dwa przypadki edukacji domowej jakie to panie z podkrakowskich miejscowości przywiezione tam przez mężów z krakowskich blokowisk, legitumujące się egzaminem dojrzałości jedna edukuje domowo dzieci by żyły w harmonii z naturą i madkązemiom, bez stresu cywilizacyjnego leczy ziołami szcepień unika acz telewizji nie szczędzi - wieś plotkuje, że leniwa i wozić się jej dzieci do szkoły nie chce (6km samochodem). Druga zaś nie chce by dzieci przesiąkły ciemnotą i zabobonem zdala od wielkiej metropolii miasta Kraków bo miasto powiatowe nieopodal to rozsadnik tychże, wieś plotkuje, że długo to nie potrwa bo dziecko nie zdało materiału z przedmiotów ścisłych. Z kolei pan drhab z uczelni technicznej pijus i kiedyś wrzesczący ateista teraz mamroczący ateista dzieci-córki do katolickich placówek zapisał i łoży na ich edukację.
20 tysięcy dzieci do tej do tej pory to była swoista elitarność. Oczywiście liczba ta zwiększyła się gwałtownie przez kowidową fikcję- tu też dobre zobrazowanie, w naszym codziennym funkcjonowaniu niewiele się zmieniło, bo szkoła angielskiego, kluby sportowe i szkoły walki musiały zarabiać i prowadziły zajęcia. A "szkolni" siedzieli pozamykani w domach, udając, że się uczą się przed teamsem czy zoomem. Albo robiąc skok w dal do kamery.
Ale ostatnie dwa lata to rozrastająca się Szkoła w Chmurze. Spośród tych 10 tys. dzieci część to dotychczasowi e.d. (między innymi część naszych dzieci), ale duża część, to "nowi". Nie żadna elita, z wyboru, świadomie, po dogłębnej analizie. Nie nie. Skrzywdzone dzieci. Z traumami szkolnymi, prześladowane, wyrzutki. Wiele po próbach samobójczych. Odżyły. Przestały bać się nauki, znalazły swoje miejsce, zaczęły odbudowywać się społecznie. Jeśli choć jedno życie zostało przez tą szkołę uratowane, a ścieżki choć odrobinę naprostowane... to chyba warto było. A główna oś ataku "instytucjonalnego" jest o egzaminy zdalne (które organizuje właśnie Szkoła w Chmurze). Bo kto to widział, zdalnie mogą być posiedzenia parlamentu, egzaminy magisterskie, wyroki sądowe, ale ośmiolatkowi nie wolno dodawać przed kamerką.
Pani_Łyżeczka napisal(a): Z kolei pan drhab z uczelni technicznej pijus i kiedyś wrzesczący ateista teraz mamroczący ateista dzieci-córki do katolickich placówek zapisał i łoży na ich edukację.
Do końca mnie to nie dziwi, zważywszy że w dzisiejszych realiach katolicka placówka niekoniecznie oznacza katolickie wychowanie.
ms.wygnaniec napisal(a): qizu: 1. ED dla jedynaczki to w mojej ocenie patologia, trzeba się umawiać w kilka rodzin, więc poziom trudności znacząco rośnie.
To chyba ogólna reguła, że dobre i wartościowe rzeczy są trudne i wymagają wyrzeczeń. Poza tym nikt ze środowiska ED nie mówi, że to jest dla wszystkich. Sawiccy chyba jako pierwsi zorganizowali taką przestrzeń spotkań dla starszych dzieci w ED, a teraz to jest dość powszechne. Ale przy ilości spotkań na treningach sportowych, tańcach, lepieniach z gliny, zbiórkach i wyjazdach harcerskich (a raczej skautowskich) - więszkość dzieci z e.d. nie ma czasu na socjalizację. Poza tym młodsze (do 12 r.ż) też muszą się dużo... bawić. To jedna z istotniejszych różnic- dzieci w e.d. póżniej dorastają. Dłużej się po prostu bawią. Szkolne 10latki już nie chcą, nie umieją się po prostu bawić. Co to daje? Harmonijny rozwój.
ms.wygnaniec napisal(a): 2. Pośród rodziców, z mojej perspektywy, najbardziej ED atakują rodzice z 'elitarnych szkół' oraz samotne matki.
Nie wiem o samotnych matkach. Na pewno bardzo anty- jest grupa "urzędnicza", formalistyczna. Tacy służbiści z gatunku podążania za głównym nurtem, wiecznie z nastawieniem "byle się nie wychylać"- swego czasu zdominowani przez elektorat PO. Jak widzisz powyżej, jest to bardzo żywy i piekący temat dla zjebów, które "wiedzą lepiej". Niby wykształceni, niby katolicy, nawet nie JBPP, ale gdzieś tam jakieś styki nie spasowały i iskrzy.
ms.wygnaniec napisal(a): 3. Otwarte pytanie do jakiego poziomu ED, bo to chyba też jest zmienna.
Do jakiego chcesz. Sporo dzieciaków idzie do stacjonarnego liceum (i spora część rezygnuje po paru tygodniach, "bo to straszna strata czasu"). Ale część do liceum idzie.
