Nie wiem, czy można nazwać konserwatystą, nawet jak na francuskie warunki, kogoś, kto jawnie deklarował poparcie dla permisywizmu i patronował zmianom obyczajowym, forsując je w parlamencie. Za jego rządów we Francji zalegalizowano aborcję, ułatwiono rozwody, zezwolono na powstawanie kin porno. Jedynie kary śmierci jeszcze nie zniesiono, ale to tylko dlatego, że dla tego jednego nie udało się uzyskać poparcia w parlamencie. Tak swoją drogą, poczynię małe zastrzeżenie do stwierdzenia "jak na francuskie warunki". Francja w wielu sprawach jest krajem paradoksów. Z jednej strony niby żywe są tradycje wielkiej rewolucji i późniejszych XIX-wiecznych rewolucji, niby jest w szponach potężnej masonerii, a partia komunistyczna była tam potężna, ale z drugiej strony jak na kraj zachodni była a nawet teraz jest względnie konserwatywna w porównaniu do Beneluksu, krajów skandynawskich czy nawet Wielkiej Brytanii i zapaterystowskiej Hiszpanii. "Małżeństwa" homoseksualne wprowadzono tam jako w jednym z ostatnich krajów, a nie pierwszych, a do tego (rzecz na Zachodzie niebywała!) było to poprzedzone masowymi protestami, a nawet aktami obywatelskiego nieposłuszeństwa urzędników USC.
Rzchanym napisal(a): Nie wiem, czy można nazwać konserwatystą, nawet jak na francuskie warunki, kogoś, kto jawnie deklarował poparcie dla permisywizmu i patronował zmianom obyczajowym, forsując je w parlamencie.
W bardzo prosty sposób - jeśli tak wszyscy uważają i nie jest to osią sporu. Np.: w Polsce nie ma przeciwników rozwodów, więc jakiemuś maniakowi XIX wieku wszystkie partie mogą się wydawać diabelsko postępowe. A tak nie jest bo świat organizuje się wzdłuż rzeczywistych osi sporów a nie wokół wyobraźni teoretyków. Mitterrand był na lewo i już to jedno jedyne umieszczało Giscarda na prawo.
No, ale w tym przypadku nie było - jak w przypadku rozwodów w Polsce - akceptowania ogólnie przyjętego konsensusu, ale aktywne działania w kierunku zmiany, no i chyba nie tak powszechnie akceptowane, skoro dokonało się dopiero w latach 70., a nie choćby 60., a jedna nie udała się z powodu oporu. Zatem były to jednak osie sporu, być może drugorzędne (nie znam szczegółów), ale jednak były.
A Chirac był na prawo, co umieszczało Giscarda na lewo. Z kolei Macron jest na lewo od Le Pen czy Sarkozy'ego i na prawo od Melenchona. Nawiasem mówiąc, 2 pierwszych premierów Macrona to dawni członkowie gaullistów. U Giscarda też robili gaulliści. Więcej, partie, które ostatecznie powstały z ekip Giscarda (UDC) i Chiraca (UMP) potem razem startowały w wyborach. Więc obaj są dla mnie dość podobni, oczywiście inna epoka, to i inne tematy.
W ogóle mówienie o duopolu "jakichś konserwatystów" i socjalistów w powojennej Francji to spore uproszczenie (nie zakłamanie tematu, ale uproszczenie).
W zarysie: Najpierw, za IV republiki było tak: byli gaulliści, komuniści i "trzecia siła" czyli głównie Partia Radykalna i pomniejsze, trochę liberalne, trochę socjalne, trochę konserwatywne. Generalnie to ci ostatni najczęściej rządzili. Tu próbka, drugie wybory w IV republice: https://en.wikipedia.org/wiki/1951_French_legislative_election
Po 1958 r. dalej nie ma żadnego duopolu, pierwsze wybory: https://en.wikipedia.org/wiki/1958_French_legislative_election Najpierw gaulliści, potem CNIP (coś jak PSL - w dużym uproszczeniu), trzeci chadecy od Schumanna - mam na myśli rezultat w mandatach, bo w głosach to jak widać bardziej skomplikowane. W wyborach prezydenckich w 1958 r. do II tury z de Gaullem wchodzi chadek, nie socjalista.
Kiedy w ogóle socjaliści pojawiają się jako druga siła? W 1965 r. Mitterand wchodzi do drugiej tury z de Gaulle'm i od 1967 r. jest w stanie być 1-2 w wyborach parlamentarnych. To się utrzymuje aż do 2017 r., z dwoma przerwami (na parlamentarne w 1978 r. i prezydenckie w 2002 r.) 50 lat, to sporo, ale nie wieczność
Ale ciągle warto pamiętać, że ten duopol to nie było coś jak w USA, że 2 partie zgarniają 90% głosów i 100% mandatów, albo w UK, gdzie zgarniają 70-80% głosów i 90% mandatów. W większości startują koalicje, a nie pojedyncze partie. Po drugie zawsze gdzieś są jakieś inne partie, które też zgarniają swoje. Macron spokojnie mieściłby się w tych koalicjach wygrywających przez 50 lat, zresztą najlepszy dowód, że sam był wcześniej ministrem takiego rządu.
Rzchanym napisal(a): No, ale w tym przypadku nie było - jak w przypadku rozwodów w Polsce - akceptowania ogólnie przyjętego konsensusu.
Z rozwodami? Był. Widzisz, ja to jeszcze pamiętam własną pamięcią. Giscard d'Estaing to był elegancki i wygadany facet ale jego mózgiem był niejaki Michel Poniatowski, który może gorzej wyglądał i przez to mniej się nadawał do wyborów ale za to podejmował decyzje. I reprezentował tych, których z natury swej może reprezentować Poniatowski: stary establiszment. W pewnym sensie Giscard był na prawo od gaullistów, bo gen. de Gaulle cierpiał na tę samą chorobę co Napoleon III (który też dokonał postępowych reform) i teraz Makaron: roiło mu się, że reprezentuje wszystkich Francuzów. Kumanie się z lewicą Chirac zarzucał też Chaban-Delmasowi, choć wszyscy twierdzą, że powodem jego wolty było to, że to nie jego wystawili.
