Prorektor (1918–1929) i wykładowca teologii Metropolitalnego Seminarium Duchownego w Lublinie. Został aresztowany przez władze okupacyjne w listopadzie 1939, był więziony w niemieckim obozie koncentracyjnym Sachsenhausen a następnie Dachau. Gdzie zmarł z wycieńczenia. Współwięźniowie zapamiętali jego słowa: „Jesteśmy tu za wiarę, Kościół i Ojczyznę; za tę sprawę świadomie oddajemy życie”. Beatyfikował go papież Jan Paweł II w 1999 w gronie 108 polskich męczenników II wojny światowej.
Dziś nieco dłuższa notka, spoza wiki. Do Niepokalanowa mam wyjątkowy sentyment:
Błogosławiony Antonin Bajewski, męczennik.
...
Po ukończeniu gimnazjum postanowił poświęcić się służbie Bożej. Wahał się, czy zostać księdzem diecezjalnym, czy zakonnym. Ostatecznie rozpoczął studia w Wyższym Seminarium Duchownym w Wilnie. Głos powołania zakonnego był jednak tak silny, że po roku studiów opuścił seminarium i wstąpił do Zakonu Braci Mniejszych Konwentualnych.
Do wspólnoty w Niepokalanowie przyjechał i został przyjęty do Zakonu dnia 17 sierpnia 1934 roku. Habit zakonny przywdział dnia 1 września 1934 roku, a razem z nim przyjął nowe imię Antonin i rozpoczął roczny nowicjat.
Nowicjat odbył w Niepokalanowie, gdzie także dnia 2 września 1935 roku na ręce gwardiana ojca Floriana Michała Koziury (1887-1966) złożył pierwsze śluby zakonne. Następnie kontynuował studia filozoficzno-teologiczne w Krakowie, gdzie wyjechał 10 września 1935 roku.
Profesję wieczystą złożył w Krakowie w dniu 1 listopada 1938 roku, a święcenia kapłańskie przyjął 1 maja 1939 roku z rąk krakowskiego biskupa pomocniczego Stanisława Rosponda (1877-1958). Chwili tej nie doczekał jego ojciec, który zmarł w 1938 roku. Prymicyjną Mszę św. odprawił 13 czerwca 1939 roku w Wilnie.
Został skierowany do klasztoru w Niepokalanowie. Przybył tam 2 lipca 1939 roku. Gwardian klasztoru – św. ojciec Maksymilian Rajmund Kolbe (1894-1941), dość szybko uczynił go swoim drugim zastępca, czyli drugim wikarym klasztoru oraz redaktorem pisma „Miles Immaculata”.
Ojciec Bajewski był gorliwym kapłanem, odznaczającym się głęboką wiarą, nieprzeciętną wiedzą, pobożnością, duchem modlitwy i delikatnością względem innych. Ze względu na słaby stan zdrowia, pierwsze miesiące po przybyciu do Niepokalanowa, spędzał w oddalonym od klasztoru domu wypoczynkowym tzw. „Lasku”. Tam zastała go II wojna światowa. Gdy 19 września 1939 roku niemcy aresztowali i wywieźli prawie wszystkich zakonników z klasztoru, mieszkańcom „Lasku”, udało się uniknąć prześladowań.
Nie uniknął jednak drugiego aresztowania. Dnia 17 lutego 1941 roku gestapo zabrało go, ojca Maksymiliana, ojca Piusa Ludwika Bartosika (1909-1941) oraz 2 innych zakonników i osadziło ich na Pawiaku w Warszawie.
Podczas pobytu w więzieniu ojciec Antonin podtrzymywał innych na duchu. Ojciec Bajewski nie zdjął habitu zakonnego, przez co wzmogło to prześladowania esesmanów.
Dnia 4 kwietnia 1941 roku został przywieziony do obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau, czyli do Oświęcimia, gdzie otrzymał numer 12764. Już w dniu przybycia został brutalnie pobity za pomocą koronki, którą nosił przy boku, i której nie chciał znieważyć poprzez podeptanie w dniu przyjazdu do obozu.
Okropnie pokrwawionego i skatowanego umieszczono w izbie chorych. Oprócz pobicia cierpiał tam z powodu tyfusu brzusznego. Pomimo własnej choroby oddawał się posłudze chorym, pomagał im fizycznie i duchowo, zwłaszcza przez sakrament spowiedzi, nierzadko ryzykując życiem.
Wieczorami prowadził na izbie wspólne modlitwy. Obozowe cierpienia znosił z cierpliwością, powtarzając Jestem przybity do krzyża wraz z Chrystusem.
Wyczerpany pracą, nieludzkimi warunkami, cierpieniem i chorobą zmarł dnia 8 maja 1941 roku w Oświęcimiu w Polsce. Przed śmiercią przekazał dla mieszkańców Niepokalanowa za pomocą współwięźnia księdza Konrada Szwedy (1912-1988) swoje przesłanie: Powiedź moim współbraciom w Niepokalanowie, że umarłem tu jako wierny Jezusowi i Maryi. Zmarł, a jego ostatnimi słowami były: Jezus i Maryja.
Ojciec Antonin jest oficjalnie przez Kościół Katolicki uznany męczennikiem za wiarę.
Ojciec Bajewski został beatyfikowany w dniu 13 czerwca 1999 roku przez papieża Jana Pawła II w Warszawie wraz ze stu siedmiu innymi męczennikami z okresu niemieckiej okupacji z lat 1939-1945.
Była najstarszą córką, z jedenaściorga dzieci Kazimierza Noiszewskiego i Marii z domu Andruszkiewicz. Ukończyła ze złotym medalem Gimnazjum w Tule, a następnie w 1914 r. z wyróżnieniem studia medyczne w Petersburgu. W czasie pierwszej wojny światowej pracowała w lazaretach. W 1919 r. wstąpiła do Zgromadzenia Sióstr Niepokalanego Poczęcia NMP, a śluby wieczyste złożyła w 1927 r. Pełniła następnie obowiązki lekarza zgromadzenia pracując kolejno w gimnazjum w Jazłowcu i Słonimiu, jako nauczycielka i wychowawczyni. Jej duchowym przewodnikiem był Sługa Boży ks. biskup Zygmunt Łoziński. Starała się, w ciągu całego swego życia realizować zasadę której nauczał, że świętości trzeba szukać w każdym miejscu, w każdej chwili i w każdej sytuacji.
Po wybuchu II wojny światowej, wrażliwa na potrzeby bliźnich, skromna i skora do pomocy, pomagała wszystkim potrzebującym, głodującym, rodzinom więźniów i zamordowanych. Na terenie klasztoru ukrywała Żydów. Została aresztowana 18 grudnia 1942 r. przez Gestapo, a następnego dnia rozstrzelana na Górze Pietralewickiej koło Słonimia, razem z ks. Adamem Sztarkiem i s. Marią Martą od Jezusa Kazimierą Wołowską. Pochowana została w zbiorowej mogile.
Została beatyfikowana 13 czerwca 1999 r. w Warszawie przez Jana Pawła II w grupie 108 błogosławionych męczenników II wojny światowej.
Bałdzo dziękuję za ten wątek. "Grupa 108 błogosławionych" to brzmi jakoś tak anonimowo, jak "W tym miejscu Niemcy rozstrzelali około 100 osób". A każdy z nich był wybitnym, wielkim Człowiekiem, co więcej byli oni prawdopodobnie wierzący, co zawsze budzi mój podziw i szczerą zawiść.
Bardzo wielu z nich, zdecydowana większość, zginęło DLATEGO, że byli wybitnymi, wielkimi Ludźmi a także dlatego, że byli wierzący. Wszystko to do kupy sprawiało, że budzili szczerą zawiść. Tak było zresztą od początku chrześcijaństwa, z Panem Jezusem na czele.
Ale w wątku będą wymienieni wszyscy (z wykazu) polscy święci i błogosławieni. Ot, taki alfabetyczno-męczeński klucz przyjąłem.
Byłem-ci ja w ołomunieckiej katedrze, gdzie trzymają świętego Krystyna czachę i gnat. Co wzbudziło mój szczególny niesmak, to że nie obchodzą tam jego wspomnienia w dzień narodzin dla nieba (11 listopada), tylko w dzień "przeniesienia relikwii z Gniezna do Pragi". Jako że "przenosił" Brzetysław w 1039, brzmi to jak ponury żart.
Ciekawa1 jest historia tych relikwi. Otóż, Czesi trzymali je w Praze, w tamt. katedrze. Morawianie zaś zgłosili roszczenie, że jakoby są równoprawnym członem czeskiej federy i też im się jakiś gnat należy. To im Czechici dla śmichu dali najgorszego -- nie dość, że Polak, to jeszcze tylko sługa, bez święceń nijakich.
Jico? Ji relikwie św. Krystyna do dziś czci zażywają, jak Pan Bóg i Kościół Święty przykazali. Natomiast to co zostało w Pradze, Czesi sami wyrzucili do śmieci, na rozkaz Króla Zimowego, podbechtanego przez swojego kapelana-sekciarza, tfu. (Za młodu myślałem, że to ve husyckie valki było, ale nie, sami to zrobili.)
Ukończył Wyższe Seminarium Duchowne w Sandomierzu i tam otrzymał 21 grudnia 1918 r. święcenia kapłańskie. Pracował w Ostrowcu Świętokrzyskim i Radomiu. Był prefektem szkół radomskich, rektorem kościoła Św. Trójcy i proboszczem parafii Najświętszego Serca Jezusowego (Glinice). Był działaczem charytatywnym. Został aresztowany w styczniu 1941 r. za pomoc udzielaną jeńcom wojennym. Wywieziono go do niemieckiego obozu koncentracyjnego Auschwitz. Zmarł po pobiciu kijem dębowym przez vorarbeitera (niem.) Nitasa.
Beatyfikował go papież Jan Paweł II 13 czerwca 1999 r. w Warszawie w grupie 108 błogosławionych męczenników.
Urodził się w rodzinie gospodarzy w Barłożnie koło Skórcza w powiecie Starogard Gdański. Jego rodzicami byli Jan Komorowski (1840-1892) oraz Katarzyna z domu Gencza (Gęcza) (1859-1925). Jan Komorowski, będąc wdowcem z siedmiorgiem dzieci po Joannie Dłużewskiej, w 1888 r. zawarł związek małżeński z Katarzyną, wdową z jednym dzieckiem po Józefie Wojciechowskim. Z małżeństwa Jana i Katarzyny przyszło na świat troje dzieci, Bronisław, Wacław (1890-1891) i Anna (1892-?). Po tragicznej śmierci Jana Komorowskiego w 1892 r. Katarzyna wyszła po raz trzeci za mąż za zamożnego gospodarza Jana Fankidejskiego (1866-1934), od 1924 r. sołtysa Barłożna. Katarzyna i Jan Fankidejscy mieli troje własnych dzieci, z których przeżył tylko najmłodszy syn. Bronisław Komorowski wychowywał się u Fankidejskich w Barłożnie. Wzorcami do naśladowania byli dwaj bliscy krewni ojczyma, patriotyczni księża Jakub Fankidejski (1844-1883), znany historyk Pomorza i pedagog Collegium Marianum w Pelplinie, oraz Feliks Bolt (1864-1940), bojownik o polskość Pomorza za zaborów, później senator II Rzeczypospolitej.
Bronisław w latach szkolnych był członkiem kółka filaretów. Uczęszczał do progimnazjum Collegium Marianum w Pelplinie. Po ukończeniu w 1910 gimnazjum w Chełmnie wstąpił do seminarium duchownego w Pelplinie (dziś zwane Wyższe Seminarium Duchowne w Pelplinie). Święcenia kapłańskie otrzymał w kwietniu 1914 i zaraz po nich został skierowany jako wikariusz do parafii św. Mikołaja w Łęgowie k. Pruszcza Gdańskiego.
W maju 1915 z Łęgowa został przeniesiony do Gdańska, do parafii św. Mikołaja. Młody wikary, oprócz działalności kościelnej, rozwinął i prowadził działalność społeczno-polityczną wśród ludności polskiej. Dzieci podczas katechez uczyły się od niego historii Polski oraz języka polskiego. Od 1919 ks. Bronisław Komorowski wygłaszając kazania podczas mszy, prowadził je w języku polskim.
W 1923 wraz z grupą działaczy polskich założył Towarzystwo Budowy Kościołów Polskich mające być przeciwwagą dla miejscowych kościołów katolickich obsadzonych przez duchowieństwo niemieckie. Działania ks. Bronisława Komorowskiego i jego Towarzystwa doprowadziły do przyznania w 1924 byłej ujeżdżalni wojskowej we Wrzeszczu, którą przebudowano na kościół św. Stanisława Biskupa. Kościół, konsekrowany w maju 1925, stał się jednym z centrów polskości w Wolnym Mieście Gdańsku i centralnym obiektem tzw. Polenhof – osiedla zamieszkanego w większości przez Polaków. Organizowane były w nim liczne uroczystości i obchody świąt narodowych.
W latach 1933–1934 ks. Bronisław Komorowski był gdańskim radnym – jedynym w 54-osobowej Radzie Miasta przedstawicielem Polaków i polskości. Kandydował również w wyborach w 1933 do sejmu gdańskiego – Volkstagu, lecz nie został wybrany; przez kilka tygodni w 1935 zasiadał w Volkstagu na miejsce Erazma Czarneckiego, który wyjechał z Gdańska; ponownie startował w wyborach 7 kwietnia 1935, ale i tym razem nie został wybrany.