Pani_Łyżeczka napisal(a): Ja jako bezdzietna lambadziara się wypowiem:
dwa przypadki edukacji domowej jakie to panie z podkrakowskich miejscowości przywiezione tam przez mężów z krakowskich blokowisk, legitumujące się egzaminem dojrzałości jedna edukuje domowo dzieci by żyły w harmonii z naturą i madkązemiom, bez stresu cywilizacyjnego leczy ziołami szcepień unika acz telewizji nie szczędzi - wieś plotkuje, że leniwa i wozić się jej dzieci do szkoły nie chce (6km samochodem). Druga zaś nie chce by dzieci przesiąkły ciemnotą i zabobonem zdala od wielkiej metropolii miasta Kraków bo miasto powiatowe nieopodal to rozsadnik tychże, wieś plotkuje, że długo to nie potrwa bo dziecko nie zdało materiału z przedmiotów ścisłych. Z kolei pan drhab z uczelni technicznej pijus i kiedyś wrzesczący ateista teraz mamroczący ateista dzieci-córki do katolickich placówek zapisał i łoży na ich edukację.
TecumSeh napisal(a): Ja tylko jeszcze dodam takie sprawy jak kwestie przemocy w szkole. Ostatnio jakiś nastolatek znowu się powiesił - a to również jest jeden z powodów dla których można nie chcieć posyłać dziecka do "normalnej" szkoły.
Ale to pikuś - naprawdę problem jest inny. Rozumiem że ktoś nie jest entuzjastą ED. I co, i to jest powód by jej zakazywać? Naprawdę chcemy być jak totalni - ma być po naszemu, i to wszyscy?
Ja tam lubię pytać zwolenników socjalizacji o socjalizację tych 14-latków ze szkoły na warszawskim Wawrze, którzy pokłócili się i jeden drugiego zabił nożem.
Pokłócili się o narkotyki.
Tylko jeszcze nikt mi nie odpowiedział, kto tam się socjalizował lepiej- zabity czy zabijający?
qiz napisal(a): A główna oś ataku "instytucjonalnego" jest o egzaminy zdalne (które organizuje właśnie Szkoła w Chmurze). Bo kto to widział, zdalnie mogą być posiedzenia parlamentu, egzaminy magisterskie, wyroki sądowe, ale ośmiolatkowi nie wolno dodawać przed kamerką.
A nie można by zrobić spędu na czas egzaminu (ile tego jest? jeden na semestr?), i problem rozwiązany?
qiz napisal(a): A główna oś ataku "instytucjonalnego" jest o egzaminy zdalne (które organizuje właśnie Szkoła w Chmurze). Bo kto to widział, zdalnie mogą być posiedzenia parlamentu, egzaminy magisterskie, wyroki sądowe, ale ośmiolatkowi nie wolno dodawać przed kamerką.
A nie można by zrobić spędu na czas egzaminu (ile tego jest? jeden na semestr?), i problem rozwiązany?
No właśnie, wyedukowani domowo mieliby 110% że wszystkiego, w końcu nie dość, że każdy taki dzieciak to mały Tesla, Mozart i Sokrates w jednym, to jeszcze edukacja lepsza, zamknęliby usta wszystkim krytykom.
Tak poważnie to w czasach pandemii zrobili zdalnego kangura matematycznego, wszyscy mieli pod 100%, czy w czasie pandemii tak się poprawił poziom czy to "coś innego", to chyba nie trzeba być Teslą, Mozartem czy Sokratesem, ani nawet Sherlockiem czy Poirotem.
rozum.von.keikobad napisal(a): Bo jak masz dzieci w wieku szkolnym, to automatycznie masz rację. 99% takich ludzi nie korzysta z ED. Czyli ED do dupy. Prawda?
Nie. Ale najwięcej do powiedzenia mają jakoś bezdzietni.
posix napisal(a): Dla mnie nisza i raczej nieporozumienie.
Ile masz dzieci w wieku tzw. szkolnym?
Nie mam dzieci w wieku szkolnym. Co nie zmienai faktu, że to jest taka po prostu bajeczka, że rodzic sam lepiej nauczy i stworzy świetne warunki. Jak ktoś chce niech śmiało bawi się w to, ale najprawdopodobniej marnuje swój czas po prostu.
Gdyby to było takie banalne to nauczyciel by mógł prowadzić zajęcia z dowolnego przedmiotu. nie było by podziału, że ten uczy matematyki a inny angielskiego etc.
TecumSeh napisal(a): Ja tylko jeszcze dodam takie sprawy jak kwestie przemocy w szkole. Ostatnio jakiś nastolatek znowu się powiesił - a to również jest jeden z powodów dla których można nie chcieć posyłać dziecka do "normalnej" szkoły.
Ale to pikuś - naprawdę problem jest inny. Rozumiem że ktoś nie jest entuzjastą ED. I co, i to jest powód by jej zakazywać? Naprawdę chcemy być jak totalni - ma być po naszemu, i to wszyscy?
Ja tam lubię pytać zwolenników socjalizacji o socjalizację tych 14-latków ze szkoły na warszawskim Wawrze, którzy pokłócili się i jeden drugiego zabił nożem.
Pokłócili się o narkotyki.
Tylko jeszcze nikt mi nie odpowiedział, kto tam się socjalizował lepiej- zabity czy zabijający?
Ilu wyalienowanych nastolatków przebywających przez większość doby w czterech ścianach i wirtualnym świecie popełnia corocznie samobójstwa? Ilu ląduje w psychiatrykach?
qiz napisal(a): Ja tam lubię pytać zwolenników socjalizacji o socjalizację tych 14-latków ze szkoły na warszawskim Wawrze, którzy pokłócili się i jeden drugiego zabił nożem.
Pokłócili się o narkotyki.
Tylko jeszcze nikt mi nie odpowiedział, kto tam się socjalizował lepiej- zabity czy zabijający?