Za czasów bardziej nam współczesnych hiszpańska prawica też wprowadzała lewackie "reformy" a ciągle nazywamy ją prawicą z jednego prostego powodu - nie było innej.
Rzchanym napisal(a): No, ale w tym przypadku nie było - jak w przypadku rozwodów w Polsce - akceptowania ogólnie przyjętego konsensusu, ale aktywne działania w kierunku zmiany, no i chyba nie tak powszechnie akceptowane, skoro dokonało się dopiero w latach 70., a nie choćby 60., a jedna nie udała się z powodu oporu. Zatem były to jednak osie sporu, być może drugorzędne (nie znam szczegółów), ale jednak były.
W szkole nie uczą skąd się w Polsce wzięły rozwody, prawda? Mimo że w liceum bardzo dobrze umiałem historię i nawet brałem regularnie udział w olimpiadzie, to nie dam głowy czy w IV klasie bym odpowiedział na to pytanie. Ale na historii prawa (obowiązkowy przedmiot na większości wydziałów prawa na I roku) już uczą, więc wyjaśnię
Otóż w Polsce po 1918 r. obowiązywało aż 5 porządków prawnych: rosyjski, kongresowy, pruski, austriacki i węgierski. Rozwody były dopuszczalne bez ograniczeń w pruskim, w austriackim w zależności od religii małżonków (czyli dla katolików nie), w rosyjskim i kongresowym w ogóle były zabronione, a w węgierskim... dobra nie pamiętam. Węgierski był na kawałku Orawy i Spiszu, na 90% rozwody w jakimś zakresie były tam dopuszczalne, bo czytałem w zeszłym roku starą historię Węgier (z archive.org - potem wrzucę dla ciekawych) i tam były jakieś statystyki rozwodów jeszcze sprzed I wojny. Ponieważ słusznie uznano, że dobrze, by państwo miało wspólne prawo (cywilne i nie tylko), powołano komisję kodyfikacyjną. I ta komisja wypuściła kilka bardzo dobrych projektów. W czasach demokracji ciężko było je uchwalić, ale sanacja ogłaszała je w formie rozporządzenia prezydenta, bez żadnych poprawek. W ten sposób powstał kodeks handlowy, kodeks zobowiązań, kodeks postępowania cywilnego, kodeks postępowania karnego, kodeks karny, prawo upadłościowe. To ostatnie obowiązywało aż do 2003 r. - i dawało radę. Ale nie uchwalono kodeksu cywilnego, dlaczego? Gdyż w projekcie było uregulowanie rozwodu dla wszystkich, a władze tego nie chciały. Dlatego aż do podwójnej inwazji w 1939 r. w Polsce ciągle obowiązywało cywilne prawo d. Austrii, Prus, zreformowany Kodeks Napoleona, a nawet stary rosyjski Swod zakonow. Projekty natomiast przetrwały. W 1946 r. w nieco zmienionej formie (ale obejmującej rozwody dla wszystkich) uchwaliły je już nowe władze. Nie było żadnego kompromisu, konsensusu, była to wyłącznie decyzja wiadomych władz. Oczywiście dziś nikt nie odważy się podnieść na nie ręki, ale warto pamiętać, skąd się wzięły.
Rzchanym napisal(a): No, ale w tym przypadku nie było - jak w przypadku rozwodów w Polsce - akceptowania ogólnie przyjętego konsensusu, ale aktywne działania w kierunku zmiany, no i chyba nie tak powszechnie akceptowane, skoro dokonało się dopiero w latach 70., a nie choćby 60., a jedna nie udała się z powodu oporu. Zatem były to jednak osie sporu, być może drugorzędne (nie znam szczegółów), ale jednak były.
W szkole nie uczą skąd się w Polsce wzięły rozwody, prawda? Mimo że w liceum bardzo dobrze umiałem historię i nawet brałem regularnie udział w olimpiadzie, to nie dam głowy czy w IV klasie bym odpowiedział na to pytanie. Ale na historii prawa (obowiązkowy przedmiot na większości wydziałów prawa na I roku) już uczą, więc wyjaśnię
Otóż w Polsce po 1918 r. obowiązywało aż 5 porządków prawnych: rosyjski, kongresowy, pruski, austriacki i węgierski. Rozwody były dopuszczalne bez ograniczeń w pruskim, w austriackim w zależności od religii małżonków (czyli dla katolików nie), w rosyjskim i kongresowym w ogóle były zabronione, a w węgierskim... dobra nie pamiętam. Węgierski był na kawałku Orawy i Spiszu, na 90% rozwody w jakimś zakresie były tam dopuszczalne, bo czytałem w zeszłym roku starą historię Węgier (z archive.org - potem wrzucę dla ciekawych) i tam były jakieś statystyki rozwodów jeszcze sprzed I wojny. Ponieważ słusznie uznano, że dobrze, by państwo miało wspólne prawo (cywilne i nie tylko), powołano komisję kodyfikacyjną. I ta komisja wypuściła kilka bardzo dobrych projektów. W czasach demokracji ciężko było je uchwalić, ale sanacja ogłaszała je w formie rozporządzenia prezydenta, bez żadnych poprawek. W ten sposób powstał kodeks handlowy, kodeks zobowiązań, kodeks postępowania cywilnego, kodeks postępowania karnego, kodeks karny, prawo upadłościowe. To ostatnie obowiązywało aż do 2003 r. - i dawało radę. Ale nie uchwalono kodeksu cywilnego, dlaczego? Gdyż w projekcie było uregulowanie rozwodu dla wszystkich, a władze tego nie chciały. Dlatego aż do podwójnej inwazji w 1939 r. w Polsce ciągle obowiązywało cywilne prawo d. Austrii, Prus, zreformowany Kodeks Napoleona, a nawet stary rosyjski Swod zakonow. Projekty natomiast przetrwały. W 1946 r. w nieco zmienionej formie (ale obejmującej rozwody dla wszystkich) uchwaliły je już nowe władze. Nie było żadnego kompromisu, konsensusu, była to wyłącznie decyzja wiadomych władz. Oczywiście dziś nikt nie odważy się podnieść na nie ręki, ale warto pamiętać, skąd się wzięły.