Był członkiem Gminy Polskiej i przez krótki okres był jej wiceprezesem. Wystąpił z tej organizacji na skutek wewnętrznych sporów, lecz nadal działał, doprowadzając do zjednoczenia rywalizujących ze sobą organizacji. M.in. na skutek jego starań powstała Gmina Polska Związek Polaków.
Ks. Bronisław Komorowski wraz z ks. Franciszkiem Rogaczewskim rozpoczęli działania mające na celu powstanie parafii personalnych. Polegać to miało na tym, że parafianie uczestniczący w mszach w kościołach polskich nadal należeliby do parafii niemieckich. Pius XI wyraził swą zgodę na powstanie dwóch parafii personalnych.
10 października 1937 biskup gdański Edward O’Rourke powołał ks. Bronisława Komorowskiego na proboszcza parafii personalnej. Na skutek nacisków narodowych socjalistów trzy dni później zarządzenie biskupa gdańskiego zostało unieważnione przez władze Wolnego Miasta Gdańska. Było to przyczyną ustąpienia biskupa O’Rourke z funkcji biskupa gdańskiego. Nowy biskup, uległy w stosunku do władz nazistowskich sopocianin Karol Maria Splett, nie pozwolił na utworzenie polskich parafii personalnych.
Ks. Bronisław Komorowski, jako pierwszy duszpasterz polskich studentów Politechniki Gdańskiej, niejednokrotnie odważnie stawał w obronie prześladowanych młodych Polaków studiujących w Gdańsku. W 25. rocznicę jego pracy kapłańskiej odbyła się 2 kwietnia 1939 roku w kościele świętego Stanisława wielka manifestacja patriotyczna, m.in. z udziałem komisarza generalnego Rzeczypospolitej Polskiej Mariana Chodackiego.
1 września 1939 został aresztowany, pobity i uwięziony w Gdańsku w Victoriaschule; wkrótce Niemcy osadzili go w obozie koncentracyjnym w Stutthofie. Został zamordowany wraz z kilkudziesięcioma działaczami polskimi w Wielki Piątek 22 marca 1940 w lasach koło obozu; po wojnie zwłoki wszystkich ekshumowano i złożono na cmentarzu w Gdańsku-Zaspie.
W 1999 ks. Bronisław Komorowski znalazł się w gronie 108 polskich męczenników II wojny światowej, których Jan Paweł II ogłosił błogosławionymi.
"Tego wieczora, na ponurym dziedzińcu drezdeńskiego więzienia, gdzie słońce nie zaglądało nigdy, gilotyna pracowała nieprzerwanie, wyrabiając swoją okrutną normę. Był koniec lata 1942 roku. A dokładnie 24 sierpnia. Sam środek rozszalałego faszystowskiego terroru, który opanował nie tylko Europę, ale cały świat.
Ścięte głowy, jedna po drugiej, spadały do podstawionego wiadra. Temu przerażającemu widokowi przyglądał się ojciec Franz Bänsch OMI, stojąc z boku i trzymając w wysoko wzniesionej dłoni swój oblacki krzyż, który w jego zakonie zwykło się nosić zatknięty za pasem. To była ostatnia wola skazańców – móc widzieć krzyż w chwili śmierci. Ojciec Bansch starał się zatem z całych sił unieść krucyfiks tak wysoko, żeby sprostać tej niezwykłej prośbie.
Doskonale zdawał sobie sprawę, jak bardzo prośba jest niezwykła, bo przecież odprowadził już na śmierć wielu skazanych. Jako proboszcz parafii, na terenie której znajdowało się więzienie, brał udział we wszystkich egzekucjach w tutejszym więzieniu. Spowiadał wielu skazanych na śmierć tuż przed wykonaniem wyroku, jednak z takim pragnieniem, a także z takim spokojem, z taką zgodą na wolę Bożą nie spotkał się jeszcze nigdy dotąd. To nim wstrząsnęło. Tym bardziej, że więźniowie byli niezwykle młodzi. Najmłodszy miał zaledwie 19 lat…
Dla ojca Banscha stało się jasne, że nie może pozwolić, żeby zaginęła pamięć o tych niezwykłych młodych ludziach, których poznał w tak tragicznych okolicznościach, których wyspowiadał ostatni raz na tej ziemi, przygotowując na śmierć i z którymi spędził ostatnie chwile ich życia. Doskonale zdawał sobie jednak sprawę, że obowiązuje go tajemnica, że nie wolno mu mówić o niczym, co zobaczył za murami więzienia, a tym bardziej robić notatek. Groziła mu za to śmierć. Z łatwością mógł podzielić los tych, którym przed chwilą towarzyszył w przejściu z tego życia do wieczności. Sumienie podpowiadało mu jednak, że czasami są sprawy o wiele ważniejsze niż troska o własne życie… To dlatego po powrocie na plebanię zapisał na odwrotnej stronie wezwania do więzienia m.in. słowa: „Dziś przeszli do wieczności ludzie święci”. To dlatego w parafialnej księdze zgonów zanotował nazwiska (ustalając jednocześnie numer zbiorowej kwatery, w której zostali pochowani): Czesław Jóźwiak, Edward Kaźmierski, Franciszek Kęsy, Edward Klinik, Jarogniew Wojciechowski. To dlatego wreszcie, w latach 60. ubiegłego wieku, przy kościele św. Pawła w Dreźnie, gdzie był proboszczem, postawił poświęcony im pomnik. Wierzył, że są święci.
" http://poznanskapiatka.archpoznan.pl/o-poznanskiej-piatce/ta-druga-strona-ale-zapomnialem-nazwy-d/
Kliknąłem w ten link a potem z ciekawości wraziłem ctrl+F i wpisałem tam cztery pierwsze litery pewnego słowa. Wyszukało kilka słów zawierających ten ciąg liter, ale tego, które szukałem, tam jednak nie było. Niesamowite to jest, jednak.
Był synem Mateusza Władysława i Marii z domu Wiśniewskiej. Jego rodzice pochodzili z ziemi chełmińskiej, ze wsi Piątkowo, położonej niedaleko Kowalewa Pomorskiego.
Po zakończeniu I wojny światowej rodzina przeniosła się do Bydgoszczy. Od 1 września 1922 roku uczęszczał do czteroklasowej (później siedmioklasowej) Publicznej Szkoły Powszechnej im. św. Jana przy ul. Świętojańskiej w Bydgoszczy. W 1926 roku podjął naukę w Męskim Państwowym Gimnazjum Humanistycznym przy ul. Grodzkiej. W tym czasie był prezesem Sodalicji Mariańskiej w gimnazjum w Bydgoszczy. Po maturze, w październiku 1936 roku wstąpił do Wyższego Seminarium Duchownego we Włocławku. W kwietniu 1939 roku przyjął dwa niższe święcenia kapłańskie, a w czerwcu otrzymał promocję na czwarty kurs, którego skończyć już nie zdołał z uwagi na wybuch II wojny światowej.
7 listopada 1939 r. został wraz z biskupem Michałem Kozalem, rektorem seminarium ks. dr Franciszkiem Korczyńskim oraz 21 alumnami aresztowany przez Gestapo. Aresztowani zostali osadzeni we włocławskim więzieniu w bardzo ciężkich warunkach. niemcy dopatrzyli się, że urodził się w Słupsku, czyli w Rzeszy. Dlatego też postawili mu warunek: jeśli zrezygnuje z kapłaństwa, to zwolnią go z więzienia. Odmówił, choć zdawał sobie sprawę z konsekwencji tej decyzji.
W tej sytuacji niemcy osadzili go w więzieniu w Lądzie, skąd został wywieziony do Szczeglina. Następnie trafił do niemieckiego obozu koncentracyjnego Sachsenhausen (KL) (28 sierpnia 1940), a stamtąd do Dachau i zarejestrowany jako numer 22828 (14 grudnia 1940).
W jednym z ocalałych listów pisał do rodziny:
Raczej śmierć wybiorę, niż sprzeniewierzę się powołaniu, którym Bóg mnie zaszczycił.
Zmarł w obozie na skutek wycieńczenia.
Beatyfikowany przez papieża Jana Pawła II w 1999 roku w grupie 108 błogosławionych męczenników.
Jan Zembol urodził się 7 września 1905 r. w Łętowni koło Jordanowa. W rodzinnej miejscowości ukończył pięć klas w szkole ludowej, potem pracował na gospodarstwie. W 1922 r., mając 17 lat, wstąpił do franciszkanów-reformatów we Lwowie, przyjmując imię Brunon.
W zakonie pracował od 1924 r. - najpierw jako kucharz w klasztorze w Przemyślu, a następnie jako kwestarz w Stopnicy. Po nowicjacie i złożeniu pierwszych ślubów przez trzy lata pracował we Włocławku, rok w Krakowie i ponownie rok we Lwowie, gdzie 6 marca 1932 r. złożył śluby wieczyste.
Od roku 1933 pracował w klasztorze w Sądowej Wiszni koło Lwowa, gdzie był kucharzem, organistą i ogrodnikiem, zaś od 1937 roku - w klasztorze w Chełmie Lubelskim. Po wybuchu II wojny światowej pomagał uciekinierom i pacjentom miejscowego szpitala. W dniu 19 września 1939 roku został wraz z innymi braćmi zakonnymi aresztowany przez hitlerowców i osadzony w zamku lubelskim. W czerwcu 1940 roku wywieziono go do obozu koncentracyjnego w Sachsenhausen, a w grudniu tego roku - do obozu w Dachau. Pod koniec marca 1942 r. władze obozowe skazały go na karę wrzucenia do basenu z lodowatą wodą. Na skutek nieludzkiego traktowania br. Brunon zmarł 21 sierpnia 1942 roku w opinii świętości. Został beatyfikowany w grupie 108 męczenników II wojny światowej przez papieża św. Jana Pawła II podczas Mszy św. sprawowanej w Warszawie 13 czerwca 1999 r.
"Tego wieczora, na ponurym dziedzińcu drezdeńskiego więzienia, gdzie słońce nie zaglądało nigdy, gilotyna pracowała nieprzerwanie, wyrabiając swoją okrutną normę. Był koniec lata 1942 roku. A dokładnie 24 sierpnia. Sam środek rozszalałego faszystowskiego terroru, który opanował nie tylko Europę, ale cały świat.
Ścięte głowy, jedna po drugiej, spadały do podstawionego wiadra. Temu przerażającemu widokowi przyglądał się ojciec Franz Bänsch OMI, stojąc z boku i trzymając w wysoko wzniesionej dłoni swój oblacki krzyż, który w jego zakonie zwykło się nosić zatknięty za pasem. To była ostatnia wola skazańców – móc widzieć krzyż w chwili śmierci. Ojciec Bansch starał się zatem z całych sił unieść krucyfiks tak wysoko, żeby sprostać tej niezwykłej prośbie.
Doskonale zdawał sobie sprawę, jak bardzo prośba jest niezwykła, bo przecież odprowadził już na śmierć wielu skazanych. Jako proboszcz parafii, na terenie której znajdowało się więzienie, brał udział we wszystkich egzekucjach w tutejszym więzieniu. Spowiadał wielu skazanych na śmierć tuż przed wykonaniem wyroku, jednak z takim pragnieniem, a także z takim spokojem, z taką zgodą na wolę Bożą nie spotkał się jeszcze nigdy dotąd. To nim wstrząsnęło. Tym bardziej, że więźniowie byli niezwykle młodzi. Najmłodszy miał zaledwie 19 lat…
Dla ojca Banscha stało się jasne, że nie może pozwolić, żeby zaginęła pamięć o tych niezwykłych młodych ludziach, których poznał w tak tragicznych okolicznościach, których wyspowiadał ostatni raz na tej ziemi, przygotowując na śmierć i z którymi spędził ostatnie chwile ich życia. Doskonale zdawał sobie jednak sprawę, że obowiązuje go tajemnica, że nie wolno mu mówić o niczym, co zobaczył za murami więzienia, a tym bardziej robić notatek. Groziła mu za to śmierć. Z łatwością mógł podzielić los tych, którym przed chwilą towarzyszył w przejściu z tego życia do wieczności. Sumienie podpowiadało mu jednak, że czasami są sprawy o wiele ważniejsze niż troska o własne życie… To dlatego po powrocie na plebanię zapisał na odwrotnej stronie wezwania do więzienia m.in. słowa: „Dziś przeszli do wieczności ludzie święci”. To dlatego w parafialnej księdze zgonów zanotował nazwiska (ustalając jednocześnie numer zbiorowej kwatery, w której zostali pochowani): Czesław Jóźwiak, Edward Kaźmierski, Franciszek Kęsy, Edward Klinik, Jarogniew Wojciechowski. To dlatego wreszcie, w latach 60. ubiegłego wieku, przy kościele św. Pawła w Dreźnie, gdzie był proboszczem, postawił poświęcony im pomnik. Wierzył, że są święci.
" http://poznanskapiatka.archpoznan.pl/o-poznanskiej-piatce/ta-druga-strona-ale-zapomnialem-nazwy-d/
każdy z nich jest świętym z własnych zasług, nie nazywajmy ich poznańską piątką. Każdy pochodził z innej rodziny, w po aresztowaniu byli rozłączenia.
