Ja jak miałem już z osiem lat jeździłem samochodem. Ojciec mi dawał jeździć po drogach gruntowych, Pamiętam, że w dniu swojej Pierwszej Komunii Świętej goście dawali mi samochody a parkowałem je ładnie na podwórku. Nawet chrzestny dał mi mercedesa (miałem i mam ustawionego chrzestnego- teraz jest lobbystą). Były to czasy kartek na paliwo i ogromnych kolejek do CPN. Zajmowaliśmy miejsce na końcu takiej kolejki, ojciec zostawiał mnie w samochodzie, szedł gdzieś a moim zadaniem było podjeżdżanie za poprzednikami pod dystrybutor. Jak już byłem blisko zjawiał się z powrotem i tankowaliśmy. Raz wynikła z tego afera bo akurat było po piętnastej i pierwsza zmiana ruszyła z Fabryki Łożysk Tocznych. No i baba wlazła mi pod wartburga. Niby nic wielkiego się nie stało tylko lekkie stuknięcie ale zaraz inne baby, że na milicję i że mały dzieciak się rozbija samochodem. Wysiadłem z auta i uciekłem do domu, zostawiając maszynę. W domu mama nakrzyczała na ojca a on jak niepyszny poszedł do kolejki.
Zatkaliście wydech spalin w dwusuwie, a w dwusuwie wydech jest kluczowy do przedmuchania cylindra. Trochę dymu uchodziło przez zawory ale generalnie cała skrzynia korbowa wypełniła się mieszanką dymu, powietrza i paliwa i w pewnym momencie wszystko wybuchło. Gdybyście zatkali trochę słabiej to ta mieszanka wypełniłaby rurę wydechową i wtedy faktycznie ktoś mógłby nie przeżyć wybuchu tego pod tyłkiem.
Z rzeczy obrzydliwych ale w sumie nie niebezpiecznych znam akcje kolegi który w dzieciństwie nielubianemu nauczycielowi wywinął taki oto numer że zawinął w gazetę gó..no, polał benzyną, podłożył mu na wycieraczkę, podpalił i zadzwonił do drzwi. Ten po ich otwarciu chcąc ugasić pakunek zaczął go najzwyczajniej w świecie deptać i się wszystko rozpaplało.....no świństwo pierwsza klasa ale gościu zebrał aplauz i miał szacunek na blokowisku.
marniok napisal(a): Z rzeczy obrzydliwych ale w sumie nie niebezpiecznych znam akcje kolegi który w dzieciństwie nielubianemu nauczycielowi wywinął taki oto numer że zawinął w gazetę gó..no, polał benzyną, podłożył mu na wycieraczkę, podpalił i zadzwonił do drzwi. Ten po ich otwarciu chcąc ugasić pakunek zaczął go najzwyczajniej w świecie deptać i się wszystko rozpaplało.....no świństwo pierwsza klasa ale gościu zebrał aplauz i miał szacunek na blokowisku.
Takie tam mnie się przypomniało.
Ja czuję mimo wszystko respekt do gościa bo my z kolegą pół podstawówki planowaliśmy nasrać na wycieraczkę nauczycielce ale brakło nam charyzmy
Gówna na wycieraczkach, zatkane rury wydechowe, obrzucanie jajkami – a ja tylko kuzynowi do kotnika herbaty nalałem, tak że mu wszystkie małe rybki pozdychały. Nie ze złośliwości oczywiście, ot chciałem, żeby się ze mną napiły. Ja już jako kilkulatek lubiłem herbatę.