Rzchanym napisal(a): No, ale w tym przypadku nie było - jak w przypadku rozwodów w Polsce - akceptowania ogólnie przyjętego konsensusu, ale aktywne działania w kierunku zmiany, no i chyba nie tak powszechnie akceptowane, skoro dokonało się dopiero w latach 70., a nie choćby 60., a jedna nie udała się z powodu oporu. Zatem były to jednak osie sporu, być może drugorzędne (nie znam szczegółów), ale jednak były.
W szkole nie uczą skąd się w Polsce wzięły rozwody, prawda? Mimo że w liceum bardzo dobrze umiałem historię i nawet brałem regularnie udział w olimpiadzie, to nie dam głowy czy w IV klasie bym odpowiedział na to pytanie. Ale na historii prawa (obowiązkowy przedmiot na większości wydziałów prawa na I roku) już uczą, więc wyjaśnię
Otóż w Polsce po 1918 r. obowiązywało aż 5 porządków prawnych: rosyjski, kongresowy, pruski, austriacki i węgierski. Rozwody były dopuszczalne bez ograniczeń w pruskim, w austriackim w zależności od religii małżonków (czyli dla katolików nie), w rosyjskim i kongresowym w ogóle były zabronione, a w węgierskim... dobra nie pamiętam. Węgierski był na kawałku Orawy i Spiszu, na 90% rozwody w jakimś zakresie były tam dopuszczalne, bo czytałem w zeszłym roku starą historię Węgier (z archive.org - potem wrzucę dla ciekawych) i tam były jakieś statystyki rozwodów jeszcze sprzed I wojny. Ponieważ słusznie uznano, że dobrze, by państwo miało wspólne prawo (cywilne i nie tylko), powołano komisję kodyfikacyjną. I ta komisja wypuściła kilka bardzo dobrych projektów. W czasach demokracji ciężko było je uchwalić, ale sanacja ogłaszała je w formie rozporządzenia prezydenta, bez żadnych poprawek. W ten sposób powstał kodeks handlowy, kodeks zobowiązań, kodeks postępowania cywilnego, kodeks postępowania karnego, kodeks karny, prawo upadłościowe. To ostatnie obowiązywało aż do 2003 r. - i dawało radę. Ale nie uchwalono kodeksu cywilnego, dlaczego? Gdyż w projekcie było uregulowanie rozwodu dla wszystkich, a władze tego nie chciały. Dlatego aż do podwójnej inwazji w 1939 r. w Polsce ciągle obowiązywało cywilne prawo d. Austrii, Prus, zreformowany Kodeks Napoleona, a nawet stary rosyjski Swod zakonow. Projekty natomiast przetrwały. W 1946 r. w nieco zmienionej formie (ale obejmującej rozwody dla wszystkich) uchwaliły je już nowe władze. Nie było żadnego kompromisu, konsensusu, była to wyłącznie decyzja wiadomych władz. Oczywiście dziś nikt nie odważy się podnieść na nie ręki, ale warto pamiętać, skąd się wzięły.
Moja uwaga o konsensusie odnośnie rozwodów w Polsce odnosiła się do współczesności. Ba, nawet już za PRL-u nie budziły kontrowersji. Przypomnę, że to była odpowiedź na uwagę Losa o stosunku do rozwodów w Polsce współcześnie, a nie na przestrzeni całego XX wieku. O tym, że jeszcze w II RP obowiązywało w tym temacie prawo państw zaborczych i że rozwody wprowadzili komuniści w 1946 r. wiedziałem.
Ciekawostka, że w latach chyba 90. zrobiono taki drobny zabieg, że przeniesiono właściwość do orzekania w sprawach rozwodów z sądów rejonowych do sądów wojewódzkich (obecnie okręgowych) co miało obniżać "wyrywność" ludności do rozwodzenia się (więcej trudu i czasu wymaga pojechanie do miasta wojewódzkiego niż do lokalnego SR)
Zrobiono. Ale po co to już zdania są podzielone. Poza przytoczonym wyżej też dokładnie odwrotne, tzn. żeby się rozwodzić na spokojnie, a nie we własnym środowisku, gdzie każdy zna każdego. No i takie, że sędziowie, którzy znali się tylko na rodzinnym też chcieli awansować.
Ale w sercach i naszych takich moralnych, etycznych przeświadczeniach, może jeszcze nie wszyscy, ale już większość Polek i Polaków czuje, że władza PiS to jest coś bardzo, bardzo nie w porządku, tak po ludzku. Coś bardzo niepokojącego, właśnie ciemnego, czasami tajemniczego.
Tak właśnie jest. Władza PiS jest przeciw porządkowi natury, bo jest władzą bitych a nie władzą bijących. O o to i tylko o to idzie w tych wyborach.
Ale taki jest naturalny porządek rzeczy - władzę w stadzie zdobywa najsilniejszy i najbardziej brutalny. ZiSowcy może nie są tak silni ale z całą pewnością brutalności im nie brakuje.
Na bratnim forum jest interesujący wpis van den Budenmayera
Dobrze, że ten wątek wypłynął, bo kak raz parę dni temu na amerykańskim First Things pojawił się artykulik o renesansie pogaństwa i są tam pkty, którychśmy tu jeszcze nie poruszali. Dla chętnych całość:https://www.firstthings.com/article/2023/10/we-are-repaganizing a dla niechętnych mój grubą nicią szyty skrót. Wybaczcie chaos, ale jak bym miał to wygładzać, to bym wcale nie napisał.