Wedle życzenia. Akurat przechodzimy do litery C. Notka najdłuższa, jak dotąd, ale bardzo ciekawa.
Błogosławiony Czesław Jóźwiak, męczennik.
Czesław Jóźwiak urodził się 7 września 1919 w Łażynie niedaleko Solca Kujawskiego (k. Bydgoszczy). Jako jedno z czwórki dzieci Leona, uczestnika Powstania Wielkopolskiego i Marii z domu Iwińskiej. Pierwsze lata beztroskiego dzieciństwa spędził na wsi.
Do szkoły powszechnej i gimnazjum uczęszczał w polskiej już Bydgoszczy, gdzie kształcił się w cieniu wspomnień niezwykłych wydarzeń, które pozwoliły Polsce nie tylko odrodzić się, ale i obronić swoje granice…
W 1930 r. rodzina przeprowadziła się do Poznania, gdzie jego ojciec, jako funkcjonariusz policji śledczej (rozpracowywał m. in. członków organizacji komunistycznej) otrzymał przydział służbowy.
W Poznaniu został wychowankiem Salezjańskiego Oratorium św. Jana Bosko w Poznaniu przy ul. Wronieckiej. Z czasem stał się niekwestionowanym autorytetem dla chłopców z Oratorium. Cechy przywódcze współgrały w nim z ogromną życzliwością i gotowością niesienia pomocy.Opiekował się młodszymi, dlatego nazywali go „Tato”.
Nie dziwi więc, że został — pod kierownictwem duchowym ówczesnego dyrektora Oratorium, księdza Augustyna Piechury, prezesem Towarzystwa Matki Bożej Niepokalanie Poczętej, jednej z grup formacyjnych przy Oratorium.
Aktywnie udzielał się we wszystkich zajęciach oratoryjnych – organizował zawody sportowe, występował w przedstawieniach, śpiewał w chórze, gromadził wokół siebie młodszych chłopców, by opowiadać im historie z Trylogii Sienkiewicza. Przed wyjazdami na kolonie mamy zwracały się do niego o opiekę nad synami, a chłopcom nakazywały “słuchać się Czesia”.
Ale koledzy dostrzegali w nim też inną stronę. Wydawał im się „naturą refleksyjną […]. W jego postawie zauważalna była pobożność, widoczna zwłaszcza, gdy po Komunii św. odchodził od ołtarza i modlił się”
Czesiu Jóźwiak spełniał się w czynieniu dobra. Świadczył je ochoczo i sumiennie. Było to jego żywiołem.
Uczęszczał do gimnazjum św. Jana Kantego. Zachowane po dziś dzień świadectwa szkolne bezlitośnie zdradzają, że raczej nie był prymusem. Za to należał do harcerstwa i również w tej organizacji udzielał się.
Mając 16 lat, wspólnie z Edwardem Kaźmierskim, udał się na pieszą pielgrzymkę do Częstochowy, aby podziękować Pani Jasnogórskiej za ukończenie szkoły i prosić o wskazanie dalszej drogi życia…
Miała ona wieść przez czasy naznaczone wojną. Przed jej wybuchem ukończył jeszcze kurs młodzieżowej organizacji wojskowej — Przysposobienia Wojskowego…
1 września na wieść o przekroczeniu granicy polskiej przez niemców Czesław, wraz z piątką przyjaciół z Oratorium: Edwardem Kaźmierskim, Franciszkiem Kęsym, Edwardem Klinikiem, Jarogniewem Wojciechowskim i Henrykiem Gabryelem, jako Polak i gorliwy, świadomy katolik postanowił wstąpić do wojska. Jako jedyny z grupy otrzymał mundur i broń.
W kampanii wrześniowej walczył w batalionie Obrony Narodowej „Koronowo”. Jego batalion, wchodzący w skład armii „Pomorze” wziął udział w zmaganiach niedaleko Koronowa. Walczył tam nawet ponoć na bagnety, rzucając butelkami z benzyną w niemieckie czołgi. Później ze swą jednostką uczestniczył w bitwie na Bzurą (9‑22.ix.1939 r.). Kilka lat potem, już w niemieckim więzieniu, miał wspominać wojenne przeżycia, opowiadając o walce „na bagnety”, kiedy wojsku zabrakło amunicji, czy o ukrywaniu się w szuwarach po przegranej walce. Miał przy tym powtarzać: „Dlaczego nie zginąłem na wojnie jako żołnierz, byłaby to przynajmniej śmierć honorowa, a tu muszę ginąć jak pies pod płotem”. Tej rezygnacji towarzyszyła wszelako inna konstacja, iż „ojczyzna potrzebuje również naszego cierpienia, tak jak potrzebuje walki żołnierzy”.
Po załamaniu się kontrofensywy wojsk armii „Pomorze” i armii „Poznań” i rozbiciu oddziału pod Kutnem, wrócił, przebrany w cywilne ubrania, do Poznania. Tam spotkał się z przyjaciółmi z Oratorium, którzy w międzyczasie uczestniczyli w demonstracjach młodzieży, domagającej się zorganizowania obrony Poznania, a gdy to się nie stało opuścili miasto i udali się w kierunku Warszawy. Wszyscy dostali się do niewoli niemieckiej, ale udało im się uciec i spod Kutna dotarli do domów.
Wielkopolskę niemcy szybko włączyli bezpośrednio do Rzeszy niemieckiej i natychmiast poddali mieszkańców rygorom prawa niemieckiego. Polacy traktowani byli jako obywatele drugiej kategorii, przeznaczeni na wywłaszczenie i wywiezienie na wschód.
Rozpoczęły się też bezpośrednie prześladowania, w szczególności elit polskich, w ramach programu fizycznej likwidacji polskiej inteligencji i warstw przywódczych niem. „Intelligenzaktion” (pl. akcja inteligencja), zwanej także niem. „Flurbereiningung” (pl. akcja oczyszczenia gruntu). W dziesiątkach miejsc w latach 1939‑40 r. niemcy mordowali polskich kapłanów, nauczycieli, pracowników urzędów państwowych… Podobną zbrodniczą politykę stosowali Rosjanie na terenach przez siebie zajętych…
W Poznaniu niemcy jedną z pierwszych decyzji zamknęli Oratorium i wprowadzili obowiązek pracy — nawet dla czternastoletnich dzieci. Czesław zaczął pracować fizycznie jako pomocnik malarza w zakładzie rzemieślniczym.
Prawie od razu zaangażował się w działalność konspiracyjną. Prezes Towarzystwa Niepokalanej, był też szefem organizacji “Wojsko Ochotnicze Ziem Zachodnich”. Związał się z rodzącym się konspiracyjnym wysiłkiem niepodległościowym mocno zakorzenionego w Wielkopolsce szeroko rozumianego ruchu narodowego. Został zaprzysiężony w tajnej organizacji zdelegalizowanego przez niemców Stronnictwa Narodowego — Narodowej Organizacji Bojowej NOB.
„Przysięgam Panu Bogu Wszechmogącemu i Trójcy Świętej oraz Tobie Mario — Królowo Korony Polskiej, stać wiernie na straży u boku idei narodowej Wielkiej Polski. Przysięgam nigdy, nigdzie nie mówić o sprawach organizacji, której jestem członkiem, nawet z moimi najbliższymi członkami rodziny. Przysięgam nie przystępować do innej organizacji, być wiernym i na zarządzenie uczynić wszystko dla dobra Polski.
Otrzymany rozkaz wykonać nawet wtedy, gdyby to miało kosztować moje życie.
Tak mi Panie Boże i Męko Jego Syna dopomóż. Amen.”
Jako dowódca zaprzysięgnąć w szeregi NOB czterech kolegów z Oratorium: Edwarda Kaźmierskiego, Franciszka Kęsego, Edwarda Klinika i Jarogniewa Wojciechowskiego oraz trzech towarzyszy kampanii wrześniowej. Poznańską piątkę utworzył prawdopodobnie w styczniu 1940 r. — jego zastępcą został Edward Klinik. Zadaniem owej sekcji organizacyjnej NOB było rozpoznanie wywiadowcze obiektów Wehrmachtu, czyli niemieckiej armii — takich jak zajęte przez jednostki piechoty tereny szkoły podstawowej przy ul. Garbary i koszary przy Forcie VIII im. gen. Kazimierza Grudzielskiego, zwane potocznie koszarami Grolmana (część zbioru fortyfikacji — Twierdza Poznań) — oraz obiektów zajmowanych przez Luftwaffe, czyli niemieckie lotnictwo — gmach Gimnazjum Bergera w poznańskim Śródmieściu. Prowadzono też kolportaż konspiracyjnej gazetki „Polska Narodowa”.
Istnieją również przesłanki, że chłopcy — przynajmniej Czesław — brali udział w zbieraniu informacji dla polskiej konspiracji o obywatelach polskich, którzy składali wnioski o wpis na niemiecką listę narodowością (folkslistę DVL), czyli tzw. Volksdeutsche.
Chłopcy poznańskiej piątki byli zatem jednymi z pierwszych, którzy obserwowali tych Polaków, którzy poddali się presji niemieckiej i zgłaszali swój akces do narodu niemieckiego, wyrzekając się jednocześnie polskości (nie zawsze było wszelako to dobrowolne).
Od końca 1939 r., z upoważnienia NOB, Czesław zajmował się również, z pomocą swych przyjaciół, organizowaniem tajnego Harcerstwa Polskiego, zwanego też „Hufcami Polskimi”, związanego w odróżnieniu od Szarych Szeregów, z ruchem narodowym, którego naczelnikiem był Stanisław Sedlaczek. W Poznaniu tą inicjatywą kierował ówczesny gimnazjalista, phm. Lech Masłowski ps. „Jerzy”.
Już 2 stycznia 1940 r. piątka przyjaciół prawd. uczestniczyła w uroczystej zbiórce zorganizowanej przez phm. Lecha Masłowskiego w pierwszą rocznicę śmierci Romana Dmowskiego. I to prawd. wówczas Czesław został zaprzysiężony w NOB, przyjmując konspiracyjny pseudonim „Piotr” (potem używał także pseudonimu „Orwid”).
Miesiąc później, w lutym 1940 r. grupa „Jerzego” przeprowadziła akcję prowokacyjną przeciwko pięciu osiedleńcom, tzw. niemcom bałtyckim, na gospodarstwa odebrane polskim właścicielom, polegającą na wrzuceniu do ich mieszkań ulotek o treściach krytycznych wobec władz niemieckich, z jednoczesnym powiadomieniem niemieckiej tajnej policji politycznej (Gestapo).
W marcu 1940 r. nastąpiły masowe aresztowania członków podziemnej chorągwi w Poznaniu. niemcy zatrzymali ok. 100 polskich harcerzy, co doprowadziło do faktycznej likwidacji tamtejszej organizacji.
Chłopcy z Oratorium uniknęli wówczas aresztowań…
Poznańska piątka nawiązała też kontakt z inną podziemną organizacją — Wojskową Organizacją Ziem Zachodnich WOZZ. Młodzi ludzie uczestniczyli także w szeroko rozumianej działalności młodzieżowego chóru chłopięcego kierowanego przez Stefana Stuligrosza. Pomimo masowych aresztowań duchowieństwa śpiewali w jeszcze nie zamkniętych kościołach, organizowali w dni wolne od pracy wypady za miasto, opiekowali się młodszymi kolegami.
Gestapo ów chór, i środowisko młodzieży z nim związane, obserwowało szczególnie.
23 września 1940 r. Czesław został aresztowany. Wraz z nim Gestapo aresztowało jego salezjańskich przyjaciół. Miał szansę się ukryć — wraz ze starszym bratem i ojcem. Namawiano go do tego. Spodziewał się aresztowania, bowiem Edwarda Klinika i Henryka Gabryela Gestapo zatrzymało parę dni wcześniej. Nie zgodził się, obawiając represji wobec matki i siostry.
W Poznaniu początkowo zawieziono ich do siedziby Gestapo zorganizowanej w „Domu Żołnierza”. Gdy niemcy zabrali im wszystkie rzeczy osobiste, znaleźli przy nich także różańce. Wyrzucili je do kosza na śmieci, szydząc z chłopców. Ci zaś, kiedy tylko zostali na chwilę sami, nie rzucili się na dokumenty, czy pieniądze, tylko każdy z nich wyciągnął z kosza swój różaniec.
Już pierwszego dnia skatowano ich okrutnie, oskarżając o założenie w Oratorium nielegalnej organizacji. W „Domu Żołnierza”, w piwnicach, niemcy ustawili specjalne stoły, na których rozciągano aresztowanych i bito, niejednokrotnie do utraty przytomności.
Z Gestapo Czesław został przewieziony do osławionego obozu koncentracyjnego KL Posen — Fort VII — w Poznaniu. Tam spotkał się z aresztowanymi przyjaciółmi. Odtąd, o ile możliwe, trzymali się razem, a kiedy rozrzucono ich po różnych celach, widywali się tylko na podwórzu i wymieniali choćby uścisk dłoni, karteczki zachęcające do wspólnych praktyk, tak jak w Oratorium.