No dobra, milenialsi jeszcze się załapali na inne zabawy. Z kuzynami na przykład nabijaliśmy jabłka na wyostrzone kije z leszczyny, co pozwalało nam po zamachnięciu na posyłanie ich na znaczne odległości. Rzucaliśmy je lekko kilkadziesiąt metrów za stodołę sąsiadowi w przekonaniu, że się dobrze razem z nami bawi, bo co rusz wyglądał a to zza winkla, a to zza wychodka, czasami nawet gestykulując. Po tej wielce emocjonującej zabawie w bombardujących i bombardowanych postanowiliśmy pojeździć na rowerach. Wyjechaliśmy z posesji dziadka, a tu sąsiadka jedzie w naszą stronę. Dostaliśmy wtedy nieziemski opierdol. Jedno z jabłek spadło kilka metrów od jej kilkuletniej córki. Udało się sąsiadkę ubłagać, żeby nie jechała do dziadków. Oj, byłoby piekło.
Zresztą nieraz wspominaliśmy, jakie szczęście mieliśmy w ogóle, że spotkaliśmy ją na drodze. Od sąsiadów do dziadków jechało się na rowerze ze trzy minuty. I my, i ona wyjechaliśmy mniej więcej w tym samym czasie.
Ech jak pomyślę o moich zabawach wiejskich... Rodeo- pozamykalem obejście i wypuściłem prosiaki. Są bardzo zwinne i ciężko je łapać. Świetna zabawa. Bardzo lubiłem łapać krowy oburącz za rogi i tak stać we dwoje (z krową) dopóki zniecierpliwiona nie strząsala natrętnego dzieciaka. Jak pierwszy raz paslem krowę to prowadziłem ją na łańcuchu wąwozem. Ja górą ona doliną. W pewnym momencie różnica wysokości sprawiła, że spadłem na dół ale nie puściłem łańcucha. Zaraz potem, w pobliżu gospodarstwa krasula zaczęła biec do wodopoju a ja znów nie puściłem łańcucha tylko wjechałem na brzuchu na podwórze jak jakiś ciągany po majdanie złoczyńca.
@dyzio, jak ciebie czytam to co rusz przypominają się historie z dzieciństwa. Raz siostra i dwóch sąsiadów- braci, jej rówieśników, bawili się w Janosika i Murgrabię. Siostra była oczywiście Maryną a oni o nią walczyli. Finał był taki że wypuścili ze stajni byczka który za nimi gonił, siostra z Janosikiem zdążyli uciec do stodoły i zamknęli za sobą drzwi do których byczek przyszpilił Murgrabiego, nielicho go poturbował (tam chyba żebra były nawet trzaśnięte)....w każdym razie tradycji stało się zadość bo jak to w filmie bywało (a on był kanwą zabawy) Perepeczko był górą w tych rozgrywkach z Kociniakiem.
Jeśli chodzi zaś o rodeo to ten sam kumpel który w historii powyżej był Murgrabią chciał zaimponować moim siostrom (mam 3 siostry) i wziął się zobowiązał przyprowadzić do stajni owcę którą dziadek wyprowadził na pastwisko. Ale że zwykle prowadzenie na powrozie nie było ani niczym nowym dla nas, ani odważnym czy spektakularnym więc wziął ten powróz (długi na 5-7m) owinął sobie wielokrotnie wokół pasa. Oczywiście finał możecie sobie wyobrazić bo został solidnie przeciągnięty przez owcę, którą sam spłoszył, po ziemi na sporym dystansie zanim się powróz nie odwinął z jego ciała. Bidok przez tydzień się nie pokazywał na polu, a jak wreszcie wyszedł z domu to był cały posiniaczony. Echhhh to byli czasy... dzieciństwo na wsi to teraz dziki zachód dla moich dzieci. Jak im opowiadam o pracy na gospodarce, o żniwach, sianokosach, jeździe na koniu, czy zaprzęganiu go do wozu to mi nie wierzą. Jak jeszcze mówię że ani tv,netu czy komórek nie było to pytają - "jak ty tato mogłeś żyć w ogóle?". Ręce opadają, a to raptem 25-30 lat temu było.