Skąd archeolodzy wiedzą, że odkopali burdel? Bardzo prosto: po sąsiedzku musi być dołek z kośćmi noworodków, częściej chłopców, bo dziewczynki szły do recyclingu w tym biznesie. Przykro czytać, przykro myśleć, ale tak było. Było? No właśnie jest. Trup dziecka był i jest ceną za seksy na luzie. Znaczy jednak było, bo teraz ciała dzieci się spala w spalarni, więc kości nie znajdą. Higiena.
Kiedy była pierwsza rewolucja seksualna? Ano w IV wieku, gdy władcy, przyjąwszy chrześcijaństwo zabronili powyższych praktyk. Druga rewolucja była odkręceniem tej pierwszej i też była związana z religią, tj. porzuceniem religii.
Jakoś tak się składa, że porzucenie chrześcijaństwa nie poskutkowało powstaniem jakiejś nowej, lepszej filozofii, ale powrotem do pogaństwa, które tak naprawdę nigdy całkiem nie umarło. Raz, że tkwiło w wielu miejscach, świętach, zwyczajach przykryte tylko chrześcijaństwem, dwa, że zawsze,a w niektórych epokach silniej, do antycznej, pogańskiej przeszłości się odwoływano i ją idealizowano przemilczając te doły z kośćmi i inne takie, a trzy, że naturę ciągnie ku pogaństwu, do kultu tego co doczesne, ziemskie i tego co silne. Chrześcijaństwo natomiast w pewnych aspektach było absolutną odwrotnością pogaństwa. Takim aspektem był właśnie stosunek do siły i słabości. Naturalne (i pogańskie) jest takie podejście, by cenić to, co silne i to naśladować, a tym, co słabe, pogardzać. Chrześcijaństwo natomiast to odwróciło. Bóg wybrał i docenił to, co słabe, by pognębić silnych i bogatych.
Właśnie wydaje mi się, że o tym aspekcie pogaństwa (i chrześcijaństwa) na forumku nie mówiliśmy i generalnie z tym się nie spotkałem.
Chrześcijański stosunek do słabości przełożył się na mnóstwo rzeczy. Przede wszystkim na stosunek do kobiet, które przestawały być absolutną własnością silniejszych i przedmiotem do nieskrępowanego zaspokajania popędu. No i do dzieci, narodzonych i jeszcze nie. A także do niewolników, choć parę wieków zajęło chrześcijanom zakazanie niewolnictwa, na który to krok inni ludzie, niechrześcijanie, jakoś nie wpadli. Autor wyciąga ładny wniosek: feminizm nie jest przeciwstawny chrześcijaństwu, on z niego wypływa. I dlatego feministki godząc w chrześcijaństwo (i przy okazji propagując abortusy oraz dzieciobójstwa) godzą w siebie same. Oczywiście różne idee typu "prawa człowieka", które stanowią ześwieczczone popłuczyny po chrześcijaństwie też w sumie z niego wypływają. Ale na dnie tego jest stosunek do siły i słabości. Jak tylko na serio zakwestionuje się ten fundament, to ofiarami nie będą tylko dzieciaczki, ale wszyscy inni słabi, w tym kobiety. Innych słabiaków jest wielu i oni są następni w kolejności. Zwłaszcza starzy i chorzy. Eutanazja. Ale dalej nawet: nie ma ludzi-Herkulesów, każdy jest słaby. Jeśli zakwestionuje się wyjątkowość, by nie rzec świętość, ludzkiego życia, możemy sobie zrobić tu Auszwic na legalu, bo niby czemu każdy z nas ma zasługiwać na życie. Wiadomo, doświadczenia stalinosko-hitleroskie to doskonale potwierdziły. Ale już teraz w Kanadzie wjeżdża to samo. Dyskutują sobie o legalności dzieciobójstwa, a eutanazja to już po prostu metoda leczenia chorób nieuleczalnych. Parę dni temu na twitterku latał zabawny skrinszot, że kobicie, która poszła w Kanadzie do psychiatry z powodu myśli samobójczych, zaproponowali samobójstwo.
“Paganism has not needed to be reinvented,” writes Steven Smith: It never went away. “In a certain sense, the Western world has arguably always remained more pagan than Christian. In some ways Christianity has been more of a veneer (tj. fornir) than a substantial reality.””
Autor wyciąga ładny wniosek: feminizm nie jest przeciwstawny chrześcijaństwu, on z niego wypływa. I dlatego feministki godząc w chrześcijaństwo (i przy okazji propagując abortusy oraz dzieciobójstwa) godzą w siebie same.
Za ruch wynikający z chrześcijaństwa można uznać sufrażyzm, w żadnym razie nie feminizm w wariancie z XX-go, a zwłaszcza z XXI-go wieku . Argument o działaniu "przeciw sobie" jest o tyle niespecyficzny dla tego ruchu, że każdy bez wyjątku (nawet satanista) walcząc z wiarą w istocie godzi w samego siebie.
Obecnie największym zagrożeniem społecznym, oprócz oczywiście aborcji, jest dążenie do wyeliminowania ojca z rodziny.
@los powiedział(a):
Na bratnim forum jest interesujący wpis van den Budenmayera
Dobrze, że ten wątek wypłynął, bo kak raz parę dni temu na amerykańskim First Things pojawił się artykulik o renesansie pogaństwa i są tam pkty, którychśmy tu jeszcze nie poruszali. Dla chętnych całość:https://www.firstthings.com/article/2023/10/we-are-repaganizing a dla niechętnych mój grubą nicią szyty skrót. Wybaczcie chaos, ale jak bym miał to wygładzać, to bym wcale nie napisał.