Przesłuchiwano go też w więzieniu przy ul. Młyńskiej (innej siedzibie Gestapo). Tam w wyniku obrażeń odniesionych podczas torturowania, bicia, maltretowania — jako przywódca grupy był najbardziej katowany — został skierowany do więziennego szpitala.
16 listopada 1940 r. przewieziono go do więzienia we Wronkach, gdzie siedział w pojedynczej celi oznaczonej napisem „Hochverrat” (pl. „zdrada stanu”). Mimo odosobnienia przyjaciele jakoś się porozumieli i przygotowywali się do Bożego Narodzenia salezjańską nowenną, w jakiś sposób razem… Jeden z nich odtworzył ją z pamięci i przepisał na skrawkach papieru. Odprawili ją w tym samym czasie, jak czynili to na wolności.
23 kwietnia 1941 r. Czesława przewieziono, wraz z przyjaciółmi, do więzienia sądowego w dzielnicy Berlina — Neukölln (oprócz Jarogniewa Wojciechowskiego, którego dowieziono do więzienia w dzielnicy Spandau — o przydziale decydowało nazwisko: jak zawsze pedantyczni niemcy więźniów o nazwiskach zaczynających się na literę z pierwszej połowy alfabetu kierowali do Neukölln, pozostałych do Spandau). Przetrzymywano go m.in. w celi nr 114. Pracował przy lepieniu torebek, kręceniu sznurka, sortowaniu cebuli.
Szczególnie uwziął się na niego najmłodszy z więziennych funkcjonariuszy, niejaki Evert…
W maju 1942 r. przetransportowano go do szczególnie ciężkiego więzienia w Zwickau na Zamku Osterstein, prowadzonego przez niemiecką „eskadrę ochronną NSDAP”, czyli okryte zła sławą SS, gdzie oczekiwali na „sądową” rozprawę.
Przetrzymywano go w 80‑osobowej celi. Wszyscy więźniowie morderczo pracowali w mieście, zaprzęgano ich nawet do wozów.
Przez cały okres, w czasie wielomiesięcznych przesłuchiwań — torturowania, katowania — młodzi chłopcy, przywódcy poznańskiej katolickiej młodzieży, zachowywali niezwykły spokój i niespotykaną pogodę ducha.
„Nie zwątpiliśmy nigdy, nawet w okrutnych warunkach, podczas więziennej gehenny, pozostawaliśmy apostołami księdza Bosko. Nie załamało nas śledztwo, rozdzielenie po różnych celach, terror i uciążliwy głód. Pomimo udręczeń fizycznych, moralnych, stosowanych tortur, gdy tylko drzwi zamykały się za odchodzącym gestapowcem, wracały humor i pogoda ducha. Często współwięźniowie mówili, że jesteśmy jacyś inni i pytali, czy przypadkiem nie jest nam dobrze w więzieniu…”
Ze współwięźniami Czesław dzielił się nawet swoimi głodowymi racjami chleba. Dodawał ducha, często żartował, starał się pocieszać innych, mimo że zdawał sobie sprawę z powagi własnej sytuacji…
Jeden ze współwięźniów tak określił Czesława: „Miał dobre serce, spokojny charakter i krystaliczną duszę… Pewnego dnia zwierzył mi się z jednego z jego zmartwień: aby nigdy nie popełnić jakiegokolwiek aktu przeciw czystości”.
Wreszcie 31 lipca 1942 r. przyjaciele — poznańska piątka — stanęli przed niem. Strafsenat des Oberlandesgerichts (pl. Wydział Karny Wyższego Sądu Krajowego) w Poznaniu na sesji wyjazdowej w Zwickau. Oskarżono ich o członkostwo „nielegalnej organizacji ‘Stronnictwo Narodowe’”, a w szczególności „ramienia zbrojnego tej partii — ‘Narodowej Organizacji Bojowej’”. Głównym inkryminowanym celem ich działalności miało być „szpiegowanie, mające służyć przygotowaniu powstania“. A to uznane zostało za „zdradę stanu”. niemcy po prostu uznali, że aresztowani — po „przyłączeniu” Poznania do Rzeszy — automatycznie stali się „obywatelami niemiec”, a ich działalność w Oratorium za zdradę główną.
Rozprawę, „w imieniu narodu niemieckiego”, prowadzili trzej „wybitni” przedstawiciele tegoż narodu, wszyscy z naukowymi tytułami doktorskimi, podobnie zresztą jak i prokurator.
Mimo iż wszyscy podsądni zgodnie odrzucili ustalenia śledztwa prowadzonego przez Gestapo — w raporcie sądowym znalazło się zdanie: „Po odczytaniu […] zeznań policyjnych na rozprawie głównej zgodnie oświadczyli, iż słowa te zostały im włożone w usta przez funkcjonariusza dokonującego przesłuchania” — pięciu przyjaciół z Oratorium salezjańskiego: Czesław Jóźwiak, Edward Kaźmierski, Franciszek Kęsy, Edward Klinik, Jarogniew Wojciechowski, oraz dwaj inni, młodzi Polacy z kręgów narodowych, koledzy z Narodowej Organizacji Bojowej — Hieronim Jędrusiak i Marian Kiszka, którzy w konspiracji znaleźli się dzięki Czesławowi — zostali skazani na śmierć przez zgilotynowanie. Tylko Henryk Gabryel (ur. 1922, Poznań) został 2 sierpnia 1942 r. zwolniony, oskarżono go tylko o niedopełnienie obowiązku denuncjacji oraz o posiadanie ulotki konspiracyjnej, skazano na rok, z zaliczeniem na poczet kary okresu dwuletniego śledztwa — i przeżył, by dać świadectwo.
Wyrok skazanym odczytano 3 sierpnia 1942 r. (albo 5 sierpnia 1942 r. — pod tą datą po uzasadnieniem wyroku podpisali się „sędziowie”). Warto — za opracowaniem p. Rafała Sierkuły z Instytutu Pamięci Narodowej IPN w Poznaniu — zacytować tutaj obszerne wyjątki z uzasadnienia wyroków:
„Po całkowitym rozbiciu władzy państwowej we wrześniu 1939 r. upadło również państwo polskie. Terytorium i społeczeństwo byłej Rzeczypospolitej Polskiej, zgodnie z zasadami, podlegało (zasada debellatio [i.e. zawojowanie]) władzy Wielkiej Rzeszy niemieckiej jako państwa zwycięskiego. Führer skorzystał z tego prawa, wydając dekret z dnia 8 października 1939 r., na podstawie którego teren Reichsgau Wartheland został wcielony do Rzeszy.
Ten stan prawny, obowiązujący również Polaków, miał zostać zmieniony w wyniku powstania przygotowywanego przez SN [Stronnictwo Narodowe]. Miało tutaj powstać nowe niepodległe państwo polskie. Celem nielegalnej organizacji była więc «zdrada stanu» […]
Oskarżeni zagrozili bezpieczeństwu Wielkiej Rzeszy niemieckiej podczas stanu wojny. Zgodnie z zasadą prawną stosowaną przez Sąd, oskarżeni zasłużyli na karę, jakiej, biorąc pod uwagę aktualną fazę walki o istnienie narodu niemieckiego, wymaga bezpieczeństwo Rzeszy […]
Należy więc orzec takie kary, aby ich działanie odstraszające było jak największe. W przypadku Polaków osiągnięcie tego celu możliwe jest jedynie poprzez orzeczenie kary śmierci. Wieloletnia kara pozbawienia wolności nie jest wystarczająca, gdyż Polacy wrogo nastawieni wobec wszystkiego, co niemieckie, nadal są przekonani o upadku Wielkiej Rzeszy niemieckiej i wierzą, że ich rodacy przebywający w obozach karnych wcześniej czy później odzyskają wolność”.
Wszystkich skazano na podstawie rozporządzeń wydanych przez niemieckiego okupanta w grudniu 1941 r. i styczniu 1942 r., a zatem ponad rok po inkryminowanych aktach — z mocą wsteczną.
Wszechwładny nadzorca Reichsgau Wartheland, Artur Greiser, oczywiście nie skorzystał z prawa łaski, mimo próśb ze strony rodzin.
Na wykonanie wyroku skazanych 18 sierpnia 1942 r. przewieziono do Drezna, do więzienia w kompleksie budynków służących także jako sąd i miejsce egzekucji, przy Münchner Platz 3. Przetrzymywano ich w pojedynczych, wąskich na ok. 1 m, celach, bez możliwości kontaktu.
Wyrok niemcy wykonali 24 sierpnia 1942 r. o godz. 2040, w dzień wspomnienia Maryi Wspomożycielki Wiernych, do której tyle razy się modlili chłopcy.
W drezdeńskim więzieniu piątce przyjaciół oraz trzem innych Polakom (wspomnianym Hieronimowi Jędrusiakowi i Marianowi Kiszce oraz skazanemu w odrębnym procesie Bogdanowi Wysockiemu) dane jednak było spotakać się jeszcze raz — tym razem już ostatni…
Ostatnim życzeniem skazańców była możliwość spowiedzi i przyjęcia komunii świętej, które to łaskawie spełniono, chłopcy pojednali się z Bogiem, tuż przed ostatnią swoją drogą do Niego.
Duszpasterz więzienny, o. Franciszek (niem. Franz) Bänsch, zakonnik Zgromadzenia Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej, czyli oblat, którego za potajemne sporządzanie notatek ze wszystkich egzekucji dokonanych w latach wojny w Dreźnie — było ich 1,386 — przekazywanie grypsów, odnotowywanie danych i miejsc pochówku straconych, i wreszcie wystawienie im po upadku III Rzeszy niemieckiej małej kapliczki (za czasów komunistycznych!), w 2006 r. miasto uhonorowało nazwaniem ulicy jego imieniem i pomnikiem, zanotował:
„Na krótko przed godziną 9:00 wieczorem więźniowie zaintonowali pieśń religijną, którą zaśpiewali przytłumionym głosem w języku ojczystym.
Do celi znowu wdarł się strażnik więzienny i zawołał: Koniec śpiewania!
I ja byłem w tej celi. Pod koniec, krótko przed wyprowadzeniem prosili jeszcze: Przewielebność, proszę trzymać krzyż bardzo wysoko, żebyśmy go mogli widzieć.
Każdy z nich w milczeniu poszedł pod gilotynę.”
Na plac, gdzie znajdowała się gilotyna, skazańców — bez koszul, z rękami związanymi z tyłu — prowadzono pojedynczo, najprawdopodobniej w kolejności alfabetycznej nazwisk. A więc pierwszym był Czesław.
Prawdopodobnie odczytano im wyrok i powiadomienie o nieskorzystaniu przez Greisera z prawa łaski.
Wykonanie wszystkich 8 egzekucji zajęło katowi, tradycyjnie ubranemu w garnitur i cylinder, w asyście trzech pomocników, 16 minut.
Po umieszczeniu ciał w trumnach zawieziono je — Instytut Anatomii Uniwersytetu w Lipsku, który miał prawo do korzystania z ciał skazańców „w celach naukowych”, widocznie nie był zainteresowany — dlatego ciała przewieziono na cmentarz katolicki przy ul. Bremer 20, niedaleko więzienia w Dreźnie, i 29 sierpnia 1942 r. pochowano w zbiorowych grobach, w kwaterze dla skazańców–katolików, poza murami cmentarnymi. Czesław Jóźwiak został pochowany razem z Jarogniewem Wojciechowskim i Bogdanem Wysockim; Edward Kaźmierski z Franciszkiem Kęsym i z Marianem Kiszką; oraz Edward Klinik z Hieronimem Jędrusiakiem. W Księdze zmarłych Poznańska Piątka została zapisana pod następującymi numerami: Czesław Jóźwiak — nr 45, Edward Kaźmierski — nr 39, Franciszek Kęsy — nr 41, Edward Klinik — nr 42, Jarogniew Wojciechowski — nr 40 (czas pochówku: 1023).
Tam też spoczywają do dziś — ekshumacja nie jest możliwa, ich ciała wrzucone bowiem zostały do zbiorowych mogił mordowanych w więzieniu w Dreźnie. Nie wiadomo, w której z wielu warstw szczątek znajdować się mogą ich relikwie…
Oczywiście niemiecki, praworządny podatnik nie mógł być obciążony kosztami egzekucji. Obciążono więc nimi rodziny skazanych: 300 marek za egzekucję i 1,50 marki za każdy dzień uwięzienia. 12 fenigów za przesłanie rachunku.
Wcześniej, bo już 25 sierpnia 1942 r. na ulicach Poznania niemcy rozlepili Obwieszczenie, na złowieszczym czerwonym papierze, informujące w dwu językach — co było niezwyczajne — na górze po niemiecku, a niżej łamaną polszczyzną, iż:
„Przez Strafsenat des Oberlandesgerichts w Posen skazani zostali dnia 31 lipca 1942 roku z powodu przygotowań do zdrady stanu na śmierć Bogdan Wysocki, Czesław Jóźwiak, Hieronim Jendrusiak, Marian Kiszka, Edward Klinik, Franciszek Kęsy, Jarogniew Wojciechowski, Edward Stanisław Kaźmierski wszyscy z Posen. Wyroki zostały dnia 24 sierpnia 1942 r. wykonane”.
Obwieszczenie podpisał niem. „Der Reichstatthalter im Warthegau (Generalstaatsanwalt)” (pl. „Gubernator Rzeszy w Kraju Warty (Prokurator Generalny)”), czyli Artur Greiser.