Zabijający bo to on przeżył. Jeśli w jakimś środowisku umiejętność szermierki na noże jest konieczna, trzeba pociechy jej uczyć w trosce o najprościej pojęte jej dobro. Ma kolega przewidziane zajęcia w hołmskulingu? To trudna sztuka.
profity z tej decyzji przekroczyły najśmielsze oczekiwania _____________.
@Berek, Nie musi Koleżanka opowiadać czyjegoś czy swojego prywatnego życia i tego nie wymagam. Tyle że rozmówca nie wie, co to były za oczekiwania, co to były za profity i jakie były ewentualne negatywne konsekwencje uboczne. Wielu ludzi zna angielski bardzo dobrze bez zarywania na to całego roku. Raczej nie nauczyli się go w publicznej szkole, jasne. Natomiast nastolatek, który serio robi jedną rzecz przez cały rok, choćby pożyteczną, to jakieś nieporozumienie, młody człowiek ma się rozwijać całościowo, jasne akcenty można rozłożyć różnie w zależności od zainteresowań i uzdolnień, ale jeden przedmiot, serio?
rozum.von.keikobad napisal(a): Bo często jest taka: w szkole jest za dużo, za szybko, jest rygor, a moje dziecko ma "swoje tempo", jest bardzo zdolne w jakiejś niszowej pasji, więc po co ma się uczyć wg programu.
Akurat program jest podobny, albo wręcz taki sam - to po pierwsze. Po drugie - z tym tempem to często prawda. Uczyłem sąsiadkę nastolatkę matmy przez dwa lata - w szóstkej klasie miała problemy z dodawaniem liczb dwucyfrowych. Nie była głupia ani mało zdolna - w szkole ciągle dodawali pisemnie, i jak kazałem liczyć w pamięci, to też robiła to "pisemnie" - np 25+83 to było dla niej "tysiąc..." - a dalej nie dałem dokończyć, bo się złapałem za głowę. Jak przestała nadążać za lekcjami matmy w szkole, to potem już w ogóle na lekcji nie uważała bo się wyłączała. Dla niej to był wykład po chińsku - coś tam brzęczy, ale i tak się nie rozumie, więc myśli się o niebieskich migdałach. Ale wystarczyło, że przerobiliśmy trochę razem - wcale nie aż tak dużo, bo nie udzielałem lekcji tylko wpadałem w ramach pomocy sąsiedzkiej - i dziewczyna zrozumiała, odzyskała uwagę na lekcji i obecnie matma nie jest problemem. Ja to rozumiem bo też tak mam - czasem, w niektórych tematach, mogę czegoś nie załapać i potem problem się ciągnie dopóki nie wrócę i nie przerobię na spokojnie. A jak uczniów mnóstwo, nauczyciel nie ma czasu tłumaczyć z osobna każdemu, presja grupy robi swoje by się nie odezwać i nie wyjść na idiotę - to potem jest problem, szczególnie w ścisłych przedmiotach.
rozum.von.keikobad napisal(a): Generalnie to jest pytanie, na ile ED ma być trzymaniem dzieci pod kloszem - ideowym, dyscyplinarnym, bezpieczeństwa, kontaktu z "niewłaściwymi ludźmi" itd.
Też nie bardzo sobie wyobrażam, że idę na studia, mam lat 19 i ... pierwszy raz w życiu siedzę z innymi ludźmi na zajęciach. A konsekwentna ED do tego prowadzi.
Nikt przy zdrowych zmysłach nie ma nadziei że dzieci unikną kontaktu z niewłaściwymi ludźmi - chodzi o moment i skalę tego kontaktu. Im ona mniejsza, a moment późniejszy, tym lepiej. Co do studiów - znanych mi dwóch braci, o których pisałem wyżej, dziwnie problemów nie ma żadnych, a jeden (starszy) to nawet w czołówce jest. Poza tym studia a szkoła to dwa różne systemy walutowe, i z uwagi na konieczność nauki samodyscypliny, może być tak że to ED predysponuje bardziej do studiów (przynajmniej niektórych ludzi) niż szkoła.
JORGE napisal(a): Najgorsze są matki. Kompletnie nie radzą sobie z nastolatkami, którzy po prostu je regularnie oszukują i ściemniają (jak to nastolatki, normalne), a te durne im wierzą bezgranicznie.. Bo przecież mój syn wszystko mi mówi, dużo ze sobą rozmawiamy. I idzie taka później rozwalać szkołę. Znam parę takich przypadków.
Owszem, ale to raczej argument za ED niż przeciw
natenczas napisal(a): TecumSehu, ponownie - nic osobistego. Biorę to zdanie, bo w nim zawierają się założenia (moim zdaniem błędne) leżące u podstaw motywacji rodziców decydujących się na ED (przynajmniej tych, których mam w możliwym do obserwowania otoczeniu).
Pierwsze to takie, że rodzic jest omnipotentny, w 100% skuteczny i w 110% odpowiedzialny za treść wtłaczaną do głowy dziecięcia.
To ciekawe że na podstawie tego zdania Kolega wysnuł że wychodzę z takiego założenia - absolutnie nie, wręcz przeciwnie. Gdyby tak było, powinno mi być w sumie wszystko jedno do jakiej szkoły chodzą moje dzieci - a nie jest, WŁAŚNIE DLATEGO, że moje założenie jest dokładnie ODWROTNE niż Kolega wyżej napisał.
natenczas napisal(a):Drugie - treść serwowana przez rodzica jest jedyną słuszną i tylko taka powinna wypełnić dziecię.