Skąd archeolodzy wiedzą, że odkopali burdel? Bardzo prosto: po sąsiedzku musi być dołek z kośćmi noworodków, częściej chłopców, bo dziewczynki szły do recyclingu w tym biznesie. Przykro czytać, przykro myśleć, ale tak było. Było? No właśnie jest. Trup dziecka był i jest ceną za seksy na luzie. Znaczy jednak było, bo teraz ciała dzieci się spala w spalarni, więc kości nie znajdą. Higiena.
Kiedy była pierwsza rewolucja seksualna? Ano w IV wieku, gdy władcy, przyjąwszy chrześcijaństwo zabronili powyższych praktyk. Druga rewolucja była odkręceniem tej pierwszej i też była związana z religią, tj. porzuceniem religii.
Jakoś tak się składa, że porzucenie chrześcijaństwa nie poskutkowało powstaniem jakiejś nowej, lepszej filozofii, ale powrotem do pogaństwa, które tak naprawdę nigdy całkiem nie umarło. Raz, że tkwiło w wielu miejscach, świętach, zwyczajach przykryte tylko chrześcijaństwem, dwa, że zawsze,a w niektórych epokach silniej, do antycznej, pogańskiej przeszłości się odwoływano i ją idealizowano przemilczając te doły z kośćmi i inne takie, a trzy, że naturę ciągnie ku pogaństwu, do kultu tego co doczesne, ziemskie i tego co silne. Chrześcijaństwo natomiast w pewnych aspektach było absolutną odwrotnością pogaństwa. Takim aspektem był właśnie stosunek do siły i słabości. Naturalne (i pogańskie) jest takie podejście, by cenić to, co silne i to naśladować, a tym, co słabe, pogardzać. Chrześcijaństwo natomiast to odwróciło. Bóg wybrał i docenił to, co słabe, by pognębić silnych i bogatych.
Właśnie wydaje mi się, że o tym aspekcie pogaństwa (i chrześcijaństwa) na forumku nie mówiliśmy i generalnie z tym się nie spotkałem.
Chrześcijański stosunek do słabości przełożył się na mnóstwo rzeczy. Przede wszystkim na stosunek do kobiet, które przestawały być absolutną własnością silniejszych i przedmiotem do nieskrępowanego zaspokajania popędu. No i do dzieci, narodzonych i jeszcze nie. A także do niewolników, choć parę wieków zajęło chrześcijanom zakazanie niewolnictwa, na który to krok inni ludzie, niechrześcijanie, jakoś nie wpadli. Autor wyciąga ładny wniosek: feminizm nie jest przeciwstawny chrześcijaństwu, on z niego wypływa. I dlatego feministki godząc w chrześcijaństwo (i przy okazji propagując abortusy oraz dzieciobójstwa) godzą w siebie same. Oczywiście różne idee typu "prawa człowieka", które stanowią ześwieczczone popłuczyny po chrześcijaństwie też w sumie z niego wypływają. Ale na dnie tego jest stosunek do siły i słabości. Jak tylko na serio zakwestionuje się ten fundament, to ofiarami nie będą tylko dzieciaczki, ale wszyscy inni słabi, w tym kobiety. Innych słabiaków jest wielu i oni są następni w kolejności. Zwłaszcza starzy i chorzy. Eutanazja. Ale dalej nawet: nie ma ludzi-Herkulesów, każdy jest słaby. Jeśli zakwestionuje się wyjątkowość, by nie rzec świętość, ludzkiego życia, możemy sobie zrobić tu Auszwic na legalu, bo niby czemu każdy z nas ma zasługiwać na życie. Wiadomo, doświadczenia stalinosko-hitleroskie to doskonale potwierdziły. Ale już teraz w Kanadzie wjeżdża to samo. Dyskutują sobie o legalności dzieciobójstwa, a eutanazja to już po prostu metoda leczenia chorób nieuleczalnych. Parę dni temu na twitterku latał zabawny skrinszot, że kobicie, która poszła w Kanadzie do psychiatry z powodu myśli samobójczych, zaproponowali samobójstwo.
“Paganism has not needed to be reinvented,” writes Steven Smith: It never went away. “In a certain sense, the Western world has arguably always remained more pagan than Christian. In some ways Christianity has been more of a veneer (tj. fornir) than a substantial reality.””
Łaska Boga jest anomalią w biografiach ludzkich. Część ludzi rządzących w PiS aberracją dla struktur władz pookrągłostołowej Polski. Chrześcijaństwo dla naturalnej religii rytuałów. Reformy religijne Echnatona dla Egiptu. 200 lat dominacji białych aberracją dla Chin i Indii. Nwm jakie wnioski.
Mało znaną ciekawostką, którą może za kilka lat ktoś nagłośni jest, że proeutanazyjny film "Amour" Hanekego z 2012, nagradzany w Cannes, był rimejkiem niemieckiego "Ich Klage An" z 1941.
Sufrażyzm to przejaw egalitaryzmu więc tak średnio wyrasta z chrzescijaństwa, za to oryginalny feminizm kto wie - zwalczał od samego początku pornografię na przykład.
@Przemko powiedział(a):
Sufrażyzm to przejaw egalitaryzmu więc tak średnio wyrasta z chrzescijaństwa, za to oryginalny feminizm kto wie - zwalczał od samego początku pornografię na przykład.
Obecnie już nie zwalcza, a co więcej nawet w dominujących nurtach promuje tzw. sexworking.
@los powiedział(a):
Na bratnim forum jest interesujący wpis van den Budenmayera
Dobrze, że ten wątek wypłynął, bo kak raz parę dni temu na amerykańskim First Things pojawił się artykulik o renesansie pogaństwa i są tam pkty, którychśmy tu jeszcze nie poruszali. Dla chętnych całość:https://www.firstthings.com/article/2023/10/we-are-repaganizing a dla niechętnych mój grubą nicią szyty skrót. Wybaczcie chaos, ale jak bym miał to wygładzać, to bym wcale nie napisał.