Czesław, zwyczajny — nadzwyczajny! — młodzieniec, wychowany w II Rzeczpospolitej, wierny Kościołowi do końca, beatyfikowany został 13 czerwca 1999 r. w Warszawie, przez papieża, św. Jana Pawła II , w gronie 108 polskich męczenników II wojny światowej. Razem z nim beatyfikowani zostali czterej przyjaciele: Edward Kaźmierski, Franciszek Kęsy, Edward Klinik i Jarogniew Wojciechowski.
"Oczywiście niemiecki, praworządny podatnik nie mógł być obciążony kosztami egzekucji. Obciążono więc nimi rodziny skazanych: 300 marek za egzekucję i 1,50 marki za każdy dzień uwięzienia. 12 fenigów za przesłanie rachunku."
Komentarz
Na 238 stronie wątku foto znajduje się inne zdjęcie, korespondujące z błogosławionymi Ulmami.
Błogosławiony Antoni Zawistowski, męczennik.
Prorektor (1918–1929) i wykładowca teologii Metropolitalnego Seminarium Duchownego w Lublinie. Został aresztowany przez władze okupacyjne w listopadzie 1939, był więziony w niemieckim obozie koncentracyjnym Sachsenhausen a następnie Dachau. Gdzie zmarł z wycieńczenia. Współwięźniowie zapamiętali jego słowa: „Jesteśmy tu za wiarę, Kościół i Ojczyznę; za tę sprawę świadomie oddajemy życie”. Beatyfikował go papież Jan Paweł II w 1999 w gronie 108 polskich męczenników II wojny światowej.
Dziś nieco dłuższa notka, spoza wiki. Do Niepokalanowa mam wyjątkowy sentyment:
Błogosławiony Antonin Bajewski, męczennik.
...
Po ukończeniu gimnazjum postanowił poświęcić się służbie Bożej. Wahał się, czy zostać księdzem diecezjalnym, czy zakonnym. Ostatecznie rozpoczął studia w Wyższym Seminarium Duchownym w Wilnie. Głos powołania zakonnego był jednak tak silny, że po roku studiów opuścił seminarium i wstąpił do Zakonu Braci Mniejszych Konwentualnych.
Do wspólnoty w Niepokalanowie przyjechał i został przyjęty do Zakonu dnia 17 sierpnia 1934 roku. Habit zakonny przywdział dnia 1 września 1934 roku, a razem z nim przyjął nowe imię Antonin i rozpoczął roczny nowicjat.
Nowicjat odbył w Niepokalanowie, gdzie także dnia 2 września 1935 roku na ręce gwardiana ojca Floriana Michała Koziury (1887-1966) złożył pierwsze śluby zakonne. Następnie kontynuował studia filozoficzno-teologiczne w Krakowie, gdzie wyjechał 10 września 1935 roku.
Profesję wieczystą złożył w Krakowie w dniu 1 listopada 1938 roku, a święcenia kapłańskie przyjął 1 maja 1939 roku z rąk krakowskiego biskupa pomocniczego Stanisława Rosponda (1877-1958). Chwili tej nie doczekał jego ojciec, który zmarł w 1938 roku. Prymicyjną Mszę św. odprawił 13 czerwca 1939 roku w Wilnie.
Został skierowany do klasztoru w Niepokalanowie. Przybył tam 2 lipca 1939 roku. Gwardian klasztoru – św. ojciec Maksymilian Rajmund Kolbe (1894-1941), dość szybko uczynił go swoim drugim zastępca, czyli drugim wikarym klasztoru oraz redaktorem pisma „Miles Immaculata”.
Ojciec Bajewski był gorliwym kapłanem, odznaczającym się głęboką wiarą, nieprzeciętną wiedzą, pobożnością, duchem modlitwy i delikatnością względem innych. Ze względu na słaby stan zdrowia, pierwsze miesiące po przybyciu do Niepokalanowa, spędzał w oddalonym od klasztoru domu wypoczynkowym tzw. „Lasku”. Tam zastała go II wojna światowa. Gdy 19 września 1939 roku niemcy aresztowali i wywieźli prawie wszystkich zakonników z klasztoru, mieszkańcom „Lasku”, udało się uniknąć prześladowań.
Nie uniknął jednak drugiego aresztowania. Dnia 17 lutego 1941 roku gestapo zabrało go, ojca Maksymiliana, ojca Piusa Ludwika Bartosika (1909-1941) oraz 2 innych zakonników i osadziło ich na Pawiaku w Warszawie.
Podczas pobytu w więzieniu ojciec Antonin podtrzymywał innych na duchu. Ojciec Bajewski nie zdjął habitu zakonnego, przez co wzmogło to prześladowania esesmanów.
Dnia 4 kwietnia 1941 roku został przywieziony do obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau, czyli do Oświęcimia, gdzie otrzymał numer 12764. Już w dniu przybycia został brutalnie pobity za pomocą koronki, którą nosił przy boku, i której nie chciał znieważyć poprzez podeptanie w dniu przyjazdu do obozu.
Okropnie pokrwawionego i skatowanego umieszczono w izbie chorych. Oprócz pobicia cierpiał tam z powodu tyfusu brzusznego. Pomimo własnej choroby oddawał się posłudze chorym, pomagał im fizycznie i duchowo, zwłaszcza przez sakrament spowiedzi, nierzadko ryzykując życiem.
Wieczorami prowadził na izbie wspólne modlitwy. Obozowe cierpienia znosił z cierpliwością, powtarzając Jestem przybity do krzyża wraz z Chrystusem.
Wyczerpany pracą, nieludzkimi warunkami, cierpieniem i chorobą zmarł dnia 8 maja 1941 roku w Oświęcimiu w Polsce. Przed śmiercią przekazał dla mieszkańców Niepokalanowa za pomocą współwięźnia księdza Konrada Szwedy (1912-1988) swoje przesłanie: Powiedź moim współbraciom w Niepokalanowie, że umarłem tu jako wierny Jezusowi i Maryi. Zmarł, a jego ostatnimi słowami były: Jezus i Maryja.
Ojciec Antonin jest oficjalnie przez Kościół Katolicki uznany męczennikiem za wiarę.
Ojciec Bajewski został beatyfikowany w dniu 13 czerwca 1999 roku przez papieża Jana Pawła II w Warszawie wraz ze stu siedmiu innymi męczennikami z okresu niemieckiej okupacji z lat 1939-1945.
Błogosławiona Barbara Ulma, męczenniczka.
Notka dotycząca całej rodziny jest przy bł. Antonim Ulmie, wyżej.
+
Błogosławiona Bogumiła Noiszewska, męczennica.
Była najstarszą córką, z jedenaściorga dzieci Kazimierza Noiszewskiego i Marii z domu Andruszkiewicz. Ukończyła ze złotym medalem Gimnazjum w Tule, a następnie w 1914 r. z wyróżnieniem studia medyczne w Petersburgu. W czasie pierwszej wojny światowej pracowała w lazaretach. W 1919 r. wstąpiła do Zgromadzenia Sióstr Niepokalanego Poczęcia NMP, a śluby wieczyste złożyła w 1927 r. Pełniła następnie obowiązki lekarza zgromadzenia pracując kolejno w gimnazjum w Jazłowcu i Słonimiu, jako nauczycielka i wychowawczyni. Jej duchowym przewodnikiem był Sługa Boży ks. biskup Zygmunt Łoziński. Starała się, w ciągu całego swego życia realizować zasadę której nauczał, że świętości trzeba szukać w każdym miejscu, w każdej chwili i w każdej sytuacji.
Po wybuchu II wojny światowej, wrażliwa na potrzeby bliźnich, skromna i skora do pomocy, pomagała wszystkim potrzebującym, głodującym, rodzinom więźniów i zamordowanych. Na terenie klasztoru ukrywała Żydów. Została aresztowana 18 grudnia 1942 r. przez Gestapo, a następnego dnia rozstrzelana na Górze Pietralewickiej koło Słonimia, razem z ks. Adamem Sztarkiem i s. Marią Martą od Jezusa Kazimierą Wołowską. Pochowana została w zbiorowej mogile.
Została beatyfikowana 13 czerwca 1999 r. w Warszawie przez Jana Pawła II w grupie 108 błogosławionych męczenników II wojny światowej.
+
Bałdzo dziękuję za ten wątek. "Grupa 108 błogosławionych" to brzmi jakoś tak anonimowo, jak "W tym miejscu Niemcy rozstrzelali około 100 osób". A każdy z nich był wybitnym, wielkim Człowiekiem, co więcej byli oni prawdopodobnie wierzący, co zawsze budzi mój podziw i szczerą zawiść.
Bardzo wielu z nich, zdecydowana większość, zginęło DLATEGO, że byli wybitnymi, wielkimi Ludźmi a także dlatego, że byli wierzący. Wszystko to do kupy sprawiało, że budzili szczerą zawiść. Tak było zresztą od początku chrześcijaństwa, z Panem Jezusem na czele.
Ale w wątku będą wymienieni wszyscy (z wykazu) polscy święci i błogosławieni. Ot, taki alfabetyczno-męczeński klucz przyjąłem.
Skoro niby alfabetycznie, to ja się pytam, gdzie św. Benedykt?
Bo jest alfabetycznie, ale w ramach pewnych zbiorów. Benedykt oczywiście będzie.
Zresztą, co się będę czaił, zaspoileruję, jako że jestem czcicielem św. Krystyna:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Pięciu_Braci_Męczenników
Byłem-ci ja w ołomunieckiej katedrze, gdzie trzymają świętego Krystyna czachę i gnat. Co wzbudziło mój szczególny niesmak, to że nie obchodzą tam jego wspomnienia w dzień narodzin dla nieba (11 listopada), tylko w dzień "przeniesienia relikwii z Gniezna do Pragi". Jako że "przenosił" Brzetysław w 1039, brzmi to jak ponury żart.
Ciekawa1 jest historia tych relikwi. Otóż, Czesi trzymali je w Praze, w tamt. katedrze. Morawianie zaś zgłosili roszczenie, że jakoby są równoprawnym członem czeskiej federy i też im się jakiś gnat należy. To im Czechici dla śmichu dali najgorszego -- nie dość, że Polak, to jeszcze tylko sługa, bez święceń nijakich.
Jico? Ji relikwie św. Krystyna do dziś czci zażywają, jak Pan Bóg i Kościół Święty przykazali. Natomiast to co zostało w Pradze, Czesi sami wyrzucili do śmieci, na rozkaz Króla Zimowego, podbechtanego przez swojego kapelana-sekciarza, tfu. (Za młodu myślałem, że to ve husyckie valki było, ale nie, sami to zrobili.)
Będzie cała piątka. Wśród nich są najwcześniej żyjący polscy święci.
Jeszcze z ołomunieckiej katedry piękny witraż -- król Bolesław razi mieczem świetlnym św. Stanisława.
Błogosławiony Bolesław Strzelecki, męczennik.
Ukończył Wyższe Seminarium Duchowne w Sandomierzu i tam otrzymał 21 grudnia 1918 r. święcenia kapłańskie. Pracował w Ostrowcu Świętokrzyskim i Radomiu. Był prefektem szkół radomskich, rektorem kościoła Św. Trójcy i proboszczem parafii Najświętszego Serca Jezusowego (Glinice). Był działaczem charytatywnym. Został aresztowany w styczniu 1941 r. za pomoc udzielaną jeńcom wojennym. Wywieziono go do niemieckiego obozu koncentracyjnego Auschwitz. Zmarł po pobiciu kijem dębowym przez vorarbeitera (niem.) Nitasa.
Beatyfikował go papież Jan Paweł II 13 czerwca 1999 r. w Warszawie w grupie 108 błogosławionych męczenników.
+
Dość długa notka, ale ciekawa:
Błogosławiony Bronisław Komorowski, męczennik,
Urodził się w rodzinie gospodarzy w Barłożnie koło Skórcza w powiecie Starogard Gdański. Jego rodzicami byli Jan Komorowski (1840-1892) oraz Katarzyna z domu Gencza (Gęcza) (1859-1925). Jan Komorowski, będąc wdowcem z siedmiorgiem dzieci po Joannie Dłużewskiej, w 1888 r. zawarł związek małżeński z Katarzyną, wdową z jednym dzieckiem po Józefie Wojciechowskim. Z małżeństwa Jana i Katarzyny przyszło na świat troje dzieci, Bronisław, Wacław (1890-1891) i Anna (1892-?). Po tragicznej śmierci Jana Komorowskiego w 1892 r. Katarzyna wyszła po raz trzeci za mąż za zamożnego gospodarza Jana Fankidejskiego (1866-1934), od 1924 r. sołtysa Barłożna. Katarzyna i Jan Fankidejscy mieli troje własnych dzieci, z których przeżył tylko najmłodszy syn. Bronisław Komorowski wychowywał się u Fankidejskich w Barłożnie. Wzorcami do naśladowania byli dwaj bliscy krewni ojczyma, patriotyczni księża Jakub Fankidejski (1844-1883), znany historyk Pomorza i pedagog Collegium Marianum w Pelplinie, oraz Feliks Bolt (1864-1940), bojownik o polskość Pomorza za zaborów, później senator II Rzeczypospolitej.