Absolutnie nie, natomiast wierzę w pewne wartości zwane potocznie chrześcijańskimi, które nie moim pomysłem, a i owszem, uważam je za jedynie słuszne. I co gorsza - uważam że się nie mylę. Ale to kompletnie nie dotyczy całej reszty treści, więc to zdanie nie jest prawdziwe. Ponadto wcale nie uważam że "tylko takie" treści powinny wypełnić dziecię - są inne, niech jednak będą filtrowane przez chrześcijańskie wartości, a co najmniej by była szansa na to, bo dziecię te wartości ma i uznaje za swoje.
natenczas napisal(a): Trzecie - istnieje bardzo proste przełożenie między zetknięciem dziecka z treścią, a jej przyswojeniem i akceptacją.
Nie wiem czy proste, ale dzieci są podatne na wpływy, presję środowiska, itp itd. Przynajmniej większość z dzieci.
natenczas napisal(a):Czwarte - to z czym dziecko zetknie się poza domem i tym co zaserwuje rodzic będzie z pewnością złe i dziecko zostanie zepsute.
Nie wiem skąd to założenie o "pewności" bo nic takiego nie padło. Życie to jedno wielkie ryzyko, i moim zdaniem dobrze jest je w pewnych kwestiach ograniczać jednocześnie mając świadomość że wydarzyć może się wszystko i gwarancji nie ma na nic.
Mam wrażenie że Kolega bardzo łatwo i bardzo pochopnie przypisuje innym motywacje, które mu się WYDAJE że inni mają.
natenczas napisal(a): Wszystkie one więcej mówią o kondycji rodziców, niż o dzieciach, wychowaniu i otoczeniu społecznym. Nie wygląda na to, by którakolwiek ze stron społecznego tygla, w tym szczególnie ta specyficzna część rodziców, była gotowa do spojrzenia na problem zaczynając od diagnozy słabości we własnym wnętrzu.
Aha:) Argumentacja - proszę wybaczyć - podobna do lewackiej, z cyklu: nie podobają ci się pedały? pewnieś kryptopedał:)
qiz napisal(a):Albo ta troska "to na pewno jest złe, więc wam zabronimy".
I to jest istota problemu - podejście jak wyżej. Bardzo zauważalna na tym forum, nie tylko w tym temacie.
posix napisal(a):Nie mam dzieci w wieku szkolnym. Co nie zmienai faktu, że to jest taka po prostu bajeczka, że rodzic sam lepiej nauczy i stworzy świetne warunki. Jak ktoś chce niech śmiało bawi się w to, ale najprawdopodobniej marnuje swój czas po prostu.
Gdyby to było takie banalne to nauczyciel by mógł prowadzić zajęcia z dowolnego przedmiotu. nie było by podziału, że ten uczy matematyki a inny angielskiego etc.
Czyli Kolega nawet nie wie że na ED też są nauczyciele. No to przynajmniej wiemy o czym rozmawiamy.
MarianoX napisal(a):Ilu wyalienowanych nastolatków przebywających przez większość doby w czterech ścianach i wirtualnym świecie popełnia corocznie samobójstwa? Ilu ląduje w psychiatrykach?
Tych z Edukacji Domowej? Zgaduję że niewielu, ale chętnie poznam statystyki. Również te dotyczące przyczyn tej alienacji, ucieczki w cztery ściany i do wirtualnego świata. Czy aby to brak możliwości kontaktu z rówieśnikami, czy odwrotnie - na skutek tego kontaktu. Znane mi przypadki dotyczą raczej tego ostatniego, acz najczęstszą przyczyną powyższego są problemy rodzinne - rozwody, przemoc domowa, itp.
rozum.von.keikobad napisal(a): profity z tej decyzji przekroczyły najśmielsze oczekiwania _____________.
@Berek, Nie musi Koleżanka opowiadać czyjegoś czy swojego prywatnego życia i tego nie wymagam. Tyle że rozmówca nie wie, co to były za oczekiwania, co to były za profity i jakie były ewentualne negatywne konsekwencje uboczne. Wielu ludzi zna angielski bardzo dobrze bez zarywania na to całego roku. Raczej nie nauczyli się go w publicznej szkole, jasne. Natomiast nastolatek, który serio robi jedną rzecz przez cały rok, choćby pożyteczną, to jakieś nieporozumienie, młody człowiek ma się rozwijać całościowo, jasne akcenty można rozłożyć różnie w zależności od zainteresowań i uzdolnień, ale jeden przedmiot, serio?
Serio - niektórzy tak mają że wolą rzucić w cholerę reszte by się na czymś skupić niż rozbijać swoją uwagę na nieistotne z ich punktu widzenia rzeczy. To ich styl, ich święte prawo - nikt nie twierdzi że to złota recepta dla każdego. Ale niektórzy tak chcą, i mają prawo tak zrobić, często wychodząc na tym znakomicie. A jak nie - ich decyzja, ich odpowiedzialność, ich życie.
@TecumSeh Również te dotyczące przyczyn tej alienacji, ucieczki w cztery ściany i do wirtualnego świata. Czy aby to brak możliwości kontaktu z rówieśnikami, czy odwrotnie - na skutek tego kontaktu. Znane mi przypadki dotyczą raczej tego ostatniego, acz najczęstszą przyczyną powyższego są problemy rodzinne - rozwody, przemoc domowa, itp.