Aha jeszcze mnie kiedyś wpierz spuścił...kogut. miałem może z 5 lat i dopadłem jedną z jego kur. Nic złego jej nie chciałem zrobić ale kogut jakoś mi nie ufał. Potężne ptaszysko. Pazury, dziób i skrzydła poszły w ruch. Nie miałem żadnych szans. W sumie dopiero wujek mnie uratował ale musiał nielicho się postarać bo dopiero dwa kopniaki ostudziły mordercze zapędy koguta. Miałem się z pyszna, długo mu później schodziłem z drogi dopóki nie wylądował u dziadka na gnotku i nie poszedł do gara. Wiedział skubany że się go boję. Po całej akcji chodził jak paw po podwórku. Dopiero po jakimś pół roku wziął się za niego gąsior. To też była pamiętna walka o przywództwo w kurniku. Pióra fruwały wokół, jazgot był niesamowity, nawet kury i kaczki gęsi dopingowały swoim samcom. Kogut przegrał ale ja i tak byłem niżej od niego hierarchii i on to doskonale wiedział.
marniok napisal(a): Aha jeszcze mnie kiedyś wpierz spuścił...kogut. miałem może z 5 lat i dopadłem jedną z jego kur. Nic złego jej nie chciałem zrobić ale kogut jakoś mi nie ufał. Potężne ptaszysko. Pazury, dziób i skrzydła poszły w ruch. Nie miałem żadnych szans. W sumie dopiero wujek mnie uratował ale musiał nielicho się postarać bo dopiero dwa kopniaki ostudziły mordercze zapędy koguta. Miałem się z pyszna, długo mu później schodziłem z drogi dopóki nie wylądował u dziadka na gnotku i nie poszedł do gara. Wiedział skubany że się go boję. Po całej akcji chodził jak paw po podwórku. Dopiero po jakimś pół roku wziął się za niego gąsior. To też była pamiętna walka o przywództwo w kurniku. Pióra fruwały wokół, jazgot był niesamowity, nawet kury i kaczki gęsi dopingowały swoim samcom. Kogut przegrał ale ja i tak byłem niżej od niego hierarchii i on to doskonale wiedział.
Mojego brata kogut dziobem tak chlastnął przez policzek, że szramę ma na zawsze. Kogut dostał karę śmierci, wykonaną natychmiast. Nie miał czasu się puszyć.
marniok napisal(a): Aha jeszcze mnie kiedyś wpierz spuścił...kogut. miałem może z 5 lat i dopadłem jedną z jego kur. Nic złego jej nie chciałem zrobić ale kogut jakoś mi nie ufał. Potężne ptaszysko. Pazury, dziób i skrzydła poszły w ruch. Nie miałem żadnych szans. W sumie dopiero wujek mnie uratował ale musiał nielicho się postarać bo dopiero dwa kopniaki ostudziły mordercze zapędy koguta. Miałem się z pyszna, długo mu później schodziłem z drogi dopóki nie wylądował u dziadka na gnotku i nie poszedł do gara. Wiedział skubany że się go boję. Po całej akcji chodził jak paw po podwórku. Dopiero po jakimś pół roku wziął się za niego gąsior. To też była pamiętna walka o przywództwo w kurniku. Pióra fruwały wokół, jazgot był niesamowity, nawet kury i kaczki gęsi dopingowały swoim samcom. Kogut przegrał ale ja i tak byłem niżej od niego hierarchii i on to doskonale wiedział.
Podobną wojnę z kogutem to mój 6 letni syn miał pół roku temu u moich rodziców, 20 min od centrum Krakowa (2h z buta)
Mój dziadek był pszczelarzem miał 70 uli więc ja od małego towarzyszyłem mu w pracy. Raz zauważyłem mały rój , który usiadł na czereśni więc wziąłem podkurzaczkę i worek i go ukradłem z zamiarem założenia własnej mini pasieki w jednym z leśnych wykrotów. Uprzednio zorganizowałem mały ul z ramkami. Ale dziadek mnie złapał na etapie transportu roju przez podwórze i raz jeden spuścił mi manto. Bo dla pszczelarza kradzież roju to ostatnia rzecz.