Bronisław w latach szkolnych był członkiem kółka filaretów. Uczęszczał do progimnazjum Collegium Marianum w Pelplinie. Po ukończeniu w 1910 gimnazjum w Chełmnie wstąpił do seminarium duchownego w Pelplinie (dziś zwane Wyższe Seminarium Duchowne w Pelplinie). Święcenia kapłańskie otrzymał w kwietniu 1914 i zaraz po nich został skierowany jako wikariusz do parafii św. Mikołaja w Łęgowie k. Pruszcza Gdańskiego.
W maju 1915 z Łęgowa został przeniesiony do Gdańska, do parafii św. Mikołaja. Młody wikary, oprócz działalności kościelnej, rozwinął i prowadził działalność społeczno-polityczną wśród ludności polskiej. Dzieci podczas katechez uczyły się od niego historii Polski oraz języka polskiego. Od 1919 ks. Bronisław Komorowski wygłaszając kazania podczas mszy, prowadził je w języku polskim.
W 1923 wraz z grupą działaczy polskich założył Towarzystwo Budowy Kościołów Polskich mające być przeciwwagą dla miejscowych kościołów katolickich obsadzonych przez duchowieństwo niemieckie. Działania ks. Bronisława Komorowskiego i jego Towarzystwa doprowadziły do przyznania w 1924 byłej ujeżdżalni wojskowej we Wrzeszczu, którą przebudowano na kościół św. Stanisława Biskupa. Kościół, konsekrowany w maju 1925, stał się jednym z centrów polskości w Wolnym Mieście Gdańsku i centralnym obiektem tzw. Polenhof – osiedla zamieszkanego w większości przez Polaków. Organizowane były w nim liczne uroczystości i obchody świąt narodowych.
W latach 1933–1934 ks. Bronisław Komorowski był gdańskim radnym – jedynym w 54-osobowej Radzie Miasta przedstawicielem Polaków i polskości. Kandydował również w wyborach w 1933 do sejmu gdańskiego – Volkstagu, lecz nie został wybrany; przez kilka tygodni w 1935 zasiadał w Volkstagu na miejsce Erazma Czarneckiego, który wyjechał z Gdańska; ponownie startował w wyborach 7 kwietnia 1935, ale i tym razem nie został wybrany.
Był członkiem Gminy Polskiej i przez krótki okres był jej wiceprezesem. Wystąpił z tej organizacji na skutek wewnętrznych sporów, lecz nadal działał, doprowadzając do zjednoczenia rywalizujących ze sobą organizacji. M.in. na skutek jego starań powstała Gmina Polska Związek Polaków.
Ks. Bronisław Komorowski wraz z ks. Franciszkiem Rogaczewskim rozpoczęli działania mające na celu powstanie parafii personalnych. Polegać to miało na tym, że parafianie uczestniczący w mszach w kościołach polskich nadal należeliby do parafii niemieckich. Pius XI wyraził swą zgodę na powstanie dwóch parafii personalnych.
10 października 1937 biskup gdański Edward O’Rourke powołał ks. Bronisława Komorowskiego na proboszcza parafii personalnej. Na skutek nacisków narodowych socjalistów trzy dni później zarządzenie biskupa gdańskiego zostało unieważnione przez władze Wolnego Miasta Gdańska. Było to przyczyną ustąpienia biskupa O’Rourke z funkcji biskupa gdańskiego. Nowy biskup, uległy w stosunku do władz nazistowskich sopocianin Karol Maria Splett, nie pozwolił na utworzenie polskich parafii personalnych.
Ks. Bronisław Komorowski, jako pierwszy duszpasterz polskich studentów Politechniki Gdańskiej, niejednokrotnie odważnie stawał w obronie prześladowanych młodych Polaków studiujących w Gdańsku. W 25. rocznicę jego pracy kapłańskiej odbyła się 2 kwietnia 1939 roku w kościele świętego Stanisława wielka manifestacja patriotyczna, m.in. z udziałem komisarza generalnego Rzeczypospolitej Polskiej Mariana Chodackiego.
1 września 1939 został aresztowany, pobity i uwięziony w Gdańsku w Victoriaschule; wkrótce Niemcy osadzili go w obozie koncentracyjnym w Stutthofie. Został zamordowany wraz z kilkudziesięcioma działaczami polskimi w Wielki Piątek 22 marca 1940 w lasach koło obozu; po wojnie zwłoki wszystkich ekshumowano i złożono na cmentarzu w Gdańsku-Zaspie.
W 1999 ks. Bronisław Komorowski znalazł się w gronie 108 polskich męczenników II wojny światowej, których Jan Paweł II ogłosił błogosławionymi.
Błogosławiona Poznańska Piątka.
"Tego wieczora, na ponurym dziedzińcu drezdeńskiego więzienia, gdzie słońce nie zaglądało nigdy, gilotyna pracowała nieprzerwanie, wyrabiając swoją okrutną normę. Był koniec lata 1942 roku. A dokładnie 24 sierpnia. Sam środek rozszalałego faszystowskiego terroru, który opanował nie tylko Europę, ale cały świat.
Ścięte głowy, jedna po drugiej, spadały do podstawionego wiadra. Temu przerażającemu widokowi przyglądał się ojciec Franz Bänsch OMI, stojąc z boku i trzymając w wysoko wzniesionej dłoni swój oblacki krzyż, który w jego zakonie zwykło się nosić zatknięty za pasem. To była ostatnia wola skazańców – móc widzieć krzyż w chwili śmierci. Ojciec Bansch starał się zatem z całych sił unieść krucyfiks tak wysoko, żeby sprostać tej niezwykłej prośbie.
Doskonale zdawał sobie sprawę, jak bardzo prośba jest niezwykła, bo przecież odprowadził już na śmierć wielu skazanych. Jako proboszcz parafii, na terenie której znajdowało się więzienie, brał udział we wszystkich egzekucjach w tutejszym więzieniu. Spowiadał wielu skazanych na śmierć tuż przed wykonaniem wyroku, jednak z takim pragnieniem, a także z takim spokojem, z taką zgodą na wolę Bożą nie spotkał się jeszcze nigdy dotąd. To nim wstrząsnęło. Tym bardziej, że więźniowie byli niezwykle młodzi. Najmłodszy miał zaledwie 19 lat…
Dla ojca Banscha stało się jasne, że nie może pozwolić, żeby zaginęła pamięć o tych niezwykłych młodych ludziach, których poznał w tak tragicznych okolicznościach, których wyspowiadał ostatni raz na tej ziemi, przygotowując na śmierć i z którymi spędził ostatnie chwile ich życia. Doskonale zdawał sobie jednak sprawę, że obowiązuje go tajemnica, że nie wolno mu mówić o niczym, co zobaczył za murami więzienia, a tym bardziej robić notatek. Groziła mu za to śmierć. Z łatwością mógł podzielić los tych, którym przed chwilą towarzyszył w przejściu z tego życia do wieczności. Sumienie podpowiadało mu jednak, że czasami są sprawy o wiele ważniejsze niż troska o własne życie… To dlatego po powrocie na plebanię zapisał na odwrotnej stronie wezwania do więzienia m.in. słowa: „Dziś przeszli do wieczności ludzie święci”. To dlatego w parafialnej księdze zgonów zanotował nazwiska (ustalając jednocześnie numer zbiorowej kwatery, w której zostali pochowani): Czesław Jóźwiak, Edward Kaźmierski, Franciszek Kęsy, Edward Klinik, Jarogniew Wojciechowski. To dlatego wreszcie, w latach 60. ubiegłego wieku, przy kościele św. Pawła w Dreźnie, gdzie był proboszczem, postawił poświęcony im pomnik. Wierzył, że są święci.
"
http://poznanskapiatka.archpoznan.pl/o-poznanskiej-piatce/ta-druga-strona-ale-zapomnialem-nazwy-d/
Kliknąłem w ten link a potem z ciekawości wraziłem ctrl+F i wpisałem tam cztery pierwsze litery pewnego słowa. Wyszukało kilka słów zawierających ten ciąg liter, ale tego, które szukałem, tam jednak nie było. Niesamowite to jest, jednak.
Jest w Poznaniu parafia pod wezwaniem błogosławionej Poznańskiej Piątki
https://pl.wikipedia.org/wiki/Parafia_Błogosławionej_Poznańskiej_Piątki_w_Poznaniu
Błogosławiony Bronisław Kostkowski, męczennik.
Był synem Mateusza Władysława i Marii z domu Wiśniewskiej. Jego rodzice pochodzili z ziemi chełmińskiej, ze wsi Piątkowo, położonej niedaleko Kowalewa Pomorskiego.
Po zakończeniu I wojny światowej rodzina przeniosła się do Bydgoszczy. Od 1 września 1922 roku uczęszczał do czteroklasowej (później siedmioklasowej) Publicznej Szkoły Powszechnej im. św. Jana przy ul. Świętojańskiej w Bydgoszczy. W 1926 roku podjął naukę w Męskim Państwowym Gimnazjum Humanistycznym przy ul. Grodzkiej. W tym czasie był prezesem Sodalicji Mariańskiej w gimnazjum w Bydgoszczy. Po maturze, w październiku 1936 roku wstąpił do Wyższego Seminarium Duchownego we Włocławku. W kwietniu 1939 roku przyjął dwa niższe święcenia kapłańskie, a w czerwcu otrzymał promocję na czwarty kurs, którego skończyć już nie zdołał z uwagi na wybuch II wojny światowej.
7 listopada 1939 r. został wraz z biskupem Michałem Kozalem, rektorem seminarium ks. dr Franciszkiem Korczyńskim oraz 21 alumnami aresztowany przez Gestapo. Aresztowani zostali osadzeni we włocławskim więzieniu w bardzo ciężkich warunkach. niemcy dopatrzyli się, że urodził się w Słupsku, czyli w Rzeszy. Dlatego też postawili mu warunek: jeśli zrezygnuje z kapłaństwa, to zwolnią go z więzienia. Odmówił, choć zdawał sobie sprawę z konsekwencji tej decyzji.
W tej sytuacji niemcy osadzili go w więzieniu w Lądzie, skąd został wywieziony do Szczeglina. Następnie trafił do niemieckiego obozu koncentracyjnego Sachsenhausen (KL) (28 sierpnia 1940), a stamtąd do Dachau i zarejestrowany jako numer 22828 (14 grudnia 1940).
W jednym z ocalałych listów pisał do rodziny:
Raczej śmierć wybiorę, niż sprzeniewierzę się powołaniu, którym Bóg mnie zaszczycił.
Zmarł w obozie na skutek wycieńczenia.
Beatyfikowany przez papieża Jana Pawła II w 1999 roku w grupie 108 błogosławionych męczenników.
+
Jan Zembol urodził się 7 września 1905 r. w Łętowni koło Jordanowa. W rodzinnej miejscowości ukończył pięć klas w szkole ludowej, potem pracował na gospodarstwie. W 1922 r., mając 17 lat, wstąpił do franciszkanów-reformatów we Lwowie, przyjmując imię Brunon.
W zakonie pracował od 1924 r. - najpierw jako kucharz w klasztorze w Przemyślu, a następnie jako kwestarz w Stopnicy. Po nowicjacie i złożeniu pierwszych ślubów przez trzy lata pracował we Włocławku, rok w Krakowie i ponownie rok we Lwowie, gdzie 6 marca 1932 r. złożył śluby wieczyste.
Od roku 1933 pracował w klasztorze w Sądowej Wiszni koło Lwowa, gdzie był kucharzem, organistą i ogrodnikiem, zaś od 1937 roku - w klasztorze w Chełmie Lubelskim.
Po wybuchu II wojny światowej pomagał uciekinierom i pacjentom miejscowego szpitala. W dniu 19 września 1939 roku został wraz z innymi braćmi zakonnymi aresztowany przez hitlerowców i osadzony w zamku lubelskim. W czerwcu 1940 roku wywieziono go do obozu koncentracyjnego w Sachsenhausen, a w grudniu tego roku - do obozu w Dachau. Pod koniec marca 1942 r. władze obozowe skazały go na karę wrzucenia do basenu z lodowatą wodą. Na skutek nieludzkiego traktowania br. Brunon zmarł 21 sierpnia 1942 roku w opinii świętości. Został beatyfikowany w grupie 108 męczenników II wojny światowej przez papieża św. Jana Pawła II podczas Mszy św. sprawowanej w Warszawie 13 czerwca 1999 r.
+
każdy z nich jest świętym z własnych zasług, nie nazywajmy ich poznańską piątką. Każdy pochodził z innej rodziny, w po aresztowaniu byli rozłączenia.
Wedle życzenia. Akurat przechodzimy do litery C. Notka najdłuższa, jak dotąd, ale bardzo ciekawa.
Błogosławiony Czesław Jóźwiak, męczennik.
Czesław Jóźwiak urodził się 7 września 1919 w Łażynie niedaleko Solca Kujawskiego (k. Bydgoszczy). Jako jedno z czwórki dzieci Leona, uczestnika Powstania Wielkopolskiego i Marii z domu Iwińskiej. Pierwsze lata beztroskiego dzieciństwa spędził na wsi.