Coś w ten deseń Kontakty z rówieśnikami w markowym liceum i trochę jazda w rodzinie. Dziewczyny ogarnięte, zdają co trzeba, jeżdżą do miasta słonecznego coś zdawać. Nauczyła się organizować własny czas. W pandemii i na zdalnym leżała w łóżku, a na telefonie wyrabiała obecność na zajęciach. Teraz nie ma takiej potrzeby i tak nie robi. Jest doroslejsza niz jej starsza siostra
Nie wiem o samotnych matkach. Na pewno bardzo anty- jest grupa "urzędnicza", formalistyczna. Tacy służbiści z gatunku podążania za głównym nurtem, wiecznie z nastawieniem "byle się nie wychylać"- swego czasu zdominowani przez elektorat PO.
Hm, ja powiem tak, to takie specyficzne myślenie typu "wszystkich młodych chłopów wsadźmy do PRL-owskiego woja z falą i kotami, kto tego nie przeżył, ten mięczak i cienias, i życia się nie nauczy". I niesmak na info że wojo tak wcale nie musi wyglądać.
Trochę też urawniłowka - wszyscy mają mieć tak samo; wszyscy odbierają świat tak jak ja, wszyscy przyswajają wiedzę tak jak ja więc jeśli ja się czułem dobrze (albo sam sobie wmawiam, że tak było) w systemie edukacyjnym do jakiego mnie włożono, to i wszyscy mają (mieć) tak samo". I jeśli ktoś przypadkiem chce uciec bo akurat mu się nie podoba, to trzeba mu udowodnić, że to będzie tragedyja. A najlepiej mu to uniemożliwić. A przynajmniej trochę poprzeszkadzać, no.
Swoją drogą, teraz, z perspektywy wielu (uh, niestety) lat mam głębokie przekonanie że moje szkolne lata były jednym straszliwym przepieprzaniem czasu na symulację edukacji.
To, czego mi się udało nauczyć i co mi zostało, było przyswojone głównie poza szkołą i poza tymi przywoływanymi tu - he he - wysoko wykształconymi, cudownymi nauczycielami o głębokiej pasji do przekazywania wiedzy dziatkom, ludźmi o niesamowitym kośćcu moralnym i o IQ wysadzającym w powietrze MENSĘ. Ops... no może niezupełnie tak było, jak sobie przypomnę to przedziwne panopticum które było godne raczej gombrowiczowskiego pióra, jakie zajmowało się mną i mymi kolegami w szkole. No więc to, czego udało mi się nauczyć, było raczej WBREW staraniom pedagogów, a już na pewno nie dzięki nim.
W liceum było generalnie lepiej, ale też zebrało się tam paru uroczych wariatów prowadzących zajęcia w systemie uniwersyteckim, mówiących do nas "proszę pana, proszę pani" i konsumujących z nami piwo w miejscach ustronnych. Zasadniczo traktowali nas jako jednostki autonomiczne i w pełni świadome konsekwencji swoich działań. To się jakoś sprawdzało, nawet przy bandzie przehormonalnionych nastolatków.
Być może obecny system szkolnictwa tak teraz działa i stąd tak usilni obrońcy jego niekwestionowanych zalet.
TecumSeh napisal(a): Jak przestała nadążać za lekcjami matmy w szkole, to potem już w ogóle na lekcji nie uważała bo się wyłączała. Dla niej to był wykład po chińsku - coś tam brzęczy, ale i tak się nie rozumie, więc myśli się o niebieskich migdałach. Ale wystarczyło, że przerobiliśmy trochę razem - wcale nie aż tak dużo, bo nie udzielałem lekcji tylko wpadałem w ramach pomocy sąsiedzkiej - i dziewczyna zrozumiała, odzyskała uwagę na lekcji i obecnie matma nie jest problemem. Ja to rozumiem bo też tak mam - czasem, w niektórych tematach, mogę czegoś nie załapać i potem problem się ciągnie dopóki nie wrócę i nie przerobię na spokojnie. A jak uczniów mnóstwo, nauczyciel nie ma czasu tłumaczyć z osobna każdemu, presja grupy robi swoje by się nie odezwać i nie wyjść na idiotę - to potem jest problem, szczególnie w ścisłych przedmiotach.
Ale jeśli rodzice tego problemu nie wyłapali i nie pomogli, to w takim razie chyba nie powinni w 100% odpowiadać za edukację dziecka?
Rodzice nie wyłapali bo sami nie dali by rady wiec lepiej zrzucić na nauczyciela, szkołe, system a w'gle to to jest humanistką po co jej przedmioty ścisłe no po co niech cała parę włoży w anglika to przeskoczy sama siebie.
Berek napisal(a): A nauczyciel zauważył i wyłapał?
Ale rozmawiamy o edukacji domowej. Jeśli rodzic nie zauważa problemów w nauce w szkole, to byłoby lepiej, gdyby odpowiadał za nauczanie w całości? Nie widzę tu logiki. Pracownikom, którzy sobie źle radzą na obecnym stanowisku, nie zwiększa się zakresu odpowiedzialności, itd.
polmisiek napisal(a): Ale jeśli rodzice tego problemu nie wyłapali i nie pomogli, to w takim razie chyba nie powinni w 100% odpowiadać za edukację dziecka?