Skąd archeolodzy wiedzą, że odkopali burdel? Bardzo prosto: po sąsiedzku musi być dołek z kośćmi noworodków, częściej chłopców, bo dziewczynki szły do recyclingu w tym biznesie. Przykro czytać, przykro myśleć, ale tak było. Było? No właśnie jest. Trup dziecka był i jest ceną za seksy na luzie. Znaczy jednak było, bo teraz ciała dzieci się spala w spalarni, więc kości nie znajdą. Higiena.
Kiedy była pierwsza rewolucja seksualna? Ano w IV wieku, gdy władcy, przyjąwszy chrześcijaństwo zabronili powyższych praktyk. Druga rewolucja była odkręceniem tej pierwszej i też była związana z religią, tj. porzuceniem religii.
Jakoś tak się składa, że porzucenie chrześcijaństwa nie poskutkowało powstaniem jakiejś nowej, lepszej filozofii, ale powrotem do pogaństwa, które tak naprawdę nigdy całkiem nie umarło. Raz, że tkwiło w wielu miejscach, świętach, zwyczajach przykryte tylko chrześcijaństwem, dwa, że zawsze,a w niektórych epokach silniej, do antycznej, pogańskiej przeszłości się odwoływano i ją idealizowano przemilczając te doły z kośćmi i inne takie, a trzy, że naturę ciągnie ku pogaństwu, do kultu tego co doczesne, ziemskie i tego co silne. Chrześcijaństwo natomiast w pewnych aspektach było absolutną odwrotnością pogaństwa. Takim aspektem był właśnie stosunek do siły i słabości. Naturalne (i pogańskie) jest takie podejście, by cenić to, co silne i to naśladować, a tym, co słabe, pogardzać. Chrześcijaństwo natomiast to odwróciło. Bóg wybrał i docenił to, co słabe, by pognębić silnych i bogatych.
Właśnie wydaje mi się, że o tym aspekcie pogaństwa (i chrześcijaństwa) na forumku nie mówiliśmy i generalnie z tym się nie spotkałem.
Chrześcijański stosunek do słabości przełożył się na mnóstwo rzeczy. Przede wszystkim na stosunek do kobiet, które przestawały być absolutną własnością silniejszych i przedmiotem do nieskrępowanego zaspokajania popędu. No i do dzieci, narodzonych i jeszcze nie. A także do niewolników, choć parę wieków zajęło chrześcijanom zakazanie niewolnictwa, na który to krok inni ludzie, niechrześcijanie, jakoś nie wpadli. Autor wyciąga ładny wniosek: feminizm nie jest przeciwstawny chrześcijaństwu, on z niego wypływa. I dlatego feministki godząc w chrześcijaństwo (i przy okazji propagując abortusy oraz dzieciobójstwa) godzą w siebie same. Oczywiście różne idee typu "prawa człowieka", które stanowią ześwieczczone popłuczyny po chrześcijaństwie też w sumie z niego wypływają. Ale na dnie tego jest stosunek do siły i słabości. Jak tylko na serio zakwestionuje się ten fundament, to ofiarami nie będą tylko dzieciaczki, ale wszyscy inni słabi, w tym kobiety. Innych słabiaków jest wielu i oni są następni w kolejności. Zwłaszcza starzy i chorzy. Eutanazja. Ale dalej nawet: nie ma ludzi-Herkulesów, każdy jest słaby. Jeśli zakwestionuje się wyjątkowość, by nie rzec świętość, ludzkiego życia, możemy sobie zrobić tu Auszwic na legalu, bo niby czemu każdy z nas ma zasługiwać na życie. Wiadomo, doświadczenia stalinosko-hitleroskie to doskonale potwierdziły. Ale już teraz w Kanadzie wjeżdża to samo. Dyskutują sobie o legalności dzieciobójstwa, a eutanazja to już po prostu metoda leczenia chorób nieuleczalnych. Parę dni temu na twitterku latał zabawny skrinszot, że kobicie, która poszła w Kanadzie do psychiatry z powodu myśli samobójczych, zaproponowali samobójstwo.
“Paganism has not needed to be reinvented,” writes Steven Smith: It never went away. “In a certain sense, the Western world has arguably always remained more pagan than Christian. In some ways Christianity has been more of a veneer (tj. fornir) than a substantial reality.””
Łaska Boga jest anomalią w biografiach ludzkich. Część ludzi rządzących w PiS aberracją dla struktur władz pookrągłostołowej Polski. Chrześcijaństwo dla naturalnej religii rytuałów. Reformy religijne Echnatona dla Egiptu. 200 lat dominacji białych aberracją dla Chin i Indii. Nwm jakie wnioski.
Mało znaną ciekawostką, którą może za kilka lat ktoś nagłośni jest, że proeutanazyjny film "Amour" Hanekego z 2012, nagradzany w Cannes, był rimejkiem niemieckiego "Ich Klage An" z 1941.
Zacząłem to oglądać i po 10 minutach przestraszony wyłączyłem.
@MiejSen powiedział(a):
proeutanazyjny film "Amour" Hanekego z 2012, nagradzany w Cannes, był rimejkiem niemieckiego "Ich Klage An" z 1941.
Widział Kolega oba? Nie odebrałem filmu Hanekego jako proeutanazyjny ale jako niesamowicie rozpaczliwy. Ale nic więcej nie napiszę, bo już się tutaj o filmach nadyskutowałem (z marnym rezultatem).
@Przemko powiedział(a):
Sufrażyzm to przejaw egalitaryzmu więc tak średnio wyrasta z chrzescijaństwa, za to oryginalny feminizm kto wie - zwalczał od samego początku pornografię na przykład.
Obecnie już nie zwalcza, a co więcej nawet w dominujących nurtach promuje tzw. sexworking.