Do szkoły powszechnej i gimnazjum uczęszczał w polskiej już Bydgoszczy, gdzie kształcił się w cieniu wspomnień niezwykłych wydarzeń, które pozwoliły Polsce nie tylko odrodzić się, ale i obronić swoje granice…
W 1930 r. rodzina przeprowadziła się do Poznania, gdzie jego ojciec, jako funkcjonariusz policji śledczej (rozpracowywał m. in. członków organizacji komunistycznej) otrzymał przydział służbowy.
W Poznaniu został wychowankiem Salezjańskiego Oratorium św. Jana Bosko w Poznaniu przy ul. Wronieckiej. Z czasem stał się niekwestionowanym autorytetem dla chłopców z Oratorium. Cechy przywódcze współgrały w nim z ogromną życzliwością i gotowością niesienia pomocy.Opiekował się młodszymi, dlatego nazywali go „Tato”.
Nie dziwi więc, że został — pod kierownictwem duchowym ówczesnego dyrektora Oratorium, księdza Augustyna Piechury, prezesem Towarzystwa Matki Bożej Niepokalanie Poczętej, jednej z grup formacyjnych przy Oratorium.
Aktywnie udzielał się we wszystkich zajęciach oratoryjnych – organizował zawody sportowe, występował w przedstawieniach, śpiewał w chórze, gromadził wokół siebie młodszych chłopców, by opowiadać im historie z Trylogii Sienkiewicza. Przed wyjazdami na kolonie mamy zwracały się do niego o opiekę nad synami, a chłopcom nakazywały “słuchać się Czesia”.
Ale koledzy dostrzegali w nim też inną stronę. Wydawał im się „naturą refleksyjną […]. W jego postawie zauważalna była pobożność, widoczna zwłaszcza, gdy po Komunii św. odchodził od ołtarza i modlił się”
Czesiu Jóźwiak spełniał się w czynieniu dobra. Świadczył je ochoczo i sumiennie. Było to jego żywiołem.
Uczęszczał do gimnazjum św. Jana Kantego. Zachowane po dziś dzień świadectwa szkolne bezlitośnie zdradzają, że raczej nie był prymusem. Za to należał do harcerstwa i również w tej organizacji udzielał się.
Mając 16 lat, wspólnie z Edwardem Kaźmierskim, udał się na pieszą pielgrzymkę do Częstochowy, aby podziękować Pani Jasnogórskiej za ukończenie szkoły i prosić o wskazanie dalszej drogi życia…
Miała ona wieść przez czasy naznaczone wojną. Przed jej wybuchem ukończył jeszcze kurs młodzieżowej organizacji wojskowej — Przysposobienia Wojskowego…
1 września na wieść o przekroczeniu granicy polskiej przez niemców Czesław, wraz z piątką przyjaciół z Oratorium: Edwardem Kaźmierskim, Franciszkiem Kęsym, Edwardem Klinikiem, Jarogniewem Wojciechowskim i Henrykiem Gabryelem, jako Polak i gorliwy, świadomy katolik postanowił wstąpić do wojska. Jako jedyny z grupy otrzymał mundur i broń.
W kampanii wrześniowej walczył w batalionie Obrony Narodowej „Koronowo”. Jego batalion, wchodzący w skład armii „Pomorze” wziął udział w zmaganiach niedaleko Koronowa. Walczył tam nawet ponoć na bagnety, rzucając butelkami z benzyną w niemieckie czołgi. Później ze swą jednostką uczestniczył w bitwie na Bzurą (9‑22.ix.1939 r.). Kilka lat potem, już w niemieckim więzieniu, miał wspominać wojenne przeżycia, opowiadając o walce „na bagnety”, kiedy wojsku zabrakło amunicji, czy o ukrywaniu się w szuwarach po przegranej walce. Miał przy tym powtarzać: „Dlaczego nie zginąłem na wojnie jako żołnierz, byłaby to przynajmniej śmierć honorowa, a tu muszę ginąć jak pies pod płotem”. Tej rezygnacji towarzyszyła wszelako inna konstacja, iż „ojczyzna potrzebuje również naszego cierpienia, tak jak potrzebuje walki żołnierzy”.
Po załamaniu się kontrofensywy wojsk armii „Pomorze” i armii „Poznań” i rozbiciu oddziału pod Kutnem, wrócił, przebrany w cywilne ubrania, do Poznania. Tam spotkał się z przyjaciółmi z Oratorium, którzy w międzyczasie uczestniczyli w demonstracjach młodzieży, domagającej się zorganizowania obrony Poznania, a gdy to się nie stało opuścili miasto i udali się w kierunku Warszawy. Wszyscy dostali się do niewoli niemieckiej, ale udało im się uciec i spod Kutna dotarli do domów.
Wielkopolskę niemcy szybko włączyli bezpośrednio do Rzeszy niemieckiej i natychmiast poddali mieszkańców rygorom prawa niemieckiego. Polacy traktowani byli jako obywatele drugiej kategorii, przeznaczeni na wywłaszczenie i wywiezienie na wschód.
Rozpoczęły się też bezpośrednie prześladowania, w szczególności elit polskich, w ramach programu fizycznej likwidacji polskiej inteligencji i warstw przywódczych niem. „Intelligenzaktion” (pl. akcja inteligencja), zwanej także niem. „Flurbereiningung” (pl. akcja oczyszczenia gruntu). W dziesiątkach miejsc w latach 1939‑40 r. niemcy mordowali polskich kapłanów, nauczycieli, pracowników urzędów państwowych… Podobną zbrodniczą politykę stosowali Rosjanie na terenach przez siebie zajętych…
W Poznaniu niemcy jedną z pierwszych decyzji zamknęli Oratorium i wprowadzili obowiązek pracy — nawet dla czternastoletnich dzieci. Czesław zaczął pracować fizycznie jako pomocnik malarza w zakładzie rzemieślniczym.
Prawie od razu zaangażował się w działalność konspiracyjną. Prezes Towarzystwa Niepokalanej, był też szefem organizacji “Wojsko Ochotnicze Ziem Zachodnich”. Związał się z rodzącym się konspiracyjnym wysiłkiem niepodległościowym mocno zakorzenionego w Wielkopolsce szeroko rozumianego ruchu narodowego. Został zaprzysiężony w tajnej organizacji zdelegalizowanego przez niemców Stronnictwa Narodowego — Narodowej Organizacji Bojowej NOB.
„Przysięgam Panu Bogu Wszechmogącemu i Trójcy Świętej oraz Tobie Mario — Królowo Korony Polskiej, stać wiernie na straży u boku idei narodowej Wielkiej Polski. Przysięgam nigdy, nigdzie nie mówić o sprawach organizacji, której jestem członkiem, nawet z moimi najbliższymi członkami rodziny. Przysięgam nie przystępować do innej organizacji, być wiernym i na zarządzenie uczynić wszystko dla dobra Polski.
Otrzymany rozkaz wykonać nawet wtedy, gdyby to miało kosztować moje życie.
Tak mi Panie Boże i Męko Jego Syna dopomóż. Amen.”
Jako dowódca zaprzysięgnąć w szeregi NOB czterech kolegów z Oratorium: Edwarda Kaźmierskiego, Franciszka Kęsego, Edwarda Klinika i Jarogniewa Wojciechowskiego oraz trzech towarzyszy kampanii wrześniowej. Poznańską piątkę utworzył prawdopodobnie w styczniu 1940 r. — jego zastępcą został Edward Klinik. Zadaniem owej sekcji organizacyjnej NOB było rozpoznanie wywiadowcze obiektów Wehrmachtu, czyli niemieckiej armii — takich jak zajęte przez jednostki piechoty tereny szkoły podstawowej przy ul. Garbary i koszary przy Forcie VIII im. gen. Kazimierza Grudzielskiego, zwane potocznie koszarami Grolmana (część zbioru fortyfikacji — Twierdza Poznań) — oraz obiektów zajmowanych przez Luftwaffe, czyli niemieckie lotnictwo — gmach Gimnazjum Bergera w poznańskim Śródmieściu. Prowadzono też kolportaż konspiracyjnej gazetki „Polska Narodowa”.
Istnieją również przesłanki, że chłopcy — przynajmniej Czesław — brali udział w zbieraniu informacji dla polskiej konspiracji o obywatelach polskich, którzy składali wnioski o wpis na niemiecką listę narodowością (folkslistę DVL), czyli tzw. Volksdeutsche.
Chłopcy poznańskiej piątki byli zatem jednymi z pierwszych, którzy obserwowali tych Polaków, którzy poddali się presji niemieckiej i zgłaszali swój akces do narodu niemieckiego, wyrzekając się jednocześnie polskości (nie zawsze było wszelako to dobrowolne).
Od końca 1939 r., z upoważnienia NOB, Czesław zajmował się również, z pomocą swych przyjaciół, organizowaniem tajnego Harcerstwa Polskiego, zwanego też „Hufcami Polskimi”, związanego w odróżnieniu od Szarych Szeregów, z ruchem narodowym, którego naczelnikiem był Stanisław Sedlaczek. W Poznaniu tą inicjatywą kierował ówczesny gimnazjalista, phm. Lech Masłowski ps. „Jerzy”.
Już 2 stycznia 1940 r. piątka przyjaciół prawd. uczestniczyła w uroczystej zbiórce zorganizowanej przez phm. Lecha Masłowskiego w pierwszą rocznicę śmierci Romana Dmowskiego. I to prawd. wówczas Czesław został zaprzysiężony w NOB, przyjmując konspiracyjny pseudonim „Piotr” (potem używał także pseudonimu „Orwid”).
Miesiąc później, w lutym 1940 r. grupa „Jerzego” przeprowadziła akcję prowokacyjną przeciwko pięciu osiedleńcom, tzw. niemcom bałtyckim, na gospodarstwa odebrane polskim właścicielom, polegającą na wrzuceniu do ich mieszkań ulotek o treściach krytycznych wobec władz niemieckich, z jednoczesnym powiadomieniem niemieckiej tajnej policji politycznej (Gestapo).
W marcu 1940 r. nastąpiły masowe aresztowania członków podziemnej chorągwi w Poznaniu. niemcy zatrzymali ok. 100 polskich harcerzy, co doprowadziło do faktycznej likwidacji tamtejszej organizacji.
Chłopcy z Oratorium uniknęli wówczas aresztowań…
Poznańska piątka nawiązała też kontakt z inną podziemną organizacją — Wojskową Organizacją Ziem Zachodnich WOZZ. Młodzi ludzie uczestniczyli także w szeroko rozumianej działalności młodzieżowego chóru chłopięcego kierowanego przez Stefana Stuligrosza. Pomimo masowych aresztowań duchowieństwa śpiewali w jeszcze nie zamkniętych kościołach, organizowali w dni wolne od pracy wypady za miasto, opiekowali się młodszymi kolegami.
Gestapo ów chór, i środowisko młodzieży z nim związane, obserwowało szczególnie.
23 września 1940 r. Czesław został aresztowany. Wraz z nim Gestapo aresztowało jego salezjańskich przyjaciół. Miał szansę się ukryć — wraz ze starszym bratem i ojcem. Namawiano go do tego. Spodziewał się aresztowania, bowiem Edwarda Klinika i Henryka Gabryela Gestapo zatrzymało parę dni wcześniej. Nie zgodził się, obawiając represji wobec matki i siostry.
W Poznaniu początkowo zawieziono ich do siedziby Gestapo zorganizowanej w „Domu Żołnierza”. Gdy niemcy zabrali im wszystkie rzeczy osobiste, znaleźli przy nich także różańce. Wyrzucili je do kosza na śmieci, szydząc z chłopców. Ci zaś, kiedy tylko zostali na chwilę sami, nie rzucili się na dokumenty, czy pieniądze, tylko każdy z nich wyciągnął z kosza swój różaniec.
Już pierwszego dnia skatowano ich okrutnie, oskarżając o założenie w Oratorium nielegalnej organizacji. W „Domu Żołnierza”, w piwnicach, niemcy ustawili specjalne stoły, na których rozciągano aresztowanych i bito, niejednokrotnie do utraty przytomności.
Z Gestapo Czesław został przewieziony do osławionego obozu koncentracyjnego KL Posen — Fort VII — w Poznaniu. Tam spotkał się z aresztowanymi przyjaciółmi. Odtąd, o ile możliwe, trzymali się razem, a kiedy rozrzucono ich po różnych celach, widywali się tylko na podwórzu i wymieniali choćby uścisk dłoni, karteczki zachęcające do wspólnych praktyk, tak jak w Oratorium.
Przesłuchiwano go też w więzieniu przy ul. Młyńskiej (innej siedzibie Gestapo). Tam w wyniku obrażeń odniesionych podczas torturowania, bicia, maltretowania — jako przywódca grupy był najbardziej katowany — został skierowany do więziennego szpitala.
16 listopada 1940 r. przewieziono go do więzienia we Wronkach, gdzie siedział w pojedynczej celi oznaczonej napisem „Hochverrat” (pl. „zdrada stanu”). Mimo odosobnienia przyjaciele jakoś się porozumieli i przygotowywali się do Bożego Narodzenia salezjańską nowenną, w jakiś sposób razem… Jeden z nich odtworzył ją z pamięci i przepisał na skrawkach papieru. Odprawili ją w tym samym czasie, jak czynili to na wolności.