To nie jest przykład dziecka z ED, ani przejścia ze szkoły na ED - to jest przykład tego jak działa edukacja w szkole. I nie jest to pretensja do nauczycieli, bo to kwestia systemu. Ja kiedyś byłem chory kiedy na chemii babka tłumaczyła jak się liczy mole czegoś tam, itp itd - a że nie było w książce, notatek przepisanych od kolegi nie zrozumiałem, to w ogóle się tego nie nauczyłem i miałem problem. To znaczy nie robiłem zadań, nie ćwiczyłem itp. Potem przed klasówką kolega mi wytłumaczył, klasówkę napisałem i zapomniałem zaraz po - w przeciwieństwie do matmy, którą doskonale jeszcze pamiętam. Podobnie zadania z fizyki w liceum - pani kompletnie nie wytłumaczyła, poza kolegami co jeździli na olimpiady a fizyki uczyli się w instytucie w Katowicach, a nie u nas w liceum - nikt tego w klasie nie rozumiał. W najlepszej klasie w danym roczniku w najlepszym wtedy liceum w mieście. Ale kumple zaszli daleko, szczególnie jeden - czołowe miejsce na poziomie krajowym, więc pani z fizyki nagrodę za niego odebrała. Pani z chemii też - był czwarty na świecie na olimpiadzie w Bangkoku. Podejrzewam że robił zadania których pani z chemii sama nie rozumiała.
Edukacja domowa nie dla mnie. Ze znanych mi przypadków wyglada to różnie, niektórzy trochę dziwacy, niektórzy wychodzą na tym bardzo dobrze. Patologii nie odnotowałem.
Nie rozumiem czemu miałbym być przeciw. Raz że to margines i nawet jeśli są jakieś przypadki gdy to jest zły wybór, to szkodliwość społeczna znikoma a dwa live and let live.
Ale rozmawiamy o edukacji domowej. Jeśli rodzic nie zauważa problemów w nauce w szkole, to byłoby lepiej, gdyby odpowiadał za nauczanie w całości? Nie widzę tu logiki.
Rozmawiamy o pannie która uczęszczała do szkoły, w ramach powszechnego systemu. W tym przypadku to nauczyciel (podobno) jest najistotniejszy w w/w systemie (zarzut do ED - no jakże to, bez nauczycieli... itd). No i coś ten nauczyciel jakoś nie wyłapał, jednak...
Ale rozmawiamy o edukacji domowej. Jeśli rodzic nie zauważa problemów w nauce w szkole, to byłoby lepiej, gdyby odpowiadał za nauczanie w całości? Nie widzę tu logiki.
Rozmawiamy o pannie która uczęszczała do szkoły, w ramach powszechnego systemu. W tym przypadku to nauczyciel (podobno) jest najistotniejszy w w/w systemie (zarzut do ED - no jakże to, bez nauczycieli... itd). No i coś ten nauczyciel jakoś nie wyłapał, jednak...
Nie wyłapał. Ale jako argument za ED ten przykład nie działa, a wręcz przeciwnie, wszystko wskazuje na to, że ED w tej sytuacji zadziałałaby jeszcze gorzej.
Najlepiej by oczywiście było, gdyby rodzice wspomagali edukację w szkole, w co normalniejszych szkołach jest na to kładziony nacisk. Oceny to są sygnały ze szkoły, jak wpadnie 1 to trzeba się zainteresować i znaleźć przyczynę.
Komentarz
dwa przypadki edukacji domowej jakie to panie z podkrakowskich miejscowości przywiezione tam przez mężów z krakowskich blokowisk, legitumujące się egzaminem dojrzałości jedna edukuje domowo dzieci by żyły w harmonii z naturą i madkązemiom, bez stresu cywilizacyjnego leczy ziołami szcepień unika acz telewizji nie szczędzi - wieś plotkuje, że leniwa i wozić się jej dzieci do szkoły nie chce (6km samochodem).
Druga zaś nie chce by dzieci przesiąkły ciemnotą i zabobonem zdala od wielkiej metropolii miasta Kraków bo miasto powiatowe nieopodal to rozsadnik tychże, wieś plotkuje, że długo to nie potrwa bo dziecko nie zdało materiału z przedmiotów ścisłych.
Z kolei pan drhab z uczelni technicznej pijus i kiedyś wrzesczący ateista teraz mamroczący ateista dzieci-córki do katolickich placówek zapisał i łoży na ich edukację.
Mój wewnętrzny bortkiweiczowski osąd możecie zgadnąć.
Ale ostatnie dwa lata to rozrastająca się Szkoła w Chmurze. Spośród tych 10 tys. dzieci część to dotychczasowi e.d. (między innymi część naszych dzieci), ale duża część, to "nowi". Nie żadna elita, z wyboru, świadomie, po dogłębnej analizie.
Nie nie.
Skrzywdzone dzieci. Z traumami szkolnymi, prześladowane, wyrzutki. Wiele po próbach samobójczych.
Odżyły. Przestały bać się nauki, znalazły swoje miejsce, zaczęły odbudowywać się społecznie.
Jeśli choć jedno życie zostało przez tą szkołę uratowane, a ścieżki choć odrobinę naprostowane... to chyba warto było.
A główna oś ataku "instytucjonalnego" jest o egzaminy zdalne (które organizuje właśnie Szkoła w Chmurze). Bo kto to widział, zdalnie mogą być posiedzenia parlamentu, egzaminy magisterskie, wyroki sądowe, ale ośmiolatkowi nie wolno dodawać przed kamerką.
Sawiccy chyba jako pierwsi zorganizowali taką przestrzeń spotkań dla starszych dzieci w ED, a teraz to jest dość powszechne. Ale przy ilości spotkań na treningach sportowych, tańcach, lepieniach z gliny, zbiórkach i wyjazdach harcerskich (a raczej skautowskich) - więszkość dzieci z e.d. nie ma czasu na socjalizację. Poza tym młodsze (do 12 r.ż) też muszą się dużo... bawić.
To jedna z istotniejszych różnic- dzieci w e.d. póżniej dorastają. Dłużej się po prostu bawią. Szkolne 10latki już nie chcą, nie umieją się po prostu bawić.