@Przemko powiedział(a):
Sufrażyzm to przejaw egalitaryzmu więc tak średnio wyrasta z chrzescijaństwa, za to oryginalny feminizm kto wie - zwalczał od samego początku pornografię na przykład.
Obecnie już nie zwalcza, a co więcej nawet w dominujących nurtach promuje tzw. sexworking.
Po czym Kolega poznaje to dominowanie?
Choćby po dość nachalnym ocieplaniu wizerunku tzw. sexworkingu w gazeta.pl i Wysokich Obcasach
@MiejSen powiedział(a):
proeutanazyjny film "Amour" Hanekego z 2012, nagradzany w Cannes, był rimejkiem niemieckiego "Ich Klage An" z 1941.
Widział Kolega oba? Nie odebrałem filmu Hanekego jako proeutanazyjny ale jako niesamowicie rozpaczliwy. Ale nic więcej nie napiszę, bo już się tutaj o filmach nadyskutowałem (z marnym rezultatem).
@los powiedział(a):
Ale taki jest naturalny porządek rzeczy - władzę w stadzie zdobywa najsilniejszy i najbardziej brutalny.
I otóż nie jest to prawda, przynajmniej w przypadku szympansów.
Jeśli kolega kerownik nie ułoży sobie należycie stosunków z biurem politycznym, to słabsi członkowie stada rozszarpują go na kawałki i organizują nowe wybory.
Jeśli tak działa system u małpiszonów, to czemu u sapiących homosiów miałby być mniej wyrafinowany.
To zależy od stopnia zasapania homosiów. Ludzie bazowi pewnie będą organizować system mniej wyrafinowany od szympansów, które jakiś tam minimalny poziom cywilizacyjny jednak reprezentują, im więcej tej cywilizacji będzie, tym bardziej wyrafinowany charakter będą miały relacje międzyludzkie.
@los powiedział(a):
To zależy od stopnia zasapania homosiów. Ludzie bazowi pewnie będą organizować system mniej wyrafinowany od szympansów, które jakiś tam minimalny poziom cywilizacyjny jednak reprezentują, im więcej tej cywilizacji będzie, tym bardziej wyrafinowany charakter będą miały relacje międzyludzkie.
W mojej ocenie cywilizacja zmienia głównie sztafaż, słabo ruszając bazę.
Komentarz
Tak swoją drogą, poczynię małe zastrzeżenie do stwierdzenia "jak na francuskie warunki". Francja w wielu sprawach jest krajem paradoksów. Z jednej strony niby żywe są tradycje wielkiej rewolucji i późniejszych XIX-wiecznych rewolucji, niby jest w szponach potężnej masonerii, a partia komunistyczna była tam potężna, ale z drugiej strony jak na kraj zachodni była a nawet teraz jest względnie konserwatywna w porównaniu do Beneluksu, krajów skandynawskich czy nawet Wielkiej Brytanii i zapaterystowskiej Hiszpanii. "Małżeństwa" homoseksualne wprowadzono tam jako w jednym z ostatnich krajów, a nie pierwszych, a do tego (rzecz na Zachodzie niebywała!) było to poprzedzone masowymi protestami, a nawet aktami obywatelskiego nieposłuszeństwa urzędników USC.
Nawiasem mówiąc, 2 pierwszych premierów Macrona to dawni członkowie gaullistów. U Giscarda też robili gaulliści. Więcej, partie, które ostatecznie powstały z ekip Giscarda (UDC) i Chiraca (UMP) potem razem startowały w wyborach.
Więc obaj są dla mnie dość podobni, oczywiście inna epoka, to i inne tematy.
W ogóle mówienie o duopolu "jakichś konserwatystów" i socjalistów w powojennej Francji to spore uproszczenie (nie zakłamanie tematu, ale uproszczenie).
W zarysie:
Najpierw, za IV republiki było tak: byli gaulliści, komuniści i "trzecia siła" czyli głównie Partia Radykalna i pomniejsze, trochę liberalne, trochę socjalne, trochę konserwatywne. Generalnie to ci ostatni najczęściej rządzili.
Tu próbka, drugie wybory w IV republice:
https://en.wikipedia.org/wiki/1951_French_legislative_election
Po 1958 r. dalej nie ma żadnego duopolu, pierwsze wybory:
https://en.wikipedia.org/wiki/1958_French_legislative_election
Najpierw gaulliści, potem CNIP (coś jak PSL - w dużym uproszczeniu), trzeci chadecy od Schumanna - mam na myśli rezultat w mandatach, bo w głosach to jak widać bardziej skomplikowane.
W wyborach prezydenckich w 1958 r. do II tury z de Gaullem wchodzi chadek, nie socjalista.
Kiedy w ogóle socjaliści pojawiają się jako druga siła?
W 1965 r. Mitterand wchodzi do drugiej tury z de Gaulle'm i od 1967 r. jest w stanie być 1-2 w wyborach parlamentarnych. To się utrzymuje aż do 2017 r., z dwoma przerwami (na parlamentarne w 1978 r. i prezydenckie w 2002 r.) 50 lat, to sporo, ale nie wieczność
Ale ciągle warto pamiętać, że ten duopol to nie było coś jak w USA, że 2 partie zgarniają 90% głosów i 100% mandatów, albo w UK, gdzie zgarniają 70-80% głosów i 90% mandatów. W większości startują koalicje, a nie pojedyncze partie. Po drugie zawsze gdzieś są jakieś inne partie, które też zgarniają swoje. Macron spokojnie mieściłby się w tych koalicjach wygrywających przez 50 lat, zresztą najlepszy dowód, że sam był wcześniej ministrem takiego rządu.
Za czasów bardziej nam współczesnych hiszpańska prawica też wprowadzała lewackie "reformy" a ciągle nazywamy ją prawicą z jednego prostego powodu - nie było innej.