23 kwietnia 1941 r. Czesława przewieziono, wraz z przyjaciółmi, do więzienia sądowego w dzielnicy Berlina — Neukölln (oprócz Jarogniewa Wojciechowskiego, którego dowieziono do więzienia w dzielnicy Spandau — o przydziale decydowało nazwisko: jak zawsze pedantyczni niemcy więźniów o nazwiskach zaczynających się na literę z pierwszej połowy alfabetu kierowali do Neukölln, pozostałych do Spandau). Przetrzymywano go m.in. w celi nr 114. Pracował przy lepieniu torebek, kręceniu sznurka, sortowaniu cebuli.
Szczególnie uwziął się na niego najmłodszy z więziennych funkcjonariuszy, niejaki Evert…
W maju 1942 r. przetransportowano go do szczególnie ciężkiego więzienia w Zwickau na Zamku Osterstein, prowadzonego przez niemiecką „eskadrę ochronną NSDAP”, czyli okryte zła sławą SS, gdzie oczekiwali na „sądową” rozprawę.
Przetrzymywano go w 80‑osobowej celi. Wszyscy więźniowie morderczo pracowali w mieście, zaprzęgano ich nawet do wozów.
Przez cały okres, w czasie wielomiesięcznych przesłuchiwań — torturowania, katowania — młodzi chłopcy, przywódcy poznańskiej katolickiej młodzieży, zachowywali niezwykły spokój i niespotykaną pogodę ducha.
„Nie zwątpiliśmy nigdy, nawet w okrutnych warunkach, podczas więziennej gehenny, pozostawaliśmy apostołami księdza Bosko. Nie załamało nas śledztwo, rozdzielenie po różnych celach, terror i uciążliwy głód. Pomimo udręczeń fizycznych, moralnych, stosowanych tortur, gdy tylko drzwi zamykały się za odchodzącym gestapowcem, wracały humor i pogoda ducha. Często współwięźniowie mówili, że jesteśmy jacyś inni i pytali, czy przypadkiem nie jest nam dobrze w więzieniu…”
Ze współwięźniami Czesław dzielił się nawet swoimi głodowymi racjami chleba. Dodawał ducha, często żartował, starał się pocieszać innych, mimo że zdawał sobie sprawę z powagi własnej sytuacji…
Jeden ze współwięźniów tak określił Czesława: „Miał dobre serce, spokojny charakter i krystaliczną duszę… Pewnego dnia zwierzył mi się z jednego z jego zmartwień: aby nigdy nie popełnić jakiegokolwiek aktu przeciw czystości”.
Wreszcie 31 lipca 1942 r. przyjaciele — poznańska piątka — stanęli przed niem. Strafsenat des Oberlandesgerichts (pl. Wydział Karny Wyższego Sądu Krajowego) w Poznaniu na sesji wyjazdowej w Zwickau. Oskarżono ich o członkostwo „nielegalnej organizacji ‘Stronnictwo Narodowe’”, a w szczególności „ramienia zbrojnego tej partii — ‘Narodowej Organizacji Bojowej’”. Głównym inkryminowanym celem ich działalności miało być „szpiegowanie, mające służyć przygotowaniu powstania“. A to uznane zostało za „zdradę stanu”. niemcy po prostu uznali, że aresztowani — po „przyłączeniu” Poznania do Rzeszy — automatycznie stali się „obywatelami niemiec”, a ich działalność w Oratorium za zdradę główną.
Rozprawę, „w imieniu narodu niemieckiego”, prowadzili trzej „wybitni” przedstawiciele tegoż narodu, wszyscy z naukowymi tytułami doktorskimi, podobnie zresztą jak i prokurator.
Mimo iż wszyscy podsądni zgodnie odrzucili ustalenia śledztwa prowadzonego przez Gestapo — w raporcie sądowym znalazło się zdanie: „Po odczytaniu […] zeznań policyjnych na rozprawie głównej zgodnie oświadczyli, iż słowa te zostały im włożone w usta przez funkcjonariusza dokonującego przesłuchania” — pięciu przyjaciół z Oratorium salezjańskiego: Czesław Jóźwiak, Edward Kaźmierski, Franciszek Kęsy, Edward Klinik, Jarogniew Wojciechowski, oraz dwaj inni, młodzi Polacy z kręgów narodowych, koledzy z Narodowej Organizacji Bojowej — Hieronim Jędrusiak i Marian Kiszka, którzy w konspiracji znaleźli się dzięki Czesławowi — zostali skazani na śmierć przez zgilotynowanie. Tylko Henryk Gabryel (ur. 1922, Poznań) został 2 sierpnia 1942 r. zwolniony, oskarżono go tylko o niedopełnienie obowiązku denuncjacji oraz o posiadanie ulotki konspiracyjnej, skazano na rok, z zaliczeniem na poczet kary okresu dwuletniego śledztwa — i przeżył, by dać świadectwo.
Wyrok skazanym odczytano 3 sierpnia 1942 r. (albo 5 sierpnia 1942 r. — pod tą datą po uzasadnieniem wyroku podpisali się „sędziowie”). Warto — za opracowaniem p. Rafała Sierkuły z Instytutu Pamięci Narodowej IPN w Poznaniu — zacytować tutaj obszerne wyjątki z uzasadnienia wyroków:
„Po całkowitym rozbiciu władzy państwowej we wrześniu 1939 r. upadło również państwo polskie. Terytorium i społeczeństwo byłej Rzeczypospolitej Polskiej, zgodnie z zasadami, podlegało (zasada debellatio [i.e. zawojowanie]) władzy Wielkiej Rzeszy niemieckiej jako państwa zwycięskiego. Führer skorzystał z tego prawa, wydając dekret z dnia 8 października 1939 r., na podstawie którego teren Reichsgau Wartheland został wcielony do Rzeszy.
Ten stan prawny, obowiązujący również Polaków, miał zostać zmieniony w wyniku powstania przygotowywanego przez SN [Stronnictwo Narodowe]. Miało tutaj powstać nowe niepodległe państwo polskie. Celem nielegalnej organizacji była więc «zdrada stanu» […]
Oskarżeni zagrozili bezpieczeństwu Wielkiej Rzeszy niemieckiej podczas stanu wojny. Zgodnie z zasadą prawną stosowaną przez Sąd, oskarżeni zasłużyli na karę, jakiej, biorąc pod uwagę aktualną fazę walki o istnienie narodu niemieckiego, wymaga bezpieczeństwo Rzeszy […]
Należy więc orzec takie kary, aby ich działanie odstraszające było jak największe. W przypadku Polaków osiągnięcie tego celu możliwe jest jedynie poprzez orzeczenie kary śmierci. Wieloletnia kara pozbawienia wolności nie jest wystarczająca, gdyż Polacy wrogo nastawieni wobec wszystkiego, co niemieckie, nadal są przekonani o upadku Wielkiej Rzeszy niemieckiej i wierzą, że ich rodacy przebywający w obozach karnych wcześniej czy później odzyskają wolność”.
Wszystkich skazano na podstawie rozporządzeń wydanych przez niemieckiego okupanta w grudniu 1941 r. i styczniu 1942 r., a zatem ponad rok po inkryminowanych aktach — z mocą wsteczną.
Wszechwładny nadzorca Reichsgau Wartheland, Artur Greiser, oczywiście nie skorzystał z prawa łaski, mimo próśb ze strony rodzin.
Na wykonanie wyroku skazanych 18 sierpnia 1942 r. przewieziono do Drezna, do więzienia w kompleksie budynków służących także jako sąd i miejsce egzekucji, przy Münchner Platz 3. Przetrzymywano ich w pojedynczych, wąskich na ok. 1 m, celach, bez możliwości kontaktu.
Wyrok niemcy wykonali 24 sierpnia 1942 r. o godz. 2040, w dzień wspomnienia Maryi Wspomożycielki Wiernych, do której tyle razy się modlili chłopcy.
W drezdeńskim więzieniu piątce przyjaciół oraz trzem innych Polakom (wspomnianym Hieronimowi Jędrusiakowi i Marianowi Kiszce oraz skazanemu w odrębnym procesie Bogdanowi Wysockiemu) dane jednak było spotakać się jeszcze raz — tym razem już ostatni…
Ostatnim życzeniem skazańców była możliwość spowiedzi i przyjęcia komunii świętej, które to łaskawie spełniono, chłopcy pojednali się z Bogiem, tuż przed ostatnią swoją drogą do Niego.
Duszpasterz więzienny, o. Franciszek (niem. Franz) Bänsch, zakonnik Zgromadzenia Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej, czyli oblat, którego za potajemne sporządzanie notatek ze wszystkich egzekucji dokonanych w latach wojny w Dreźnie — było ich 1,386 — przekazywanie grypsów, odnotowywanie danych i miejsc pochówku straconych, i wreszcie wystawienie im po upadku III Rzeszy niemieckiej małej kapliczki (za czasów komunistycznych!), w 2006 r. miasto uhonorowało nazwaniem ulicy jego imieniem i pomnikiem, zanotował:
„Na krótko przed godziną 9:00 wieczorem więźniowie zaintonowali pieśń religijną, którą zaśpiewali przytłumionym głosem w języku ojczystym.
Do celi znowu wdarł się strażnik więzienny i zawołał: Koniec śpiewania!
I ja byłem w tej celi. Pod koniec, krótko przed wyprowadzeniem prosili jeszcze: Przewielebność, proszę trzymać krzyż bardzo wysoko, żebyśmy go mogli widzieć.
Każdy z nich w milczeniu poszedł pod gilotynę.”
Na plac, gdzie znajdowała się gilotyna, skazańców — bez koszul, z rękami związanymi z tyłu — prowadzono pojedynczo, najprawdopodobniej w kolejności alfabetycznej nazwisk. A więc pierwszym był Czesław.
Prawdopodobnie odczytano im wyrok i powiadomienie o nieskorzystaniu przez Greisera z prawa łaski.
Wykonanie wszystkich 8 egzekucji zajęło katowi, tradycyjnie ubranemu w garnitur i cylinder, w asyście trzech pomocników, 16 minut.
Po umieszczeniu ciał w trumnach zawieziono je — Instytut Anatomii Uniwersytetu w Lipsku, który miał prawo do korzystania z ciał skazańców „w celach naukowych”, widocznie nie był zainteresowany — dlatego ciała przewieziono na cmentarz katolicki przy ul. Bremer 20, niedaleko więzienia w Dreźnie, i 29 sierpnia 1942 r. pochowano w zbiorowych grobach, w kwaterze dla skazańców–katolików, poza murami cmentarnymi. Czesław Jóźwiak został pochowany razem z Jarogniewem Wojciechowskim i Bogdanem Wysockim; Edward Kaźmierski z Franciszkiem Kęsym i z Marianem Kiszką; oraz Edward Klinik z Hieronimem Jędrusiakiem. W Księdze zmarłych Poznańska Piątka została zapisana pod następującymi numerami: Czesław Jóźwiak — nr 45, Edward Kaźmierski — nr 39, Franciszek Kęsy — nr 41, Edward Klinik — nr 42, Jarogniew Wojciechowski — nr 40 (czas pochówku: 1023).
Tam też spoczywają do dziś — ekshumacja nie jest możliwa, ich ciała wrzucone bowiem zostały do zbiorowych mogił mordowanych w więzieniu w Dreźnie. Nie wiadomo, w której z wielu warstw szczątek znajdować się mogą ich relikwie…
Oczywiście niemiecki, praworządny podatnik nie mógł być obciążony kosztami egzekucji. Obciążono więc nimi rodziny skazanych: 300 marek za egzekucję i 1,50 marki za każdy dzień uwięzienia. 12 fenigów za przesłanie rachunku.
Wcześniej, bo już 25 sierpnia 1942 r. na ulicach Poznania niemcy rozlepili Obwieszczenie, na złowieszczym czerwonym papierze, informujące w dwu językach — co było niezwyczajne — na górze po niemiecku, a niżej łamaną polszczyzną, iż:
„Przez Strafsenat des Oberlandesgerichts w Posen skazani zostali dnia 31 lipca 1942 roku z powodu przygotowań do zdrady stanu na śmierć Bogdan Wysocki, Czesław Jóźwiak, Hieronim Jendrusiak, Marian Kiszka, Edward Klinik, Franciszek Kęsy, Jarogniew Wojciechowski, Edward Stanisław Kaźmierski wszyscy z Posen. Wyroki zostały dnia 24 sierpnia 1942 r. wykonane”.
Obwieszczenie podpisał niem. „Der Reichstatthalter im Warthegau (Generalstaatsanwalt)” (pl. „Gubernator Rzeszy w Kraju Warty (Prokurator Generalny)”), czyli Artur Greiser.
Czesław, zwyczajny — nadzwyczajny! — młodzieniec, wychowany w II Rzeczpospolitej, wierny Kościołowi do końca, beatyfikowany został 13 czerwca 1999 r. w Warszawie, przez papieża, św. Jana Pawła II , w gronie 108 polskich męczenników II wojny światowej. Razem z nim beatyfikowani zostali czterej przyjaciele: Edward Kaźmierski, Franciszek Kęsy, Edward Klinik i Jarogniew Wojciechowski.
"Oczywiście niemiecki, praworządny podatnik nie mógł być obciążony kosztami egzekucji. Obciążono więc nimi rodziny skazanych: 300 marek za egzekucję i 1,50 marki za każdy dzień uwięzienia. 12 fenigów za przesłanie rachunku."
typisch deutsch