Co to daje? Harmonijny rozwój. Nie wiem o samotnych matkach. Na pewno bardzo anty- jest grupa "urzędnicza", formalistyczna. Tacy służbiści z gatunku podążania za głównym nurtem, wiecznie z nastawieniem "byle się nie wychylać"- swego czasu zdominowani przez elektorat PO.
Jak widzisz powyżej, jest to bardzo żywy i piekący temat dla zjebów, które "wiedzą lepiej". Niby wykształceni, niby katolicy, nawet nie JBPP, ale gdzieś tam jakieś styki nie spasowały i iskrzy. Do jakiego chcesz.
Sporo dzieciaków idzie do stacjonarnego liceum (i spora część rezygnuje po paru tygodniach, "bo to straszna strata czasu"). Ale część do liceum idzie.
Pokłócili się o narkotyki.
Tylko jeszcze nikt mi nie odpowiedział, kto tam się socjalizował lepiej- zabity czy zabijający?
Tak poważnie to w czasach pandemii zrobili zdalnego kangura matematycznego, wszyscy mieli pod 100%, czy w czasie pandemii tak się poprawił poziom czy to "coś innego", to chyba nie trzeba być Teslą, Mozartem czy Sokratesem, ani nawet Sherlockiem czy Poirotem.
Gdyby to było takie banalne to nauczyciel by mógł prowadzić zajęcia z dowolnego przedmiotu. nie było by podziału, że ten uczy matematyki a inny angielskiego etc.
10:27
Różków brakuje Skopiować wąsa i wysunąć na czoło
_____________.
@Berek,
Nie musi Koleżanka opowiadać czyjegoś czy swojego prywatnego życia i tego nie wymagam. Tyle że rozmówca nie wie, co to były za oczekiwania, co to były za profity i jakie były ewentualne negatywne konsekwencje uboczne. Wielu ludzi zna angielski bardzo dobrze bez zarywania na to całego roku. Raczej nie nauczyli się go w publicznej szkole, jasne. Natomiast nastolatek, który serio robi jedną rzecz przez cały rok, choćby pożyteczną, to jakieś nieporozumienie, młody człowiek ma się rozwijać całościowo, jasne akcenty można rozłożyć różnie w zależności od zainteresowań i uzdolnień, ale jeden przedmiot, serio?
Jak przestała nadążać za lekcjami matmy w szkole, to potem już w ogóle na lekcji nie uważała bo się wyłączała. Dla niej to był wykład po chińsku - coś tam brzęczy, ale i tak się nie rozumie, więc myśli się o niebieskich migdałach. Ale wystarczyło, że przerobiliśmy trochę razem - wcale nie aż tak dużo, bo nie udzielałem lekcji tylko wpadałem w ramach pomocy sąsiedzkiej - i dziewczyna zrozumiała, odzyskała uwagę na lekcji i obecnie matma nie jest problemem.
Ja to rozumiem bo też tak mam - czasem, w niektórych tematach, mogę czegoś nie załapać i potem problem się ciągnie dopóki nie wrócę i nie przerobię na spokojnie. A jak uczniów mnóstwo, nauczyciel nie ma czasu tłumaczyć z osobna każdemu, presja grupy robi swoje by się nie odezwać i nie wyjść na idiotę - to potem jest problem, szczególnie w ścisłych przedmiotach. Nikt przy zdrowych zmysłach nie ma nadziei że dzieci unikną kontaktu z niewłaściwymi ludźmi - chodzi o moment i skalę tego kontaktu. Im ona mniejsza, a moment późniejszy, tym lepiej.
Co do studiów - znanych mi dwóch braci, o których pisałem wyżej, dziwnie problemów nie ma żadnych, a jeden (starszy) to nawet w czołówce jest. Poza tym studia a szkoła to dwa różne systemy walutowe, i z uwagi na konieczność nauki samodyscypliny, może być tak że to ED predysponuje bardziej do studiów (przynajmniej niektórych ludzi) niż szkoła.
Absolutnie nie, natomiast wierzę w pewne wartości zwane potocznie chrześcijańskimi, które nie moim pomysłem, a i owszem, uważam je za jedynie słuszne. I co gorsza - uważam że się nie mylę. Ale to kompletnie nie dotyczy całej reszty treści, więc to zdanie nie jest prawdziwe. Ponadto wcale nie uważam że "tylko takie" treści powinny wypełnić dziecię - są inne, niech jednak będą filtrowane przez chrześcijańskie wartości, a co najmniej by była szansa na to, bo dziecię te wartości ma i uznaje za swoje.
Nie wiem czy proste, ale dzieci są podatne na wpływy, presję środowiska, itp itd. Przynajmniej większość z dzieci. Nie wiem skąd to założenie o "pewności" bo nic takiego nie padło. Życie to jedno wielkie ryzyko, i moim zdaniem dobrze jest je w pewnych kwestiach ograniczać jednocześnie mając świadomość że wydarzyć może się wszystko i gwarancji nie ma na nic.