Z pszczołami też się trochę jako dziecko "poturbowałem". Wujek Mietek miał ule ale to było ok 10 uli. Dwa czy trzy razy wziął mnie do pomocy żebym mu okadzał czy odymiał (nie wiem jak się to nazywa) pszczoły. Nawet nie wiem co on tam z nimi robił. Zapamiętałem tylko jedno słowo warroza czy jakoś podobnie. Miałem kapelusz z siatką, rękawice i tą "pompkę" coś ala miech miniaturowy. Wszystko szło fajnie do czasu aż się z jednego ula wyrwało stadko pszczół, ja wpadłem w panikę, rzuciłem ten mieszek na ziemię, kapelusz w trawę i zacząłem uciekać machając wokół siebie rękami mimo że żadna pszczoła nawet na mnie nie spojrzała. Potem chwaliłem się przed kumplami że mnie 7 pszczół użądliło i nic a nic mi nie było. Podziwiali mnie.
Z tymi pszczołami to też był jeden ulubiony dla mnie moment jak wujek dawał mi wosk do wygryzania. To było tak słodkie że aż mdliło ale nie dałem za wygraną. Ile do miseczki włożył tyle porcji wygryzłem.
U nas mówiło się podkurzaczka, podkurzacz.. Ja bardzo dobrze znosiłem ukąszenia, czułem potem nawet taki przyjemny ni to ból ni to zdrętwienie mięśni. Rekordowo użądliło mnie ok. 40 pszczół. Ciągnęliśmy miód i pod wieczór gdy w ogóle pszczoły są nerwowe otworzyliśmy ul rasy kaukaskiej- wyjątkowo zjadliwej. Cały dzień łaziłem wśród uli i nic a tu nagle poczułem masę pszczół pod ubraniem i musiałem uciekać. No i co? Na drugi dzień super się czułem
dyzio napisal(a): U nas mówiło się podkurzaczka, podkurzacz.. Ja bardzo dobrze znosiłem ukąszenia, czułem potem nawet taki przyjemny ni to ból ni to zdrętwienie mięśni. Rekordowo użądliło mnie ok. 40 pszczół. Ciągnęliśmy miód i pod wieczór gdy w ogóle pszczoły są nerwowe otworzyliśmy ul rasy kaukaskiej- wyjątkowo zjadliwej. Cały dzień łaziłem wśród uli i nic a tu nagle poczułem masę pszczół pod ubraniem i musiałem uciekać. No i co? Na drugi dzień super się czułem
Szwagier pszczelarz oddawał krew, raz zapomniał że wcześniej go pożadliły, po badaniu wstępnym krwi przyszła pani i mówi: - albo jest pan pszczelarzem albo ma pan białaczkę - jestem pszczelarzem - tak myślałam.
Komentarz
Były to czasy kartek na paliwo i ogromnych kolejek do CPN. Zajmowaliśmy miejsce na końcu takiej kolejki, ojciec zostawiał mnie w samochodzie, szedł gdzieś a moim zadaniem było podjeżdżanie za poprzednikami pod dystrybutor. Jak już byłem blisko zjawiał się z powrotem i tankowaliśmy.
Raz wynikła z tego afera bo akurat było po piętnastej i pierwsza zmiana ruszyła z Fabryki Łożysk Tocznych.
No i baba wlazła mi pod wartburga. Niby nic wielkiego się nie stało tylko lekkie stuknięcie ale zaraz inne baby, że na milicję i że mały dzieciak się rozbija samochodem. Wysiadłem z auta i uciekłem do domu, zostawiając maszynę. W domu mama nakrzyczała na ojca a on jak niepyszny poszedł do kolejki.
Taka to i historyja...
