzliwością wobec dzieci, ale też bez weryfikacji tożsamości.
3) Dzieci zyskały. Umiejętność samodzielnej nauki, ze wsparciem. Pewność siebie. Pogłębienie lub odkrycie zainteresowań, co przełożyło się na dobry wybór szkoły średniej. Egzaminy zewnętrzne (ósmoklasisty) zdały bardzo ładnie.
Czy coś straciły? No tak średnio bym powiedział, ale nie musi to być sytuacja typowa, gdy ma się troje rodzeństwa i grupę rówieśniczą poza szkołą.
4) Państwo musiało zareagować na działalność "Szkoły w chmurze", która oferuje wszystkie egzaminy online. Inne szkoły też mają takie modus operandi - niektóre się pospieszyły i zapytały kuratorium/ministerstwo o opinię, dostały negatywną. Ale ponoć zabronione to nie jest (nie było!). Na skalę masową, w przypadku dzieci (które wybaczcie, ale jednak będą w części chciały się tylko prześliznąć) egzaminy online to dla mnie nieporozumienie. Ostatnie 3 lata "Szkoły w chmurze" to 100, 1 000, 10 000 uczniów - czyli obecnie 1/3 wszystkich uczniów w ED (w tym 500 uczniów o specjalnych potrzebach, gdzie subwencja na zwykłego ucznia to około 400 zł, a na nie-zwykłego od 1 000 do 5 000 w zależności od potrzeb).
Matematykę zostawiam Wam, pamiętajcie że subwencja wypłacana jest w dużej mierze przez samorządy, a szkoły ED egzaminują (bo nie uczą) uczniów z całej Polski, a także mieszkające poza naszymi granicami.
Ale to pikuś - naprawdę problem jest inny. Rozumiem że ktoś nie jest entuzjastą ED. I co, i to jest powód by jej zakazywać? Naprawdę chcemy być jak totalni - ma być po naszemu, i to wszyscy?
Przy czym Tobie "wystarczyła" zadowalająca szkoła... Dla mnie jesteś więc bardziej przeciwnikiem obecnej szkoły publicznej niż zwolennikiem ED.
(A potem się rozpisalem, ale mi gdzieś wcięło tekst)
Więc teraz krótko:
- ogólnie i teoretycznie idea ok,
- motywacja rodziców często wskazuje, że jednak nie-ok,
- co innego zabraniać, a co innego dawać doić budżet,
- tak młodzież jest lewacka, nauczyciele są lewaccy, ale mam złą wiadomość - jeśli nie w publicznej szkole, to gdzie indziej w końcu się lewaka spotka, lepiej być na to spotkanie przygotowanym.
Więcej i z jakimś uzasadnieniem jak będę miał klawiaturę.
Nie twierdzę że się nie da dobrze wychować dzieci itp, ale znacznie łatwiej w normalnym środowisku.
A dlaczego motywacja rodziców wskazuje, że idea nie ok?
Generalnie to jest pytanie, na ile ED ma być trzymaniem dzieci pod kloszem - ideowym, dyscyplinarnym, bezpieczeństwa, kontaktu z "niewłaściwymi ludźmi" itd.
Też nie bardzo sobie wyobrażam, że idę na studia, mam lat 19 i ... pierwszy raz w życiu siedzę z innymi ludźmi na zajęciach. A konsekwentna ED do tego prowadzi.