Otóż w Polsce po 1918 r. obowiązywało aż 5 porządków prawnych: rosyjski, kongresowy, pruski, austriacki i węgierski. Rozwody były dopuszczalne bez ograniczeń w pruskim, w austriackim w zależności od religii małżonków (czyli dla katolików nie), w rosyjskim i kongresowym w ogóle były zabronione, a w węgierskim... dobra nie pamiętam. Węgierski był na kawałku Orawy i Spiszu, na 90% rozwody w jakimś zakresie były tam dopuszczalne, bo czytałem w zeszłym roku starą historię Węgier (z archive.org - potem wrzucę dla ciekawych) i tam były jakieś statystyki rozwodów jeszcze sprzed I wojny.
Ponieważ słusznie uznano, że dobrze, by państwo miało wspólne prawo (cywilne i nie tylko), powołano komisję kodyfikacyjną. I ta komisja wypuściła kilka bardzo dobrych projektów. W czasach demokracji ciężko było je uchwalić, ale sanacja ogłaszała je w formie rozporządzenia prezydenta, bez żadnych poprawek. W ten sposób powstał kodeks handlowy, kodeks zobowiązań, kodeks postępowania cywilnego, kodeks postępowania karnego, kodeks karny, prawo upadłościowe. To ostatnie obowiązywało aż do 2003 r. - i dawało radę.
Ale nie uchwalono kodeksu cywilnego, dlaczego? Gdyż w projekcie było uregulowanie rozwodu dla wszystkich, a władze tego nie chciały. Dlatego aż do podwójnej inwazji w 1939 r. w Polsce ciągle obowiązywało cywilne prawo d. Austrii, Prus, zreformowany Kodeks Napoleona, a nawet stary rosyjski Swod zakonow. Projekty natomiast przetrwały. W 1946 r. w nieco zmienionej formie (ale obejmującej rozwody dla wszystkich) uchwaliły je już nowe władze. Nie było żadnego kompromisu, konsensusu, była to wyłącznie decyzja wiadomych władz.
Oczywiście dziś nikt nie odważy się podnieść na nie ręki, ale warto pamiętać, skąd się wzięły.
ja też
Tusk powiedział:
Tak właśnie jest. Władza PiS jest przeciw porządkowi natury, bo jest władzą bitych a nie władzą bijących. O o to i tylko o to idzie w tych wyborach.
Symbolem władzy Tuska jest dla mnie chłopak kopany w głowę przez policjanta w cywilu.
dla mnie nagranie, z którego Radio Wnet zrobiło dżingiel - wezwanie do dziennikarze, by wyszli z Marszu Niepodległości bo zaczynają bić
Ale taki jest naturalny porządek rzeczy - władzę w stadzie zdobywa najsilniejszy i najbardziej brutalny. ZiSowcy może nie są tak silni ale z całą pewnością brutalności im nie brakuje.
Na bratnim forum jest interesujący wpis van den Budenmayera
Autor wyciąga ładny wniosek: feminizm nie jest przeciwstawny chrześcijaństwu, on z niego wypływa. I dlatego feministki godząc w chrześcijaństwo (i przy okazji propagując abortusy oraz dzieciobójstwa) godzą w siebie same.
Za ruch wynikający z chrześcijaństwa można uznać sufrażyzm, w żadnym razie nie feminizm w wariancie z XX-go, a zwłaszcza z XXI-go wieku . Argument o działaniu "przeciw sobie" jest o tyle niespecyficzny dla tego ruchu, że każdy bez wyjątku (nawet satanista) walcząc z wiarą w istocie godzi w samego siebie.
Obecnie największym zagrożeniem społecznym, oprócz oczywiście aborcji, jest dążenie do wyeliminowania ojca z rodziny.
Łaska Boga jest anomalią w biografiach ludzkich. Część ludzi rządzących w PiS aberracją dla struktur władz pookrągłostołowej Polski. Chrześcijaństwo dla naturalnej religii rytuałów. Reformy religijne Echnatona dla Egiptu. 200 lat dominacji białych aberracją dla Chin i Indii. Nwm jakie wnioski.
Mało znaną ciekawostką, którą może za kilka lat ktoś nagłośni jest, że proeutanazyjny film "Amour" Hanekego z 2012, nagradzany w Cannes, był rimejkiem niemieckiego "Ich Klage An" z 1941.
Sufrażyzm to przejaw egalitaryzmu więc tak średnio wyrasta z chrzescijaństwa, za to oryginalny feminizm kto wie - zwalczał od samego początku pornografię na przykład.
Obecnie już nie zwalcza, a co więcej nawet w dominujących nurtach promuje tzw. sexworking.
Zacząłem to oglądać i po 10 minutach przestraszony wyłączyłem.
Widział Kolega oba? Nie odebrałem filmu Hanekego jako proeutanazyjny ale jako niesamowicie rozpaczliwy. Ale nic więcej nie napiszę, bo już się tutaj o filmach nadyskutowałem (z marnym rezultatem).
Po czym Kolega poznaje to dominowanie?
Choćby po dość nachalnym ocieplaniu wizerunku tzw. sexworkingu w gazeta.pl i Wysokich Obcasach
Gazety.pl i Wysokich Obciachów też się już nie nosi w tym sezonie.
nie oglądałem
I otóż nie jest to prawda, przynajmniej w przypadku szympansów.
Jeśli kolega kerownik nie ułoży sobie należycie stosunków z biurem politycznym, to słabsi członkowie stada rozszarpują go na kawałki i organizują nowe wybory.
Jeśli tak działa system u małpiszonów, to czemu u sapiących homosiów miałby być mniej wyrafinowany.
To zależy od stopnia zasapania homosiów. Ludzie bazowi pewnie będą organizować system mniej wyrafinowany od szympansów, które jakiś tam minimalny poziom cywilizacyjny jednak reprezentują, im więcej tej cywilizacji będzie, tym bardziej wyrafinowany charakter będą miały relacje międzyludzkie.
W mojej ocenie cywilizacja zmienia głównie sztafaż, słabo ruszając bazę.