Zatkaliście wydech spalin w dwusuwie, a w dwusuwie wydech jest kluczowy do przedmuchania cylindra. Trochę dymu uchodziło przez zawory ale generalnie cała skrzynia korbowa wypełniła się mieszanką dymu, powietrza i paliwa i w pewnym momencie wszystko wybuchło. Gdybyście zatkali trochę słabiej to ta mieszanka wypełniłaby rurę wydechową i wtedy faktycznie ktoś mógłby nie przeżyć wybuchu tego pod tyłkiem.
Takie tam mnie się przypomniało.
No dobra, milenialsi jeszcze się załapali na inne zabawy. Z kuzynami na przykład nabijaliśmy jabłka na wyostrzone kije z leszczyny, co pozwalało nam po zamachnięciu na posyłanie ich na znaczne odległości. Rzucaliśmy je lekko kilkadziesiąt metrów za stodołę sąsiadowi w przekonaniu, że się dobrze razem z nami bawi, bo co rusz wyglądał a to zza winkla, a to zza wychodka, czasami nawet gestykulując. Po tej wielce emocjonującej zabawie w bombardujących i bombardowanych postanowiliśmy pojeździć na rowerach. Wyjechaliśmy z posesji dziadka, a tu sąsiadka jedzie w naszą stronę. Dostaliśmy wtedy nieziemski opierdol. Jedno z jabłek spadło kilka metrów od jej kilkuletniej córki. Udało się sąsiadkę ubłagać, żeby nie jechała do dziadków. Oj, byłoby piekło.
Zresztą nieraz wspominaliśmy, jakie szczęście mieliśmy w ogóle, że spotkaliśmy ją na drodze. Od sąsiadów do dziadków jechało się na rowerze ze trzy minuty. I my, i ona wyjechaliśmy mniej więcej w tym samym czasie.
Raz siostra i dwóch sąsiadów- braci, jej rówieśników, bawili się w Janosika i Murgrabię. Siostra była oczywiście Maryną a oni o nią walczyli. Finał był taki że wypuścili ze stajni byczka który za nimi gonił, siostra z Janosikiem zdążyli uciec do stodoły i zamknęli za sobą drzwi do których byczek przyszpilił Murgrabiego, nielicho go poturbował (tam chyba żebra były nawet trzaśnięte)....w każdym razie tradycji stało się zadość bo jak to w filmie bywało (a on był kanwą zabawy) Perepeczko był górą w tych rozgrywkach z Kociniakiem.
Echhhh to byli czasy... dzieciństwo na wsi to teraz dziki zachód dla moich dzieci. Jak im opowiadam o pracy na gospodarce, o żniwach, sianokosach, jeździe na koniu, czy zaprzęganiu go do wozu to mi nie wierzą. Jak jeszcze mówię że ani tv,netu czy komórek nie było to pytają - "jak ty tato mogłeś żyć w ogóle?". Ręce opadają, a to raptem 25-30 lat temu było.
Jak se jeszcze co wspome to napiszę.
kaczkigęsi dopingowały swoim samcom. Kogut przegrał ale ja i tak byłem niżej od niego hierarchii i on to doskonale wiedział.Z tymi pszczołami to też był jeden ulubiony dla mnie moment jak wujek dawał mi wosk do wygryzania. To było tak słodkie że aż mdliło ale nie dałem za wygraną. Ile do miseczki włożył tyle porcji wygryzłem.
Ja bardzo dobrze znosiłem ukąszenia, czułem potem nawet taki przyjemny ni to ból ni to zdrętwienie mięśni. Rekordowo użądliło mnie ok. 40 pszczół. Ciągnęliśmy miód i pod wieczór gdy w ogóle pszczoły są nerwowe otworzyliśmy ul rasy kaukaskiej- wyjątkowo zjadliwej. Cały dzień łaziłem wśród uli i nic a tu nagle poczułem masę pszczół pod ubraniem i musiałem uciekać. No i co? Na drugi dzień super się czułem
- albo jest pan pszczelarzem albo ma pan białaczkę
- jestem pszczelarzem
- tak myślałam.