Mam wrażenie że Kolega bardzo łatwo i bardzo pochopnie przypisuje innym motywacje, które mu się WYDAJE że inni mają. Aha:)
Argumentacja - proszę wybaczyć - podobna do lewackiej, z cyklu: nie podobają ci się pedały? pewnieś kryptopedał:)
Również te dotyczące przyczyn tej alienacji, ucieczki w cztery ściany i do wirtualnego świata. Czy aby to brak możliwości kontaktu z rówieśnikami, czy odwrotnie - na skutek tego kontaktu. Znane mi przypadki dotyczą raczej tego ostatniego, acz najczęstszą przyczyną powyższego są problemy rodzinne - rozwody, przemoc domowa, itp. Serio - niektórzy tak mają że wolą rzucić w cholerę reszte by się na czymś skupić niż rozbijać swoją uwagę na nieistotne z ich punktu widzenia rzeczy. To ich styl, ich święte prawo - nikt nie twierdzi że to złota recepta dla każdego. Ale niektórzy tak chcą, i mają prawo tak zrobić, często wychodząc na tym znakomicie. A jak nie - ich decyzja, ich odpowiedzialność, ich życie.
Również te dotyczące przyczyn tej alienacji, ucieczki w cztery ściany i do wirtualnego świata. Czy aby to brak możliwości kontaktu z rówieśnikami, czy odwrotnie - na skutek tego kontaktu. Znane mi przypadki dotyczą raczej tego ostatniego, acz najczęstszą przyczyną powyższego są problemy rodzinne - rozwody, przemoc domowa, itp.
Coś w ten deseń
Kontakty z rówieśnikami w markowym liceum i trochę jazda w rodzinie. Dziewczyny ogarnięte, zdają co trzeba, jeżdżą do miasta słonecznego coś zdawać. Nauczyła się organizować własny czas.
W pandemii i na zdalnym leżała w łóżku, a na telefonie wyrabiała obecność na zajęciach. Teraz nie ma takiej potrzeby i tak nie robi.
Jest doroslejsza niz jej starsza siostra
Trochę też urawniłowka - wszyscy mają mieć tak samo; wszyscy odbierają świat tak jak ja, wszyscy przyswajają wiedzę tak jak ja więc jeśli ja się czułem dobrze (albo sam sobie wmawiam, że tak było) w systemie edukacyjnym do jakiego mnie włożono, to i wszyscy mają (mieć) tak samo". I jeśli ktoś przypadkiem chce uciec bo akurat mu się nie podoba, to trzeba mu udowodnić, że to będzie tragedyja. A najlepiej mu to uniemożliwić. A przynajmniej trochę poprzeszkadzać, no.
Swoją drogą, teraz, z perspektywy wielu (uh, niestety) lat mam głębokie przekonanie że moje szkolne lata były jednym straszliwym przepieprzaniem czasu na symulację edukacji.
To, czego mi się udało nauczyć i co mi zostało, było przyswojone głównie poza szkołą i poza tymi przywoływanymi tu - he he - wysoko wykształconymi, cudownymi nauczycielami o głębokiej pasji do przekazywania wiedzy dziatkom, ludźmi o niesamowitym kośćcu moralnym i o IQ wysadzającym w powietrze MENSĘ. Ops... no może niezupełnie tak było, jak sobie przypomnę to przedziwne panopticum które było godne raczej gombrowiczowskiego pióra, jakie zajmowało się mną i mymi kolegami w szkole.
No więc to, czego udało mi się nauczyć, było raczej WBREW staraniom pedagogów, a już na pewno nie dzięki nim.
W liceum było generalnie lepiej, ale też zebrało się tam paru uroczych wariatów prowadzących zajęcia w systemie uniwersyteckim, mówiących do nas "proszę pana, proszę pani" i konsumujących z nami piwo w miejscach ustronnych.
Zasadniczo traktowali nas jako jednostki autonomiczne i w pełni świadome konsekwencji swoich działań. To się jakoś sprawdzało, nawet przy bandzie przehormonalnionych nastolatków.
Być może obecny system szkolnictwa tak teraz działa i stąd tak usilni obrońcy jego niekwestionowanych zalet.
Ja kiedyś byłem chory kiedy na chemii babka tłumaczyła jak się liczy mole czegoś tam, itp itd - a że nie było w książce, notatek przepisanych od kolegi nie zrozumiałem, to w ogóle się tego nie nauczyłem i miałem problem. To znaczy nie robiłem zadań, nie ćwiczyłem itp.
Potem przed klasówką kolega mi wytłumaczył, klasówkę napisałem i zapomniałem zaraz po - w przeciwieństwie do matmy, którą doskonale jeszcze pamiętam.
Podobnie zadania z fizyki w liceum - pani kompletnie nie wytłumaczyła, poza kolegami co jeździli na olimpiady a fizyki uczyli się w instytucie w Katowicach, a nie u nas w liceum - nikt tego w klasie nie rozumiał. W najlepszej klasie w danym roczniku w najlepszym wtedy liceum w mieście.
Ale kumple zaszli daleko, szczególnie jeden - czołowe miejsce na poziomie krajowym, więc pani z fizyki nagrodę za niego odebrała. Pani z chemii też - był czwarty na świecie na olimpiadzie w Bangkoku. Podejrzewam że robił zadania których pani z chemii sama nie rozumiała.
Edukacja domowa nie dla mnie. Ze znanych mi przypadków wyglada to różnie, niektórzy trochę dziwacy, niektórzy wychodzą na tym bardzo dobrze. Patologii nie odnotowałem.
Nie rozumiem czemu miałbym być przeciw. Raz że to margines i nawet jeśli są jakieś przypadki gdy to jest zły wybór, to szkodliwość społeczna znikoma a dwa live and let live.
No i coś ten nauczyciel jakoś nie wyłapał, jednak...
Najlepiej by oczywiście było, gdyby rodzice wspomagali edukację w szkole, w co normalniejszych szkołach jest na to kładziony nacisk. Oceny to są sygnały ze szkoły, jak wpadnie 1 to trzeba się zainteresować i znaleźć przyczynę.